
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Przez piętnaście minut krążyła jakby bez celu po wąskich uliczkach przedmieścia. Powoli, patrolując teren mijała okoliczne domy czwarty raz tej nocy. Kształtem przypominała furgonetkę z piekarni, jakie widzi się nad ranem w okolicy sklepów. Ukryty wewnątrz drewnianej budki Oliver, dostrzec mógł jedynie zarys pojazdu, ale na wszelki wypadek, bacznie go obserował.
Uśpione miasto przesiąknięte było chłodem i lekką mgiełką. Fontanna na głównym placu wyrzucała z siebie strumienie zimnej wody wysoko w górę. W pełni księżyca, każda opadająca kropla zdawała się być okruchem gwiazdy a tafla wody zwierciadłem kosmicznej przestrzeni. Można było odnieść wrażenie, że cisza zapanowała nad wszystkimi dźwiękami. Drzewa milczały, jakby ktoś nastraszył wiatr a okoliczne psy wraz z nastaniem północy przestały ujadać.
Tajemniczy pojazd, leniwie sunąc po gładkiej powierzchni asfaltu, co kilka minut wjeżdżał na plac, okrążał fontannę i znikał w którejś z uliczek. Za każdym razem w innej. Wewnątrz kryjówki Olivera, położonej na rogu ulicy zapaliło się światło.
– Pojechali już? – spytał Oliver, wyglądając przez okno.
– Tak – odpowiedział mu towarzysz – ale pewnie i tak wrócą.
– Podejrzane to wszystko.
– Może wożą tylko chleb do sklepów? – zasugerował.
– Oby.
Oliver chciał o coś zapytać, ale do jego uszu doszedł pisk opon, gdzieś z oddali. Wyjrzał za okno. Ulica była pusta, odgłos zamilkł.
– Co to było? – spytał nerwowo kolega.
– Nie wiem – zawiesił głos, siadając na krześle.
Cisza wypełniła pomieszczenie. Jedynie muchy krążące w powietrzu odbijały się od świecącej żarówki uwieszonej pod sufitem. Obaj ubrani byli na czarno w nieco przydługie płaszcze tak, że przy chodzeniu zaginały się na brudnej podłodze, zbierając kurz.
– Jak Ci na imię – spytał po dłuższej chwili – nie przedstawiłeś się chyba.
– Andre – odparł krótko.
– A ja jestem Oliver – rzekł, przecierając zmęczone oczy.
Na zewnątrz mgła gęstniała z każdą minutą. Zrobiło się też nieco zimniej. Kolejny owad lecąc przez pomieszczenie z dużą szybkością, uderzył w żarówkę, wprawiając ją w ruch.
Niezły ubaw mają na takiej huśtawce – pomyślał Oliver.
Spontaniczny uśmiech na jego twarzy, zmienił się po chwili w zdziwienie. Muchy i ćmy, jedna za drugą, zaczęły obsiadać żarówkę z każdej strony. Lgnęły do niej, jakby wokół wytworzyła się czarna dziura a światło było jedynym ratunkiem. Zerknął za okno, nic się nie działo. Szturchnął Andre by spojrzał na żarówkę, która z każdą chwilą obrastała w nowe pasożyty. Swiatło stawało się coraz słabsze. Obaj wpatrywali się w to dziwne zjawisko z lekkim niepokojem, oczekując czegoś niespodziewanego.
– A skąd się tu wziąłeś? – spytał podejrzliwie – przecież, nie było cię tu wcześniej. – ocknął się.
Andre nie odpowiedział. W budce zrobiło się ciemno od warstw owadzich ciał przyklejających się wciąż do żarówki. Czuć było tylko swąd spalenizny jakby te najbliżej szkła świetlówki spalały się, od ciagłego kontaktu z nią. Oliver czuł absurd zachowania tych istot, lecz nie mógł zrozumieć go w żaden sposób. W końcu stracił z pola widzenia nawet własne ręce. Kątem oka dostrzegł za oknem. Błysk, najpierw jeden krótki, potem kolejne, coraz dłuższe.
– Andre, jesteś ? – zapytał jeszcze z nadzieją. – niech to szlag – rzucił w pustkę.
Wybiegł na zewnątrz, najszybciej jak potrafił. Przeskakując jednym susem przez ogródek znalazł się przy bramce. Kucnął i przez przerwę w płocie obserwował okolicę. Woda z fontanny nieustannie szumiała swym rytmem. Owadów nie było słychać. Można było pomyśleć, że wszystkie rzuciły się na tę biedną żarówkę. W jednej z uliczek dostrzegł kolejne błyski. Światło zaczęło się przybliżać a do uszu doszedł go warkot silnika.
Po kilku sekunach, wyłaniający się z ciemności pojazd z piskiem wpadł na plac, slizgając się po nim dość nieudolnie, jakby kierowca ratował się od zderzenia z fontanną. Wyminął ją w ostatniej chwili, obrócił się o 180 stopni i zatrzymał wóz. Silnik pracował nadal, światła nie gasły, choć migotały jakby ktoś włączał je i wyłączał dla zabawy. Obserwując te wariackie manewry, Oliver zastanawiał się co zrobić. Osiedle zaczęło się budzić. W kilku domach zapaliły się światła i ktoś wyszedł na ulicę sprawdzić co się stało. Nie była to zbyt bezpieczna okolica, więc bliżej nie odważył się podejść. Minęło kilka minut, samochód stał nadal bez żadnego ruchu, nikt też nie wysiadał.
-Oby tylko nie dzwonili po policję – pomyślał w duchu Oliver, obsewując wracającego do domu mężczyznę.
Gdy tylko zniknął za drzwiami budynku, bez zatanowienia przeskoczył furtkę i szybkim biegiem ruszył w kierunku zagadkowego wozu. Niemal jednocześnie z głównej ulicy doszedł do jego uszu sygnał karetki pogotowia.
– Co jest do jasnej cholery – przemknęło mu przez myśl, spoglądając w stronę nadjeżdzającego wozu.
Przypomniał sobie furgonetkę, krążącą niedawno po okolicy, której nie mógł dobrze zidentyfikować. Tylko skąd wiedzieli. Trudno, nie było czasu na takie rozmyślania. Miał chwilę na zastanowienie. Ukryć się czy…
Nic innego nie przyszło mu do głowy. Wskoczył czym prędzej na tylne siedzenie. Choć wydawało się to niemożliwe w środku nie było kierowcy. W głowie pojawiła mu się przerażająca myśl, że mógł się pomylić, że to wcale nie było to miejsce, nie ten samochód. Nie miał jednak teraz czasu na rozwiązywanie zagadek. Modlił się by go nie znaleźli. Sygnał ratunkowy dochodzący z dachu ambulansu stawał się coraz głośniejszy. W szybie od strony kierowcy, Oliver dostrzegł odbicie świateł. Usłyszał trzask drzwi. Leżąc na tylnym siedzeniu, przez lusterko zawieszone wewnątrz pojazdu, obserwował wysiadających z karetki mężczyzn. Dostrzegł jak jeden gestykuluje coś i rusza na prawą stronę. Drugi poszedł od lewej.
Tyle mu wystarczyło. Skoro wiedzieli, że jest w środku nie miał nic do stracenia. Postacie zatrzymały się tuż obok wozu. Miał dosłownie sekundę. Z całą siłą kopnął w prawe drzwi. Wyskoczył na chodnik, omijając zaskoczonego mężczyznę i zaczął uciekać.
– Stój – usłyszał za sobą.
Oliver zignorował rozkaz i ruszył do ucieczki. Szybko jednak dopadł go drugi z mężczyzn.
– Dobra, wystarczy tego – rzekł, trzymając go obiema rękoma.
– Proszę, nie zabierajcie mnie znów. Muszę uratować córkę, ona naprawdę tu jest, naprawdę – powtarzał, próbując się wyrwać.
– Wracamy do szpitala, dość mamy przez pana kłopotów – tłumaczył spokojniej ten, który niemal dostał drzwiami – nie ma pan córki, proszę iść z nami. Jest pan chory, musi pan wrócić do swojej sali i wziąć leki, pamięta pan?
– Nie, nie – krzyczał – muszę ją uratować.
– Nie gadaj tylko mi pomóż – skarcił kolegę.
Złapali go, ciągnąc na tył pojazdu.
N-nie – krzyczał, próbując wyrwać sie z uścisku. We dwóch byli jednak zdecydowanie silniejsi.
– Ona tam jest, zostawcie mnie, naprawdę nie jestem szalony, muszę ją odzyskać – powtarzał.
Z trudem wepchnęli go do środka karetki. Jeden z mężczyzn został wewnątrz pilnując schwytanego.
– A co z tym samochodem, skąd sie tu wziął. – spytał partnera, gdy ten siadł za kierownicą.
– Pojęcia nie mam, kierowcy nie było, pewnie jakieś dzieciaki ukradły, pojeździły i zostawiły grata. Jutro właściciel się znajdzie. Zresztą, nie nasza sprawa. – odrzekł.
– Dobra, no to ruszamy.
– Powiedzieli, że jak przyjdę sam to mi ją oddadzą – westchnął Oliver zrezygnowanym głosem, wpatrując sie przez małe okienko na oddalającą się fontannę, domy i samochód.
– Znów uciekłeś w to samo miejsce. Za pierwszym razem szybko cię złapaliśmy ale teraz to już nie jest zabawne. Gdzieś ty się ukrywał, jeździliśmy po okolicy z pół nocy – złościł się siedzący z nim pielęgniarz.
Ambulans ruszył. W ostatnim spojrzeniu, tuż przed tym jak karetka zniknęła za zakrętem, Oliver dostrzegł otwierający się bagażnik oddalającego się wozu.
Po policzku spłynęła mu łza.
– Wiem, że nie oszalałem i ty też to wiesz, jeszcze tu wrócę, obiecuję ci, wrócę po ciebie – powtarzał w myślach.
Powinienem był siąść z przodu i odjechać – dodał po chwili, zauważając błąd, który popełnił – następnym razem się uda, następnym razem – obiecał sobie.
Nie wiem jak ten tekst odbierać. Czy to jest fantastyka (mnie też o to pytają)? :) Niewielkie potknięcia stylistyczne. I trochę za bardzo niedookreślone to otoczenie.
Będzie tu sporo fantastyki jeśli nie wszystkie zdarzenia potraktujemy jako wymysł w głowie chorego psychicznie bohatera. Być może wszystkie są realne, być może jest on zupełnie zdrowy, albo wyzdrowiał, albo...
Może przydałaby się kolejna część wyjaśniająca te aspekty.
No, trochę błedów jest, ale przynajmniej tekst opisuje jakąś konkretną akcję, a nie faceta z dzwoneczkiem idacego w pustce.
Przez piętnaście minut krążyła jakby bez celu po wąskich uliczkach przedmieścia. Powoli, patrolując teren mijała okoliczne domy czwarty raz tej nocy. Kształtem przypominała furgonetkę z piekarni, jakie widzi się nad ranem w okolicy sklepów.
1) mocno mylący początek, bo podmiot domyslny w rodzaju żeńskim sprawia, że czytelnik przez pierwsze dwa zdania wyobraza sobie kobietę.
2) czy piekarniane furgonetki mają jakiś szczególny kształt, odróżniający je od innych furgonetek?
> Ukryty wewnątrz drewnianej budki Oliver, dostrzec mógł jedynie zarys pojazdu, ale na wszelki wypadek, bacznie go obserował.
Jedynie zarys pojazdu? To w tym mieście nie było żadnego oświetlenia ulicznego?
> Fontanna na głównym placu wyrzucała z siebie strumienie zimnej wody wysoko w górę.
Z tego, co słyszałam, fontanny są wyłaczane na noc.
> Można było odnieść wrażenie, że cisza zapanowała nad wszystkimi dźwiękami.
Troszeczkę, moim zdaniem, niezgrabne stwierdzenie. Sugeruje jakby cisza *zagłuszała* dźwięki.
> Drzewa milczały, jakby ktoś nastraszył wiatr a okoliczne psy wraz z nastaniem północy przestały ujadać.
A normalnie ujadały bez przerwy? W centrum miasta? Co na to straż miejska i sąsiedzi?
> Tajemniczy pojazd, leniwie sunąc po gładkiej powierzchni asfaltu,
To brzmi, jakby jechał niczym sanie. :-(
> Obaj ubrani byli na czarno w nieco przydługie płaszcze tak, że przy chodzeniu zaginały się na brudnej podłodze, zbierając kurz.
Zaginały się na podłodze - niezgrabne stwierdzenie. Może po prostu "zamiatały podłogę" albo "szorowały skrajem po podłodze".
Nawiasem mówiąc, wizja dwóch facetów w ciągnących się po ziemi płaszczach jest nieco groteskowa, nie wiem, czy zgodnie z zamierzeniami autora.
> - Jak Ci na imię - spytał po dłuższej chwili - nie przedstawiłeś się chyba.
Wielka litera tylko w korespondencji. Albo, jak ktoś slusznie zauważył w innym wątku, w modlitwie.
> Kontem oka dostrzegł za oknem.
A to konto miał w jakim banku?
> Woda z fontanny nieustannie szumiała swym rytmem.
Jak się szumi rytmem? No i "swoim" niepotrzebnie, nie moghła przecież szumieć cudzym.
> Owadów nie było słychać.
Bo większość z nich w nocy nie lata.
> Nie była to zbyt bezpieczna okolica, więc bliżej nie odważył się podejść.
Domki z ogródkami i fontanna to niebezpieczna okolica? Teoretycznie mogłoby się i tak zdarzyć, ale trudno to przyjąć na wiarę.
> Gdy tylko zniknął za drzwiami budynku, bez zatanowienia przeskoczył furtkę
Podmioty się pomieszały.
> przemknęło mu przez myśl, spoglądając w stronę nadjeżdzającego wozu.
Ajjjć, ale kompromitujący błąd!
> Przypomniał sobie furgonetkę, krążącą niedawno po okolicy, której nie mógł dobrze zidentyfikować.
Jak to, to to nie jest ta furgonetka, przy której bohater stoi??? Ja myślalam, że pojazd, który wpadł na plac, to własnie ona... (brzytwa Ockhama się kłania).
Po uciekinierów ze szpitala psychiatrycznego jeździ się na sygnale?
PS. Poznęcałam się, ale po namyśle muszę przyznać, że coś jest w tym opowiadaniu. Ten klimat nocnego miasta, tajemnicza furgonetka, muchy oblepiające żarówkę (dobra scena!)... Gdybyś trochę podszlifował, byłoby całkiem-całkiem.
Faktycznie, wiele drobnych błędów i niedopatrzeń których nie dostrzegłem. Dziękuję
Dziękuję także za dobre słowo. Myślałem już, że nadaje się do kosza :)
Fantastyki w tym nie dostrzegam, ale opko nienajgorsze. Ode mnie 4.