Z lasu, wąską ścieżką wyszedł półelficki mężczyzna. Odziany w sięgające za kostkę skórzane buty, na płaskiej podeszwie zapinane na trzy paski z klamrami każdy. Potem idąc w górę czarne dopasowane spodnie z materiału. Mimo iż dopasowane to można było się w nich beż trudu poruszać. Z "wszytymi" skórzanymi ochraniaczami na kolanach. Później pasek do spodni, brązowy z doszytą pochwą na broń. A, w pochwie nóż, krótki stalowy, prosty, z czarną rączką i ostro zakończonymi ząbkami. Na ostrzu zapisane magią, antyczne elfie runy. Dla zwykłego szarego człowieka wyglądały jak bohomazy, jednak ten co je rozczytać umiał, wiedział że zapisane w nich było zaklęcie, pozwalające sztyletowi wydłużać i skracać się, oraz płonąć magicznym, czarno fioletowym płomieniem. Wystarczyło że posiadacz tylko pomyślał, a te rozświetlały się na fioletowo i zaczynały działać. Następny na liście był pancerz, ten jednakże nie był tylko na pokaż. Gruby ale lekki. Skórzany, obity ćwiekami, z dwoma stalowymi płytkami w miejscu piersi. Na barki też naszyte płytki ze stali, blokujące ewentualne ciosy od góry tudzież wszelkie ataki właśnie, w barki wymierzone. Miał też głęboką kieszonkę na lewym boku. Ręce odziane w dwie, obite ćwiekami rękawiczki ze skóry bez palców. Klatka piersiowa obwiązana dwoma pasami. Jeden utrzymywał pochwę od miecza i sam miecz na plecach. Druga miała przegrody, w których chowane były buteleczki z miksturami i eliksirami. Miecz sam w sobie też cieszył oko. Rękojeść czarna jak noc, przewiązana skórzanymi paskami. Głownia w kształcie czaski z rubinami jako ozdoba wsadzonymi w oczodoły. Jelec krótki w kształcie rąbów. Ostrze piękne, błyszczące, cienkie i długie. Klinga miała zbrocze przy jelcu i dwie bruzdeczki od połowy ostrza do piórka, przez co miecz wyglądał na strasznie poucinany, poprzycinany, lekko pofalowany. Na nim też zapisane były elfie runy. Te też podpalały miecz świętym, tym razem jednak normalnie wyglądającym ogniem. Dodatkowo magia zawarta w runach pozwalała na ujarzmienie mocy wiatru, oraz wywołanie deszczu. W dodatku klinga wydawała z siebie czerwono-pomarańczową poświatę ,gdy ktoś kto chciał skrzywdzić posiadacza był blisko. Moc wiatru natomiast pozwalała wywoływać wichury, i przeciąć przeciwnika zwykłym podmuchem. Wystarczyło że ktoś machnie tylko mieczem, a fala ostrego powietrza szła w tą stronę. Podobnie ja w przypadku noża, runy działające na miecz aktywowało się myślą. A jak wyglądał sam pół elf. Jako owoc miłości człowieka i elfki urodził się z szpiczastymi, elfimi uszami i lekko skośnymi elfimi oczkami. Jednakże rysy twarzy były ludzkie, a nie wąskie i długie. Ravgir miał długie, proste, sięgające pasa, zaczesane do tyłu czerwone włosy. Zdrowe i błyszczące, jednakże o niespotykanej barwie. Oczy czarne. Wory pod oczami zamaskowane farbą wojenną koloru czarnego. Namalowano z niej dziwny wzór: pod każdym okiem łuk skierowany w dół twarzy z trzema ostro zakończonymi trójkątami też skierowanymi w dół. Przypominały one kolce. Na lewym policzku wytatuowana krucza runa "Ahfizzus". Przypominała ona literę "x" w której ramię idące od lewego dolnego boku do prawego górnego było dłuższe i pofalowane, a drugie o połowę krótsze proste. Krótsze ramię u dołu miało dwa krótkie łuki przez co całokształt przypominał strzałkę. Z lewej strony wpisana była mała odwrócona literka "e" z dwoma kropkami u boku. Przykład ( narysowany na szybko w programie Paint pod wpływem natchnienia :D) :

A drugim policzku malowały się blizny po zadrapaniach niedźwiedzia. Na lewym ramieniu Ravgir'a siedział mały imp. Dobry alchemik. Cholernie dobry złodziej. Wierny towarzysz od czasu gdy łowca wyrwał go że szponów wiedźm. Te eksperymentowały na nim, dlatego też jego skóra została na zawsze niebieska. Jednakże ten oprócz odcienia skóry nie różnił się niczym od pobratymców. Mały, łysy wielkie oczka, ostre kły i niesamowicie długi ostro zakończony nochal. Wielkie szpiczaste i odstające uszka. Nóżki małe, cienkie i krótkie. Ledwo można było uwierzyć że naprawdę na nich chodził. Ręce za to dłuższe niż cały stwór, umięśnione. Palce długie i szerokie wyposażone w pazury. Głowę przystrajały, wyrastające, baranie zakręcone rogi. Na plecach małe nietoperze skrzydełka. Cały potworek miał nie całe pół metra wysokości. Ubrany w podarte materiałowe spodnie i torbę na jedno ramię.
– Ach! Bolą mnie nogi. -Wzdychnął półelf wychodząc z lasu i wchodząc na skalną skarpę. Nie mogę się doczekać aż, dojdziemy do jakiegoś miasta. Marzę tylko o tym, aby pójść spać.
– Tak, chyba się nachlać. – Odpowiedział dowcipnie imp. Gdy przyjaciel spojrzał na niego spod łba, ten zaczął szukać argumentu aby szybko zmienić temat. Porozglądał się przez chwilę po czym, wskazał palcem i dodał. – Spójrz jaki przepiękny wodospad. Czyż nie działa on na ciebie kojąco.
Z wielkiej kamiennej ściany na której leżał las, tryskało źródło wody. Cały wodospad był szeroki na dziewięć metrów i wysoki na dwadzieścia pięć. Wpadał on do szerokiej rzeki wzdłuż której, parę setek kroków dalej obok lasu założono małą wioskę. Wioska natomiast była mała. Na obszarze miasteczka ustawiono nie więcej jak dwadzieścia budynków. Między nimi przecinało się parę ubitych, ziemistych dróżek. W mieście znajdowała się wielka karczma, a także: tartak, młyn, kowal, trzy sklepy i wieża obronna połączona z chatką dla strażników. Wszystko prócz kamiennej wieży zbudowane było z drzewa. Nie daleko na północ leżał mały cmentarz.
– He he. – Zarechotał mężczyzna. – Niezła próba niebieski. Fakt coś tu działa na mnie kojąco, lecz to na pewno nie wodospad. Spójrz w dół.
– Mmm? -Nagle oczy diabełka rozbłysnęły ogniem szczęścia. – Wioska! I to nie całe trzydzieści minut stąd. To jak idziemy?
– No pewnie.
– Dobrze. Poczekaj, tylko pozbieram te grzyby i trochę mchu do mikstur.
– Śpiesz się Mak. – Zaczął marudzić mężczyzna. – Chcę się już położyć.
– Chyba, chciałeś powiedzieć "nachlać".
– Dlaczego ja go nie zostawiłem u tych wiedźm? – Z bólem zapytał się sam siebie młody łowca. – A i przy okazji masz mi tu nic nie kraść, rozumiemy się?
– Eh, jak się nachlasz to i tak niczego nie zobaczysz. – wyszeptał złośliwie Mak.
– Słyszałem to!
***
Po krótkiej wędrówce bohaterowie docierają już, do wioski. Pierwszą osobą która, wita przybyszy jest Milena córka karczmarza. Akurat zamiatała drogę do karczmy która leży od razu na lewo od wejścia do miasteczka.
– Witam, w wiosce Woodfall strudzeni wędrowcy. Nazywam się Millena. Jeśli jesteście głodni, spragnieni, lub po prostu nie macie się gdzie podziać, w ten zimny wieczór zapraszamy do karczmy " Pod Czarnym Lisem". Mamy dobre cenny i świetne jedzenie!
Nieznajoma była młoda, urocza lekko zakręcona i bardzo ładna. Średniego wzrostu, szczupła, ale przede wszystkim z wielkim biustem. Długie rude włosy zaplecione w warkocz, opadały na prawy bark. Lekko piegowata i delikatnie opalona. W jej wielkich zielonych oczach widać było dobroć i życzliwość.
– A jak tam wasze trunki? Bo kolega bardzo spragniony. – Uśmiechnął się złośliwie Mak wtrącając swoje trzy grosze do rozmowy. W ten umyślnie zepchnął go z ramienia wojownik. Na widok przepychanek starych przyjaciół dziewczyna zachichotała przytykając przy tym usta ręką.
– Tak mamy też drinki i alkohole wysokiej jakości, jeżeli tego właśnie szukacie. – Odpowiedziała żartobliwie.
– W takim razie chętnie skorzystamy. – Odpowiedział Ravgir starając się za, wszelką cenę nie uśmiechnąć i zachować powagę w głosie. Widząc to panna dodała:
– Och, jaki pan poważny! Proszę wejść, zapraszam. Parę kufli piwa i na pewno się pan uśmiechnie.
***
– Panie! Daj pan jeszcze jedną kolejkę.
– Bogowie, Milleno kogoś ty tu przyprowadziła? Przecież on od pięciu godzin, nic nie robi tylko siedzi w kącie i pije. I ani trochę nie jest pijany! – Zapytał szeptem ojciec Mileny, niski pulchny, człowiek beż jednej ręki. Jego twarz zdobił czterodniowy zarost. Najlepsze było to że to prawda. Łowca nie należał to ludzi których łatwo upić. Pił już od pięciu godzin i był całkiem trzeźwy, a próbował najróżniejszych drinków i innych przyjemności. – Zaraz mi tu wszytko wypije.
Wtedy, z nikąd usłyszano chichot. Z cienia wyszła postać.
– Och porostu powiedz, że więcej nie ma i tyle mężu. – Odezwała się żona. Widać było że to po niej Milena odziedziczyła urodę. Wąska w tali. Wysoka, trochę blada. Oczy czarne jak węgiel, lecz dziwnie puste.
– No dobrze, tak też uczynię. Przepraszam ale już nic nie mamy. Wypiłeś cały zapas na następne dwa dni.
– Co? Już? Hmm, zazwyczaj schodzi to trochę dużej. – Na te słowa przestraszył się karczmarz. – No trudno, to w takim razie ile płacę?
– Sto dwadzieścia cztery Markmule panie. Sto dwadzieścia cztery!
– Proszę.– Rzucił jak by nigdy nic workiem że złotem. – Dorzuciłem wcześniej jeszcze trzydzieści za nocleg. Dobranoc.
– Tak. Dobranoc. Cholera z takimi, idźcie w diabły. -Zaczął mruczeć mężczyzna.
Półelf ślamazarnym krokiem wszedł do swego małego pokoju. Jego łóżko było wolne, diabełek siedział na swoim.
– Już? Dzisiaj poszło wyjątkowo szybko czyż nie?
– Daj mi spokój imp'ie. Chcę iść spać. – Mówiąc to Ravgir zdjął buty i zbroję, oraz rozpiął pasek od spodni. W ten rzucił się na posłanie.
– Ech no dobrze. Dobranoc.
– Dobrano – Urwał w trakcie zdania, usłyszawszy przeraźliwy, przeszywający krzyk, pełen bólu cierpienia i rozpaczy. Ten od razu zapytał retorycznie "co się stało?" Obydwoje wybiegli na dwór, lecz na to co tam znaleźli nikt, nie był gotowy.
– Na dworze, pośrodku ścieżki znaleziono masakrę. Zasztyletowane ciała trzech strażników z oderwanymi głowami, lezące w posokach krwi, każde we własnej. A po między nimi mała piramidka, ułożona z poćwiartowanych części ciała, podpalonych. Widok istnie makabryczny. Wszyscy zaczęli krzyczeć w panice. Jedna osoba nawet zemdlała. Tylko nie Millena. Ona uklękła i zaczęła płakać. Strażnicy stali jak słupy soli, i nie wiedzieli co zrobić. Tylko krzyczeli na ludzi żeby się uspokoić, a sami trzęśli się że strachu. W ten z tłumu wyszedł pół nagi półelf, a za nim wyleciał imp. Wtedy Mężczyzna krzyknął "Cisza!" A ludzie dziwnie posłuchali bez wahania.
– Jestem Ravgir Razzelhalf, zawodowy, dobrze wyszkolony łowca wiedźm i detektyw, a to jest Mak, mój niebiesko skóry pomagier! Proszę nie panikować zajmiemy się tym! Proszę Wrócić do swoich domostw i zabunkrować się tam!
– No co tak stoicie jak widły w gnoju ludzie?! – Wykrzyczał Mak. – Tyłki w troki no już!
– Naprawdę myślisz że to wiedźma, a nie jakiś rzezimieszek? – Spytał strażnik.
– Zwykły "rzezimieszek" by czegoś takiego nie zrobił, uwierz mi pan. Proszę się natychmiast rozejść! -Wszyscy posłuchali tylko nie rudo włosa piegowata piękność. Ta bowiem dalej płakała.
Mężczyzna przyklęknął na jedno kolano, złapał dziewczynę za ramię i spytał:
– Kim on dla ciebie był, co?
– To był mój mąż. Wzięliśmy ślub zaledwie trzy miesiące temu. Żyło nam się tak dobrze. Ja pracowałam w karczmie u rodziców. On zatrudnił się w tartaku, dorabiając przy tym, zbierając dziczyznę dla ojca do karczmy. Zbieraliśmy pieniądze na dom. – Zaczęła płakać mocniej. – Dziś też był na polowaniu, dla taty!
– W takim razie zrobimy to za darmo. – Powiedział Ravgir, a imp pokiwał głową na zgodę. – Proszę wejdź do domu i ogrzej się. My się tym zajmiemy.
– No więc co?
– Daj miecz imp'ie. Muszę zgasić to ognisko nie rozmywając przy tym, śladów, więc woda nie wychodzi w grę.
– Już lecę.
– Ravgir chwycił za miecz, spojrzał na jego pofalowane, ostrze, skupił swój wzrok na jednym punkcje, i pozostał na chwilę w ciszy. Klinga rozbłysła, rudym światłem. Nagle zaczęło silnie wiać. Ogień na chwilę wzrósł, poczym momentalnie zgasł.
– Trzymaj, narzazie tego nie potrzebuje. Łowca podniósł lewą dłoń w górę, i wyczarował pochodnię. – No nareszcie coś widać. – Obszedł cztery ciała w koło i podrapał się po podbródku.
– I co? Wiedźma czy nie wiedźma, bo już zgłupiałem. -Spytał zaniepokojony Mak.
– Wiedźma bez dwóch zdań. Spójrz. – wskazał spokojnie palcem piramidkę.
– Hmm. -podrapał się po głowie Mak. – Wiem! Ciało nie jest zwęglone tylko wysuszone.
– Dokładnie i co jeszcze?
– Ciało nie jest – zająkał się w niepewności stwór, lecz widząc zadowolenie w oczach druha dokończył. – Pocięte? Tak? Znaczy, ten facet miał być zaszlachtowany, a wygląda jak by go ktoś porozrywał na strzępy.
– Zgadłeś. Faktycznie ciało zostało porozrywane, pytanie tylko brzmi: rękami czy magią?
– Magią?
– Tak. Zaklęcie telekinezy. Jedno z podstawowych. Używa się go głównie do przenoszenia przedmiotów, lecz ci co je do perfekcji opanowali, zdolni są by człowieka porozrywać, lub zwierze jakieś. – Poza tym spójrz, co się stanie jak polaczę ciała strażników liniami prostymi. – Jak powiedział tak też zrobił. Palcem kreski proste rozrysował i połączył nimi ciała. Widzisz to trójkąt. W dodatku każde z ciał strażników ma oderwaną głowę. Te też ułożone w trójkąt jednak w stronę przeciwną. – Te też szybko połączył. – Jeżeli je połączymy to drugi będzie mniejszy. Ponadto jego boki razem z wierzchołkami wyjdą poza ten większy. No i na koniec zobacz jak dorysuje okrąg wokół piramidki, a pod trójkątami. Co otrzymujemy?
– Strasznie krzywo narysowaną, lecz mimo wszystko pieczęć wiedźm. Takie same wymalowane, na czołach miały te które mnie wtedy porwały.
– Ha, ha bardzo śmieszne. – Popatrzył z wyrzutem na przyjaciela. – Kontynuując, spójrz nad siebie.
Tak jak Ravgir kazał, tak też Mak uczynił i przeraził się. Księżyc na niebie był, dokładnie nad kołem narysowanym przez Ravgir'a.
– Chcesz powiedzieć że to koło to nie koło, tylko symbol księżyca?
– Zgadza się, a jak obydwaj dobrze wiemy księżyc jest źródłem mocy wiedźm i ich bożkiem.
– Czekaj, czyli chłoptasia Milleny nie zamordowano – Zaczął imp, a skończył jego druh.
– Tylko złożono w ofierze? Tak.
– Dobrze. Ale wciąż nie rozumiem jednej rzeczy. Czemu ciało jest wyschnięte.
– Po prostu tak się dzieje. Razem z duszą jego ciało opuściły siły witalne. Najpierw wyrwano mu duszę. Wtedy przybiegli strażnicy, ale ich zabito. Potem rozerwano "chłoptasia" i Stróży prawa, zrobiwszy to jakaś wiedźma przygotowała ten symbol, i złożyła ofiarę z ich dusz. – Widząc że, przyjaciel dalej średnio to rozumie, skończył tłumaczyć, wzdychnął ciężko i powiedział. – Chodź niebieski, trzeba wypytać ludzi w karczmie o parę spraw.
***
Dwaj przybysze udali się na "wywiad". Mak ciągnąc swymi długimi łapami po podłodze, ślamazarnie podchodził od jednej osoby do drugiej i zadawał typowe pytania: "Czy znałeś ofiary", "Mieli oni jakiś wrogów", "Działo się tu ostatnio coś dziwnego?", "A tak między nami, to podejrzewasz kogoś?" W tym czasie Wojownik podszedł do właścicieli karczmy i rozpoczął się dialog. Starzec ubolewał nad swoją głupotą. "Och dlaczego ja go tam wysłałem tak późno?" "To moja wina że nie żyje." "Córka mnie znienawidzi!"
– Skoro pani mąż zatrącił się w strachu, i piwie które wam niby wyszło, to może pani odpowie na moje pytania. -Widać było że kobieta lekko drgnęła, a jej oczy przymrużyły się.
– Oczywiście, jednakże lekko się denerwuje. Jeszcze nikt nigdy, nie przeprowadzał ze mną, takiego wywiadu.
– Tak to zrozumiałe. Znała pani ofiarę? – Mężczyzna przytaknął i zadał pytanie. Kobieta jąkała się i długo zastanawiała co powiedzieć.
– Oczywiście! Toż to był mąż mojej córki. Co pan takie głupie pytania zadajesz.
Pomyślał do siebie Ravgir : Skoro takie głupie to czemu się tak długo zastanawiała? – No dobrze, a czy pani na coś choruje? Może jakaś alergia?
– Nie. Skąd ten pomysł?
– A nic po prostu, pani oczy są takie zakrwione i puste więc się tak zacząłem zastanawiać. – W ten Ravgir spojrzał trochę niżej. Jego wzroku poważnie przykuł, znak wydrapany na lewej piersi, wystający przez zbyt duży dekolt. Widać tam było coś ostro zakończonego.
– Gdzie się pan tam paczysz? Jestem zamężna! – Na te słowa, cała knajpa runęła śmiechem. Mąż już ruszał do ataku w obronie dobrego imienia żony, lecz w ten zdał sobie sprawę, że jest o połowę niszy od przybysza i że na pewno go nie pokona. Łowca tylko popatrzył że zdziwieniem i po chwili uśmiechnął się lekko.
– Pardon. Czy mógł bym zadać jeszcze parę pytań córce.
– Ani mi się wasz zboczeńcu! – Krzyknął karczmarz! – Już ci chyba na jeden dzień wystarczy, czyż nie?
– W takim razie ostatnie pytanie: Jest tu gdzieś w pobliżu cmentarz?
– Tak jeden mały na południe, nie daleko. Trzeba iść polną ścieszką obok lasu, bo co?
– Imp'ie zbieramy się. – Jak powiedział tak uczynił, ubrał się w kirys, pasek przypiął, broń zabrał. Obaj ruszyli w stronę cmentarza.
***
Obeszli we dwoje nocą cmentarz, cztery razy lecz nic niepokojącego nie znaleźli.
Mak z pochodnią w lewej dłoni. Czerwono włosy zaś z zaklęciem Solrum w ręce lewej, a w prawej że swym mieczem. Tak na wszelki wypadek. Zaklęcie Solrum pozwalało stworzyć małą kulę światła, która mieściła się w dłoni. Idealne zaklęcie do zwiedzania starych lochów i jaskiń.
– I dupa. Niczego tu nie ma. – Zawiódł się Łowca. – Liczyłem na rozkopane groby, krew, ślady nekromancji no cokolwiek! Brakuje mi ostatniego elementu układanki.
– Ty to chyba chory jesteś. Chodzisz po nocy, po ciemnym cmentarzu i chcesz znaleźć krew i chodzące trupy?
– No, a ty nie Mak? – Zapytał żartobliwie Łowca.
– Nie! Wyobraź sobie że nie! Ja bym wolał ciepłe ognisko, z jakimś dobrym mięsem i kuflem piwa, albo górę złota, albo jakąś ładną dziewkę. Wszystko jest lepsze od trupa! – Oburzył się niebiesko skóry imp. – Z resztą po co ja się wysilam, mogłem cię zastawić jak miałem okazję, a nie przysięgać ci wierność i służbę.
Nagle miecz półelfa rozbłysł pomarańczowo-czerwonym jaskrawym światłem. – Uciekaj! – krzyknął Ravgir. Diabełek wykonał rozkaz bez zawahania. Za pleców półelfa wyskoczyła zakapturzona postać. Budowy słabej, niezbyt wysoka. Uzbrojona w maczetę. A maczeta dobrze naostrzona. Z lekko zakrzywionym ostrzem. Rączka drewniana, kanciasta i niewygodna w trzymaniu. Przymocowana do ostrza czterema gwoździami. Lekka i zabójcza. Cienista postać w zielonym płaszczyku podskoczyła i zamachnęła się wykonując śmiertelny atak z góry. Było za późno, by go zablokować mieczem, więc czerwono włosy przyjął go, na metalową płytkę na barku. Wówczas zaczęła się szybka wymiana ciosów że strony Łowcy. Blok, cios, blok ,cios i tak w kółko. Nie wiedział co ma robić. To mógł być ważny świadek, więc szkoda go było zabijać. Z drugiej strony jednak, był niebezpieczny. Ravgir'owi przyszedł do głowy genialny pomysł. Gdy tajemniczy zbój miał atakować, półelf wysuną lewą stopę w przód, dzięki czemu tajemnicza osoba przewróciła się i upuściła broń. Gdy napastnik leżał na ziemi, Łowca stanął na nadgarstkach wroga, przez co ten nie mógł ruszać rękami. Kucnął i zdjął kaptur. Był w szoku. To była MIllena, lecz jakaś inna, jakaś dziwna. Jej oczy były puste i pełne nienawiści. Błyszczały czerwienią, a przeciecz wcześniej były zielone. Podobnie z włosami, niegdyś rude, teraz czarne jak smoła.
– Ona jest, zahipnotyzowana. – Wyjąkał przerażony Mak.
– Nie, to chyba nie to. Znaczy to też, ale z nią jest coś jeszcze nie tak. Poczekaj spróbuję ją "naprawić". – Ravgir w ułamku sekundy zmaterializował w dłoni, jakąś dziwną, zieloną, półprzeźroczystą energię. Przyłożył ją do głowy dziewczyny. Po paru sekundach włosy odzyskały dawny kolor i blask, a oczy znów były zielone i pełne życia. Kobieta zaczęła się budzić. Łowca wiedźm szybko odskoczył żeby nie budzić nie potrzebnych podejrzeń.
– Ale mnie boli głowa. Zaraz gdzie ja jestem? Co tu tak ciemno? Och to tylko pan. – Odetchnęła przez chwilę dziewczyna. Niestety nie na długo, bo w jej głowie roiła się już straszna wizja. – Już wiem! Chciałeś mnie zgwałcić! Ale ja się nie dam. Ratunku! Pomocy!
– Uspokój się. Cicho to nie tak. Bo mi kłopotów narobisz. – Ravgir grzecznie prosił lecz, to nic nie dawało. Wtedy zdenerwował się. – Cisza! To nie tak! Ktoś cię zahipnotyzował. Rzuciłaś się na mnie z maczetą. Ja cię obezwładniłem i uleczyłem. Nie zrobiłem ci krzywdy. – Widząc że dziewczyna zrozumiała, półelf wznowił dowodzenie. – Pamiętasz co się stało, zanim się tu znalazłaś.
– Jak przez mgłę, ale tak. Byłam w swoim pokoju na poddaszu. Siedziałam przy stole i płakałam. Potem ciemność, i śmiech matki. Wtedy brzuch mnie rozbolał. No i w sumie to tyle.
Mężczyzna znów skumulował jakąś moc w dłoni. Tym razem żółtą. Przejechał nad brzuchem rudowłosej ręką. W okolicy pępka, pod sukienką rozświetlił się na żółto, symbol taki jak z ciał. – Przykro mi to mówić, ale twoja matka to wiedźma.
Dziewczyna była w szoku. Nie mogła w to uwierzyć. Tyle lat pod jednym dachem. Ale faktycznie, przyznała że matka ostatnio dziwnie się zachowywała.
– Ej! Pacz! – Zawołał niebiesko skóry. – Widzisz to? Z tyłu każdego nagrobka, wydrapany symbol wiedźm.
– A więc jednak, nekromancja. Szybko, wracamy do miasta. Millena ty wyprowadzisz ludzi z miasta w bezpieczne miejsce.
– Wy? Co wy zamierzacie zrobić?
– Pozbędziemy się twojej matki, i sprawimy aby nikt więcej przez nią nie cierpiał. tak? – Zapytał imp.
– Tak.
***
Niektórzy spali, lecz największe pijaczyny wciąż zostały w karczmie. Matka polerowała kufel. Ojciec zbierał talerze. Z jej oczu biło zło. Jak oparzona, do gospody wbiła trójka ludzi.
– Uciekajcie! Szybko. Moja matka to wiedźma.
– W karczmie zapadła cisza. Nikt nie wiedział czy się śmiać, czy bać. Wreszcie wiedźma przemówiła.
– Och, kochanie jak możesz tak mówić? Łamiesz mi serce wiesz o tym?
– Heleno z wioski Woodfall, twe intrygi zostały przejrzane. Jako Łowca Wiedźm trzeciego stopnia daje ci wybór. Przyznaj się do winy, i wyzbądź sie swoich mocy, lub zgiń z mojej ręki.
– Kochanie czego oni ci naopowiadali? Namieszali w twojej małej, rudej główce. Chodź do mnie i przytul się. Wszystko będzie dobrze.
– Nie! -Wykrzyczała dziewczyna. – Zabiłaś Edwarda i tamtych strażników ,a potem chciałaś żebym sama splamiła swe dłonie krwią tych panów! Jesteś potworem.
– Kochanie, jak ty się o matce wyrażasz! – Włączył się ojciec.
– To prawda. To "zabójstwo" wcale nim nie było. To było składanie ofiar księżycowi. Ciało Edwarda nie zostało posiekane, ale rozerwane magią, telekinezą czyż nie? – Wiedźma uśmiechnęła się złośliwie. Gdy spojrzałem na twe piersi nie uderzyłaś mnie, a to właśnie zrobiła by każda inna. Nie chciałaś mnie spoliczkować przez tą runę? Prawda? – Widząc że kobieta, nie broni się ludzie zaczęli powoli wychodzić.– Ta runa to "Ahfizzus". Co w staro elfickim oznacza "zgubę dzieci nocy". Sprawia ona ból przy dotyku wszelkim czarownicom, wilkołakom, wiedźmom, wampirom i dhampirom.
– Lepiej stąd wyjdź młoda. Zaraz zrobi się tu brzydko. – Nalegał Mak, troszcząc sie o dobro Milleny. Może był podłym skurczybykiem, i złodziejem, ale na pewno miał dobre serce.
– Zaczekaj. -Wyszeptała. – Proszę, chcę poznać prawdę.
– My ją już znamy, ty jej jeszcze nie poznałaś? – Zapytał Mak? – A zresztą, to nie moje życie jest zagrożone. Jak sobie chcesz.
Młody Łowca kontynuował. W powietrzu, coraz bardziej czuć było krwawą bitwę.
– Eh, to ja zacznę szukać już tych butelek. – Powiedział sam do siebie Mak. Imp rozpoczął poszukiwania eliksirów w swej torbie.
– Nie rozumiem tylko o co chodziło z tym cmentarzem. Chciałaś ożywić zmarłych i stworzyć armię nie umarłych? Ten cmentarz jest na to za mały. Miała byś zaledwie czterdziestu żołnierzy.
– Ahahahaha! – Helena zaczęła się przeraźliwie śmiać. – Nieźle dedukujesz Łowco! Fakt coś, jest na rzeczy z tą armią. Żyje w tej wiosce od ponad piętnastu lat. Ciężko pracowałam, aby zyskać sympatię i zaufanie tych osób. Lecz dzisiaj miałam ich zdradzić. Miałam zamiar wskrzesić umarłych i rozkazać im napaść na wioskę. Ja bym się schowała, a oni by odwalili by całą robotę za mnie.
– I nikt by cię nie podejrzewał, co?
– Zgadza się impie, wszystko uszło by mi na sucho. Wtedy oddała bym ich duszę księżycowi. Potem poszła bym do następnej wioski, poświeciła oczami że niby jako jedyna przeżyłam. I tak w kółko. Aż została bym najpotężniejszą wiedźmą w historii. – Helena nagle mocno spoważniała. W jej oczach dało się zobaczyć jedynie chęć mocy i determinację. Widać było jak na dłoni że przed niczym by się nie cofnęła. – Ale wy przyszliście, i wszystko zniszczyliście. "Och patrzcie to ja wielki i silny detektyw ,zajmę się tą sprawą" Żal mi was.
Millena wybiegła zalana łzami.
Ravgir uzbroił się. W lewej ręce trzymał płonący fioletowym ogniem, ząbkowany, sztylet. Wydłużył go długości miecza. A, w prawej miecz, też podpalony czerwono pomarańczowym ogniem. Mak w tym czasie wypił dobrze uwarzoną miksturę "Berserkerską" Zrobił się trzy razy większy. Jego mięśnie na rękach były rozmiaru ludzkiej głowy. Z jego ust wyrosły mu dziko podobne ostre kły. Nogi też bardziej umięśnione. Teraz można było je porównywać z nogami Człowieka, Elfa lub Krasnoluda. Rogi wciąż zakręcone lecz, teraz ostre końce wydłużone i skierowane do przodu. Skóra lekko żółtawa. Wiedźma zaczęła się unosić. Dłonie połyskiwały czerwoną zabójczą magią. Oczy świeciły się na biało, wokół kobiety widać było małe błyskawice. Ravgir rzucił się do morderczej szarży. Za nim skoczył Mak. Ten złapał krzesło i cisnął nim w strone wiedźmy. Widząc że, ta obroniła się przed pociskiem, przy pomoczy elektrycznego pola siłowego które sobie wyczarowała, imp ponowił próbę lecz bez skutku. Helena cisnęła wściekle parę czerwonych piorunów, w stronę czerwono włosego, lecz ten zablokował ataki swymi klingami. W odpowiedzi Ravgir plunął z ust kulą ognia w stronę córki nocy. Ta podobnie jak w przypadku miotanych krzeseł, zblokowała je. Mak rzucił się od boku i próbował uderzyć jędze, lecz ta złapał go w swoją telekinezę i rzuciła nim o ścianę. Diabełek ledwo bo ledwo lecz wstał. Och, nie można było odmówić mu krzepy. Ravgir dalej blokował ataki, Heleny. Gdy zauważył że ta się męczy, próbował podbiec do niej w wbić jej w głowę swe ostrze. Niestety ona złapała go, w swe śmiertelne zaklęcie telekinezy. Najpierw Wypaliła mu w zbroi, a potem na skórze w miejscu klatki piersiowej swe dłonie. Łowca cierpiał nie miłośiernie.
– Hahaha! – Zaśmiała się z złowrogo Helena, i zaczęła rozrywać ciało przeciwnika na strzępy. Ravgir czuł jak boleśnie jego, kończyny i głowa są odciągane, od tułowia. Jeszce parę sekund i było by po nim. – Ostatnie słowa robaku?
– Tak. Teraz Mak!
Zza pleców pół elfa jak by znikąd, wyskoczył Mak i cisnął buteleczką pełną wcześniej przygotowanego kwasu. Szkło wbiło się w wyżeraną przez kwas, skórę twarzy wiedźmy. "Ahhh!" Krzyknęła z bólu. Mak w tym czasie wylądował na oparzonej, klatce piersiowej lewitującego Łowcy, który syknął lekko z bulu. Odskoczył i uderzył swoją wielką, silna, pięścią prosto w nos wiedźmy. Zaklęcie telekinezy pękło. Ravgir znów był wolny. Wstał szybko z podłogi i chwycił swe klingi. Podbiegł i wbił je wprost między żebra przeciwniczki. Ta jednak wciąż lecz ledwo żyła. On wydarł swe ostrza, z ciała Heleny. Ona padła bezwładnie na kolana. Ravgir zakończył bitwę. Ułożył swe bronie w "x" wokół szyi, Heleny. Sztylet z tyłu, miecz z przodu pod szczęką. Przeciągną rękami, ścinając głowę, zarówno z przodu jak i z tyłu. Głowa odleciała w górę, kręcąc się jak szalona w powietrzu. Przypadkowo upadła na pusty talerz co, niesamowicie rozbawiło dwóch przybyszy. Razem z brzękiem talerza wschodziło słońce. Gdy wieśniacy zauważyli że dziwne światła przestały się pojawiać, a odgłosy walki ucichły weszli, od karczmy, aby zobaczyć co się stało. Wszystkim było szkoda że karczma została zniszczona, ale jeszcze bardziej cieszyli się z tego że znów są bezpieczni. Postanowili że od dziś karczma będzie się zwać " Wiedźmi czerep" a ich nowym logiem będzie runa "Ahfizzus" jako symbol, bezpieczeństwa.
***
Po paru dniach bohaterowie wydobrzeli i byli gotowi do dalszej podróży.
– Już. Zabezpieczyłem każdy dom runą "Ahfizzus". Od teraz żadne dziecko księżyca nie dostanie się do tej wioski. – Przyznał zadowolony półelf. – A jak tam pańska córka?
– Jakoś się trzyma. Jestem pewien że dojdzie do siebie. W końcu przez osiemnaście lat była okłamywana. – Na to bohaterowie spokojnie od machali głową " na tak". – Naprawdę jeżeli jest coś co mogę zrobić w podzięce proszę powiedzieć.
– Tego półelfa zadowoli tylko jedna rzec panie. – Uśmiechnął się głupkowato imp, który też, już wrócił do swojej zwyczajnej formy.
– Daj mi kufel piwa! – Wykrzyczał zadowolony Ravgir.