- Opowiadanie: blacken - szachista

szachista

witam,

opowiadanie za bardzo nie ma nic wspólnego z fantastyką, ale pomyślałem, że je tu wrzucę. Może kogoś zainteresuje

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

szachista

– Piękny dzień – pomyślał Jan skręcając w ulicę Polną. Był początek czerwca, przyjemne późne popołudnie.

– Za jakieś dwie godziny będzie zachód. – Stwierdził z grubsza mierząc szerokością dłoni wysokość słońca nad horyzontem.

Było dość ciepło by wyjść na spacer w koszuli z krótkim rękawkiem. Taka pogoda najbardziej mu odpowiadała – gdy wiał lekki, rześki wiatr, przez co nie było jak w ukropie. Odszedł już na tyle daleko od głównej ulicy, że ostatnie pomruki silników samochodowych zamarły jakieś sto kroków temu. Teraz dało się słyszeć jedynie szelest liści na wietrze i śpiew ptaków, a niekiedy i krakanie gawronów.

W końcu zobaczył ogrodzenie cmentarza wyłaniające się spomiędzy szpaleru drzew. Odkąd sięgał pamięcią uwielbiał cmentarze, choć nigdy nie zdradzał się z tym przed obcymi. Ludzie zbyt szybko szufladkują innych, a nie zależało mu, by uznawali go za dziwaka. Czuł się tam wyciszony, odnajdywał spokój po zgiełku dnia. Patrząc na dziesiątki grobów uzmysławiał sobie co w życiu jest tak naprawdę ważne. Szczególnie lubił czytać inskrypcje na grobach – imiona, nazwiska, daty urodzenia i śmierci. Zastanawiał się, jak ci ludzie żyli, kim byli, co spowodowało ich śmierć, czy odeszli spokojnie, czy w bólu?

Cmentarz, który odwiedzał najchętniej, mieścił się niecałe trzy kilometry od jego domu. Na jego korzyść przemawiał głównie fakt, że należał do tych mniejszych i był blisko. Najstarsze groby pochodziły z końca XIX wieku.

Jan ruszył główną aleją, potem skręcił w jedną z bocznych dróżek i usiadł na ławce przy grobie pod rozłożystym drzewem. Spojrzał na pozłacany napis. „Józef Henke 1921 – 1972”. Na samym środku płyty palił się mały, czerwony znicz. Widocznie ktoś tu był niedawno. Rozejrzał się dokoła. Pusto. Wtem jego uwagę przykuła zgarbiona postać, również, tak jak on, siedząca przed grobem. Patrzył chwilę na nią, a po chwili przesunął wzrok na swoje dłonie.

– Ileście się już napracowały… – wymamrotał do siebie. – Niedługo i ja spocznę w tej ziemi.

Siedział jeszcze z godzinę, a potem udał się okrężną drogą w stronę domu. Żona nie lubiła, gdy znikał na długo, tym bardziej, że nie zabierał komórki na swoje spacery.

 

**

 

Podczas następnej wizyty na cmentarzu znów spostrzegł tego samego mężczyznę pochylającego się nad grobem. Wiedziony ciekawością ruszył alejką w jego stronę, choć nie zamierzał podejmować rozmowy. Uważał, że cmentarz to nie najlepsze miejsce na pogawędki z obcymi. Gdy już był dość blisko, ze zdziwieniem zobaczył, że nieznajomy nie patrzy na grób, ale na małą kieszonkową szachownicę trzymaną w swoich starczych dłoniach. Grube palce przesuwały miniaturowe bierki po planszy.

– Co u diabła ten człowiek robi? – pomyślał w pierwszej chwili. Chwilę tak stał zdumiony nietypową sytuacją. Nagle mężczyzna odwrócił się. Twarz miał przyjazną, uśmiechniętą.

– Niech pan podejdzie! – głos miał również dobroduszny. Jan podszedł. Nieznajomy nadal przesuwał bierki po tandetnej, plastikowej szachownicy.

– Dość nietypowe zajęcie zważając na miejsce – powiedział. Nieznajomy spojrzał na Jana niebieskimi oczyma, uśmiechnął się i wrócił do gry.

Jan w tym czasie zerknął na grób. Nie palił się na nim żaden znicz, w rogu stał jedynie wazon, a w nim jedna na wpół uschnięta róża.

– Ano – odparł po chwili nieznajomy nie podnosząc wzroku znad szachownicy.

– Potrafi pan grać w szachy? – spytał, gdy czarny hetman zbił pionka białych. Zabawnie patrzeć jak ktoś gra sam ze sobą.

– Kiedyś, dawno temu grałem trochę z ojcem – przyznał. Jakoś specjalnie nie bawiły mnie gry planszowe, nawet te logiczne.

– Chce pan zagrać? Niech pan ze mną zagra! – dodał przywołując go ręką.

Należał do tego gatunku ludzi, którzy nie przejmują się opinią innych ludzi na temat swoich dziwactw. Bezpośredni, ale dobrotliwy gość. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie.

– No nie wiem… – przyznał szczerze. – Jak mówiłem od lat nie tykałem szachownicy, a i do domu czas wracać…

– Przecież dopiero pan przyszedł.

– Uważny typ. – Pomyślał.

– Jak mówiłem, nic nie pamiętam z tej gry – powiedział już na głos.

– Przypomnę panu – odsunął się, by zrobić mu miejsce. Jan westchnął i skapitulował. Usiadł na wąskiej jednodeskowej ławeczce, a dziwny nieznajomy zaczął ustawiać bierki w prawidłowym porządku.

– Jan jestem – wyciągnął rękę, by się przywitać. Mężczyzna oderwał się na chwilę od pracy i wyciągnął energicznie dłoń.

– Ach tak – uśmiechnął się. – Gapa ze mnie – Mirek – dodał.

– Żona tu spoczywa? – zagadnął Jan. Jego myśli wciąż orbitowały z dala od szachów.

– Tak… zgadza się – oderwał się na chwilę od szachownicy i spojrzał na grób. – Po tylu latach spędzonych razem ciężko się oderwać od ukochanej osoby.

– Mi będzie łatwiej.

– Dlaczego? – Mirek nagle się zainteresował.

– A… – człowiek za młodu się żeni, głupi leci za kobietą, oddałby za nią życie, a po latach coraz więcej różnic. Coraz bardziej oddalamy się od siebie.

– Ach tak… – odparł nie podejmując wątku. – Gra pan białymi, czy czarnymi?

Przypomnienie zasad nie trwało tak długo, jak się z początku obawiał. Jan grał, jednak bez pomysłu, przestawiał bierki starając się jedynie opóźnić mata, który niechybnie go czekał. Na remis lub wygraną w ogóle nie liczył. Nie podjął wyzwania.

– Mat… – uśmiechnął się w końcu Mirek – Całkiem dobrze jak na pierwszy raz.

Jan poczuł się zmęczony zarówno grą, jak i towarzystwem. Osądził, że po śmierci żony dostał jakiejś obsesji na temat tej gry wypełniając tym samym pustkę w swym życiu. Jan zapragnął pobyć chwilę sam nim wróci do domu.

– Dziękuję za rozrywkę. Proszę mi wybaczyć, ale czas mnie nagli. Wstał i skierował się w stronę bramy. Może jeszcze się tu spotkamy – dodał.

– O tak! I mam nadzieję, że rozegramy jeszcze niejedną partię! – krzyknął za odchodzącym Janem.

 

I faktycznie miał rację rozegrali bowiem niejedną partię. Mijały dni, a oni spotykali się na tej samej ławeczce – rozmawiali i grali. Nie wiedział jak Mirkowi udało się sprawić, że polubił tę grę. Z czasem Jan stał się bardziej godnym przeciwnikiem, rozgrywka była barwniejsza, bardziej wyrównana.

Czasami jak przychodził na cmentarz Mirka nie było, najdłużej dwa tygodnie nie widział go na ławeczce. Pewnego dnia przeszło mu przez myśl, że umarł, biedaczyna, ze starości. On jednak zawsze wracał tłumacząc się, że miał na głowie dużo spraw niecierpiących zwłoki.

Tymczasem kłótnie Jana z żoną przybrały na sile, toteż coraz częściej wybierał się na cmentarz. Na szczęście Mirek okazał się dobrym partnerem zarówno do gry, jak i do rozmów. Jan zapraszał niejednokrotnie Mirka do siebie, ale ten zawsze uprzejmie odmawiał. Twierdził, że jeśli to Janowi nie wadzi, wolałby spotykać się z nim tutaj, chciał być blisko grobu żony po niedawnej stracie. Jan w pełni to rozumiał i zapewniał, że taki układ mu zupełnie nie przeszkadza.

– Niezwykła ta gra – powiedział Jan. Był koniec września.

– Zdecydowanie – odparł.

– Cieszę się, że namówiłeś mnie do szachów.

– Nie było innej możliwości! – odparł szczerym śmiechem. To co, gramy jeszcze jedną partyjkę?

To była jedna z dłuższych partii, które rozegrali, zakończona remisem.

– W poniedziałek dogrywka, rozłożę cię na łopatki! – krzyknął na odchodne Jan.

 

Poniedziałek okazał się dość wietrznym dniem, jednak na cmentarzu w otulinie lasu było znacznie spokojniej. Jan zdziwił się, że nie było jeszcze Mirka. Podszedł do pustej ławki na której siadywali. Koło zardzewiałej nóżki ze zdziwieniem zobaczył białego króla. Wziął go w ręce.

Tyle razy był zamatowany – pomyślał Jan.

Chciał go schować by oddać Mirkowi, gdy nagle spostrzegł w trawie kawałek dalej skoczka, a po chwili gońca i trzy pionki. Przy sąsiednim grobie leżała wywrócona szachownica trzymająca się tylko na jednym zawiasie z resztą bierek w pobliżu.

Zaniepokoił się.

Wziął ją do ręki i obrócił parę razy w dłoniach uważnie się jej przyglądając. W końcu podniósł wzrok i rozejrzał się. Gdzieś w oddali starsza kobieta pochylała się nad czyimś grobem.

Wiatr się wzmógł, rozwiewał jego nieliczne, siwe włosy. Mirka nie było i przeczuwał, że dziś się nie pojawi, a w głębi duszy obawiał się, czy kiedykolwiek się jeszcze spotkają.

 

**

Jan siedział w autobusie i zastanawiał się, czy to co robi ma sens. Jechał do najbliższego szpitala dowiedzieć się, czy nie przyjęli może starszego człowieka o imieniu Mirosław. Zabawne, ale nie znał nawet jego nazwiska. Stwierdził jednak , że nie zaszkodzi spróbować, nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby udał się do domu i zapomniał o wszystkim.

Przed szpitalem tłoczyło się trochę ludzi, ale w środku było luźniej. Udał się wprost do informacji.

– Dzień dobry… czy trafił do was starszy człowiek o imieniu Mirosław?

– Jak nazwisko? Jest pan członkiem rodziny?

– To mój przyjaciel, nazwiska niestety nie znam.

– Bez nazwiska panu nie pomogę.

– Niech się pani spyta, czy przyjęto dziś starszego człowieka, siwy z lekkim za…

– Bez nazwiska panu nie pomogę – odparła nerwowo spoglądając w papiery. Jan poczuł się zrezygnowany, nic więcej nie mówiąc odszedł od okienka, stanął na środku korytarza i zastanawiał się co robić dalej. Teraz wydało mu się niedorzeczne, że nie wiedział nawet gdzie mieszka, miałby wtedy jeszcze jeden punkt zaczepienia. Obok niego przejeżdżał właśnie personel z łóżkiem, spojrzał mimowolnie, leżała na nim młoda kobieta.

Ruszył ponownie na cmentarz. Było już późne popołudnie jednak nie mógłby darować sobie tej podróży. Nagle poczuł się lepiej. Pomyślał, że niepotrzebnie się zamartwia, że rozwiązanie na pewno jest prozaiczne. Może szachownica wypadła mu przypadkiem, a on się nawet nie zorientował? Pełen nadziei nie mógł się doczekać powrotu na cmentarz.

Szedł wartko, wyglądał Mirka już spomiędzy szpaleru drzew przy ogrodzeniu, ale ostatecznie upewnił się, że go nie ma dopiero gdy był na głównej alei. Ramiona mu opadły, zwolnił kroku. Usiadł na ich ławeczce, wyczuł w kieszeni nacisk szachownicy. Wyjął ją, uśmiechnął się i ustawił bierki w prawidłowym szeregu. Chwilę przyglądał się małym figurkom, brakowało jedynie czarnego gońca.

To nic – pomyślał. Biały pion na e4.

Gra się zaczęła.

Koniec

Komentarze

Miły tekst, bez trudu mogłeś dodać odrobinkę fantastyki (postać Mirka), ładnie opowiadasz, tak troszkę nostalgicznie, powolnie. Podobało mi się. 

To był miód, teraz będzie kubeł zimnej wody:

  1. kompletny brak przecinków
  2. kompletnie zły zapis dialogów (różne rzeczy widziałam, ale małej litery na początku zdania jeszcze nie) – zajrzyj do Hyde Parku i znajdź wątek: Wskazówki dla początkujących – na pewno pomoże.
  3. – ach tak – uśmiechnął się – gafa ze mnie – Mirek – dodał. – Chyba gapa. 
  4. I moje pytanie: czy w szachach są bierki, czy figury i pionki? Pytam, bo nie wiem, a skojarzyło mi się z grą plastikowymi patyczkami.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tekst napisany niedbale. Nie chodzi mi tylko o to, że ignorujesz zasady interpunkcji. Czasem też niestarannie dobierasz słowa (np. “dostał jakiejś obsesji na temat tej gry” – powinno być “dostał jakiejś obsesji na punkcie tej gry”). Ale może to kwestia wprawy.

Jeśli przymknąć oko na powyższe (co nie jest łatwe ;), to jest to naprawdę sympatyczna miniaturka.

 

PS. Bemik, potwierdzam, że Autor napisał dobrze, figury i pionki to właśnie bierki. Ładne i fachowe określenie :)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Co facet, to facet – dzięki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Oj, kobiety również grają w szachy :) Jest taka książka “Szachy dla dzieci” napisana przez znaną polską szachistkę, Mirosławę Litmanowicz. Wydaje mi się, że właśnie tam pierwszy raz zetknąłem się z terminem “bierka”.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Teksty o przeciwstawnych cechach to zabójstwo dla czytających i komentujących. Z jednej strony pomysł, podanie go – a z drugiej…

– pięk­ny dzień – po­my­ślał Jan skrę­ca­jąc w ulicę Polną. – I to ma być pierwsze zdanie opowiadania??? Nie wierzę, po prostu nie wierzę!!!

 

Blackenie, jak można takim wykonaniem skopać porządny pomysł? :-(

Przeczytałam, ale nie potrafię się domyślić, dlaczego postarałeś się, aby lektura nie sprawiła czytelnikowi przyjemności.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmm – ja się przyłączę do powyższych opinii: pomysł jest fajny, ale wykonanie tak niechlujne, że aż szkoda. 

I po co to było?

dziękuję za komentarze. Spróbowałem poprawić tekst

Nie ma fantastyki, nie ma szału. Ale jak na obyczajówkę, to całkiem przyjemny tekst.

Babska logika rządzi!

dzięki za komentarz, nie sądziłem, że ktoś jeszcze tu zajrzy :)

Nie znasz dnia ani godziny. ;-)

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

haha, jeszcze tu byłaś :D

Nowa Fantastyka