- Opowiadanie: Arianne - Lokator

Lokator

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Lokator

 Agent nie­ru­cho­mo­ści zmarsz­czył czoło, spo­glą­da­jąc to w pa­pie­ry, to na bu­dy­nek, przed któ­rym stał. Była to ogrom­na hala, w któ­rej nie­gdyś mie­ści­ła się fa­bry­ka obu­wia. Część szyb zo­sta­ła wy­bi­ta przez chu­li­ga­nów, drzwi dawno ktoś wy­ła­mał. Spra­wia­ło to kosz­mar­ne wra­że­nie i agent po­czuł prze­moż­ną chęć po­wro­tu do sa­mo­cho­du. Za­sta­na­wiał się, dla­cze­go do tej pory nie miał żad­ne­go po­ję­cia o tym miej­scu – prze­cież po­win­no znaj­do­wać się w ofer­tach biura, tym­cza­sem do­pie­ro dzień wcze­śniej do­wie­dział się, że ist­nie­je. Klient po­ja­wił się rów­nież dzień wcze­śniej, a teraz był spóź­nio­ny bli­sko kwa­drans. Spoj­rzał ner­wo­wo na ze­ga­rek.

– Cześć! – roz­legł się me­lo­dyj­ny głos, a Tomek zo­ba­czył, że bie­gnie do niego ko­bie­ta w czer­wo­nej, ołów­ko­wej spód­ni­cy i rów­nie krwi­stym ża­kie­cie.

– Dzień dobry – od­po­wie­dział i po­pra­wił oku­la­ry – Czy mo­że­my już za­czy­nać?

– Tak, tak, oczy­wi­ście – po­trzą­snę­ła po­ta­ku­ją­co blond czu­pry­ną – Prze­pra­szam za spóź­nie­nia. Na­zy­wam się Wanda Szcze­pań­ska. A pan to Tomek Nowak.

– Zga­dza się – przy­brał pro­fe­sjo­nal­ny uśmiech – Za­pra­szam.

 Ru­szył przo­dem, ona za nim, po­stu­ku­jąc ob­ca­sa­mi. Była cał­kiem nie­brzyd­ka, jak stwier­dził mie­rząc ją kątem oka, jed­nak zbyt wy­zy­wa­ją­ca jak na jego gust. Może jed­nak za­pro­si ją na drin­ka, gdy za­koń­czą trans­ak­cję.

 We­szli do środ­ka, omi­ja­jąc ster­tę śmie­ci pię­trzą­cych się obok – mu­sia­ły się tu od­by­wać świet­ne im­pre­zy, wszę­dzie wa­la­ły się pusz­ki po piwie i szkło z roz­bi­tych bu­te­lek, które chrzę­ści­ło im pod bu­ta­mi. Ścia­ny w więk­szo­ści były po­ma­za­ne po­przez nie­zbyt am­bit­nych graf­fi­cia­rzy, z in­nych pła­ta­mi od­cho­dzi­ła farba. Pod stro­pem wi­sia­ły nagie ża­rów­ki.

 – Póki co prądu nie ma – po­wie­dział, a echo po­nio­sło jego słowa.

– Nic nie szko­dzi – za­śmia­ła się Wanda – Bar­dzo mi się tu po­do­ba, można w tej sali zro­bić bar­dzo przy­jem­ny lokal, nie sądzi pan? Taki… in­du­strial­ny!

 – In­du­strial­ny…

 – O, a tam bę­dzie bar – wska­za­ła pal­cem w nie­okre­ślo­nym kie­run­ku.

 Nie miał w zwy­cza­ju po­zba­wiać klien­tów złu­dzeń, li­czy­ła się przede wszyst­kim pro­wi­zja, jed­nak gdyby ktoś go za­py­tał, od­ra­dzał­by tą in­we­sty­cję, która po­chło­nąć mo­gła­by tonę szma­lu. Sam nigdy nie od­wa­żył­by się na takie za­gra­nie, lecz jego klient­ka była bar­dzo pewna swego, więc po­pro­wa­dził ją dalej, po­ka­zu­jąc dawne biura, w któ­rych prócz po­ła­ma­nych biu­rek i krze­seł wa­la­ły się pety oraz pliki po­spi­na­nych razem kar­tek, któ­rych treść dawno wy­bla­kła.

 – Ślicz­nie – po­wie­dzia­ła i po chwi­li za­py­ta­ła żwawo: – A macie tutaj piw­ni­cę?

– Se­kund­kę. – spoj­rzał do tecz­ki, by przyj­rzeć się in­for­ma­cjom udo­stęp­nio­nym przez biuro. – Tak, zga­dza się, pod całym bu­dyn­kiem znaj­du­je się piw­ni­ca.

 – A mogę zo­ba­czyć?

 Wes­tchnął, ski­nął głową i wyjął z kie­sze­ni la­tar­kę. Za­po­wia­dał się taki miły dzień, tym­cza­sem ta ko­bie­ta pla­no­wa­ła go cią­gać po po całym obiek­cie. Po­dej­rze­wał, że w piw­ni­cy bę­dzie pełno szczu­rów i pa­ją­ków. "Pro­wi­zja, pro­wi­zja, myśl o pro­wi­zji", my­ślał scho­dząc po ciem­nych scho­dach, kiedy coś wy­rwa­ło się spod jego stóp pisz­cząc prze­raź­li­wie. Wrza­snął i upu­ścił la­tar­kę, która po­tur­la­ła się kilka stop­ni niżej.

 – Ojej, ależ pan stra­chli­wy – mruk­nę­ła, prze­ci­ska­jąc się obok niego tak, że otar­ła się o jego tors wy­dat­nym biu­stem. Schy­li­ła się po la­tar­kę, a on po­ża­ło­wał, że ciem­ność unie­moż­li­wia mu zer­k­nię­cie na jej nogi.

 Po­szła przo­dem. Po­my­ślał, że jeśli coś czai się w mroku, to do­rwie naj­pierw ją. Znik­nę­ła za za­krę­tem, po czym usły­szał, że coś prze­su­wa, zbiegł do niej, za­uwa­żył, że uwija się obok ja­kie­goś stołu.

 – Co pani robi?

 – Tu jest agre­gat! – za­wo­ła­ła ra­do­śnie – Może uda mi się go uru­cho­mić!

 Miał na końcu ję­zy­ka, że prę­dzej zo­sta­nie po­ra­żo­na prą­dem, gdy roz­le­gło się mia­ro­we bu­cze­nie, a salę roz­świe­tlił rząd ja­rze­nió­wek. Kilka z nich mru­ga­ło, inne były spa­lo­ne, lecz te, które świe­ci­ły da­wa­ły wy­star­cza­ją­co dużo świa­tła, by można było zga­sić la­tar­kę. Wanda zer­k­nę­ła na niego z nie­ukry­wa­ną dumą.

 – Po­tra­fi pani coś jesz­cze? – za­py­tał, przy­glą­da­jąc się z nie­uf­no­ścią.

 – Ste­po­wać, piec cia­sta i robić na dru­tach – od­po­wie­dzia­ła – Za to za­wsze przy­pa­lam pie­czeń.

 Wes­tchnął i usiadł na pla­sti­ko­wym krze­śle, które jako je­dy­ne osta­ło się całe, tym­cza­sem ona wę­dro­wa­ła po sali mru­cząc do sie­bie. Skądś wy­ję­ła miarę, za­pew­ne z fi­ku­śnej to­reb­ki w kształ­cie kwiat­ka, którą miała na ra­mie­niu i teraz mie­rzy­ła po­wierzch­nię piw­ni­cy.

 – Ile pan za to chce? – za­py­ta­ła w końcu, zdmu­chu­jąc z oczu włosy – Chcę kupić.

 – We­dług da­nych to miej­sce jest warte bli­sko sto ty­się­cy – od­parł.

 – Dam sie­dem­dzie­siąt.

 – Sto.

 – Osiem­dzie­siąt?

 – Niech bę­dzie…

 – Biorę! – po­da­ła mu do uści­śnię­cia drob­ną rącz­kę, a uścisk miała mocny jak drwal, nie spo­dzie­wał się tego po ta­kiej małej ko­biet­ce.

 

 

 Re­mont do­bie­gał końca, tym­cza­sem Wanda dzień w dzień przy­jeż­dża­ła czer­wo­nym se­icen­to pod fa­bry­kę. Miała już spój­ny obraz ca­ło­ści, a ro­bot­ni­cy do­sko­na­le re­ali­zo­wa­li jej naj­dzik­sze fan­ta­zje – na ścia­nach lu­strza­na mo­zai­ka, mar­mu­ro­we pod­ło­gi, bar z eg­zo­tycz­ne­go drew­na, krysz­ta­ło­we ży­ran­do­le i wiel­ka, dys­ko­te­ko­wa kula nad sceną. 

 Dla niej naj­waż­niej­sza była jed­nak piw­ni­ca – za­dba­ła, by zo­sta­ła wy­ło­żo­na atła­sem, na ścia­nach oso­bi­ście udra­po­wa­ła ma­te­riał. Na samym środ­ku tego spe­cy­ficz­ne­go miej­sca umie­ści­ła ogrom­ną, czer­wo­ną po­du­chę z plu­szu. Była dość za­do­wo­lo­na z re­zul­ta­tu, zmu­si­ła jesz­cze ekipę do za­mon­to­wa­nia kan­de­la­brów, bo ja­rze­niów­ki psuły urok ca­ło­ści.

 Kilka nocy póź­niej pod­je­cha­ła pod bu­dy­nek zde­ze­lo­wa­nym żu­kiem. Wy­sko­czy­ła z szo­fer­ki i otwo­rzy­ła dru­gie drzwi, by wy­pu­ścić swo­je­go pa­sa­że­ra, który łyp­nął na nią żół­tym śle­piem.

 – Wy­sia­daj, Romuś – rzu­ci­ła.

 – Nie wy­sią­dę – burk­nął.

 – Wy­sia­daj, po­kra­ko – po­cią­gnę­ła go za ogon.

 – Ty mnie już wcale nie ko­chasz, ko­bie­to – zawył, po czym roz­ło­żył szpo­nia­ste skrzy­dła, mach­nął nimi i już sie­dział na ziemi.

 Romuś rósł jak na droż­dżach, od ostat­niej prze­pro­wadz­ki przy­by­ło mu ja­kieś pół metra. Za­uwa­ży­ła też, że na ga­dziej łe­pe­ty­nie po­ja­wił się za­czą­tek rogów. Z re­gu­ły prze­pro­wa­dza­li się co rok, szu­ka­jąc coraz więk­szych bu­dyn­ków. Z no­stal­gią po­my­śla­ła o cza­sach, kiedy spo­tka­ła go po raz pierw­szy – była wtedy mło­dym gro­to­ła­zem, który na­tra­fił na ma­łe­go smoka, ukry­te­go w głę­bo­kiej ja­ski­ni. Się­gał jej wtedy do pasa i żywił się głów­nie szczu­ra­mi oraz za­błą­ka­ny­mi wie­wiór­ka­mi. W głęb­szej czę­ści ja­ski­ni na­tra­fi­ła na wiel­kie, stare kości oraz kilka skrzyń wy­peł­nio­nych po brze­gi naj­róż­niej­szy­mi bo­gac­twa­mi.

 Szedł za nią, cięż­ko stą­pa­jąc – nie był przy­zwy­cza­jo­ny do po­ru­sza­nia się pie­szo, dużo le­piej szło mu za to la­ta­nie. Scho­dze­nie do piw­ni­cy oka­za­ło się dla niego nie­zwy­kle trud­ne, czym był zde­ner­wo­wa­ny – nie mu­sia­ła pytać, wi­dzia­ła, jak z jego noz­drzy uno­szą się kłęby dymu.

 Kiedy jed­nak zna­leź­li się już pod zie­mią, Romuś przy­sta­nął za­sko­czo­ny.

 – Nie umiem gwiz­dać – po­wie­dział.

 – Po co ci gwiz­da­nie? – za­py­ta­ła z uśmie­chem.

– Za­gwiz­dał­bym teraz – wy­szcze­rzył z ra­do­ści ostre jak brzy­twa kły – Ład­nie mnie tu urzą­dzi­łaś. 

 Rzu­cił się na wiel­ką po­du­chę, mer­da­jąc ogo­nem jak prze­ro­śnię­ty szcze­niak. Po chwi­li leżał brzu­chem do góry i chra­pał w naj­lep­sze. Wanda po­ło­ży­ła się obok niego, wtu­la­jąc się w niego, a on okrył ją skrzy­dłem. Ko­cha­ła tego smoka całą sobą. 

 

 

 

 Im­pre­za roz­krę­ca­ła się na dobre. Bar­man­ki i kel­ner­ki uwi­ja­ły się z drin­ka­mi, świa­tła pul­so­wa­ły, Wanda sie­dzia­ła zaś w kącie i ob­ser­wo­wa­ła dzi­kie harce mło­dzie­ży. Nigdy by nie przy­pusz­cza­ła, ze sta­nie się wła­ści­ciel­ką naj­po­pu­lar­niej­sze­go klubu w mie­ście, tym­cza­sem co wie­czór po­ja­wia­ły się tu hordy ludzi w naj­prze­róż­niej­szym wieku.

 Co chwi­lę pod­cho­dził do niej jakiś pi­ja­ny koleś, pro­po­nu­jąc ta­niec, a może coś wię­cej, jed­nak ona uśmie­cha­ła się tylko iro­nicz­nie. Jeśli któ­ryś był agre­syw­ny lub zbyt na­tar­czy­wy, wy­star­czy­ło, że ski­nę­ła na ochro­nia­rza, a ten łapał de­li­kwen­ta za koł­nierz i wy­rzu­cał na zbity pysk. Nie in­te­re­so­wał ją pod­ryw, szu­ka­ła w tłu­mie cze­goś zu­peł­nie in­ne­go…

 Mi­nę­ła już druga w nocy, lokal był wy­peł­nio­ny nie­mal po brze­gi, a ona wciąż nie upa­trzy­ła od­po­wied­niej kan­dy­dat­ki. Więk­szość z ko­biet obec­nych w lo­ka­lu przy­szła z kimś, gdyby za­in­te­re­so­wa­ła się taką, by­ły­by kło­po­ty. Po­trze­bo­wa­ła sza­rej mysz­ki, która po­ja­wi­ła się w "Dra­go­ne­zie" zu­peł­nie sama.

 Kiedy już my­śla­ła, że nic z tego nie wyj­dzie, do­strze­gła ją – była sza­tyn­ką śred­nie­go wzro­stu, trosz­kę przy kości, co pró­bo­wa­ła ukryć ob­szer­ną su­kien­ką się­ga­ją­cą aż do kolan. Uśmie­cha­ła się nie­pew­nie, jakby była w takim miej­scu po raz pierw­szy i są­czy­la swo­je­go drin­ka przez słom­kę. "Cóż za uro­cza dziew­czyn­ka", po­my­śla­ła Wanda, a na jej czer­wo­nych war­gach po­ja­wił się uśmiech. Wsta­ła z fo­te­la i ru­szy­ła w jej stro­nę lek­kim kro­kiem.

 – Cześć – krzyk­nę­ła, by prze­bić się przez dud­nią­cą mu­zy­kę

 – Nie je­stem les­bij­ką! – wark­nę­ła tamta, a Wanda się ro­ze­śmia­ła.

 – Wiem, ja też nie – po­wie­dzia­ła – To mój klub i chcę, byś do­brze się ba­wi­ła! Po­sta­wię ci drin­ka!

 Mała pró­bo­wa­ła od­mó­wić, jed­nak Wanda była nie­ugię­ta i sta­nę­ła za barem. Mie­sza­jąc al­ko­ho­le do­da­ła do nich ma­lut­ką pi­guł­kę, która w mgnie­niu oka roz­pu­ści­ła się, po­zo­sta­wia­jąc swoją go­rycz w pły­nie. Było to nie­zbęd­ne, by napój za­dzia­łał tak, jak trze­ba. Prze­la­ła za­war­tość na­czy­nia do wy­so­kie­go kie­lisz­ka, ude­ko­ro­wa­ła kan­dy­zo­wa­ną wi­sien­ką oraz ró­żo­wą pa­ra­sol­ką, po czym po­da­ła dziew­czy­nie, uśmie­cha­jąc się za­chę­ca­ją­co.

Nie­dłu­go póź­niej cią­gnę­ła za sobą zu­peł­nie na­ćpa­ną pannę. Nie opie­ra­ła się ona wcale, wręcz prze­ciw­nie, ocho­czo zgo­dzi­ła się na zwie­dze­nie pod­zie­mi klubu. Szła na tych swo­ich zbyt wy­so­kich bu­tach, co i rusz się po­ty­ka­jąc.

 – Jesz­cze ka­wa­łek, ślicz­na, jesz­cze ka­wa­łek i bę­dzie­my na dole – mru­cza­ła jej do ucha Wanda.

 

 

 Kiedy na scho­dach roz­le­gły się zna­jo­me kroki, Romuś pod­niósł łeb z po­sła­nia i prze­cią­gnął się le­ni­wie. Czuł się w tym miej­scu szczę­śli­wy, choć gło­śna mu­zy­ka po­cząt­ko­wo dzia­ła­ła mu na nerwy. Ważne, że była Wanda, która go gła­ska­ła i ba­wi­ła się z nim. 

 Teraz czuł, że ona pro­wa­dzi kogoś ze sobą. Z jego gar­dła wy­do­był się mruk, a z noz­drzy uniósł się dym. Ob­li­zał ła­ko­mie zie­lo­ne wargi. Oby to było coś sma­ko­wi­te­go, dawno nie miał mię­dzy zę­ba­mi cze­goś, co przy­nio­sło­by mu uko­je­nie głodu na dłu­żej. 

 Kiedy we­szła, po­py­cha­jąc przed sobą dziew­czy­nę, smok jęk­nął z roz­cza­ro­wa­nia, a dziew­czy­na, choć nie­mal nie­przy­tom­na krzyk­nę­ła na widok wiel­kie­go gada zwi­nię­te­go na po­sła­niu.

 – Coś ty mi przy­pro­wa­dzi­ła? – wark­nął – Chcesz, żeby cho­le­ste­rol mi sko­czył?

– Romuś, co ja ci po­ra­dzę… – za­czę­ła Wanda, trzy­ma­jąc z ca­łych sił wy­ry­wa­ją­cą się dziew­czy­nę.

 – Ro­mu­ald, ko­bie­to, nie na­zy­waj mnie Romuś! – mach­nął ogo­nem znie­cier­pli­wio­ny i przy­su­nął pysk, by móc ob­wą­chać po­si­łek. – To nawet nie jest dzie­wi­ca.

 Wanda wes­tchnę­ła znie­cier­pli­wio­na i po­pa­trzy­ła wy­cze­ku­ją­co na smoka. Do­brze wie­dział, jak trud­no przy­cho­dzi­ło jej zdo­by­wa­nie je­dze­nia dla niego. Wszyst­ko dla­te­go, że miał wy­bred­ny gust. Nie za­do­wo­lił­by się ba­ra­ni­ną, nawet żywą i be­czą­cą, mu­sia­ła być ko­bie­ta. Naj­le­piej dzie­wi­ca.

 Smok jesz­cze przez mo­ment spra­wiał wra­że­nie ob­ra­żo­ne­go, po czym wy­wró­cił śle­pia­mi i rzekł:

 – Do­brze – mruk­nął – Wiedz jed­nak, że jeśli do­sta­nę za­wa­łu, to bę­dzie twoja wina.

 – Zo­sta­wiam was – rze­kła więc Wanda i wy­szła z piw­ni­cy, ry­glu­jąc drzwi. 

 Mimo całej swo­jej mi­ło­ści do wiel­kie­go gada, nie chcia­ła pa­trzeć, jak ten się po­ży­wia. Kiedy był mniej­szy wi­dzia­ła, jak od­ry­wa głowę szczu­ro­wi. Wró­ci­ła do klubu, gdzie po­zwo­li­ła sobie na szyb­kie­go drin­ka i pa­pie­ro­sa. 

 

 

 – Romuś? – szep­nę­ła Wanda, głasz­cząc łeb gada.

 – Tak? – mruk­nął, otwie­ra­jąc jedno oko i pa­trząc na nią ba­daw­czo.

 – Uro­słeś… – po­wie­dzia­ła z uśmie­chem – Po­ry­so­wa­łeś ro­ga­mi sufit.

 – Znowu chcesz się prze­pro­wa­dzać, ko­bie­to! – prych­nął i ob­ra­żo­ny od­wró­cił się do niej ogo­nem.

Koniec

Komentarze

Sta­now­czo za krót­ko. Nawet cie­ka­wie się roz­krę­ca­ło i ko­niec ech i na­praw­dę Romuś? Na boga, bła­gam. 

Wiem, Romuś nijak nie pa­su­je do wiel­kie­go gada, ale mu­sia­łam go tak na­zwać :D bar­dziej mi pa­so­wa­ło niż na­dę­te imio­na :D a krót­kie, bo… cią­gle ćwi­czę. Może w końcu wróci mi wena. Dzię­ku­ję za ko­men­tarz :)

RAWR

Fa­bu­ła nie rzuca na ko­la­na. Chyba fak­tycz­nie przy­da­ło­by się tro­chę roz­wi­nąć ten tekst, dodać ja­kieś nie­spo­dzian­ki. Na samym po­cząt­ku tek­stu masz pa­skud­ny or­to­graf. Po­mysł do naj­now­szych nie na­le­ży, ale przy­naj­mniej otocz­ka inna.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję :) Prze­oczy­łam ten błąd, ale tak jest, gdy po­le­ga się wy­łącz­nie na swo­ich oczach.

RAWR

Cał­kiem cie­ka­we, do­brze się czy­ta­ło.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Za­sta­na­wiam się, kiedy Romuś wsza­mie Wandę.

Bez za­sta­na­wia­nia się pod­szep­tu­ję Au­tor­ce, by za­war­ła jesz­cze bliż­szą zna­jo­mość z in­ter­punk­cją, w za­pi­sach dia­lo­gów zwłasz­cza.

Taka sobie, ale w sumie przy­jem­na opo­wiast­ka. Poza wąt­kiem ofia­ry, oczy­wi­ście. Wci­nał szczu­ry? No to ba­ra­na, cie­la­ka mu dać…

Też się nad tym za­sta­na­wiam i praw­dę mó­wiąc, my­śla­łam o tym :) Za uwagę o in­ter­punk­cji dzię­ku­ję :)

RAWR

Teraz tylko – prze­czy­ta­łam. Resz­ta po za­koń­cze­niu kon­kur­su. :)

Mały zgrzyt lo­gicz­ny: ko­bie­ta, którą stać na to, by wy­ło­żyć od ręki 80 ty­się­cy na zruj­no­wa­na halę, potem praw­do­po­dob­nie dru­gie tyle by do­pro­wa­dzić ją do po­rząd­ku, a jeź­dzi Se­icen­to? ;)

Po­do­ba­ło mi się, aż się prosi, żeby roz­wi­nąć, ale le­piej zro­bić opo­wia­da­nie za krót­kie niż za dłu­gie. Po­zdra­wiam! :)

O, tak. Ten Se­icen­to też zwró­cił moją uwagę. ;) 

Może jeź­dzi stu­nin­go­wa­ną wer­sją ze swa­pem sil­ni­ka, wnę­trzem wy­koń­czo­nym krzysz­tał­ka­mi Sva­ro­vskie­go i car audio za dzie­sięć kafli :D

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Jest cie­ka­wie, jest nutka hu­mo­ru, jest spraw­ny warsz­tat… jest wszyst­ko:)

Przed czy­ta­niem skon­sul­tuj się z le­ka­rzem bądź far­ma­ceu­tą. Lub psy­cho­lo­giem.

Nie znam się na sa­mo­cho­dach, sorki :D 

RAWR

Hm a tak swoją drogą… przy­dał­by się ten smo­czy węch :P

Przed czy­ta­niem skon­sul­tuj się z le­ka­rzem bądź far­ma­ceu­tą. Lub psy­cho­lo­giem.

A dla mnie Se­icen­to ma sens. Tak ko­cha­ła smoka, że całe złoto ze skar­bu ła­do­wa­ła w nowe in­we­sty­cje – prze­pro­wadz­ki. Zga­dza się, Arian­ne?

Przed czy­ta­niem skon­sul­tuj się z le­ka­rzem bądź far­ma­ceu­tą. Lub psy­cho­lo­giem.

Masz po­my­ślu­nek Sfu­nie :) Naj­prost­sze roz­wią­za­nia są za­wsze naj­lep­sze .

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

W sumie to my­śla­łam bar­dziej o tym, że to fun­du­sze smoka są :D ale coś w tym jest. 

RAWR

Prze­czy­ta­łam.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­ne. 

Faj­nie się czy­ta­ło, choć fa­bu­ła rze­czy­wi­ście dość pro­sta. Za­sta­na­wia mnie kwe­stia za­gi­nięć. Po­li­cja chyba nie mia­ła­by pro­ble­mu, żeby po­wią­zać za­gi­nię­cia z osobą bo­ha­ter­ki. Ale może to kwe­stia naj­bliż­szej przy­szło­ści. I co wtedy bied­ny Romuś po­cznie :(

Zje po­li­cjan­tów :D

RAWR

Łoj, nie­ład­nie z Two­jej stro­ny. Wcią­gnę­łam się, po­lu­bi­łam Ro­mu­sia, nawet mu te baby wy­ba­czy­łam, a tu fiu – ko­niec opo­wia­da­nia. E tam, do bani. Ja chcę wię­cej Ro­mu­sia.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Jest zarys po­my­słu, po­czą­tek, coś, z czego można do­pie­ro roz­wi­nąć opo­wieść… szko­da, że tak szyb­ko i tak nagle się koń­czy. Nie ma czasu na wczu­cie się i po­lu­bie­nie bo­ha­te­rów.

 

Też wpa­dło mi do głowy, że po­li­cja chyba za­in­te­re­so­wa­ła­by się w końcu za­gi­nię­cia­mi mło­dych dziew­cząt w tym samym klu­bie raz po raz…

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Za­baw­ne, ale za krót­kie. Do roz­wi­nię­cia/za­ła­ta­nia jest wątek gi­ną­cych pa­nien, wzro­stu Ro­mu­sia, jego re­la­cji z Wan­dzią… Po­mysł nie­zły, ale nie jest w pełni wy­ko­rzy­sta­ny.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Po­trze­bo­wa­ła sza­rej mysz­ki, która po­ja­wi­ła się w "Dra­go­ne­zie" zu­peł­nie sama.

 

Nazwa nie­po­trzeb­nie przy­po­mi­na, że mamy do czy­nie­nia z tek­stem kon­kur­so­wym.

 

Opo­wia­da­nie ma cał­kiem fajny kli­mat. Szko­da, że tak szyb­ko się koń­czy. Limit zna­ków był cał­kiem spory – można było wię­cej do­pi­sać. Na chwi­lę obec­ną po­wie­dział­bym, że mamy do czy­nie­nia z nie­złym wstę­pem do wła­ści­wej opo­wie­ści. 

Ję­zy­ko­wo tro­chę ku­le­je. 

I po co to było?

Wezmę wszyst­ko pod uwagę :) Jak tylko będę mogła, wezmę się za “do­pi­sy­wa­nie”. Wena to ka­pry­śne zwie­rząt­ko, bar­dziej niż Romuś nawet… Póki co od­ży­ła, ale po­szła w zu­peł­nie innym kie­run­ku ;) I oby nie zde­chła w po­ło­wie, bo i tak u mnie, nie­ste­ty, bywa.

RAWR

Opo­wieść po­trak­to­wa­na sza­le­nie skró­to­wo, wręcz po łeb­kach.

Czy zje­dzo­nych dziew­czyn nikt nie szuka? Prze­cież nie mogą ginąć bez śladu.

Sporo błę­dów, nad­miar za­im­ków.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka