- Opowiadanie: KonowaLow - Corpus delicti

Corpus delicti

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Corpus delicti

Arcid Arcid, świe­żo upie­czo­ny praw­nik, prze­mie­rzał mar­mu­ro­wy we­sty­bul sądu dru­giej kon­dy­gna­cji. Spo­kój po­szep­ty­wał do sie­bie, spo­kój, w końcu co jak co, ale opi­nie wy­ra­bia się od sa­me­go po­cząt­ku. Wcho­dzisz pew­nie, mó­wisz pew­nie!

– Prze­pra­szam naj­moc­niej, ale czy byłby pan ła­skaw…

– Hmm? – bąk­nął Arcid wy­rwa­ny z kon­tem­pla­cji. –Co? Co? Ależ tak, tak, na­tu­ral­nie. – Oczom jego uka­za­ła się aniel­ska szyja. – Na ko­kard­kę? – za­py­tał i po­my­ślał, że jest cu­dow­na.

– Oh to po­win­na być szyb­ka spra­wa, su­pe­łek wy­star­czy, – od­po­wie­dzia­ła wła­ści­ciel­ka nie­biań­skiej szyi, oraz -co Arcid zdą­żył był także za­uwa­żyć – zgrab­nej syl­wet­ki.

– Je­stem Mi­ran­da Wise – po­wie­dzia­ła dziew­czy­na od­wra­ca­jąc się w stro­nę dżen­tel­me­na-wy­baw­cy. – Me­ce­nas Mi­ran­da Wise, tak gwoli ści­sło­ści, i dzię­ku­ję, za pomoc… – Po­pa­trzy­ła w oczy męż­czy­zny. – No i pro­szę się tak nie de­ner­wo­wać –  tu i tak każdy z nas jest prze­cież na swój spo­sób zwy­cięz­cą, praw­da?

Arcid chciał wy­krztu­sić, że prze­cież wcale się nie de­ner­wu­je, i że oczy­wi­ście, że każdy tutaj to zwy­cięz­ca, ale jakoś – jak na złe -żad­ne z tych słów nie chcia­ło przejść przez gar­dło.

– No nic…to ja już będę le­cieć – po­wie­dzia­ła Mi­ran­da i unio­sła się wy­so­ko, wy­so­ko.

Arcid po­pa­trzył za nią tę­sk­nym wzro­kiem. Będę mu­siał się do tego przy­zwy­cza­ić, po­my­ślał i wró­cił do ner­wo­we­go mar­szu – to w jedną, to w drugą stro­nę prze­stron­ne­go holu. Wcho­dzisz pew­nie, mó­wisz pew­nie!

W tym samym cza­sie, zu­peł­nie nie­da­le­ko, gra­ni­to­wy czte­ro­me­tro­wy ry­cerz, pil­nu­ją­cy wrót wej­ścia, stał zu­peł­nie nie­wzru­szo­ny. Z jego ra­mion wy­ra­sta­ły ła­bę­dzie wspa­nia­łe skrzy­dła, które tuż nad głową rzeź­by wta­pia­ły się w sufit, two­rząc z nim nie­ro­ze­rwal­ną jed­ność. Pióra roz­le­wa­ły się we wszyst­kich kie­run­kach, ka­ska­do­wa­ły, wy­cho­dzi­ły jedne z dru­gich, tak iż w re­zul­ta­cie zda­wa­ło się, że to ca­łość utka­na jest z ła­bę­dzi, albo, że to ła­bę­dzie biorą stąd swój po­czą­tek.

Wska­zów­ki to chyba ktoś ukradł, po­my­ślał chło­pak pa­trząc na bez­wska­zów­ko­wy zegar ścien­ny, po czym szyb­ko się zre­flek­to­wał: nie, no jak; ukraść, tutaj? Uśmiech­nął się i ro­zej­rzał. W holu uby­wa­ło osób. Po­je­dyn­czo i gru­pa­mi win­dziarz wzy­wał, i zni­ka­li tak zwani pe­ten­ci. Arcid, pręd­ki z na­tu­ry, nie­cier­pli­wił się, no bo ile to można cze­kać! W gło­wie jak man­tra dud­ni­ło „Wcho­dzisz pew­nie, mó­wisz pew­nie”. I w chwi­li gdy już chciał coś bąk­nąć na temat tego cze­ka­nia do opar­te­go o ścia­nę męż­czy­zny, usły­szał sy­gnał windy. Po­pa­trzył na wo­kan­dę, i w tym mo­men­cie roz­świe­tli­ła się sy­gna­tu­ra jego spra­wy.

– Panie szyb­ciej! My­ślisz pan, że mam całą wiecz­ność? – krzyk­nął win­dziarz.

Arcid pod­biegł, ski­nął głową, i sta­nął w kącie prze­stron­nej windy. – Tak pan jakoś…szyb­ko…

– Dobra pan, trzy­maj się tam do­brze…bo wgnia­ta przy star­cie.

+++

– Wy­so­ki są­dzie, oskar­że­nie wobec mo­je­go klien­ta jest co naj­mniej nie­do­rzecz­ne. Prze­cież to jest jakaś farsa? Od razu pra­gnę zło­żyć  wnio­sek o umo­rze­nie.

– Przy­ję­łam pani wnio­sek pani me­ce­nas. – Ski­nę­ła głową sę­dzi­na i po­pra­wi­ła oku­la­ry. – A co ma pan co do po­wie­dze­nia? Na­my­ślił się pan w końcu?

– Ja? – za­czął Arcid.

– Pan, pan. Prze­cież do pana mówię, no…słu­cham – oschle zwró­ci­ła się sę­dzi­na.

– No ja chciał­bym pod­trzy­mać swoje oskar­że­nie wobec Kena Liu, wy­so­ki są­dzie. To on jest wi­nien! Wi­nien śmier­ci!

– Wy­so­ki są­dzie, czy wy­so­ki sąd sły­szy co za głup­stwa wy­ga­du­je ten czło­wiek? Za­sta­na­wiam się jak w ta­kiej sy­tu­acji wy­so­ki sąd w ogóle za­mie­rza wydać wyrok? To jest awy­ko­nal­ne! Awy­ko­nal­ne! – fu­ka­ła me­ce­na­ska – A-wy-ko-na-lne!

– Pani po­zwo­li, pani me­ce­nas, że o tym co jest awy­ko­nal­ne, to z łaski swo­jej, nie pani, bę­dzie tutaj de­cy­do­wać. A wra­ca­jąc do spra­wy, od­da­je teraz głos panu, panie Arcid, no słu­cham w jaki spo­sób za­mie­rza pan udo­wod­nić rację swo­ich ar­gu­men­tów.

To twoja chwi­la Arcid, za­grze­wał się w my­ślach praw­nik! W końcu na tę chwi­lę cze­ka­łeś całe życie. Pięć lat tych dur­nych stu­diów,  potem trzy w kan­ce­la­rii, u tych skner: Ro­chat­ki i Bełt­ka, nie może pójść na marne! I do tego taka spra­wa – istna perła! Nie jakaś tam słu­żeb­ność drogi ko­niecz­nej czy inne g… (wy­ci­szył w porę myśl Arcid), o nie! Spra­wa pew­niak! Tak się za­czy­na praw­dzi­wą ka­rie­rę!. – A więc wy­so­ki są­dzie, pra­gnę po­wie­dzieć – za­czął spo­koj­nie ale pew­nie– że to wszyst­ko przez opo­wia­da­nie Kena Liu, pod ty­tu­łem „Pa­pie­ro­wa me­na­że­ria”!

–  Co? – nie wy­trzy­ma­ła me­ce­na­ska. -Ja się do­ma­gam na­le­ży­te­go trak­to­wa­nia przez oskar­ży­cie­la, wy­so­kie­go sądu. Czy sę­dzia nie widzi, że…

– Pani me­ce­nas, bo wle­pię pani grzyw­nę. I dla pani wia­do­mo­ści, sąd wszyst­ko widzi… – sę­dzi­na jakby ce­lo­wo zdję­ła oku­la­ry i prze­tar­ła je– każdą z pięt­na­stu diop­trii – małą ście­recz­ką. – Widzi …i sły­szy. – do­da­ła za­kła­da­jąc „oczy” na swoje miej­sce. –  Pro­szę kon­ty­nu­ować. To zna­czy pan, dalej, pro­szę!

– No więc, tak jak już zdą­ży­łem wspo­mnieć, winą za śmierć na­le­ży obar­czyć Kena Liu, wy­so­ki są­dzie, au­to­ra „Pa­pie­ro­wej me­na­że­rii”.  Ken Liu, to on jest winny. I choć z żalem, to przy­zna­ję, bo pi­sarz jest z niego zna­ko­mi­ty, to jed­nak w świe­tle za­ist­nia­łych wy­da­rzeń, winna oskar­żo­ne­go jest bez­spor­na. Bo prze­cież przez niego to wszyst­ko! – Po­wiódł dło­nią nie­opie­rzo­ny pro­ce­su­ali­sta po wi­dow­ni. – A je­że­li już o samym oskar­żo­nym mowa, to co ja mogę wy­so­kie­mu są­do­wi o nim po­wie­dzieć, jak nie to, że – za­czął roz­wo­dzić się Arcid – że pisał…

– Ken Liu, tak? Przez jedno „i”– prze­rwa­ła nagle sę­dzia – Pro­szę dać, mi chwil­kę…. – Ko­bie­ta wsta­ła i po­de­szła do oku­tej, mo­sięż­nej szafy. Nim otwo­rzy­ła drzwi, za­szep­ta­ła coś nie­wy­raź­nie i do­pie­ro potem, jakby od­cze­ku­jąc chwi­lę, wy­cią­gnę­ła stam­tąd wiel­gach­ną księ­gę. Na sali wszy­scy za­mil­kli.

 – Dziw­ne…dziw­ne… – ode­zwa­ła się do­stoj­nicz­ka. – Wy­so­ki sąd nie może od­na­leźć tu żad­ne­go Kena Liu. Jest: Son Liu-Peng , Kim Bin Liu, jest nawet Ken Lee, przez dwa „L”… Ame­ry­ka­nin.  Ale Kena Liu… nie­ste­ty. A prze­cież w kar­to­te­ce wiecz­nej po­win­ni być wszy­scy?

– A może jest osob­ny in­deks z pi­sa­rza­mi… – chciał do­po­móc wy­mia­ro­wi spra­wie­dli­wo­ści Arcid.

– A może by tak z łaski swo­jej– prze­rwa­ła sę­dzi­na – dał pan są­do­wi za­po­znać się ze wszyst­ki­mi oko­licz­no­ścia­mi…

– Oh naj­moc­niej prze­pra­szam wy­so­ki są­dzie, prze­pra­szam, ale to wszyst­ko z emo­cji. – Teraz mina nie­wi­niąt­ka, po­my­ślał Arcid. – W końcu czy co­dzien­nie, wy­so­ki są­dzie… no czy co­dzien­nie, pro­wa­dzi się spra­wę o wła­sne za­bój­stwo!

Po sali po­szły szme­ry.

– Ja pro­te­stu­ję! – za­czę­ła me­ce­na­ska. – Skła­dam sta­now­czy pro­test! Jakie za­bój­stwo? Wy­so­ki są­dzie, pro­szę po­zwo­lić mi we­zwać moją asy­stent­kę, bo chyba wszy­scy mamy już dość tej farsy, tego przed­sta­wie­nia, jakie urzą­dza nam tu pan Arcid. Mogę? Dzię­ku­ję, wy­so­ki są­dzie. W takim razie….pani me­ce­nas – zwró­ci­ła się ruda do szta­bu po­moc­ni­ków szo­ru­ją­cych no­sa­mi w pa­pie­rzy­skach. – pro­szę do mnie! Wy­so­ki są­dzie, oto moja asy­stent­ka, panna Mi­ran­da Wise. –za­anon­so­wa­ła ko­le­żan­kę „ma­da­me Furia”.

Su­pe­łek, ty tu?! – o mało nie wy­rwa­ło się z ar­ci­do­we­go gar­dła.

-Wy­so­ki są­dzie – za­czę­ła dziew­czy­na bez ce­re­gie­li – sąd po­zwo­li, że od razu przej­dę do sedna. Nasz tak zwany klient, tak zwany oskar­żo­ny, nie­ja­ki Ken Liu, wspo­mi­na­ny już dziś wie­lo­krot­nie – zro­bi­ła su­ge­styw­ną prze­rwę Mi­ran­da –  jak co bez trudu można za­uwa­żyć, i co wy­ni­ka bez­po­śred­nio z wy­cią­gów „ŻetEś”…to zna­czy z Ży­wo­tów Śmier­tel­nych, w dwa ty­sią­ce dwu­na­stym, w czerw­cu, do­kład­nie sie­dem­na­ste­go czerw­ca, wtedy gdy miało miej­sce rze­ko­me za­bój­stwo, prze­by­wał w Co­lom­bo na Sri-Lan­ce. Można zer­k­nąć w wy­cią­gi, pro­szę bar­dzo. Miej­sce po­by­tu: Sri-Lan -ka. – po­wtó­rzy­ła wolno i wy­raź­nie me­ce­nas Wise. -No więc jakim cudem nasz, tak zwany klient, mógł po­zba­wić, w tym dniu, życia sza­now­ne­go pana oskar­ży­cie­la? Który w tym cza­sie… -Dziew­czy­na po­de­szła do stołu i wy­cią­gnę­ła długi  rulon dziw­nych za­pi­sków. – jak wy­ni­ka z in­for­ma­cji, można by po­wie­dzieć z pierw­szej ręki, prze­by­wał wów­czas w Pol­sce, a do­kład­niej, w Lę­bor­ku, a do­kład­niej, na ulicy Pań­skiej, – Trium­fo­wa­ła. -A Ken Liu prze­szło dzie­sięć ty­się­cy ki­lo­me­trów dalej, i to zu­peł­nie na innym kon­ty­nen­cie?

– A co zna­czy „z pierw­szej ręki” pani me­ce­nas, bo nie bar­dzo ro­zu­miem? – spy­ta­ła sę­dzia.

– To zna­czy, że fakt prze­by­wa­nia pana Ar­ci­da w Pol­sce, a nie na Sri-Lan­ce, w dniu 17 czerw­ca, po­twier­dza nie kto inny, jak sam Anioł stróż po­szko­do­wa­ne­go. – po­wie­dzia­ła Mi­ran­da i po­wio­dła głową w kie­run­ku wi­dow­ni.

Jakiś, ni­czym spe­cjal­nie się nie wy­róż­nia­ją­cy facet o pło­wych skrzy­dłach wstał i po­ma­chał ręką.

– Czy pan to po­twier­dza? – za­py­ta­ła sę­dzi­na przy­wo­ła­ne­go świad­ka.

Anioł ski­nął głową.

– W takim razie…– za­czę­ła sę­dzi­na z za­tro­ska­ną miną – Co my tu mamy? Mamy anio­ła stró­ża, po­twier­dza­ją­ce­go, że po­szko­do­wa­ny, i oskar­ży­ciel w jed­nym, był w chwi­li zda­rze­nia w Pol­sce, no i mamy oskar­żo­ne­go, który prze­by­wał w tym cza­sie na Sri-Lan­ce, co po­twier­dza­ją pro­to­ko­ły ŻetEś. No i oczy­wi­ście mamy pana, panie Arcid. –Po­pa­trzy­ła na chło­pa­ka. – Twier­dzą­ce­go z całą sta­now­czo­ścią, że oskar­żo­ny jest wi­nien pań­skiej śmier­ci, no i chyba tylko nie da­li­śmy jesz­cze szan­sy wy­po­wie­dzieć się sa­me­mu oskar­żo­ne­mu, praw­da dro­dzy pań­stwo? Dla­te­go też pro­szę na salę…

– Ale wy­so­ki są­dzie, ja mam tu cor­pus de­lic­ti – krzyk­nął Arcid prze­ry­wa­jąc sę­dzi­nie i uniósł ga­ze­tę zwi­nię­tą w rulon – Oto czerw­co­wy numer mie­sięcz­ni­ka Nowa Fan­ta­sty­ka! Pro­szę spoj­rzeć. Już na okład­ce jest jego na­zwi­sko, o tu, o tu, a w środ­ku…zaraz, zaraz – wer­to­wał ner­wo­wo kart­ki Arcid – o jest „Pa­pie­ro­wa me­na­że­ria”…

– Tak wiem, wiem, po­wta­rza pan to od sa­me­go po­cząt­ku. Ale jak pan wie, pro­ces nie byłby ważny gdy­by­śmy nie dali wy­po­wie­dzieć się wszyst­kim, praw­da? Także i sa­me­mu oskar­żo­ne­mu, dla­te­go też pro­szę na salę…

– Ale wy­so­ki są­dzie, ja mogę wszyst­ko opow…

– Dość tego panie Arcid, dość! Za utrud­nia­nie pracy sądu zo­sta­je pan uka­ra­ny karą po­rząd­ko­wą, to po­win­no pana na­uczyć po­rząd­ku, karą mie­sięcz­ne­go za­ka­zu ko­rzy­sta­nia z windy!

Po sali po­szły szme­ry i wiele ci­chych „ojej”.

 -A teraz pro­szę spo­cząć i nie prze­ry­wać– roz­ka­za­ła sę­dzi­na. – I pro­szę we­zwać na salę roz­praw oskar­żo­ne­go. Na­tych­miast!

– No ale wy­so­ki są­dzie, z tym bę­dzie pe­wien pro­blem – po­in­for­mo­wa­ła ruda.

– Pro­blem! Jaki znowu pro­blem?

– To wła­śnie pró­bo­wa­łam tłu­ma­czyć wcze­śniej…

– O prze­naj­święt­si! – Wy­czer­py­wa­ła się aniel­ska cier­pli­wość wy­so­kie­go sądu. – Już nie mam za­mia­ru pań­stwa wię­cej słu­chać. Mam dość! Ro­zu­mie pani? Dość.  Dla­te­go wła­śnie pro­szę mi tu na­tych­miast we­zwać klien­ta do ba­rier­ki! Sama się…

– I to jest wła­śnie ten pro­blem, wyso…

– Coooo? – pró­bo­wa­ła z mi­zer­nym skut­kiem nie za­go­to­wać się sta­rusz­ka.

– Bo go tu nie ma…

– Dla­te­go mówię, pro­szę we­zwać! W na­szych wa­run­kach, z naszą windą, niech mi pani wie­rzy, chwi­la jak go tu ścią­gną. Prze­cież nie każę go za­bie­rać z kadzi smol­nych…

– Ale ja się oba­wiam, że i tak na nic tu bę­dzie nasza winda, wy­so­ki są­dzie…

– Jak to?

Pu­blicz­ność z za­cie­ka­wie­niem wy­cze­ki­wa­ła co od­po­wie me­ce­na­ska.

– No co pani mil­czy? Py­ta­łam dla­cze­go pani twier­dzi, że na nic tu się zda nasza winda?

– Bo go tu nie ma, wy­so­ki są­dzie –  od­po­wie­dział nie­py­ta­ny Arcid. – Żyje jesz­cze!

Na te słowa sę­dzi­na się za­trzę­sła. –Prze­cież tu się ta­kich nie sądzi! Czyś pan osza­lał? O prze­naj­święt­si! Żyje! Żyje!.– za­czę­ła la­men­to­wać i rwać włosy. – O prze­naj­święt­si!

Mi­ja­ły dni.

Mi­ja­ły mie­sią­ce.

I w końcu po około trzech la­tach ziem­skich zu­peł­nie łysa orze­kła: – To w takim razie ja tu nic nie orzek­nę.

– Ale jak to?

– Bo to spra­wa nie na moją kon­dy­gna­cję…

– A na jaką?

– Win­dzia­aaaaaaaaaarz! – wy­dar­ła się sę­dzi­na opę­tań­czo, – Tego pana, tu, na ostat­nią! Pędem!

+++

Arcid Arcid spoj­rzał na ze­ga­rek. Mała wska­zów­ka pę­dzi­ła na urwa­nie karku. Może jesz­cze zdążę, po­my­ślał i prze­biegł na prze­łaj ulicę Pań­ską. Kiosk prze­ży­wał ob­lę­że­nie.

– Prze­pra­szam, jest może jesz­cze? – za­py­tał Arcid wcho­dząc do środ­ka.

– Tak, chyba tak, ale pro­szę sa­me­mu spraw­dzić, bo sam pan widzi, mam tu Saj­gon – od­po­wie­dzia­ła ka­sjer­ka i wska­za­ła trzy sta­rusz­ki od­pra­wia­ją­ce magię nad ter­mi­na­lem płat­ni­czym.

Arcid uśmiech­nął się i za­czął sa­mot­ny bój: wpierw grup­ka roz­wrzesz­cza­nych dziew­cząt przy Cosmo, po­szło gład­ko, potem cisi bro­da­cze przy CD-Ac­tion, też się prze­śli­zgnął, i wresz­cie oczom za­spa­nym, zmę­czo­nym, uka­za­ła się ona – ma­jo­wa ju­trzen­ka .Bierz mnie Arcid! Bierz mnie, zda­wa­ła się krzy­czeć, prę­dzej!  I gdy chło­pak czuł już jej pa­pie­ro­wą skórę  w rę­kach, oka­za­ło się, że jest i trze­cia ręka…

– Och prze­pra­szam bar­dzo, pani chyba była pierw­sza.

Dziew­czy­na była pięk­na, a jej szyja wy­da­ła mu się aniel­ska. Na­to­miast uczu­cie, że już ją kie­dyś spo­tkał, to­wa­rzy­szy­ło Ar­ci­do­wi  za­wsze gdy pa­trzył w niebo przez su­fi­to­we okno ich wspól­nej sy­pial­ni.

+++

I tylko ja, stróż jego, zo­sta­nę tu z nim, z tym po­strze­leń­cem, pew­nie, do dzie­więć­dzie­siąt­ki. Za­wsze tak jest, jak szef robi dla za­ko­cha­nych wy­jąt­ki. A z tym, czego tam nie zdą­żył opo­wie­dzieć w są­dzie to było tak… oh, po­cze­kaj­cie, po­cze­kaj­cie… no na­praw­dę, ależ macie szczę­ście, że aku­rat teraz wam to mówię, no tra­fi­li­ście ide­al­nie, jak to się mówi – w punk­cik, no bo zaraz, o, po­cze­kaj­cie, po­cze­kaj­cie, od­li­czał będę z ze­gar­kiem….uwaga: czte­ry, trzy, dwa, noooo, i wła­śnie teraz byłby BRZDĘK, a wy mu­sie­li­by­ście się prze­nieść na po­czą­tek opo­wie­ści, a tak… No co? No co tak pa­trzy­cie? Nie ła­pie­cie? No wpadł­by nie­bo­rak, za­czy­ta­ny na amen, w wykop metra, a ja miał­bym faj­rant. Chyba pro­ste, nie?

Ale zaraz, zaraz…metra?

W Lę­bor­ku?

Koniec

Komentarze

Lekki, sym­pa­tycz­ny tekst, ale sporo uste­rek w wy­ko­na­niu. Zbyt wiele, jak na takie krót­kie opo­wia­da­nie.

Spo­kój po­szep­ty­wał do sie­bie, spo­kój,

Zda­nie su­ge­ru­je, że to spo­kój szep­tał.

– Panie szyb­ciej!

Wo­ła­cze, Au­to­rze, wy­dzie­la­my prze­cin­ka­mi. Ten błąd póź­niej też się po­wta­rza.

winna oskar­żo­ne­go jest bez­spor­na.

Li­te­rów­ka.

jest nawet Ken Lee, przez dwa „L”…

Jak przez dwa, skoro pi­szesz przez jedno?

oh => och

jak co bez trudu można za­uwa­żyć

Li­te­rów­ka.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tro­chę zwa­rio­wa­ne i nieco cha­otycz­ne ale by­ło­by cał­kiem miło, gdyby nie licz­ne uster­ki i zu­peł­nie zlek­ce­wa­żo­na in­ter­punk­cja, chwi­la­mi wręcz unie­moż­li­wia­ją­ce  zro­zu­mie­nie tek­stu. :-(

 

 –Co? Co? Ależ tak, tak, na­tu­ral­nie. – Brak spa­cji po pół­pau­zie.

Ten błąd po­wta­rza się wie­lo­krot­nie w dal­szym ciągu opo­wia­da­nia.

 

…ale jakoś – jak na złe -żad­ne z tych słów nie chcia­ło przejść przez gar­dło. – Pew­nie miało być: …ale jakoś – jak na złość – żad­ne z tych słów nie chcia­ło przejść przez gar­dło.

 

No nic…to ja już będę le­cieć – po­wie­dzia­ła Mi­ran­da i unio­sła się wy­so­ko, wy­so­ko. – Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

Ten błąd po­wta­rza się kil­ka­krot­nie w dal­szym ciągu opo­wia­da­nia.

 

Wy­so­ki są­dzie, oskar­że­nie wobec mo­je­go klien­ta jest co naj­mniej nie­do­rzecz­ne. – Ra­czej: Wy­so­ki są­dzie, oskar­że­nie mo­je­go klien­ta jest co naj­mniej nie­do­rzecz­ne.

 

Ja się do­ma­gam na­le­ży­te­go trak­to­wa­nia przez oskar­ży­cie­la, wy­so­kie­go sądu. – Pew­nie miało być: Ja się do­ma­gam na­le­ży­te­go trak­to­wa­nia przez oskar­ży­cie­la, pro­szę wy­so­kie­go sądu.

 

Po­wiódł dło­nią nie­opie­rzo­ny pro­ce­su­ali­sta po wi­dow­ni. – Co to zna­czy być pro­ce­su­ali­stą po wi­dow­ni? ;-)

 

Pro­szę dać, mi chwil­kę….Pro­szę dać mi chwil­kę

Po wie­lo­krop­ku nie sta­wia­my krop­ki.

 

…mamy już dość tej farsy, tego przed­sta­wie­nia, jakie urzą­dza nam tu pan Arcid. – …mamy już dość tej farsy, tego przed­sta­wie­nia, które urzą­dza nam tu pan Arcid.

 

W takim razie….pani me­ce­nas… – Wie­lo­kro­pek ma za­wsze tylko trzy krop­ki. Po wie­lo­krop­ku bra­ku­je spa­cji.

 

…jak co bez trudu można za­uwa­żyć… – …co, jak bez trudu można za­uwa­żyć

 

O prze­naj­święt­si! Żyje! Żyje!. – Po wy­krzyk­ni­ku nie sta­wia­my krop­ki.

 

…uka­za­ła się ona – ma­jo­wa ju­trzen­ka .Bierz mnie Arcid! – Zbęd­na spa­cja przed krop­ką. Brak spa­cji po krop­ce.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

dzię­ki za uwagi.

 

ale je­dzie, czy nie je­dzie? w sen­sie tekst… 

 

jak “to” widać, to już się cie­szę, jak nie widać to plama

 

plum plum an­tark­ty­da sze­ro­ka, pa­mię­taj­cie

Przy­znam, że strasz­nie to dla mnie cha­otycz­ne i miej­sca­mi przez to nie­zro­zu­mia­łe. Trud­no mi wziąć na po­waż­nie za­cho­wa­nie ta­kie­go sę­dzie­go czy w ogóle bo­ha­te­rów, bo to jedna wiel­ka farsa jest… Praw­do­po­dob­nie coś przez ten cały chaos mi umknę­ło. Ogól­nie po­mysł przy­padł mi do gustu, ale wy­ko­na­nie mnie nie prze­ko­na­ło. I to za­pę­tle­nie na ko­niec też nie… a ra­czej samo za­pę­tle­nie może i ban­gla, ale spo­sób jego wpro­wa­dze­nia już nie.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Nie­ste­ty, jak dla mnie, nie je­dzie. Kiedy tekst źle się czyta, je­chać nie może. :-(

Może na­stęp­nym razem…

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

O ma­tu­lu. Sporo tu cha­osu, a kiedy czy­tel­nik musi zwal­niać czy­ta­nie, by ogar­nąć, co wła­ści­wie prze­czy­tał, to znak, że tek­sto­wi na­le­ży się li­fting.

Po­wiem tak – widać, że mia­łeś po­mysł (cał­kiem zresz­tą nie­zły), ale spora część faj­no­ści tego po­my­słu zgu­bi­ła się gdzieś w wy­ko­na­niu, które jest trosz­kę zbyt nie­po­rad­ne jak na mój gust.

Prze­czy­ta­ne. Ko­men­tarz po ogło­sze­niu wy­ni­ków :)

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Nie­ste­ty, ale tekst po­grze­ba­ny pod ję­zy­ko­wy­mi uster­ka­mi. W do­dat­ku albo wła­śnie dla­te­go jest mocno cha­otycz­ny, a dia­lo­gi dosyć pla­sti­ko­we.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka