- Opowiadanie: Emelkali - Córka Króla Królów - wstęp

Córka Króla Królów - wstęp

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Córka Króla Królów - wstęp

Był słoneczny ciepły dzień, roku 78 po Odnalezieniu Pism Tradycji. Słońce rozpromieniało złociste piaski dróg Armanae i połyskiwało w kroplach porannej rosy na zieleni traw. Jasne dumne mury miasta pięły się w niebo, jakby chciały część jego zagarnąć dla siebie. Smukłe wieżyczki zdobiły różnobarwne kobierce wywieszone na cześć królowej Irminy, która następnego dnia świętować miała urodziny. Miasto huczało jak olbrzymi rój. Mieszkańcy stolicy kochali monarchinię, więc data jej przyjścia na świat była największym świętem w królestwie, większym nawet niż Dzień Narodzin Tradycji. Władczyni była kuzynką Króla Królów. Miała ledwie dwadzieścia cztery lata. Przed ośmioma laty, wbrew swej woli, została wydana za króla Armanae. Jej zmarły mąż był starym i okrutnym panem. Największą przyjemność sprawiało mu znęcanie się nad służbą i, o czym szeptano w pałacowych korytarzach, młodymi chłopcami, których sprowadzali dla niego wierni doradcy. Dlatego młodej małżonce nie wróżono długiego życia. Stary władca jednakże za bardzo bał się krewnych swej połowicy, by traktować ją okrutnie. Ożenił się właśnie dla powiązań z rodem Króla Królów. Irmina tylko z tytułu była jego żoną, nigdy jej nie dotknął. Wiadomo było, że nie lubił kobiet. Co prawda jego doradcy podpowiadali mu, iż dziecko zrodzone z królewskiej kuzynki połączyłoby go z dworem Gharta. Wszakże, czy to przez niechęć, czy też niemożność starca, królowa pozostała nietknięta aż do śmierci męża. Którejś nocy, przed sześciu laty, król zajął się niewłaściwym chłopcem. Skonał po tygodniu od rany w brzuch. W ten sposób Irmina została królową Armanae. Szybko otoczyła się zaufanymi ludźmi, a popleczników zmarłego męża wrzuciła do lochów. W tydzień po objęciu rządów ogłosiła amnestię i uwolniła więźniów politycznych osadzonych przez zmarłego króla. Założyła szkoły dla dzieci, domy opieki nad starymi i chorymi, obniżyła podatki. Chociaż w Armanae nigdy nie rządziły kobiety, nikt nie żądał by Irmina znalazła sobie męża. Królestwo było spokojne, a poddani szczęśliwi. Nawet po śmierci Gharta, gdy z zarządzenia jego następcy, w Krainie rozszalał się Biały Kodeks, w Armanae nie było procesów czystościowych. Irmina nie była przeciwna tępieniu elfów. Przeciwnie, po wejściu w życie Kodeksu, w jej państwie zginęli wszyscy, którzy byli Dobrymi Ludźmi czystej krwi. Potem młoda pani rzekła kilka słów sędziom na tajnym spotkaniu i nigdy w Armanae nie rozpoczęły się fałszywe rozprawy, tak powszechne w innych królestwach Krainy. Bogaci mogli spać spokojni o swoje majątki, a ubodzy nie musieli obawiać się niechętnych im sąsiadów. Zaś jedni i drudzy wielbili imię Irminy.

W dniach poprzedzających urodziny królowej do miasta zjechało nie tylko wielu szlachetnie urodzonych rycerzy, ale i masa prostych poddanych, którzy chcieli choćby z daleka zobaczyć swoją panią. Zjawili się możni ościennych księstw i królestw, oczekiwano również Króla Królów – Reingarta i jego świty. Wszystkie karczmy i domy noclegowe pękały w szwach. Przez zwodzony most przetaczały się wciąż nowe wozy pełne kupców, drobnej szlachty i chłopów, którzy do ostatniej chwili zwlekali z przybyciem nie mogąc zostawić gospodarstw. Tym samym mostem wjechał do miasta na swym śnieżnobiałym rumaku Biały Rycerz. Tajemniczy paladyn, którego wiecznie ukrytą twarz nie wielu dane było poznać, a którego słynne polowania na Dobrych Ludzi opiewali najznakomitsi pieśniarze. Przyłbicę miał opuszczoną, a płaszcz lekko drżał na wietrze. Ludzie ustępowali mu miejsca z nabożnym szacunkiem. Kobiety zatrzymywały się śląc zalotne uśmiechy. Gdy kopyta białego wierzchowca stukając o kamienny bruk prowadziły jeźdźca wąskimi uliczkami, z okiennic sypały się kwiaty. Rycerz nie zwracał na to uwagi. Jechał wprost do pałacu. Był zaproszony na ucztę urodzinową. Królowa, jak wszystkie niemal kobiety Krainy, uległa jego tajemniczemu powabowi.

Przed rzeźbioną olbrzymią bramą zsiadł z konia i podał lejce chłopcu stajennemu. Nie uniósł jednak przyłbicy. Strażnicy ukłonili się głęboko. Żaden z nich nie zapytał, kim jest przybyły. On również się nie przedstawił. Jego wygląd, biel wierzchowca, zrobiły to za niego. Stanął przed furtą, a ta natychmiast się otworzyła. Głośno przekazywano sobie jego imię. Biało odziany gość stał chwilę przed otwartymi drzwiami czekając. Słudzy kłaniając się wskazali mu drogę. Zawahał się. Potem powoli wszedł do pałacu.

Irmina bardzo cieszyła się na spotkanie ze słynnym kraińskim śmiałkiem. Było prezentem, który przygotowała bardziej dla siebie niż pozostałych gości. Owszem, chciała się pochwalić znajomością z nim przed możnymi Krainy, lecz przede wszystkim chciała tą znajomość zawrzeć. Kiedy powiadomiono ją, że przybył, postanowiła przywitać go osobiście. Z niecierpliwością odepchnęła układającą jej włosy pokojową i szybko przejrzała się w lustrze. Była piękną kobietą. Miała delikatną brzoskwiniową cerę, a duże ciemne błyszczące oczy i miękko rysowane oszałamiające usta nadawały jej twarzyczce uduchowiony niewinny wyraz. Brązowe włosy opadały miękkimi puklami na ramiona. Królowa nie lubiła nowomodnych kunsztownych fryzur, ni malowideł na policzkach. W swej naturalności prześcigała urodą większość szlachetnie urodzonych panien. Jej garderoba za to, zawsze nadążała za modą, niejednokrotnie ją kształtując. Na powitanie Białego Rycerza włożyła jedną z takich sukien, w odcieniu lawendy i złota, podkreślającą szczupłą talię i doskonałość urody. Wygładziła ją palcami i zadowolona z efektu uśmiechnęła się do swojego odbicia. Odprawiła służkę i miękko kołysząc biodrami ruszyła na spotkanie bohatera kraińskich pieśni.

Biały Rycerz czekał w sali tronowej. Skłonił się na jej widok, ale przyłbicę nadal miał opuszczoną.

– Witaj pani – powiedział cicho.

– Witaj Rycerzu– ze zdziwieniem stwierdziła, że jej głos lekko drży. Spotkanie z Białym Rycerzem roznieciło jej wyobraźnię. Wyciągnęła dłoń, a on, uklęknąwszy uprzednio, pocałował opuszki długich szczupłych paluszków. Uśmiechnęła się w sposób, który zmiękczał najtwardsze nawet serca.– Radam cię gościć pod mym dachem. Wiele słyszałam o twych czynach i mam nadzieję, że zabawisz mnie opowiadaniem o tych, których jeszcze nie znam.

– Postaram się, pani.

Rozmowę przerwały otwierające się drzwi sali tronowej, przez które, nie pukając, weszła młoda kobieta. Piękna niczym sen, szczupła i wysoka. Jasne włosy, długie i błyszczące związane w ciasny warkocz opadały na szczupłe wyprostowane plecy. Miała na sobie męski strój. Szare spodnie, skórzane buty wiązane aż do kolan, białą koszulę z szerokimi rękawami i krótki czarny kubrak. Na jej szyi zwisał długi srebrny łańcuch, na którym zawieszony był oprawiony w srebro szmaragdowy przezroczysty kamień. Zielone oczy bystro wpatrywały się w gościa królowej. Poruszała się jak kot, miękko i niemal bezszelestnie. Podeszła do Irminy nie spuszczając wzroku z gościa.

– Witaj Alesandro. Zobacz, kto zechciał przyjąć nasze zaproszenie. – Policzki pani Armanae pokrył lekki rumieniec – to Biały Rycerz.

Dziewczyna z lekkim ociąganiem wyciągnęła dłoń. Rycerz zawahał się.

– To córka Gharta, panie – Irmina pojęła jego wahanie, jako niepewność pochodzenia kobiety, której miał podać dłoń. Mężczyzna wyciągnął prawicę. Kiedy ich palce się zetknęły, kamień na szyi dziewczyny rozjarzył się purpurą. Alesandra spojrzała na klejnot, a potem podniosła wzrok na gościa kuzynki.

– Nie jesteś Białym Rycerzem – powiedziała miękko.

– Alesandro! – Krzyknęła Irmina oburzona jej słowami.

Dziewczyna nawet na nią nie spojrzała. Przyglądała się stojącemu przed nią mężczyźnie. Lekko się uśmiechnęła, ale jej twarz pozostała obojętna.

– Jesteś elfem – dodała spokojnie.

Zszokowana Irmina przyglądała się obojgu. Biały Rycerz nie zaprzeczył. Wpatrywał się w milczeniu w księżniczkę. Potem uniósł przyłbicę. Wyjrzała zza niej delikatna twarz o prawie przezroczystej skórze i subtelnych rysach. Miękko kształtowane blade usta i oczy, których czarne tęczówki zlewały się ze źrenicami, z całą pewnością należały do elfa.

– Masz rację pani. Nie jestem Białym Rycerzem. Jestem elfem, którego rodzinę on wymordował, a który wbił w jego serce swój miecz. Biały Rycerz nie żyje. Pokonałem go w uczciwej walce.

Po jego słowach zapadła cisza. Irmina nie spuszczała wzroku ze swego gościa. Alesandra uśmiechała się wciąż, ale jej oczy były chłodne. Spojrzała na pobladłą kuzynkę. Królowa nerwowo pocierała prawą dłoń o suknię chcąc zetrzeć dotyk ust gościa ze swoich palców.

– Podałaś mu rękę na powitanie.– Bardziej stwierdziła niż zapytała Alesandra

Królowa nie odpowiedziała. Przez chwilę milczała jeszcze oszołomiona i naraz zaczęła krzyczeć.

– Straż!!! Straaaaż!!!

– Irmino, nie – próbowała jej przeszkodzić kuzynka.

– To elf, to nie jest Biały Rycerz, to morderca. Zabił Białego Rycerza.– Krzyczała Irmina.

– Podałaś mu dłoń na powitanie. Tradycja…

– To elf, elf, morderca– powtarzała królowa.

Elf nie drgnął nawet. Nie patrzył na Irminę, ani na strażników, którzy zdezorientowani stanęli w drzwiach sali tronowej. Wpatrywał się w Alesandrę. Ona zaś próbowała przerwać kuzynce.

– Irmino, chroni go Tradycja. Podałaś mu dłoń. Przywitałaś jak gościa. Chroni go Tradycja. Nie możesz…

– Do lochu z nim! – Rozkazała władczyni.

– Irmino!

Strażnicy złapali elfa. Nie opierał się. Jego spojrzenie wciąż spoczywało na próbującej mu pomóc księżniczce. Dziewczyna bezskutecznie jednak powoływała się na Świętą Tradycję. Królowa nie słuchała. Wycierała nerwowo dłoń. Żołnierze wywlekli elfa. Biały płaszcz przydepnięty przez jednego z nich rozdarł się i jego poła została na marmurowej posadzce. Drzwi zatrzasnęły się i w olbrzymiej sali tronowej pełnej arrasów opowiadających historię Armanae pozostały tylko dwie kuzynki. Stały naprzeciw siebie w milczeniu. Księżniczka wpatrywała się intensywnie w Irminę. Potrafiła patrzeć w taki sposób, że obserwowanemu zdawało się, iż zna każdą jego myśl. I nie mylił się. Królowa nie wytrzymała długo tego spojrzenia. Odwróciła głowę i podeszła do ogromnych szklanych drzwi wiodących do kwiecistego ogrodu. Przystanęła przy nich i zapatrzyła się w dal. Ręka nadal pocierała jedwab sukni. Nie miała już postawy silnej królowej, dzięki której władała Armanae od sześciu lat. Rzadko czuła się królową w obecności, Alesandry. Córka Króla Królów deprymowała nie tylko ją. Nawet najpotężniejszy monarcha Krainy, Reinghart, Król Królów, następca ojca Alesandry, liczył się ze zdaniem młodszej kuzynki.

– Podstępem zdobył uścisk mojej dłoni. – Przerwała milczenie Irmina wciąż patrząc w okno.

Alesandra milczała.

– To elf. Nie jemu podawałam rękę, tylko Białemu Rycerzowi. Tradycja nie dotyczy elfów.

– Tradycja mówi o każdej żywej istocie.

– To elf. Królewski Kodeks każe je śmiercią z urodzenia.

– Tradycja stoi ponad prawem, wiesz o tym.

Irmina odwróciła się gwałtownie. Onieśmielenie zastąpił gniew.

– Więc co niby mam zrobić? Wypuścić mordercę?

– On nie jest mordercą. Zabił Białego w uczciwej walce.

– Tak mówi. Elf– prychnęła wzgardliwie.

Alesandra spojrzała prosto w ciemne oczy królowej. W jej spojrzeniu pojawiły się iskierki gniewu.

– Musisz coś wiedzieć, Irmino. Elfy nie kłamią. To kłóci się z ich naturą. Zawsze i bezwzględnie są szczere. Jeśli ten chłopiec mówi, że zabił Białego Rycerza w uczciwej walce, to tak było. Jeśli mówi, że ten rycerz wymordował jego rodzinę, to też tak było. I szczerze mówiąc cieszę się, że pomścił swą rodzinę. Podziwiam go też za odwagę, jaką wykazał przybywając tutaj.

Królowa spojrzała zaskoczona na kuzynkę. Od wielu miesięcy nie słyszała tak wielu słów z ust Alesandry. Domyślała się, co prawda, że księżniczka nie popiera Białego Kodeksu, ale ta nigdy nie wystąpiła przeciwko niemu tak otwarcie. Wykazywała raczej milczące przyzwolenie.

– Nie rozumiem cię, elfy zabiły ci ojca i matkę, a ty…

– Nie elfy. Jeden elf. Jeden konkretny elf – powiedziała cicho Alesandra.– Może wreszcie czas bym powiedziała to głośno. Bym przyjęła to do wiadomości. Ja i wraz ze mną cała Kraina. I Reinghart.

– Chcesz powiedzieć…?

– Właśnie to chcę powiedzieć. Powinnaś uwolnić tego elfa.

– Nie mogę. Nie teraz, gdy już wiedzą, że to elf, Sprzeciwiłabym się prawu.

– Teraz sprzeciwiasz się Tradycji.

– Sprzeciwianie się Tradycji nie jest karane śmiercią.

– Bywają rzeczy gorsze niż śmierć.

Królowa spojrzała pytająco na kuzynkę. Księżniczka milczała. Jej śliczna twarz spochmurniała, a spojrzenie pobiegło daleko poprzez okno, pałacowe mury, przez lasy otaczające Armanae, aż do miejsca, o którym tak bardzo starała się zapomnieć przez ostatnie miesiące. Zadrżała lekko. Potem popatrzyła na kuzynkę.

– Oddaj mi go.

– Kogo?

– Elfa, oddaj mi elfa. Ja wytłumaczę Reinghartowi, dlaczego to zrobiłaś.

Irmina zamyśliła się. Pokręciła głową.

– Nie mogę. Jestem królową. Nie mogę zmienić rozkazów. Poczekamy na Reina. On podejmie decyzję.

Alesandra milczała. Wiedziała, jaka to będzie decyzja. Nie zamierzała jednak dłużej dyskutować z kuzynką. Tym bardziej, że ta użyła właśnie jednego ze swoich autorytatywnych tonów i nie zamierzała ustąpić. Księżniczka uśmiechnęła się smutno kłaniając królowej.

– Jeśli pozwolisz odejdę teraz. Zobaczymy się na uczcie wieczorem,

– Załóż suknię.

Królewska kuzynka pokiwała głową. Odwróciła się i wyszła pozostawiając Irminę samą.

Za drzwiami z jej ust znikł uśmiech. Twarz pobladła. Alesandra, chciała zapomnieć, ale pamiętała. Chciała uciec, lecz przeznaczenie ją dopadło. Czas niczego nie zmienił. Była tym, kim była i nie mogła dłużej udawać, że jest inaczej. Westchnęła ciężko wchodząc do swej komnaty. Na kredensie przy łóżku leżał tobołek i dwa długie przedmioty zawinięte w brązowe płótno. Popatrzyła na nie niewesoło, a później na błękitną suknię, którą przygotowała dla niej kuzynka. Wiedziała już, że nie będzie jej dane wystąpić w niej. Usiadła na łożu i przesunęła palcami po jedwabiu. Był chłodny i błyszczący. Pieścił skórę dłoni. Tęskniła do tej pieszczoty. Potrafiła sobie wyobrazić to odzienie na swoim ciele. Prawie czuła ten chłód i miękkość. Tak niewiele brakowało… Wstała i podeszła do kredensu. Szybkimi ruchami rozwinęła pierwsze z zawiniątek. Lekki łuk z bukowego drewna i długi skórzany kołczan pokrywały wyciśnięte znaki runiczne. Strzały, które wysypały się z kołczanu miały srebrne groty. Jej palce ślizgały się po nich delikatnie. Myśli błądziły daleko. Zarzuciła łuk i kołczan na ramię i sięgnęła do następnego zawiniątka. W świetle wpadającym przez okno rozbłysło srebro. Wysunęła miecz z pochwy i z czułością spojrzała na niego. Długie srebrne ostrze przecięło powietrze. Lekki i piękny oręż miał prostą rękojeść rzeźbioną specjalnie dla dłoni Alesandry. Zdobiły ją maleńkie błyszczące szmaragdy. Na klindze wyryto w języku elfów jej imię. Elfie imię. Litery mieniły się w południowym słońcu. Przypomniały, o czym chciała zapomnieć. Wsunęła miecz do pochwy i zapięła na plecach, na sposób, w jaki nosiły broń elfy. Za pasek wsunęła krótki sztylet. Jedyny przedmiot, jaki nie nosił elfich znamion. Dostała go od ojca, dwa lata i całe wieki temu. Uzbrojona spojrzała w lustro. Pamiętała ten obraz, chociaż nikt nie widział go od wielu miesięcy. Usiadła na podłodze i skrzyżowała nogi. Pochyliła głowę, a dłonie wsparła na kolanach. Powoli szeptała słowa, które niemalże zapomniała. Z wolna pamięć wracała. Coraz szybciej i szybciej i szybciej. Słowa wypływały z ust niemal bez jej wiedzy. Głos się wzmagał. Przeszedł z szeptu w śpiew. Ciało zadrżało i napięło się gwałtownie. Palce zacisnęły się na skórze spodni. Jęknęła i śpiew się urwał. W komnacie zapadła cisza tak głęboka, że nawet odgłosy z zewnątrz jej nie przerywały. Kąty pokoju rozmyły się. Ściany zatraciły swą ostrość. Srebrzysta mgła rozpełzła się przykrywając podłogę gęstym dywanem. Powietrze stało się ostrzejsze. Zapach mchu i leśnego poszycia wypełnił pokój. Wraz z nim napłynęły głosy. Ciche, tajemnicze, melodyjne. Alesandra zamknęła oczy. Słuchała.

 

 

Pałacowe lochy w Armanae nie różniły się od innych. Były ciemne, zimne i wilgotne. Jedyną różnicą był fakt, że za panowania Irminy rzadko gościli w nich więźniowie. Morderców, gwałcicieli, elfy i co większych przestępców tracono od ręki, złodziejom odcinano kolejne kończyny. Bywało, że kogoś łamano kołem, lub przypalano. Pozbawieni obowiązków strażnicy nudzili się. Całymi dniami patrzyli w ciemne ściany czekając na jakąś rozrywkę. Grywali w kości przegrywając swoje niskie żołdy. Czasami walczyli ze sobą lub snuli marzenia o kobietach z wyższych sfer, których nigdy niedane im będzie spotkać. Nie urodzili się źli, to dni, miesiące i lata wielogodzinnego trwania w beznadziei i okresowa praca kata wycisnęły na nich swoje piętno. Z początku buntowali się przeciwko lochom. Z czasem nie potrafili się doczekać pojawienia nowego więźnia. Zło drzemiące w każdym człowieku z nich wytrysnęło z podwójną siłą. Dręczenie i maltretowanie więźnia traktowali jak dobrą zabawę. Tym bardziej ucieszyło ich osadzenie elfa. Biały Kodeks dawał im nieograniczone możliwości. Z elfem mogli robić wszystko, bo to przecież elf. Nie pies, nie kot, za którego mogliby nawet stracić jakiś członek. To elf. A elfów być nie powinno, jak mówił Kodeks. Trzej strażnicy licytowali się, co zrobią z więźniem. Stawiali zakłady jak długo elf wytrzyma ich praktyki. Na brudnych poszarzałych twarzach jawiło się szalone podniecenie.

Czwarty strażnik, młodszy znacznie od pozostałych, bardzo szczupły, niemal kościsty, niski i blady przyglądał im się z przerażeniem. Wstąpił do królewskiej straży żeby jego stara matka i dorastająca siostra nie umarły z głodu. Zbyt był młody i wciąż świeże w jego pamięci były słowa matki, by zło mogło go już zmienić. Wpatrywał się to w swoich towarzyszy to w elfa. Wychowywał się na wsi, jego sąsiadami była rodzina elfów. Bawił się z ich dziećmi, a kiedy dorastał, podkochiwał się w ich córkach. Nie było w nim ani nienawiści ani pogardy dla elfiego rodu. Nie rozumiał Białego Kodeksu, nawet nie próbował. Jednak zmarły zeszłej zimy ojciec nauczył go absolutnego posłuszeństwa dla Tradycji, a Tradycja mówiła, że prawo Króla Królów jest święte. Dlatego też Maertron nigdy mu się nie sprzeciwił. Nawet teraz patrząc na bezbronnego, odartego z odzienia i związanego elfa, nie zamierzał stanąć w jego obronie. Nie mógł jednak patrzeć na tortury, których jak powietrza pragnęli inni strażnicy. Odwrócił się i wśród śmiechów towarzyszy wyszedł z lochu. Zza ścian wciąż jeszcze słyszał ich szaloną radość. Echo na wpół pustych lochów niosło za nim te straszne, skrzekliwe i pełne przekleństw krzyki. Zasłonił dłońmi uszy. Czuł palący wstyd. Nie wiedział dlaczego. Przecież postępowanie pozostałych strażników było zgodne z prawem. Ojciec na pewno by ich nie potępił. Maertron nie był swoim ojcem. Czuł się jak zdrajca, jak tchórz. Wiedział, ze uciekając z lochu niczego nie zmienia. To tak jakby sam dręczył tego biedaka. Usiadł na schodach prowadzących na zewnątrz. Po jego chudych policzkach spłynęła łza, gdy usłyszał pierwszy świst bata. Echo nie przyniosło jednak ni krzyku ni jęku elfa. Wrzaski żołdaków, przekleństwa, świst bata, uderzenie i nagła cisza. I od nowa. Elf wciąż milczał, a żołnierze byli coraz bardziej rozeźleni.

Naraz brama do pałacowych lochów otwarła się. Maertron wstał gwałtownie się odwracając. Oślepiło go popołudniowe słońce. Przysłonił oczy i wtedy brama się zamknęła. Ciemności lochów rozświetliła pochodnia. Na szczycie schodów zobaczył niosącą ją postać. Schodziła szybko, ale nie słyszał kroków. Przez chwilę myślał, że to zjawa, tak miękko i cicho się poruszała. Przyszło mu nawet do głowy, że to śmierć przyszła po biednego elfa. Postać zbliżyła się. Pochodnia oświetliła bladą, niemal białą twarz królewskiej kuzynki i oczy, przerażająco dziwne w tej chwili, skupione i wpatrzone w niego. Dziewczyna zatrzymała się. Ten wzrok, pomyślał, czarny i zimny jak śmierć. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Widywał wcześniej Alesandrę i znał spojrzenie zielonych oczu księżniczki. Teraz zaś zadrżał przerażony czernią tęczówek.

– Nie bój się, Maertronie -powiedziała cicho dziewczyna. – Zaprowadź mnie do więźnia.

Zaskoczony, że zna jego imię skinął głową. Nawet nie myślał oponować. Było coś straszliwego w jej cichym spokojnym głosie. Nawet nie groźba. Wyrok.

Poprowadził ją do lochu, z którego wciąż dochodziły krzyki strażników. Przed kratą zatrzymał się. Księżniczka minęła go. Zobaczył na jej plecach kołczan i miecz. Zbladł. Coś mu mówiło, żeby uciekał. Jak najszybciej i jak najdalej. Jego stopy jak wrośnięte nie chciały się ruszyć.

Trzej kaci stali za półprzytomnym więźniem, który wisiał rozciągnięty na łańcuchach przytwierdzonych do ścian. Szczupłe nagie ciało przecinały pręgi, z których strużkami płynęła krew. Długie czarne włosy posklejane potem zasłaniały twarz i przyklejały się do pleców. W ręku jednego z dręczycieli tkwił bat. Pozostali kłócili się zawzięcie. Byli tak zajęci, że nie zauważyli księżniczki. Mężczyzna uniósł bat. Zamierzył się…

Alesandra skoczyła. Zza paska wyjęła sztylet. Złapała uzbrojoną rękę. Wykręciła ją. Jednym płynnym cięciem poderżnęła gardło oprawcy. Żołnierz nawet nie jęknął. Osunął się na klepisko już martwy.

W lochu zapadła cisza. Strażnicy zastygli z bezruchu. Księżniczka odwróciła się i spojrzała na nich. Patrzyła obojętnie. Czekała. Naraz jeden z mężczyzn wyrwał zza pasa krótki pałasz i ruszył na nią. Usta dziewczyny wykrzywił uśmiech. Wyjęła z pochwy miecz, zrobiła unik, cięła miękko i rozpłatała tors atakującego. Ostatni żołdak sięgnął po kuszę. Naciągnął ją. Nim zdołał wypuścić strzałę, sztylet wbił się w jego gardło. Alesandra podeszła do umierającego, pochyliła się i wyciągnęła z rany ostrze. Wytarła je w koszulę zabitego i wsunęła zza pasek. Potem spojrzała na Maertrona. Przerażony młodzieniec patrzył na martwych towarzyszy. Naraz odwrócił się i zwymiotował. Upadł na kolana, a jego ciałem targały torsje. Księżniczka odwróciła od niego wzrok, odpięła klucze przypięte do pasa nieboszczyka i przekroczywszy jego ciało podeszła do elfa. Wyciągnęła dłoń i delikatnie odsunęła posklejane włosy z nierzeczywiście pięknej twarzy. Oczy elfa były zamknięte, a z policzków odpłynęła cała krew. Palce dziewczyny pieszczotliwie przesunęły się po miękkiej skórze i dotknęły małej ciemnej plamki na skroni. Szybko rozpięła klamrę łańcucha opinającą jeden z nadgarstków wiszącego. Uchwyciła zemdlonego by nie upadł i rozpięła drugą klamrę. Ranny ciężko opadł w jej ramiona. Usiadła i złożyła jego głowę na swoich kolanach. Przez chwilę głaskała czarne włosy. Uniósł powieki i spojrzał na nią. Uśmiechnęła się łagodnie, a jej oczy znów stały się zielone.

– Witaj Earh.

Mężczyzna uśmiechnął się z bólem.

– Witaj Arsii, królowo Czarnych Elfów.

Koniec

Komentarze

Bajkowa ta narracja. Tylko czy nie powinno być poważniej? Nie daję oceny.
Pozdrawiam.

,,Strażnicy zastygli z bezruchu.''
,,Strażnicy zastygli w bezruchu.''
To oczywiście drobny błąd, a tych w tekście było naprawdę mało, o ile czegoś nie przegapiłem. Opowiadanie napisane poprawnie, płynnie i dobrze się czyta, narracja jak najbardziej mi odpowiada. Obraz bezbronnych i niegodziwych elfów, jakimi uczynił ich człowiek daje nam do myślenia nad prawdziwą ludzką naturą, która potrafi być bezwględna i okrutna. Ode mnie 5.

Nowa Fantastyka