- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Nieśmiertelny

Nieśmiertelny

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nieśmiertelny

 

Słabe światło świec rozjaśniało ciemne i cuchnące stęchlizną pomieszczenie. Znajdował się w nim zbiór zniszczonych przez upływający czas antycznych mebli oraz dzieł sztuki. Na jednej ze ścian wyeksponowano "Sąd Ostateczny" pędzla Hieronima Boscha, a przy drzwiach umiejscowiono popiersie Nefretete z dokończonym okiem królowej. Przy brązowym, dębowym biurku siedziała brodata postać, zaczytana w leżących na blacie dokumentach. W pewnej chwili brodacz podniósł głowę znad papierów.

– Nie wierzę, to trwa stanowczo za długo – powiedział, jednocześnie bębniąc nerwowo palcami o blat. – Trzeba będzie porozmawiać ze Żniwiarzem.

Często mówił do siebie. Od kiedy rozwiódł się z małżonką, dokuczała mu samotność, więc cały swój czas poświęcał pracy. Westchnął ciężko, powstał ze starego, zakurzonego krzesła i poszedł w kierunku wyjścia. Stanął w progu, szukając czegoś wzrokiem na zewnątrz.

– Cerber, do nogi! – krzyknął, by po krótkiej chwili dodać pieszczotliwie: – No chodź piesku, czas na jedzonko.

Przez uchylone drzwi wbiegł rudy, trzygłowy jamnik, machając wesoło ogonem. Zbliżył się do dwóch blaszanych mis i szczeknął donośnie. Wszystkie głowy, sapiąc oraz śliniąc się obficie, patrzyły na nadchodzącego brodacza.

– Już ci nakładam. Proszę, twoja ulubiona wołowinka w sosie z dodatkiem chili. – Starzec pochylił się i napełnił naczynie. – Smacznego, mój mały przyjacielu. Jeszcze doleję ci wody. Na pewno będziesz chciał ugasić pragnienie.

Po uzupełnieniu płynu w drugiej miseczce, brodata postać przyglądała się, jak trzy głowy w zawrotnym tempie pochłaniają mięso. Potem staruszek odwrócił się, podszedł do sosnowej komody i otworzył jedną z szuflad. Po wyjęciu niewielkiego, parcianego woreczka ruszył w stronę umieszczonego na niewysokiej szafce sporego akwarium. Zatrzymał się i zaczął karmić rybki, cmokając przy tym czule oraz układając usta w "trąbkę".

– Malutkie wy moje – zwrócił się do mieszkańców domowego zbiornika wodnego. – Papciu nakarmi was, a jakże! Nie będą przecież moje skarby pływać głodne. Dziubutek, przestań podkradać pożywienie Sylii, to nieładnie. Maestro wypłyń z muszli i korzystaj z karmy. Nie chcę, abyś padł z głodu.

Po krótkiej rozmowie z wodnymi podopiecznymi i dostarczeniu im niezbędnej do przeżycia karmy, Władca Krainy Umarłych rzekł do psa:

– Cerberku, widzę, że zjadłeś swoją porcję. Mam dla ciebie zadanie. Sprowadź tutaj Ponurego, bo muszę z nim pomówić.

Jedna z głów jamnika warknęła groźnie, druga szczeknęła, a trzecia niespodziewanie zwróciła na podłogę część pokarmu. Dwie pozostałe spojrzały na nią, szczerząc duże, białe kły.

– Nic się nie stało – powiedział z uśmiechem starzec. – Zaraz posprzątam, a ty odszukaj tego niedojdę.

Cerber wybiegł na zewnątrz, węsząc wszystkimi nozdrzami i rozglądając się na boki trzema parami czarnych oczu. Przebierając żwawo krótkimi łapami, oddalał się w szybkim tempie od stojącego w progu właściciela.

 

***

 

Starca wyrwało z zamyślenia głośne, coraz bardziej słyszalne ujadanie psa. "Zbliżają się" – wykoncypował. Stanął przy stole naprzeciw drzwi, oczekując na gościa. Pod eskortą Cerbera do środka weszła postać ubrana w czarny sięgający podłogi płaszcz. Czaszkę ukrywała pod kapturem, a w ręku dzierżyła długą kosę. Śmierć spojrzał błagalnie pustymi oczodołami na Hadesa i rzekł niskim głosem, klekocząc przy tym zębami:

– Zabierz, proszę, ode mnie tę bezlitosną bestię. Podgryza moje biedne, stare gnaty i czuję, że za chwilę stracę jedną ze stóp.

– Co cię tak dziwi, Ponury Żniwiarzu? Każdy pies lubi kości. – Hades uśmiechnął się ironicznie, po czym krzyknął do trzygłowego jamnika:

– Cerber! Siad!

Pies posłusznie przybrał oczekiwaną postawę, nie spuszczając jednak przybysza z oczu.

– Poza tym – starzec kontynuował rozmowę – uważam, że zasłużyłeś na karę. Czyż nie?

– Nie rozumiem, co takiego uczyniłem? – zapytał Śmierć, jednocześnie otwierając szeroko szczękę dla podkreślenia poziomu swojego zdziwienia.

– Raczej czego nie zrobiłeś!? – wrzasnął oburzony Władca Krainy Umarłych, a po chwili zapytał łagodniejszym tonem głosu: – Czy mówi ci coś imię i nazwisko: Jeremy Monk?

Zakłopotany Kostuch podrapał się lewą, pozbawioną skóry dłonią po kości czołowej.

– Aaa, to o niego chodzi – odpowiedział, modulując głos w taki sposób, aby wyrazić błahość problemu. – Sprawa jest w toku. Sądzę, że w końcu znajdzie swój finał.

– Co?! Wspomniany człowiek od jedenastu lat powinien być denatem. O dziwo, wciąż żyje i ma się dobrze. Czekam na wyjaśnienia.

Zapadła chwila ciszy, słychać było tylko brzęczenie much oraz sapanie siedzącego na podłodze Cerbera, który zerkał podejrzliwie na postać w czarnym płaszczu.

– Nie mogę zakończyć jego żywota, bo mnie… nie widzi – oznajmił w końcu nieśmiało Żniwiarz.

Hades zmarszczył siwe brwi. Był zaskoczony tym, co usłyszał.

– Przecież to niemożliwe – powiedział cicho, bardziej do siebie.

– Jednak to prawda, niestety – wtrącił szybko Śmierć.

– Nawet, gdyby był niewidomy – kontynuował Hades, puszczając mimo uszu dygresję rozmówcy – ujrzałby cię za pomocą podświadomości.

– To prawda, lecz on mnie nie zauważa. Choć wzrok ma sprawny.

– Czy możesz to zrobić, nie będąc widocznym dla Wyznaczonego? Tak jakoś… bo ja wiem? Zajść od tyłu i kropnąć go kosą? – zapytał Król Podziemia.

– Nic z tego. Przepisy mówią wyraźnie, że Wyznaczony musi przed zgonem zobaczyć moją postać i ze strachu…

– … schudnąć o dwadzieścia jeden gramów – dokończył brodacz. – Tak. Znam doskonale ten punkt regulaminu, ale sądziłem, że można go ominąć. Cóż, trzeba coś wymyślić.

Pan Krainy Umarłych zamilkł, oddając się głębokiej kontemplacji. W międzyczasie Kostuch podziwiał obraz Boscha, wspominając sierpień tysiąc pięćset szesnastego roku, kiedy to sprowadził duszę artysty do Krainy Umarłych. "Nawet człowiek zajmujący się przenoszeniem na płótno tak pesymistycznego przesłania na mój widok padł martwy z przerażeniem na obliczu. A tu niekończące się problemy z tym Monkiem" – myślał Ponury Żniwiarz.

– Wiem! – zakrzyknął uradowany starzec. – Może powinieneś zmienić swój image, a wtedy Wyznaczony cię zauważy.

– Co konkretnie masz na myśli? – Śmierć był poważnie zaniepokojony pomysłem przełożonego. – Uprzedzam, że w regulaminie jest zapis o bezwzględnym posiadaniu kosy. Bez niej nie mogę wypełniać swych obowiązków.

– A czy występuje również opinia na temat koloru twojego ubioru?

Kostuch zdawał sobie sprawę, że Hades zna wszystkie prawa i regulaminy Podziemia. Próba kłamstwa nie miała zbyt dużej szansy powodzenia, a spotkanie z ostrym jak brzytwa uzębieniem Cerbera było dodatkowym argumentem zmuszającym do prawdomówności.

– Nie… nie sądzę – wydukał Ponury.

– To może czas zmienić ten czarny, zakurzony płaszcz i założyć na siebie coś w bardziej wyzywającym kolorze? – zaproponował brodacz.

– Tylko że ja… nic takiego nie mam. – Śmierć starał się oddalić niebezpieczeństwo realizacji projektu autorstwa Pana Krainy Umarłych.

– Nic nie szkodzi. Persefona nie zabrała jeszcze wszystkich swoich rzeczy, więc powinniśmy coś znaleźć. Pójdźmy wobec tego do garderoby. Pomogę ci w wyborze stroju.

Udali się ku drewnianym, pozłacanym drzwiom. Brodacz szedł przodem, radośnie pogwizdując, natomiast Kostuch wlókł się z tyłu z opuszczoną głową i oczodołami wpatrzonymi w podłogę.

Po jakimś czasie wyszli z garderoby. Przywitał ich chichot Cerbera, który tarzał się ze śmiechu po podłodze, tłukąc głośno trzema głowami o marmurowe płytki.

– Przestań piesku – upomniał go Hades. – Robimy to dla dobra nas wszystkich. A cel uświęca środki. Jeśli wszyscy przestaną umierać, to nasza egzystencja nie będzie miała sensu. Rozumiesz?

Zwierzę powstało z pozycji horyzontalnej. Usiadło i zasygnalizowało pełne poparcie dla planu, szczekając wszystkimi pyskami jednocześnie.

 

***

 

Jeremy Monk był siedemdziesięcioletnim, samotnym mężczyzną mieszkającym w północnej części Brooklynu. Jego twarz pokrywała pomarszczona, ciemna skóra, a na głowie znajdowała się niewielka kępka siwych włosów, pośrodku której świeciła łysina. Monk siedział przy stole w kuchni i spoglądał przez okno, obserwując bawiącą się przed kamienicą grupę dzieci. Rzadko wychodził na zewnątrz. Robił to wówczas, gdy potrzebował zaopatrzyć się w pobliskim, niewielkim sklepie "JohnShop" lub wcześnie rano, kiedy miał ochotę na spacer po znajdującym się o dziesięć minut pieszo drogi stamtąd "Highland Park". W tej chwili wolno opróżniał filiżankę kawy, delektując się smakiem i aromatem napoju dawno zakazanego mu przez lekarzy. Jeremy od kilkunastu lat był chory na białaczkę. Wcześniej regularnie odwiedzał kliniki oraz konsultował się z wieloma specjalistami. Potem przestał to robić. Ciemnoskóry mężczyzna zupełnie przypadkowo znalazł sposób na uniknięcie śmierci.

Jedenaście lat temu siedział na tym samym co obecnie, starym krześle. Wtedy po raz pierwszy zauważył zakapturzony, ubrany w długi płaszcz i trzymający kosę w kościstej dłoni szkielet. Pamiętał przerażający chłód, który asystował tego dnia i każdej następnej wizycie przybysza. Monk nie przestraszył się. Po tylu latach obcowania w szpitalach z ludźmi, którzy na jego oczach odchodzili często w niewyobrażalnych cierpieniach, demoniczna postać nie zrobiła na nim większego wrażenia. Potraktował ją zupełnie obojętnie. Wstał, przeszedł obok niej, po czym założył buty i udał się na spacer do parku. Potem, w różnych odstępach czasu oraz w wielu miejscach widział Śmierć kilkakrotnie.

Zdarzyło się nawet, że Kostuch usiadł koło niego w autobusie i towarzyszył do celu podróży. Kłapał przy tym szczękami, wymachiwał groźnie kosą oraz wydawał bardzo niskie odgłosy, przypominające dźwięki z podrzędnych horrorów. Wtedy Monk zrozumiał, że celem przybysza z zaświatów jest przerażenie osoby, którą odwiedza. Mężczyzna postanowił nigdy do tego nie dopuścić.

Sygnał dźwiękowy wyrwał Jeremy'ego z zamyślenia, jednocześnie informując, że mikrofalówka zakończyła podgrzewanie posiłku. Podszedł do urządzenia, otworzył drzwiczki i wyciągnął talerz, na którym znajdowały się kawałki kurczaka. Powrócił na wcześniej zajmowane miejsce, po czym zajął się konsumpcją. Wtem kątem oka zauważył jakiś ruch. Spojrzał w tamtą stronę i na chwilę zastygł jak odlany z gipsu z kawałkiem nieogryzionej i wystającej z ust kości.

Zbliżała się do niego ubrana w różową, krótką sukienkę postać. Na szyi wisiały duże, bujając się w nierównym rytmie kroków przybysza, czerwone korale. Natomiast kościste nogi zdobiły srebrne pantofle.Osadzone na imponująco wysokich obcasach, utrudniały poruszanie się barwnego chuderlaka. W ręce, przyozdobionej we wszelkiej maści pierścionki, sygnety oraz bransoletki trzymał kosę. Trzon przedmiotu był zielony, dodatkowo pokryty kolorowymi kółkami, a do ostrza przywiązano kilka balonów z podobiznami bohaterów filmu animowanego "Kubuś Puchatek". Jednak najbardziej uwagę Monka przykuła czaszka przybysza. Na niej czerwoną szminką nierówno i niezdarnie namalowano usta. Poza tym czarnym węglem naniesiono zakrzywione linie, mające na celu naśladować brwi, a zaraz pod nimi przyklejono sztuczne rzęsy. Jedna dyndała, zakrywając częściowo oczodół i było tylko kwestią czasu, kiedy oderwie się i upadnie na podłogę. Dzieło domorosłego charakteryzatora wieńczyła czarna afro-peruka, kojarząca się z najlepszym okresem działalności scenicznej "The Jackson Five".

Jeremy Monk nie wytrzymał. Wybuchł głośnym, gromkim śmiechem, a jego stare ciało zaczęło spazmatycznie podskakiwać na krześle. W pewnym momencie zabrakło mu tchu, więc wziął głęboki wdech. Miejsce rozbawienia zajął uporczywy kaszel, przerywany od czasu do czasu próbą zaczerpnięcia powietrza. Twarz mu poczerwieniała, wybałuszył oczy i wstał powoli, ruszając w kierunku Trans Ponurego Żniwiarza. Padł na podłogę, niemalże dotykając głową eleganckich pantofli Kostucha. Wyciągnął ręce ku górze, jakby w błagalnym geście, jednocześnie dusił się, wydając przy tym nieartykułowane dźwięki. W końcu ciało Monka zastygło w bezruchu. Denat umarł ze śmiechu. Chwilę później nad trupem pojawił się niewielki i świecący żółtym blaskiem obłok. Łączyła go z trupem cienka linia, wychodzącą z otworu gębowego. Śmierć zaistniałej sytuacji przyglądał się ze spokojem, potem wziął niewielki zamach kosą i mruknął:

– Teraz czas udać się do Podziemia, drogi panie Monk.

Kostuch odciął świecący obłok, który wkrótce przeniknął jedną ze ścian i zniknął bez śladu. "Sprawa załatwiona" – pomyślał Śmierć.

Zauważył w hallu duże lustro. Podszedł do niego, po czym spojrzał w odbicie.

– Załamka – wyszeptał i ukrył twarz w kościstych dłoniach.

 

***

 

Po usunięciu makijażu Ponury założył swój tradycyjny strój, spakował rzeczy należące do Persefony, a potem udał się do siedziby Hadesa. Poruszając się udeptaną przy brzegu Styksu ścieżką, zauważył Charona. Przewoźnik siedział z wędką w dłoniach w swojej łodzi. Nie widział przechodzącego obok Żniwiarza.

– Witaj – zagaił Śmierć. – Widzę, że mało roboty masz dzisiaj? Nawet czas na łowienie rybek znalazłeś? No, no.

– Medycyna poszła do przodu, to pasażerów jakby mniej – odpowiedział szorstko Charon, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od czerwonego spławika.

– Biorą chociaż?

– Tak, biorą – westchnął głośno Przewoźnik, co mogło oznaczać tylko jedno: "nie mam ochoty na rozmowę".

– No dobrze, to ja już pójdę. Co będę tak sam stał – rzekł cicho urażony Kostuch. – Do zobaczenia.

Charon nie odpowiedział.

"Nadęty i wiecznie niezadowolony bufon – pomyślał Śmierć. – I to na mnie mówią Ponury. Co za faux pas".

 

***

 

Żniwiarz zakołatał do drzwi. Kiedy usłyszał ciche "wejść", przekroczył próg siedziby Hadesa. W środku było ciemniej niż zazwyczaj. Przy biurku siedział Pan Krainy Umarłych. Spojrzał smutnym wzrokiem na Kostucha i przywołał go do siebie gestem ręki.

– Usiądź, przyjacielu – zaproponował.

Śmierć usadowił się na krześle obok starca i rozejrzał dookoła. Dopiero teraz zauważył brak kilku dzieł sztuki, w tym jego ulubionego "Sądu Ostatecznego". Zniknęło również akwarium wraz z półką, na której było umiejscowione.

– Co się stało? – zapytał szczerze przejęty Ponury.

– Moja była małżonka – wyjaśnił Hades. – Zabrała wszystko, nawet moje kochane maleństwa: Dziubutka, Sylię i Maestro. Chciała zabrać również Cerbera, ale biedny piesio uciekł gdzieś ze strachu. Mam nadzieję, że wróci.

"To żaden powód do zmartwień. Nie przepadam za tym szczekającym dupowłazem. Żal mi tylko starego Hadesa. Znamy się przecież tak długo, prawie od Początku Wszystkiego" – pomyślał Żniwiarz.

– Mam nadzieję, że nie zabrała ci berła i kluczy?

– Klucze mam, ale w zamian musiałem oddać akwarium. Ech, moje rybeńki – jęknął załamany Hades. Po krótkiej pauzie dodał: – Berło zabrała, ale odda mi, kiedy zwrócę jej rzeczy. Wiesz, te, które były nam potrzebne przy twojej charakteryzacji.

– Mam wszystko ze sobą. – Śmierć wskazał pakunek pozostawiony przy drzwiach.

– To dobrze – rzekł starzec. Widać, że towarzystwo Kostucha poprawiło mu nastrój.

Wstał, podszedł do komody i otworzył skrzypiące, drewniane drzwiczki. Powrócił do gościa z butelką oraz dwoma kieliszkami. Ustawił szkło na stole i wskazał ręką na flaszkę.

– Wiesz – powiedział. – Mam ochotę zalać się w trupa. Chyba nie odmówisz?

– Ależ oczywiście – odpowiedział Śmierć. – Wszystko, co "w trupa", to moja specjalność.

Obaj wybuchnęli głośnym śmiechem, niosącym się echem po całym Podziemiu.  

Dźwięk niskich, rozbawionych głosów dotarł również do uszu wędkarza i jego gościa.

– Domyślam się, że mieszkańcy Krainy Umarłych nie przepadają za mną. Ale co tam! Nie jestem zapraszany na imprezy? Jakoś to przeżyję. Ważne, że swoją robotę wykonuję dobrze. Nawet Hades nigdy nie miał żadnych zastrzeżeń. Pewnie zdajesz sobie sprawę, jaki potrafi być upierdliwy? Lubię samotność i nie znoszę gaduł. Nie dzierżę stworzeń, które ciągle plotą nie wiadomo o czym. – Charon i spojrzał na rozmówcę i dodał: – Możesz zostać na mojej łodzi, jak długo zechcesz. Nie mam nic przeciwko, bo podoba mi się twoja małomówność… to znaczy cenię to, że w ogóle nie mówisz.

Cerber zwrócił jedną, wyraźnie zadowoloną głowę w kierunku Przewoźnika. Drugą podziwiał skalisty krajobraz brzegów Styksu, a trzecią konsumował sporego szczupaka, mlaszcząc przy tym i warcząc cicho.

 

***

 

Wraz z upływem czasu oraz spożyciem coraz większej ilości winogronowego wina, Hades stawał się bardziej markotny. Po raz kolejny znalazła potwierdzenie stara prawda, że alkohol nie był skuteczną ucieczką od problemów. Chociaż…

– Wiesz, właśnie wpadłem na pewien pomysł. – W mglistych oczach starca pojawił się płomyk nadziei, a na twarzy ponownie zagościł uśmiech. – Tylko czy mogę liczyć na twoją pomoc?

– Zawsze, hik, możesz, hik. – Ponury podrygiwał na krześle w rytm czkania. – A co?

– Bo przypomniałem sobie, że przecież Persefona jest wrażliwa na sztukę. Jej oczkiem w głowie jest malarstwo, ale lubi również teatr. Rozumiesz?

– Tak, hik, to znaczy nie, hik.

– Chodzi o to, że chyba wiem co zrobić, żeby do mnie wróciła – wyjaśnił Hades. – Chciałbym, abyś wystąpił dla niej. Być może w jakiejś krótkiej sztuce, albo mógłbyś coś zaśpiewać. Jeśli chodzi o aranżację i dobór kostiumu, to możesz śmiało mi zaufać. Mam już niejakie doświadczenie w tych sprawach.

Zamilkł na moment, a na jego twarzy pojawił się wyraz zamyślenia.

– Może Dante? Nie. To zbyt dołujące – rozważał na głos. – Albo krótki kabaret, a może fragment Szekspira?

Wyliczanka trwała w najlepsze, ale Ponury już tego nie słuchał. Jego blada czaszka pobladła jeszcze bardziej, a w oczodołach zalśniły łzy.

Po raz pierwszy od Początku Wszystkiego poważnie rozważył możliwość zmiany zajęcia.

Koniec

Komentarze

Okej, drogi Anonimie, takie humorystyczno – parodystyczno – jajcarskie (allegoryczno – postmodernistyczne; a co, użyjmy kilku mądrych słów) potraktowanie klasycznych mitów to temat śliski. Setki, tysiące, milijiony razy już eksploatowany. Dlatego piekielnie trudny, bo wykoncypowanie czegoś świeżego i oryginalnego wymaga nielichego talentu. Tudzież bezpośredniego trafienia pratchetowską cząsteczką elementarną Natchnienia.

Talent niewątpliwie posiadasz, choć nie wiem czy nielichy, atoli cząsteczka Natchnienia minęła Cię o grubość cienia. Bo tekst sympatyczny, miejscami zabawny (umrzeć ze śmiechu, ha, to niemal jak monty pythonowski zabijający kawał), ale nie zachwycał. Bo gdzie puenta? Na czym tak naprawdę polegał dowcip? Nie wiem. Ale to niekoniecznie świadczy źle o Twoim opowiadaniu, może to ja smutas jestem i poczucia humoru we mnie tyle, co w Powązkach.

Mam podobne odczucia jak przedpiśca. Opowiadanie ni to śmieszne, ni to refleksyjne. Ale językowo bardzo dobre.

Zabawne i nieźle napisane opowiadanie. Zgrabne połączenie wątków mitologicznych ze współczesnością, dało całkiem dobry efekt. Ale zakończenie kuleje. Jakoś nie widzę tego Monka pływającego w łódce z Charonem. A Śmierć, co zrobił – tylko rozważał zamiar, czy w końcu podjął decyzję?

 

„…do­ku­cza­ła mu sa­mot­ność, więc cały swój czas po­świę­cał pracy”. – …do­ku­cza­ła mu sa­mot­ność, więc cały czas po­świę­cał pracy.

Czy mógł poświęcać cudzy czas?

 

„Wes­tchnął cięż­ko, po­wstał ze sta­re­go, za­ku­rzo­ne­go krze­sła…” – Krzesło mogło być zakurzone, nim na nim usiadł; potem, kiedy wstał, kurz był już wytarty? ;-)

 

Pap­ciu na­kar­mi was, a jakże!”Pap­cio na­kar­mi was, a jakże!

 

„Sta­nął przy stole na­prze­ciw drzwi, ocze­ku­jąc na go­ścia”. – Wolałabym: Sta­nął przy stole, na­prze­ciw drzwi, ocze­ku­jąc go­ścia. Lub: Sta­nął przy stole, na­prze­ciw drzwi, czekając na go­ścia.

 

„Śmierć spoj­rzał bła­gal­nie pu­sty­mi oczo­do­ła­mi na Ha­de­sa…” – Czy Śmierć spojrzał błagalnie, czy miał błagalnie puste były oczodoły? ;-)

Może: Śmierć, pustymi oczodołami błagalnie spojrzał na Hadesa…

 

„Potem, w róż­nych od­stę­pach czasu oraz w wielu miej­scach wi­dział Śmierć kil­ka­krot­nie”. – Wiele, to dużo, natomiast kilkakrotnie, to mniej niż dziesięć razy, czyli raczej mało.

Proponuję: Potem, co jakiś czas, w różnych miej­scach wi­dział Śmierć wielokrot­nie.

 

„Kła­pał przy tym szczę­ka­mi, wy­ma­chi­wał groź­nie kosą…”Kła­pał przy tym szczę­ką, wy­ma­chi­wał groź­nie kosą

Kłapać można tylko jedną szczęką.

 

„Na­to­miast ko­ści­ste nogi zdo­bi­ły srebr­ne pantofle.Osadzone na im­po­nu­ją­co wy­so­kich ob­ca­sach, utrud­nia­ły po­ru­sza­nie się barw­ne­go chu­der­la­ka”. – Brak spacji przed drugim zdaniem. Pantofle nie bywają osadzone na obcasach.

Proponuję: Na­to­miast ko­ści­ste nogi zdo­bi­ły srebr­ne pantofle na im­po­nu­ją­co wy­so­kich ob­ca­sach, utrud­niające po­ru­sza­nie się barw­ne­go chu­der­la­ka.

 

„Dzie­ło do­mo­ro­słe­go cha­rak­te­ry­za­to­ra wień­czy­ła czar­na afro-pe­ru­ka…” Dzie­ło do­mo­ro­słe­go cha­rak­te­ry­za­to­ra wień­czy­ła czar­na pe­ru­ka afro

 

„Je­re­my Monk nie wy­trzy­mał. Wy­buchł gło­śnym, grom­kim śmie­chem…”Je­re­my Monk nie wy­trzy­mał. Wy­buchnął gło­śnym, grom­kim śmie­chem

 

„Wiesz, te, które były nam po­trzeb­ne przy two­jej cha­rak­te­ry­za­cji”.Wiesz, te, które były nam po­trzeb­ne do two­jej cha­rak­te­ry­za­cji.

 

„Nie dzier­żę stwo­rzeń, które cią­gle plotą nie wia­do­mo o czym”. – Dlaczego nie chciał trzymać w rękach stworzeń? ;-)

Za SJP: dzierżyć 1. «trzymać coś w ręku» 2. «mieć coś w posiadaniu»

Proponuję: Nie trawię stwo­rzeń, które cią­gle plotą nie wia­do­mo o czym.

 

„Cha­ron i spoj­rzał na roz­mów­cę i dodał…” – Zbędne pierwsze i.

 

„Wraz z upły­wem czasu oraz spo­ży­ciem coraz więk­szej ilo­ści wi­no­gro­no­we­go wina…” Wraz z upły­wem czasu oraz spo­ży­ciem coraz więk­szej ilo­ści ­gro­no­we­go wina

Nowa Fantastyka