Trzasnęły drzwi i się obudziłam.
Aha. Paulina wyszła. Miała złapać pociąg do naszego miasta, gdzie chciała się uczyć w spokoju do… do czego? Nie pamiętam. Jej kierunek studiów jest zupełnym zaprzeczeniem mojego i nie warto się było nad nim zastanawiać.
Było jeszcze jakoś dziwnie ciemno i zimno, ale cóż, wstałam. Jak zwykle pomyliłam kierunki szukając w półmroku łazienki, ale to wina nowego mieszkania. Paulina nie powinna mieć mi za złe, że mylę WC z jej pokojem, bo dwa piętra niżej, pod 9, gdzie spędziłyśmy ostatni rok, rozkład był zupełnie inny.
Zamieszkałyśmy w 22 A chyba… ze dwa dni temu. Tak jakoś. Nie miałam za wiele do roboty to i dni mi się myliły. Sprzątałam chałupę, łapałam pająki, ble… Zwyczajnie przeczekiwałam aż wyklaruje się sprawa z… z czym?
Ze studiami, naturalnie.
Ale miałam jeszcze czas. Najpierw trzeba załatwić Internet chociaż na te dwa miesiące, które miałyśmy spędzić na tym gustownie urządzonym poddaszu czteropiętrowego bloku. Dobrze, że tylko tyle. Rachunki za ogrzewanie mogłyby nas zniszczyć finansowo, gdybyśmy zdecydowały się tu spędzić dłużej niż umówiony październik i listopad. Teraz kończył się wrzesień i jeszcze nie za wiele się działo. Zwłaszcza, że nie było Internetu.
Spojrzałam z obrzydzeniem na moją pracę magisterską, której srebrne litery świeciły do mnie z daleka. Wytarłam ręce po wycieczce do przybytku higieny i zasiadłam przed niebieską książeczką.
Nie, mam jeszcze czas to przeczytać. Jakieś…. Który jest dzisiaj? Nie mogłam polegać na psującym się coś ostatnio komputerze i wiecznie nienaładowanej komórce, która już chyba padła na amen. Musiałam więc odliczać na palcach. Kurde, żebym nie przegapiła własnej obrony… Paulina wyjechała… Ona miała się bronić tego samego dnia… Wraca pojutrze, czyli dzień przed obroną, więc mam jeszcze czas. To znaczy, że jest 27 września 2014 roku.
Co robić? Zawsze mogę posprzątać kuchnię skoro Paulina się na to wypięła i pojechała farbować włosy u mamusi. Chociaż ma rację, na obronie warto wyglądać dobrze, niezależnie od tego ile się umie.
Puściłam sobie niezbyt głośno Millę Jovovich i jej The Alien Song – For Those Who Listen i zabrałam się do pracy. Miałam jakieś ściereczki antybakteryjne i omiatałam nimi wszystkie od roku nieużytkowane półki, na których mogło gnieździć się dosłownie wszystko.
Ogarnęłam (cóż za popularne ostatnio słowo wytrych) pół kuchni i zrobiłam sobie na tej czystej połowie jakieś kanapki i herbę.
Milla w tle wprowadzała mnie w błogi nastrój śpiewając raz po raz ten sam utwór. Lubiłam czasem wymęczyć tak jakąś piosenkę dzień czy dwa, czasowo mianując ją nawet moją tramwajową piosenką, po czym zapominałam o niej zupełnie.
Tak właściwie moje tramwajowe piosenki musiały być głośne, bym nie zasnęła w tramwaju. Już nieraz tak mi się zdarzało – np. po Dniach Fantastyki zasnęłam jak ostatni menel na Leśnicy i obudziłam się przy Galerii Dominikańskiej, akurat by zdążyć na przesiadkę w tramwaj nr 17. True story.
Moje spojrzenie padło na groźną twarz pirata „zdobiącego” okładkę wrześniowej NF. Egzemplarz strasznie był wymięty i pożółkły, co było dość dziwne, bo zajęta dopieszczaniem mojej magisterki, wcale nie przeczytałam tego numeru tylko zostawiłam go sobie na później.
Może coś na niego wylałam? Ale kiedy? Cały czas leżał na stosie gazet i raczej nic mu się nie… zresztą nieważne.
Zaczęłam przeglądać pobieżnie gazetkę szukając czegoś co by mnie zainteresowało. Swoim zwyczajem zaczęłam od tyłu. Na stronie 73 widniało wielkie, nabazgrane czarnym atramentem, słowo PĘTLA. Poznałam moje pismo ale nie miałam pojęcia kiedy i dlaczego to napisałam. Jaka pętla? Tramwajowa? Wisielcza?
Zaczęłam nagle krążyć po pokoju zdenerwowana jak rzadko kiedy. Coś było nie tak, coś było bardzo nie tak. Tylko co?
Czy to jakiś żarcik… Kogo? Paulinie nie przyszłoby do głowy coś takiego, zresztą egzemplarz kupiłam w sumie niedawno i nikt nie miał do niego dostępu… Czyli to ja… Może coś mi się przyśniło i to nabazgrałam? Miałam takie motywy już nieraz, ale pomysły zapisywałam w komórce albo na kompie, nigdy nie bazgrałam po gazetach.
Zaczęłam się powoli uspokajać. To nieważne. To wszystko nieważne. Lepiej ogarnę kuchnię i wtedy będę mogła odpuścić sobie kolejną pizzę w tym tygodniu. Jeszcze się pochoruję, albo co gorsza, przytyję.
Wreszcie kuchnia błyszczała i mogłam zrobić sobie przerwę. Było już późno i nie dysponując prawdziwym obiadem czy kolacją znowu zdecydowałam się na kanapki z jakąś zafoliowaną szynką i pastą jajeczną.
Ale bieda. Nawet nie znam stanu konta, bo nie mam jak tego sprawdzić w tym odciętym od Internetu miejscu. Pod 9 jest net, może poproszę nowe lokatorki o krótkie sam na sam z laptopem w ich kuchni… Nie, nie będę się prosić. Założymy sobie Internet później. Może nawet taki na wtyk i będę go mogła zabrać na wycieczkę?
No i herba. Herba musi być. Kofeina mnie nie jara, za to teina…
Moje typowe rojenia przerwało ostre walenie w drzwi. Znowu sąsiad się czepia o hałas? Przecież jestem cicho. Tym razem nie śmieszkam z byłego współlokatora, który bezskutecznie próbuje włączyć nam kuchenkę, bardziej skomplikowaną z wyglądu niż była w istocie. Zeszłam na paluszkach po schodach poziom niżej (głupia antresola, kto to wymyślił?) i zerknęłam przez wizjer.
Nikogo nie było. Musiał sobie pójść.
– Będę cicho – odezwałam się i nagle obróciłam się w prawo. Tam w małym okienku stał jakiś człowieczek i patrzył w górę schodów, ale jakby mnie nie widział. To nie był ani sąsiad ani właściciel. Może jakiś złodziej? Przyszedł ukraść mi komputer? Bo Internetu już nie zabierze, sam się zabrał.
Wkurzyłam się, bo facet stał tam dalej i gapił się ale wciąż jakby mnie nie widział. Stanęłam na palcach i pacnęłam z liścia w szybę a facet (czy raczej chłopak, wyglądał młodo choć było już za ciemno, żeby dobrze mu się przyjrzeć) nagle odskoczył i zniknął. Może nie wypadł za barierkę i nie będę go miała na sumieniu? A może będę? To nie moja sprawa. Pewnie jakiś szczyl przyszedł do tych spod 9 i coś mu się pomyliło. Dość mocno pomyliło…
Chwyciłam za klamkę i już miałam otworzyć drzwi, ale coś mnie powstrzymało. Usłyszałam piknięcie, znak, że zagotowała się woda w czajniku. W sumie go nie włączałam, ale nagle pomyślałam, że dobrze by było napić się herbaty. Herba jest dobra na wszystko ale tylko jeśli ma dużo cukru. A gówniarz spod drzwi nie jest moim problemem.
Wbiegłam z powrotem po schodach na bosaka, dość cicho, żeby znowu nie wkurzyć sąsiada z dołu (on wstaje o 6 rano, urodziło mu się drugie dziecko, ostatnio gdy walił w drzwi miał wzrok szaleńca, którego poddaje się deprywacji snu i który może – choć nie musi? – mieć w domu siekierę…) i znów zrobiłam sobie herbatkę.
Herba. Relaks. Zbliżała się godzina dwudziesta druga.
Pozamykałam okna, bo zieleń za nimi zbyt mocno kołysała się na wietrze i zaczęłam marznąć. Właściwie to było już bardzo zimno, za zimno jak na wrzesień.
Może ekoświry mają rację z tą zmianą klimatu, ale oni mówili coś o jego ociepleniu i topnieniu lodowców jak w Wodnym Świecie (ponoć aż tak się stopić nie mogą, ale co tam, licentia poetica) a za oknem widzę małą epokę lodowcową. Przy okazji w mojej pracy magisterskiej zamieściłam informację o strasznych zimach we Francji na początku siedemnastego wieku, które sprawiły zmniejszenie populacji i kryzys gospodarczy na wsi, ogólnie było nieciekawie… No i te podatki… W końcu to było po Wojnie Trzydziestoletniej…
Założyłam bluzę i poczłapałam do pokoju Pauliny (nie łazienki) i pozamykałam wszystkie okna. Zobaczyłam przez nie jakichś ludzi, którzy stali przed naszym blokiem i się na niego gapili. Pokazywali sobie górne okna, w tym nasze, ale nie miałam pojęcia po co. Może chcieli się wprowadzić?
Dużo podobnych naiwniaków kręciło się po tym osiedlu. Nie wiedzieli, że te bloki są źle skonstruowane, cyrkulacja powietrza jest słaba i łatwo o grzyb. Mnóstwo osób wynajmuje tu mieszkania od właścicieli, którym udało się tymczasem czmychnąć na Bielany albo inny Domasław. Czyżby robili zdjęcia? Nie no, to już patola. Za ciemno na takie rzeczy.
Wychodząc z pokoju, znowu przestraszyłam się mojego odbicia w lustrze szafy w przedpokoju. Tam były schowane moje buty i ciuchy a wysoko były jeszcze zainstalowane korki. Jak ja je włączyłam? Chyba miałam poprosić brata Pauliny o to, ja jestem za mała (164 cm) i nie mogłam sięgnąć. Nawet już miałam postawić krzesło na krześle ale pomysł nawet nie tyle głupi co niebezpieczny, łatwo mógł spowodować upadek – zwłaszcza, że obok ostro wiły się w dół średnio zabezpieczone schody. A ja nie miałam czasu na gips czy inne tego typu unieruchomienie.
Przyjrzałam się sobie w lustrze i spochmurniałam. Dżinsy oblałam jakimś czerwonym sokiem (wiśniowym?) i musiałam gdzie wdepnąć chodząc boso, bo coś kleiło mi się do stopy. Powinnam się była też umalować, jakoś lepiej ubrać, bo wyglądam w tej bluzie i z zakurzonymi włosach jak jakiś upiór czy inna strzyga (swoją droga tak nazywaliśmy naszą nauczycielkę od angielskiego, w dodatku byliśmy święcie przekonani, że na przerwach śpi w tym takim do przeskakiwania na WF-ie, jakiejś skrzyni czy czymś takim… i to było jeszcze w liceum…).
Jutro się ogarnę, może wyjdę z tej nory (gustownie urządzonej co prawda) i załatwię Internet, pójdę do dziekanatu (my mówimy dziwkanat…), może spotkam się z takim moim dobrym kolegą, ostatnio nawet bardzo dobrym, co go nie widziałam już trzy miesiące, a tak nie powinno być…
Wyłączyłam już za bardzo zapętloną Millę i dałam uszom moim i moich nadwrażliwych sąsiadów odpocząć.
Zapętloną?
PĘTLA!
Otworzyłam NF na stronie 73 i zerknęłam może nie na treść, ale na tytuł na samej górze. Szczęka mi lekko opadła, kiedy zrozumiałam (tytuł można sprawdzić na stronie 73, numer wrześniowy, rok 2014). Chyba jednak nie poprosiłam nikogo o pomoc przy tych korkach…
Jestem czasami taka głupia… Tak powiedział mi koleś, który nie mógł włączyć elektrycznej kuchenki. Właściwie to dalej nie działa.
Poczułam nagle senność. Umyłam się szybko i rozłożyłam sobie spanie. Książka oprawiona w niebieską okładkę i opatrzona srebrnym tytułem praca magisterska może poczekać do jutra. To znaczy, musi. Ale dam radę. Pamiętam wszystko co się działo we Francji w latach 1648 – 1650 i dam radę o tym opowiadać. Poćwiczę tylko francuskie nazwiska i ważniejsze bitwy. Zasnęłam błyskawicznie i udało mi się przespać całą noc. Śnił mi się taki jeden mój dobry kolega, ostatnio wręcz kolega najlepszy…
Rano jednak drzwi wejściowe trzasnęły dość mocno i zbudziłam się ledwie żywa mało co pamiętając z dość przyjemnych snów (które, swoją drogą, przydałoby się urzeczywistnić…).
Czemu drzwi trzasnęły?
Aha.
Paulina wyszła. Miała pojechać do naszego miasta, gdzie chciała się pouczyć z tego swojego śmiesznego… nieważne w sumie czego.
Koło łóżka leżał jakiś stary numer NF, tym razem otwarty na stronie nr 11. Słowa Prometeusz i Syzyf a także pętla były zakreślone, choć słabo, jako, że strona była dość ciemna.
Przez chwilę patrzyłam też na frazę:
„…postaci są uwięzione w pętli i do końca czasów muszą przeżywać ten sam scenariusz…”.
Dziwne. Czemu to zakreśliłam? No nieważne.
Raczej zastanówmy się czemu tu jest tak zimno? Dopiero wrzesień. Chyba zabulimy za opłaty… Gdzie moja bluza? I jeszcze muszę ogarnąć kuchnię. Przynajmniej zanim zrobię sobie kanapki. No i najwyższy czas na herbatę.
Chwila, który dzisiaj?