- Opowiadanie: Kaltinor - Karmazynowe Oko Mroku

Karmazynowe Oko Mroku

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Karmazynowe Oko Mroku

Cóż za mrok opętał dusze, które zdawałoby się, jeszcze wczoraj, ze złota najszlachetniejszego wykuto?! Spójrz, dziś są czarne i szkaradne. Dusze zamętu. Dusze Piekła. Dusze wojny. Potępione.

Zobacz, oto bitwa rozgrywa się przed tobą. Dwie wrogie armie, jeden cel: zwycięstwo. Są ich tysiące, dziesiątki, może nawet setki tysięcy… Któż zliczyć potrafi? Z kusz i łuków strzelają, czasem dosięgając celu, częściej jednak go mijając. Lecz wspaniałe, wykute z najlepszej stali miecze jeszcze nie skrzyżowały się ze sobą. Póki co nie dosłyszysz jak stal ociera się o stal. Bitwa dopiero się zaczyna.

Wokół burza, pioruny, deszcz sieka po twarzy. Wicher tańczy dziko w szalonej ekstazie. A pod nimi ziemia jałowa drży nieprzerwanie. Tętent kopyt? To jeźdźcy przybyli i gotują się do walki! A gdzieś na zewnątrz tego koła bitewnego czekają wrony i kruki o czarnych skrzydłach, kracząc z niecierpliwością, gdy wyczuwają to co ma nadejść – gnijące ciała, padlina.

Czy to Piekło? O kości iskro! Jak mogłaś pozwolić zabłądzić tak myślą?! Cóż począć, gdy wszyscyśmy szaleni? Taki czas nastał dla nas i dla świata, ze na ziemi diabelskie pałace katuszy szukamy…

Bogowie! O światełko rozszarpujące ogień! A cóż to za okrzyk z suchych, spragnionych krwi gardeł żołnierzy Białej Armii się dobywa? Czyż to nie Król sam szlachetny przybył? Oto patrzymy jak poddanych wita i słowem pięknym serca pokrzepia!

Mówi, ze wróg ma diabelską przewagę, lecz nie o ilość, jak twierdzi chodzi, bo Biała Armia ma w sobie moc, w której, jak mówi, winna zrodzić się nadzieja dla serc każdego żołnierza.

I znów tętent kopyt. Kolejny jeździec przybywa? Tak. Ale cóż to za wspaniały rycerz w posrebrzanej, błyszczącej zbroi? Toż to Geold najznamienitszy wojownik Białej Armii z Królem widzieć się pragnie. I Król podnosi się z prowizorycznego tronu, uśmiecha się i mówi:

„Tyś był zawsze mym wiernym kompanem, przyjacielu! Nawet kiedym nieomal poległ na Czerwonych Polach, tyś mnie ocalił przed niechybną śmiercią, na własną pierś przyjmując ostrze diabelskiego topora! Bądźże mi jeszcze łaskaw spełnić jedną przysługę. Mawiają ludzie, że oto w lesie Herflandrepp skarb bogów ukryto! Mawiają iż artefakt największy, co moc potężną przynosi, tam się właśnie kryje! Jeno zdobędziesz go i nam powierzysz, a my wykorzystamy odpowiednio w walce przeciw temu szatańskiemu nasieniu. – wskazał palcem w stronę, gdzie mieścił się obóz wroga.

Dzielny Geold tylko skinął głową, nic nie rzekłszy. Król więc kontynuował:

„Czyż Czarna Armia nie ustąpi przed mocą Karmazynowego Oka Mroku? Czyż nie zegnie wówczas kolan przed prawdziwym, jedynym władcą tego świata?"

Spójrz, oto dzielny Geold, wierny swemu monarsze pędzi ku leśnym ścieżkom, pamiętając przy tym, że bitwa juz się rozgrywa. Koń toczy pianę z pyska, lecz nie przekreślaj go przedwcześnie, toż to zacny rumak. Wiele juz mil przebytych, a on nadal pędzi ku nieznanym drogom.

Już wkroczyli do lasu Herflandrepp. Rosną tu stare drzewa, o powyginanych gałęziach i kruchej korze. Rosną tak gęsto, że niemal słońca nie przepuszczają do leśnej ścieżki, którą jedzie nasz bohater na swym wierzchowcu. Zatrzymują się dopiero przy niewielkim jeziorze w kształcie ludzkiego oka. Z północnej strony zasila go rzeka, z południowej wypływa inna jeszcze woda, która w Oku juz się nie mieści.

"To musi być tutaj", myśli dzielny jeździec i zeskakuje na ziemie. Podchodzi do Wodnego Oka. Jego zacny wierzchowiec jest spragniony po długiej podróży i już podchodzi do jeziora, już pije z niego słodką wodę.

Nagle potworna czerń zakrada się ku niemu po dnie jeziora… Demon straszliwy o długim, mrocznym cielsku pragnie dopaść rumaka!

Wodne Oko! Tam ogień, mrok, Śmierć! Wierzchowiec uderza z impetem kopytami o leśna glebę, lecz na nic to. Za późno by życie ratować. Zobacz, już go wciąga straszny mrok!

Dzielny Geold dostrzega co się dzieje i ciągnie wierzchowca swego za szyję w drugą stronę, lecz okrutny potwór już w gardle dziurę nieszczęsnemu konikowi wyżera. Biedne zwierzę wpada martwe do Wodnego Oka, gdzie czarny demon posila się resztką jego ciała.

Dzielny Geold cofa się, tchu złapać nie może. I myśli: "Cóż za koszmar mnie spotyka?! A więc Królu mój na śmierć jeno mnie tu wysłałeś? Mój niestrudzony wierzchowiec martwy leży, bo spragniony ino był! Jakież to okropieństwo! Toż on zawsze mi posłuszny… nigdy nawet nie wierzgał, gdym w pobliżu był. Czyż i mi taki los zgotowano? Śmierć – choć grzechu gorzkiego smaku nigdym nie poznał. O cóż mam prosić mego Boga jedynego, gdy godzina śmierci już wybiła? O litość? O brzytwę raczej prosić powinienem, bym gardło swe otworzył i bym mógł zasiadać przy stole Niebios, jedząc do syta mięso i miód pić najlepszy! Nie masz nadziei, ty coś w pułapce bez wyjścia się znalazł".

Patrzy w górę, ku konarom drzew. Tam sokół szybuje, a zaraz opada ku ziemi i woła do Jeźdźca skrzekliwym, mrożącym krew w żyłach głosem:

"Inferno! Skórę na powietrze! Inferno! Skórę na powietrze!".

Wtem krąg ognia wokół dzielnego Geolda powstaje i zaciska się niczym pętla na szyi skazańca. Powietrze robi się ciężkie, gdy płomienie buchają w przerażającym, dzikim tańcu obok. A z ognia Śmierć sama przybywa w czarnym płaszczu i kapturem na nagiej czaszce. I mówi, martwym, beznamiętnym głosem:

„Weź mnie za rękę. Podążmy do Podziemnych Krain Ciemności. Razem”.

Śmierć kusi, lecz w sercu dzielnego Geolda bunt się podnosi i nagle przypomina sobie, że ma zadanie do wykonania.

„Będę wierny memu monarsze!", woła rycerz i już w ślad za swym wierzchowcem do przeklętej wody wskakuje. A Śmierć go błaga – bogowie zaprzeczcie, jeśli kłamię – błaga go by zawrócił i ręce swe zimne, kościste wyciąga na próżno ku niemu. Geold spogląda jej w oczy i sok z leśnych jagód mu z oczu płynie, miast łez, gdy dociera do niego, że błąd popełnił straszliwy do wody wskakując, gdy powinien iść wraz ze Śmiercią do…

„To magia. Ona cię przyciąga, rycerzu. Nie daj się zwieść tej magii, która do zguby prowadzi!”, słyszy głos Geold płynący z jego serca.

Oto jest już pod wodą. Demon, co wierzchowca mu pożarł, teraz czyjeś futro rozrywa kłami straszliwymi, czerwona ciecz wypływa. Rycerz nie zastanawia się czy to zająca potwór schwytał, czy raczej to była wiewiórka. Demon nie zauważa, że wojownik jest w pobliżu. Wciąż z lubością wbija kły w mięso zabitej zwierzyny. Geold już skrada się ku niemu i nagle powraca wspomnienie z dawnych czasów, kiedy był o wiele młodszy niż w Dzień Bitwy. Przez głowę Jeźdźca Bez Wierzchowca przepływają myśli: "Zabiłem barona, choć najpotężniejszym z ludzi był. Rozbiłem jego wieżę. Rozdeptałem niczym mrówkę!" i uśmiecha się, nie zdając sobie sprawy z faktu, że woda wpływa mu do gardła poprzez szczeliny pomiędzy zębami: "Teraz i demona czas nastaje". Podpływa do potwora, który cały czas nic nie wie o obecności rycerza. Miecz powoli przez wodę przechodzi, choć siłę całą w ten jeden cios wojownik wkłada.

Demon się odwraca. Zęby ma czerwone od krwi, a między nimi utkwione jest mięso zabitej zwierzyny. W małych, świńskich oczkach pojawia się zdumienie, które następnie zmienia się w przerażenie. Bełkocze: "O krwi, głupoto! Otchłani mokradeł! Nic wilka nie zniszczy! Niebo w tobie zamorduje!", gdy sam pada bez życia, przecięty ostrzem miecza.

Geold spogląda teraz w górę. Inferno nad nim się rozszerza, niczym zaraza w ludzkim wnętrzu. Sokół wciąż lata nad ogniem i ze Śmiercią rozmawia. O futro ją prosi, lecz ona zdaje się nie słyszeć juz natrętnego ptaszyska. Rycerza ani trochę nie dziwi, że idealnie słyszy ich głosy, choć znajduje się przecież pod wodą. Tego dnia nic go nie zdziwi, gdyż cuda jakich był świadkiem były na tyle niesamowite, że uznał iż wszystko się może zdarzyć.

Jeździec Bez Wierzchowca czuje, ze duchota jakaś ciało mu przesyca i wie, ze musi zaczerpnąć choćby łyk powietrza. Ale jak tego dokonać, gdy nad woda przeklęta Śmierć go oczekuje, a Inferno po wodzie juz stąpa?

Nagle TO zauważa. Na kamienistym dnie leży małe pudełeczko. Geold już wie, że odnalazł to co trzeba. "Królu, znalazłem Karmazynowe Oko Mroku!".

Podpływa ku niemu i mieczem swym, na którym wciąż tkwi żółta krew demona, otwiera z trudnością jakąś niespotykaną to małe pudełeczko. Płonące zimnym, karmazynowym ogniem Oko spogląda na niego z samego dna skrzyneczki. Geold wyjmuje go i zaciska w dłoni. Źrenice artefaktu są ciemne i mroczne…

I wtedy nasz bohater czuje, że nie ma juz sił i wie, że musi wypłynąć na powierzchnie, gdyż inaczej z pewnością utonie. Próbuje odbić się stopami od dużego kamienia na dnie jeziora i wtedy artefakt wypada mu z dłoni. Powoli spada coraz niżej i niżej. Geolda rozpacz za serce już chwyta, gdy zrządzeniem jakimś losu Karmazynowe Oko Mroku spada prosto na czaszkę pozostałą po jego zacnym wierzchowcu. Wpada w pusty oczodół i zwierze ożywa. Koń odbija się kopytami od dna. Nogi jego są teraz tylko kościami oraz stawami, jednak rumak daje radę. Z wody wypływa, na grzbiet swój kościsty wrzucając pół-żywego jeźdźca.

Wyskakuje, kopytami Śmierć kopie, ogień Inferna nie straszny. Wracają na pole bitwy. Jeździec sił już nie ma i głowę swa opiera na karku zacnego wierzchowca, który choć pozbawiony skóry i jako stwor złożony z samych tylko kości, o jednym, niezwykłym oku i drugim, pustym oczodole, wiezie swego pana jak to czynił odkąd był jeszcze źrebakiem.

Tymczasem bitwa już rozgrywa się na dobre. Stal uderza o stal. Strzały szybują ku celom. Czarny Król triumfuje, bo zyskał miażdżącą przewagę. Biała Armia słabnie, a Białego Króla skrzydła zostały rozbite. Otóż to, Biała Armia jest juz bezradna wobec Dzieci Mroku.

A burza szaleje, szaleje. Z mrocznych chmur błyskawice ciska, oświetla umęczone, blade twarze rycerzy. Deszcz sieka po nich i krew wroga z nich spłukuje.

Wtem zjawia się Jeździec. I przerażenie, trwoga ogarniają serca Białej Armii. Potworny wierzchowiec pozbawiony skóry i wnętrzności, a na jego grzbiecie jeździec o białej, mokrej twarzy, spoglądający na bitwę nieprzytomnym wzrokiem. Teraz juz wszyscy ich widza i zapada przejmująca cisza. Nikt nie walczy, każdy patrzy w milczeniu na nowo przybyłych. Zamglone oko wierzchowca spogląda na nich wszystkich z pogarda. Płonie karmazynowym ogniem. Zimnym ogniem, zimnym jak dłonie umarłych.

"Jeździec Śmierci! Przybyłeś w samą porę!", woła Czarny Król, "A więc właśnie proroctwo się spełnia!".

Te słowa przelały kielich goryczy. Rycerze Białej Armii porzucają broń. Jedni uciekają, drudzy klękają i szeptają modlitwy, czekając na nieuchronny koniec. Biały Król należy do tej drugiej grupy.

Po drugiej stronie tej areny jest zupełnie inaczej. Z tysięcy gardeł dobywają się okrzyki tryumfu, niektórzy bija pokłony jeźdźcowi. Do czasu aż koń o niezwykłym oku rusza w stronę Czarnego Króla, w tym momencie wszyscy cichną. Oczy każdego utkwione są w Jeźdźcu Śmierci i jego wierzchowcu. Kon stąpa powoli po jałowej ziemi, jakby od niechcenia. Wdeptuje trupy jednej i drugiej Armii głębiej w ziemię

„Przybyłeś”, Czarny Król ugina kolano przed swym Panem, Panem Ciemności.

Geold zeskakuje z grzbietu swego zacnego rumaka i w tej ciszy, każdy jest w stanie usłyszeć huk, kiedy podeszwy jego butów stykają się z ziemią. Jeździec wyciąga miecz z pochwy.

„Przybyłem”, bierze zamach i ucina Czarnemu Królowi głowę. Szkaradny łeb toczy się przez chwilę po jałowej ziemi, a potem się zatrzymuje. Z szyi płynie szkarłatna krew, płynie całymi strumieniami, a oczy zabitego monarchy zdają się spoglądać pytająco na zabójcę.

Jeździec wskakuje na grzbiet swego wierzchowca i zawraca go. Jest teraz odwrócony plecami do zabitego Króla.

„Przybyłem!!!”, krzyczy. Dopiero teraz niektórzy wojownicy Czarnej Armii rozpoznają legendarnego rycerza, widzą w tej przerażającej postaci dzielnego Geolda. Ta Armia nie ma juz dla kogo walczyć. Ich Król stygnie na jałowej ziemi. Odrzucają broń i składają pokłon Jeźdźcowi. Geold jednak nie zwraca na to uwagi, podjeżdża do swojego władcy na potwornym rumaku, tak jak wcześniej do Czarnego Króla. Zeskakuje ze swego wierzchowca i staje przed Białym Królem.

„Przybyłem”.

„I dzięki ci za to. Teraz oddaj mi artefakt, po który cię wysłałem”.

„Dlaczego miałbym to zrobić?”, pyta Geold.

Biały Król jest głupcem i nie dostrzega, że postać stojąca przed nim nie jest już tym samym rycerzem, który służył mu przez lata.

„Jak śmiesz! Jestem twoim Kró…”

Nie dokończył. Dzielny Geold uciął mu głowę.

"Nie, marna ludzka istoto! To ja jestem Królem”.

Kolejna błyskawica rozświetla arenę obsianą trupami, rozświetla przerażone i umęczone twarze dwóch wrogich armii. Amii bez Króla. W końcu zobacz, o ludzka istoto, jak w tej ostatniej sekundzie świata, który znałaś zachowuje się dzielny Geold.

Spójrz, kości iskro! Spójrz, jak podnosi z jałowej ziemi pozłacaną koronę i umieszcza na swej głowie!

 

 

Koniec

Komentarze

Krótkie opowiadanie oparte na moich poematach dadaistycznych.

"Zabiłem barona, choć najpotężniejszym z ludzi był"  => "Zabiłem barona, choć najpotężniejszym był z ludzi",

"mięso zabitej zwierzyny" pojawia się dwukrotnie,

Nie wiem, jak należy rozumieć "mokrą twarz".

Utwór kojarzy mi się ze średniowiecznym eposem rycerskim, niekonwencjonalny sposób naracji.

oceniam na 5.

Nowa Fantastyka