
Motto to fragment wiersza “Xxx (Smutno powiewa)” autorstwa Lothara Herbsta, a “interludium” pochodzi z utworu “Zanim bełkot zamieni się w myśl” Jacka Janczarskiego.
Nazwiska postaci są fikcyjne.
Motto to fragment wiersza “Xxx (Smutno powiewa)” autorstwa Lothara Herbsta, a “interludium” pochodzi z utworu “Zanim bełkot zamieni się w myśl” Jacka Janczarskiego.
Nazwiska postaci są fikcyjne.
„niektórzy myślą, że Ci co nas zamykają
i do nas strzelają
Nie są naszymi braćmi
Niestety to nieprawda”
Późną nocą zabrzęczał dzwonek do drzwi. Tak, tym razem Kornelia Wiśniewska była tego pewna. Wcześniej świdrujący ton zlał się harmonicznie z wyciem listopadowego wiatru, które teraz ucichło. Kobieta szturchnęła Zenka łokciem w bok. Konkubent obruszył się, mamrocząc coś pod nosem i dalej spał jak kamień. Wstała więc sama i zeszła na parter. Zapaliwszy zewnętrzne oświetlenie, spojrzała przez judasza. Pusto… ani żywej duszy. Bruno nie szczekał. Wiśniewska ziewnęła przeciągle. Już miała wracać do łóżka, gdy dzwonek znowu zabrzmiał. Szybko przytknęła oko do wizjera, ale najwidoczniej ktokolwiek robił sobie żarty, zdążył uskoczyć. Kornelia narzuciła na ramiona palto. Stała chwilę, przyciskając się plecami do drzwi, po czym otwarła je zdecydowanym ruchem.
***
Towarzysz Sekretarz wstąpił na trybunę, odchrząknął i zaczął drzeć się jak wystraszony pawian. Zenon Madej przetarł oczy z niedowierzaniem, a gdy je otworzył, ujrzał ciemność. Dłuższą chwilę zajęło mu skonstatowanie, że znajduje się w łóżku, w sypialni swojej daczy, a plenum Partii, w przeciwieństwie do przejmującego krzyku, było tylko snem. Leżąc na wznak, Zenek wyciągnął rękę w prawo, lecz zamiast Kornelii była tam tylko rozrzucona, ciepła jeszcze pościel. Mężczyzna poderwał się na równe nogi i drżącą ręką wyjął z komody wanada, zawsze naładowanego na czarną godzinę. Ujrzał bijące z dołu światło. Zszedł tam powoli, ostrożnie. Stanął w drzwiach dużego pokoju i zamarł. Równocześnie z nim, w przeciwnej ościeżnicy pojawił się ubrany w czarny drelich intruz, o wychudłym, uwalanym sadzą obliczu, z którym kontrastowały ogromne białka oczu, patrzących pusto, w nieokreśloną dal.
Madej nacisnął na spust niemal odruchowo. Usmolony typ nawet nie jęknął, kiedy kula przeleciała przez niego na wylot. Z przestrzelonego brzucha obficie sączyła się krew, ale ranny nie zwracał na to uwagi. Z przerażającą pustką w oczach, szedł w kierunku domownika. Ten w ostatniej chwili zdążył zauważyć, że za mężczyzną stoją jeszcze jacyś ludzie, nim dostał z pięści w twarz. Cios rozciął skórę nad kością jarzmową i na chwilę oszołomił pezetpeerowca.
– Co tu się, do kurwy, wyrabia?! – ryknął Zenon, gdy otrząsnął się i zobaczył – wnosząc po służbowych strojach – księdza i wojskowego, dźwigających za ręce i nogi nieprzytomną Wiśniewską. Za nimi stała jeszcze ubrana w drobnokwiecistą, pożółkłą sukienkę kobieta, o kredowej twarzy bez wyrazu i spojrzeniu tak samo upiornym jak u czarnego. Nieproszeni goście ułożyli Kornelię na sofie.
– Spokojnie. Nie strzelajcie, towarzyszu Madej. Równie dobrze możecie grzać ślepakami. Tylko podziurawicie boazerię – powiedział żołnierz z dystynkcjami pułkownika na mundurze. Nosił rogatywkę z orłem w koronie, a na lewej piersi ryngraf z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej. Zapluty karzeł reakcji.
– To niepodobieństwo. Ja chyba… nie rozumiem – wydukał gospodarz. Ugiął kolana i klapnął na fotel, niczym wypalona zapałka. Odłożył broń na ławę, po czym postanowił biernie przypatrywać się wypadkom, mając nadzieję, że to tylko kolejny absurdalny sen, choć rana pod okiem bolała wyjątkowo okropnie, jak na urojoną.
Rumianolicy ksiądz, o rysach może tylko trochę ostrzejszych od posążka putto z ogrodowej fontanny Towarzysza Sekretarza, nachylił się nad Kornelią i musnął wargami jej usta.
– Wolnego, klecho! – wyrwał się Zenek, łamiąc postanowienie, i miał już wstać, ale upiór z paprzącym się brzuchem przycisnął go do fotela. Kornelia zachłannie nabrała do płuc powietrza. Wróciła jej też przytomność, ale nadal była skołowana.
Aniołek w sutannie uśmiechnął się i skinął na czarnego. Ten zerwał koszulę, z grubsza wytarł nią skrwawione podbrzusze i rzucił łachman w kąt. Podszedł do księdza, który dotknął jego rany, a ta natychmiast się zagoiła, zostawiając po sobie tylko różową bliznę. Nieco wyżej od świeżego, widniał podobny, stary ślad po strzale. Kapłan zrobił krok w stronę Madeja.
– Pozwoli pan…
– Obejdzie się – przerwał komunista. – Nie wierzę w cuda. Zresztą mój dom to nie lazaret.
Pułkownik rozejrzał się po salonie, urządzonym na myśliwską modłę. Sporą część dłuższej, drewnianej ściany zajmował landszaft z jeleniem, modny ostatnimi czasy u zachodnich braci w ustroju. Po przeciwnej stronie, między oknami dumnie prężył pierś wielki, wypchany orzeł. Na środku pokoju, w otoczeniu sofy i foteli, ustawiono lakierowaną ławę, a pod jedną ze ścian segment wykonany z tego samego gatunku złocistego drewna.
– Głupio wyszło z tą wizytą. Należy się panu garść wyjaśnień – zaczął ksiądz, usadawiając się w fotelu koło Madeja, podczas gdy reszta towarzystwa zajmowała się przeglądaniem zawartości barku, humidora i kuchennej lodówki. – Wpierw przepraszam za tak bezceremonialne wtargnięcie, ale nie mamy dużo czasu. Rozumie pan, krótka przepustka.
– Czemu mnie dręczycie?
– Bo żeś nom spierdolił żiwot, ciulu glacaty – powiedział beznamiętnym tonem czarny, nie przerywając sobie szperania w dobrze zaopatrzonym barku.
– Jak przyszliście mi robić wyrzuty, to sobie darujcie. Zresztą nie będę z wami gadał, bo duchy, w chuj definitywnie, nie istnieją. To się nie dzieje naprawdę. To tylko mój sen i znikniecie, jak się obudzę – stwierdził Madej. W rytm słów obijał pięściami tapicerowane podłokietniki, lekko przy tym podrygując.
– Koszmar starego komunisty? Zaraz sprawdzimy, towarzyszu. – Oficer wymierzył do Madeja z colta. – No i czego tak zbledliście? We śnie, podobno, nie można umrzeć – zauważył, chowając pistolet do kabury, po czym poczęstował się kubańskim cygarem i zasiadł naprzeciw gospodarza.
– Opanujcie się, kompani. Nie przyszliśmy tu, żeby robić awanturę, tylko kulturalnie pobiesiadować, a później… sami wiecie – rzekł kapłan.
Ślązak skończył przeczesywanie barku i przyniósł naręcze butelek z alkoholami. Przeważały wśród nich wódki, z najliczniej reprezentowaną wyborową, w postaci pięciu smukłych półlitrówek. Pułkownik wykazał się nie lada refleksem i pomógł ustawić flaszki, przy okazji ratując część z nich przed twardym lądowaniem, które mogło skończyć się katastrofą. Kobieta w kwiecistej sukience, którą Zenek na dłuższy czas stracił z oczu, wróciła z kuchni, taszcząc kilka solidnych pęt suchej kiełbasy, słoik z rolmopsami i niewielką cylindryczną puszkę. Na jej etykiecie widniał cyryliczny napis: Chernaya ikra. Upiorzyca rzuciła jedzenie na ławę, i przepchnąwszy na skraj kanapy oszołomioną Wiśniewską, usiadła między nią a czarnym. Ksiądz klasnął i zatarł ręce, wciągając intensywną, zmieszaną z dymem cygara, woń jałowca, unoszącą się znad myśliwskiej.
Nastąpiła chwila ciszy. Zjawy o ludzkich ciałach pytająco wpatrywały się w gospodarza. Ten siedział jak na tureckim kazaniu. Przeleciał wzrokiem po zebranych i zatrzymał go na wódce.
– Polej, trepie – rzucił ze zniecierpliwieniem hanys. Nie doczekawszy się jakiejkolwiek reakcji, sam odkręcił jedną z butelek i rozlał przezroczysty płyn do kieliszków.
Zaczęło się zadośćucztowanie.
***
„Dno jest po to, by wypić do dna
Pijmy gorycz do końca – do spodu
Dzisiaj w nas przebaczenia jest czas
Pijmy zdrowie przyjaciół i wrogów”
Słodkawy napój połechtał aksamitem konsystencji gardła ucztujących. Krew z wkładką popłynęła do ich serc. Alkohol zaczął powoli kruszyć, a może tylko zasnuwać mgłą, mur krzywd, cierpienia i zrodzonego z tego cierpienia gniewu. Ofiary przy jednym stole jadły i piły z oprawcą, tak, jakby nigdy nie było bólu i łez. Tak, jakby nigdy nie było niesprawiedliwych wyroków, wydanych z wysokości państwowego punktu widzenia, skąd wszystko, co niżej, zlewa się w jednolitą masę. Tak, jakby nigdy nie było wzajemnej nienawiści.
Lufa. Zdrowie gospodarza.
Za życie pełne morderczej harówki na czterysta procent normy i marną pensję. Ledwo wystarczało na bimber, a co dopiero na wyżywienie licznej rodziny. Ślązak chciał odmienić ten marny los prawie codziennie, ale prawie codziennie zasypiał zalany w trupa. Tamtego dnia naprawdę mógłby coś zmienić. Przyłączył się do protestu załogi KWK i zginął od milicyjnej kuli.
Lufa. Zdrowie wszarza.
Kobieta nienawidziła tego psa za śmierć męża. Za los dzieci, pozostawionych samym sobie, gdy z rozpaczy nałożyła sznur na szyję. W myślach metodycznie rozszarpywała na kawałki pędraka, który rozkazał strzelać naćpanym zomowcom.
Lufa. Zdrowie mordercy.
Pułkownik płonął od środka. Pewnie za mocno zaciągał się cygarem i paliło go w płucach. Rozpaczliwie starał się ugasić ten ogień kolejnymi setami, ale w końcu zrozumiał, że to na nic.
Lufa. Zdrowie szydercy.
Ksiądz myślał o raju. Zastanawiał się, czemu musi płacić tak wysoką cenę za zbawienie, ale rozumiał, że należy przebaczyć. Wiedział już, że jego kompani nie będą w stanie tego uczynić i poczuł się lepszy. Zjadała go pycha. Gdy uświadomił sobie ten fakt, począł odganiać złe myśli, wspominając los matki. Kobiecina trafiła prosto do piekła, przez pogardę i pobożne modlitwy, w których błagała Pana o zgubę dla komuchów. On modlił się żarliwie, powtarzając w myślach: „…jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.
***
Madej, zdrowo już wstawiony, w pewnym momencie przerwał ucztę. Wstał, przez chwilę łapał pion. Z teatralną przesadą uderzył się w pierś, i płacząc jak bóbr, wydukał:
– Nie miejcie mi niczego za złe. Rozumiecie? No, rebiata… Musicie mi wybaczyć. Ja nie wiedziałem, że to tak… że, jak wy tu… teraz… bo ja chyba też, kiedyś…
– Zynuś, ni ma przebacz – powiedział górnik, trzymając dłoń na ramieniu komunisty. Ten strącił ją gwałtownie, chwycił napełnioną do połowy butelkę i jednym haustem wypił wódkę do dna.
– Za Polskę Ludową. – Rozbił pustą flaszkę, rzucając nią o podłogę. – Wypierdalać. Wszy… sssy wypiedaać…
Nagle wypchane ptaszysko zatrzepotało skrzydłami, wzniecając nienaturalnie silny podmuch. Okiennice trzasnęły o fasadę. Powietrze zakotłowało się i przesyciło wstrętną wonią palonego białka.
Cisza.
Na podłodze żarzył się rozgrzany do czerwoności colt, ryngraf, metalowy orzełek, i kilka guzików od munduru. Przez okno wzlatywał do nieba czarny pył – pułkownik. Kobieta i górnik zniknęli. Ksiądz stał ze spuszczoną głową, naprzeciwko gospodarza. Obaj trwali tak w bezruchu przez dobrą minutę i milczeli. W końcu Zenon odważył się odezwać:
– Wybacz mi, klecho…
Duch podniósł wzrok i spojrzał prosto w przekrwione oczy partyjniaka. Otworzył usta, ale nie zdołał wydusić z siebie żadnego dźwięku. Słowa uwięzły mu w gardle, na zawsze. Rozbłysnął białym, oślepiającym światłem i zniknął. Została tylko ciemność. Padło zasilanie.
Madej wymacał leżący na ławie pistolet.
***
Rano Kornelia Wiśniewska obudziła się na kanapie, a następnym razem w przytulnym, wyłożonym jasnymi poduszkami pokoiku bez klamek.
Fajna ilustracja, niestety zaraz pod nią ( to chyba cytat?) masz błąd ortograficzny: słowo nieprawda zapisujemy łącznie.
Klimat “PRL Dziady” nawet mi się podobał.
Pozdrawiam
Mastiff
masz błąd ortograficzny: słowo nieprawda zapisujemy łącznie.
To cytat z wiersza. Nie wiem jak to wygląda w druku, ale w internecie są dwie wersje: ta i pisana poprawnie ortograficznie. Może trafiłem na złą, więc zaryzykuję zmianę.
Dzięki.
Wydaje mi się, że miałeś ciekawy pomysł, ale tak do końca chyba go nie zrozumiałam.
Babska logika rządzi!
Może za dużo symboli i za mało konkretów, ale mam nadzieję, że jednak zrozumiałaś, tylko nie masz pewności :) A jeśli nie, to postaram się pisać bardziej dosłownie.
Dzięki za przeczytanie.
Dzięki, Vedyminie :)
https://www.martakrajewska.eu
Melduję, że przeczytałam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Przeczytałem.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Warsztatowo jest super, ale nie trafił do mnie ten tekst. Jest ludzka krzywda, zemsta, duchy, ale postaci takie szablonowe mi sie zdają. Nie urzekła mnie ich historia, nie poruszyła.
https://www.martakrajewska.eu
Dziadowskie, rzec można, rozliczenie z przeszłością. Całkiem niezłe i dobrze się czytało. ;-)
Nazwy marek broni i alkoholu zapisujemy małymi literami.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję. Z dystansu dwóch lat od pisania tego tekstu, kiedy sam go czytam, bardziej trafia do mnie komentarz Marty.
Przeczytałam pierwszy raz, więc może wrócę tu za dwa lata, przeczytam ponownie i wtedy się okaże, jak widzę Zadośćucztowanie. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.