- Opowiadanie: KonowaLow - Corpus delicti

Corpus delicti

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Corpus delicti

Arcid Arcid, świeżo upieczony prawnik, przemierzał marmurowy westybul sądu drugiej kondygnacji. Spokój poszeptywał do siebie, spokój, w końcu co jak co, ale opinie wyrabia się od samego początku. Wchodzisz pewnie, mówisz pewnie!

– Przepraszam najmocniej, ale czy byłby pan łaskaw…

– Hmm? – bąknął Arcid wyrwany z kontemplacji. –Co? Co? Ależ tak, tak, naturalnie. – Oczom jego ukazała się anielska szyja. – Na kokardkę? – zapytał i pomyślał, że jest cudowna.

– Oh to powinna być szybka sprawa, supełek wystarczy, – odpowiedziała właścicielka niebiańskiej szyi, oraz -co Arcid zdążył był także zauważyć – zgrabnej sylwetki.

– Jestem Miranda Wise – powiedziała dziewczyna odwracając się w stronę dżentelmena-wybawcy. – Mecenas Miranda Wise, tak gwoli ścisłości, i dziękuję, za pomoc… – Popatrzyła w oczy mężczyzny. – No i proszę się tak nie denerwować –  tu i tak każdy z nas jest przecież na swój sposób zwycięzcą, prawda?

Arcid chciał wykrztusić, że przecież wcale się nie denerwuje, i że oczywiście, że każdy tutaj to zwycięzca, ale jakoś – jak na złe -żadne z tych słów nie chciało przejść przez gardło.

– No nic…to ja już będę lecieć – powiedziała Miranda i uniosła się wysoko, wysoko.

Arcid popatrzył za nią tęsknym wzrokiem. Będę musiał się do tego przyzwyczaić, pomyślał i wrócił do nerwowego marszu – to w jedną, to w drugą stronę przestronnego holu. Wchodzisz pewnie, mówisz pewnie!

W tym samym czasie, zupełnie niedaleko, granitowy czterometrowy rycerz, pilnujący wrót wejścia, stał zupełnie niewzruszony. Z jego ramion wyrastały łabędzie wspaniałe skrzydła, które tuż nad głową rzeźby wtapiały się w sufit, tworząc z nim nierozerwalną jedność. Pióra rozlewały się we wszystkich kierunkach, kaskadowały, wychodziły jedne z drugich, tak iż w rezultacie zdawało się, że to całość utkana jest z łabędzi, albo, że to łabędzie biorą stąd swój początek.

Wskazówki to chyba ktoś ukradł, pomyślał chłopak patrząc na bezwskazówkowy zegar ścienny, po czym szybko się zreflektował: nie, no jak; ukraść, tutaj? Uśmiechnął się i rozejrzał. W holu ubywało osób. Pojedynczo i grupami windziarz wzywał, i znikali tak zwani petenci. Arcid, prędki z natury, niecierpliwił się, no bo ile to można czekać! W głowie jak mantra dudniło „Wchodzisz pewnie, mówisz pewnie”. I w chwili gdy już chciał coś bąknąć na temat tego czekania do opartego o ścianę mężczyzny, usłyszał sygnał windy. Popatrzył na wokandę, i w tym momencie rozświetliła się sygnatura jego sprawy.

– Panie szybciej! Myślisz pan, że mam całą wieczność? – krzyknął windziarz.

Arcid podbiegł, skinął głową, i stanął w kącie przestronnej windy. – Tak pan jakoś…szybko…

– Dobra pan, trzymaj się tam dobrze…bo wgniata przy starcie.

+++

– Wysoki sądzie, oskarżenie wobec mojego klienta jest co najmniej niedorzeczne. Przecież to jest jakaś farsa? Od razu pragnę złożyć  wniosek o umorzenie.

– Przyjęłam pani wniosek pani mecenas. – Skinęła głową sędzina i poprawiła okulary. – A co ma pan co do powiedzenia? Namyślił się pan w końcu?

– Ja? – zaczął Arcid.

– Pan, pan. Przecież do pana mówię, no…słucham – oschle zwróciła się sędzina.

– No ja chciałbym podtrzymać swoje oskarżenie wobec Kena Liu, wysoki sądzie. To on jest winien! Winien śmierci!

– Wysoki sądzie, czy wysoki sąd słyszy co za głupstwa wygaduje ten człowiek? Zastanawiam się jak w takiej sytuacji wysoki sąd w ogóle zamierza wydać wyrok? To jest awykonalne! Awykonalne! – fukała mecenaska – A-wy-ko-na-lne!

– Pani pozwoli, pani mecenas, że o tym co jest awykonalne, to z łaski swojej, nie pani, będzie tutaj decydować. A wracając do sprawy, oddaje teraz głos panu, panie Arcid, no słucham w jaki sposób zamierza pan udowodnić rację swoich argumentów.

To twoja chwila Arcid, zagrzewał się w myślach prawnik! W końcu na tę chwilę czekałeś całe życie. Pięć lat tych durnych studiów,  potem trzy w kancelarii, u tych skner: Rochatki i Bełtka, nie może pójść na marne! I do tego taka sprawa – istna perła! Nie jakaś tam służebność drogi koniecznej czy inne g… (wyciszył w porę myśl Arcid), o nie! Sprawa pewniak! Tak się zaczyna prawdziwą karierę!. – A więc wysoki sądzie, pragnę powiedzieć – zaczął spokojnie ale pewnie– że to wszystko przez opowiadanie Kena Liu, pod tytułem „Papierowa menażeria”!

–  Co? – nie wytrzymała mecenaska. -Ja się domagam należytego traktowania przez oskarżyciela, wysokiego sądu. Czy sędzia nie widzi, że…

– Pani mecenas, bo wlepię pani grzywnę. I dla pani wiadomości, sąd wszystko widzi… – sędzina jakby celowo zdjęła okulary i przetarła je– każdą z piętnastu dioptrii – małą ściereczką. – Widzi …i słyszy. – dodała zakładając „oczy” na swoje miejsce. –  Proszę kontynuować. To znaczy pan, dalej, proszę!

– No więc, tak jak już zdążyłem wspomnieć, winą za śmierć należy obarczyć Kena Liu, wysoki sądzie, autora „Papierowej menażerii”.  Ken Liu, to on jest winny. I choć z żalem, to przyznaję, bo pisarz jest z niego znakomity, to jednak w świetle zaistniałych wydarzeń, winna oskarżonego jest bezsporna. Bo przecież przez niego to wszystko! – Powiódł dłonią nieopierzony procesualista po widowni. – A jeżeli już o samym oskarżonym mowa, to co ja mogę wysokiemu sądowi o nim powiedzieć, jak nie to, że – zaczął rozwodzić się Arcid – że pisał…

– Ken Liu, tak? Przez jedno „i”– przerwała nagle sędzia – Proszę dać, mi chwilkę…. – Kobieta wstała i podeszła do okutej, mosiężnej szafy. Nim otworzyła drzwi, zaszeptała coś niewyraźnie i dopiero potem, jakby odczekując chwilę, wyciągnęła stamtąd wielgachną księgę. Na sali wszyscy zamilkli.

 – Dziwne…dziwne… – odezwała się dostojniczka. – Wysoki sąd nie może odnaleźć tu żadnego Kena Liu. Jest: Son Liu-Peng , Kim Bin Liu, jest nawet Ken Lee, przez dwa „L”… Amerykanin.  Ale Kena Liu… niestety. A przecież w kartotece wiecznej powinni być wszyscy?

– A może jest osobny indeks z pisarzami… – chciał dopomóc wymiarowi sprawiedliwości Arcid.

– A może by tak z łaski swojej– przerwała sędzina – dał pan sądowi zapoznać się ze wszystkimi okolicznościami…

– Oh najmocniej przepraszam wysoki sądzie, przepraszam, ale to wszystko z emocji. – Teraz mina niewiniątka, pomyślał Arcid. – W końcu czy codziennie, wysoki sądzie… no czy codziennie, prowadzi się sprawę o własne zabójstwo!

Po sali poszły szmery.

– Ja protestuję! – zaczęła mecenaska. – Składam stanowczy protest! Jakie zabójstwo? Wysoki sądzie, proszę pozwolić mi wezwać moją asystentkę, bo chyba wszyscy mamy już dość tej farsy, tego przedstawienia, jakie urządza nam tu pan Arcid. Mogę? Dziękuję, wysoki sądzie. W takim razie….pani mecenas – zwróciła się ruda do sztabu pomocników szorujących nosami w papierzyskach. – proszę do mnie! Wysoki sądzie, oto moja asystentka, panna Miranda Wise. –zaanonsowała koleżankę „madame Furia”.

Supełek, ty tu?! – o mało nie wyrwało się z arcidowego gardła.

-Wysoki sądzie – zaczęła dziewczyna bez ceregieli – sąd pozwoli, że od razu przejdę do sedna. Nasz tak zwany klient, tak zwany oskarżony, niejaki Ken Liu, wspominany już dziś wielokrotnie – zrobiła sugestywną przerwę Miranda –  jak co bez trudu można zauważyć, i co wynika bezpośrednio z wyciągów „ŻetEś”…to znaczy z Żywotów Śmiertelnych, w dwa tysiące dwunastym, w czerwcu, dokładnie siedemnastego czerwca, wtedy gdy miało miejsce rzekome zabójstwo, przebywał w Colombo na Sri-Lance. Można zerknąć w wyciągi, proszę bardzo. Miejsce pobytu: Sri-Lan -ka. – powtórzyła wolno i wyraźnie mecenas Wise. -No więc jakim cudem nasz, tak zwany klient, mógł pozbawić, w tym dniu, życia szanownego pana oskarżyciela? Który w tym czasie… -Dziewczyna podeszła do stołu i wyciągnęła długi  rulon dziwnych zapisków. – jak wynika z informacji, można by powiedzieć z pierwszej ręki, przebywał wówczas w Polsce, a dokładniej, w Lęborku, a dokładniej, na ulicy Pańskiej, – Triumfowała. -A Ken Liu przeszło dziesięć tysięcy kilometrów dalej, i to zupełnie na innym kontynencie?

– A co znaczy „z pierwszej ręki” pani mecenas, bo nie bardzo rozumiem? – spytała sędzia.

– To znaczy, że fakt przebywania pana Arcida w Polsce, a nie na Sri-Lance, w dniu 17 czerwca, potwierdza nie kto inny, jak sam Anioł stróż poszkodowanego. – powiedziała Miranda i powiodła głową w kierunku widowni.

Jakiś, niczym specjalnie się nie wyróżniający facet o płowych skrzydłach wstał i pomachał ręką.

– Czy pan to potwierdza? – zapytała sędzina przywołanego świadka.

Anioł skinął głową.

– W takim razie…– zaczęła sędzina z zatroskaną miną – Co my tu mamy? Mamy anioła stróża, potwierdzającego, że poszkodowany, i oskarżyciel w jednym, był w chwili zdarzenia w Polsce, no i mamy oskarżonego, który przebywał w tym czasie na Sri-Lance, co potwierdzają protokoły ŻetEś. No i oczywiście mamy pana, panie Arcid. –Popatrzyła na chłopaka. – Twierdzącego z całą stanowczością, że oskarżony jest winien pańskiej śmierci, no i chyba tylko nie daliśmy jeszcze szansy wypowiedzieć się samemu oskarżonemu, prawda drodzy państwo? Dlatego też proszę na salę…

– Ale wysoki sądzie, ja mam tu corpus delicti – krzyknął Arcid przerywając sędzinie i uniósł gazetę zwiniętą w rulon – Oto czerwcowy numer miesięcznika Nowa Fantastyka! Proszę spojrzeć. Już na okładce jest jego nazwisko, o tu, o tu, a w środku…zaraz, zaraz – wertował nerwowo kartki Arcid – o jest „Papierowa menażeria”…

– Tak wiem, wiem, powtarza pan to od samego początku. Ale jak pan wie, proces nie byłby ważny gdybyśmy nie dali wypowiedzieć się wszystkim, prawda? Także i samemu oskarżonemu, dlatego też proszę na salę…

– Ale wysoki sądzie, ja mogę wszystko opow…

– Dość tego panie Arcid, dość! Za utrudnianie pracy sądu zostaje pan ukarany karą porządkową, to powinno pana nauczyć porządku, karą miesięcznego zakazu korzystania z windy!

Po sali poszły szmery i wiele cichych „ojej”.

 -A teraz proszę spocząć i nie przerywać– rozkazała sędzina. – I proszę wezwać na salę rozpraw oskarżonego. Natychmiast!

– No ale wysoki sądzie, z tym będzie pewien problem – poinformowała ruda.

– Problem! Jaki znowu problem?

– To właśnie próbowałam tłumaczyć wcześniej…

– O przenajświętsi! – Wyczerpywała się anielska cierpliwość wysokiego sądu. – Już nie mam zamiaru państwa więcej słuchać. Mam dość! Rozumie pani? Dość.  Dlatego właśnie proszę mi tu natychmiast wezwać klienta do barierki! Sama się…

– I to jest właśnie ten problem, wyso…

– Coooo? – próbowała z mizernym skutkiem nie zagotować się staruszka.

– Bo go tu nie ma…

– Dlatego mówię, proszę wezwać! W naszych warunkach, z naszą windą, niech mi pani wierzy, chwila jak go tu ściągną. Przecież nie każę go zabierać z kadzi smolnych…

– Ale ja się obawiam, że i tak na nic tu będzie nasza winda, wysoki sądzie…

– Jak to?

Publiczność z zaciekawieniem wyczekiwała co odpowie mecenaska.

– No co pani milczy? Pytałam dlaczego pani twierdzi, że na nic tu się zda nasza winda?

– Bo go tu nie ma, wysoki sądzie –  odpowiedział niepytany Arcid. – Żyje jeszcze!

Na te słowa sędzina się zatrzęsła. –Przecież tu się takich nie sądzi! Czyś pan oszalał? O przenajświętsi! Żyje! Żyje!.– zaczęła lamentować i rwać włosy. – O przenajświętsi!

Mijały dni.

Mijały miesiące.

I w końcu po około trzech latach ziemskich zupełnie łysa orzekła: – To w takim razie ja tu nic nie orzeknę.

– Ale jak to?

– Bo to sprawa nie na moją kondygnację…

– A na jaką?

– Windziaaaaaaaaaaarz! – wydarła się sędzina opętańczo, – Tego pana, tu, na ostatnią! Pędem!

+++

Arcid Arcid spojrzał na zegarek. Mała wskazówka pędziła na urwanie karku. Może jeszcze zdążę, pomyślał i przebiegł na przełaj ulicę Pańską. Kiosk przeżywał oblężenie.

– Przepraszam, jest może jeszcze? – zapytał Arcid wchodząc do środka.

– Tak, chyba tak, ale proszę samemu sprawdzić, bo sam pan widzi, mam tu Sajgon – odpowiedziała kasjerka i wskazała trzy staruszki odprawiające magię nad terminalem płatniczym.

Arcid uśmiechnął się i zaczął samotny bój: wpierw grupka rozwrzeszczanych dziewcząt przy Cosmo, poszło gładko, potem cisi brodacze przy CD-Action, też się prześlizgnął, i wreszcie oczom zaspanym, zmęczonym, ukazała się ona – majowa jutrzenka .Bierz mnie Arcid! Bierz mnie, zdawała się krzyczeć, prędzej!  I gdy chłopak czuł już jej papierową skórę  w rękach, okazało się, że jest i trzecia ręka…

– Och przepraszam bardzo, pani chyba była pierwsza.

Dziewczyna była piękna, a jej szyja wydała mu się anielska. Natomiast uczucie, że już ją kiedyś spotkał, towarzyszyło Arcidowi  zawsze gdy patrzył w niebo przez sufitowe okno ich wspólnej sypialni.

+++

I tylko ja, stróż jego, zostanę tu z nim, z tym postrzeleńcem, pewnie, do dziewięćdziesiątki. Zawsze tak jest, jak szef robi dla zakochanych wyjątki. A z tym, czego tam nie zdążył opowiedzieć w sądzie to było tak… oh, poczekajcie, poczekajcie… no naprawdę, ależ macie szczęście, że akurat teraz wam to mówię, no trafiliście idealnie, jak to się mówi – w punkcik, no bo zaraz, o, poczekajcie, poczekajcie, odliczał będę z zegarkiem….uwaga: cztery, trzy, dwa, noooo, i właśnie teraz byłby BRZDĘK, a wy musielibyście się przenieść na początek opowieści, a tak… No co? No co tak patrzycie? Nie łapiecie? No wpadłby nieborak, zaczytany na amen, w wykop metra, a ja miałbym fajrant. Chyba proste, nie?

Ale zaraz, zaraz…metra?

W Lęborku?

Koniec

Komentarze

Lekki, sympatyczny tekst, ale sporo usterek w wykonaniu. Zbyt wiele, jak na takie krótkie opowiadanie.

Spokój poszeptywał do siebie, spokój,

Zdanie sugeruje, że to spokój szeptał.

– Panie szybciej!

Wołacze, Autorze, wydzielamy przecinkami. Ten błąd później też się powtarza.

winna oskarżonego jest bezsporna.

Literówka.

jest nawet Ken Lee, przez dwa „L”…

Jak przez dwa, skoro piszesz przez jedno?

oh => och

jak co bez trudu można zauważyć

Literówka.

Babska logika rządzi!

Trochę zwariowane i nieco chaotyczne ale byłoby całkiem miło, gdyby nie liczne usterki i zupełnie zlekceważona interpunkcja, chwilami wręcz uniemożliwiające  zrozumienie tekstu. :-(

 

 –Co? Co? Ależ tak, tak, na­tu­ral­nie. – Brak spacji po półpauzie.

Ten błąd powtarza się wielokrotnie w dalszym ciągu opowiadania.

 

…ale jakoś – jak na złe -żad­ne z tych słów nie chcia­ło przejść przez gar­dło. – Pewnie miało być: …ale jakoś – jak na złość – żad­ne z tych słów nie chcia­ło przejść przez gar­dło.

 

No nic…to ja już będę le­cieć – po­wie­dzia­ła Mi­ran­da i unio­sła się wy­so­ko, wy­so­ko. – Brak spacji po wielokropku.

Ten błąd powtarza się kilkakrotnie w dalszym ciągu opowiadania.

 

Wy­so­ki są­dzie, oskar­że­nie wobec mo­je­go klien­ta jest co naj­mniej nie­do­rzecz­ne. – Raczej: Wy­so­ki są­dzie, oskar­że­nie mo­je­go klien­ta jest co naj­mniej nie­do­rzecz­ne.

 

Ja się do­ma­gam na­le­ży­te­go trak­to­wa­nia przez oskar­ży­cie­la, wy­so­kie­go sądu. – Pewnie miało być: Ja się do­ma­gam na­le­ży­te­go trak­to­wa­nia przez oskar­ży­cie­la, proszę wy­so­kie­go sądu.

 

Po­wiódł dło­nią nie­opie­rzo­ny pro­ce­su­ali­sta po wi­dow­ni. – Co to znaczy być procesualistą po widowni? ;-)

 

Pro­szę dać, mi chwil­kę….Pro­szę dać mi chwil­kę

Po wielokropku nie stawiamy kropki.

 

…mamy już dość tej farsy, tego przed­sta­wie­nia, jakie urzą­dza nam tu pan Arcid. – …mamy już dość tej farsy, tego przed­sta­wie­nia, które urzą­dza nam tu pan Arcid.

 

W takim razie….pani me­ce­nas… – Wielokropek ma zawsze tylko trzy kropki. Po wielokropku brakuje spacji.

 

…jak co bez trudu można za­uwa­żyć… – …co, jak bez trudu można za­uwa­żyć

 

O prze­naj­święt­si! Żyje! Żyje!. – Po wykrzykniku nie stawiamy kropki.

 

…uka­za­ła się ona – ma­jo­wa ju­trzen­ka .Bierz mnie Arcid! – Zbędna spacja przed kropką. Brak spacji po kropce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

dzięki za uwagi.

 

ale jedzie, czy nie jedzie? w sensie tekst… 

 

jak “to” widać, to już się cieszę, jak nie widać to plama

 

plum plum antarktyda szeroka, pamiętajcie

Przyznam, że strasznie to dla mnie chaotyczne i miejscami przez to niezrozumiałe. Trudno mi wziąć na poważnie zachowanie takiego sędziego czy w ogóle bohaterów, bo to jedna wielka farsa jest… Prawdopodobnie coś przez ten cały chaos mi umknęło. Ogólnie pomysł przypadł mi do gustu, ale wykonanie mnie nie przekonało. I to zapętlenie na koniec też nie… a raczej samo zapętlenie może i bangla, ale sposób jego wprowadzenia już nie.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Niestety, jak dla mnie, nie jedzie. Kiedy tekst źle się czyta, jechać nie może. :-(

Może następnym razem…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O matulu. Sporo tu chaosu, a kiedy czytelnik musi zwalniać czytanie, by ogarnąć, co właściwie przeczytał, to znak, że tekstowi należy się lifting.

Powiem tak – widać, że miałeś pomysł (całkiem zresztą niezły), ale spora część fajności tego pomysłu zgubiła się gdzieś w wykonaniu, które jest troszkę zbyt nieporadne jak na mój gust.

Przeczytane. Komentarz po ogłoszeniu wyników :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Niestety, ale tekst pogrzebany pod językowymi usterkami. W dodatku albo właśnie dlatego jest mocno chaotyczny, a dialogi dosyć plastikowe.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka