
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
James znów ciężko oddychał ukrywając się w ciemniej izolatce. Po raz kolejny stracił pacjenta, który zawierzył mu życie. Jeszcze przed operacją – myślał – mówiłem mu, że będzie wszystko dobrze, a teraz zapakowany w plastikowy worek jedzie do kostnicy. Nic nie mogłem zrobić, gdy jego serce się zatrzymało. Nic! Jego ciałem wstrząsnął gwałtowny skurcz i zwymiotował wprost do worka, który trzymał w rękach. Spocony, otarł czoło i wstał przytrzymując się blatu biurka. Otumaniony, chwiejnym krokiem podszedł do drzwi, otworzył je i wrócił na swój oddział.
Wieczorem leżąc w łóżku obok żony opowiedział jej, co go spotkało w pracy. Amanda stwierdziła, że nie powinien się zamartwiać, bo nie ma na to wpływu. Niektórzy umierają inni jednak żyją dalej. Następnie przypomniała mu o tych wszystkich, których uratował od objęć starej panny i o tym, że powinien być z siebie dumny. Życząc mu dobrej nocy odwróciła się na drugi bok zostawiając go sam na sam z myślami, które w nieuporządkowany sposób przebiegały przed jego oczami. Jak zawsze po takich przeżyciach James wracał pamięcią do swoich szkolnych lat. Nie wiedział, czemu, ale zawsze się w nie zagłębiał, choć i tak nie mógł ich zmienić. A chciał, nie raz, nie dwa, gdy spędzał samotne noce w zimnej dyżurce myślał, co by było gdyby. Tak! Pytanie głupca, wyidealizowany obraz stworzony przez naszą podświadomość w odpowiedzi na brutalność świata. Wiedział o tym, lecz nie mógł się powstrzymać od powrotu do tych dni.
Był ciepły wieczór. James siedział w swoim ulubionym fotelu czytając notatki na lekcję do profesora Grahana. Zdawał sobie sprawę, że jutrzejszy test musi napisać bardzo dobrze, inaczej jego notowania polecą w dół. Nigdy nie chciał być drugi, dlatego nie miał przyjaciół. Matka ciągle zrzędziła załamując ręce, że mógłby zachowywać się jak normalny człowiek. Ojciec jak to ojciec stwierdzał, że mógłby znaleźć sobie w końcu jakąś dziewczynę. James jednak zdawał sobie sprawę, że rodzice tak naprawdę nie dostrzegają powagi sytuacji. Był najlepszy i nie miał zamiaru zejść z piedestału. Inni? Inni byli tylko innymi, bezimiennymi osobami z mroku, którymi nie warto się interesować. Dochodziła dwunasta, a światło wciąż paliło się w pokoju chłopca. Przez okno można było dostrzec, że niespokojnie krąży po pokoju mrucząc coś sam do siebie.
Wchodząc do szkoły czuł na sobie spojrzenia innych. Pełne złości i nienawiści. Usiadł
w ławce, a gdy zadzwonił dzwonek obrócił kartkę z pytaniami podana przez nauczyciela. Po dwudziestu minutach wyszedł z klasy i udał się na stołówkę. Było ciepło, żar lał się z nieba wpadając przez okna i przypiekając karki. James zmęczony oparł głowę o stolik i zasnął muskany promieniami słońca po białej twarzy.
Szedł po niebieskiej trawie, nad sobą mając zielone niebo. Czerwone słońce świeciło mocno
i chciało mu się pić. Usłyszał szum wody i poszedł w tamtą stronę. Przed sobą zobaczył rzekę, której żółte wody płynęły pod górę. Nie zdecydował się napić, więc poszedł dalej. Wszedł do lasu, lecz nie było tam normalnych drzew, tylko takie dziwne jakby trochę podobne do ludzi, bo śpiewały piosenki. Podobne nawet do najgorszych ludzi, bo to były sprośne piosenki, pełne brzydkich słów i nieładnych porównań. Zatykając uszy pospiesznie ruszył dalej przed siebie, aby tylko dostać się w jakieś normalne miejsce. Co chwila przystawał i szczypał się to tu, to tam aby upewnić się czy to nie sen. Czasami wydawało mu się, że ktoś za nim idzie, lecz gdy odwracał głowę nikogo nie było. Miał już dosyć tego dziwactwa i chciał jak najszybciej znaleźć kogoś, kto powie mu, o co tu naprawdę chodzi. Gdy wydostał się z lasu, aż przetarł oczy ze zdumienia. Przed nim rozciągało się pole pełne żółtych maków i czerwonych słoneczników, a pośrodku niego stał domek z fioletowego drewna. James podszedł ostrożnie do drzwi i zapukał. Otworzył mu niemłody już mężczyzna o włosach koloru pomarańczy i szmaragdowozielonych oczach.
– Witaj – odezwał się nieznajomy. – Witaj Jamesie Hope! Miło, że wreszcie dotarłeś.
– Czy my się znamy? – zapytał James
– Owszem. Ja znam ciebie tak dokładnie, że wiem nawet, o czym myślisz. A ty? Ty też mnie znasz, choć nie dopuszczasz mnie do głosu i nie starasz się utrzymać znajomości.
– To, kim ty jesteś?
– Zawsze to samo. Zjawiają się tu, lecz ciągle nie wiedzą – stwierdził do siebie i dodał już głośniej – jestem bogiem chłopcze, a raczej tym, co z niego pozostało w ludziach. Wejdź do środka – mówiąc to gestem wskazał mu drzwi.
Wnętrze urządzone było bez gustu. Matowe dywany, wytarte skórzane fotele i kilka szafek ze starymi rozsypującymi się woluminami. Usiadł na fotelu, a bóg podszedł do szafki wyciągając księgę w czerwonej oprawie. Była bardzo stara i gdy ją otworzył obłok kurzu uniósł się niczym ptak wzbijający się do lotu.
– Wiesz, co to za księga? – spytał bóg
– Nie mam pojęcia – odpowiedział James wyraźnie nie zainteresowany książką.
– To jest Księga Żartu. Można w niej przeczytać historie życia każdego człowieka, która mogłaby się zdarzyć.
– A dlaczego mogła, a się nie zdarzyła? – zaciekawienie James wzrosło
– Bo ci ludzie dokonali złego wyboru. Każdy ma do wyboru dwa życia. Jedno jest zwykłe,
w którym nic się nie dzieje i które nudzi się szybko. Drugie jest żartem. Jest tym, o czym wszyscy marzą, szczęściem, spełnieniem, radością.
– A jak można wybrać życie takie lub inne? – wyrzucił z siebie James
– Swoimi czynami. Zawsze przychodzi taki moment w życiu gdzie można wybrać czy coś zrobić czy nie. A późniejsze życie jest tylko ciągiem dalszym tego wyboru.
– To, kiedy to nastąpi, to wydarzenie?
– Sam się przekonasz – odparł bóg i pstryknął palcami.
Poderwał się i rozglądnął niespokojnie. Stołówka była pusta, tylko gdzieś za oknem głośno grało radio. Po chwili otworzyły się drzwi i głodny tłum zaczął wlewać się do stołówki. James podniósł się z krzesła i szybkim marszem udał się do łazienki. Tam wsadził głowę pod kran, by zimna woda złagodziła jego palące czoło. Gorączkowo myślał, że to nie mogło się stać. Nie mogłem rozmawiać z bogiem. To nierealne, niemożliwe, niedorzeczne. I jeszcze ten cały świat. Zielone niebo, niebieska trawa – prychnął i zaczął się śmiać. Ale głupota, chyba jednak wczoraj zbyt długo się uczyłem.
Kilka tygodni później w szkole zjawiła się nowa dziewczyna. James jako prymus został poproszony przez wychowawcę o to, by pokazał nowej koleżance szkołę. Była ładna, miała pogodną twarz i figlarny uśmiech. Jej oczy błyskały iskrami rozbawienia, gdy słuchała swojego przewodnika. James czuł się nieswojo. Nigdy nie był tak długo w towarzystwie dziewczyny. Kogokolwiek. Nigdy tez nie musiał tak długo i tak dużo mówić. Po kilku dniach Lucy polubiła towarzystwo Jamesa, który był tak nieporadny i zdenerwowany, że zawsze ją rozśmieszał. Starała się go zmienić, raz nawet wyciągnęła go na lemoniadę do pobliskiej kawiarni, jednak był bardzo uparty. Któregoś dnia siedziała koło niego na ławce przed szkołą gorąco namawiając do swojego pomysłu.
– No zgódź się! – prosiła – To tylko jedna lekcja, a możemy zobaczyć takie rzeczy!
– Nie! – kategorycznie odmówił – Nie godzi się uciekać z lekcji.
– No nie bądź taki sztywny, uparciuchu – roześmiała się – taki pokaz już się może nie powtórzyć.
– Idź sama. Ja zostaję w szkole – odparł James i odwrócił się chcąc odejść, jednak Lucy chwyciła go za rękę, przyciągnęła do siebie i pocałowała prosto w usta.
– Co ty wyprawiasz? – odepchnął ją z oburzeniem na twarzy i zaczął wycierać usta.– Odbiło ci? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Tak, bo chciałam ci pokazać prawdziwe życie, zabawę. Tak – powtórzyła po raz drugi – bo podobasz mi się.
– A ty mi nie! Nie chcę cię, nie potrzebuję! – to mówiąc odwrócił się i odszedł w kierunku budynku.
– To był błąd – szepnęła za nim Lucy rozwiewając się w mgłę.
Trwał wykład. James siedział w pierwszym rzędzie z zapartym tchem słuchając profesora rozprawiającego o kościach i chrząstkach. Był studentem medycyny i to takim, który posiadał stypendium naukowe. Aby je utrzymać nie mógł opuszczać wykładów i być jednym
z najlepszych na roku, co jak na razie się mu udawało. Po wykładzie wyszedł z uczelni i nie oglądając się za siebie odszedł w stronę przystanku. Czekając na autobus myślał
o jutrzejszym kolokwium, gdy nagle ktoś klepnął go w plecy.
– Upuściłeś to – powiedziała obcy chłopak podając mu pióro.
– A tak. Dzięki – odrzekł bezbarwnym głosem, jednak chłopak nie chciał jeszcze odejść pomimo obojętności Jamesa.
– Pierwszy raz cię widzę. Jesteś nowy?
– Co? – wyrwał się z zamyślenia – Nie jeżdżę tym autobusem od października.
– Ach tak. To musisz bardzo szybko wsiadać. Jestem Paul – przedstawił się podając mu rękę.
– James – odpowiedział i wymienił z nim uścisk dłoni.
Paul okazał się być również studentem, lecz innej uczelni. Mieszkał niedaleko Jamesa i starał się z nim zaprzyjaźnić pomimo obojętności nowego kolegi. Jednak w końcu któregoś dnia, gdy zaproponował wyjście do pobliskiego baru i usłyszał, jak zwykle odmowę zdenerwował się.
– Dosyć tego! Koniec! Nie chce dłużej uważać cię z kolegę! – krzyczał – Co to za znajomość jeśli się nigdy nie odzywasz, nic nie robisz tylko się uczysz, co?
James wzruszył tylko ramionami. Bez słowa zamknął drzwi przed nosem Paula i z powrotem usiadł do książek. Przecież jutro było najważniejsze zaliczenie i trzeba było się uczyć…
Przewracał się niespokojnie z boku na bok, aż w końcu obudził się i usiadł na skraju łóżka. Popatrzył na budzik, który wskazywał siódma rano. Co za koszmary – myślał. – Czemu zawsze muszą dręczyć mnie wspomnienia. Przecież nic złego nie zrobiłem – usprawiedliwiał sam siebie. Ubrał się w pośpiechu i nie budząc żony wyszedł do pracy. Szpital znajdował się kilka przecznic dalej i James dotarł do niego po kilku minutach. Dziś miał spędzić dzień na uporządkowywaniu papierów, ale gdy wszedł do gabinetu czekał tam na niego Cameron.
– Dzień dobry James – powitał go.
– Dobry, nie dobry – mruknął. – Co cię tu sprowadza?
– Słuchaj, bo to bardzo ciekawe – zaczął Cameron. – W nocy trafił do mnie pacjent – stary mężczyzna, który twierdzi, że umiera i musi cię zobaczyć przed śmiercią.
– Co?? – wzdrygnął się James
– To, co słyszałeś. A teraz zabieraj się stąd. Leży w 357 – warknął Cameron.
Szedł korytarzem rozmyślając, co to za facet chce go zobaczyć. Pewnie mu się coś pomieszało na starość – myślał. – Pewnie sądzi, że jestem jego rodziną. Gdy dotarł pod wskazaną salę zawahał się, ale nacisnął klamkę i wszedł do środka. Pod oknem stało łóżko, na którym leżał ów mężczyzna. Był – jak Cameron zauważył – stary. Białe włosy i krótka biała broda niemal zasłaniały całą jego twarz.
– Witaj – odezwał się nieznajomy. – Witaj Jamesie Hope! Miło, że wreszcie dotarłeś.
– Czy my się znamy? – zapytał James
– Owszem. Ja znam ciebie tak dokładnie, że wiem nawet, o czym myślisz. A ty? Ty też mnie znasz, choć nie dopuszczasz mnie do głosu i nie starasz się utrzymać znajomości.
W tym momencie Jamesowi przypomniało się skąd zna tego mężczyznę. To on był w jego śnie tylko włosy miał całkiem inne.
– Tak to ja! – stwierdził mężczyzna – Przyszedłem do ciebie, bo mój czas się już zbliża.
– Ale po co? – wyrwało się Jamesowi
– Po to! – mężczyzna a raczej bóg pstryknął palcami i nagle przed oczami Jamesa przemknęło jego życie. – Czy wypełniłeś to, o co mnie pytałeś? Czy wybrałeś żart czy powagę? – spytał
– Nie wiem – odparł James
– Wiesz – rzekł bóg. – Straciłeś swe szanse, nie wybrałeś żartu.
– Ale nie dostałem możliwości wyboru tak jak obiecałeś – wykrztusił z siebie
– Nie? – zdziwił się bóg. – A ta dziewczyna, która odepchnąłeś od siebie w szkole, choć była w tobie zakochana. Ten chłopak na studiach, który usilnie chciał zostać twoim przyjacielem. To nie były możliwości? – krzyknął
– Nie!! – rozpłakał się James. – Nie wiedziałem.
– I widzisz – wyszeptał bóg. – Przez takich jak ty niszczeje piękno świata – mówiąc to wszystko zaczęło robić się czarno białe a następnie znikać w oczach. Najpierw pokój, szpital, później całe miasto i wszystko inne. W końcu zostali tylko on i bóg.
– To już koniec – stwierdził bóg
– Nieeee…!!!
– Wstawaj śpiochu! – krzyczała mama – śniadanie na stole!
Otworzył oczy i rozejrzał się wkoło. Był w swoim pokoju. Na ścianach wisiały plakaty piłkarzy i plansze do nauki. Na parapecie stało akwarium, a obok łóżka leżały książki. Podniósł z ziemi notatnik i odczytał zapis przy dzisiejszej dacie: „Nowa przychodzi do szkoły. Zajmij się nią.". Roześmiał się. Wszystko było takie jak zostawił kładąc się spać.
A to, co mu się śniło zostało gdzie indziej. Znów miał szesnaście lat…
W oddali bóg otworzył swoją Księgę na imieniu James z satysfakcją dostrzegając, że nie pojawiły się tam żadne litery. Z uznaniem pokiwał głową…
Tekst na przyzwoitym poziomie. Przecinki trochę nie w tych miejscach, co niekiedy zmienia sens ("To, kim ty jesteś?" nie równa się "To kim ty jesteś?"), ale ogólnie jest nieźle.
Do poczytania.
Wiem, że "rozglądnął się" to uroczy galicyzm, ale może jednak "rozejrzał się"?
Opowiadanie świetnie napisane.
Ale pomysł nudny i przez to opowiadanie również nudne.
Nie daję oceny.
Opowiadanie przyzwoicie napisane, ale naiwne. Przeczytałem, jednak myślałem o czymś innym.
"Obłok kurzu wzbił się niczym ptak startujący do lotu". Jakoś dziwnie mi to zabrzmiało
Całkiem, całkiem. I optymizmem powiało... Nie będę za to punktował błędów, chociaż trochę ich jest. Ale nie takich strasznych.