- Opowiadanie: mada - M.J.K. - Ostatnia zemsta

M.J.K. - Ostatnia zemsta

Moje pierwsze opowiadanie dlatego proszę w wyrozumiałość. :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

M.J.K. - Ostatnia zemsta

Ta historia zdarzyła się naprawdę i jest tak samo autentyczna jak rzeczywistość, która nas otacza.

Od zawsze byłem spokojnym człowiekiem. Nigdy nie uczestniczyłem w bójkach ani potyczkach słownych. Zwykle wolałem dać za wygraną niż stwarzać sobie wrogów. Mój ugodowy charakter stanowił największą słabość w tym popieprzonym świecie.

Od kilku miesięcy przebywam w szpitalu Red Ego w Detroit. W ostatnim czasie straciłem rękę, głowę mam lekko poharataną, na dodatek łóżko niemiłosiernie krępuje ruchy. Pomieszczenie nie posiada okien dlatego światło emitują neonowe żarówki. Często zamykam oczy aby ich nie widzieć. Gałki strasznie pieką pod wpływem sztucznych promieni.

Teraz zamknę powieki i przytoczę Ci ostatnie wydarzenia, które doprowadziły mnie do takiego stanu.

 

Odkąd zacząłem pracować minęło 7 miesięcy. Codzienny dojazd do pracy zajmował mi około 50 minut, nie narzekałem. Mimo wczesnej pobudki przed 4 rano lubiłem to co robię, dawało mi to nawet pewną satysfakcję. Jeśli powiedziałbym Ci, że codziennie gołymi rękami przenosiłem ciężary o łącznej wadze 20 ton, nie uwierzyłbyś; więc zachowam ten fakt dla siebie. Praca na magazynie, nie należała do łatwych lecz do wszystkiego szło się przyzwyczaić.

Każdego dnia pod halę podjeżdżały najróżniejsze tiry wypełnione bananami, ananasami oraz różnoraką spożywką. Boże dziękuję Ci za wynalezienie palet oraz wózków widłowych, które choć trochę ułatwiły moją pracę. Oczywiście sortowaniem i przepakowywaniem towarów na sklepy musiałem zająć się osobiście.

Przez nieustający wysiłek fizyczny, z tygodnia na tydzień czułem coraz silniejszy ból kręgosłupa. Przez całe życie nie brałem zwolnienia lekarskiego lecz kiedyś musiał być ten pierwszy raz. W poniedziałek z samego rana wykonałem telefon do przełożonego.

– Magazyn Hades Spedition, Olivier Gross przy telefonie.

– Dzień dobry tu Bryan, Bryan Anderson. Przykro mi lecz nie dotrę dzisiaj do pracy. Odczuwam silny ból w krzyżu, dlatego wybieram się do lekarza.

– Dobrze Anderson, zadzwoń później abym widział co z tobą zrobić.

– Nie ma problemu, do usłyszenia.

 

U lekarza jak zawsze były ogromne kolejki. Dlatego znużony usiadłem na kanapie. Obok mnie siedziała matka z dzieckiem, który bawił się kukiełką mrocznego rycerza. Starałem uśmiechnąć się do pary nieznajomych, lecz mój gest nie wywołał żadnej reakcji. Na wprost mnie stał stary mężczyzna. Chciałem ustąpić mu miejsca ale kiwnął ręką, abym się nie fatygował.

Siedząc w bezruchu wpatrywałem się w okrągły zegar. Czas płynął wolno, wolniej niż żółw biegnący do wody. Jedna godzina, druga, ile jeszcze? Mogłem iść prywatnie do jakiegoś specjalisty ale z moją pensją każdy dodatkowo wydany cent na służbę zdrowia był zmazą na honorze. Płacę przecież kolosalne podatki.

W końcu drzwi gabinetu lekarskiego otworzyły się.

– Pan Anderson zapraszam.

I już po chwili siedziałem na wprost doktora. Mimo, iż tak rzadko u niego bywałem, pamiętał mnie bardzo dobrze. Spokojnie opowiedziałem mu o swoich bólach w krzyżu a on kazał mi się rozebrać od pasa w górę. Zimny stetoskop dotknął mojej klatki; gwałtownie zadrżałem. Takie badania to przecież rutyna i nijak się miały do moich dolegliwości. Po chwili lekarz dotknął palcami moich pleców.

– Boli? – skierował palce bliżej kręgosłupa.

– Tak – odpowiedziałem.

– A tutaj? – Powoli przesuwał ręce niżej.

– Tak, jeszcze bardziej boli.

Doktor usiadł przy biurku i kazał mi się ubrać. Szybkim ruchem ręki zaczął coś notować na mojej karcie pacjenta. Kątem oka starałem się dostrzec treść tych informacji, lecz na próżno. Kształt liter przypominał arabskie szlaczki, podobne do tych z telewizji Al Jazeera.

Do gabinetu weszła młoda pielęgniarka, niosąc w ręku zaparzoną kawą. Podeszła do biurka doktora i położyła filiżankę na srebrnej podstawce. Popatrzyła na zabazgraną kartę a później na mnie. Jej spojrzenie nie wróżyło nic dobrego. Dodatkowo kobieta pokręciła subtelnie głową jakby chciała powiedzieć: Współczuję, masz wielki problem. Po wypełnieniu rannego rytuału z kawą wyszła.

– Panie doktorze coś niedobrego dzieje się ze mną?

– Hmm… tak, tak, to znaczy nie, nie. Po prostu przeciążył pan kręgosłup. To jeszcze nic wielkiego. Niestety odcinek lędźwiowo krzyżowy jest zwyrodniały. Podejrzewam, że ta wada istnieje od dzieciństwa i ujawniła się teraz z uwagi na wysiłek jaki doznaje pan w pracy. Zapiszę Vicodin, raz dziennie i oczywiście masaże, zwolnienie na dwa tygodnie, co najmniej.

– Dwa tygodnie?

– Tak. Albo to albo operacja. A tego chcemy uniknąć, prawda?

Kiwnąłem głową w geście akceptacji. Praca była moim życiem a teraz? Miałem dwa tygodnie spędzić w łóżku przed telewizorem, oglądając tanie seriale i słuchając o farsie na świecie. Pieprzenie.

 

Po wyjściu od lekarza udałem się do apteki. Za ostatnie pieniądze kupiłem Vicodin oraz chleb w sklepie całodobowym. Do pierwszego czyli spodziewanej wypłaty zostały dwa dni. Dobrze, że miałem trochę szynki w lodówce. W drodze do domu zauważyłem nowo otwarty sklep na rogu ulic Shelby St i Grand River Ave. Z ciekawości podszedłem do matowej szyby. Na wystawie ujrzałem wielką fajkę wodną, kilka małych wyszywanych laleczek oraz postawny posążek rogatej osoby. Owa tajemnicza postać siedziała w pozycji lotosu. Uważnie rozejrzałem się za szyldem sklepu, ale nie dostrzegłem go. Podekscytowany nieznanym obiektem wszedłem do środka. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wyglądało dość dziwacznie. Długa oszklona lada rozciągała się od samego wejścia. Na wprost niej stał regał z książkami. Opasłe tomy podzielono na kategorie: Czarna magia, Voodoo, Kabała, Thelema, Numerologia oraz Kościół Nowego Życia. Dalej spostrzegłem szkielet ludzki, podobny do tych, których używa się na lekcjach anatomii w szkołach medycznych. Za nim kolejny regał tym razem z różnokolorowymi fiolkami. Pod szklanymi przedmiotami umiejscowiono tabliczki z nazwami: Jad kobry, Czarnej wdowy, Warana, Meduzy, Skorpiona, Tajpana. Nie przeczytałem ich wszystkich ale uwierz było ich sporo. Po prawej stronie zauważyłem przejście do innego pomieszczenia. Za pociętą zielono–żółtą firanką znajdowała się kanapa oraz wielka fajka wodna, taka sama jak na wystawie.

Zadzwoniłem dwa razy maleńkim dzwoneczkiem leżącym na ladzie. Poczekałem chwilę lecz nikt nie raczył do mnie przyjść. Już zamierzałem wyjść gdy gruby głos odezwał się zza moich pleców.

– Proszę tak szybko nie rezygnować. Jeśli jedna chwila może odmienić ludzkie życie, warto na nią poczekać.

Odwróciłem się na pięcie, za ladą stał stary mężczyzna. Jego twarz… tak twarz, była niezwykła. Wyglądała jakby skrywała tajemnice całego wszechświata. Siwe długie włosy zaczesane do tyłu, zakrywały bliznę rozciągającą się wzdłuż szyi, a wielkie zielone oczy mieniły się w blasku halogenowych żarówek. Ubiór mężczyzny też budził tajemniczość. Stara tunika oraz spodnie wyglądały jakby stworzono je z worków po zbożu.

Podszedłem trochę bliżej, sprzedawca wyciągnął rękę.

– Malik.

– Anderson.

– Zapewne jesteś tu bo zaintrygowało cię okno wystawne mojego sklepu. Możesz wierzyć lub nie ale wszystko co tu widzisz jest prawdziwe.

Po tych słowach zrobiło mi się trochę niedobrze. Ponownie spojrzałem na półkę z fiolkami jadów. Węże oraz pająki od zawsze budziły we mnie grozę, niezależnie od ich elementów składowych. Sprzedawca uśmiechnął się pod nosem.

Od zawsze byłem zagorzałym sceptykiem. Słowa w stylu magia, czary, voodoo, nigdy do mnie nie przemawiały. Moja obecność w sklepie wynikała jedynie z pociągu do poznania czegoś nowego. Niczego więcej.

– Masz jakiś problem. Zapewne mogę ci pomóc. Musisz tylko sam tego chcieć.

– Słuchaj Malik, nie wierzę w większość rzeczy, które tu widzę, i nie mam żadnych problemów.

– Każdy ma jakiś problem panie Anderson. Ludzie, którzy twierdzą inaczej są w wielkim błędzie.

– Ale ja nie mam! Mam pracę, którą nawet lubię, mieszkanie, samochód…

– A rodzinę? – zaśmiał się Malik. – Są rzeczy ważne i są ważniejsze. Jeśli opierasz swoje życie na tych pierwszych, masz poważny problem.

– Nikt mi nie będzie mówić jak mam żyć a tym bardziej nie osoba, która zna realia wyłącznie z magazynów Forbes’a.

Ruszyłem w stronę drzwi.

– Jan nie znam realiów? To wy przypłynęliście tutaj, kiedy my toczyliśmy spokojne życie. Zatruliście nasze rzeki i jeziora, wybiliście zwierzynę. Większość naszych plemion została zabita za to, że nie chciała oddać kawałka ziemi. I niech pan nie wychodzi! Jutro ból będzie silniejszy i wróci pan w nadziei o ratunek.

Bez pożegnania trzasnąłem drzwiami. W duszy przyrzekłem sobie, że będę trzymać się z dala od dziwacznych miejsc.

Będąc dzieckiem, raz w życiu udałem się z rodzicami do wesołego miasteczka. W naszym mieście znajdował się niewielki lunapark z diabelskim młynem, elektrycznymi samochodzikami oraz gabinetem strachów. Tego ostatniego nie zapomnę do końca życia. Mama i tata jedli sernik w malutkiej kawiarence rozstawionej na potrzeby zwiedzających, a ja próbowałem ich wyciągnąć z miejsca za wszelką cenę.

– Chodźcie ze mną, no dalej! – wrzeszczałem. Oni spokojnie kończyli posiłek.

– Jak chcesz to idź sam, albo poczekaj jeszcze chwilę – odpowiedziała mama. Pamiętam, po tych słowach miałem łzy w oczach. Od zawsze chciałem zobaczyć na żywo gabinet strachów dlatego każda chwila była dla mnie wiecznością.

– Idę! – krzyknąłem do rodziców. Odchodząc odwróciłem głowę z nadzieją, że ktoś wstanie i pójdzie ze mną, na próżno.

Przeszedłem obok rozchichotanej grupki dziewcząt z ogólniaka. Spoglądały na mnie szczerząc zęby. Pewnie pomyślały jak taki malec może sam włóczyć się po wesołym miasteczku. Nie chodzi tutaj o rozległą przestrzeń i możliwość zgubienia się lecz porwania w tamtym czasie były normą. Codziennie portret nowego dziecka pojawiał się na kartonikach po mleku; każdy w wieku zbliżonym do mojego. Oczywiście w tamtych czasach.

Podszedłem do wielkiego budynku z wejściem w kształcie wielkiej paszczy klauna. Do góry widniał pochylony szyld: Gabinet strachów. Już chciałem wejść, ale wielki mężczyzna zatrzymał mnie. Osobnik wskazał palcem na małą czerwoną tabliczkę: Wstęp od 8 lat lub z osobą pełnoletnią.

Moje marzenia kolejny raz oddaliły się w nieosiągalną przestrzeń.

Dyskretnie uśmiechnąłem się do pilnującego mężczyzny i odszedłem kawałek. Postanowiłem obejść dookoła wielki budynek. Z tyłu znajdował się mały płot, zapewne dla wścibskich osób takich jak ja. Postanowiłem przejść przez niego. Po paru sekundach męczarni udało się i już stałem się na wprost czerwonych drzwiczek z napisem: Dla personelu. Obejrzałem się na lewo i prawo, czy czasem nikt na mnie nie.patrzy Czysto, można było wchodzić.

Pomieszczenia w ciasnym korytarzu ciągnęły się po obu stronach. Garderoba, kolejna garderoba, palarnia, pomieszczenie socjalne. Uszedłem kawałek dalej. Ku mojemu zdziwieniu było tu strasznie cicho. Doszedłem do końca korytarza. Drzwi po mojej lewej stronie były lekko uchylone. Przez niewielką szparę dostrzegłem nagą kobietę. Stała do mnie tyłem dlatego wyraźnie widziałem jej krągłe pośladki. Była bardzo ładna. Powolnym ruchem ubierała swoją czarną, koronkową bieliznę. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego na żywo, może jedynie w kolorowych pisemkach Playboya siedząc na ławce z kumplami. I stałem tak jak wryty przez dłuższą chwilę dopóki trzask drzwi będących za mną nie wytrącił mnie z równowagi; aż podskoczyłem z wrażenia. Kobieta zakładająca pończochy obróciła się w moją stronę, wtedy ujrzałem ją z lepszej perspektywy. Jej twarz nie dorównywała urodzie ciała. Oczy miała całe popuchnięte jakby nie spała kilka nocy z rzędu. Obok rozciętej wargi widniał strumień zaschniętej krwi. Nos był cały zakrzywiony jakby silny cios pięścią przesunął jej kość. Widząc jej pełne smutku spojrzenie spanikowałem i wbiegłem do drzwi znajdujących się za mną. W trakcie ucieczki minąłem klauna, który najwyraźniej kończył swoją zmianę. Wciąż biegnąc znalazłem się w pomieszczeniu dla zwiedzających. Nie przeraziło mnie ono tak, jak to co zobaczyłem kilka sekund temu. Drakula, wilkołak, kobieta z brodą, szkielet oraz zombie byli niczym w porównaniu połączenia piękna i brzydoty wspomnianej kobiety. Brnąc cały czas do przodu znalazłem się na zewnątrz. Przebiegłem obok pilnującego mężczyzny, który wzruszył ramionami na mój widok. Po głowie chodziła mi tylko jedna myśl, aby szybko znaleźć się u boku rodziców i wrócić do domu. Do dziś nie przekraczam bram wesołego miasteczka, cyrków i tym podobnych dziwacznych miejsc. Teraz na swoją listę muszę dodać sklepy z „magicznymi” śmieciami.

Zadzwoniłem do zakładu pracy powiadamiając o terminie zwolnienia lekarskiego. Olivier Gross niezbyt entuzjastycznie przyjął fakt utraty pracownika na dwa tygodnie. Ja sam chciałbym odwrócić czas i być w tej chwili w pracy. Niestety, to co daje samorealizację przynosi również cierpienie.

 

Po niezbyt optymistycznym południu wróciłem do domu. Siadając na kanapie poczułem silniejszy ból. Czułem się tak, jakby mi ktoś przypieprzył młotkiem w kręgosłup. Odpaliłem czarną skrzynkę z kolorowymi obrazkami.

Dwie osoby zabite, cztery zostały ranne… Pstryk. Awaria metra w dzielnicy… Pstryk. Wybuch bomby spowodował zawalenie…

Czy we współczesnej telewizji normą są wiadomości o śmierci i cierpieniu? Dlaczego nigdy nie powiedzą nic optymistycznego.

Niezwykły robot kuchenny. Sieka, kroi, szatkuje oraz sam gotuje. Dodatkowo do zestawu dołączamy…

Jak będę chciał coś kupić to zainteresuję się pełną gamą produktów a nie bublami podtykanymi przez korporacje telemarketów.

Weź kredyt hipoteczny, oprocentowanie już od… Pstryk.

Dosyć oglądania. Była trzynasta, o tej godzinie przebywałbym jeszcze w pracy.

Rozłożyłem ciało na kanapie. Czułem lekkie zmęczenie wywołane mieszanką emocji. Przez dłuższą chwilę gapiłem się w sufit a w myślach krążyła mi sytuacja ze sklepu. Zamknąłem powieki. Ile czasu minęło? Pół godziny, godzina? Spojrzałem na zegar wiszący na futrynie. Dopiero dwie minuty. Dlaczego ten czas tak wolno płynął? Gdybym był artystą narzekałbym na jego brak. Jeśli nie potrafiłem wytrzymać całego dnia to jak miałem wytrzymać dwa tygodnie?

Zażyłem dwie tabletki Vicodinu i znów wylądowałem na kanapie. Po paru chwilach zasnąłem jak dziecko, które matka utuliła do snu.

 

Obudziłem się o piątej rano następnego dnia. To czas, w którym już dawno jechałbym autostradą do pracy. Ku mojemu zdziwieniu przespałem prawie piętnaście godzin. Tylko parę razy w życiu zdarzyła mi się taka sytuacja. Raz gdy wieczór kawalerski kumpla przedłużył się o parę flaszek, a dwa gdy Erika powiedziała, że to koniec. I po co ja wymieniam jej imię, tak bardzo chciałem wymazać je z pamięci. Pewnie teraz żyje sobie gdzieś w willi z bogatym facetem. Mają basen, ogród, psa, dziecko… Może właśnie teraz, ktoś dotyka moją Erikę?

Zdenerwowany wykonałem telefon.

– Halo, Erika?

– Steve przy telefonie.

– Proszę Erikę.

– Tak słucham?

– Erika jak miło usłyszeć twój głos. Może się spotkamy, wiesz tak jak dawniej w…

– Ile razy mam ci powtarzać żebyś do mnie więcej nie dzwonił. Jestem z kimś, jest mi dobrze a ty to chcesz zepsuć.

– Proszę wysłuchaj mnie.

– Już dosyć czasu zmarnowałam z tobą. Mam ci przypomnieć jak samotnie siedziałam w domu.

– Musiałem pracować żeby zapewnić nam lepszą przyszłość.

– Mam gdzieś to co robiłeś przez całe dnie. Normalni ludzie pracują po osiem godzin, a ty? Jedenaście, dwanaście!

– Proszę wróć do mnie, ja się zmieniłem.

– Nie wierzę w to! Tacy ludzie jak ty nigdy się nie zmieniają. Powiem ci coś, za dwa miesiące ja i Steve bierzemy ślub. On mnie rozumie, nie tak jak ty. A teraz żegnam.

– Erika wysłuchaj mnie…

Rozłączyła się. Dobrze, że chociaż mogłem ją usłyszeć.

Czas mijał wolno a ja wpatrywałem się w wyłączony telewizor. Kineskop odbijał moją twarz, chudą i wysuszoną. Boże, jaki ja byłem stary. Dopiero teraz mogłem dokładnie przyjrzeć się swojej osobie. Nad moimi ustami górował pokaźny wąs a pod ustami sporej długości broda. Włosy długie i czarne rozchodziły się na wszystkie strony.

Postanowiłem pójść do fryzjera i zrobić coś z sobą. Musiałem tylko przeczekać parę godzin do otwarcia sklepów.

 

Szedłem wzdłuż ulicy Grand River Ave. Na nieszczęście znów mijałem sklep z dziwnymi rzeczami. Kątem oka w szybie wystawnej, ujrzałem wpatrującego się we mnie sprzedawcę. Miałem wrażenie, że porusza ustami, jakby coś mówił. To zły znak. Przyspieszyłem kroku. Po chwili ujrzałem szyld zaprzyjaźnionego zakładu fryzjerskiego.

Zawsze w piątek ja oraz mój ojciec odwiedzaliśmy Marcus Barber Shop. Dawnego właściciela zastąpił syn Gustav. To właśnie z nim spędziłem najlepsze lata swojego dzieciństwa. Razem w jednej ławie, razem na imprezy, później nasze drogi się rozeszły. On stracił rodziców w wypadku samochodowym, a ja podjąłem pracę i sam zacząłem golić się maszynką elektryczną; stąd przestałem regularnie odwiedzać jego zakład.

Gustav strzygł klienta. Od razu dostrzegł mnie gdy wchodziłem do zakładu. Na jego twarzy pojawił się uśmiech tak samo jak na mojej.

– Witaj przyjacielu, dawno żeśmy się nie widzieli.

– Tak, to prawda. Przyszedłem się ostrzyc.

– Już zapomniałeś o starym kumplu.

Przez chwilę zrobiło mi się głupio. Zawsze byliśmy dobrymi przyjaciółmi lecz przez ostatnie dwa lata naprawdę widzieliśmy się bardzo rzadko. Po części to moja wina; może Erika miała trochę racji z tą ciągłą pracą. Chciałbym powiedzieć, że nie żałuję lecz żałuję i to bardzo. Tych straconych chwil przecież nikt nie cofnie. Istniała jednak drobna różnica pomiędzy mną a Gustavem. On miał żonę i dziecko, dokładnie syna. Jego rodzina dawała mu stabilizację przez co miał dla kogo żyć.

– Przecież wiesz, że nigdy nie zapomnę.

– Siadaj. Marco się tobą zajmie. Później pogadamy na zapleczu.

Młody fryzjer podszedł do mnie z nożyczkami i brzytwą. Było to dalszy kuzyn Gustava mieszkający na tej samej ulicy co on. Szybko posadził mnie na najbliższym wolnym fotelu i założył fartuch na moją szyję.

– Teraz mamy pewność, że żadne niepożądane włosie nie zostanie na ubraniu. Jak obcinamy?

– Tak aby było dobrze, góra trochę dłuższa, boki skrócone.

Marco od razu wziął się do roboty. Kosmki grubych włosów co chwilę spadały na podłogę. Fryzjer cichutko gwizdał, pomagając sobie dźwiękiem nożyc. Tupiąc lewą nogą wytworzył harmoniczny beat – nawet stało się to przyjemne dla ucha. Gdybym był muzykiem chętnie wziąłbym go do współpracy. Piękno zawsze tkwiło w prostocie a on był tego najlepszym przykładem.

Po skończonym strzyżeniu wstałem i przyjrzałem się nowej fryzurze. Była świetna, zbliżona do tego co chciałem uzyskać. W lustrze zobaczyłem odbijającą się rękę Gustava. Kumpel stał w progu prowadzącym na zaplecze. Ochoczo machał do mnie abym zakończył zbyteczną czynność. Tak też zrobiłem i udałem się z nim do pomieszczenia. Dokładnie klitki dwa na dwa metry z biurkiem, szafą oraz dwoma krzesłami.

Przez moment patrzyliśmy na siebie a nasze oczy skrywały przeżyte chwile. Podstawówka, szkoła średnia a później? Obaj żałowaliśmy. Czy w dorosłym życiu tak trudno wygospodarować parę godzin aby spędzić czas z przyjaciółmi?

– Od śmierci moich rodziców coraz rzadziej mnie odwiedzasz.

– Wiesz jak jest, praca–dom, dom–praca. Aktualnie jestem na zwolnieniu lekarskim, dlatego mam trochę czasu.

– Coś poważnego?  

– Kręgosłup a dokładniej mówiąc zwyrodnienie lędźwiowo–krzyżowe. Parę dni leżenia i po sprawie.

– Nie lekceważ bólu, każde zwyrodnienie jest groźne.

– Przestań, nawet mi o tym nie mów. Muszę pracować, po to żyję. Kiedyś miałem jeszcze miłość, choć to przeszłość.

Gustav spuścił wzrok, jego powieka nerwowo zadrżała. Tik ten posiadał od zawsze i odgrywał on rolę mini wykrywacza kłamstw lub niewerbalnego komunikatu czegoś niedobrego.

W młodości Gustav nie był posłusznym dzieckiem. Kiedyś gdy graliśmy w piłkę wybił szybę w kancelarii miejscowego adwokata. Na swoją obronę wymyślił całą historię o grupce pijanej młodzieży idącej z meczu. Zadbał o najmniejszy szczegół swojej opowieści lecz mimika jego twarzy mówiła kompletnie co innego. Zawsze kiedy miał coś na sumieniu, adrenalina rozrywała go na strzępy, dlatego wiedziałem, że i tym razem próbuje coś ukryć.

– A twoja żona jak się miewa?

Nastała niezręczna cisza. Gustav raz po raz przełykał ślinę, spoglądając na malutkie zdjęcie ukochanej. Fotografia oprawiona była w złotą ramkę przypominającą relikt udanego małżeństwa.

– No powiedz co cię trapi, wyduś to w końcu.

Gustav nabrał powietrza jakby starał się dotlenić organizm. Przez cały czas unikał mojego spojrzenia. Powieka nadal mu drżała tym razem jeszcze intensywniej. Poczułem się trochę głupio, że go tak naciskam ale musiałem poznać prawdę.

– Mów co jest nie tak!

– Moja żona, kiedyś przyłapałem ją z innym. Obiecywała, że nigdy więcej, niestety…

– Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś?

W oczach przyjaciela pojawiły się łzy, a głos załamywał się z każdym wypowiadanym słowem.

– Ona przyrzekała, błagała żebym jej nie zostawił. Nie zrobiłem tego i wiesz co? Po paru miesiącach sytuacja się powtórzyła. Jestem z nią wyłącznie ze względu na syna oraz ten zakład. Jeśli wziąłbym rozwód nie stać by mnie było na alimenty. Gdyby istniało lekarstwo na prawdziwą miłość… Widzisz, ostatnio ledwo prosperuję. Na pensję do Marca ledwo mi starcza a przecież nie będę wybierał czy mam zapłacić alimenty czy pensje pracownikowi. Jakaś ludzka moralność musi istnieć.

– A wydawało mi się, że to ja mam problemy. Wiesz, chciałbym ci pomóc ale nie wiem jak.

– Sam sobie nie potrafię pomóc a przecież kiedyś było mi z nią tak dobrze. Dosyć gadania o mnie, powiedz co u ciebie?

Poczułem lekkie zakłopotanie. Jak mam mówić o swoich zmartwieniach facetowi, którego życie legło w gruzach.

– Widzisz, Erika też ode mnie odeszła. Zostałem sam. Chciałem abyś mi coś doradził…

Moje słowa traciły sens. Człowiek sam przeżywał kryzys w małżeństwie a ja mu wyjeżdżam z jednym nieudanym związkiem. Widocznie większość ludzi kończy tak jak ja. Mimo tylu osób samotność doskwierała na każdym kroku.

– Nie żeń się, to moja jedyna rada. Formalizm oraz zobowiązania komplikują życie. Gdybym mógł cofnąć czas byłbym bardziej czujny. Większą wagę przywiązywałbym do ludzi, z którymi się zadawała.

– A w ogóle wiesz kto to jest?

– Wiem. Kiedy wracasz z pracy chcesz jednego: spojrzeć w oczy ukochanej i zjeść coś ciepłego. Ja otrzymałem znacznie więcej. Widok ukochanej oraz bliskiego sąsiada w łóżku, pieprzących się w pozycji bocznej.

Gustav znowu przełknął ślinę. Wiem, że trudno było mu o tym mówić ale lepiej wydusić z siebie emocje niż tłumić je w środku. Kumpel wysunął szufladę biurka i włożył do niej fotografię żony.

– Jest ci ciężko.

– Jak diabli. Wiesz co to za uczucie gdy codziennie musisz widywać znienawidzoną żonę. Wyobraź sobie taką sytuację. Siedzimy razem przy stole całą naszą idealną rodziną. Koś zadzwonił do drzwi. Chciałem otworzyć ale żona mnie wyprzedziła. To był jej kochanek. Parszywca myślał, że ja i syn opuściliśmy dom. Udało mi się usłyszeć szept coś w stylu, przyjdź jutro a nikogo nie będzie. Urządziłem wtedy awanturę, już nerwowo nie wytrzymałem. Wywaliłem jej rzeczy za okno a ona zabrała mi syna.

– Musisz skończyć z nią, ona cię psychicznie zniszczy.

– Skończyć, łatwo powiedziane. Widocznie moralność znaczy dla mnie więcej niż uczucia. Teraz przeproszę cię, mam umówionego klienta.

– Może kiedyś pójdziemy na jakieś piwko.

– Zawsze przyjacielu.

Pożegnałem się z Gustavem i wróciłem do domu.

Kiedy wszedłem do klatki zobaczyłem, że moja skrzynka pocztowa jest pełna; w końcu tak dawno jej nie opróżniałem. W środku znajdowały się rachunki oraz ulotki reklamowe. W tym miesiącu musiałem zapłacić za prąd, gaz oraz media. Na szczęście skończyły mi się raty za kino domowe, chociaż sam nie wiem po co je kupiłem. Telewizyjna papka, którą oglądam tak rzadko, raz wykorzystała moją słabość. Przeglądając ulotki ze sklepu z elektroniką znalazłem oferty kilkunastu modeli kin – wśród nich znalazł się i mój model. Znowu się dobiłem patrząc na cenę o połowę tańszą. Minęło zaledwie kilka miesięcy a elektronika poszła gwałtownie w dół.

Na dnie sterty korespondencji natknąłem się na czarny list. Nie posiadał on żadnego adresata oraz nadawcy dlatego uznałem go za głupi żart. Niestety po otwarciu go nie było mi do śmiechu. W środku znajdowała się czarna karta ozdobiona złotymi literami; układały one takie słowa:

Nie ma problemów nie do rozwiązania, nie ma sytuacji bez wyjścia, nie ma drzwi bez klamek jak i nie ma bólu bez cierpienia. Każdy problem idzie rozwiązać, z każdej sytuacji wyjść z twarzą, każde drzwi idzie otworzyć jak i każdy ból zagłuszyć szczęściem.

Gdy pierwszy raz przeczytałem wiadomość w pełni zgodziłem się z jej treścią. W momencie odwrócenia strony nie ucieszyłem się z adresata.

Malik Shop, skrzyżowanie Shelby St i Grand River Ave. Książki, mikstury oraz inne magiczne akcesoria. Wysoki wybór. Zapraszamy.

Wściekłem się, ten sklep mnie prześladował. Im bardziej starałem  się o nim zapomnieć tym częściej trafiałem na dowody jego istnienia. Postanowiłem w następnym dniu wybrać się tam i powiedzieć właścicielowi co o nim myślę.

 

Nad ranem obudził mnie dzwonek do drzwi. Energicznym krokiem poszedłem sprawdzić kto to. Spoglądając przez mały wizjerek ujrzałem nowego faceta Eriki. Poczułem się odrobinę zmieszany, choć dałbym mu przysłowiowo w mordę. Wolałem jednak siedzieć cicho i nie zdradzać swojej obecności. Wierzyłem, że nie usłyszał moich kroków.

Stanąłem w bezruchu jakby ktoś odebrał mi życie, nawet powietrze wypuszczałem bardzo wolno, mimo buzującej adrenaliny. W głębi duszy pragnąłem aby sobie poszedł.

Raz czy dwa razy zadzwoniłem do swojej ex, nic wielkiego. Widocznie był o nią bardziej zazdrosny niż myślałem.

Stuk! Stuk! Na ten dźwięk moje ciało gwałtownie wzdrygnęło się. Uczucie to dręczyło mnie od czasów dzieciństwa i następowało przeważnie wtedy gdy oglądałem horrory lub grałem w gry komputerowe – zawsze w momencie utraty czujności.

Jak go przechytrzyć? Gdyby nie jego muskulatura dałbym radę. Przyłożyłem ucho bliżej, ciągle nasłuchując. No idź, idź w końcu – powtarzałem w głowie.

Stuk! Stuk! – Kolejne trzaski w drzwi.

– Otwórz! Wiem, że tam jesteś. Erika powiedziała mi wszystko.

Tymi słowami dał mi wyraźny powód aby naprawdę siedzieć cicho, najciszej. Pozostało mi jedno, czekać aż się zniechęci i sobie pójdzie.

Cały czas w myślach krążyło mi proste pytanie: dlaczego tak się zachowuję? Przecież jestem dorosłym człowiekiem a takie sprawy powinienem rozwiązywać od ręki. Ucieczka od problemu do niczego nie prowadziła.

Która godzina?

Zegar na ścianie wskazywał pięć po dziewiątej, na dobrą sprawę stałem tak już tu od czterech minut.

– Jeszcze się spotkamy!

Słyszałem jak wróg powoli oddala się od moich drzwi. Oczywiście mogła być to ściema aby mnie zmylić. Wyczekałem jeszcze parę chwil z uchem przytkniętym do wielkiej płyty. Poszedł? Poszedł, na szczęście.

Szybkie śniadanie w postać tostu z szynką miało na celu załagodzić głód. Opiekacz za bardzo przypalił obie strony kanapki przez co jadłem chrupkie żarcie. Dzisiaj nie piłem kawy choć należy ona do moich codziennych rytuałów. Człowiek przecież musi jakoś wstać z trzeźwym umysłem. Do samego rana czułem łomoczące serce dlatego podarowałem sobie czarną używkę. Z szafy wyciągnąłem brązową koszulkę z logiem czaszki przebitej strzałą. Niezbyt lubiłem w niej chodzić lecz wszystkie rzeczy leżały w koszu. Pranie robiłem zawsze w weekendy choć miałem na nie zdecydowanie więcej czasu.

Wchodząc na klatkę schodową natknąłem się na wścibskiego sąsiada Franca. Szczerze nienawidziłem typa. Jego pies parę razy nasikał na schody a on bezczelnie zaprzeczał faktom. Chętnie otrułbym go, zarówno właściciela jak i psa. Zawsze w weekend kiedy miałem okazję się wyspać, czworonóg szczekał na lokatorów przechodzących przez korytarz. Raz nawet chciał mnie ugryźć ale kopnąłem go i skulił się w kącie.

Sąsiad starał się zatarasować moją drogę, był to jego nietypowy sposób rozpoczęcia rozmowy.

– Ktoś dobijał się do was.

– Tak? Nic mi o tym nie wiadomo.

Czasem trzeba udać głupka niż wyjść na kłamcę. Wiedziałem, że ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała lecz nie udało mi się wymyślić nic lepszego. Jego wzrok zmierzył mnie od stóp do głowy. Gdyby mógł pewnie zapytałby dokąd się wybieram. Wyminąłem go dyskretnie choć on nadal próbował rozwinąć rozmowę. Przyspieszyłem kroku. Sąsiad uszedł kawałek za mną. Przystopował dopiero przy wyjściu z klatki schodowej.

Na zewnątrz wdepnąłem prosto w psią kupę. Mogłem zawrócić i powiedzieć co myślę o ludziach, którzy nie sprzątają po swoich pupilach ale nie zrobiłem tego. Po co drażnić i tak zszargane nerwy. Czekała mnie przecież rozmowa z właścicielem sklepu, którą zaliczałem do tych najbardziej wymagających. Zawsze ciężko mi było odwiedzać miejsca budzące negatywne uczucia.

Czas to definitywnie zakończyć – powiedziałem sobie w duchu.

Doszedłem do drzwi sklepu. W oknie wystawnym zauważyłem całkiem zmieniony wystrój. Centralny punkt stanowiła siedząca kukła z kryształową czaszką zamiast głowy. Jej ręce zdobiły złote bransoletki. Marionetka ubrana została w czerwoną, lśniącą szatę z wyrysowanym pentagramem. Przez szybę zauważyłem, że nikogo w środku nie ma. Ucieszyłem się z tego faktu ponieważ osoby postronne nie będą przysłuchiwać się konwersacji. W momencie przejścia przez drzwi, zadzwonił mały dzwoneczek zawieszony obok futryny – na jego dźwięk aż podskoczyłem. Przestraszony uszedłem kawałek dalej, wodząc wzrokiem w poszukiwaniu właściciela.

– Dzień dobry. DZIEŃ DOBRY!

Cisza, jedynie podłoga w sklepie wydała pojedynczy skrzyp uginając się pod ciężarem stóp. Poczułem przeszywający chłód jakby ktoś wyłączył ogrzewanie. Na dworze temperatura utrzymywała poziom około 16 stopni Celsjusza a tam potrafiłem dostrzec kłęby pary wylatującej z ust. Moja podświadomość zaczęła wariować. Istniała masa przypadków dziwnych zaginięć, porwań a wszystko w stylu poszedł do sklepu i nie wrócił. Zacząłem nerwowo wodzić wzrokiem. Im więcej dziwnych rzeczy dostrzegłem tym większy czułem strach a moja pewność siebie malała.

Drzwi wejściowe otworzyły się. Podskoczyłem łapiąc haust powietrza. Kątem oka dostrzegłem faceta w czarnym płaszczu stojącego za mną. Powoli odwróciłem się tak aby nie okazać swojego przerażenia. Nigdy bym się nie spodziewał kogo ujrzę. Pod ciemnymi okularami oraz czarnym kapeluszem kryła się twarz mojego przyjaciela Gustava.

– Gustav? Gus, ty tutaj?

– Chciałem ciebie spytać o to samo. Jak można być w tak parszywym miejscu jak to?

– Ja tu nie jestem w roli klienta, chcę upomnieć właściciela aby już nigdy więcej nie wysyłał mi durnych reklam.

– Do mnie też przychodzi masa tego ścierwa. Raz nawet wysłałem list ze skargą do rzecznika praw konsumenta. Odpowiedź jednak nie przyszła do tej pory.

Gustav zerkał raz na mnie, raz na wielkiego węża. Owy gad znajdował się w wielkim słoju wypełnionym zieloną masą. Naszła mnie myśl czy zwierzę jest żywe, czy może tajemnicza substancja je zakonserwowała.

Wpatrując się w różne dziwactwa miałem wrażenie, że gdzieś na ścianie zaraz ujrzę wizerunek samego władcy piekieł.

Gustav zaczął czegoś szukać po kieszeniach.

– Masz może fajki? – zapytał drżącym głosem.

– A od kiedy ty palisz? Zawsze byłeś przeciwnikiem wszystkich palaczy trujących siebie i innych.

– Bez fajek nie przeżyję, za dużo stresu. Raz klient mnie poczęstował, opornie zabrałem jedną. I wiesz co? Nigdy w życiu nie doznałem tak kojącego uczucia. Dziennie muszę spalić przynajmniej paczkę. To jest moje minimum.

– Jeśli uważasz, że trucizna przyniesie ci ukojenie pal ją aż twój duch będzie wolny.

Obaj spojrzeliśmy na sprzedawcę stojącego tuż za nami. Pewnie już od jakiegoś czasu przysłuchiwał się naszej rozmowie. Na widok dziwacznego mężczyzny wezbrała we mnie wściekłość. Jakby ktoś przestawił mały wichajster w mojej głowie.

– Dobrze radzę, wstrzymaj się pan z tymi alegoriami. Nie przyszliśmy tu na pogaduchy. Jak jeszcze raz zobaczę ulotkę pańskiego sklepu w mojej skrzynce to inaczej porozmawiamy.

Na twarzy Malika pojawił się lekki uśmieszek. Obszedł nas obok i stanął za ladą. Był całkiem spokojny na moje ostre słowa, jakby wiedział skubany, że nic mu nie grozi. Nie chciałem zbyt dosłownie prezentować swojej wściekłości bo z ofiary mógłbym stać się oprawcą.

– A dla ciebie Gustav to o czym wczoraj rozmawialiśmy?

Byłem bardzo zdziwiony, że mój najlepszy przyjaciel utrzymuje kontakty z tym szarlatanem.

– To wy się znacie?

– Wręcz przeciwnie, raz ze sobą rozmawialiśmy. Potrzebuję coś a Malik to ma.

– Panie Anderson, jeśli tak bardzo nienawidzisz mojej osoby i mojego sklepu to proszę wyjść.

– Wyrzucasz mnie?!

– Jeśli masz jakiś problem, wróć tu kiedy ochłoniesz – odpowiedział Malik całkiem spokojnym i stonowanym głosem.

– Mam poważny problem z tobą!

– Bryan uspokój się! – krzyknął Gustav, łapiąc mnie za prawe ramię. – Tak nie rozwiążesz swojego problemu.

– A ty zapewne trzymasz jego stronę?

– Co ty opowiadasz? Proszę cię jeśli nie masz żadnej sprawy, wyjdź.

– Róbcie sobie co chcecie! Mam was gdzieś!

Opuszczając sklep szturchałem Gustava, tak że oparł się o ladę.

Na zewnątrz przykucnąłem, starając się złapać oddech. Już od małego silna nerwica powodowała u mnie napady duszności. Oczywiście większość ludzi przeszła obok, nie zwracając uwagi. Tylko jeden człowiek przystanął.

– Wszystko w porządku?

– Tak dziękuję.

– Nerwica zabija większość naszego społeczeństwa. – Nieznajomy wyciągnął rękę w moją stronę. Na ręce dostrzegłem dziwny tatuaż. Litery jakby wyryte czymś ostrym układały napis Skowyt. Przybysz dostrzegł wlepione spojrzenie dlatego szybko naciągnął koszulę na fragment skóry.

– Samuel, mieszkam tu niedaleko. Od jakiegoś czasu przypatruję się działalności tego dziwacznego sklepu, odważyłem się nawet porozmawiać z właścicielem. On jest bardziej pokręcony niż całe to miejsce. Żebyś wiedział jakie osoby tutaj przychodzą. Raz natrafiłem na naszego radnego. Wiesz o kogo mi chodzi prawda?

– Ratford?

– W rzeczy samej. Specjalnie zaczekałem aż będzie wychodził. Gdy spostrzegł, że został rozpoznany zaciągnął kaptur na głowę i przyspieszył kroku. Na szczęście udało mi się dostrzec, co trzymał w rękach.

– Jakąś pokręconą książkę o niewiadomo o.czym

– Masz rację, Voodoo jak wykorzystać magię. Wierzysz w to? Jestem z natury katolikiem dlatego wierzę w rzeczy nadprzyrodzone.

– Odkąd moi rodzice wyszli z domu i już nie wrócili, przestałem wierzyć. Moja dziewczyna również odeszła a teraz mój najlepszy kumpel odwrócił się ode mnie i słucha jakiegoś indiańskiego dziwaka. – Znowu wejrzałem przez matową szybę. Gustav dalej konwersował z Malikiem. Sprzedawca wręczał mu malutki flakonik z różową substancją.

– Takie życie brachu, ja też nie miałem lekko. Jakbyś chciał pogadać zadzwoń, oto moja wizytówka.

– Jestem aktualnie na zwolnieniu lekarskim więc może zadzwonię – rzuciłem na odchodne, chociaż wiedziałem, że to nie nastąpi.

Na malutkiej prostokątnej kartce ujrzałem napis:

Widziałeś UFO, duchy lub inne zjawiska paranormalne? Zadzwoń: 567985459. Anonimowość w pełni zachowana. Fundacja Belive.

Nowo poznany mężczyzna powoli zmieszał się z przechodzącym tłumem. To spotkanie zamiast mi pomóc bardziej zmieszało moje uczucia. Niepotrzebnie zadarłem z tym Malikiem. Jak nie ulotki w skrzynce, to jakiś przypadkowy typ zajmujący się zjawiskami paranormalnymi. Przecież jeszcze parę miesięcy temu moje życie było idealne, dosłownie. Piękna dziewczyna, ciepłe lokum, praca. Dobrze, że przynajmniej ona mi została. Może to nie był szczyt marzeń ale pieniądze zawsze przychodziły na czas. Szef a dokładniej jeden z szefów był naprawdę porządnym człowiekiem. A to, że czasami pozostawał niemiły, to nie jego wina. Musiał w końcu utrzymać przedsiębiorstwo w ryzach.

Na szczęście w czwartek miałem otrzymać przelew. W tym miesiącu miała wpłynąć dość pokaźna sumka. Dokładnie stała stawka plus premia świąteczna.

 

Nazajutrz o 10 rano byłem gotów do wyjścia i zrobienia pokaźnych zakupów. Przed dokonaniem wspomnianej czynności musiałem sprawdzić stanu swojego konta. Podszedłem do mojego pięcioletniego Pentiuma. Jednostka centralna może i stara ale monitor nowy, prawie. Swego czasu kupiony na aukcji za dwadzieścia dolarów. Pamiętam to uczucie pozornego szczęścia gdy udało mi się wylicytować go za przysłowiowe grosze. W myśli nasuwa się jedno stwierdzenie – interes życia. W swoim dorobku zdobyłem więcej takich okazyjnych rzeczy ale nie czas i miejsce aby o tym mówić.

Mój komputer z uwagi na stare podzespoły ładował się znacznie wolniej niż te dzisiejsze blaszane bestie. Jak sobie przypomnę ile straciłem pieniędzy na związek z Eriką to na nowy sprzęt spokojnie by wystarczyło. Internet w moim bloku też nie był zbyt wydajny. Wszystkie te czynniki kumulowały się na zażenowanie prostymi czynnościami przy użyciu klawiatury i myszki. Wpisałem dane aby zalogować się na konto bankowe. Na ekranie widniał czerwony napis: Złe hasło. Ponownie wklepałem ciąg znaków, tym razem znacznie wolnej, fonetycznie literując każdą cyfrę oraz literę. Miałem nadzieję, że poprawnie. Jednak źle. Została mi ostatnia próba i kontakt z centralą, dokładniej ujmując rozmowa z typową recepcjonistką lecz na bardziej odpowiedzialnym stanowisku.

Jak ja ich nienawidzę, tych wszystkich urzędasów siedzących na ciepłych posadkach. Jeśli chcesz coś z nimi załatwić to najpierw jak mucha oblepią cię stosem niepotrzebnych pytań a później udzielą prostej rady, na którą sam byś nie wpadł.

Dalej skup się, skup, musi ci się udać– powtarzałem. Ponownie zacząłem literować w głowie swój login oraz hasło, tym razem ślimaczym tempem, przelewając myśli na czarne klawisze.

Klik! Klik! W końcu…

Cały podekscytowany kliknąłem na przycisk o zmyślnej nazwie Saldo rachunku. Niestety na zielonym pasku z saldem widniała kwota znacznie niższa niż przypuszczałem. Widocznie nie dostałem premii a należała mi się jak ryż chińczykom tyrającym w fabrykach. Tak ciężko pracowałem w poprzednim miesiącu. Może system bankowy dokładnie nie zaksięgował przelewu, albo jest w jego trakcie. Z powodu zaistniałych nieprawidłowości musiałem odwiedzić placówkę bankową.

Chwilę później stałem przed drzwiami zamykając ostatni zamek. Już chciałem się odwrócić gdy poczułem silne pchnięcie.

– Nareszcie cię dorwałem śmieciu. Nie dociera, że Erika ma cię dosyć. Mam ci to ręcznie wytłumaczyć abyś zrozumiał?

Starałem się odwrócić, niestety na próżno. Napastnik wykręcił mi rękę do tyłu a z kieszeni wyciągnął mały scyzoryk. Po sekundzie ostrze wylądowało koło mojej szyi.

– Przysięgnij, już nigdy. Rozumiesz?

Starałem się wyrwać ale bez większego efektu. Każdy ruch mógł spowodować rozcięcie gardła. Tylko spokojnie – powtarzałem w myślach – on ci nic nie zrobi, nie jest mordercą. Każdy człowiek jest z natury dobry, dobry? Boże, co ja plotłem. Ludzie to najgorsze bestie jakie chodzą po Ziemi. Gdyby nie oni w mgnieniu oka nastąpiłoby przeludnienie z uwagi na brak wojen, chorób czy innego typu sztucznych pandemii.

– Słyszysz?! Już nigdy więcej nie zbliżysz się do Eriki. Nigdy więcej do niej nie zadzwonisz. Jeśli zobaczysz ją na chodniku grzecznie przejdziesz na drugą stronę. Zrozumiałeś?

– Tak – wyszeptałem przez zaciśnięte struny głosowe. Chciałem aby jak najszybciej się odczepił.

W całej tej sytuacji jeden fakt wzbudził moje zdziwienie. Dlaczego żaden wścibski sąsiad nie otworzył drzwi? Przecież o tej porze zawsze ktoś przechodził przez klatkę. Facet Eriki mówił dość głośno i na pewno ktoś go usłyszał. Widocznie strach paraliżował nie tylko mnie.

Po tym incydencie wróciłem do domu trochę ochłonąć. W lustrze dostrzegłem czerwony ślad mniej więcej na środku jabłka Adama.

 

Bank Loyal miał filię tuż obok mojego domu, dosłownie. Nieraz szybciej mógłbym sprawdzić stan konta tam niż za pomocą komputera. Bankomat znajdował się na zewnętrznej ścianie budynku. Po wprowadzeniu kombinacji znaków zostałem utwierdzony w przekonaniu, że premia nie została przelana. Nie dawałem za wygraną. Wszedłem do środka i poprosiłem pracownicę o sprawdzenie rachunku. Miła pani wydrukowała saldo ostatnich transakcji.

– Dziękuję.

– Życzy pan sobie coś jeszcze? Mamy atrakcyjny kredyt na dogodne raty. Bierzesz teraz, a zaczynasz spłatę dopiero po trzech miesiącach. Oprocentowanie pięć i pół procent w skali rocznej.

– Ponownie dziękuję ale już pójdę. Żaden bank nie podaje najważniejszej cechy kredytu, która brzmi: pożyczasz cudze, oddajesz swoje.

Wstałem i obracając się na pięcie puściłem oczko do pracownicy. Szczerze współczuję im tego, że jawnie muszą naciągać klientów na rzeczy nieopłacalne, sprzeczne z dobrem człowieka. Ale czego się nie robi aby utrzymać rodzinę.

W drodze powrotnej postanowiłem zahaczyć o zakład fryzjerski Gustava. Zaskoczyła mnie tabliczka z napisem:

 Przepraszamy nieczynne do 03.02.12r.

Wiedziałem, że musiało stać się coś złego. To do niego nie podobne aby zamknąć zakład – jedyne źródło dochodu.

Postanowiłem udać się do domu przyjaciela. Podszedłem do ulicy i jednym machnięciem ręki zawołałem taksówkę. Na szczęście żyję w ruchliwym mieście i o płatny środek transportu tu nie trudno.

– Na Crosswinds Road.

Gustav mieszkał w dość pokaźnym domu, otrzymanym w spadku po rodzicach. Jego rodzinie kiedyś bardzo dobrze się wiodło. Ojciec, mistrz w swoim fachu prowadził złoty, dochodowy interes. Parędziesiąt lat temu popyt na usługi fryzjerskie rósł w ogromnym tempie. Zakład miał swoją klasę, zatrudniał nawet kilku pracowników a kolejki wciąż nie malały. Aktualnie jest inaczej. Jeśli chcesz mieć łysą głowę kupujesz najprostszą golarkę elektryczną i po kłopocie. Koszt najlepszej golarki zwróci ci się w niecałe pół roku stąd nie dziwię się, że Gustav bankrutuje.

Zadzwoniłem domofonem przymocowanym do wielkiej bramy złożonej z czarnych prętów. Nikt nie odbierał. Uliczka jak i brama sterowane były elektronicznie dlatego wygenerowany impuls elektryczny mógł spowodować ich otwarcie.

Odwróciłem głowę do tyłu w celu sprawdzenia czy nikt przypadkiem nie obserwuje. Czysto, można było przejść. Dokonując zmyślnego rozpędu przeskoczyłem uliczkę. Ponownie spojrzałem za siebie szukając wścibskich obserwatorów. Złudne wrażenie ich braku wzmocniło moją pewność siebie. Podszedłem do drzwi głównych. Lewą ręką nacisnąłem okrągły przycisk uruchamiający dzwonek. Nic, cisza. Energicznie zastukałem w mahoniowe drewno. Dalej nic. Nacisnąłem na klamkę, drzwi były otwarte.

Wielki hol ciągnął się do drzwi wejściowych wprost do kuchni. Posadzka na której stałem została wyłożona żółtymi, marmurowymi płytkami. Po obu stronach długiego korytarza znajdowały się pokoje domowników. Wolnym krokiem wchodziłem do każdego z nich szukając przyjaciela. Bez efektu.

Kuchnia nieposiadająca okien stanowiła jedno z najmroczniejszych miejsc w domu. Marna ilość wpadającego światła z korytarza w żaden sposób nie poprawiła słabej widoczności. Robiąc krok w przód od razu potknąłem się o malutki stołek stojący tuż przy wejściu. Cały mój ciężar ciała runął na stół będący tuż obok. Wielka butelka whisky spadła na ziemię powodując olbrzymi hałas. Alkoholowa substancja rozpłynęła się na wszystkie strony a kwadratowe płytki nabrały poślizgu. Złapałem krawędź blatu dla asekuracji, a drugą ręką starałem się wymacać jakiś włącznik aby rozświetlić panujące ciemności. Wysiłek nie poszedł na marne ponieważ znalazłem niewielki przycisk, który uruchomił wiszącą lampę.

Pierwsze co ujrzałem to stół a na nim totalny chaos. Oprócz brudnych patelni, garnków oraz kieliszków, na desce leżały dwie strzykawki do połowy wypełnione niebieską cieczą. Na białej ścianie po stronie kuchennego blatu znajdowały się dwa czerwone odciski dłoni. Karmazynowe smugi rozciągały się również na drzwiach, będących wejściem do piwnicy. Otworzyłem je. Spadziste schody prowadziły na niższe piętro. Moja ciekawość nie dała za wygraną, musiałem znaleźć Gustava. Niepewnym krokiem zszedłem na dół. Metraż dolnego piętra był identyczny jak góry. Totalną ciemność zakłócała malutka łuna z daleka palącej się świecy. Powoli szedłem w stronę światła tak aby w nic nie uderzyć. Będąc coraz bliżej dostrzegłem nowe płomienie rozświetlające wnętrze.

Gdy dotarłem na miejsce sam nie wierzyłem własnym oczom. Na podłodze rozrysowany został pentagram a świece wykorzystano aby go oświetlić. Mój przyjaciel siedział skulony w środku i trząsnął się jakby dostał ataku paniki. Obok niego leżał malutki flakonik, niestety już pusty. Po różowej ściance stwierdziłem, że to ten sam który otrzymał od Malika.

– Gustav, co z tobą? Co ty tu robisz?

Mój przyjaciel dalej trząsł się pozostając w stanie amoku. Złapałem go za oba ramiona i gwałtownie szarpnąłem. Jego mętne spojrzenie przeszyło mnie na wylot. Przez chwilę poczułem nawet powiew zimna.

– Widziałem go, widziałem… – wyszeptał Gustav, kołysząc ciałem jeszcze bardziej gwałtownie.

– Kogo? – Słowo to nie przyniosło żadnej reakcji dlatego postanowiłem powtórzyć pytanie nieco wyższym tonem. – Kogo widziałeś?! – Znów przeszywający chłód.

– Sam on, ddd…diia…beł – wyjąkał.

– Jaki diabeł co ty opowiadasz?

– Malik ostrzegał, ostrzegał aby dokonać wyboru. Chciałem naprawić swoje życie, rozumiesz. Wrócić do tego co było w zamian za duszę.

– Co ty pieprzysz, ten stary Indianin nabiera ludzi.

– Nie, nie, był tu.

– Malik?

– Nie, demon. Zaoferował mi powrót do tego co było. Ch.. chciał mi wrócić żonę w zamian za duszę.

– Gustav, otrzeźwiej. Nie ma czegoś takiego jak anioły i demony, wszystko dzieje się tu i teraz. Nikt nie wróci ci żony na pstryknięcie palcami. Pozostaje ci wierzyć, że kiedyś do ciebie wróci.

– Ty nic nie wiesz, nic! On istnieje i wróci mi żonę. Wróci, przecież obiecał. Moja ukochana będzie taka jak kiedyś, wierna aż do końca. Muszę się przygotować…

Po tych słowach Gustav zemdlał.

Z olbrzymim trudem zaniosłem przyjaciela do sypialni a sam położyłem się w pokoju gościnnym. Nie mogłem spać, za dużo wrażeń jak na jeden dzień. W szafce obok znalazłem paczkę cygar. Postanowiłem spróbować. Musiałem się jakoś rozluźnić z uwagi na moje dygoczące serce. Odpaliłem zapałkę, której koniec przyłożyłem do czubka cygara. Nigdy nie próbowałem tego specyfiku, dlatego nie bardzo wiedziałem jak postąpić. Przez swoją niewiedzę złapałem wielkiego bucha w płuca, po czym zakrztusiłem się. Gęsta flegma, którą próbowałem wypluć spowodowała uruchomienie odruchu wymiotnego. Dobrze, że nic nie jadłem; zwymiotowałem zaledwie wodę zabarwioną na brunatny kolor. W całym pokoju zaczęło nieprzyjemnie pachnieć dlatego wyszedłem. Postanowiłem udać się na tyły domu i usiąść na krześle obok basenu. Po tym incydencie szybko zasnąłem.

 

Nazajutrz rano obudziła mnie głośna muzyka. To wielkie kino domowe Gustava odgrywało miłosną balladę. Wszedłem do domu. Kumpel krzątał się po kuchni i sprzątał cały bałagan.

– Siadaj, siadaj. Zaraz przygotuję coś do jedzenia. Albo wiesz co, możesz mi pomóc? Ona niedługo przyjdzie, muszę się spieszyć. Idź do pokoju gościnnego i posprzątaj w nim. Możesz przy okazji umyć podłogę w holu.

Po tych słowach poczułem się trochę zażenowany, postanowiłem jednak wykonać polecenia przyjaciela.

Po dwóch godzinach pracy mieszkanie wyglądało jak te z ofert katalogowych biur nieruchomości. Gustav wyciągnął dwie świece i przygotował śniadanie. Przez cały czas w jego głosie słychać było ogromne podekscytowanie – ja nadal pozostawałem sceptykiem.

Zadzwonił dzwonek.

– Ona tu jest, jest rozumiesz. Otwórz drzwi. Ja się muszę przygotować.

Nadal nie wierzyłem, że żona Gustava mogła przyjść stąd nieufnie spojrzałem przez maleńki wizjer. Przez okrągłe szkoło ujrzałem nikogo innego jak Serenę. Skubany miał rację.

Otworzyłem drzwi. Kobieta spojrzała na mnie z niedowierzaniem jakby chciała zapytać co tutaj robię.

– Jest Gustav?

Czarna suknia do kolan uwydatniała jej idealne, kobiece kształty, a blond włosy podkreślały piękną twarz. Na jej szyi mieniła się złota kolia, którą otrzymała na dziesiątą rocznicę ślubu. Patrząc na jej figurę wiedziałem aż nazbyt dobrze dlaczego mój przyjaciel chciał aby za wszelką cenę wróciła. Taka kobieta trafia się szczęściarzom albo tym z pokaźnym kontem. Mój przyjaciel miał jedno i drugie ale później to boleśnie odpokutował. Nie umiem ocenić błędów Sereny i tego czy kocha Gustava. Zdziwił mnie fakt, że właśnie wtedy stała przed mną w progu. Przecież jest wiele dni, w których mogła udać się do męża.

– Więc jest Gustav w domu?

– Aa, tak jasne wejdź, zaraz zejdzie.

Poszedłem po niego. W pokoju chciałem mu trochę opisać ukochaną aby ubrał się stosownie do sytuacji. Wpadłem w zdziwienie kiedy zobaczyłem jak zakłada swoje najlepsze spinki do białego garnituru. On wiedział, wiedział, że Serena będzie świetnie wyglądać.

– Skąd wiesz jak ona wygląda? – zapytałem niepewnym głosem.

– Mówiłem ci, rozmawiałem, z wiesz kim. Teraz chcę o tym zapomnieć.

– Ale skąd wiesz, że ona będzie ci wierna?

– On mi to obiecał.

– Ufasz diabłu?

– Ciszej, chyba nie chcesz aby Serena usłyszała naszą rozmowę. Ufam mu bezgranicznie. Kiedy wierzysz w Boga również wierzysz w diabła. Kiedy Serena zdradziła mnie po raz pierwszy codziennie modliłem się do Boga aby to się więcej nie powtórzyło. Niestety było inaczej. Wczoraj rozmawiałem z diabłem. On mnie wysłuchał, przemówił, podpisaliśmy umowę.

– Umowę?

– Własną krwią. Proszę cię nie przeszkadzaj. Zamierzam cieszyć się spotkaniem z ukochaną.

– Gustav, ale za jaką cenę?

Na to pytanie nie usłyszałem odpowiedzi ponieważ przyjaciel wyszedł z pokoju. Przez chwilę stałem sam w pomieszczeniu. Musiałem sobie to wszystko racjonalnie poukładać. Dalej pozostawałem sceptykiem co do realizmu spotkania z diabłem, choć Serena stanowiła prawdziwy dowód na poparcie tej tezy.

Nie chciałem im przeszkadzać dlatego wyszedłem przez drzwi balkonowe.

Pamiętam jak w młodości opowiadaliśmy sobie historię o duchach, zamknięci w starej szopie na farmie nieopodal miasta. Wtedy wszystko wydawało się takie realne. Mimo strachu, który czułem za młodu nigdy w to nie wierzyłem. Skoro kiedyś traktowałem to jak bajki może i w tym momencie powinienem tak to potraktować.

 

Dwa tygodnie minęło bardzo szybko. Postanowiłem nie przedłużać zwolnienia lekarskiego z uwagi na mniejszy ból, który odczuwałem. Ile można siedzieć w domu.

Pierwszy dzień w pracy zleciał bardzo szybko. Wszyscy byli mili, kiedy potrzebowałem drobnej pomocy przy przeniesieniu najcięższych towarów. Pod sam koniec dnia zwróciłem się do mojego przełożonego. Musiałem przecież wyjaśnić sprawę premii, która ewidentnie nie dotarła. Wykorzystałem moment, w którym Olivier Gross był sam przy swoim biurku.

– Olivier, mam taką sprawę. Na moje konto nie wpłynęła należyta premia kwartalna. Byłem w banku i niestety wina leży po waszej stronie.

– Chciałbym z tobą o tym porozmawiać. Chodź ze mną.

Razem udaliśmy się do pokoju numer dwa. Wszystkie istotne rozmowy miały miejsce w tym pomieszczeniu. Białe ściany, biurko, dwa krzesła – typowy pokój konferencyjny.

– Siadaj, siadaj. Zapewne wiesz, że nasza firma cały czas się rozwija. W ostatnich miesiącach prowadzimy prężny etap rekrutacji i przyjmujemy coraz więcej pracowników. Z uwagi na ten fakt wprowadziliśmy ograniczenia premii. Teraz aby ją dostać trzeba przepracować pełen okres rozliczeniowy. Niestety ty nie spełniłeś tych standardów.

– Olivier? Mówisz poważnie? Przecież do wyrobienia premii kwartalnej brakowały mi cztery dni. CZTERY! Rozumiesz?

– Spokojnie, zrozum nas, jest kryzys…

– Jaki kryzys? Otwieracie dwadzieścia nowych sklepów z waszymi artykułami a ty mi mówisz o kryzysie. Kto nie ma pieniędzy nie robi nowych interesów, prosta logika. Sam przecież powiedziałeś, że zatrudniacie nowych pracowników.

Widziałem jak twarz Oliviera powoli nabiera czerwieni. Mężczyzna przełknął ślinę po czym z teczki wyciągnął kartkę papieru. Rzucił mi szybkie spojrzenie i podsunął zapisany formularz.

– Nie dałeś mi dokończyć. Z uwagi na kryzys musimy rozwiązać umowę z pracownikami mało wydajnymi lub tymi, którzy przebywają na świadczeniach lekarskich. Jestem pewien, że spokojnie poradzisz sobie…

– Wy mnie zwalniacie? MNIE!? Przecież raz byłem na zwolnieniu lekarskim. Zawsze wyrabiałem te wasze śmieszne normy.

– Dostaniesz od nas pokaźną odprawę. Okres wypowiedzenia trwa jeden miesiąc. Wiedz, że ta decyzja może ulec jeszcze zmianie.

Dzwonek kończący pracę przerwał naszą rozmowę.

Z nikim nie rozmawiałem o tym co zaszło między mną a szefem. Prosto z pomieszczenia udałem się do szatni a później na przystanek. W autobusie dosiadł się do mnie znajomy z działu. Ja wpatrzony w szybę nie zwracałem na niego uwagi. Kątem oka widziałem jak raz po raz spogląda w moją stronę w nadziei na nawiązanie rozmowy. Zignorowałem go. Nie miałem ochoty na jakąkolwiek wymianę zdań, tym bardziej o firmie. Z kieszeni kurtki wyciągnąłem słuchawki i podłączyłem do telefonu komórkowego. Stan emocjonalny mogła ukoić jedna muzyka – rap. Zapuściłem parę kawałków Shakura. Jadąc czułem pełne zrozumienie do wykonawcy. Problemy czarnej społeczności pozwoliły mi choć przez moment zapomnieć o swoich.

Tym oto sposobem dotarłem do miejsca docelowego.

Nie byłem głodny, ani spragniony. Przez parę godzin błąkałem się bez celu. Spacerując po ulicach Detroit postanowiłem zrobić rundkę pod domem Gustava. W rzeczywistości chciałem sprawdzić czy rzeczywiście Serena u niego mieszka.

Wolnym krokiem zmierzałem do jego bramy. Nieoczekiwanie wyprzedził mnie wielki samochód dostawczy, który zatrzymał się wprost pod domem przyjaciela. Z auta wysiadło dwóch pracowników ubranych w niebieskie ogrodniczki z logiem firmy transportowej. Po chwili podjechał mniejszy samochód marki mercedes. Z pojazdu wybiegł podekscytowany syn Gustava. Serena również wyszła i podeszła do pracowników. Stanąłem w bezruchu. Nie chciałem przeszkadzać w rozmowie, ani podchodzić bliżej. Po paru chwilach pracownicy otworzyli samochód dostawczy i zaczęli wynosić wyrestaurowany kredens, jeszcze później szafę oraz porcelanową lampę.

Gustav miał gust. Serena musiała do niego wrócić na stałe, skoro przywieźli meble. Chętnie zapytałbym go ponownie o rozmowę z diabłem, lecz nie chciałem psuć miru rodzinnego.

 

Nie mogłem zmrużyć oka przez całą noc, dlatego ten czas poświęciłem na przemyślenia dotyczące swojego życia. Miałem już 30 lat a nic nie osiągnąłem. Dziewczyna ode mnie odeszła, pracę również utraciłem. Przyjaciel, który kiedyś skoczyłby za mną w ogień wybrał jakiegoś szarlatana zamiast mnie. Parszywy los jednym zsyła bogactwo, innym ból i cierpienie. Dlaczego równość to tylko słowo, którego znaczenie ma wartość zerową. A co jeśli mógłbym skończyć to wszystko i pozbyć się problemów w jednej chwili. Gdybym miał tyle odwagi.

Nigdy nie wierzyłem w Boga a tym bardziej w magie i podobne gusła. Zawsze uważałem, że jeśli ja sobie nie pomogę, absolutnie nikt mi nie pomoże. Gustavowi się udało, otrzymał to co chciał. Sposób podany przez Malika zadziałał. Może czasem trzeba zapomnieć o środkach umożliwiających realizację celu. Skutek jest ważniejszy, on najbardziej motywuje do działania. Jeśli człowiek zdaje sobie sprawę z korzyści, które niesie dany stan, wszelkimi siłami dąży do jego uzyskania. Czasem jednak wysiłek jest niewspółmierny do skutku. Pracowałem przecież tyle lat. W zamian zyskałem szacunek lecz zostałem wynagrodzony zwolnieniem.

Wiedziałem jedno, musiałem zaryzykować, a dokładnie odzyskać Erikę i zemścić się na swoich katach.

Budzik wybił 3:40, pora wstawać.

 

W pracy zachowywałem całkowity spokój, jak gdyby nigdy nic. Kumple wiedzieli o moim zwolnieniu – takie wiadomości przekazywane są z prędkością świetlną. Nikt jednak nie poruszał tego tematu. Nawet pracodawca unikał kontaktu wzrokowego. Ewidentnie czuł się winny. Skubany myślał, że jest bezkarny, że nic złego go nie spotka. Wielki błąd, kara dosięga każdego. Sam pragnąłem wymierzyć sprawiedliwość. Chociaż raz być górą a nie zwykłem podnóżkiem, na który każdy pluje.

W czasie przerwy czułem, że kumple chcą poznać więcej szczegółów odnośnie zwolnienia dlatego postanowiłem opowiedzieć im wszystko.

– Szkoda, że już cię nie będzie – powiedział Chris dopijając kawę.

– Wiem co czujesz, mnie również wywalili kiedyś z roboty, parokrotnie – zaczął Stanley. – Przecież, nie ma tego złego. Takie sytuacje rodzą szansę na znalezienie czegoś lepszego. Widzisz, robi się tu coraz gorzej, my też niedługo stąd odejdziemy.

Wszyscy ludzie siedzący przy naszym stole z niedowierzaniem popatrzyli na Stanley’a. Pewnie sam nie wierzył w prawdziwość swoich słów. Wiem, że kumpel chciał za wszelką cenę podnieść mnie na duchu – lepsze pocieszenie takie niż żadne. Miłe chwile spędzone na kantynie bardzo szybko minęły i już kontynuowaliśmy rozładunek jedenastotonowego tira.

 

W autobusie zasnąłem jak dziecko. Oczy otworzyłem dopiero kiedy dojeżdżaliśmy do przystanku.

Po długiej podróży wyruszyłem wprost do sklepu Malika. Stojąc przed wejściem, odwróciłem głowę aby upewnić się, że nikt nie patrzy. Nie chciałem być kojarzony z tym dziwacznym miejscem. Chwilę później stałem już przed ladą wewnątrz budynku. Sprzedawcy oczywiście nie było. Jakby wyczekiwał odpowiedni moment by wypełznąć ze swojej nory. Zasada czekaj i spokojnie oglądaj, przynosiła spodziewane efekty. Mój wzrok utknął na książce „Kabała, jak stworzyć golema”. Dawny ja powątpiewał w rzeczy niematerialne. Nowy ja pragnął wiedzy, pragnął poznawać, chłonąć tajemnice. Chciałem kupić tę książkę a co ja mówię, chciałem kupić cały regał z książkami. Byłem pewny, że tam znajdę rozwiązanie swoich problemów.

– Widzę twoje podekscytowanie. Domniemywam istnienie złej wiary. Z góry uprzedzam, że nie sprzedam ci żadnej z nich.

Malik stał tuż za mną, w ręku trzymał białe pióro z czerwoną końcówką. Widząc mój podejrzliwy wzrok wsunął je do kieszeni.

– A skąd wiesz co ja od ciebie chcę?

– Twoje oczy mówią więcej niż rozwiązły język. Powiedz po co przybyłeś?

– Do Gustava wróciła żona, wierna żona. Wiem, że to twoja zasługa. Potrzebuję wywołać podobny efekt.

– Wiem już czego ci trzeba ale zaznaczam wymaga to najwyższego poświęcenia. Wierność to niespotykany dar, tylko nieliczni potrafią go zachować. On spaja miłość.

– Jestem gotów.

Po tych słowach Malik poszedł na zaplecze a ja ponownie rozejrzałem się wokół. Przez myśl przebiegła mi chęć zabrania jakiejś książki i schowania pod koszulkę. Wyrzuty sumienia wzięły jednak górę.

Minutę później sklepikarz stanął przede mną z białą ryzą czerpanego papieru. W ręku znowu dzierżył pióro z czerwoną końcówką. Z uśmiechem na ustach podał mi dwa przedmioty.

– Podpisz tutaj.

– Gdzie dokładnie? Przecież tu nic nie ma.

– Jeśli chcesz odzyskać ukochaną podpisz ten kawałek papieru.

– Powiedz mi po co to wszystko i kim dokładnie jesteś?

– Im mniej wiesz tym lepiej śpisz.

– Ja już w ogóle nie sypiam dlatego muszę wiedzieć.

– Twój przyjaciel był mniej ciekawski. Jestem zwykłą osobą posiadającą wiedzę niedostępną dla prostych ludzi. Moja mądrość pozwala mi porozumiewać się z diabłem. Pamiętaj, że szatan bezcelowo nie przychodzi na Ziemię. Ten kawałek papieru pełni rolę oświadczenia woli, który zobowiązuje obie strony do zawarcia umowy. W przypadku przedwczesnego wycofania i nie dopełnienia rytuału czarny pan zabierze ci coś wartościowego.

Na mojej twarzy również zagościł uśmiech, przecież ja nic wartościowego nie posiadałem. Wszystko co miałem, zostało mi odebrane dlatego szybko przyłożyłem białe pióro do ryzy papieru. Zanim zdążyłem zakreślić pierwszą literę poczułem silny ból pod kciukiem, jakby stos igieł nakłuwał moją skórę. Koniuszek pióra nabrał intensywnej czerwieni stąd przycisnąłem go mocniej wpisując swoje imię. Kolejny stos ukłuć – z olbrzymim trudem napisałem swoje nazwisko. Skurcz w ręce był nieprawdopodobnie silny dlatego puściłem pióro. Zewnętrzna strona mojej dłoni była cała zaczerwieniona, a w okolicach kciuka zwisało poharatane mięso. Malik był na to dobrze przygotowany, od razu podał mi bandaż.

– Coś mi zrobił!? – wykrzyczałem mu w twarz. – Straciłem czucie w kciuku.

– Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Proszę pokazać mi rękę.

Malik starannie przemył ranę oraz obandażował dłoń. Na kartce papieru widniał mój czerwony podpis wraz z drobnymi kropelkami krwi. Sprzedawca wziął ją do ręki po czym podpalił. Chciałem kolejny raz zwrócić mu uwagę, ale opanowałem emocje. Zastanawiałem się po co ten trud? Czyżby mój ból poszedł na marne? Na ladzie został popiół. Sprzedawca poszedł na zaplecze. Wracając trzymał w ręku malutki flakonik z różową substancją.

– Nie ma odwrotu. Pańska dusza należy częściowo już do szatana. Razem z krwią trafiła na papier, a z ogniem do piekła. Diabeł przyjdzie ale tylko w nocy. Słuchaj mnie uważnie bo to bardzo ważne. Narysuj pentagram tak duży aby boki miały minimum metr długości. W każdym kącie zapal świecę. W środku figury połóż odwrócony krzyż na znak poniżenia dla Zbawiciela. Później wypij zawartość tej fiolki.

– Ja mam jeszcze jedną sprawę odnośnie pracy. Chciałbym dokonać rewanżu na pracodawcy. Domyślasz się o co chodzi.

– Jeśli zakończy pan jedną sprawę, proszę wrócić. Życzę powodzenia.

Bez słowa wyszedłem ze sklepu, dzierżąc w ręku malutką fiolkę. Wychodząc wleciałem wprost na człowieka, którego już kiedyś tutaj spotkałem. Był to Samuel. Jego wzrok od razu wylądował w miejscu zabandażowanej ręki.

– Bolało? – zapytał.

– To nic takiego, lekkie skaleczenie.

– Wierzę a przynajmniej bardzo się staram. Co u ciebie, znowu przyszedłeś ochrzanić sprzedawcę?

– Tak, tak właśnie – odpowiedziałem niepewnym tonem. Nie chciałem wzbudzać choć cienia wątpliwości, przecież tak niedawno nienawidziłem tego miejsca a teraz sam przychodzę i proszę o pomoc. Samuel spojrzał w szybę sklepu. Ja wykorzystując moment wsunąłem pojemnik z fioletową substancją do kieszeni. Tym oto sposobem podtrzymałem swoją wiarygodność oraz uniknąłem krępujących pytań.

– Zacząłeś pracę czy nadal chorujesz?

– Pracuję już od paru dni. Moje ciało z powrotem przyzwyczaja się do ogromnego wysiłku.

– Musisz więcej spać. Sen to klucz do regeneracji organizmu. Ja ostatnio mam olbrzymie kłopoty w tej sprawie. Z tego powodu przez całą noc piszę, szukam ciekawych niewytłumaczalnych zjawisk. Ostatnio natknąłem się na ciekawy artykuł o prawdziwej historii kosmity z Roswell. Rozumiesz? Strefa 51, Ufo, latające spodki. Wprost marzenie dla reportera.

Powoli przesuwałem się do przodu, mimo słowotoku Samuela. Przechodzień łatwo nie dawał za wygraną podając mi kolejne szczegóły ów dziwnej katastrofy. Przez chwilę nawet starałem się go wysłuchać lecz miałem ważniejsze sprawy.

– Przykro mi Samuel, muszę iść.

– Rozumiem, dzisiaj każdy gdzieś gna. Do zobaczenia. Pamiętaj, jeśli będziesz miał jakąś ciekawą sprawę to dzwoń śmiało. Wizytówkę przecież masz.

Zmierzałem do domu. Na nieszczęście z przeciwka wyłoniła się Erika, która szła za rękę ze swoim fagasem. Od razu przypomniałem sobie słowa tego nieprzyjemnego typa. Na początku owszem pomyślałem aby wejść do jakiegoś sklepu w celu uniknięcia bezpośredniego kontaktu. Porzuciłem ten pomysł ponieważ chodnik jest miejscem publicznym i nic mi tutaj nie powinno grozić.

Wielce zakochana para była coraz bliżej. Ja od samego początku wpatrywałem się w twarz Eriki. Jej uśmiech, pamiętam kiedyś śmiała się tak do mnie. W myślach powtarzałem: spójrz się na mnie, proszę, spójrz. Niestety czar prysł i zamiast Eriki prędzej zauważył mnie jej fagas. Spojrzał on z wielką pogardą jakby chciał powiedzieć, że zaraz obije mi mordę. Osobiście miałem go gdzieś, nawet nie wiedział co planuję. Następnego dnia o tej porze miał płakać krwawymi łzami.

W końcu stanęliśmy oko w oko. Erika w ostatnim momencie spostrzegła moją osobę. Od razu odciągnęła swojego faceta, lecz nie obyło się bez kontaktu fizycznego. Mój jak i jego bark zderzyły się. Odwróciłem głowę aby pokazać pewność siebie. On uczynił to samo.

– Wiem gdzie mieszkasz! Przyjdę pamiętaj! – krzyknął.

Erika ponownie pociągnęła go za ramię. Wiem, że chciała mnie ochronić a przynajmniej nie prowokować awantury. Para odchodziła coraz dalej a ja odprowadziłem ich wzrokiem. Wiedziałem, że niedługo ten typ zniknie z jej życia.

Reszta drogi do domu przebiegła bez żadnych problemów.

 

Zegar wybił 20 a ja siedziałem przy biurku próbując wyćwiczyć rysunek idealnego pentagramu. Dopiero za czwartym razem narysowałem go niemal perfekcyjne. Otworzyłem stary kredens i wyciągnąłem pięć świeczek. Na szczęście miałem ich odpowiednią ilość a trzymałem tyle w razie nagłej awarii w dopływie prądu. Pozostał jeden dylemat: gdzie wykonać rytuał? Nie posiadałem piwnicy a strych znajdował się tuż nade mną. Mogłem go wykorzystać lecz co by było gdyby wścibska sąsiadka nagle zachciała powiesić pranie. Postanowiłem narysować figurę w domu, tylko gdzie? Zbyt dużego wyboru nie miałem. Do dyspozycji pozostała mi kuchnia, sypialnia, pokój gościnny oraz łazienka. Wszędzie stały jakieś meble lub inne graty zabierające przestrzeń. Na dobrą sprawę żadne pomieszczenie nie spełniało wymogów metrowego pentagramu. Musiałem coś wynieść aby zyskać więcej miejsca. Wybór padł na pokój gościnny. Przeniosłem swój 32 calowy telewizor do sypialni, później to samo uczyniłem ze stolikiem. Największy problem zrodził się przy kanapie. W pojedynkę przeniesienie tak ciężkiej rzeczy było awykonalne, niestety nie miałem wyjścia. Pójście po pomoc sprowadziłoby na mnie zbyt dużą uwagę.

Podniosłem jeden z boków kanapy, kręgosłup momentalnie przypomniał o swojej obecności. Ból wrócił, silniejszy niż zwykle, dodatkowo coś gruchnęło bardzo poważnie. Idąc tyłem wolno ciągnąłem mebel. Wytworzony hałas był niewyobrażalny. Parę razy przykląkłem aby odsapnąć. Udało mi się wcisnąć kanapę obok łóżka w sypialni przez co pokój gościnny zyskał wiele wolnego miejsca.

 Z szafki w kuchni wyciągnąłem białą kredę i zacząłem od jednego z boków – tak aby dwa kąty zwrócone były w kierunku północnym. Ręka mi drżała ale nie z nerwów lecz z wysiłku jaki doznałem wcześniej. Figura wyglądała na lekko zakrzywioną, ale przypominała pentagram. Jeden element rytuału miałem za sobą. W każdym kącie umieściłem malutką świeczkę, w sumie pięć. Każdą starannie podpaliłem, tak aby nie spalić pokoju. Ostatni element stanowił odwrócony krzyż. Że też wcześniej o tym nie pomyślałem. Odkąd pamiętam byłem osobą nie wierzącą. Kiedyś wyznawałem katolicyzm, ale to odległa przeszłość. Na moje nieszczęście nie posiadałem w domu żadnego krucyfiksu. Wszystkie święte relikty już dawno wyrzuciłem do kosza. Musiałem udać się do sąsiadki. Najlepsza była ta stara meksykanka, która zawsze siedziała w domu i podsłuchiwała każdego.

Dzień dobry pani Estevez.

– Witam Bryan. Mogę coś dla ciebie zrobić?

– Poczułem ogromną potrzebę odmówienia modlitwy a tak się składa, że akurat zapodziałem gdzieś swój krzyż. Mogłaby pani mi jakiś odstąpić.

– Coś kręcisz Bryan. Powiedz, po co ci krzyż?

Wścibska baba. Byłem miły, starałem się a ona zadawała bezsensowne pytania. Jeśli chciała wiedzieć to potrzebowałem go aby wywołać diabła.

– Dobrze powiem. Potrzebuję go bo przeżyłem nawrócenie. Zrozumiałem, że Bóg może mi pomóc. Chcę się pomodlić z intencją znalezienia nowej pracy.

– Zostałeś zwolniony, kiedy to się stało?

Naprawdę miałem ochotę ukatrupić tę babę. Jeszcze jakieś pytania? A może jakiego koloru był mój poranny stolec. Dałem jej ostatnią szansę.

– Dokładnie wczoraj, gorąco panią proszę. Bardzo go potrzebuję.

– No dobrze, zawsze jesteś do mnie taki miły, już przynoszę.

W końcu. Miała wielkie szczęście, że byłem w dobrym humorze. Wzrokiem ponagliłem ją aby ruszyła swój gruby tyłek ponieważ nie miałem zbyt wiele czasu na zbędne konwersacje.

– Proszę Bryan. Najładniejszy jaki mam. Przywiozłam go z Lourdes, świętego miejsca każdego chrześcijanina. Później sam papież go poświęcił dlatego ma podwójną wartość. Dbaj o niego a kiedy nabędziesz swój, oddaj jak najszybciej.

Tak, tak na pewno. Skończ pieprzyć. Dostałem co chciałem. Spadaj do swojej nory – pomyślałem. – Jeśli usłyszysz coś podejrzanego, to radzę abyś nie pisnęła nawet słowa, bo ja wrócę.

Położyłem krzyż w odwrotnej pozycji do pentagramu. Tak aby poprzeczna belka skierowana była do pojedynczego kąta. Gdyby była dłuższa stworzyła by trójkąt równoboczny wraz z bokami figury. Upewniłem się jeszcze parę razy czy wszystko wygląda jak należy. Do rozpoczęcia rytuału pozostało pięć godzin. W tym momencie wyciągnąłem fiolkę z kieszeni i po raz pierwszy przyjrzałem jej się bliżej. Wyglądała całkiem zwyczajnie, była wprost identyczna do tej, która pochodziła z domu Gustava. Wmówiłem sobie, że to zioła. A jeśli pozostawałem w błędzie? Może były tam narkotyki. Kokaina, heroina, amfetamina. Dzisiaj bardzo łatwo o takie specyfiki. Miałem nadzieję, że nie umrę. Przecież nigdy wcześniej nie zażywałem podobnego świństwa. Odkorkowałem szkło i przyłożyłem do dziurki w nosie. Substancja pachniała trochę jak spirytus, na moje szczęście. Choć alkohol piłem w małych ilościach musiałem się przemóc, wszystko aby odzyskać Erikę.

Spojrzałem na zegarek. Dziesięć po dziesiątej, jak ten czas wolno leciał. Musiałem ochłonąć. Wyciągnąłem z lodówki dwa piwa po czym usiadłem na krześle w kuchni. Włączyłem malutki telewizor, który wmontowany został pomiędzy blatem a wiszącą szafką. Natrafiłem na jakiś program traktujący o najgorszych mordercach w Stanach.

Damon Oswald zabił 123 osoby, Ed Gein około 100…

Rzygać mi się chciało, gdy słyszałem takie pieprzenie. Roztrząsanie starych spraw dla taniej sensacji. Co mnie obchodziły statystyki seryjnych zabójców skoro życia ofiar nikt nie zwróci. Niech lepiej rząd coś zrobi aby zapobiec masowym mordom. Ile osób współcześnie ginie na przypadkowych wojnach? Irak, Afganistan, pieprzeni obrońcy pokoju. Tak naprawdę my jesteśmy najeźdźcami, którzy wkraczają na obce terytoria w celu podporządkowania ludności. Bawimy się w Boga, nie mając pojęcia czym jest prawdziwe dobro. Nasze działania opieramy na niesprawiedliwości, która działa z jednostronną korzyścią. Oczywiście krzywdząc innych. Armia świata na usługach kartelu bogaczy, jakie to wszystko popieprzone. Jedni mają dużo a chcą jeszcze więcej, inni nie mają nic i żebrzą gdzieś pod mostem.

Wziąłem łyk piwa po czym wyłączyłem telewizor. Nie mogłem się denerwować wręcz przeciwnie powinienem czuć radość z powodu spotkania z Eriką. Godzina 23, postanowiłem iść spać.

Poszedłem do sypialni i nastawiłem budzik w telefonie komórkowym na 2:50. Dziesięć minut wystarczy na dojście do ładu i wypicie substancji. Ułożyłem się wygodnie na łóżku po czym zasnąłem jak dziecko. Pójście spać było jedną z gorszych decyzji jaką podjąłem w ostatnim czasie. W śnie zobaczyłem Erikę, bawiła się z naszym dzieckiem, malutką dziewczynką o czarnych włosach. Ogród stanowił wielką część posiadłości, którą posiadałem. Dom Gustava nawet nie dorównywał temu metrażowi. W milczeniu siedziałem w fotelu bujanym na werandzie domu i obserwowałem dwie wspaniałe kobiety. Sielanka została przerwana gdy do ogrodu wbiegła wataha wściekłych wilków. Wszystkie rzuciły się w stronę mojej córki. Erika próbowała ochronić małą lecz wilk wbił ostre zęby w jej nadgarstek, po czym przewrócił na ziemię. Chciałem coś zrobić lecz nie potrafiłem. Tajemniczy głos powstrzymywał mnie od działania.

– Musisz żyć, nie możesz umrzeć, trafisz do piekła jeśli zginiesz.

Erika zaczęła się czołgać. Dwa wilki rozszarpywały jej nogi. Zdesperowana wyciągnęła rękę patrząc w moją stronę. Oczekiwała pomocy. Kiedy dotarła do moich stup i z ledwością dotknęła ich, ja zrobiłem krok do tyłu pozwalając aby dosięgła ją śmierć. Umierała patrząc na ucztę zwierząt, których głównym daniem była nasza córka.

Otworzyłem oczy, czułem jak pot spływa z mojego czoła. Jak mogłem dać umrzeć własnemu dziecku oraz ukochanej? Byłem podły. Wizja pójścia do piekła wywoływała u mnie paraliżujący lęk. Czy byłem gotowy poświęcić tak wiele aby ocalić żywot doczesny? Przecież parę dni temu nie wierzyłem, Bóg, szatan co za różnica? A teraz pozostawałem obojętny, obojętny na śmierć bliskich.

Budzik zadzwonił punktualnie o 2:50 i spowodował przerwanie mojego toku myślowego. Z malutkiej szafki obok łóżka zabrałem fiolkę po czym poszedłem do pokoju. Odczułem silne zdenerwowanie. Zauważyłem jak moja ręka pulsująco drga; nawet rozlałbym fioletową substancję. Z trudem przełknąłem ślinę i wypiłem zawartość fiolki. W jednej chwili cały pokój zaczął wirować a wszystko wokół zmieniało kształt. Ja zrobiłem krok w tył i upadłem. Mój dobry wzrok stawał się coraz gorszy, zacząłem widzieć jak przez mgłę. Nastała podejrzana cisza, zero skrzypnięć, hałasów z klatki schodowej czy szumu lodówki. Moje nerwy momentalnie ustały. Poczułem wszechogarniającą błogość a stres gdzieś uszedł i został drobnym wytworem ludzkiej fantazji. Zobaczyłem świetlistą postać idącą w moim kierunku. Chciałem wybiec naprzeciw lecz nie mogłem – moje nogi były zbyt ciężkie by wykonać jakikolwiek ruch. Im bliżej była owa osoba tym bardziej kolor świetlistej poświaty ulegał zmianie – jasna łuna stopniowo przechodziła w czerń. Kształt postaci ewoluował a z okrągłej głowy wyrosła para rogów. Choć nadal wszystko było niewyraźne, dostrzegłem lwi ogon bijący o podłogę. Z każdym uderzeniem odczuwałem wstrząsy porównywalne do trzęsienia ziemi. Moja błogość od razu przerodziła się w strach a spokój minął niespodziewanie. Po chwili bestia mężnie stanęła obok mnie wypinając zarośniętą klatkę piersiową. Teraz widziałem dokładnie. Czart posiadał kopytne odnóża oraz łeb bawoła spalony siarką.

Coś pchnęło mnie na podłogę do jego stup, i przytrzymało w tej pozycji.

– Wzywałeś więc przyszedłem. Jam Baphomet. Templi Omnium Hominum Pacis Abbas.

Jego głos brzmiał jakby tysiąc ludzi zaczęło mówić naraz w ciasnym pomieszczeniu. Poczułem palące korkociągi wwiercające się w bębenki uszne. Każde wypowiedziane słowo powodowało taki porażający efekt.

– Chcę aby… aby Erika wróciła.

– Rozumiesz, że wraz z powrotem Eriki twoja dusza zostanie bezpowrotnie utracona.

– Tak.

Szatan położył rękę na mojej głowie. Dopiero teraz odczułem prawdziwe cierpienie. Skóra zaczęła się palić jakby gorący pogrzebacz przyłożono do mojego czoła. Nie było fragmentu ciała, który by nie odczuwał tego bólu.

– Przestań, p..prr.. proszę – wydukałem przez zaciśnięte zęby.

– Zabieram twoją duszę do królestwa piekieł, w zamian Erika będzie ci wierna do grobowej deski. Twoja wieczność pozostanie we władaniu demonów.

Jego olbrzymie palce wbiły się mocno w skronie. Moje gałki oczne uniosły się do góry a oczodoły ukazały białka. Wtedy właśnie cząstka mnie została oddzielona od ciała. Szczerze bałem się, że tego nie zniosę i umrę zanim osiągnę upragniony cel.

Traciłem przytomność, wszystko wirowało bardziej niż zwykle, a krew napłynęła do moich oczu. Więcej nie pamiętam ponieważ padłem nieprzytomny.

 

Po przebudzeniu dotknąłem uszu oraz oczu. O dziwo nie było na nich żadnej krwi. Z ulgą złapałem oddech. Świeży powiew wypełnił moje płuca. Ból minął, zero, jakbym otrzymał nowe ciało w spadku.

Świeczki zostawiły ogrom rozpuszczonego wosku na podłodze. Pożyczony krzyż wyglądał trochę inaczej. Oczy ukrzyżowanego Chrystusa były zaczerwienione. Krwawy wzrok przeszył mnie na wylot.

Patrząc na snop światła wlatujący przez okno, zwróciłem się do Stwórcy: Boże przyznaję się jestem słaby, upadły. Kiedyś chciałem być sprawiedliwy. Im więcej pracowałem ofiarując siebie innym tym mniej miałem. Zyskałem w byciu, ale kim? Jednym wielkim nędzarzem i niewolnikiem przeklętej korporacji. Przynajmniej odzyskałem miłość. I wierzę, cholernie wierzę w Ciebie oraz szatana. Na własne oczy widziałem czeluść i skaczące wokół demony. Nie chcę myśleć jakie konsekwencje spotkają mnie po drugiej stronie. Pozostaje mi czerpać z każdego dnia, oczywiście wspólnie z ukochaną.

 

Poranną kawę wypiłem w pełnej ekscytacji. Czułem się jak dziecko w zniecierpliwieniu oczekujące na nową zabawkę. Istniała jedna sensowna różnica, ja swoją, wytęsknioną pragnąłem zachować a nie wyrzucić kiedy się znudzi. Tak właśnie wygląda prawdziwa miłość. Wierność jest zaledwie osnową otaczającą uczucia dwóch osób, splatając je w doskonałą całość. Aczkolwiek byłem ciekaw czy Erika będzie świadoma swego zachowania.

Puk, puk. Otworzyłem drzwi. W progu stała ukochana, która od razu rzuciła się na moją szyję a ja ścisnąłem ją mocno w pasie.

– Błagam wybacz mi. – Łzy zaczęły spływać jej po policzku. – Byłam głupia, bardzo żałuję. Chcę z tobą być aż do śmierci. Już nigdy nie spojrzę na innego faceta. Jesteś jedyny. Proszę powiedz coś.

– Kocham cię Erika, wiesz o tym. Jesteś moją pierwszą prawdziwą miłością. I już nie płacz, przecież jesteśmy znowu razem.

Wypiliśmy wspólnie kawę po czym poszliśmy do łóżka. Chcieliśmy przypomnieć sobie naszą dawną fizyczność. Nie wchodzę w szczegóły dobrze wiesz o co chodzi. Z uwagi, że była sobota nie poszedłem do pracy. Postanowiliśmy wspólnie z ukochaną spędzić cały dzień. W mgnieniu oka zapomniałem o wszystkich troskach jakie ciążyły nad moją głową. Zapomniałem nawet, że za paręnaście dni stracę swoją posadę. Szczerze, miałem to gdzieś, choć przez chwilę chciałem czuć się szczęśliwy.

Erika była piękniejsza, bardziej subtelna. Widziałem jej starania, chciała koniecznie zdobyć moją aprobatę. Czasem czułem się głupio kiedy próbowała mnie wyręczać. Przez ostatni czas prowadziłem żywot samotnika dlatego nie wiedziałem jak zareagować. Kawa, herbata, obiad – każdą z tych czynności wykonała Erika. Wieczorem kazałem jej usiąść aby odpoczęła. Ona postanowiła poodkurzać mieszkanie. Kiedy przechodziła obok mnie z odkurzaczem, silą zaciągnąłem ją aby usiadła. Wytłumaczyłem, że nie musi tego robić przecież kocham ją mimo wszystko. Ona nieśmiało spojrzała a później zaczęła całować. Kolejny raz wylądowaliśmy w łóżku. Ci którzy nie zaznali miłości nie wiedzą co tracą. Samotność jest dobra ale tylko na początku aby odetchnąć, pozbierać myśli. Później przytłacza i spycha na same dno pustki. Człowiek staje się zgorzkniały, wredny. Im dłużej te procesy trwają tym bardziej wrastają w psychikę. Nie można ich odwrócić ani cofnąć. Boję się, że moja dusza po części uległa takim zmianom.

 

 Nazajutrz obudziło nas głośne pukanie do drzwi.

– Otwieraj wiem, że jest u ciebie – krzyczał były fagas ukochanej.

Erika chciała z nim porozmawiać, powiedzieć mu, że to koniec lecz zabroniłem jej tego. Sam musiałem sprostać temu wyzwaniu. Wysłałem ją do sąsiedniego pokoju i kazałem czekać.

Aby napastnik nie wdarł się do domu, zabezpieczyłem drzwi krótkim łańcuchem. Wszystkie zamki idzie odkluczyć lecz nikt nie ściągnie łańcucha zamontowanego od wewnątrz.

Najpierw spojrzałem przez wizjer. To był on, ten sam osobnik, chociaż bardziej wściekły niż zwykle. Mężczyzna zaczął energicznie walić pięścią w drzwi. Po paru uderzeniach jego dłoń przybrała czerwonego koloru dlatego zaprzestał działania. Odsapnął chwilę po czym podjął kolejną próbę. Tym razem uniósł lewą nogę i zaczął kopać.

Bam, bam, bam!!!

Skubany wiedział, że nie byłem sam.

Powolnym ruchem uchyliłem drzwi. Steve jak wściekły pies był tuż przy nich. Spojrzeliśmy na siebie – jego dłoń wylądowała wewnątrz domu. Koniecznie próbował złapać chociaż skrawek mojego ubrania. Bezskutecznie. Szybko zrobiłem unik i trzasnąłem drzwiami – drewniana płyta odbiła się od jego wystającej ręki. Fagas upadł na kolana krzycząc z bólu. Wychyliłem głowę. Wielki czerwony pas zdartej skóry zdobił jego łokieć. Widok ten sprawił mi ogromną przyjemność. Mężczyzna wstał i nabrał rozpędu; w akcie furii uderzył barkiem w drzwi. Łańcuch umocowany do futryny drgnął. Jeden stalowy gwóźdź uległ wysunięciu. Steve powtórzył ten ruch jeszcze kilkakrotnie. Nie mogłem zamknąć drzwi ponieważ zawias podtrzymujący wykrzywił się. Mimo ogromnego hałasu na klatce schodowej nikt nie raczył spojrzeć co się dzieje.

Drewniana obudowa drzwi była coraz słabsza. Mocowanie łańcucha powoli zostało odrywane.

Trzask – metalowa nakładka mocująca w końcu wyleciała a fagas z ogromną prędkością wbiegł do środka. Zdążyłem jedynie odskoczyć. Steve momentalnie złapał mnie za koszulkę i próbował unieść jak worek ryżu.

– Gdzie ona jest?! Mów ty psie!

– Ona jest ze mną, musisz się z tym pogodzić.

Po tych słowach puścił moje ubranie i popchnął na kuchenny stół. Jego pięść dwa razy wylądowała na moim brzuchu. Nie stałem biernie, próbowałem zastosować jakąś technikę samoobrony a przynajmniej zablokować niektóre ciosy. Kiedy poczuł zmęczenie udało mi się uderzyć go prosto w szczękę. Cios ten na nic się zdał ponieważ napastnik nabrał większej agresji i zaczął uderzać swoją głową o moją. Z czoła pociekła mi krew, która powoli zalała oczy. Czułem się jak bokser, który przyjmuje końcową serię ciosów powodujących nokaut.

Fala uderzeń momentalnie ustała a z ust Steve'a trysnęła posoka. Czerwona plama pojawiła się na jego koszuli w miejscu brzucha. Ostatni raz spojrzał w moją stronę, później zakrwawiony obrócił się do tyłu. Dopiero wtedy ujrzałem nóż kuchenny wbity w jego plecy. To Erika próbowała mnie bronić. Ona zareagowała i odebrała mu życie.

Ta sytuacja uzmysłowiła mi siłę paktu z diabłem. Szatan nie kłamał, obiecał i dotrzymał słowa. Wierność nie była tutaj na pokaz. Emanowała swoją prawdziwością. Ukochanej nawet powieka nie zadrżała, wręcz przeciwnie. Jej twarz zdobiła olbrzymia pewność siebie. Kobieta wyciągnęła nóż i ponownie wbiła go tym razem w serce. Napastnik trysnął jeszcze większą ilością krwi i padł martwy. Podbiegłem do drzwi aby je zamknąć, przecież nikt nie mógł zobaczyć co tutaj się wydarzyło. Trzymając za klamkę podniosłem je lekko w górę by wyręczyć zakrzywiony zawias.

Nie mogłem dłużej ustać. Obsunąłem się na podłogę. Oparty o framugę patrzyłem jak z ran fagasa wylatuje gęsta posoka. Posadzka zaczęła przybierać czerwonego koloru; część krwi wleciała nawet za meble. Fala czerwieni szybko dotarła do moich stóp robiąc wyraźną obwódkę. Nie wiedziałem, czy cieszyć się czy rozpaczać. Zginął człowiek a moje stopy obcowały z jego krwią. Najbardziej przeraziła mnie obojętność Eriki. Nadal zachowywała zimną krew jakby wyczekiwała na mój ruch, jakąś prostą reakcję dającą oznaki aprobaty. Z początku wydawało mi się słuszne aby powiadomić policję lecz przeżyłem kolejne zaskoczenie.

– Musimy go zakopać.

– Erika, co ty bredzisz?

– Musimy. Nigdy ci o tym nie mówiłam ale on był bardzo wpływowym człowiekiem. Zawiadomienie policji nie wyszło by nam na dobre. Jego znajomi by nas dorwali.

– Czemu mi o tym mówisz, a poza tym jak go chcesz pochować?

– Najpierw trzeba rozkawałkować ciało, zakopiemy je w różnych częściach pobliskiego lasu.

– Co ty pieprzysz. Jak można poćwiartować człowieka.

Byłem na granicy załamania nerwowego. W życiu nie podejrzewałem, że Erika ulegnie aż takiej zmianie. Ze słodkiej i dobre dziewczyny zmieniła się w bestię i to dosłownie. Z minuty na minutę stawała się coraz bardziej bezwzględna. Z pewnością zabiłaby każdego świadka stojącego na drodze. Owszem miała być wierna ale nie do takiego stopnia. Bóg jeden wie, co zrobiłaby z moim szefem. Dobrze, że nie powiedziałem jej o zwolnieniu. Musiałem zrobić wszystko aby się nie dowiedziała, chociaż kwestia pracy była najmniejszym problemem. W domu leżał trup, który samoczynnie malował posadzkę.

Erika nie czekała dłużej. Wyciągnęła rolkę folii z szafki i starannie rozłożyła ją na podłodze obok ciała. Pociągnęła rękę umarlaka, wciągając go na plastikową powierzchnię. Zakrwawiony fagas odruchowo otworzył usta. Wcześniej leżał do nas tyłem. Teraz jego otwarte gałki oczne patrzyły w sufit – przerażający widok. W życiu trzeba wszystkiego spróbować choć obcowanie za śmiercią to ostatnia rzecz godna polecenia.

– Już nie zachlapie podłogi.

Po tych słowach poszła do toalety i przyniosła długi mop oraz wiadro wypełnione wodą. Z błyskiem w oku zaczęła myć podłogę starannie omijając miejsce spoczynku Steve'a. Folia dobrze zatamowała resztki krwi uniemożliwiając jej ponowne rozbryzganie. Ja nadal siedziałem oparty o drzwi, a wybranka dokonywała standartowych czynnośći aby pozbyć się śladów. Kobieta kazała mi nawet podnieść nogi aby pod nimi powycierać. Uznałem to za totalną paranoję, szczyt bestialstwa. Od tej strony jej nie znałem. Widocznie wierność oprócz miłości obejmowała również szaleństwo.

Erika uszykowała większą ilość foli, później zawinęła ciało. Fagas wyglądał jak wieka przezroczysta larwa leżąca na podłodze.

Razem z ukochaną przenieśliśmy go do wanny. Erika w jednej chwili wyciągnęła komplet noży, zakupiony od lokalnego domokrążcy. Kupiliśmy je na początek wspólnego zamieszkania, które niezbyt długo trwało. Cały zestaw składał się z 5 noży do: pieczywa, mięsa, obierania warzyw, sera oraz jednego uniwersalnego. Każdy sztuciec starannie wykonany został wsunięty w małą poszewkę połączoną z otwieranym pudełkiem. Oczywiście najlepsze ostrze posiadał nóż do mięsa dlatego Erika użyła go w pierwszej kolejności.

Kobieta rozcięła folię przylegającą do szyi i energicznym ruchem ręki rzuciła się do gardła, próbując odciąć głowę. Jajowata czaszka mężczyzny latała po wszystkich stronach. Usiadłem na sedesie i zasłoniłem oczy. Słyszałem trzaski wraz z jękami ukochanej. Po pewnym czasie ciekawość wzięła górę – spojrzałem wtedy w stronę wanny. Erika właśnie wymieniała nóż. Głowa nieboszczyka zwisała do tyłu podtrzymywana na ostatnich kręgach. Folia od szyi w dół nabrała karmazynowego koloru. Widząc to mój żołądek zaczął odmawiać posłuszeństwa, jakby coś ostrego wierciło wewnątrz dziurę i chciało uciec. Gwałtownie zawartość żołądka zaczęła podchodzić mi do gardła. Nie wytrzymam. Zeskoczyłem z sedesu, podniosłem deskę i puściłem pawia, naprawdę ohydnego. Moja miłość nawet nie zareagowała. Jedynie rzuciła chłodne spojrzenie i kontynuowała masakrę. Wydawało mi się, że sprawia jej to ogromną frajdę, dlatego wyszedłem z łazienki.

 

Ostatnie dwie godziny całkowicie zmieniły mój stosunek do Eriki. Ukochana nie była już tą samą osobą. Miałem wrażenie, że jej świadomość została wyłączona, jakby wgrano do niej specjalny program. Erika nie miała żadnych uczuć oprócz chorej wierności. Zaraz, lecz czy wierność należy do uczuć? Teraz wiem, że to zwykła postawa moralna. Albo taki jesteś albo nie, nic pośrodku, zero głębszego sensu. Zrozumiałem również na czym polega prawdziwa miłość. Chodzi tutaj o coś więcej niż pusty seks i parę pocałunków. To opieranie swojego życia o życie drugiego człowieka połączone z wzajemną akceptacją. Oczywiście do pewnego stopnia.

Chyba mam depresję. Moja fascynacja ukochaną minęła. Czuje obrzydzenie im bardziej przypominam sobie do czego jest zdolna. Ten makabryczny widok będę nosić na wieczność w głowie. Musiałem wyjść, odejść jak najdalej i ochłonąć.

Na klatce minąłem sąsiadkę, tę od której pożyczyłem krzyż. Już próbowała wypowiedzieć słowo kiedy ja przyspieszyłem. Naprawdę nie miałem ochoty wdawać się w żadne dyskusje. Na zewnątrz słońce oślepiło mi twarz. Ledwo co widziałem przez palące promienie. W tym momencie nawet pogoda stała się moim wrogiem. Jeszcze parę godzin temu byłem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, ale znowu się wszystko spieprzyło. Pozostało mi rozwiązać sprawę z szefem. Wiedziałem, że Malik coś wymyśli.

 

W sklepie panowała totalna cisza, jedynie sprzedawca, który stal za ladą co jakiś czas wydawał odgłos przerzucając ciężar ciała z lewej na prawą nogę. Wydawało mi się, że czeka, czeka aż zdam mu relację z przebiegu wydarzeń.

– Ja w kolejnej sprawie.

– Czego ci potrzeba? Przecież twoja ukochana wróciła i jest ci wierna.

– Skończ chrzanić! Dobrze wiesz, że nie wyszło to tak jak należy. Jest bezmyślna wręcz głupia.

– Każdy ma to na co zasługuje.

Już chciałem się odgryźć lecz zacisnąłem zęby, tłumiąc emocje. Malik zrobił szyderczy uśmiech jakby o wszystkim wiedział i łatwo przewidywał moje myśli. Odruchowo spojrzałem w szybę wystawną. Od zewnątrz przypatrywał mi się Samuel. Gdy spostrzegł mój wzrok, ruszył dalej wzdłuż ulicy. Jeszcze tego dziwoląga mi brak, pomyślałem.

– Przychodzę ponieważ pragnę zemsty.

– Nie pomagam osobą, które spowija nienawiść.

– Ujmę to w inny sposób, potrzebuję rewanżu.

– Sprawiedliwej odpłaty za złe postępowanie?

– W rzeczy samej.

– W takim razie mogę ci pomóc.

Jedna części była za mną. Malik poszedł na zaplecze. Na tyłach sklepu musiał mieć najlepsze zabawki. Pojęcie towar z pod lady nabiera tutaj rzeczywistego znaczenia. Gdybym raz mógł tam zajrzeć, zapewne wybrałbym coś lepszego, bardziej adekwatnego.

Sprzedawca wrócił z małą szarą karteczką.

– Poświęciłeś duszę dlatego przyszła pora na ciało.

– Ciało?

– Tak ciało, twoje ciało.

– Nigdy w życiu.

– Takie są wymogi. W przypadku uzdrowień, pomocy w drobnych sprawach wystarczy rzucić zaklęcie nie godzące w niczyje dobro. Jeśli jednak naruszasz stan innej osoby wymagane jest najwyższe poświęcenie. Oddałeś duszę by ukochana pozostała wierna czyli wpłynąłeś na jej ducha. Teraz oddasz resztki swojego człowieczeństwa zniewalając inne. Na tym polega sprawiedliwość.

Przełknąłem ślinę, byłem bardzo zaskoczony. Malik mówił serio, ten pieprzony Indianin chciał zabrać resztki tego co miałem. A może to ja uległem samozatraceniu? W sumie wszystko jedno, moje życie i tak się schrzaniło.

– Oto formuła napisana starą łaciną. Pod nią wpisz imię osoby, która dozna odpłaty. Pamiętaj słowa te scalą dwa ciała. Jeśli odczujesz ból, druga osoba również. Połączeniu ulegną wasze zmysły, nerwy, bicia serc, myśli pozostaną rozdzielone.

Wahałem się, chociaż piekło i tak już na mnie czekało. W życiu doczesnym i tak zgniłbym w więzieniu za fagasa Eriki. Walić to. Dziadek nauczył mnie jednego. Człowiek przed śmiercią musi pozałatwiać swoje sprawy. Rewanż na kierowniku był ostatnią. Tego nie mogłem spieprzyć. Wpisałem na kartce imię Olivier Gross. Malik uśmiechnął się. Wiedział, iż zrealizował wszystkie zadania aby dostatecznie mnie zniewolić – posiadał duszę i uzyskał ciało. Sklepikarz wskazał palcem na formułę i kazał przeczytać. Pierwszy raz czytałem łaciński tekst dlatego przyszło mi to z trudem. Jąkałem się trochę ze strachu a trochę z niewiedzy. Sprzedawca przetłumaczył owe zdanie.

– Łączę ból, łączę cierpienie, każde zdarzenie, cień mój twoim cieniem, cierniem złączone na wieczne potępienie, nikt nie zazna łaski, zabieram nadzieję.

Po wypowiedzeniu tych słów, podpalił kartkę a resztki prochu rozdmuchał w moją stronę. Moja koszula z anielskiej bieli zyskała siwy odcień. Malik kiwnął głową – oznaczało to koniec, majestatyczny finisz mistycznego rytuału. Nie powiem, treść dwu wersu trafiła w samo serce i czule dobiła skołatane myśli.

Malik, Malik… Kim on naprawdę był? Taką moc mógł posiadać Bóg lub szatan. Wydaje mi się, że jest on zarówno jednym i drugim. Wysłannikiem obu stron, dającym środki. Ale ty sam musisz zdecydować, po której stronie się opowiesz. Brnąc w stronę diabła wybierasz życie doczesne ale nieprzemyślane kroki prowadzą na sam dół, do rychłej śmierci. Idąc w stronę Boga… No właśnie, w młodości próbowałem iść tą ścieżką i zostałem z niczym. Może po śmierci otrzymałbym wiele? Spokój, ukojenie, miłość – teraz to nie istotne. Wybrałem drogę szatana. Nie bez powodu z dobrych skrzywdzonych ludzi wyrastają największe świry i niegodziwcy. Pieprzyć… znowu to powiedziałem. Moje myśli ulegają ciągłej zmianie. Oczywiście na gorsze. Czas wrócić do domu, do ukochanej Eriki, której przestawił się w głowie jakiś pieprzony wichajster.

 

Kobieta ukończyła dzieło. Fagas leżał pocięty. Poćwiartowane ciało spoczywało w niewielkiej kałuży krwi na dnie wanny. Erika wręcz podekscytowana podbiegła do mnie i mocno przytuliła. W swoich niewerbalnych gestach powiedziała:

Patrz, to ja! Moja robota! – Odtrąciłem ją, aż upadła.

– Nie zakopię ciała, rozpuszczę je.

– Rób co chcesz.

Wyszedłem z łazienki i usiadłem na łóżku w sypialni. Miałem gdzieś Erikę oraz kawałki Steve'a. Liczyła się zemsta, ostania upragniona zemsta. Musiałem zatem wypróbować działanie magicznej formuły.

Wyciągnąłem z szafy świeczkę – jedyną całą, której nie użyłem do wywołania diabła. W kieszeni zawsze miałem żaroodporną zapalniczkę dlatego podpaliłem mały, biały knot. Płomień rozjaśnił mrok panujący w pomieszczeniu. Uniosłem prawą rękę nad świecą. Nic, zero reakcji. Zniżyłem lekko dłoń – od razu poczułem, że jest mi odrobinę cieplej. Od zawsze moje kończyny pozostawały zimne. Kiedyś lekarz stwierdził problemy z krążeniem krwi, dlatego ta metoda wydawała się znośna, wręcz przyjemna. Zniżyłem rękę jeszcze trochę. Ciepło powoli wzrosło a skóra nabrała czerwonego koloru. Uciecha z odkrycia cudownej metody grzewczej znikała ponieważ żar zaczął kłuć wewnętrzną stronę dłoni. Kolejny raz zniżyłem rękę. Kończyna prawie stykała się z najcieńszym czubkiem płomienia. Zacisnąłem zęby, musiałem dać radę. W tym momencie dłoń zadrżała, i znowu, i znowu. To organizm rozpoczął walkę z niezidentyfikowanym wrogiem. Ból był tak silny, że zaczął promieniować na całą kończynę. Lewą dłonią objąłem powyżej nadgarstka prawej i zacisnąłem jak najmocniej. Dalej, mało ci zostało – krzyczałem jak opętany. Obniżyłem dłoń o kilka milimetrów i stało się, ręka zaczęła płonąć. Spanikowany wymachiwałem nią przez chwilę, lecz bez efektu. W moich oczach zagościły łzy stąd wepchnąłem rękę pod kołdrę, energicznie tłukąc drugą w celu zagaszenia. Tym sposobem ogień ustał.

Gdy adrenalina uleciała z organizmu odczułem niemiłosierny skutek poparzenia. Pulsujące ognisko zapalne wciąż natrętnie przypomniało o swojej obecności. Wewnętrzna strona dłoni była czarno–czerwona; czytaj spieczona oraz krwawa. Widziałem żywe mięso oblepione wyschniętą posoką, jednak było ono niczym w porównaniu z widokiem rozczłonkowanego wcześniej ciała.

Z szafki przy łóżku wyciągnąłem apteczkę i poszedłem do kuchni przemyć ranę. Łazienkę pominąłem z uwagi na działalność Eriki. Zimna woda wylatująca z kranu przyniosła niespodziewaną ulgę; malutkie kawałki spalonej skóry wpadły wprost do zlewu. Otworzyłem pudełko oznaczone krzyżem, później odkaziłem wewnętrzną stronę dłoni. Zabandażowałem kończynę pomijając palce oraz okolice powyżej nadgarstka. Olivier powinien mieć opatrunek mniej więcej porównywalnej wielkości lub przynajmniej czuć porównywalny ból. Po całym dniu wrażeń udałem się do łóżka aby zlać swoją świadomość z barwami gwieździstej nocy.

 

Czas mijał, wręcz napieprzał jak oszalały. Było już popołudnie dnia następnego a ja siedziałem w fotelu obserwując sprzątającą Erikę. Ukochana poprzedniej nocy na okrągło walczyła z rozpuszczeniem fagasa. Największy problem stanowiły kości, na które słaby środek nijak nie mógł wpłynąć. Erika szalała podwajając a nawet potrajając dawkę. Po tak żmudnej pracy w końcu nastąpił wyczekiwany efekt; oczywiście w mojej wannie. Jej dno uległo w pewnym stopniu wypaleniu pod wpływem siły działania kwasu fluorowodorowego. Nie pozostawało mi nic innego jak używanie do mycia ciała zlewu bądź białej, pięciolitrowej miski. Przecież dawien dawno ludzie właśnie w taki sposób utrzymywali higienę osobistą.

 

Właśnie wypadała mi nocna zmiana. Po raz pierwszy byłem wręcz podekscytowany kiedy jechałem do pracy. Nie mogłem doczekać się widoku Oliviera i tego jak jego ręka będzie wyglądać. Spuchnięta, zaczerwieniona, posiniaczona, brak? Ostatnia opcja zrodziła chorą fantazję. Wyobraziłem sobie kierownika próbującego podpisać ważny dokument ustami. Na samą myśl zrobiłem szyderczy uśmiech idąc przez hale zakładu. Gdyby tak… nie, to jest za mocne, ale może?

Trach, wpadłem na zastępcę Oliviera wychodzącego z toalety. Obleśny typ, mimo białej koszuli oraz garniturowych spodni. Może to przez te rude włosy lub pyzatą twarz.

– Bryan, kierownika dzisiaj nie będzie. W tym dniu ja przejmuję jego funkcje. Rozładujesz razem ze Stanem auta z rampy 7 oraz 13. Tylko pospieszcie się, wiecie ile pieniędzy kosztuje firmę przedłużenie rozładunku chociaż jednego samochodu.

– Nie ma problemu, mogę wiedzieć co się stało z Olivierem?

– Nie twój interes, dowiesz się w swoim czasie.

Poczułem wewnętrzną radość na myśl o braku kierownika. Musiało się coś wydarzyć.

Rozładunek szedł pomyślnie, według planu. Po skończonej pracy mieliśmy chwilę na złapanie oddechu. Stan posiadał więcej informacji na temat nieobecności Oliviera. Ponoć tamtejszej nocy kierownik wylądował w szpitalu i doznał poparzenia dłoni. Słysząc te słowa porcja radości zalała mój umysł. Byłem niemal pewny, że to moja zasługa. Ja przecież potrafiłem przyjść do pracy a on po prostu stchórzył, poddał się słabości.

Kumpel podchwycił temat i zaczął dociekać mojej przypadłości. Oczywiście musiałem trochę podkolorować niektóre fakty.

– Wczoraj krajalnica się zepsuła a chciałem pokroić szynkę na kolację. Musiałem skorzystać z noża, najostrzejszego jaki mam. Przez nieuwagę zjechał on z powierzchni i trafił prosto w rękę. Czysty przypadek.

– Tak, wypadki chodzą po ludziach. Kiedyś mój znajomy zamontował nieduży kominek, takie alternatywne źródło grzewcze. Nakupił drewna na opał oraz specjalną krajalnicę aby nie używać siekiery. Przy próbie pocięcia kłody, niefortunnie rękawica ochronna, którą miał założoną, wkręciła się w mechanizm tarczy. Wystarczyła chwila i stracił rękę. Pokazywał mi nawet zdjęcia z tej masakry.

Kolejny dzień w pracy zaliczony i to pozytywnie. Raz z powodu braku Oliviera a dwa z powodu miłego towarzystwa. Podobnie minęły kolejne dwa dni, a w środę miał wrócić kierownik.

 

Wtorkowego wieczoru czekał mnie nieprzyjemny incydent. Moją osobę odwiedziło dwóch policjantów z lokalnej jednostki. Zadawali bardzo dużo pytań odnośnie fagasa Eriki oraz relacji nas łączących. Zrobiłem nad wyraz kamienną minę próbując nie dać po sobie poznać zdenerwowania. Widziałem jak nienaturalnie trzęsą mi się ręce dlatego schowałem je do kieszeni spodni. Ukochana również odpowiedziała na szereg pytań lecz po jej twarzy widziałem naturalne opanowanie. Zaprzeczyła nawet jakimkolwiek kontaktom co uznałem za niezbyt rozważne. Jak nic przyciągnęła niepotrzebną uwagę. Wierność, chora wierność… Gdyby wybiła cały szwadron wojska też by zaprzeczyła.

Przełknąłem ślinę. Policjant nadal z zaciekawieniem słuchał jej tłumaczeń. Albo był naiwny, wręcz głupi, albo udawał. Wyraźnie widziałem jego spojrzenie, zerkał na otoczenie za Eriką. Pewnie chciał wejść do środka i powęszyć. Dobrze, że nie miał nakazu ponieważ nasza wanna nadal nosiła ślady krwi zmieszanych z rozpuszczonymi szczątkami. Jedyny plus stanowiła podłoga, już czysta, mimo wcześniejszej posoki w fugach.

Podziękowałem funkcjonariuszowi za troskę i tym sposobem próbowałem zakończyć rozmowę. Chciałem definitywnie przerwać dialog aby Erice coś nie odbiło i nie palnęła jeszcze jakiejś głupoty. Na szczęście policjant zinterpretował nasze zachowanie jako intymną chwilę, której przeszkodził. Pewnie dlatego, że ukochana pozostała w szlafroku, a ja miałem na sobie same bokserki. Po paru minutach odeszli, pieprzeni węszyciele.

 

W środę ujrzałem Oliviera Gosa. Szef miał rękę zawiniętą w bandaż – poparzone palce wystawały na zewnątrz opatrunku. W tym momencie poczułem szczerą radość, że po raz pierwszy coś zrobiłem dobrze.

– Witam was po krótkiej nieobecności. Zastanawiacie się gdzie byłem i co robiłem. Otóż jak wiecie człowiek nie jest niezniszczalną maszyną. Nawet najmniejsza drobnostka potrafi go rozłożyć…

Skończ, wy nie traktujecie nas jak maszyn? Przecież non stop wymagacie więcej, nie poprawiając wcale warunków pracy. Pensje też stoją w miejscu. Żeby z tobą tak samo postąpili za przebywanie na zwolnieniu lekarskim. – W ten sposób przekląłem go w myślach.

– Ostatnio przydarzył mi się drobny wypadek. Widzicie moją rękę. Niestety to alergia, straszliwe uczulenie. Lekarze sami niezbyt wiedzą dlaczego reakcja jest tak silna. Przepisali jedynie leki i kazali wyczekiwać efektów. Widzę, że niektórym również szczęście nie dopisuje.

Uśmiechnął się i spojrzał w moją stronę; jego wzrok spoczął na zabandażowanej ręce. Ja również odpowiedziałem lekkim uśmieszkiem. Nie wynikał on z powrotu Oliviera lecz z sytuacji, w której się znalazł. Tak samo cierpiał, tak samo odczuwał. Dłoń to był dopiero początek, w planach miałem uczynić coś gorszego, niech nie zapomina.

Jedno mnie jednak martwiło. Mimo naszego połączenia jego rany nie były tak samo obfite stąd lekarze postawili błędną diagnozę określając je jako uczulenie a nie poparzenie.

– Zapraszam do pracy i życzę miłego dnia.

Po dwóch godzinach od rozpoczęcia pracy, w momencie ułożenia piętnastokilowego kartonu na palecie – upadłem, na chwilę tracąc przytomność. Podbiegł do mnie Stanley i próbował podnieść. Z nosa trysnęła mi krew dlatego, iż służył za amortyzator w starciu z podłogą. Posoka spłynęła po ustach, a ja pozostałem w lekkim amoku stawiając powolne kroki. Dokładnie nie zdawałem sobie sprawy co się wydarzyło. Poszliśmy do toalety aby przemyć rany. Dopiero w lustrze ujrzałem swoją twarz. Na czole po lewej stronie widniał wielki, fioletowy siniak. Włożyłem głowę pod kran, z którego leciała zimna woda. Przyniosło to chwilową ulgę – odrapany nos przestał krwawić. Ponownie spojrzałem na swoją twarz. Wyglądałem okropnie szczególnie z potarganymi, mokrymi włosami.

– Stary lepiej nie pokazuj się dziewczynie, jeśli nie chcesz jej stracić – żartował Stan.

Jeśli wiesz, że jesteś zmasakrowany to również czujesz się zmasakrowany. Wygląd znacząco wpływa na samopoczucie i tylko nieliczni potrafią z tym walczyć. Nieraz lepiej zapomnieć, oderwać się od teraźniejszości a przynajmniej nie skupiać się na wyglądzie zewnętrznym.

Kumpel nakłaniał mnie na wizytę u zakładowej pielęgniarki. Odmówiłem. Wychodząc z toalety napotkaliśmy zdenerwowanego Chrisa.

– Nie wiecie co się stało, prawda? Nie wiecie?

– Tak nie wiemy więc wtajemnicz nas.

– Olivier miał wypadek. Kiedy przechodził obok wysokiego składu spadł mu na głowę karton. Ma poważnie rozciętą głowę, dosłownie kałuża krwi, ale widzę ty też nie próżnowałeś?

– Mały wypadek.

Wysoki skład miał cztery poziomy. Na każdym z nich zostały umiejscowione palety z towarem, a całość przypominała stabilną metalową ścianę. Widocznie jeden karton ledwie trzymał się na palecie aż w końcu runął. Pech chciał, że Olivier właśnie tamtędy przechodził.

Ponownie ucieszyłem się pogorszeniem stanu zdrowia kierownika lecz szło to za szybko, nie miałem nawet czasu aby delektować się zemstą. Zrozumiałem wtedy siłę naszego połączenia – jeśli on zginie ja również, choć nasze rany nie były współmierne.

– Chodźcie ze mną, pokażę wam.

Razem udaliśmy się pod wysoki skład. Kierownik leżał wpółprzytomny. Jego twarz jak i całe ubranie zostało wysmarowane krwią. Ben walczył z krwotokiem skutecznie tamując go białym ręcznikiem.

– Karetka już jedzie.

Olivier mrugnął oczami w geście akceptacji. Moja radość powoli przerodziła się w strach, wręcz w panikę. Nie umieraj, nie umieraj, nie rób mi tego suczy synu – wołałem w duchu. – Musisz żyć, musisz skubańcu!

Koledzy od razu dostrzegli zmianę mojego zachowania.

– Spokojnie Bryan, Olivier to twardy zawodnik.

Tłum robił się coraz większy. Stanley złapał mnie za ramię i odciągnął od gapiów. Postąpił właściwie, jeszcze chwila i sam padłbym z nerwów. Karetka z sanitariuszami przybyła po dziesięciu minutach.

 

Zegar wybił dziewiątą, czas wolny.

Przerwa nie przyniosła rozluźnienia, ani odrobiny spokoju. Każdy z towarzyszy przy stole miał posępną minę. Nikt nawet przez chwile nie zaśmiał się. Wszyscy siedzieliśmy w milczeniu a czas jakby stanął w miejscu. Jedynie deszcz padał intensywniej niż zwykle.

 

W domu Erika była miła aż nadto. Na dzień dobry zaczęła mnie namiętnie całować i prowadzić do łóżka. Po raz kolejny miałem wrażenie, że jestem z dobrze zaprogramowanym robotem. Odepchnąłem ją jeszcze silniej niż zwykle; uderzyła ciałem w stół kuchenny.

Kiedy na nią patrzyłem przypominały mi się jej makabryczne ekscesy, które w moim odczuciu wywołują jedynie obrzydzenie. Czy ona tego nie rozumiała? Podejrzewam, że nie, kukła to kukła. Zniszczyłem ją, zaprzepaściłem szczęście dążąc do realizacji swoich marzeń, lecz któż mógł to przewidzieć. Dobra z niej kucharka i sprzątaczka, nic więcej. Jeśli wyrzuciłbym ją z domu, ona pilnowałaby drzwi.

Tym razem cała radosna podała mi zupę.

– Proszę jedz, jeśli chcesz dokładkę zawołaj, ja przez ten czas posprzątam sypialnię.

– Dobrze idź.

I poszła sprzątać posprzątane mieszkanie. Przez calutki dzień porządki–gotowanie, gotowanie–porządki, oszaleć można. Czasem chcę powiedzieć dość, przestań ale cóż to zmieni. Dalej pozostanie Eriką, której wolna wola udała się na wieczny spoczynek.

 

Minął tydzień. Moja opuchlizna z czoła znikła a ręka nabrała ludzkiego wyglądu. Olivier ciągle przebywał w szpitalu. Jego stan zdrowia również uległ poprawie. Krążyły nawet pogłoski o powrocie do firmy. Mimo ostatnich wydarzeń wciąż nie czułem satysfakcji z zemsty. Więcej złych rzeczy wycierpiałem przez niego niż on przeze mnie. Aczkolwiek postanowiłem kontynuować swoistą odpłatę z dwojakim skutkiem.

Ponownie skupiłem uwagę na prawej ręce choć z początku chciałem okaleczyć nogę. Rozważając wszystkie za i przeciw doszedłem do wniosku, że lepiej nie mieć jeden ręki niż nogi. Umiejętność chodzenia jeszcze się przyda. Plan obejmował ucięcie kończyny aby trwale oszpecić Grossa. Długo rozważałem nad sposobem okaleczenia. Do głowy przyszedł mi Stanley i jego opowieść o pile tarczowej. To był świetny pomysł, po co męczyć się nożem czy tasakiem jeśli można od razu ściąć i już, bezproblemowo.

W sypialni miałem drobną skrytkę na narzędzia takie jak: młotek, gwoździe, kilka śrubokrętów, wiertarkę oraz piłę tarczową. Urządzenie zakupiłem kiedy remontowałem kuchnię. Potrzeba matką zakupów. Pamiętam kiedy użyłem piły do cięcia listewek, wtedy pierwszy raz samodzielnie dokonałem przebudowy pomieszczenia. Dla kogo? Oczywiście dla ukochanej Eriki, która po trzech miesiącach w związku odeszła i…. wróciła w postaci zombie.

Wyciągnąłem urządzenie i podłączyłem do prądu. Przesunąłem przełącznik z miejsca OFF na ON – tarcza rozpoczęła pracę. By sprawdzić działanie położyłem dłoń na stole i delikatnie musnąłem koniuszek palca. Wystarczył moment i z milimetrowego rozcięcia wypłynęła krew. Wyłączyłem piłę i opatrzyłem palec. Wszystko w najlepszym porządku.

Zawołałem Erikę.

– Erika, skończ sprzątać i przyjdź do mnie.

Erika z uśmiechem na ustach i ściereczką pochłaniającą kurz stanęła u progu drzwi w oczekiwaniu rozkazów.

– Rozłóż folię na stole. Kiedy położę rękę utniesz mi ją, tak na wysokości przedramienia.

– Dlaczego? Ja cię kocham, musisz być zdrowy i cały.

– Jeśli mnie kochasz zrób to!

Erika z bardziej poważną miną rozpoczęła przygotowania. Rozłożyła folię, zawijając skrawki aby krew nie pociekła na podłogę.

– Uszykuj telefon, opaskę uciskową oraz bandaże, ewentualnie ręczniki. Kiedy utniesz kończynę, opatrzysz to co pozostało, później zadzwonisz po karetkę. Rozumiesz?

Ukochana kiwnęła głową z góry na dół. Moje serce rozpoczęło bieg, powoli zwiększając swoją szybkość, by później bić jak oszalałe. To nie były dziecinne zabawy, jeden nieostrożny ruch a mogłem wykrwawić się na śmierć. Z szafki kuchennej wyciągnąłem paczkę Vicodinu, ostatnie trzy tabletki. Połknąłem wszystkie, popijając wodą z kranu. Złapałem głęboki oddech, kładąc rękę na stole. Musiałem ją jakoś unieruchomić dlatego przycisnąłem drugą.

– Tnij, teraz! – krzyknąłem przez zaciśnięte na szmacie zęby. Erika uruchomiła urządzenie.

Ciało zaczęło dygotać. Czułem, że zaraz zsikam się ze strachu. Ukochana spokojnie przystawiła piłę – tarcza znalazła się tuż nad moją ręką. W mgnieniu oka docisnęła ją do skóry a posoka dosłownie siknęła we wszystkie strony. Połknięte tabletki nic nie pomogły. Piekielny ból dudnił w mojej głowie a żołądek próbował zwrócić zawartość, którą zatrzymała szmata w ustach. O mało bym się nie udławił dlatego wyplułem skrawek materiału razem ze zmielonymi resztkami. Erika właśnie kończyła dzieło. Wirujące ostrze doskonale przeszło przez skórę, ucięło kość i zarysowało fragment stołu. Moja ręka leżała pięć centymetrów dalej od kikuta – krew zaczęła intensywnie cieknąć. Ukochana założyła opaskę uciskową i energicznymi ruchami bandażowała resztki kończyny. Powinna to robić mocniej lecz dałem jej pole manewru. Nie wypowiedziałem ani słowa, wręcz zaniemówiłem z bólu. Intensywna czerwona ciecz z gęstego strumienia zmieniła się w kapiący kran. Słabłem, bardzo słabłem, przytrzymując zdrową ręką krawędź stołu. Moje nogi ledwie utrzymywały pozycję wyprostowaną. Erika podtrzymała mnie lecz nie miała wystarczających sił. W końcu upadłem. Jak przez sen słyszałem jej głos wzywający karetkę pogotowia.

 

Ocknąłem się po kilku dniach. Leżałem sam w białym pomieszczeniu a moje ciało zostało dosyć mocno przykute pasami. Nie mogłem się ruszyć nawet o centymetr. Ukochana stała obok.

– Przepraszam musiałam, wybaczysz mi? Powiedz, że mi wybaczysz.

– Gdzie? Gdzie?

Ledwie wypowiadałem słowa. Organizm pozostał bardzo osłabiony. Oprócz uciętej ręki doznałem wstrząsu mózgu. Kiedy upadłem w kuchni musiałem oberwać w głowę.

– Jesteś w zakładzie psychiatrycznym, musiałam, wybacz.

– Coś zrobiła?

– Nie możesz umrzeć, nie mogę cię okaleczać. Jeśli zginiesz ja także.

– Masz być wierna.

– Jestem, mam cię chronić i pozostać przy tobie.

Pieprzona dziwka zamknęła mnie w psychiatryku. Najpierw szmata bez jęknięcia poćwiartowała zwłoki i ucięła moją rękę, by później wpakować do wariatkowa. Ona sama wymagała leczenia! I co z zemstą, tak dobrze szło. Musiałem zobaczyć Oliviera, chciałem widzieć strach, delektować się jego bólem.

– Ile tu zostanę?

– Pozostaniesz tutaj minimum miesiąc. Jesteś bezpieczny, nie musisz się okaleczać.

– Odejdź, zostaw mnie.

Erika opuściła pomieszczenie a ja zostałem sam, zamknięty w białej klatce.

Czas się wydłużał. Nie umiałem dokładnie stwierdzić ile tu leżę. Minutę? Godzinę? Dobę? Parę razy usnąłem. Która godzina? Jeden, dwa, trzy, cztery… Przecież nie mogłem liczyć sekund. Te ściany były coraz bliżej mnie, z każdą chwilą przysuwały się do mojego łóżka. Bałem się, cholernie się bałem!

– Błagam, wyciągnijcie mnie stąd! Proszę!

Do sali wszedł lekarz, który zlał się z kolorem pomieszczenia; jedynie jego twarz i ręce stanowiły element wyróżniający. Buzia skądś ją znałem, ten wyraz, oczy, nos – jakbym ujrzał Grossa w czystej postaci.

Doktor położył rękę na moim czole i przemówił ciepłym, łagodnym głosem.

– Spokojnie, jesteś cały rozpalony. Musisz odpocząć, śpij. Sen to podstawa zdrowia.

– Wypuście mnie! Przecież jestem zdrowy!

– Bryan, stanowisz zagrożenie dla samego siebie. Pobyt tutaj poprawi twój stan. Może za kilkanaście dni wrócisz do ciepłego domku. Oczywiście jeśli poddasz się terapii.

Przez drzwi wbiegła pielęgniarka. Jej barwy również doskonale wtopiły się w otoczenie. Kiedy podeszła bliżej ujrzałem ją w pełni. Erika, Erika, pieprzona Erika.

– Panie doktorze, przyjechała pacjentka ze szpitala Św. Patryka. Głębokie cięcia skóry w okolicach rąk.

– Proszę położyć ją na piątce, zaraz dołączę. – Po tych słowach wyszli.

Gdybym mógł choć odrobinę się ruszyć, oswobodzić rękę. W filmach widziałem ludzi wyłamujących bark lub kciuk w celu oswobodzenia. Byłem w stanie to zrobić, ba nadal jestem w stanie.

Naprzeciwko mnie stanął Samuel wraz z czterokołowym balkonikiem wypełnionym jedzeniem. Na blacie znajdował się wielki garnek zupy oraz małe styropianowe półmiski z porcjami obiadowymi.

– Samuel, jak dobrze cię widzieć, przyniosłeś mi jedzenie. Proszę oswobodź mnie, uwolnij, opowiem ci szczegóły lecz nieco później. Najpierw zdejmij pasy, proszę…

– Witam Bryan, dawno cię nie widziałem, rozumiesz praca. Chcę ci pogratulować, Gustav mówił, że wczoraj zjadłeś cały talerz ryżu z warzywami. Dzisiaj mięso mielone oraz pomidorówka.

– Gustav? To on tu był? Widocznie byłem zbyt nieprzytomny by zapamiętać. Zjem każdy kęs, tylko mnie wypuść.

Samuel, jedyna nadzieja na opuszczenie tego chorego bagna.

Mój wybawca usiadł na skrawku łóżka i wielką łyżką nalał zupę do plastikowego talerza. Patrząc na ulatującą parę zacząłem streszczać ostatnie wydarzenia ze swojego życia.

Snując historię przeanalizowałem każdą sytuację oraz wynikające z nich porażki. Wszystkie plany niweczyły drobne szczegóły. Pęd do szczęścia pozbawiał mnie racjonalnej oceny. Najpierw Erika później Olivier – niechlubna seria. Właściwie co oni robili w tym szpitalu ubrani jak pracownicy? Ten skubaniec Olivier był zdrów i w jednym kawałku. Moje ucięcie ręki poszło na marne. Musiałem wymyślić coś lepszego, silniejszego…

– Samuel. Mogę cię o coś prosić?

– Mów, odwiedzam cię przecież już od paru ładnych miesięcy.

– Olivier musi zginąć, jesteśmy połączeni. Wystarczy, że zabijesz mnie. To musi się udać, proszę ugodź w serce. Zabij… zabij!!!

Koniec

Komentarze

Autorze.

Ponieważ tekst jest długi, a pora późna, przerwałem czytanie. Ale tekst zainteresował mnie na tyle, że w sobotę i w niedzielę spróbuję doczytać do końca i napisać parę słów komentarza. Dobranoc.

Przeczytałem i nie mogę powiedzieć, że mi się podobało. Dużo błędów. Niemniej znajdą się amatorzy takiego opowiadania. Pozdrawiam.

Zainwestuj w książkę pod tytułem “Blizna” napisana przez China Miéville, później spróbuj cokolwiek napisać na forum.

Nawet gdybyś nie uprzedził, Autorze, iż to pierwsze Twoje opowiadanie, dałoby się to poznać po tym, jak zostało napisane. O ile nie ma powodów, by krytykować sam pomysł, jego realizacja pozostawia bardzo wiele do życzenia. Porównaj swój tekst z innymi, z książkami tego podgatunku, nawet z niektórymi tekstami z tego portalu, a sam zobaczysz… Pocieszę Ciebie – tak zwykle bywa na początku, gdy skupiasz się jedynie na opisaniu jakiejś historii, a nie zwracasz większej uwagi na stronę językową i na kompozycję. To jest do nadrobienia. Aha, i najlepiej zacząć “treningi” od krótkich form.

Nowa Fantastyka