- Opowiadanie: kjajw - Neutralność - rozdział 1.

Neutralność - rozdział 1.

Witam wszyst­kich!

To moja pierw­sza pu­bli­ka­cja na Nowej Fan­ta­sty­ce, dla­te­go po­zwo­lę sobie na dłuż­szą przed­mo­wę. Po­sta­no­wi­łem przed­sta­wić Wam “Neu­tral­ność” – osa­dzo­ne w moim świe­cie opo­wia­da­nie fan­ta­sy za­kro­jo­ne na całe 60 książ­ko­wych stron. Żeby nie przy­pra­wiać ni­ko­go o ból głowy po­ni­żej znaj­dzie­cie pierw­szy z czte­rech roz­dzia­łów.

Opo­wia­da­nie jest czę­ścią więk­szej ca­ło­ści, kilku hi­sto­rii, które w za­ło­że­niu są wstę­pem do całej po­wie­ści. Sta­ra­łem się by świat był przed­sta­wio­ny wy­star­cza­ją­co przej­rzy­ście i by można było się w nim od­na­leźć.

Za­pra­szam do kla­sycz­ne­go fan­ta­sy na spo­tka­nie z The­ro­nem – Bia­łym Kru­kiem. Mam na­dzie­ję, że się Wam spodo­ba! Z góry dzię­ku­ję każ­de­mu, kto prze­czy­ta, za wszel­kie ko­men­ta­rze, opi­nie oraz po­ra­dy.

Miłej lek­tu­ry!

Oceny

Neutralność - rozdział 1.

Neu­tral­ność

I

Noc była chłod­na. Wo­ko­ło w gę­stwi­nie cy­ka­ły świersz­cze, w od­da­li wyły wilki. Sie­dział okry­ty fu­trza­nym płasz­czem pod klo­szem księ­ży­co­wej po­świa­ty. Sie­dział spo­koj­nie, długo nic nie mó­wiąc wpa­try­wał się w pa­skud­ną ranę. De­li­kat­ne świa­tło pa­da­ją­ce od ogni­ska spra­wia­ło, że wy­glą­da­ła za­pew­ne go­rzej niż rze­czy­wi­ście było. Przej­mu­ją­cą ciszę prze­rwa­ło nagle gło­śne, po­je­dyn­cze syk­nię­cie.

– Nie­źle was roz­ha­ra­ta­ło, panie ry­ce­rzu. Pecha mie­li­ście.

Bar­czy­sty męż­czy­zna ty­tu­ło­wa­ny ry­ce­rzem par­sk­nął dum­nie i gło­śno po­cią­gnął nosem.

– Nie więk­sze­go niż dwa ty­sią­ce zbroj­nych za­ście­la­ją­cych swo­imi tru­pa­mi pole bitwy. Źle to wy­glą­da?

– Nie go­rzej niż u dwu ty­się­cy mar­twych zbroj­nych.

Wziął chust­kę na­mo­czo­ną elik­si­rem z ziół śmier­dzą­cym jak spo­co­ny go­blin i de­li­kat­nie przy­ło­żył do rany. Ry­cerz wzdry­gnął się od­ru­cho­wo i splu­nął siar­czy­ście.

– Ożeż, psia krew! Ale pie­cze! I śmier­dzi jak sto­do­ła. Albo który z nas wlazł w łajno…

– Wąt­pię – za­ne­go­wał krót­ko i przy­ci­snął chust­kę moc­niej do rany. Ry­cerz za­klął ohyd­nie. – Jak to się wam wła­ści­wie stało?

– Trze­ba mi za­cząć od tego, że jaka opatrz­ność się nade mną zli­to­wa­ła i ob­da­rzy­ła nie­li­chym szczę­ściem. Po­szli­śmy, jako trze­cia fala, my – druga cho­rą­giew cięż­ko­zbroj­na i dwa hufce lek­kiej pie­cho­ty. Wcze­śniej kon­ni­ca zro­bi­ła wyrwę w szy­kach obro­ny wroga, więc mie­li­śmy ide­al­ne miej­sce do ataku. Po­zor­nie. Oka­za­ło się, że nikt nie po­my­ślał o jed­nym, cho­ler­nym magu, któ­re­go mieli w swoim od­dzia­le. Za­kli­nam się na bogów, jak żyję nie wi­dzia­łem ta­kiej pie­kiel­nej siły. Cała linia sta­nę­ła w ogniu od­dzie­la­jąc od sie­bie armie. No i wtedy w ruch po­szły strza­ły. Strasz­ny widok, mówię ci. Cała ulewa na nas spa­dła. Wi­dzia­łem moich to­wa­rzy­szy bie­gną­cych przede mną i pa­da­ją­cych pod desz­czem po­ci­sków. Sły­sza­łem groty świsz­czą­ce mi do­oko­ła głowy, a mimo to po pro­stu bie­głem, bo nic in­ne­go mi nie po­zo­sta­ło. I tu się za­czy­na moje pierw­sze szczę­ście, wszak do­bie­głem, jako jeden z nie­licz­nych. Dru­gie, na­to­miast, to ta bli­zna, która zo­sta­nie. Nie sły­szeć mi dane było jesz­cze o ranie po­strza­ło­wej pod pachą.

Trud­no się było z tym nie zgo­dzić, ale nie od­po­wie­dział. Miast tego się­gnął do wią­za­nej cien­kim rze­my­kiem skó­rza­nej to­reb­ki i wy­do­był z niej igłę, na którą na­wlókł cien­ką nitkę. Chwi­lę póź­niej na­kłuł skórę na po­gra­ni­czu rany. Ry­cerz ani drgnął, więc śro­dek znie­czu­la­ją­cy za­dzia­łał. Wo­jow­nik nawet nie spo­strzegł, jak zszy­to mu pachę. Gdzieś nad nimi za­hu­cza­ła sowa, z od­da­li roz­niósł się pierw­szy grzmot.

– Nie za­py­ta­łem cię jesz­cze o imię – po­wie­dział ry­cerz pół­szep­tem.

– Ja cie­bie także. Je­stem The­ron i nie ma za co. – rzekł spo­koj­nie uprze­dza­jąc po­dzię­ko­wa­nia.

– Ro­land. Da­ruj­my sobie ty­tu­ły. Co spro­wa­dza elfa do kraju ogar­nię­te­go wojną?

The­ron mil­czał przez chwi­lę, jakby uni­ka­jąc od­po­wie­dzi.

– Spra­wy ro­dzin­ne – od­parł sucho. – A takie zwy­kle za­trzy­mu­ję dla sie­bie.

– Do­brze, nie za­mie­rzam drą­żyć, ale je­że­li będę ci mógł jakoś pomóc…

– Będę pa­mię­tał – urwał szyb­ko i ostat­ni raz od­ka­ził ranę Ro­lan­da innym środ­kiem. Ry­cerz krzyk­nął krót­ko, wi­docz­nie elik­sir prze­stał dzia­łać.

– W takim razie wy­bra­łeś sobie zły czas na za­ła­twia­nie spraw ro­dzin­nych, The­ro­nie. Ne­idar po­grą­żo­ne w woj­nie nie jest już tym samym przy­ja­znym miej­scem, któ­rym zwy­kło być za cza­sów po­ko­ju.

The­ron uświa­do­mił sobie, jak wiele było racji w tym, co mówił Ro­land. Ne­idar sta­no­wi­ło swego ro­dza­ju most mię­dzy Im­pe­rium Even­dith a Wschod­ni­mi Kró­le­stwa­mi. Nie­mal wszyst­kie szla­ki han­dlo­we pro­wa­dzą­ce z Even­dith na wschód prze­bie­ga­ły wła­śnie tędy. Mię­dzy in­ny­mi dzię­ki temu, po­przez kwit­ną­cy od setek lat han­del, Ne­idar do­ro­bi­ło się nie­zwy­kłe­go bo­gac­twa. Stało się ono sie­dzi­bą wielu gil­dii ku­piec­kich, miej­scem po­wsta­wa­nia nie­za­leż­nych ban­ków, kra­jem, w któ­rym wiel­ką po­pu­lar­no­ścią za­czę­ły cie­szyć się pro­fe­sje złot­ni­ka, ju­bi­le­ra, wy­so­kiej klasy kraw­ca czy sto­la­rza. Za­kła­da­no nowe uni­wer­sy­te­ty i szko­ły coraz szyb­ciej zy­sku­ją­ce re­no­mę jed­nych z naj­lep­szych na pół­no­cy, a w końcu w ob­rę­bie Morza Sied­miu Ży­wio­łów. Di­ve­tia, sto­li­ca Ne­idar, stała się wkrót­ce naj­bo­gat­szym i naj­pięk­niej­szym mia­stem na zna­nym świe­cie. Wszyst­ko to spra­wi­ło, że pań­stwa ościen­ne od dawna chci­wie spo­glą­da­ły na bo­gac­twa Ne­idar. Jed­nak tak ważne, stra­te­gicz­ne pań­stwo wpa­dło w oko Im­pe­rium, które po­sta­no­wi­ło peł­nić pro­tek­cję nad słabo uzbro­jo­nym są­sia­dem.

– Byłeś kie­dyś w Di­ve­tii?

– Tylko raz.

– Prze­pięk­ne mia­sto, nie­praw­daż? To by­ła­by ka­ta­stro­fa, gdyby zo­sta­ło zdo­by­te, a co gor­sza znisz­czo­ne. Na bogów, mam na­dzie­ję, że im­pe­rial­ni zdążą w porę do­trzeć na front. Co pla­nu­jesz?

– Pew­nie ruszę pro­sto do sto­li­cy. Tam jest cel mojej po­dró­ży.

– Świet­nie! Może pój­dzie­my razem? Tak się…

– Nie – od­mó­wił dosyć ka­te­go­rycz­nie. – Wę­dru­ję sam. Za­zwy­czaj. Jak da­le­ko jest stąd do naj­bliż­sze­go mia­sta?

– Do Coirs – za­czął z gry­ma­sem – do­je­chał­byś w pół dnia. Ale, kto wie, może wła­śnie jest ob­le­ga­ne. Na­to­miast, je­że­li cho­dzi o Di­vi­tię, to po­trze­ba dwóch albo trzech dni w kul­ba­ce.

– Da­le­ko – pod­su­mo­wał z prze­ką­sem. Potem wstał i się­gnął kilka ka­wał­ków drew­na, by do­rzu­cić je za chwi­lę do wy­ga­sa­ją­ce­go pa­le­ni­ska. Wró­cił na kłodę, na któ­rej obaj sie­dzie­li. Kiedy sia­dał obok ry­ce­rza, spod fu­trza­ne­go płasz­cza na mo­ment wy­chy­li­ło się duże, białe pióro za­wie­szo­ne na srebr­nym łań­cusz­ku na szyi elfa. Nawet tak krót­ka chwi­la nie umknę­ła uwa­dze Ro­lan­da.

– Wie­dzia­łem! – wrza­snął, jak po­pa­rzo­ny – Wie­dzia­łem, że coś ukry­wasz!

– Tak, je­stem Bia­łym Kru­kiem. Co w tym dziw­ne­go?

– Po pro­stu pierw­szy raz spo­ty­kam kogoś z wa­szej kon­fra­ter­ni. Wiele o was sły­sza­łem. Za­zwy­czaj dużo do­bre­go.

– Co, na przy­kład?

– O wa­szych zdol­no­ściach bo­jo­wych krążą nie­mal le­gen­dy, sami też je­ste­ście bar­dzo nie­uchwyt­ni. Poza tym ra­czej rzad­ko wi­du­je się was po pół­noc­nej stro­nie morza, toteż więk­sze moje zdzi­wie­nie. Bę­dzie, co wnu­kom opo­wia­dać, ho ho…

– Tylko jedno z tego, co po­wie­dzia­łeś jest praw­dą.

– Co do­kład­nie?

– Rzad­ko za­pusz­cza­my się poza Dhoin, to fakt. Oprócz tego, na­szych zdol­no­ści bo­jo­wych, jak to okre­śli­łeś, nie za­wdzię­cza­my le­gen­dom, tylko nie­wy­obra­żal­nie trud­nym dla więk­szo­ści szko­le­niom, więc nie ma w tym nic nad­zwy­czaj­ne­go. Każdy, kto ćwi­czy do­sta­tecz­nie cięż­ko, mógł­by osią­gnąć nasz po­ziom, ale jak widać nikt wy­star­cza­ją­co nie ha­ru­je. Dla­te­go wszyst­kie bajki o tym, że to, jak ma­cham mie­czem jest uwa­run­ko­wa­ne jakąś magią, to bujdy. Inna spra­wa, że nie­któ­rzy z nas znają się na magii, ale wciąż nie wpły­wa to na nasze umie­jęt­no­ści walki.

– Po­krze­pia­ją­ce. Po­win­no się to wpa­jać wszyst­kim mło­dym wo­jow­ni­kom. The­ron?

– Słu­cham.

– Po­wiedz mi, w takim razie, o co w tym wszyst­kim cho­dzi? Mam na­my­śli to, czym się wła­ści­wie zaj­mu­je­cie. Jak to jest?

– Sły­sza­łem już różne hi­sto­rie na ten temat. Jedne, mó­wią­ce, że je­ste­śmy na­jem­ni­ka­mi do ku­pie­nia, któ­rzy za złoto zro­bią wszyst­ko. Inne twier­dzą, iż ist­nie­je­my po to by ra­to­wać świat przed wszel­kim złem, a na­stęp­ne mówią o nas jak o pla­dze, która z kolei spro­wa­dza nie­szczę­ście wszę­dzie tam, gdzie się po­ja­wi­my.

– Ale nic z tego nie jest praw­dą. – do­koń­czył Ro­land.

– Ra­czej tak. Na pewno nie je­ste­śmy na­jem­ni­ka­mi, ale z cze­goś trze­ba żyć. Jeśli w oko­li­cy wio­ski gra­su­je po­twór, za­bi­ja­my go. Je­że­li jakiś baron, ksią­żę, albo inny król prosi o przy­słu­gę, to w za­leż­no­ści od przy­słu­gi, wszak zda­rza­ją się naj­bar­dziej ab­sur­dal­ne, wy­ko­nu­je­my je, bo za­zwy­czaj naj­le­piej płacą. Więc, jak po­wie­dzia­łem, żyć trze­ba, a żyje się za pie­nią­dze. Zaś popyt na nasze zdol­no­ści, oka­zu­je się, jest cał­kiem spory.

– Nie dzi­wię się. Le­gen­da po­tra­fi być naj­lep­szą re­kla­mą. Daj jakiś przy­kład, naj­dziw­niej­szą pro­po­zy­cję, jaką do­sta­łeś.

– Cóż… – Za­my­ślił się na chwi­lę – Kie­dyś pew­nien młody lord po­pro­sił mnie, żebym spraw­dził spraw­ność sek­su­al­ną kan­dy­da­tek na jego żonę w prak­ty­ce i wy­brał naj­lep­szą. Zna­czy się, naj­spraw­niej­szą. Dawał za to trzy­sta se­no­lij­skich koron.

Ro­land pra­wie za­krztu­sił się wdy­cha­nym po­wie­trzem.

– Spraw­dzi­łeś?

– Może po­miń­my tą kwe­stię…

– Je­że­li cho­dzi o bo­ha­ter­stwo – kon­ty­nu­ował po chwi­li – które nam przy­pi­su­ją, to też nie­zu­peł­nie praw­da. Cho­ciaż nie cał­ko­wi­cie. Je­ste­śmy ci­chy­mi straż­ni­ka­mi. Ro­bi­my to, co uwa­ża­my za słusz­ne. Ka­rze­my tych, któ­rzy po­stę­pu­ją wbrew temu, co wy na­zy­wa­cie czło­wie­czeń­stwem. Nie mie­sza­my się do po­li­ty­ki, nie uczest­ni­czy­my w woj­nach, do­pó­ki nie do­ty­czy to wszyst­ko nas albo na­szych sprzy­mie­rzeń­ców. Jest nas nie­wie­lu. Sami nie zba­wi­my świa­ta, ale ma­ły­mi rze­cza­mi sta­ra­mi się spra­wić, by był on jed­nak lep­szym miej­scem. O tym mo­żesz wie­dzieć, ale jest jesz­cze jedna rzecz, o któ­rej mówić mi nie wolno. Zanim za­py­tasz, to po­wiem ci tylko, że jest to zwią­za­ne z po­cząt­ka­mi na­sze­go brac­twa.

– A co z klą­twą, która nad wami wisi? – rzekł i ziew­nął prze­cią­gle.

– Nie mam po­ję­cia skąd to się wzię­ło, ale nic mi nie wia­do­mo o żad­nym prze­kleń­stwie. Może gdzieś, kie­dyś któ­ryś z nas sko­pał jakąś ro­bo­tę i lu­dzie jak zwy­kle ubar­wi­li nieco hi­sto­rię, ale tak jak wspo­mnia­łem, na pewno nie je­ste­śmy prze­klę­ci.

– Nie boisz się o wasze se­kre­ty? – ry­cerz prze­tarł kil­ku­krot­nie oczy i ziew­nął po­now­nie.

– Jakoś nie bar­dzo. Nie je­steś przy­pad­kiem śpią­cy?

– Szcze­rze mó­wiąc, to cał­kiem…

Nie skoń­czył. Ziew­nął trze­ci raz i runął bez­wład­nie przed sie­bie. Pew­nie wy­lą­do­wał­by twa­rzą pro­sto w roz­ża­rzo­nych drwach, gdyby nie ręka The­ro­na trzy­ma­ją­ca go za koł­nierz. Elf chwy­cił po­tęż­ne­go ry­ce­rza, po­ło­żył go obok ogni­ska i przy­krył kocem. Spał, jak za­bi­ty. Naj­wy­raź­niej elik­sir w końcu za­dzia­łał.

Po­dą­żał trak­tem w szcze­rym polu, gdzie aż po ho­ry­zont praw­do­po­dob­nie nie było nic poza bez­kre­sną rów­ni­ną. Praw­do­po­dob­nie, po­nie­waż mgła gęsta jak mleko przy­kry­ła zie­mię. Nie po­pę­dzał konia do kłusu, je­chał spo­koj­nie, li­cząc na po­dróż bez więk­szych wra­żeń.

Okry­ty płasz­czem, z głową pod sze­ro­kim kap­tu­rem, nie oglą­dał się wokół, in­te­re­so­wa­ło go tylko to, co czeka na końcu drogi. Cho­ciaż jego uwa­dze nie umknę­ło, iż po­dą­żał ka­mien­nym go­ściń­cem i zdał sobie spra­wę, że nie­mal wszyst­kie trak­ty w Ne­idar wy­glą­da­ją, mniej wię­cej, wła­śnie tak, po­ka­zu­jąc ko­lej­ny aspekt bo­gac­twa tego kró­le­stwa. Ale to był tylko krót­ki im­puls, który prze­mknął przez jego myśli. Bar­dziej mar­twił go stan sto­li­cy, wła­ści­wie to, do kogo ona obec­nie na­le­ży. Nie miał wąt­pli­wo­ści, że Ne­idar z po­mo­cą Im­pe­rium nie prze­gra tej wojny, ale nie­po­kój wzbu­dza­ła w nim świa­do­mość, iż mógł­by się spóź­nić. Jed­nak nie pod­ry­wał ru­ma­ka do ga­lo­pu, bo wbrew po­zo­rom, w ta­kiej mgle bar­dzo łatwo można się zgu­bić, nie zna­jąc szla­ków do­sta­tecz­nie do­brze.

Z le­tar­gu wy­rwał go wciąż bar­dzo od­le­gły krzyk. Na­le­żał do ko­bie­ty, nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści. Je­chał wciąż tak samo i na­słu­chi­wał. Co kilka me­trów sta­wał się gło­śniej­szy, po­ja­wił się także głos męż­czy­zny. Po­wo­li za­czął roz­po­zna­wać słowa wy­po­wia­da­ne z cha­rak­te­ry­stycz­nym ak­cen­tem ludzi z pół­no­cy. Więk­szość z nich nie nada­wa­ła się do przy­to­cze­nia. W po­wie­trzu wzra­sta­ło na­pię­cie, które bał się zi­gno­ro­wać.

W końcu spo­śród mgły wy­ło­ni­ło się wiel­kie, wy­su­szo­ne drze­wo. A na nim, przez jedną z ga­łę­zi, prze­rzu­co­ny sznur z za­ple­cio­nym oczkiem. Drze­wo wi­siel­ców. Spo­strzegł trzech męż­czyzn i ko­bie­tę. Dziew­czy­na le­ża­ła na gle­bie, szar­piąc się z tru­dem pró­bo­wa­ła wy­rwać z uści­sku jed­ne­go z na­jem­ni­ków.

Psy wojny. Byli odzia­ni na czar­no, łu­sko­we zbro­je zo­sta­wi­li pod drze­wem, ale ni­g­dzie w po­bli­żu nie wi­dział żad­nych zna­ków roz­po­znaw­czych. Ni­g­dzie poza pra­wy­mi ra­mio­na­mi męż­czyzn, na któ­rych za­wią­za­ne mieli czer­wo­ne chu­s­ty z dwie­ma bia­ły­mi wstę­ga­mi. Dzia­ła­li w armii Dar­rot, a ich obec­ność tutaj mogła wska­zy­wać, że Coirs albo jest ob­le­ga­ne, albo już zo­sta­ło zdo­by­te.

Na­jem­ni­cy zda­wa­li się w końcu za­uwa­żyć prze­jeż­dża­ją­ce­go po­dróż­ne­go. Dwóch z nich wpa­try­wa­ło się w The­ro­na nie­pew­nie, chwy­ta­jąc za rę­ko­je­ści mie­czy. Trze­ci za­krył ko­bie­cie usta i rzu­cił el­fo­wi zło­wro­gie spoj­rze­nie. Kruk wstrzy­mał konia, spoj­rzał spod kap­tu­ra na ban­dy­tów i za­go­to­wa­ło się w nim, jak w roz­bu­dzo­nym wul­ka­nie. Przez chwi­lę pod drze­wem wi­siel­ców za­pa­no­wa­ła zu­peł­na cisza.

– Czego się ga­pisz? – rzu­cił groź­nie ten trzy­ma­ją­cy ko­bie­tę.

– Wła­śnie! – dodał któ­ryś z boku – Zjeż­dżaj stąd!

– Hej, chło­py! Może to jeden s tych bur­su­jów! – rzekł trze­ci, któ­re­mu wy­raź­nie bra­ko­wa­ło któ­re­goś z przed­nich zębów.

– Coś ty za jeden! – po­no­wił pierw­szy.

The­ron zsiadł z konia, jed­nym ru­chem roz­wią­zał pe­le­ry­nę i zo­sta­wił ją na kul­ba­ce. Na­jem­ni­kom uka­zał się dosyć wy­so­ki elf o mło­dej twa­rzy i ciem­nych oczach, z pro­sty­mi, nie­dłu­gi­mi brą­zo­wy­mi wło­sa­mi. Pod płasz­czem nie­zna­jo­my skry­wał skó­rza­ną zbro­ję wy­ko­na­ną w elfim stylu – z licz­ny­mi do­dat­ko­wy­mi zdo­bie­nia­mi, gra­wer­ka­mi i za­krzy­wio­ny­mi na­ra­mien­ni­ka­mi. Jed­nak w żaden spo­sób nie uj­mo­wa­ło to jej wy­trzy­ma­ło­ści. Elf nosił po­rząd­ne skó­rza­ne spodnie i wy­so­kie, jeź­dziec­kie buty. Jed­nak naj­bar­dziej przy­ku­wa­ją­ce uwagę przed­mio­ty miał przy­pa­sa­ne na bio­drach. Przy lewej nodze długi, lekko za­krzy­wio­ny miecz z ładną głow­nią. Z pra­wej stro­ny ostrze na po­gra­ni­czu szty­le­tu i krót­kie­go mie­cza o także za­gię­tej klin­dze.

Świ­snę­ły mie­cze wy­cią­ga­ne z po­chew na­jem­ni­ków. Roz­bój­ni­cy sta­nę­li go­to­wi do bitki. Dziew­czy­na ko­rzy­sta­jąc z oka­zji skry­ła się drze­wem, cała roz­trzę­sio­na.

– Mia­łeś szan­sę, aleś głupi, więc ją stra­ci­łeś.

– Na szczę­ście wy­bra­łeś sobie dobre miej­sce na śmierć. No, no…

– Co on tam gada do sie­bie?!

The­ron zro­bił dwa kroki, pod nosem szep­tał po el­fic­ku for­mu­łę za­klę­cia. Po­czuł wzra­sta­ją­cą złość, wie­dział już, że emo­cje wzię­ły górę. Że nie bę­dzie li­to­ści. Że zrobi to szyb­ko. I szyb­ko za­po­mni.

Skoń­czył mówić, za­trzy­mał się w pół kroku, za­mknął oczy. Na­jem­ni­cy ru­szy­li. Jeden, który był naj­bli­żej już po kilku stąp­nię­ciach zna­lazł się w od­po­wied­niej od­le­gło­ści do za­da­nia ciosu. Za­mach­nął się i wtedy jakby czas na chwi­lę się za­trzy­mał, stra­cił swoją siłę.

The­ron roz­warł gwał­tow­nie po­wie­ki, a jego do­tych­czas ciem­ne oczy, teraz świe­ci­ły błę­kit­nym bla­skiem. Na twa­rzy ry­so­wał się strasz­li­wy gniew.

Miecz prze­ciął po­wie­trze, nie na­po­tkał oporu. Gdzieś z tyłu krzyk­nął jeden z na­jem­ni­ków. Po­zo­sta­li od­wró­ci­li się gwał­tow­nie i uj­rze­li swo­je­go kom­pa­na try­ska­ją­ce­go fon­tan­ną krwi z tęt­ni­cy szyj­nej. Za nim stał, ni­czym duch, błę­kit­no­oki wo­jow­nik z za­krzy­wio­nym szty­le­tem po­kry­tym kar­ma­zy­no­wą cie­czą.

Ban­dy­ci ru­szy­li jed­no­cze­śnie, co dziw­ne, po­my­ślał The­ron, bo mimo wszyst­ko za­kła­dał, że uciek­ną, gu­biąc za sobą buty.

Pierw­szy z nich za­ata­ko­wał wście­kle od góry, na­stęp­ny był pół se­kun­dy za nim. The­ron spa­ro­wał cios i ni­czym kot wy­krę­cił się pół­ob­ro­tem pod ra­mie­niem na­jem­ni­ka, unik­nął dru­gie­go ude­rze­nia. W tym samym mo­men­cie prze­su­nął szty­le­tem po mie­czu wroga, wy­rwał się z uści­sku i ciął nisko na odlew w ła­pią­ce­go rów­no­wa­gę dru­gie­go na­past­ni­ka. Ten zawył cien­ko, upadł na zie­mię i trzy­mał się kur­czo­wo za udo, z któ­re­go si­ka­ła krew. Ostat­ni z nich szy­ko­wał się już do po­now­ne­go ciosu, lecz nim ostrze na­po­tka­ło co­kol­wiek na swo­jej dro­dze, po­czuł na brzu­chu po­tęż­ny cios ko­la­nem. Sku­lił się z bólu, a za chwi­lę po jego szyi po­cie­kła sze­ro­ka struż­ka cie­płej krwi. Na­jem­nik padł bez­wład­nie te­le­piąc się w kon­wul­sjach.

Młoda dziew­czy­na, teraz wi­dział to do­brze, trzę­sła się strasz­li­wie, oczy miała wy­trzesz­czo­ne jak sowa, usta za­gry­zła tak mocno, że aż po­ja­wi­ła się na nich krew. Pod­szedł do niej spo­koj­nie, scho­waw­szy wcze­śniej miecz podał jej rękę. Nie za­re­ago­wa­ła. Nadal wpa­try­wa­ła się gdzieś hen przed sie­bie. Przy­klęk­nął, oczy miał już nor­mal­ne, cho­ciaż nadal pełne zło­ści. Zła­pał ją za dłoń, od­po­wie­dzia­ła spoj­rze­niem.

– Nie bój się – za­czął ła­god­nie – To już ko­niec. Nic ci nie jest?

Długo nie od­po­wia­da­ła, lecz w końcu otwar­ła usta i ledwo wy­szep­ta­ła za­chryp­nię­tym gło­sem od­po­wiedź pełną żalu.

– Za­bierz mnie stąd…

Nie mu­sia­ła po­wta­rzać drugi raz. The­ron wziął ją na ręce i po­sa­dził na koń­skim za­dzie. Sam okrył się płasz­czem, po czym wsko­czył na wierz­chow­ca. Szturch­nął ru­ma­ka i po­dą­żył wzdłuż trak­tu zo­sta­wia­jąc za sobą juchę pod drze­wem wi­siel­ców.

Je­cha­li przez jakiś czas w zu­peł­nej ciszy. Sły­sze­li je­dy­nie stu­kot me­ta­lo­wych pod­ków o ka­mien­ny go­ści­niec, wiatr gwiż­dżą­cy na po­lach, cza­sem jakiś ptak za­śpie­wał ża­ło­śnie, ale zni­kąd nie do­cho­dził ich od­głos czło­wie­ka.

– Dla­cze­go? – za­py­ta­ła nie­spo­dzie­wa­nie bar­dzo cicho.

– Nie ro­zu­miem – od­parł zdzi­wio­ny.

– Dla­cze­go mi po­mo­głeś? Nie mu­sia­łeś. Mo­głeś zgi­nąć. A ja? Za­słu­ży­łam sobie na taką karę, którą za­mie­rza­li mi zgo­to­wać…

– Nie mu­sia­łem. Ale mu­sia­łem wy­brać. Mu­sia­łem zde­cy­do­wać się na więk­sze lub mniej­sze zło. Czy dobre było to, że za­bi­łem trzech męż­czyzn, któ­rych nawet nie zna­łem? Nie sądzę. Lecz, czy dobre by­ło­by gdy­bym prze­szedł obo­jęt­nie obok mor­der­stwa? Nie kiw­nął nawet pal­cem?! Nie sądzę… Jed­nak ty uwa­żasz, iż za­słu­ży­łaś na śmierć. Dla­cze­go?

– Bo ja za­bi­łam jed­ne­go z nich… W moim domu. Za­bi­łam go… Wbi­łam mu nóż w szyję! – głos za­ła­my­wał się jej z każ­dym sło­wem coraz moc­niej.

– Nie ob­wi­niaj się za to. Przed chwi­lą za­bi­łem trzech ta­kich. Zro­bi­łem to, bo nie wi­dzia­łem lep­sze­go wyj­ścia. Ty też zro­bi­łaś to, co mu­sia­łaś, co uwa­ża­łaś za ko­niecz­ne. Tak po pro­stu mu­sia­ło się stać.

Nie od­po­wie­dzia­ła.

– Skąd je­steś? – za­py­tał po chwi­li.

– Miesz­kam na przed­mie­ściach Coirs. A może miesz­ka­łam? Nie wiem, czy mój dom jesz­cze tam stoi.

– Mia­sto jest ob­le­ga­ne?

– Tak. Mury obron­ne nie ota­cza­ją ca­łe­go mia­sta. Jed­nak nie sądzę, żeby już upa­dły. Bro­ni­ło ich pię­ciu­set zbroj­nych. To nie­du­żo, ale nawet przy pię­ciu ty­sią­cach żoł­nie­rzy Dar­rot są w sta­nie utrzy­mać ich z dala od murów nawet do jutra.

– Wy­da­jesz się sporo wie­dzieć o woj­nie.

– Mój oj­ciec był ry­ce­rzem. Umarł rok temu, nie do­cze­kał wojny. Może to i do­brze.

– Dokąd chcesz, żebym cię za­brał?

– Ra­czej nie do Coirs. Boję się tam teraz wra­cać. Nie wiem, gdzie mo­gła­bym pójść…

– Nie masz żad­nych bli­skich?

– Mam męża. Wy­ru­szył do Di­ve­tii, jak tylko za­czę­ła się wojna. Do­stał we­zwa­nie do armii, ale nie wia­do­mo, jak wy­glą­da sy­tu­acja w sto­li­cy. Wła­śnie ma­sze­ru­je na nią dwu­dzie­sto­ty­sięcz­na armia.

– A z dru­giej stro­ny pięć­dzie­siąt ty­się­cy wspar­cia z Im­pe­rium. Dar­rot jest prze­gra­ne.

– Na pewno, jeśli im­pe­rial­ni dotrą na czas. Jed­nak, je­że­li Di­ve­tia zo­sta­nie zdo­by­ta przed tym Ne­idar prze­sta­nie ist­nieć.

– Więc? Mogę cię za­wieźć do sto­li­cy, gdyż tam wła­śnie zmie­rzam, a czas mnie nagli.

– Do­brze, ale mu­si­my się spie­szyć…

– Nie znam tu­tej­szych te­re­nów, a w tej mgle nic nie widać. Któ­rę­dy do­trze­my naj­szyb­ciej?

– Jakąś milę stąd jest roz­ga­łę­zie­nie, a stam­tąd wiodą różne drogi do Di­ve­tii. Chyba nawet wiem, którą po­win­ni­śmy wy­brać, żeby było naj­bez­piecz­niej.

Koń przy­spie­szył, wpadł w płyn­ny galop. Prze­dzie­ra­li się przez mgłę, która za­czę­ła stop­nio­wo rzed­nąć, a ho­ry­zont ry­so­wał się coraz dalej przed nimi. Na wscho­dzie wy­ła­nia­ło się mia­sto, nie­gdyś pięk­ne i bo­ga­te, lecz dzi­siaj wi­sia­ły nad nim kłęby dymu. Ulice ogar­niał chaos, gwałt i po­żo­ga. Po go­ściń­cu pę­dził or­szak wo­jen­nej za­wie­ru­chy.

Koniec

Komentarze

Nie­ste­ty, nie­wie­le mogę po­wie­dzieć o wra­że­niach po lek­tu­rze za­le­d­wie frag­men­tu opo­wia­da­nia. Na­kre­śli­łeś tło z to­czą­cą się wojną, nie­wie­le na­pi­sa­łeś o bo­ha­te­rze/ bo­ha­te­rach, przed­sta­wi­łeś po­tycz­kę i to wszyst­ko.

W do­dat­ku tekst nie jest na­pi­sa­ny naj­le­piej. Nie wszyst­kie zda­nia są jasne, nie­któ­re trze­ba prze­czy­tać dwa razy, by zro­zu­mieć, co mia­łeś na myśli. Jest tutaj zbyt wiele zu­peł­nie zbęd­nych za­im­ków, na­to­miast spore nie­do­stat­ki do­strze­głam w in­ter­punk­cji, zda­rza­ją się po­wtó­rze­nia. Część uste­rek po­ni­żej, ale sporo jesz­cze zo­sta­ło – nie je­stem w sta­nie po­pra­wiać wszyst­kie­go, to w końcu Twoje opo­wia­da­nie.

Jeśli dal­sze czę­ści za­wie­ra­ją po­dob­ne nie­do­sko­na­ło­ści, lek­tu­ra Neu­tral­no­ści nie bę­dzie, nie­ste­ty, na­le­żeć do przy­jem­no­ści.

Oba­wiam się, że pre­zen­tu­jąc opo­wieść w od­cin­kach, nie mo­żesz spo­dzie­wać się od­wie­dzin licz­nych czy­tel­ni­ków. :-(

 

Wo­ko­ło w gę­stwi­nach cy­ka­ły świersz­cze…Wo­ko­ło w gę­stwi­nie cy­ka­ły świersz­cze

 

Sie­dział okry­ty fu­trza­nym płasz­czem pod klo­szem księ­ży­co­wej po­świa­ty. Sie­dział spo­koj­nie… – Po­wtó­rze­nie.

 

O żesz, psia krew!Ożeż, psia krew!

 

…wy­do­był z niej igłę oraz małą szpul­kę z nitką. Na­wlókł sznu­rek… – Wy­cią­gnął igłę i nitkę, a na­wlókł sznu­rek? Magia? ;-)

 

Ry­cerz ani drgnął, więc śro­dek znie­czu­la­ją­cy za­dzia­łał. Uwi­nął się z tym szyb­ko. – Z czym szyb­ko uwi­nął się śro­dek znie­czu­la­ją­cy? ;-)

 

Wszyst­ko to spra­wi­ło, że pań­stwa ościen­ne od dawna szcze­rzy­ły zęby w kie­run­ku bo­gac­twa kry­ją­ce­go się za gra­ni­ca­mi Ne­idar. – Zębów nie szcze­rzy się w kie­run­ku. Bo­gac­twa kryły się chyba w gra­ni­cach Ne­idar, nie za nimi.

Pro­po­nu­ję: Wszyst­ko to spra­wi­ło, że pań­stwa ościen­ne od dawna miały chrap­kę na/ chci­wie spo­glą­da­ły na bo­gac­twa Ne­idar.

 

Na­to­miast, je­że­li cho­dzi o Di­vi­tię, to po­trze­ba dwóch albo trzech dni na kul­ba­ce.Na­to­miast, je­że­li cho­dzi o Di­vi­tię, to po­trze­ba dwóch albo trzech dni w kul­ba­ce.

Nie sie­dzi się na sio­dle, a w sio­dle, więc także w kul­ba­ce.

 

Kiedy sa­dzał się obok ry­ce­rza… – Wo­la­ła­bym: Kiedy sia­dał obok ry­ce­rza… Lub: Kiedy sa­do­wił się obok ry­ce­rza

 

Oprócz tego, na­szych zdol­no­ści bo­jo­wych, jak to okre­śli­łeś, nie za­wdzię­cza­my le­gen­dom, tylko nie­wy­obra­żal­nie trud­ny­mi dla więk­szo­ści szko­le­nia­miOprócz tego, na­szych zdol­no­ści bo­jo­wych, jak to okre­śli­łeś, nie za­wdzię­cza­my le­gen­dom, tylko, nie­wy­obra­żal­nie trud­ny­m dla więk­szo­ści, szko­le­niom

 

– Cóż… – za­my­ślił się na chwi­lę – Kie­dyś jeden młody lord…– Cóż… – Za­my­ślił się na chwi­lę. – Kie­dyś pe­wien młody lord…

Nie za­wsze pra­wi­dło­wo za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Zaj­rzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

…żebym spraw­dził spraw­ność sek­su­al­ną kan­dy­da­tek na jego żonę w prak­ty­ce i wy­brał naj­lep­szą. – Na czym po­le­ga bycie kan­dy­dat­ką na żonę w prak­ty­ce? ;-)

Dość za­ska­ku­ją­ce zle­ce­nie. Mogę się tylko do­my­ślać, że mło­de­mu lor­do­wi nie za­le­ża­ło, aby kan­dy­dat­ka na żonę była dzie­wi­cą. ;-)

 

Je­że­li cho­dzi o bo­ha­ter­stwo – kon­ty­nu­ował po chwi­li – któ­rym nas ochrzczo­no, to także mija się to z praw­dą. – Wo­la­ła­bym: Je­że­li cho­dzi o bo­ha­ter­stwo – kon­ty­nu­ował po chwi­li – któ­re nam przy­pi­su­ją, to też nie­zu­peł­nie praw­da.

Bo­ha­ter­stwem chrzcić nie można.

 

A co z klą­twą, jaka nad wami wisi?A co z klą­twą, która nad wami wisi?

 

Po­dą­żał trak­tem w szcze­rym polu, gdzie na ho­ry­zon­cie praw­do­po­dob­nie nie było nic poza bez­kre­sną rów­ni­ną. – Po­dej­rze­wam, że pew­nie miało być: Po­dą­żał trak­tem w szcze­rym polu, gdzie aż po ho­ry­zon­t praw­do­podobnie nie było nic poza bez­kre­sną rów­ni­ną.

 

Nie po­pę­dzał konia do kłusa… – Nie po­pę­dzał konia do kłusu

 

…lekko za­krzy­wio­ny miecz z do­strze­gal­nie ładną głow­nią. – Czy zda­rza się, że coś jest ładne nie­do­strze­gal­nie? ;-)

 

Dziew­czy­na ko­rzy­sta­jąc z oka­zji skry­ła się pod pniem drze­wa, cała roz­trzę­sio­na. – Czy dziew­czy­na wla­zła do ja­kiejś jamy w ziemi, mię­dzy ko­rze­nia­mi drze­wa? ;-)

 

Złość wzra­sta­ła w nim z każdą chwi­lą, wie­dział już, że emo­cje wzię­ły nad nim górę. – Wo­la­ła­bym: Po­czuł wzra­sta­ją­cą złość, wie­dział już, że emo­cje wzię­ły górę.

 

…usta za­gry­zła tak mocno, że aż po­ja­wi­ła się nań krew. – …usta za­gry­zła tak mocno, że aż po­ja­wi­ła się na nich krew.

 

The­ron wziął ją na ręce i po­sa­dził ko­nio­wi na za­dzie. – Wo­la­ła­bym: The­ron wziął ją na ręce i po­sa­dził na ko­ńskim za­dzie.

 

– Nie ro­zu­miem. – od­parł zdzi­wio­ny. – Pierw­sza krop­ka zbęd­na.

 

Za­słu­ży­łam sobie na taką karę, jaką za­mie­rza­li mi zgo­to­wać… – Za­słu­ży­łam sobie na karę, którą za­mie­rza­li mi zgo­to­wać/ wy­mie­rzyć…

 

Mury obron­ne nie ota­cza­ją całej aglo­me­ra­cji. – Oba­wiam się, że dziew­czy­na nie po­win­na znać słowa aglo­me­ra­cja.

 

Nie wiem, gdzie mo­gła­bym pójść…Nie wiem, dokąd mo­gła­bym pójść

 

…a stam­tąd wiodą różne drogi do Di­ve­tii. Chyba nawet wiem, który po­win­ni­śmy wy­brać, żeby było naj­bez­piecz­niej. – Pi­szesz o dro­gach, więc w dru­gim zda­niu: Chyba nawet wiem, którą po­win­ni­śmy wy­brać

 

Koń przy­spie­szył, wpadł we wdzięcz­ny galop. – W jaki spo­sób i komu, galop oka­zy­wał swoją wdzięcz­ność? ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Sta­ra­łem się, ale po­le­głem. Przy­kro mi.

re­gu­la­to­rzy

Dzię­ku­ję za to, że do­trwa­łaś do końca bez wzglę­du na to, jak trud­ne by to dla Cie­bie nie było. Dzię­ku­ję też za masę kry­ty­ki. Na­praw­dę. Cenię sobie szcze­rość. Mam tylko jedno py­ta­nie. Czy da­ła­byś radę wy­trwać dziel­nie do sa­me­go końca opo­wia­da­nia? Nie pro­szę o wy­pi­sa­nie od razu setek błę­dów, ale cho­ciaż o kilka słów na temat ogółu. Może po pro­stu po­trze­bu­ję żeby ktoś raz, po­rząd­nie po­wie­dział mi czy moje tek­sty mają ja­ki­kol­wiek sens? ;)

Dzię­ku­ję jesz­cze raz.

 

PS

Ca­łość już jest.

Cie­szę się, że mo­głam pomóc.

Czy prze­czy­tam całe opo­wia­da­nie – nie wy­klu­czam ta­kiej moż­li­wo­ści, ale też nie mogę ni­cze­go obie­cać.  ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka