- Opowiadanie: Lana di Pati - (WAMPIREZA) Dosiadający mgły

(WAMPIREZA) Dosiadający mgły

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(WAMPIREZA) Dosiadający mgły

Pojawił się znikąd, z wieczorną mgłą. Zatrzymał konia na skraju szuwarów. Spojrzał za siebie na szmaragdowy dywan traw pnący się wzniesieniem pod zamkowy dziedziniec. Ponaglił konia i pokłusował brzegiem jeziora.

 

Na szelest poderwała się, chwyciła uzdę swojego wierzchowca i odsunęła się od wody. Omiotła wzrokiem ciemne zarośla. Szelest stał się głośniejszy.

-Kto tu jest?

-Dobry wieczór.

Odwróciła się gwałtownie z bijącym sercem. Napotkała spojrzenie bystrych, ciemnych oczu. Skinęła głową na powitanie, przyglądając się nieznajomemu. Z pewnością nie był stąd. Siedział niedbale w siodle, z nonszalancją. Na sobie miał czarną bluzę z kapturem i przetarte jeansy. Lat mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia parę. Zeskoczył zwinnie z siodła. Dostrzegł, że dziewczyna przygląda się mlecznobiałej klaczy.

-Na imię jej Nebbia. – pogładził zwierzę po jedwabistych chrapach.

-Piękny koń. – odparła dziewczyna i poklepała konia po łabędziej szyi.

-A tobie? Jak ci na imię? – jego spojrzenie było niesamowite. Magnetyczne. Nie odwracała wzroku. On również. Jej lekko skośne, ciemne oczy czarowały jego duszę.

Żadne z nich nie potrafiło zerwać tego połączenia.

-Otsana. – Schwyciła krócej wodze swojego konia i wyciągnęła rękę.

-Jakob. – uścisnął jej dłoń. – Przybyłem z daleka. – Podszedł nad sam brzeg. – Liczę, że tu nastąpi już kres mojej tułaczki. – Stanął między dziewczyną, a zwierciadłem wody.

-Co tu robisz o tak późnej porze? – zapytał.

-Cierpię na bezsenność. – unikając teraz jego tajemniczego spojrzenia spuściła wzrok, po czym podniosła powoli oczy na księżyc.

-Otsana powiadasz. – patrzył na nią przenikliwie. Nie spojrzał nawet na księżyc. Wiedział, że jest pełnia. – Wilczyca. – Jego wzrok był nieruchomy.

-Skąd znasz język Basków? – spytała nerwowo.

Odpowiedziało jej milczące, zagadkowe spojrzenie.

-Jakob… Niemieckie?

Miał krótkie, czarne włosy. Potargane na żelu, przyfarbowane chaotycznie krótkimi pasmami na blond. W poświacie księżyca zdołała dostrzec, że nie cechuje go bladość, lecz ciemniejsza karnacja. W niesamowity sposób łączył w sobie niezwykłą urodę i szlachetność.

-Nie. Tam skąd pochodzę, oznacza dosiadający mgły.

Skrywał jakąś tajemnicę. Coś w nim było. Coś jeszcze pod tą uprzejmością. Coś nieludzkiego, niebezpiecznego. Wzniecającego jednocześnie strach i zaufanie.

 

***

Upłynął dokładnie tydzień odkąd zamieszkali razem w opuszczonym zamku pszczyńskim. Dokładnie tydzień odkąd zaprowadził ją nad brzeg i nabrawszy wody w dłonie, przemył twarz. Pomiędzy kroplami spadającymi z mokrych włosów migotała tafla, która nie niosła jego odbicia. Dokładnie siedem dni od trzeciej kwadry księżyca. Siedem nocy odkąd wyznał jej, że jest wampirem.

Co wieczór Jakob wymykał się przed zachodem do miasta. Otsana wiedziała w jakim celu. Coś w duszy pozwalało jej jednak czuć się przy nim bezpiecznie. Na noc wracał zawsze jeszcze przed wschodem księżyca. Niezmieniony, taki jak za dnia.

Przez ostatnie dni umysł Otsany rozjaśniała niezwykła światłość. Zmysły chłonęły z rozkoszą piękno świata. Zachwycał każdy podmuch wiatru, koił każdy błysk jeziornej tafli. Za długo żyła w samotności, by się zlęknąć Jakoba. Przez zbyt wiele miesięcy poszukiwała bratniej duszy. A im bardziej szukała, tym bardziej była sama. Czuła, że to nie przypadek poprowadził kopyta Nebbi w pszczyńskie lasy. Już za długo czekała…

 

Dzień zanikał szybko. Tylko na szczytach okien migotało światło słońca, które już opuściło pszczyńską równinę. Jakob leżał na wielkim łożu, wpatrzony w ciemny baldachim nad sobą. Nie potrafił odpędzić od siebie wizji ich pierwszego spotkania, spojrzenia jakim obdarowała księżyc. Otsana była młoda, mało poznała świata, a tak wiele wiedziała. O dziwo, nie przeraził jej, mówiąc kim jest. Wręcz przyciągnął bardziej.

Opanowany umysł Jakoba łączył szybko fakty. Jej rodzice zginęli w obronie Baskonii, jako azylu dla odmiennych. Całe życie czekała na duszę o bratniej krwi. To były jej słowa. A czy to nie wampirza krew, która jako jedyna mogła dać wilkom nieśmiertelność?

Wampir i wilkołak byli dla siebie nawzajem niebezpieczni. Dla wampira, wilcza krew była trucizną, jednak mógł kosztem swojego życia zadać wilkowi śmierć przez ugryzienie. Jakob nie bał się. Jego i Otsanę połączyło uczucie silne, ale które nie zaślepiało. Serce miał spokojne, zmysły czujne jak zawsze. Uniósł się nagle. W progu stała Otsana. W zwiewnej, białej tunice zsuwającej się niedbale z ramienia, na które opadała fala kruczych włosów.

-Znów nie potrafię zasnąć. – w jej głosie słychać było zmęczenie. W ramionach ściskała poduszkę.

-Chodź. Mury trzymają chłód. Chodź, zaraz będzie ci cieplej. – przesunął się i odrzucił kołdrę. Drżała. Czuł jednak, że nie z zimna. Ułożyła się plecami do niego, by mógł ją wygodnie objąć. Ochronić przed lękami czającymi się w mrokach jej umysłu. Czuła ciepło jego ciała, przyspieszone bicie jego serca.

-Mogę cię o coś zapytać? – spytała cicho.

-Zawsze.

Bicie serc ich obojga. Równe, zespolone.

-Wampir, – zrobiła pauzę – to przecież po węgiersku żywy zmarły

-Owszem.

Jego gorące wargi muskały jej szyję.

-Żywy…

Instynktownie wyczuwały przyspieszone tętno. Otsana uświadomiła sobie nagle, że dziś wieczór Jakob nie udał się do miasta. On wyczuł jej dreszcz i oderwał usta od kuszącej skóry.

-…lecz umarły dla tego świata. Dlatego lustra mnie nie widzą. Nie trap się tym. Postaraj się zasnąć, kochanie. – pocałował ją czule w czoło. Ona wciąż jednak była niespokojna. Podniosła się. Nie zatrzymywał jej. Po chwili wstała i wyszła na balkon. Usiadła na kamiennej balustradzie. Odetchnęła rześkim, wieczornym powietrzem. Wzrok błąkał się po ciemnej zieleni uśpionych drzew. Myśli krążyły wokół Jakoba. Spojrzała w górę. Na grafitowym niebie zalśniły już pierwsze gwiazdy. Ale na próżno szukała księżyca.

-Nów. – usłyszała za sobą. Jego dłoń subtelnie pogładziła jej ramię. Odwróciła głowę, usta rozchyliła kusicielsko. Spragnione wargi połączyła gwałtowna namiętność. Zamknęła oczy. Jakob pogłębił pocałunek, aż brakło jej tchu. Odsunął się. Uniosła powoli powieki. Spojrzała na niego. Płonął w nim ogień, oczy błyszczały dziwną mocą. Serce zabiło jej niespokojnie. Zsunęła nogi z murka na ziemię. Objął ją w pasie, ich biodra zetknęły się. Przytulił ją mocno do siebie. Oparła głowę na jego ramieniu.

-Chodź. – szepnął jej do ucha. Gorący, wilgotny oddech na szyi, sprawił, że jej ciało przebiegł zimny dreszcz. – Coś ci pokażę.

Odchyliła się i spojrzała w jego zmienione oczy. Dostrzegła tajemniczy uśmiech.

-Rozejrzyj się. – musnął dłonią jej policzek.

Otsana spostrzegła zafascynowana, że oświetlenie zamczyska migota. W miejsce elektryczności na murach zapłonęły świece. Wychyliła się przez poręcz. Miasto znikło. Las, gęsty i wspaniały, rozciągał się wokół aż po horyzont, polanami opadając nad brzegi jeziora i okolicznych stawów. Przenieśliśmy się w czasie?

-Znajdujemy się poza czasem. – odparł odgadując jej myśli. – Chodź. – chwycił ją za rękę i zaprowadził na dziedziniec. Czekała na nich Nebbia. Również odmieniona. Jej grzywa i ogon falowały niczym zawieszone w wodzie, niczym mgła. Wspięli się na jej grzbiet i udali w stronę jeziora. Świat tonął w delikatnej, ledwie na granicy postrzegania, błękitnej mgle. Między drzewami panowała nieskalana cisza.

 

Dotarli już nad sam brzeg, ale Nebbia nie zwolniła. W pełnym galopie wbiegła w wodę. Nie rozprysły się jednak srebrzyste krople, a tafla nie drgnęła. Kopyta bezszelestnie pomknęły po księżycowej łunie. Zatrzymały się dopiero na środku jeziora.

-Nie schodź z łuny. – Jakob zsadził Otsanę z klaczy. – Tylko światło nas utrzymuje.

Otsana przykucnęła na skraju świetlistej ścieżki i zanurzyła dłoń w chłodnej, ciemnej wodzie. Już nic jej nie dziwiło. Ale wiele spraw pozostało niewyjaśnionych.

-Ci wszyscy ludzie, których ty… – spojrzała na niego mrużąc oczy – Odchodzą, prawda?

-Tak, ale… – zastanowiło go przez chwilę, dlaczego do tego wraca – Czas ci o czymś powiedzieć, Otsano.

Wstała i cofnęła się. Chwycił ją za ramiona.

-Nie bój się.

Lecz Otsana bała się.

-Raz w życiu. Kobiecie, którą pokocham prawdziwie…

Ich ciemne oczy spotkały się.

-…dać mogę życie wieczne. W takiej, jak moja postaci.

Mówił jeszcze długą chwilę. Słowa jego miękkie, delikatne, nie pozbawione męskiej stanowczości, wnikały w jej umysł.

Jakob zamilkł. Otsana, wpatrzona w ciemną powierzchnię wody, spytała cichym szeptem:

-Tylko w czasie pełni?

Skinął głową.

-I obiecujesz, że nic mi się nie stanie?

-Zostaniemy razem. – pogładził jej włosy – Na zawsze.

Oparła głowę na jego piersi. Coś się w niej zmagało, coś powstrzymywało słowa. Podmuch nocnego wiatru zmarszczył powierzchnię jeziora. Otsana zadrżała. Jakob przytulił ją mocno do siebie.

-Kocham cię. – wyszeptała na znak zgody. Po chwili ciszy dodała:

-Ufasz mi?

-We wszystkim.

-Widziałam tę książkę… Zostawiłeś na pulpicie w bibliotece. – przywołała w myślach otwartą stronicę: Według legendy, baskijska nazwa Pirenejów oznacza 'góry księżyca', ojczyznę wilkołaka…

Otsana ujęła dłoń Jakoba i przytuliła do swego policzka.

-Nie jestem wilkołakiem. – jej wzrok błyszczał pragnieniem zaufania, migotał lękiem przed opuszczeniem i samotnością– Przybywam z ziemskiego świata i pragnę być tą, którą pokochasz prawdziwie…

 

Odtąd, przez kolejne dni, codziennie ruszali księżycową łuną na przejażdżkę po jeziorze. Raz księżyc osaczyły chmury, więżąc parę na środku jeziora w srebrzystej plamie. Jakob objął czule Otsanę, przycisnął do piersi. Poczuła ciepło jego pocałunków na szyi.

-Jeszcze nie ma pełni. – szepnęła, gdy kły musnęły jej rozgrzaną skórę. Bała się go. Lecz był to lęk, który wabił. Który przyciągał, który nie pozwalał się oprzeć.

-Spójrz, co ze mną robisz… – odsunął się, walcząc ze sobą. Jego oczy były przymknięte. Oddech głęboki. Otworzył oczy. To spojrzenie zawsze paliło ją gorącym dreszczem. Spojrzenie tak dzikie i nieruchome. Jego źrenice były zwężone pomimo mroku. Wiedziała, co to oznacza. Pożądanie.

-Jeszcze nie ma pełni… – powtórzyła szeptem. Stawka była większa niż jej cnota. Podania o panach nocy najwyraźniej były mocno spaczone, bo Jakob był wampirem, ale i mężczyzną z krwi i kości. Jeżeli nie powstrzyma się do pełni, Otsanę zabije jego wampirza natura.

-Uważaj… – jego wargi drgnęły w zawadiackim uśmiechu.

Chmury rozeszły się, a łuna pierwszej kwadry odprowadziła ich do zamku. Pozostał tydzień.

Czas przemknął niepostrzeżenie przez zamek. Pod mury pałacu zakradła się noc dnia siódmego. Wybiła północ, gdy cienie dwóch postaci już widniały na odległym brzegu jeziora, spowite pełnym blaskiem księżyca.

 

…poddała się całkowicie. Przyparł ją do drzewa. Gwałtownie całował drżące usta. Namiętność raz rozpalona zagasnąć nie mogła. Tunika zsunęła się bezszelestnie ukazując nagie piękno. Osunęli się na ziemię.

Doprowadzał ją do całkowitego zapomnienia. Poza czasem… Dwa serca bijące jednym rytmem. Dwie dusze odnalezione pośród tysięcy światów. Dwa losy splecione spojrzeniem ciemnych oczu.

Nadeszła ta chwila. Gorące kły wpiły się w jej szyję. Strużka szkarłatu zlepiła źdźbła trawy. W tym momencie Otsana wiedziała już, że nie jest tak, jak być powinno. Twarz jej zbladła, oczy otworzyły się szeroko, jakby jeszcze nie wierzyła… Przecież…

-Obiecałeś

-Kłamałem.

Obejmujące go ramiona osunęły się, uścisk ud osłabł. Jej oczy zamarły, głowa przechyliła się na bok. Rozchylone usta wydały ostatnie tchnienie: Ja też…

Jakob poczuł nagle w żyłach przejmujące zimno. Zaparło mu dech. Dreszcze szarpnęły mięśnie. Świat rozpłynął się w szklistą mgłę. Ogarnął go mrok. Osunął się w otchłań.

 

 

 

 

 

© Patrycja 'Lana di Pati' Przełucka

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Opko romantyczne, ale puenta jakoby nakazuje zwątpić w prawdziwą miłość, nieco ironii w tym zakończeniu. Wygląda na to, że od początku oboje prowadzili ze sobą jakąś, może trochę niezrozumiałą, grę. Zaciekawia mnie również jeden istotny szczegół - Jacob co noc wyruszał do miasta w celu wiadomym, a więc jaki sens miało uwodzenie Otsany, cała ta gra, tylko po to by na końcu wykorzystać ją jak wiele innych ofiar? Tyle zachodu o nic? Jakby był w tym ukryty głębszy sens? Warto się nad tym jeszcze zastanowić.

Masz słuszność, domek; bohaterowie prowadzili ze sobą grę.
Owszem, Jakob wymykał się noc, żeby się posilić. Otsana jednak nie była całkiem zwyczajną ofiarą (jej oczy czarowały jego duszę). A mentalność wampirów ogólnie pozostawia sporo niejasności; ludzie - żywi - nigdy nie zrozumieją istot z pogranicza życia i śmierci. Jakob oznacza dosiadający mgły, wraz z mgłą przybył, i tak jak mgła, jest tajemniczy, stanowi zagadkę. Jakob mógł zatem najzwyczajniej delektować się dziewczyną, bawić się z nią (trochę rozrywki na tle wieczności zawsze się przyda), ale tak też może właśnie wyglądać wampirza miłość: namiętna, od pełni do pełni.
Klasyczna romantyczna, destrukcyjna miłość.

Aha, jeszcze jeden szczegół, domek. Wampir nazywa się Jakob, nie Jacob.

Oczywiście :)

Opowiadanie, które pod płaszczykiem romantyzmu skrywało jego ciemną naturę. Dobre zakończenie.
Pozdro.

Opowiadanie zaklasyfikowane do WAMPIREZY. :)
Pozdrwiam. 

@pyrek - romantyzmy w jakim znczeniu?
@Lana_di_Pati - romantyczna w jakim znaczeniu?
Bo dostałem kręćka ;P

 Obawiam się, że pyrek inaczej rozumie romantyzm niż ja. :) Już Cię, Erreth, odkręcam: pisząc miłość romantyczna mam na myśli miłość typu werterowskiego: totalną, namiętną, ale niemożliwą do spełnienia i destrukcyjną.
Pyrek (tak mi się wydaje) pod słowem romantyczny rozumie to, co większość ludzi, czyli to, co literatura z kolei nazwałaby sentymentalnym.
Już wszystko jasne, Erreth? :)

Eejj... Sam się mogę tłumaczyć :P Ale dokładnie o to mi chodziło:)

@pyrek: Widzisz, jak my się dobrze rozumiemy? :)

:D

Tak myślałem. Ale Twój tekst nie jest wpisany w romantyczną konwencję miłości. Tam musi być niespełniona miłość. Reszta jest, więc może raczej mamy do czynienia z dekadenckim ujęciem? ;)

@Erreth: W konwencję może i nie jest całkiem wpisany. Ale ostatecznie Wertero drogi żył trochę temu, zatem XXI-wieczne ujęcie miłości romantycznej siłą rzeczy musi się czymś różnić. U mnie XXI wiek odrzucił niespełnienie, skupił się na destrukcji. ;)
Ujęcie dekadenckie... Można by tak nazwać. Albo wampirze ujęcie. ;) Bo co rozumiesz przed dekadenckie?

No... wampiryczne. :)

Nowa Fantastyka