- Opowiadanie: Morgiana89 - Trupianna

Trupianna

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Finkla, ocha

Oceny

Trupianna

Na imię mam Anna. Opowiem wam pewną historię. Zaważyła ona na tym kim jestem i byłam. Zdrowa, normalna i młoda kobieta – to tylko pozory. Jestem u kresu sił i wytrzymałości. Na razie jeszcze się trzymam. Nie boję się śmierci, bardziej przerażona jestem tym co stanie się, gdy będę po drugiej stronie, bo na pewno coś tam na mnie czeka.

Wszystko zaczęło się, gdy ojciec postanowił zmienić pracę. Nie wiem czy właśnie to spowodowało późniejsze wydarzenia, ale nie pomogło mi żyć normalnie. Historia ta zaczęła się, gdy miałam około sześciu lat. Wydaje mi się, że było to w okresie ostatniego roku przedszkola. Później miałam iść do podstawówki. Patrząc na ten czas z perspektywy, widać jak szczęśliwe dziecko markotnieje i zmienia się nie do poznania.

Zacznijmy jednak od początku. Zanim nastał czas zmian byłam niczym żywe srebro. Wszędzie mnie było pełno. Pierwsze dziecko na drzewie, krzaku, czy jakimś drążku – to zawsze byłam ja. To nic, że moje nogi wyglądały jakby regularnie potrącał je samochód. Mama miała ze mną urwanie głowy. Prawie codziennie krzyczała:

– Dziecko, co ty robisz? – Kręciła przy tym głową tak, że czasem zastanawiałam się, czy kiedyś nie odpadnie. – Twoje kolana to istne pobojowisko. Uważaj trochę! Przecież jesteś już dużą dziewczynką! – powtarzała raz po raz, a i tak robiłam swoje. Oczywiście obijając je nadal, ile się tylko dało.

Wiedziałam, że mama się martwi, ale musiałam wszędzie być pierwsza. To ganiałam się z dziewczynami, to znów biłam i wygłupiałam się z chłopakami. Myślę, że niejedną mamę doprowadziłabym do płaczu. Mimo tych żółto-fioletowych nóg, pokrytych strupami, byłam szczęśliwa. Nikt by nie uwierzył, że to dziecko tak się zmieni.

Jako mała dziewczynka wraz z rodzicami mieszkałam w samym centrum dużego miasta na jednym ze starych osiedli, które okalały zarówno pięćdziesięcioletnie bloki, jak i nieco młodsze wieżowce. Mieszkanko było małe i przytulne. Uwielbiałam je. Miałam swój własny pokoik, dużo zabawek i prawie na każdym piętrze kolegów i koleżanki. Jednakże rodzice nie byli nim zachwyceni. Narzekali na małą łazienkę, a to znów na wąski przedpokój i kuchnię, w której mało co się mieściło. Do szału w szczególności doprowadzały ich wieczne awarie windy – ósme piętro mogło być problemem. Z czasem zaczęły zdarzać się coraz częściej. Raz nawet tata się w niej zatrzasnął i wyciągnęli go dopiero po kilku godzinach. Pamiętam jak mama kazała mi iść do swojego pokoju, bo ojciec klął na czym świat stoi, a ona nie chciała bym tego słuchała. Sama nie przepadałam za awariami, mama nie pozwalała wtedy wychodzić na dwór. Nie miała ochoty ciągle podróżować ze mną po schodach. Po klatce samej nie wolno mi było się szwendać, mimo wielu próśb i płaczu.

Awarie się przeciągały, serwis nie dojeżdżał na czas, aż w końcu rodzice po cichu postanowili się wyprowadzić. Coraz częściej zostawałam u dziadków albo babcia Ela do nas przyjeżdżała. Opiekowała się mną, a rodzice oglądali domy i mieszkania wystawione na sprzedaż. Można powiedzieć, że poszłam na gotowe. Pewnego dnia rodzice zakomunikowali, że przenosimy się w nowe, lepsze miejsce. Nie obyło się bez napadu histerii. Byłam tylko dzieckiem, chciałam zostać tam, gdzie miałam inne dzieciaki do zabawy, z którymi znałam się od zawsze. Tam był mój dom. Miałam swoje plany, chciałam iść z Bożenką i Kasią do klasy pierwszej „c” i miałyśmy być nierozłączne. To były moje największe problemy – problemy sześciolatki!

W końcu z braku możliwości, gdy płacze i krzyki nie pomogły, zaczęło się wielkie pakowanie. Gdy z domu poznikały wszystkie rzeczy, my także z niego zniknęliśmy na zawsze. Przeprowadziliśmy się do niewielkiej miejscowości, oddalonej kilkuminutową jazdą samochodem od obrzeży miasta. To miał być początek lepszego życia w nowym miejscu. Przynajmniej tak uspokajali mnie rodzice, gdy płakałam im na tylnym siedzeniu prawie do utraty tchu.

Czekał na nas średniej wielkości dom w kolorze beżowym, z ciemnobrązową dachówką. Dom był ładny, ale zamiast garażu przywitała nas wielka witryna z pustym białym pomieszczeniem. Nad wejściem widniał szyld z napisem Ostoja spokoju. Litery były białe, lekko wytłoczone na czarnym tle.

– Tatusiu co tam jest? Cały dom tak wygląda? – Pamiętam jak kurczowo trzymałam mamę za rękę.

– Nie, kochanie. Tu jeszcze nie skończyliśmy – powiedział. – Choć pokażę ci twój pokój.

Niepewnie weszłam do domu. Ojciec pokazał mi średniej wielkości salon z częściowo ułożonymi rzeczami, kuchnię z lśniącymi czarnymi frontami. Pamiętam je doskonale, gdyż lakier był tak zrobiony, że odbijały idealnie całe pomieszczenie wraz z moją osobą. Fantastyczne ślady rąk na nich zostawały. Pamiętam jak później rodzice prosili abym nie dotykała, ale moja ręka zawsze gdzieś tam je smarowała. Chociaż tak mogłam okazać niezadowolenie z nowego miejsca. W korytarzu tuż obok wejścia znajdowały się drzwi do pomieszczeń na prawo i to one zajmowały główną powierzchnię domu.

– Co tam będzie tato? – pytałam co chwile, ale moje pytanie ulatywało w próżnie. – Ej! No co tam będzie? Mamo!

– Kochanie, tata ci wszystko wyjaśni.

– Ale ja chce teraz! – Byłam okropnie rozkapryszonym bachorem. Wiem o tym, ale złość na przeprowadzkę kipiała ze mnie niczym lawa z wulkanu. Wizja własnego podwórka i nowych koleżanek wcale mnie nie zadowalała.

– Dziecko, proszę cię, przestań! Później wszystko ci powiemy. Idź zobaczyć pomieszczenia na górze, a później będziesz mogła się pobawić na podwórku. Tata zrobił dla ciebie huśtawkę i piaskownicę, zanim się przeprowadziliśmy– powiedziała i wyszła z domu.

Tata nie czekając, już wchodził na pierwsze piętro. Pamiętam jak pierwszy raz szłam po tych dębowych, nieco zużytych schodach, przeskakując stopnie po dwa naraz. Tak śmiesznie trzeszczały przy każdym ruchu. Korytarz w naszym domu był wąski i odchodziło od niego tylko kilkoro drzwi, za którymi znajdowały się pomieszczenia. Najbliższe wejście tuż przy stopniach, skrywało sypialnię rodziców, a kolejne łazienkę, mój pokój i wolny pokoik dla gości, usytuowany po przeciwnej stronie.

– Twój pokój. – Zaprosił mnie gestem do środka.

Faktycznie, był większy niż ten w mieszkaniu. Aby mnie przekabacić kupili mi nowe meble. Były całe z jasnego drewna z białymi wstawkami. Na łóżku leżały pudełka z zabawkami. Na widok zabawek, złość nieco ustąpiła, ale prawdziwą przyjemność sprawił mi widok na ogród. Widać było z okna huśtawkę i piaskownicę. Nie mogłam się wprost doczekać, żeby zaprosić do siebie jakieś nowo poznane dzieci. Za naszym ogrodzeniem, w niewielkim oddaleniu, były usytuowane inne domy oraz coś, co przykuło moją uwagę.

– Co to jest? – zapytałam.

– To tylko cmentarz, Aniu.

– Cmentarz? – zapytałam.

– No nie pamiętasz? Przecież jeździmy czasem na grób do babci Halinki.

– Ale to nie ten sam! – powiedziałam z dziecięcą pewnością siebie.

Tata zaczął się śmiać. Tak się śmiał, że sama się zaśmiałam. Zaczęliśmy się wygłupiać. Z biegiem czasu myślę, że musiałam być rozbrajająco szczera z zamyśloną miną, jakbym wierzyła, że istnieje tylko jedno takie miejsce gdzie chowa się zmarłych. Początkowo ten widok wcale mi nie przeszkadzał. Miałam inne rzeczy na głowie. Ważne było aby znaleźć nowe koleżanki, kolegów i dużo czasu spędzać na dworze. W końcu trzeba było skorzystać z huśtawki. Nie mogła przecież cały czas stać bezczynnie.

Początkowo bardziej przeszkadzałam rodzicom w domu, niż faktycznie pomagałam. Ciągle było coś do zrobienia. Niestety tym razem dziadkowie nie mogli się mną zaopiekować, gdyż dziadek gorzej się czuł i rodzice nie chcieli im robić dodatkowego kłopotu. Najwięcej czasu spędzali w pomieszczeniu ze szklaną szybą. Jak się później dowiedziałam, tata otwierał zakład pogrzebowy. To był jego pomysł. Stwierdził, że dzięki niemu będzie często w domu, a dodatkowym plusem jest bliskość cmentarza. Wystarczyło pomieszczenia odpowiednio przyszykować. Wtedy też dowiedziałam się, że mamy w domu piwnicę, która będzie dodatkowym zapleczem. Niewielki wbrew pozorom dom okazał się nie taki wcale mały. Tyle, że większa strona domu to nowa firma ojca. Do tej pory się dziwię, że mama się na to zgodziła. Jak sypiać z umarłymi ludźmi za ścianą? Ja jako mała dziewczynka, która dopiero uczyła się życia nie bardzo się tym przejmowałam. Gdybym sama była w jej wieku, nigdy, ale to przenigdy bym się nie zgodziła. Ona nie jest mną, dlatego ojciec spełnił marzenie i otworzył własną firmę. Zaczęła działać trzy tygodnie po przeprowadzce, czyli około połowy lipca.

Pamiętam jak pierwsza trumna wjechała do nas na podwórko. To dopiero było coś! Wraz z nową koleżanką bawiłyśmy się na podwórku. Słysząc samochód na podjeździe, niewiele się zastanawiając, popędziłyśmy czym prędzej w kierunku bramy. Ukryłyśmy się obok budynku za niskimi krzewami. Ojciec nie byłby zachwycony, gdybym się wtrącała. Do tej pory nawet nie pozwolił mi wejść do tej części domu, w której był zakład. Zawsze zamykał ją na klucz. Aktualnie poszukiwał nowego pracownika. Zastanawiałam się po co mu jest potrzebny ktoś przy pochówku.

– Ciekawe kogo przywieźli – powiedziała Ewelina.

– Przypuszczam, że to młoda kobieta z wypadku – powiedziałam niewiele myśląc.

– Nie no coś ty. U nas wypadki się nie zdarzają. To pewnie jakaś staruszka jeśli już.

– Mówię ci to kobieta z wypadku – powiedziałam z całą pewnością jaką miałam.

Niedowierzanie wymalowało się na pucułowatej twarzy dziewczyny.

– A skąd ty to możesz wiedzieć? – zapytała wycierając ręką czoło. Dziś było wyjątkowo duszno.

– Po prostu wiem i już.

– Akurat! – wykrzyknęła, nie zważając na to czy ktoś może nas usłyszeć.

Na nasze nieszczęście zauważył nas mój ojciec.

– Ania idź mi stąd! Natychmiast! – krzyknął, majstrując przy samochodzie.

– Ale my chciałyśmy tylko popatrzeć – powiedziałam błagalnym głosem.

– Bez dyskusji. Niedługo rodzina przyjedzie. Idźcie stąd!

Wiedziałam, że nie żartował. Bardzo mocno się zdenerwował. W sumie nie było potrzeby. Przecież tylko stałyśmy i patrzyłyśmy. Nieszczęśliwa wróciłam na tyły domu wraz z Eweliną, która sprawiała wrażenie raczej zadowolonej. Może się bała. Ja wtedy byłam raczej ciekawa, a nie przerażona.

W okresie przeprowadzki naoglądałam się Mojej dziewczyny i chyba chciałam zacząć o sobie tak myśleć. Byłam ciekawa tego co dzieje się za drzwiami firmy ojca i gdy tylko pierwszy klient się pojawił chciałam być w pogotowiu, aby móc tak jak bohaterka filmu interesować się tym od samego początku. Jednakże w przeciwieństwie do bohaterki, której matka umarła, moja mama żyła i była w domu. Nie miałam też przyjaciela, którego zaatakowały pszczoły i co najważniejsze miałam jedynie sześć lat. Także na moje przygody miałam jeszcze czas. Nie sądziłam wtedy, że moje pragnienia ziszczą się w zupełnie inny sposób.

Gdy Ewelina w końcu poszła do domu. Obie chyba odczułyśmy ulgę. Wydaje mi się, że był to początek końca naszej znajomości. Chyba przeraziła ją wizja śmierci, która rozegrała się u nas przed domem. Teraz jeszcze tego nie żałowałam. Zawsze mogłam mieć inne koleżanki. Pamiętam dokładnie, że gdy później ją gdzieś z daleka widziałam zawsze uciekała wzrokiem w drugą stronę. Wydarzenia te odbiły się na kolejnych znajomościach, których było muszę przyznać, niezbyt wiele. Chyba nie każdy uważał, że jestem normalna. Nikt nie chciał mieć do czynienia ze zmarłymi, a przeze mnie czuł ich bliskość. Sprawiali wrażenie jakbym sama ich oporządzała, tylko że mnie nawet nie wolno było popatrzeć. Z czasem prawie mnie to nie obchodziło.

Gdy wróciłam w końcu do domu, taty cały czas nie było. Siedział w swojej firmie. W końcu to jego pierwsza wielka sprawa. Mama gdy mnie tylko zobaczyła, zawahała się, ale w końcu nic nie powiedziała. Usadziła mnie w kuchni przy stole i podała kanapki z dżemem truskawkowym, który aż spływał mi po palcach. Cały czas coś do mnie paplała, gdy przerwałam jej w pół słowa z pełnymi ustami.

– Ona zginęła w wypadku?

– O czym ty mówisz kochanie. Ewelina wróciła do domu. Jutro może przyjść się do ciebie pobawić, jeśli chcesz.

– Ona zginęła w wypadku? Tak? Ta dziewczyna.

– O czym ty mówisz?

– No, ta kobieta, co tata ją przywiózł – powiedziałam, przegryzając kanapkę w międzyczasie.

Widziałam jak matce ręce się trzęsą. Jak złość wylewa się spod maski, którą chciała dla mnie przyjąć. Nie chciała bym wiedziała. Nie chciała też, abym o to pytała.

– Nie mów z pełnymi ustami– powiedziała udając, że nic nie słyszała.

– Mamo, ale ona…

– Dziecko, to nie twoja sprawa! – przerwała mi. – Nie interesuj się! Ojciec nie powinien ci o niczym mówić! Jesteś za mała na to wszystko. Zjedz kanapkę i idź do siebie – powiedziała.

Zrozumiałam, że to koniec rozmowy, gdy z impetem cisnęła garnek do zlewu i intensywnie zaczęła go szorować. Była wściekła, a ja czym prędzej zjadłam swoją kolację i nie patrząc na nią prawie biegiem uciekłam do swojego pokoju, zamykając z ulgą drzwi.

Tamtego wieczora coś się wydarzyło. Pamiętam, że spędzałam czas u siebie w pokoju przy oknie. Miałam nadzieję, że może jakieś słowa dolecą z drugiej części domu. Okno całą noc w ciepłe dni było otwarte i miałam nadzieje, że ułatwi to podsłuchiwanie.

Rodzina zmarłej opuściła zakład dopiero późno wieczorem. Ja sama zazwyczaj już o tej godzinie dawno spałam. Mama po kąpieli już do mnie nie zajrzała. Musiała być bardzo zła na to, że wtrącałam się w sprawy ojca. Ona sama bardzo chciała oddzielić życie codzienne od tego w zakładzie. Miałam wrażenie, że trudno jej się pogodzić z decyzją męża o takiej, a nie innej działalności. Gdy w końcu usłyszałam kroki na schodach prawie w biegu rzuciłam się na łóżko w obawie, że ktoś do mnie idzie. Usłyszałam przyciszone głosy i drzwi otwierające się do sypialni. Zrozumiałam, że rodzice kładą się już spać.

Gdy wszystko ucichło powoli zsunęłam się z łóżka. Ruszyłam w stronę drzwi. Słyszałam tylko ciszę i po chwili namysłu otworzyłam drzwi. Chciałam koniecznie zejść na dół. Tam była kobieta. Samotna. Byłam niezwykle ciekawa tego widoku. Nigdy nie widziałam trupa. 

Wychodząc zostawiłam drzwi otwarte, aby w razie potrzeby móc szybko wrócić. Korytarz był zacieniony. Każdy kąt wyglądał tak samo. Nie bałam się ciemności, przynajmniej nie w tamtej chwili. Światło nieznacznie wpadało na korytarz z pokoju. Ze strony schodów jasne smugi ulicznej latarni rzucały światło na dolny korytarz. Pamiętam jak ucieszyłam się, że nie będę musiała zapalać światła. Zapewniało to sukces mojej nocnej misji.

Gdy stanęłam na szczycie schodów usłyszałam szelest.

– Mamo?

Cisza.

– Tato?

Szept był ledwo słyszalny, aż dziwne, że w ogóle coś wyszło z moich ust. Doskonale wiedziałam, że to nie oni. Może to wiatr wpadający przez otwarte okno lub meble, które czasem skrzypią. Zawahałam się przez moment. Zastanawiałam się czy nie odpuścić. Pamiętam to dokładnie, bo gdybym wtedy zrezygnowała, inaczej może by się to potoczyło. Przynajmniej teraz tak myślę o tych wydarzeniach.

Przekonałam siebie, że to tylko meble. Rodzice niejeden raz dawniej musieli odpędzać nocne strachy z poprzedniego domu. Powtarzali do znudzenia, że czasem pod samym ciężarem skrzypią. Tyle, że to nie był dźwięk strzelającej szafki, ale poruszenie. Zeszłam parę stopni niżej. Światło latarni wpadało przez widoczną ze schodów kuchnię. Zeszłam trochę niżej, już zupełnie swobodnie. Wrażenie zniknęło, ale nim zdążyłam dojść do połowy korytarza i bocznych drzwi, w których kierunku zmierzałam, znów to usłyszałam. Tym razem wyraźnie właśnie od strony zamkniętych drzwi. Lekko zaskrzypiały, a klamka poruszyła się powoli w górę i w dół. Poczułam ciarki na całym ciele i już miałam biegiem wrócić na górę, gdy usłyszałam cichy głos:

– Aniu, chodź…

Ciarki zmieniły się w dreszcze. Zimny pot spłynął mi po plecach, ale nie ruszyłam się nawet o milimetr. Czułam się jak przymurowana do podłogi.

– Chodź… Zabawimy się… – powtórzyło coś po drugiej stronie.

Poczułam, że stopy odzyskały władzę i czym prędzej, nie zważając na hałas, ruszyłam biegiem do pokoju. Miałam nadzieje, że rodzice się obudzą i usłyszą hałas, który narobiłam. Jednak nikt nie zareagował. Gdy wpadłam do środka od razu zamknęłam drzwi i zastawiłam je małym, plastikowym krzesełkiem, bo tylko takie miałam. Z dołu dochodziło coraz głośniejsze skrzypienie i walenie w drzwi. Jak oni mogli tego nie słyszeć? Do dziś zadaję sobie to pytanie… Przecież hałas był okropny, a ja nie byłam cicho. Bałam się. To była najgorsza noc w moim życiu. Z pokoju nie wyszłam już nawet na chwilę, bo dźwięki z dołu były przerażające, a w głowie cały czas słyszałam szept wołający na dół.

 

***

 

Kolejne dni pokazały jak się zmieniłam. Rodzice nie dostrzegli tej zmiany. Skończyły się pytania o pracę ojca. Ciekawość gdzieś uleciała i pozostała jedynie obawa. Gdy otwierały się drzwi firmy, ja uciekałam pragnąc znaleźć się od tego miejsca jak najdalej. Gdy wychodziłam na dwór skutecznie omijałam wzrokiem wejście. Z czasem coraz częściej próbowałam sobie wmawiać, że to miejsce nie istnieje. Tak było łatwiej, zwłaszcza gdy nowi klienci byli dowożeni do firmy.

Niektórzy z tych nowych, tych co jeszcze czepiali się życia, byli bardziej natarczywi. Nocą słyszałam wyraźnie ich zawodzenie. Tych co byli w podeszłym wieku jakoś łatwiej było znieść. Każdy z nich chciałby żyć i chyba byłam dla nich pewnego rodzaju łącznikiem. Czasem było lepiej, czasem gorzej… Najgorsze przychodziło w nocy, gdy udawało mi się zasnąć.

Powtarzający się na okrągło koszmar… Do tej pory, gdy zamykam oczy na jego wspomnienie przechodzi mnie dreszcz. Bo co by było gdyby ojciec lub ktoś inny nie zamknął drzwi na dole. To właśnie mi się śniło.

Widzę siebie przykrytą po samą głowę kołdrą w zajączki. Jest urocza, wybrana przez mamę. Jest to jedyny przyjemny akcent w całym tym koszmarze. Pod nią czuje się w miarę bezpieczna. W tym śnie rodziców nie ma w domu. O dziwo jestem sama. Dom spowija mrok, a za oknem siąpi deszcz. Słyszę skrzypienie na schodach i kroki. Pozwalam sobie na delikatne wychylenie głowy z pościeli i mój wzrok pada na okno i pulsujący błękitno-złotym blaskiem cmentarz. Idealnie widoczny, mimo rozmazujących się na oknie kropli deszczu. Kroki są coraz głośniejsze i zbliżają się do pokoju. Cały czas przykryta kołdrą po samą szyję, staram się nie wydawać odgłosów. Klamka od drzwi porusza się w górę i w dół, a ja ze strachu wstrzymuję oddech. Sen jest tak realny i prawdziwy, że nawet teraz zastanawiam się, czy to się nie zdarzyło naprawdę. Drzwi się lekko uchylają, ale nic dalej się nie dzieje. To wyczekiwanie zmusza mnie do podejścia do wejścia. Gdy o tym myślę, dziwię się tej małej sześcioletniej dziewczynce, że do nich podchodzi. Ku mojemu zdumieniu, za każdym razem zamiast zatrzasnąć, ja je otwieram. Za nimi nikogo nie ma. W pierwszym odruchu powinnam je zamknąć. Zamiast tego czekam. Jakbym wiedziała, że coś się stanie.

Pojawia się znikąd postać młodej kobiety. Jakby od zawsze tam była. Patrzy na mnie, ubrana w zwiewną suknię do samej ziemi. Jej wzrok jest szklisty, a ona wyciąga w moim kierunku ręce i w momencie gdy mam je pochwycić, znów słyszę ten sam szept. Pierwszy, który usłyszałam.

-Aniu… Chodź… Już czas, chodź do mnie.

W tym momencie spoglądam na nią. Jej twarz wykrzywia przerażający, nienaturalny uśmiech, a stopy, które ze zdziwieniem spostrzegam są gołe, mają brzydkie przebarwienia i czarne długie paznokcie. Już prawie ma mnie w swych objęciach, ale na całe szczęście się budzę.

Tak właśnie było za każdym razem…

Z czasem, poza nocą zachowywałam się jakby wszystko było normalnie. Poszłam do pierwszej klasy szkoły podstawowej w tej samej wsi. Pierwszy dzień był pełen obaw, ale dałam radę. Zyskałam nowych znajomych i z czasem nawet się zaprzyjaźniłam. Niestety chodziłam do klasy z Eweliną, która z nowej koleżanki stała się osobą uciążliwą. Opowiadała niestworzone historie o moim domu i ojcu oraz jego zawodzie. Początkowo nikt się nie przejmował. Zdarzyło się, że ktoś się podśmiewał, rzucił parę złośliwych uwag i na tym się kończyło. Po jakimś czasie zwierzyłam się jednej z moich klasowych koleżanek. Opowiedziałam to co się wydarzyło i wszyscy mnie odtrącili. W ten sposób straciłam znajomych, a także szansę na normalne dzieciństwo oraz nowe irytujące przezwisko. Od tej chwil byłam nazywana Trupianna. Dzieciaki pokazywały mnie sobie palcami. Szeptały za plecami. Nie wiem, co myślały. Może przypuszczały, że oszalałam… Przypuszczam, że bały się tych dziwnych opowieści. W końcu oni też byli dziećmi. Nie rozumiałam czym im zawiniłam. Do szkoły szłam i tam przeżywałam koszmar, a gdy wracałam do domu czekał mnie jeszcze gorszy, zwłaszcza gdy wszyscy spali.

Czasem się zdarzało, że widziałam grupę jakichś dzieciaków, biegających na ulicy. Z oddali zerkały na nasz dom. Nigdy się nie zbliżały. Jakby w obawie, że może Trupianna naśle na nich coś złego. Tak właśnie uważały… Traktowały mnie oschle, bo bały się, że spotka ich to samo. Gdyby to ode mnie zależało, dałabym nauczkę każdemu dzieciakowi w szkole, który choć raz zaśmiał się na przezwisko Trupianna. Później temat im się znudził. Nie wydawał się już tak interesujący, ale wystarczyło, że usłyszały o nowym wypadku w okolicy, czy zbyt duży ruch był w zakładzie u ojca, czy też byłam zwyczajnie przeziębiona, wracał i uderzał we mnie z nową siłą. Siedmiolatki potrafią być bardzo okrutne. Wtedy w dużej mierze kształtuje się nasz charakter i to co nas spotka za młodych lat, często przekładamy na nasze życie. Ja na pewno przełożyłam.

Pewnie żyłabym w ciągłym strachu, gdyby nie pewna sytuacja, która miała miejsce gdy miałam dziewięć lat. Umarł mój dziadek, którego kochałam najbardziej na świecie. Był wspaniałym człowiekiem i byłam jego oczkiem w głowie. Zaczął chorować przed naszą przeprowadzką. Stan zdrowia cały czas się pogarszał. Raz było lepiej raz gorzej, ale zazwyczaj robił dobrą minę do złej gry. Udawał może ze względu na babcię, bo naprawdę ciężko znosiła jego chorobę. Dziadek dzielnie walczył z rakiem, ale niestety nie udało mu się wygrać, mimo trzech operacji nastąpiły kolejne przerzuty w płucach. Nie było już co ratować. Pamiętam jak rodzice mi o tym powiedzieli.

Wiecie co jest jednak najgorsze w tym wszystkim? Nie pomyślałam, że szkoda dziadka, którego naprawdę bardzo kochałam. Słowa, które zmroziły serce, a cała rozpacz wyleciała oczami na ich dźwięk – to o dziwo nie była jego śmierć. Pamiętam jak dziś, to co tata powiedział:

– Kotku, nie martw się jeszcze pożegnasz się z dziadkiem. W piątek o jedenastej będzie pogrzeb.

Pogrzeb, to było słowo, które przeraziło mnie najbardziej. Nie dziadka śmierć, ale jego ciało.

To był jeden z tych gorszych dni, gdy mama spała ze mną w pokoju. Choć gdy przyszła do mnie kobieta we śnie i obudziłam się zlana potem, bo jej palce były bliżej pochwycenia mnie niż kiedykolwiek wcześniej, w pokoju byłam sama. Z dołu dochodziło szuranie, a mnie znów zadziwił fakt jak moi rodzice nie mogą tego słyszeć. Przynajmniej hałas dochodził z dołu to znaczy, że drzwi były cały czas zamknięte. Ojciec dobrze wyszkolił sam siebie. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się zapomnieć. Na całe szczęście dla mnie. Bo kto wie co by się wtedy wydarzyło.

Piątek zdecydowanie nadszedł zbyt szybko. Dopiero co był wtorek, a tu już nagle był koniec tygodnia. Byłam zrozpaczona. Na całe szczęście ojciec nie zajmował się ciałem. Przynajmniej tyle dobrego, że dziadek nie leżał u nas za ścianą.

Gdy dojechaliśmy do kościoła nieco marudziłam. Rodzice sądzili, że wydziwiam. Oni przez klika lat nawet nie zauważyli, że z ich dzieckiem działo się coś dziwnego. Może gdyby wcześniej ktoś ze mną porozmawiał, może gdyby coś zauważyli… Niestety nikt nic nie wiedział. Przynajmniej nikt dorosły. Gdy staliśmy w wejściu do kościoła nawet próba pocieszenia i podniesienia na duchu, że dzisiaj szkoła mnie ominie, nie pomogła. W samym kościele było tłoczno. Dziadek był lubiany i jeszcze dość młody. Co to za wiek – sześćdziesiąt pięć lat na śmierć. Babcia stała przy trumnie i widać było, że z nią kiepsko. Mama zostawiła mnie z tatą i pobiegła do niej.

Ja próbowałam patrzeć na ludzi, na kwiaty nie zwracając uwagi na ciało leżące w wielkiej ciemnobrązowej trumnie, w której leżał człowiek. Zadziwiające jak wiele pamiętam z tego pogrzebu. Pamiętam jak dużo ludzi było, jak była ustawiona trumna i jak leżały wieńce ułożone koło niej. Mój mózg usilnie próbował zająć myśli czymś innym.

– Chodź Aniu. Pożegnamy się z dziadkiem. – Popchnął mnie do przodu.

Gdy ojciec zbliżył się do trumny, ja starałam się patrzeć w drugą stronę. Trzymał mnie mocno za rękę i nie mogłabym mu się nawet wyrwać. Tata podszedł, uściskał dłoń dziadka, chwilę postał i nie zważając na moje nieśmiałe protesty przesunął mnie bliżej trumny. W końcu musiałam na niego spojrzeć. O dziwo nic się nie wydarzyło. Ze zdumieniem patrzyłam na ciało, które tak naprawdę widziałam po raz pierwszy. Dziadek był pomarszczony, twarz się nieco zapadła pod ciężarem choroby. Jego skóra w przeciwieństwie do kolorów za życia była żółto–sina. Wyglądał zupełnie inaczej niż kobieta ze snu. Dlatego też odważyłam się go dotknąć. W końcu to rodzina. Skóra była lodowato zimna, brakowało w niej życia. Ujęłam dziadka za rękę i spojrzałam na tatę. Widziałam w jego oczach łzy.

W tym momencie jednak coś poczułam. Palce w trumnie poruszyły się, oczy lekko zadrżały.

– Tato, tato! Widziałeś? – szepnęłam do niego, chcąc cofnąć rękę.

On nie patrzył w moją stronę. Nie słuchał co do niego mówiłam. Nagle ręce, w których jeszcze chwilę temu nie było życia pochwyciły mnie i wciągnęły do środka.

– Nareszcie będziesz moja, Aniu! – usłyszałam szept ze snu. Słowa wypowiadane przez kobietę, wydobywające się z ust dziadka.

Gdy wpadłam do środka, trumna się zatrzasnęła. Wszyscy zerwali się z miejsc. Nie wiem co tak na prawdę się działo. Bo krzyczałam tak przeraźliwie, jak nigdy w życiu. Widziałam przed sobą szklące się, martwe oczy człowieka, którego kochałam całe moje krótkie życie. Szpary, które dawały nieco światła pozwoliły mi wychwycić jego spojrzenie oraz ruchy. Ten trup trzymał mnie w stalowym uścisku. Na całe szczęście wszystko szybko minęło. Wieko się otworzyło. Dziadek, a przynajmniej to co na niego wyglądało, nie trzymał mnie, znów wydawał się być martwy. A ja dusząc się od kapiących łez, wtulałam się w tatę.

Do dziś nie potrafię tego wyjaśnić, a wszelkie tłumaczenia rodzicom, były zbywane ich chorą logiką. Nie chcieli zrozumieć mojej sytuacji, nie wierzyli mi. Ojciec przysięgał, że to wszystko przez to, że zbyt mocno się wychyliłam do trumny i po prostu do niej wpadłam, a ta pod wpływem uderzenia mojego ciała się zamknęła.

Całe życie później czułam te lodowate ręce na moim ciele. Okres dorastania był najgorszym w całym moim życiu. Nie ukrywałam już paniki. Co wieczór sama sprawdzałam czy drzwi są szczelnie zamknięte. Omijałam najdalej jak się dało zakład ojca, a gdy miałam możliwość uciekałam z domu do innej rodziny. Tak bardzo znienawidziłam rodziców, że nie rozumieli moich obaw i strachu. Dodatkowo zaczęli podejrzewać problemy psychiczne. Z tego powodu już jako nastolatka musiałam chodzić do lekarza.

Nie boję się śmierci, przynajmniej nie tej naturalnej, choć nie wiem co mnie czeka po drugiej stronie. Boje się dziwnej śmierci, niewyjaśnionej i zbyt wczesnej. Mam nadzieje, że gdy ktoś przeczyta te słowa nie pomyśli o mnie jak o kolejnej wariatce, tylko spróbuje zrozumieć. Teraz gdy nie mieszkam już w domu rodzinnym, wszystko zdarza się nieco rzadziej, ale nie na tyle by dało o sobie zapomnieć.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Pomysł na opowiadanie nie jest zły, ale wykonanie to już inna sprawa. Przede wszystkim w niemal każdym zdaniu złożonym brakuje przecinków. To mocno utrudnia czytanie. Poza tym: błędnie zapisane dialogi, powtórzenia, zaimkoza i kulejące zdania. Wypisywał błędów nie będę, bo musiałbym skopiować połowę opowiadania. Tekst do generalnego remontu.

Pozdrawiam

Mastiff

Wypada powtórzyć za Bohdanem, że dość słabe wykonanie utrudnia lekturę. A szkoda, bo opowiadanie, pomimo że niewiele się w nim dzieje, interesuje i nawet lekki dreszcz wywołuje…

Dzięki za porządnego kopa w dupsko… Nieuwaga odbija się na mnie bardzo. Koniecznie muszę coś z tym zrobić. Postaram się poprawić, może coś uda mi się nad tym tekstem popracować. Nie będę się tłumaczyć milionem powodów przez, które go skiepściłam. Choć się do tego sporo rzeczy przyczyniło. No coż winny zawsze się tłumaczy… ;)

Co do zamków jest ich zbyt wiele, gdyż obawiam się nie zrozumienia.

Nie mniej dziękuję za poświęcony czas. Tobie Adamie wielkie dzięki za to, że mimo błędów po raz kolejny nieco podnosisz na duchu. Mało komentuje i mało piszę na fantastyce, ale dobre słowo w krytycznym komentarzu zawsze mile widziane ;).

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Mnie wciągnęło, naprawdę mnie wciągnęło, może dlatego, że mam syna, rok młodszego od bohaterki, który przeżywa właśnie fascynację duchami, upiorami i czym tam jeszcze. Więc, przynajmniej z mojego punktu widzenia, narracja z pozycji dziecka sprawdziła się w stu procentach.

Błędy są, liczne i utrudniające lekturę, a ich wypisanie – jak już zauważył Bohdan – oznaczałoby przepisanie połowy tekstu. Jest też pewna niekonsekwencja w fabule – raz piszesz, że rodzice nie zauważyli zmian u córki (swoją drogą, co to by byli za dziwni rodzice) a zaraz potem, że ją wysłali do psychologa.

Kurczę, Morgiano, skup się na tych głupkowatych błędach, bo możesz pisać naprawdę ciekawe historie.

Pozdrawiam.

Dzięki Ocho za przeczytanie.

Przy tak wielu błędach dobrze, że chociaż wciągnęło. Będę pracować nad tekstem i ten też poprawię. Co do rodziców wydawało mi się oczywiste, że zauważyli to dopiero po sytuacji na pogrzebie. W sposób, który chcieli zauważyć i tylko w taki jaki chcieli sobie przetłumaczyć.

Dzięki za opinię na pewno pomoże w poprawie i wyłapywaniu błędów w kolejnych tekstach. Brakowało mi tego, żeby ktoś powiedział mi co robię nie tak. Niestety na bliskich w tym temacie nie za bardzo mogę liczyć.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Tekst jako horror sprawdza się dobrze, bo naprawdę trzyma w napięciu. Sama fabuła i forma opowiadania przypomina mi trochę takie sprawozdanie z for o zjawiskach paranormalnych, gdzie ludzie opowiadają, co im się niezwykłego zdarzyło. To oczywiście nie zarzut, ale tak mi się skojarzyło.

Błędów jest sporo, kilka udało mi się zapisać:

Za nim nastał – zanim

Dziecko co to robisz – przecinek po “dziecko”, bo to wołacz; w tekście brakuje sporej liczby przecinków

Niepewnie weszłam do domu, a on pokazywał średniej wielkości salon z częściowo ułożonymi rzeczami - zgubiony podmiot, z tego zdania wynika, że to dom pokazał bohaterce salon

co chwile – chwilę

tą przeprowadzkę – tę

się dziwie – dziwię

Nie wiem co myślały – przecinek po “wiem”

grał dobrą minę – robił dobrą minę do złej gry

Piątek zjawił się  – dziwnie to brzmi, może lepiej “nadszedł”

możliwości typu ferie – brzydkie zdanie :)

Powodzenia z kolejnym tekstem. Teraz już pójdzie z górki.

 

Zygfrydzie bardzo Ci dziękuje, że poświęciłeś mi czas. Interpunkcja to moja pięta achillesowa. Pracuje nad nią, ale ciężko mi idzie. Spróbuje jeszcze to przejrzeć. Pewnie nikt już tego nie przeczyta, ale chociaż dla samej siebie.

Błędy poprawione.

Co do stylu. Opowiadanie miało być formą opowieści, dlatego język celowo nie jest wyszukany. Nie jestem znawcą historii opowiadanych na necie. Jest to w pewien sposób przedstawienie moich dawnych lęków. Oczywiście w wersji bardzo przerysowanej.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Istotnie, to horror, ale dla czytającego. Nieczęsto zdarza mi się widzieć tak niechlujnie napisany tekst, zawierający tyle fatalnie skonstruowanych zdań, z mnóstwem powtórzeń i zlekceważoną interpunkcją.

Nie pojmuję, jak rodzice mogli nie zauważyć zmian w zachowaniu córki. Nie rozumiem, dlaczego dziecko o niczym nie wspomniało rodzicom.

Niezły pomysł został żywcem pogrzebany, ale jeśli Autorka postara się, można jeszcze próbować reanimacji.

 

Na­zy­wam się Anna.Na imię mam Anna.

 

Nie boje się śmier­ci… – Literówka.

 

Jako mała dziew­czyn­ka wraz z ro­dzi­ca­mi miesz­ka­łam w samym cen­trum du­że­go mia­sta. Miesz­ka­li­śmy na jed­nym ze sta­rych osie­dli, które oka­la­ły za­rów­no pięć­dzie­się­cio­let­nie bloki, jak i nieco młod­sze wie­żow­ce. Miesz­ka­li­śmy w jed­nym z nich na ósmym pię­trze. Miesz­kan­ko było małe i przy­tul­ne. – Powtórzenia.

 

…a to znów na wąski przed­po­kój i kuch­nie – Literówka.

 

kuch­nie z lśnią­cy­mi czar­ny­mi fron­ta­mi. – Literówka.

 

…i to one zaj­mo­wa­ły głów­ną po­wierzch­nie domu. – Literówka.

 

Co tam bę­dzie tato? – py­ta­łam co chwi­le, ale moje py­ta­nie ula­ty­wa­ło w próż­nie.  – Literówki.

 

Tata zro­bił dla cie­bie huś­taw­kę i pia­skow­ni­cę za nim się prze­pro­wa­dzi­li­śmy– po­wie­dzia­ła i wy­szła z domu. – Brak spacji po półpauzie. Czy mama mówi, że przeprowadzili się za tatą? ;-)

Tata zro­bił dla cie­bie huś­taw­kę i pia­skow­ni­cę, zanim się prze­pro­wa­dzi­li­śmy – po­wie­dzia­ła i wy­szła z domu.

 

Ko­ry­tarz w na­szym domu był wąski i od­cho­dzi­ło od niego tylko kilka drzwi. kilkoro drzwi.

 

Naj­bliż­sze tuż przy scho­dach oka­za­ły się sy­pial­nią ro­dzi­ców, a ko­lej­ne to ła­zien­ka, mój pokój i wolny po­ko­ik dla gości, usy­tu­owa­ny po prze­ciw­nej stro­nie. – Piszesz o drzwiach. Czy drzwi były sypialnią, łazienką i innymi pokojami. ;-)

 

Nie mogła prze­cież cały czas stać sa­mot­nie. – Wolałabym: Nie mogła prze­cież cały czas stać bezczynnie.

 

Stwier­dził, że dzię­ki nie mu bę­dzie dużo w domu…Stwier­dził, że dzię­ki niemu bę­dzie często w domu

 

Wtedy też do­wie­dzia­łam się, że mamy w domu piw­ni­ce, która bę­dzie do­dat­ko­wym za­ple­czem. – Literówka.

 

Było cie­pło, a ja byłam na tyle duża by móc spać przy otwar­tym. Lip­co­we noce były cie­płe, a na nie­bie było pełno gwiazd, oświe­tla­ją­cych czę­ścio­wo ogród. – Powtórzenia.

 

Mia­łam wra­że­nie, że cięż­ko jej się po­go­dzić z de­cy­zją mężaMia­łam wra­że­nie, że trudno jej się po­go­dzić z de­cy­zją taty/ ojca

Ciężkie jest coś, co dużo waży.

 

Może to wiatr wpa­da­ją­cy przez otwar­te okno lub nie­zdro­we po­ru­sze­nie mebli, które cza­sem skrzy­pią. – Kiedy meble poruszają się zdrowo? ;-)

 

Ro­dzi­ce nie jeden raz daw­niej mu­sie­li… Ro­dzi­ce niejeden raz…

 

…za­sta­wi­łam je małym, pla­sti­ko­wym krze­seł­kiem, bo tylko taki mia­łam. – Literówka.

 

Po­zwa­lam na de­li­kat­ne wy­chy­le­nie głowy z po­ście­li…Po­zwa­lam sobie na de­li­kat­ne wy­chy­le­nie głowy z po­ście­li

 

Pa­trzy się na mnie, ubra­na w zwiew­ną suk­nię do samej ziemi.Pa­trzy na mnie

 

Jej wzrok jest szkli­sty i wy­cią­ga w moim kie­run­ku ręce i w mo­men­cie gdy mam je po­chwy­cić, znów sły­szę ten sam szept. – Istotnie, szklisty wzrok z wyciągniętymi rękami może przerazić każdego. ;-)

 

Jed­nak myślę, że gdy to usły­sza­ły opo­wie­ści same za­czę­ły się bać. – Tak bywa, że gdy opowieści usłyszą coś okropnego, same także zaczynają się bać. ;-)

 

Cza­sem się zda­rza­ło, że wi­dzia­łam jakąś grupę dzie­cia­ków bie­ga­ją­cych na ulicy. W od­da­li zer­ka­li na nasz dom.Cza­sem się zda­rza­ło, że wi­dzia­łam grupę jakichś dzie­cia­ków, bie­ga­ją­cych na ulicy. Z od­da­li zer­ka­ły na nasz dom.

Nigdy się nie zbli­ża­li. Nigdy się nie zbli­ża­ły.

Tak wła­śnie uwa­ża­li… Trak­to­wa­li mnie oschle, bo bali się…Tak wła­śnie uwa­ża­łyTrak­to­wa­ły mnie oschle, bo bały się

W powyższych zdaniach piszesz o dzieciakach. Dzieciaki są rodzaju nijakiego.

 

Pew­nie ży­ła­bym w cią­głym stra­chu, gdyby nie pewna sy­tu­acja, która miała miej­sce w wieku dzie­wię­ciu lat. – To pewnie była sytuacja z gatunku wyjątkowo długowiecznych. ;-)

 

W pią­tek na je­de­na­stą jest po­grzeb.W pią­tek o je­de­na­stej będzie po­grzeb.

 

Bo po śmier­ci do­brze o tym wie­dzia­łam, wszyst­ko w lu­dziach się zmie­nia­ło. – Czy Anna nie żyje i dlatego dobrze wie, co jest po śmierci? ;-)

 

…le­ża­ły wień­ce roz­ło­żo­ne w ko­ście­le z ja­ki­miś dłu­gi­mi ta­śma­mi. – Czy to naprawdę był kościół z taśmami? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Auć!

 

Dzięki Regulatorko! Normalnie poczułam się jak słoma mi z butów wystaje. ;)

 

Wiedziałam, że nie jest dobrze, ale dopiero teraz widzę jakie głupie błędy robię i jak jest źle. Postaram się dzisiaj nad tym posiedzieć i poprawić, aby wytknięte błędy nie umknęły. Dzięki jeszcze raz za przeczytanie i baaardzo wyczerpujący komentarz.

 

 

 

Edycja:

 

Poprawiłam. Coś nadal kuleje z tym mieszkaniem, ale już nie mam siły nad tym myśleć dzisiaj. Pokombinuje jeszcze i jak coś zmienię. Uśmiałam się z Twoich dopisków. Jesteś niesamowita, że tak wszystko widzisz i wyłapujesz. Jeszcze raz dziękuję. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Byłam tylko dzieckiem chciałam zostać tam gdzie miałam inne dzieciaki do zabawy, z którymi znałam się od zawsze.

chyba jeszcze ze dwa przecinki :) ?

Kochanie tata ci wszystko wyjaśni.

przecinek

Byłam okropnie rozkapryszonym bachorem. Wiem o tym, ale byłam tak zła na tę przeprowadzkę,

Może warto uniknąć powtórzenia

Dziecko, proszę cię przestań!

przecinek?

Najbliższe wejście tuż przy skrywało sypialnię rodziców,

Tuż przy czym : > ?

Za naszym ogrodzeniem w niewielkim oddaleniu były usytuowane inne domy oraz coś co przykuło moją uwagę.

na pewno przecinek przed co, i chyba przed w niewielkim i były usytuowane – bo to takie wtrącenie

Aby mnie przekabacić kupili mi nowe meble do pokoju.

Wiadomo, że do pokoju

To tylko cmentarz Aniu.

przecinek przed wołaczem

myślę, że musiałam być rozbrajająco szczera z zamyśloną miną jakbym wierzyła,

przecinek przed jakbym?

Mama widziałam, że zawahała się gdy mnie zobaczyła, ale w końcu nic nie powiedziała usadziła mnie w kuchni przy stole i podała kanapki z dżemem

Trochę dziwna konstrukcja

No, ta kobieta co tata ją przywiózł

Przecinek przed co

Udawał może ze względu na babcie,

ę

Fajna historia. Warsztatowo dałoby się trochę lepiej, ale fabularnie bardzo mi się podobało, a to chyba ważniejsze :>

Bardzo żywa Ci wyszła ta Ania, a to ważne w opowiadaniu o śmierci :-).

 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki, Nevazie. :)

Miło, że się podobało. Warsztat ciągle jeszcze nie jest najlepszy, także dziękuję za łapanie błędów. Zabieram się dziś lub jutro za poprawki. Jak tylko czas pozwoli. :)

 

 

Edit: Naniesione poprawki. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Jeszcze trochę tych błędów i połkniętych przecinków zostało. Do tego miejscami ataki byłozy. Ale klimat bardzo fajny. Opowieść mnie wciągnęła.

Babska logika rządzi!

Pamiętam to opowiadanie nawet po takim czasie, było chyba pierwszym Twoim, Morgiano, które przeczytałam. I które naprawdę mnie wciągnęło. Skoro napisałaś, że poprawiłaś błędy, a Finkla uznała, że zrobiłaś to na tyle skutecznie, że kliknęła bibliotekę, to wierzę Wam na słowo i też klikam. :)

Dziękuję. Nie spodziewałam się, że ktoś tu jeszcze zawita. Nie było moim pierwszym na portalu, ale było tym po którym niezwykle żałowałam, że moja słaba umiejętność poprawnego pisania zawaliła pomysł, który mi się podobał.

Do tej pory nie mogę tego przeboleć, dlatego cieszę się podwójnie z Waszych kilków. Jest mi niezwykle miło. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nie znasz dnia ani godziny… ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka