- Opowiadanie: mlotek - Łódka zmroku.

Łódka zmroku.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Łódka zmroku.

Ciszę po­grą­żo­nej we śnie ulicy za­kłó­ca­ło je­dy­nie po­hu­ki­wa­nie sowy. Przy­sia­dła na ze­psu­tej lam­pie i z za­cie­ka­wie­niem przy­glą­da­ła się zwło­kom ko­bie­ty le­żą­cym na chod­ni­ku. Na­stęp­ne­go dnia na pierw­szych stro­nach bru­kow­ców po­ja­wią się na­głów­ki: „Przed­się­bior­czy wam­pir-mor­der­ca” , „Wy­ssał z niej krew i ukradł or­ga­ny. Kim jest ta­jem­ni­czy mor­der­ca?”, „To już szó­sta zbrod­nia bez krwi. Po­li­cja po­dej­rze­wa sektę!” oraz „NO­WOŚĆ. Teraz też wy­ci­na or­ga­ny!”. Po­li­cja po­szu­ku­je mor­der­cy, który od­po­wia­dał­by za te zbrod­nie. Nie wie­dzą jed­nak wszyst­kie­go.

***

Dla Ali­cji Rze­got­ki ten dzień był za­rów­no naj­bar­dziej pe­cho­wym jak i ostat­nim dniem jej życia. Ran­kiem przy­pa­li­ła swoją ulu­bio­ną su­kien­kę że­laz­kiem. Ze­psu­ła jej się pro­stow­ni­ca, dla­te­go dziś w pracy miała krę­co­ne włosy. Była kel­ner­ką w jed­nej z knajp na Piotr­kow­skiej. Nie lu­bi­ła mieć krę­co­nych wło­sów. Na miej­scu do­wie­dzia­ła się, że przez jej nie­zdar­ność i zbyt aro­ganc­kie po­dej­ście do klien­tów zo­sta­je zwol­nio­na. Do­sta­ła swoją ostat­nią wy­pła­tę i uda­jąc obo­jęt­ną na ten fakt wy­szła do na­prze­ciw­le­głe­go pubu. Po sied­miu pi­wach po­czu­ła się nieco le­piej. Nie­ste­ty, Ali­cja miała mocną głowę. Po­je­cha­ła do zna­jo­mej, aby razem z nią zalać smut­ki czymś moc­niej­szym.

– Ala daj spo­kój, prze­cież świat się nie koń­czy na jed­nej pracy.

– Co ty wiesz Julka?! Cały czas sie­dzisz w domu, a forsę przy­sy­ła­ją ci ro­dzi­ce. Wiesz jak trud­no było mi zna­leźć ja­kie­kol­wiek za­ję­cie, w któ­rym mo­gła­bym się od­na­leźć – w jej gło­sie można było wy­czuć roz­pacz – Nic! Nic mi teraz nie zo­sta­ło!

– Nie może prze­cież być tak źle – od­po­wie­dzia­ła jej Julka. Chcia­ła ją przy­tu­lić.

– Zo­staw mnie i po­le­waj!

Tak też zro­bi­ła.

***

Na­stał późny wie­czór. Niebo zdą­ży­ło ściem­nieć. Ali­cja za­ta­cza­ła się idąc w stro­nę swo­je­go domu. Na Ma­ła­chow­skie­go mu­sia­ła przy­sta­nąć, aby zwy­mio­to­wać nad­miar al­ko­ho­lu. Poza za­pa­chem wy­mio­cin do­by­wa­ją­cych się z ust nic jej nie do­le­ga­ło. Sa­mo­po­czu­cie też miała świet­ne. Od domku dzie­li­ło ją dwa­dzie­ścia nu­me­rów. Ciche osie­dle z dużym par­kiem obok. Da­mian po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać tę sy­tu­ację. Prze­cha­dzał się po mie­ście od ład­nych kilku go­dzin w po­szu­ki­wa­niu ofia­ry, a tu taki sma­ko­wi­ty kąsek. I to na do­da­tek pi­ja­ny. Mie­sza­ni­na krwi i al­ko­ho­lu w niej za­war­te­go za­wsze do­star­cza­ła mu moc­ne­go kopa, ale na na­stęp­ny dzień po­wo­do­wa­ła okrop­ne­go kaca.

– No nic, prze­cież jesz­cze tylko jutro i już mnie tu nie bę­dzie – po­wie­dział sam do sie­bie.

Da­mian nie był psy­cho­pa­tą pi­ją­cym krew. Był naj­zwy­klej­szym wam­pi­rem. Raz w roku, przez sie­dem dni pod rząd, mu­siał po­ży­wiać się ludz­ką krwią, aby po­wstrzy­mać pro­ces sta­rze­nia się. Wam­pi­ry dzię­ki temu nie sta­wa­ły się nie­śmier­tel­ne, ale po pro­stu wiecz­ne. Ich or­ga­ni­zmy były bar­dziej od­por­ne od ludz­kich, lecz skok z ostat­nie­go pię­tra wie­żow­ca skoń­czył­by się dla nich śmier­cią. Do­peł­nia­jąc co roku tego ry­tu­ału mogły żyć nie­skoń­cze­nie długo.

Szedł na wprost niej. Na pi­ja­ne ko­bie­ty miał opra­co­wa­ny plan. Nigdy go nie za­wiódł, a robił tak od stu trzy­dzie­stu czte­rech lat. Kiedy miał na nią wpaść nie prze­su­nął się na bok, lecz mocno przy­tu­lił prze­su­wa­jąc prawą rękę na pupę Ali­cji. Da­mian był bar­dzo przy­stoj­nym męż­czy­zną. Ciem­ne, krót­kie włosy, lekki za­rost na twa­rzy, nie­bie­skie oczy, metr osiem­dzie­siąt pięć wzro­stu, wy­spor­to­wa­na, umię­śnio­na syl­wet­ka.

– Cześć kotku, dawno się nie wi­dzie­li­śmy. Pój­dzie­my do cie­bie? – rzekł po czym za­czął ją na­mięt­nie ca­ło­wać.

– Yhym – Nie sta­wia­ła oporu.

Bar­dzo jej się spodo­ba­ło. Pięk­na twarz, cza­ru­ją­ce spoj­rze­nie i te per­fu­my. Od razu roz­mię­kły jej ko­la­na. Od­wza­jem­ni­ła po­ca­łun­ki. Po­ca­ło­wał ją w de­kolt, potem lekko pod­gryzł ucho. Na­stęp­na była szyja. Ali­cja czuła przez chwi­lę ból po czym po jej or­ga­ni­zmie roz­la­ło się przy­jem­ne cie­pło. Był to enzym, który wraz z ugry­zie­niem do­sta­wał się do krwio­obie­gu ofia­ry i po­wo­do­wał na­tych­mia­sto­we uwol­nie­nie dużej dawki en­dor­fin. Ludz­kie serce jest w sta­nie prze­pom­po­wać całą krew czło­wie­ka w ciągu kil­ku­na­stu se­kund. Po tym cza­sie świa­do­mość Ali­cji za­gu­bi­ła się w kra­inie roz­ko­szy. Da­mian zaś za­czął chci­wie wy­sy­sać jej krew.

Chwi­lę póź­niej na lam­pie, przy ulicy opa­no­wa­nej ciszą, przy­sia­dła sowa. Z za­in­te­re­so­wa­niem przy­glą­da­ła się de­nat­ce. Prze­cho­dzą­cy obok męż­czy­zna za­trzy­mał się przy Ali­cji. Kuc­nął, po­pa­trzył uważ­nie, zba­dał puls i po chwi­li za­czął ją roz­bie­rać z opę­tań­czym uśmie­chem na twa­rzy. Wyjął skal­pel i roz­ciął jej brzuch. Do środ­ka no­wo­pow­sta­łe­go otwo­ru wci­snął swoje ręce. Co jakiś czas wy­cią­gał po­je­dyn­cze na­rzą­dy.

– Wą­tro­ba do ni­cze­go, cia­sno­ta je­li­ta – z pod­nie­ce­niem ob­li­zał wargi mó­wiąc do sie­bie – żo­łą­dek już mam. Nerki! Tego mi bra­ko­wa­ło.

Wy­rwał je z ciała, po czym wło­żył do kie­sze­ni swo­je­go pro­chow­ca i jakby nic się nie stało od­szedł w ota­cza­ją­cą go ciem­ność.

***

Da­mian, z nie­zbyt przy­jem­nym kacem, obu­dził się w swoim miesz­ka­niu na Ja­no­wie. Bo­la­ła go głowa, nogi, ręce, plecy, wszyst­ko. Idąc do lo­dów­ki po­my­ślał o swoim gar­dle: „A więc to tak sma­ku­je pia­sek”. Wypił jedną bu­tel­kę wody i łyk­nął kilka ta­ble­tek z wi­ta­mi­na­mi i jo­na­mi pier­wiast­ków. W oczy ra­zi­ło go okrop­nie świa­tło wpa­da­ją­ce do kuch­ni przez okno. Mitem jest to, że wam­pi­ry mają świa­tło­wstręt, albo, że świa­tło je za­bi­ja. Po pro­stu w daw­nych cza­sach, ty­dzień przed po­lo­wa­niem na wam­pi­ra urzą­dza­no gru­po­we po­sie­dze­nie w karcz­mie, a jak wia­do­mo nic tak nie do­da­je od­wa­gi bar­dziej niż al­ko­hol. Wam­pi­ry zaś gu­stu­ją w opro­cen­to­wa­nej krwi. A potem mają kaca. Po po­si­le­niu się krwią Ali­cji, do Da­mia­na do­tar­ło jak nie­spo­ży­te po­kła­dy ener­gii trzy­mał w sobie od bar­dzo dawna. Po­sta­no­wił się wy­sza­leć. Po­biegł do Lasu Ła­giew­nic­kie­go. Tam ska­kał po drze­wach, łamał je go­ły­mi rę­ko­ma, po czym ukła­dał w wiel­kie stosy. Po kilku go­dzi­nach za­ba­wy zmę­czo­ny wró­cił do domu będąc prze­peł­nio­nym uczu­ciem speł­nie­nia.

„Dziś za­po­lu­ję na ostat­nią ofia­rę. A potem ca­ło­rocz­ne wa­ka­cje na Ma­le­di­wach.”

***

Da­mian szedł nocą przez mia­sto. Na Piotr­kow­skiej cał­kiem dużo osób. W końcu to week­end. Mło­dzież też się musi wy­sza­leć. Do­tarł do Placu Wol­no­ści. Kro­czył dalej Zgier­ską, aż do­tarł do parku Mic­kie­wi­cza. Zbli­ża­ła się druga. Za­nu­rzył się w nie­oświe­tlo­nych par­ko­wych dróż­kach. Minął stawy. Szedł dalej. Cisza. Pust­ka. W od­da­li doj­rzał sa­mot­ne­go męż­czy­znę. Do­oko­ła ni­ko­go in­ne­go. Na ta­kich też miał spo­sób. Za­kra­dasz się po­wo­li od tyłu, aż w końcu pu­kasz w jedno ramię sto­jąc po jego dru­giej stro­nie. Zanim czło­wiek się do cie­bie od­wró­ci je­steś go­to­wy do za­da­nia no­kau­tu­ją­ce­go ciosu. W prze­cią­gu nie­mal dwu­stu lat swo­je­go życia Da­mian na­uczył się po­ru­szać bez­sze­lest­nie. Był coraz bli­żej ofia­ry. Trzy­dzie­ści me­trów. Pięt­na­ście. Pięć. Męż­czy­zna oka­zał się sta­rusz­kiem. Wam­pir stał za jego ple­ca­mi. Puk­nął star­ca w ramię, a ten z całą siłą swo­je­go ob­ro­tu ude­rzył krwio­pij­cę me­ta­lo­wym prę­tem w twarz. Świa­tło zga­sło.

***

Star­szy męż­czy­zna za­mie­nił swoją kuch­nię w salę ope­ra­cyj­ną. W szaf­kach kryły się ludz­kie or­ga­ny po­cho­wa­ne w sło­ikach z for­mal­de­hy­dem. Na sta­rym, so­lid­nym stole roz­ło­żo­ne było za­krwa­wio­ne prze­ście­ra­dło. Na nim leżał Da­mian. Nie­przy­tom­ny, przy­ku­ty do nóg mebla sta­lo­wym łań­cu­chem. Sta­ru­szek z chorą fa­scy­na­cją po­dzi­wiał ciało męż­czy­zny i na­ci­nał skórę w róż­nych miej­scach. Krew bar­dzo szyb­ko za­sy­cha­ła i two­rzył się strup. Po­sta­no­wił przejść do rze­czy. Roz­ciął wam­pi­ra od klat­ki pier­sio­wej aż po same ge­ni­ta­lia. I otwo­rzył. Widok w środ­ku go za­dzi­wił. Brak śle­dzio­ny. Dwa żo­łąd­ki i jeden na­rząd, któ­re­go nigdy wcze­śniej nie wi­dział. Wzbu­dzał w nim nie­po­kój, lecz po­sta­no­wił go zi­gno­ro­wać i prze­bił organ szpil­ką. Z środ­ka wy­pły­nę­ła krew. W bar­dzo du­żych ilo­ściach. Po chwi­li wszyst­kie tkan­ki za­czę­ły się do sie­bie zbli­żać i przy po­mo­cy krwi zra­stać. Da­mian otwo­rzył oczy. Syk­nął na opraw­cę jak kot pre­zen­tu­jąc swoje wam­pi­rze kły. Sta­ru­szek, prze­ra­żo­ny, od­sko­czył do tyłu. Jego puls nie­bez­piecz­nie przy­śpie­szył. Wam­pir pró­bo­wał wy­rwać się z wię­żą­cych go łań­cu­chów, ale te nie chcia­ły pu­ścić. Za to nogi stołu za­czę­ły po­wo­li pękać. Nie­do­szły ko­lek­cjo­ner na­rzą­dów po­biegł do ła­zien­ki, zażył garść ta­ble­tek, wstrzyk­nął sobie do­ser­co­wo ni­tro­gli­ce­ry­nę. Wró­cił szyb­kim kro­kiem do kuch­ni, wziął ze stołu sie­kie­rę i za­czął rąbać na oślep, zanim po­twór cał­ko­wi­cie się uwol­nił. Krew si­ka­ła na boki. Do czasu gdy zde­ka­pi­to­wał Da­mia­na, ten zdą­żył w dzi­kim szale roz­orać mu zę­ba­mi prawą rękę i od­gryźć kilka pal­ców u lewej dłoni. Sta­ru­szek wy­krwa­wiał się wdy­cha­jąc po­wie­trze hau­sta­mi. Pół­le­żał opar­ty o pie­kar­nik. Pa­nicz­nie bał się zwłok le­żą­cych przed nim. Po­sta­no­wił je spa­lić, oba­wia­jąc się, że ożyją. Nie zwra­cał uwagi na swoje ob­ra­że­nia. Kiedy tru­chło wam­pi­ra pło­nę­ło, męż­czy­zna z chorą fa­scy­na­cją wy­kła­dał na reszt­ki sto­ło­we­go blatu swoje eks­po­na­ty. Po­dzi­wiał je, przez jakiś czas, po czym z obłę­dem w oczach za­czął pisać krwa­wią­cy­mi ki­ku­ta­mi swo­ich pal­ców po ścia­nie. Bez­sil­nie opadł na pod­ło­gę. Zwło­ki do­ga­sa­ły. Oczy w le­żą­cej obok gło­wie otwo­rzy­ły się. Serce dok­to­ra nie wy­trzy­ma­ło.

***

 

Po kilku ty­go­dniach, po­li­cja za­alar­mo­wa­na okrop­nym smro­dem, do­by­wa­ją­cym się z jed­ne­go z miesz­kań przy ulicy Ko­na­ro­wej od­na­la­zła ciało Eu­sta­che­go Krup­ni­ka, by­łe­go chi­rur­ga jed­ne­go z łódz­kich szpi­ta­li. Do­oko­ła niego było pełno po­tłu­czo­nych sło­ików i ludz­kich or­ga­nów. Na­prze­ciw­ko, obok znisz­czo­ne­go stołu le­ża­ły spa­lo­ne, bez­gło­we szcząt­ki czło­wie­ka. Głowy nie zna­le­zio­no. Na ścia­nie znaj­do­wa­ło się wy­zna­nie Dok­to­ra:

 

Za długo, za spo­koj­nie. Życie.

 

Gdy tak pa­trzę na te wszyst­kie twa­rze.

 

Obrzy­dze­nie, znu­dze­nie, prze­wi­dy­wal­ność.

 

To samo oto­cze­nie, gry­ma­sy stale się po­wta­rza­ją­ce.

 

Ile można. Jakie to mę­czą­ce.

 

Otwie­ram bramę do świa­ta mej cie­ka­wo­ści

 

Jed­nym cię­ciem skal­pe­la.

 

A taki nudny się wy­da­wał. Wy­pły­wa z niego

 

Krew, rak płuc, tkan­ki, ko­mór­ki. Apa­rat Gol­gie­go.

 

Jed­nak nosił w sobie coś z gwiazd nie­zwy­kło­ści.

 

Tylko wi­ze­ru­nek taki mo­no­ton­ny.

 

Potem w ga­ze­tach o mor­der­cy na­pi­szą.

 

A ja po pro­stu zmie­nić chcia­łem na cie­kaw­sze

 

Swoje życie. I ich też. A nie tylko twa­rze, Twa­rze, TWA­RZE!

 

Będę robił co serce każe.

 

Służ­by bez­pie­czeń­stwa uzna­ły je za wy­star­cza­ją­ce, aby obar­czyć Eu­sta­che­go za mor­der­stwa w spra­wie wam­pi­ra/ zło­dzie­ja or­ga­nów. Wresz­cie miesz­kań­cy Łodzi mogli ode­tchnąć z ulgą. Prze­cież isto­ty wy­wo­dzą­ce się z ich sło­wiań­skich wie­rzeń nie ist­nie­ją. To tylko chore po­my­sły in­nych ludzi.

 

Koniec

Komentarze

On to wszyst­ko krwią z od­gry­zio­nych pal­ców na­pi­sał? Twar­dziel…

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Mlot­ku, wy­ba­czam Ci – wy­jąt­ko­wo i ab­so­lut­nie jed­no­ra­zo­wo – po­peł­nio­ne błędy i dość ko­śla­we zda­nia. Mam na­dzie­ję, że w przy­szło­ści bę­dzie tylko le­piej

Po­do­ba mi się Twoje opo­wia­da­nie, z całą jego ab­sur­dal­no­ścią i gro­te­sko­wo­ścią, a także to, że przy­po­mnia­łeś mi miej­sca nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne z dzie­ciń­stwem i wcze­sną mło­do­ścią.

 

 

Na­stęp­ne­go dnia na pierw­szych stro­nach bru­kow­ców za­wi­ta­ją na­głów­ki…Na­stęp­ne­go dnia na pierw­szych stro­nach bru­kow­ców po­ja­wią się na­głów­ki… Lub: Na­stęp­ne­go dnia, na pierw­sze stro­ny bru­kow­ców za­wi­ta­ją na­głów­ki

 

„ Wy­ssał z niej krew i ukradł or­ga­ny. Kim jest ta­jem­ni­czy mor­der­ca?” , – Zbęd­ne spa­cje – po otwar­ciu cu­dzy­sło­wu i przed prze­cin­kiem.

 

Ze­psu­ła jej się pro­stow­ni­ca, dla­te­go do pracy do­tar­ła w krę­co­nych wło­sach. – Jedni do­cie­ra­ją do pracy sie­dząc w tram­wa­ju, inni w au­to­bu­sie, a Ali­cja do­tar­ła w krę­co­nych wło­sach; pew­nie cała omo­ta­na. ;-)

Pro­po­nu­ję: Ze­psu­ła jej się pro­stow­ni­ca, dla­te­go dziś w pracy miała krę­co­ne wło­sy.

 

…a robił tak od 134 lat. – …a robił tak od stu trzy­dzie­stu czte­rech lat.

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

 

…rzekł po czym za­czął ją na na­mięt­nie ca­ło­wać. – Na jak ją ca­ło­wał? ;-)

 

Pięk­na twarz, do­mi­nu­ją­ce spoj­rze­nie i te per­fu­my. – Nad czym spoj­rze­nie do­mi­no­wa­ło? ;-)

 

…z pod­nie­ce­niem ob­li­zał wargi mó­wiąc sa­me­mu do sie­bie… – …z pod­nie­ce­niem ob­li­zał wargi, mó­wiąc do sie­bie

 

Da­mian obu­dził się w swoim miesz­ka­niu na Ja­no­wie z nie­zbyt przy­jem­nym kacem. – Dla­cze­go miesz­ka­nie Da­mia­na miało nie­przy­jem­ne­go kaca?

Pro­po­nu­ję: Da­mian, z nie­zbyt przy­jem­nym kacem, obu­dził się w swoim miesz­ka­niu na Ja­no­wie.

 

Wam­pi­ry zaś sma­ku­ją w opro­cen­to­wa­nej krwi. – Wo­la­ła­bym: Wam­pi­ry zaś gustu­ją w opro­cen­to­wa­nej krwi. Lub: Wam­pi­rom zaś sma­ku­je opro­cen­to­wa­na krew.

 

Na piotr­kow­skiej cał­kiem dużo osób. – Żaden ło­dzia­nin nie po­wi­nien Ci tego da­ro­wać. ;-)

Na Piotr­kow­skiej cał­kiem dużo osób.

 

Star­szy męż­czy­zna za­mie­nił swoją kuch­nię w salę ope­ra­cyj­ną. W szaf­kach ku­chen­nych kryły się… – Pew­nie nie ro­bił­by tego w cu­dzej kuch­ni. Po­wtó­rze­nie.

Pro­po­nu­ję: Star­szy męż­czy­zna za­mie­nił kuch­nię w salę ope­ra­cyj­ną. W szaf­kach kryły się

 

Na sta­rym, mo­car­nym stole roz­ło­żo­ne było za­krwa­wio­ne prze­ście­ra­dło. – Mo­car­ny, to ktoś ma­ją­cy wiel­ką siłę. Stół, jak­kol­wiek wiele unie­sie, silny nie jest. ;-)

Pro­po­nu­ję: Na sta­rym, so­lid­nym stole roz­ło­żo­ne było za­krwa­wio­ne prze­ście­ra­dło.

 

Sta­ru­szek od­sko­czył prze­ra­żo­ny do tyłu. – Czy sta­ru­szek od­sko­czył prze­ra­żo­ny, czy był prze­ra­żo­ny do tyłu? ;-)

Pro­po­nu­ję: Sta­ru­szek, prze­ra­żo­ny, od­sko­czył do tyłu.

 

Wam­pir pró­bo­wał wy­rwać się z wią­żą­cych go łań­cu­chów… – Wam­pir pró­bo­wał wy­rwać się z wię­żą­cych go łań­cu­chów…

Łań­cu­chy nie wią­za­ły go, łań­cu­chy go wię­zi­ły.

 

Krew strze­la­ła na boki. – Wo­la­ła­bym: Krew si­ka­ła/ chlu­sta­ła na boki.

 

Po­sta­no­wił je spa­lić nie będąc pew­nym czy ożyją. – Wo­la­ła­bym: Po­sta­no­wił je spa­lić, oba­wia­jąc się, że ożyją.

 

Po kilku ty­go­dniach po­li­cja za­alar­mo­wa­na okrop­nym za­pa­chem do­by­wa­ją­cym się z jed­ne­go z miesz­kań przy ulicy Ko­na­ro­wej… – Nie ba­ła­bym się na­zwać rzecz po imie­niu: Po kilku ty­go­dniach, po­li­cja za­alar­mo­wa­na okrop­nym smro­dem, do­by­wa­ją­cym się z jed­ne­go z miesz­kań przy ulicy Ko­na­ro­wej

Uwaga oso­bi­sta: Ach, jakąż cichą i spo­koj­ną pa­mię­tam ulicę Ko­na­ro­wą, kiedy wiele lat temu uczęsz­cza­łam do sto­ją­cej nie­opo­dal, na ulicy So­wiń­skie­go, szko­ły pod­sta­wo­wej o jakże ślicz­nym nu­me­rze 123. ;-D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Też roz­po­zna­łam nie­któ­re oko­li­ce. I nie, nie mam na myśli Piotr­kow­skiej. ;-)

Tekst na­su­nął mi sko­ja­rze­nia z któ­rąś przy­go­dą Wę­dro­wy­cza.

Z in­ter­punk­cją sto­isz mar­nie. Do uwag Re­gu­la­to­rów do­ło­żę to:

Po­czuł na­ra­sta­ją­cy nie­po­kój, jed­nak po­sta­no­wił prze­bić go szpil­ką.

Bar­dzo mnie uba­wi­ło. Czy nie­po­kój pękł z hu­kiem? ;-)

 

Edit: Jesz­cze jedno; nie wolno pu­bli­ko­wać ta­kich ty­tu­łów. Prze­sy­łasz czy­tel­ni­kom sy­gnał, że ich ole­wasz, bo nie chcia­ło Ci się nawet po­rząd­nie na­zwać po­ka­zy­wa­ne­go tek­stu. Tak chcia­łeś zro­bić?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tyle głu­pich błę­dów. Po­pra­wio­ne i prze­pra­szam.

 

re­gu­la­to­rzy:

Na Ko­na­ro­wej nigdy nie byłem, po pro­stu pa­so­wa­ła lo­gi­stycz­nie, żeby sta­ru­szek nie mu­siał tasz­czyć wam­pi­ra przez pół mia­sta, ale skoro za­chwa­lasz to sko­czę kie­dyś, zo­ba­czę.

 

Fin­kla:

 

In­ter­punk­cja u mnie leży, ale pra­cu­ję nad tym.

 

Pękł i to bar­dzo gło­śno :)

 

Prze­pra­szam za tytuł, mea culpa.

Hej mlo­tek. Prze­czy­ta­łam Twoje opo­wia­da­nie, mam kilka uwag tech­nicz­nych, czas po­trom­bi­no­wy zdro­we­go czło­wie­ka wy­no­si max do 16 sek, co ozna­cza, że na­pi­sa­nie na ścia­nie wię­cej niż kilka liter  ki­ku­ta­mi ob­cię­tych pal­ców by­ło­by fi­zycz­nie nie­moż­li­we, nie mó­wiąc o maź­nię­ciu po­ema­tu na kilka li­ni­jek, po dru­gie , żeby prze­pom­po­wać około 5l krwi  W kil­ka­na­ście se­kund, laska mu­sia­ła­by mieć nie­tę­gą ta­chy­kar­dię. Ogó­le­nie po­mysł hard­co­ro­wy :-)) psy­cho­pa­ta vs wam­pir, ucie­ka­ją­ca głowa i krwa­wy po­emat spły­wa­ją­cy po ścia­nie, było to na tyle po­krę­co­ne, że nawet mi się spodo­ba­ło. Boję się…( Chyba pójdę do spo­wie­dzi, albo czas za­cząć gru­po­wą…)Po­zdra­wiam Cię, mlo­tek!

Ps. Służ­by bez­pie­czeń­stwa w Pol­sce, ina­czej ABW są po­wo­ła­ne do in­nych zadań, to by­ła­by spra­wa dla wy­dzia­łu kry­mi­nal­ne­go (mor­der­stwo). 

Z Placu Wol­no­ści nie da się tak od razu przejść w Zgier­ską ; p

 

“Nigdy go nie za­wiódł, a robił tak od stu trzy­dzie­stu czte­rech lat.“

“prze­cią­gu nie­mal dwu­stu lat swo­je­go życia“

134 a nie­mal 200 to róż­ni­ca.

 

Ge­ne­ral­nie nie po­do­ba­ło mi się, nie­ste­ty. Fa­bu­lar­nie naj­bar­dziej mi zgrzyt­nę­ła scena w praku – wy­glą­da­ła tak, jakby chi­rurg cze­kał na wam­pi­ra z me­ta­lo­wym prę­tem w po­go­to­wiu. Potem wy­da­wał się zdu­mio­ny, że zła­pał aku­rat wam­pi­ra (w ogóle jak go za­cią­gnął nie­zau­wa­żo­ny na tę swoją Ko­na­ro­wą?), a mu­siał mieć jakiś cel, by łapać jego kon­kret­nie, bo wcze­śniej tylko wy­ci­nał or­ga­ny z ciał, które zna­lazł na ulicy. A to, że zna­lazł przy­naj­mniej dwie za­bi­te przez wam­pi­ra dziew­czy­ny, po­rzu­co­ne w róż­nych czę­ściach mia­sta, po­zwa­la są­dzić, że śle­dził wam­pi­ra i jego uczyn­ki, bo ina­czej to za duży zbieg oko­licz­no­ści, że ot tak się na nie na­ty­kał.

Poza tym nie prze­ma­wia do mnie wizja wam­pi­ry­zmu sied­mio­dnio­we­go w roku.

 

Tyle fa­bu­lar­nie. Tech­nicz­nie – leży nie tylko in­ter­punk­cja, ale ogól­nie spo­sób for­mu­ło­wa­nia zdań i pro­wa­dze­nia opo­wie­ści. Scena w miesz­ka­niu chi­rur­ga – mocno nie­wia­ry­god­na i ra­czej za­baw­na niż strasz­na, a chyba nie taki był za­miar.

 

To do­brze, że masz ja­kieś hi­sto­rie do opi­sa­nia i sta­rasz się naj­le­piej, jak umiesz, ale dużo jesz­cze pracy przed Tobą. Dużo czy­taj, pró­buj pisać, nie znie­chę­caj się. I po­wo­dze­nia ; )

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Po­mysł na fa­bu­łę mia­łeś fajny (może poza mo­men­tem, w któ­rym głów­ny bo­ha­ter ca­łu­je się na­mięt­nie z dziew­czy­ną, która wcze­śniej wy­mio­to­wa­ła), wy­ko­na­nie jed­nak po­zo­sta­wia tro­chę do ży­cze­nia. I nie cho­dzi już nawet o kwe­stie stric­te ję­zy­ko­we, bo twój spo­sób pi­sa­nia – o ile po­trze­bu­je wy­szli­fo­wa­nia – o tyle jest cał­kiem zno­śny. Nie po­do­ba mi się na­to­miast spo­sób, w który kon­stru­ujesz fa­bu­łę i nar­ra­cję. To wszyst­ko po pro­stu nie wcią­ga tak bar­dzo, jak by mogło.

Prze­czy­ta­łem i na końcu stwier­dzi­łem, że wła­ści­wie był to tekst o ni­czym. Tutaj wam­pir, tam chi­rurg no i co wła­ści­wie z tego wy­ni­ka? Nic.

W do­dat­ku jest sporo dosyć wąt­pli­wych wy­da­rzeń. Dziew­czy­na wy­pi­ja 7 piw (i to, jak wy­ni­ka z kon­tek­stu, w krót­kim cza­sie) i nie jest pi­ja­na? Ostro. Nie wiem po co tak prze­kom­bi­no­wy­wać tekst – czy­tel­nik potem sku­pia się na ta­kich nie­re­ali­stycz­nych de­ta­lach i wy­ra­bia sobie gor­sze zda­nie o tek­ście. Jakby wy­pi­ła 4, to coś by ten tekst stra­cił? Wręcz prze­ciw­nie.

Gość pali ludz­kie mięso, a po­li­cja znaj­du­je go po paru dniach, bo w domu śmier­dzi tru­pem. Aha. No to cie­ka­we, że tego ogni­ska nikt nie po­czuł i ni­ko­go to nie za­alar­mo­wa­ło. Nie mó­wiąc o wrza­skach i in­nych dźwię­kach, jakie pew­nie to­wa­rzy­szy­ły bójce z wam­pi­rem :)

Dosyć sporo na­pi­sał przy uży­ciu krwi z urwa­nych pal­ców. Myślę, że po pierw­sze by­ło­by to nie­czy­tel­ne, po dru­gie, to ra­czej dawno zdą­żył­by się wy­krwa­wić.

 

Język:

Na Piotr­kow­skiej cał­kiem dużo osób

Na Piotr­kow­skiej co cał­kiem dużo osób?

 

a ten z całą siłą swo­je­go ob­ro­tu

A czy­je­go in­ne­go ob­ro­tu mógł­by użyć?

 

nic tak nie do­da­je od­wa­gi bar­dziej niż al­ko­hol

Nic nie do­da­je od­wa­gi tak, jak al­ko­hol. Albo nic nie do­da­je od­wa­gi bar­dziej niż al­ko­hol. Na pewno nie oba te sfor­mu­ło­wa­nia na raz.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka