- Opowiadanie: kozajunior - Kocham cię, Lilio...

Kocham cię, Lilio...

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

krajemar

Oceny

Kocham cię, Lilio...

I

W pokoju stał stolik, na stoliku stała miska, w niej płonęła świeca. Po świecy spływał wosk, kończąc swą drogę na koniuszku palca, który byłby samą kością, gdyby nie – jak się zdawało w słabym świetle – naciągnięta nań skóra, spękana i blada. Resztę pokoju spowijała ciemność. Siedzący przy stole starzec zasłaniał swym ciałem słaby płomień, jakby nie chciał do niego dopuścić nikogo innego lub też bronił go dla kogoś. Za oknem noc już zapadła i chyba nawet księżyc stracił swój blask.

Czas płynął powoli. Starzec wpatrywał się w igrający ognik i szeptał coś pod nosem. Z początku nie zauważył wyłaniającej się z mroku postaci, dopiero spostrzegłszy lekką poświatę odwrócił głowę

– Dziadku? – spytała postać.

– To ty, wnusiu?

– Dziadku, po co mnie wezwałeś? Myślałem, że jestem już bliski końca. Już widziałem światło… Okazało się, że to ty mnie prowadziłeś.

– To ty, wnusiu. – Starzec podniósł się z krzesła i spróbował objąć postać, jego kościste palce jedynie przeszły przez twarz młodzieńca, jakby zanurzone w wodzie. Pozostała na nich jaśniejąca mgiełka, biała jak mleko. – Nie mogę cię dotknąć, to nic. Ważne, że jesteś. Bo jesteś tu na pewno, tak? Musisz być. Dobrze. Ogrzej się, syneczku. – Pokazał na stół. – Wybacz, że tylko takie światło mogę ci dać. Ogrzej się, a potem pójdź za mną.

Starzec podszedł do drzwi, wcześniej wziąwszy z ciemnego kąta pokoju laskę, po czym wyszedł z domu, szczelnie okrywając się płaszczem. Szczęśliwie nie padało. Oparł się o ścianę i tak wyczekiwał wnuczka. Ten natomiast chłonął ciepło od światła. Przypominał sobie, jak kiedyś jadł tutaj obiad, a zamiast świeczki, wnętrze domu rozjaśniało słońce w południe.

 

II

W tym roku wcześnie spadł śnieg. Starzec prowadził ich szlakiem przez las, niewidocznym, bo biel zakryła wydeptane ścieżki, a noc była prawie że bezgwiezdna, i pewnie panowałaby nieprzenikniona ciemność, gdyby nie migoczące czerwono-żółte światła widoczne ze wschodu. Tam, przy samej granicy z lasem, znajdował się cmentarz, jeszcze dalej stała wioska. Wioska dziś wieczór opustoszała, za to cmentarz nadzwyczaj się ożywił, mimo że nie dochodził stamtąd żaden dźwięk. Tylko ogień ognisk, które rozpalono na grobach, zaznaczał ludzką obecność.

Nie na cmentarz jednak kierował się starzec. Szedł ciągle prosto, parł przed siebie, robiąc krok za krokiem. Wnuczek potulnie podążał za nim. Nie wiedział, dokąd. Nie pamiętał już żadnej z dróg.

– Gdzie idziemy, dziadku? – pytał, kiedy niecierpliwił się zbytnio.

– Pamiętasz babcię Lilię? – odparł na to starzec. I zaśmiał się z chrypką. – Oczywiście, że nie pamiętasz. Przecież wtedy jeszcze cię nie było na świecie. A później nikt ci o niej nie opowiadał, a przynajmniej nie opowiadał prawdziwie. Co to za kobieta była! Spotkałem ją nad rzeką, to ona mnie zaczepiła. Zaczęliśmy rozmawiać, cóż, i tak wyszło, że spotykaliśmy się coraz częściej. A potem przyszło dziecko. Naprędce wzięliśmy ślub. Urodziła się twoja matka. Byliśmy szczęśliwi, w małej chatce, sami z dorastającym dzieckiem. Ja pracowałem w polu, Lilia zbierała zioła i owoce leśne. I wtedy los ze mnie cholernie zakpił. Pewnego dnia pod nasz dom przyszła grupa wieśniaków i grożąc widłami i spaleniem chaty, zabrali Lilię. Chciałem bronić jej, ale… Nie pozwoliła mi. A następnego dnia widziałem ją płonącą na stosie. Wiesz, jak krzyczała? Nadal to słyszę. Ponoć była wiedźmą? Pewnie tak też ci mówili.

Wnuczek słyszał. Słyszał o Lilii – o liliowej wiedźmie, delikatnej z zewnątrz niczym jedwab, lecz z sercem jak parciany worek. O Lilce, co bratając się z diabłem, potrafiła spełnić każde życzenie. O Liluni, która jednym spojrzeniem zniewalała mężczyzn. Wnuczek słyszał o niej jeszcze za życia – mówili o wiedźmie starzy siedzący przed domami, później z kolei ich dzieci powtarzały historie swoim dzieciom, i następne następnym; i tak opowieść trwała z biegiem czasu. Nie wiedział, co o tym sądzić.

– Ale czy to prawda, dziadku? – zapytał więc.

– Nie wiem, wnusiu. Nigdy nie widziałem, żeby spijała czyjąś krew, jak mówili. Nie mogła być wiedźmą, do diabła! – usłyszał w odpowiedzi. Dziadek zaczął dyszeć, ale uspokoił się zaraz. – Wiem za to, że to dzięki niej mogłem was wszystkich przeżyć. To miłość tak działała.

Powiedziawszy te słowa, umilkł, bo zbliżali się do krańca lasu.

 

III

Kilkadziesiąt kroków z tyłu pozostawili ścianę z drzew. Stanęli na rozwidleniu dróg, zasypanym śniegiem, i tylko drogowskaz mówił, że można skręcić w lewo albo w prawo.

– Tutaj, pod znakiem – odezwał się starzec – rozsypali jej prochy. Żeby nigdy już nie wróciła. Tamtego dnia zdołałem z nią jeszcze porozmawiać, powiedziała za pożegnanie: „Żyj dla mnie”, a potem już tylko krzyczała z bólu.

– A co my tu robimy?

– Na razie czekamy. Za chwilę ich zobaczymy. Tylko chwila.

W istocie, po krótkim czasie wnuczek zobaczył światła, które napływały drogą ze wschodu i z zachodu. Im bliżej, tym wyraźniej chłopak wychwytywał ludzkie sylwetki. Nagle, gdy obserwował zbliżające się pochody, zauważył także podobną błyszczącą procesję, która przybywała z północy, co dziwne, bo tamtędy nie prowadziła żadna ścieżka. Nie mogąc skupić się na jednej grupie, wnuczek spojrzał na starca.

– Dziadku?

– Pamiętasz? – Dziadek pokręcił głową. – Pewnie nie: za życia mówiłeś, że nie możesz znaleźć swojej drogi. Głupi byłeś, myśląc tylko o jednym. Później, po tym, jak zgłupiałeś do reszty, co rok lamentowałeś, że nie wiesz, dokąd iść. Postanowiłem ci pomóc, chłopcze. Wreszcie będziesz miał drogę.

Postaci zbliżały się w szybkim tempie. Wnuczkowi wydawało się, że pokryte są podobną poświatą, co on, lecz świecąca otoczka okazała się skupiskiem pochodni i lamp, które maszerujący trzymali w dłoniach. Chłopak miał wrażenie, że z powodu tego blasku mrużyli oczy, przez co wyglądali, jakby szli na ślepo. Wygląd także nie dodawał im uroku: wszyscy garbili się do samej ziemi, niektórzy stawiali krok za krokiem, w jednej dłoni trzymali pochodnię, a w drugiej swoją głowę. Większość miała na sobie łachmany, a twarze zdobiły bezosobowe miny.

Oba pochody zetknęły się, lecz wędrowcy mijali się, nawet na siebie nie spoglądając. Trzecia grupa postaci zatrzymała się przed drogowskazem. Krótki czas wydawała się zastanawiać, po czym pojedyncze duchy zaczęły dołączać do którejś ze stron.

– Ale co to za droga? – zapytał wnuczek, widząc upiorne postaci. Ja też tak wyglądam?

– Pójdziesz z nimi, chłopcze.

– W którą stronę?

Nie otrzymał odpowiedzi. Starzec nagle wszedł w poruszający się tłum. Długo go nie było, lecz chłopak nie zrobił nic, prócz nawoływania – przerażała go myśl o wkroczeniu w potok duchów. Na szczęście dziadek w końcu wyszedł, raczej wyłonił się z pochodu. Nie był sam. Szła za nim kobieta ubrana w szarą sukienkę, poszarpaną i poplamioną. Stanęła naprzeciwko chłopaka – inaczej niż reszta postaci – uśmiechnięta. Wnuczek miał wrażenie, że kojarzy tę twarz z opisów.

– Kim ona jest? – zapytał dziadka.

Starzec wskazał na rozpogodzoną kobietę.

– Twoja babka. To dzięki niej mogłeś żyć, żeby później samemu życie zmarnować. Każdy ci mówił, lecz ty nie słuchałeś. Odkup teraz swoje winy. Idź za nią! – Starzec wzrok skierował na drogowskaz. – Weź pochodnię.

Wnuczek zobaczył dziwne ogniki w oczach dziadka. Piorunowały go. Gdyby mógł, przełknąłby właśnie ślinę. Jego serce zabiłoby szybciej. Lecz zamiast tego, przyszła jedynie trwoga. A ponoć martwi nie mają czego się bać. Pod wpływem obłąkanego wzroku chwycił za pochodnię, którą bez oporów oddała babcia. W tym samym momencie przez myśl przemknęło mu wiele wspomnień. Przypomniał sobie, że kochał kogoś. Jej postać migotała w jego wyobraźni. Wołała go. A później? Później postać zaczęła powoli obumierać – włosy szarzały, ciało zgarbiło się. Obok pojawiła się czyjaś sylwetka. Objęła wyobrażenie. Szarpnęła. Para poleciała do tyłu, w otchłań utworzoną z oślepiającej bieli. Wnuczek poczuł zapach alkoholu i rozpacz. A potem… Potem był chyba świt zimowy. I sznur, i gałąź zgięta pod ciężarem. Pustka. Może jedynie czyjeś wołanie.

Wreszcie wnuczek zapomniał to wszystko. Pochodnia go nie parzyła. Dziadek i babcia odeszli w stronę chaty.

 

IV

Widział jakieś postaci, ale żadnej nie rozpoznawał. W różne strony szły tłumy ludzi. Każdy idący patrzył jak zahipnotyzowany w ziemię. On stał pośród nich, w dłoni trzymając pochodnię. Kojarzył skądś jej ciepło, lecz miał wrażenie, że pochodnia raczej chłodzi, niż ogrzewa. Nie rozróżniał już dróg. Wiedział jednak, że którąś musi wybrać. Poszedł więc w lewo – dlaczego? nie miał pojęcia – dostosowując swoje tempo do tempa maszerujących. Potem dostosował się całkiem: jego głowa pochyliła się sama, a ubrania jakby rozszarpał wiatr.

Kiedy grupa dotarła do zakrętu, rozdzieliła się na kolejne dwie ścieżki, na następnym skręcie ponownie, i znowu, i znowu. W pewnym momencie jednak grupki znowu zaczęły się łączyć. Dotarli do zaśnieżonego wejścia do lasu.

Niektórzy mieli wrażenie, że skądś kojarzą ten drogowskaz.  

Ciągle panował mrok i tylko pochodnie dawały im światło, które prowadziło ich ścieżkami przez zapomnianą wieczność.

 

V

W pokoju stał stolik, na stoliku stała miska, na miseczce nie stała świeca, lecz woskowa papka. Świeczki nie było, bo całe światło zabrała Lilia. Kobieta promieniała teraz w pięknej sukience, jak za dawnych lat. Wtedy żyli razem i mieli wrażenie, że nic nie może ich rozdzielić. Potem Lilia zginęła. Teraz powróciła na tę krótką chwilę. Starzec nie mógł jej dotknąć, ale wystarczyło mu popatrzeć. Siedział na krześle przygarbiony. Brak światła nie przeszkadzał widzieć ukochaną – jej blask dawał dostateczną widoczność.

– Poświęciłeś go dla mnie – usłyszał, kiedy oniemiały nie wypowiadał ani słowa.

– Tak. – Starzec ten ostatni raz spróbował ją objąć. – Przecież wiesz: kocham cię, Lilio…

– Wiesz, że zaraz muszę odejść.

– Za życia widzę cię już ostatni raz.

– Sądzisz, że spotkamy się później?

– Tak. Inaczej Bóg nie miałby serca.

Lilia oddalając się powolnymi krokami, stopniowo zaczęła zanikać. Wreszcie skrył ją mrok. Jeszcze chyba mówiła coś, ale głos dochodził jakby z daleka. A może nie mówiła nic? Czy ten ruch warg to był pocałunek, czy ostatnie słowa?

Starcowi wydawało się, że usłyszał ciche „Chodź za mną”, następnie – tak jak siedział – rozpadł się w proch. Stare okna otworzyły się z trzaskiem. Silny powiew, który wpadł z dworu, porwał pył z podłogi i uniósł go ponad las; zaniósł aż pod drogowskaz. Starcze szczątki zakopały się pod śniegiem. Może ujrzą słoneczne światło, gdy przyjdą roztopy.

 

D.R.K., listopad 2014

Koniec

Komentarze

Takie sobie, raczej przeciętne opowiadanie. Przeczytałem bez większych emocji, a i zakończenie jakoś mnie nie oczarowało. Nie rozumiem, dokąd dziadek wysłał wnusia? Nie lubił go czy jak? Poza tym wnuk w opowiadaniu jest chyba dzieckiem, a ta wypowiedź temu przeczy:

 

– Pamiętasz? – Dziadek pokręcił głową. – Pewnie nie: za życia mówiłeś, że nie możesz znaleźć swojej drogi. Głupi byłeś, myśląc tylko o jednym. Później, po tym, jak zgłupiałeś do reszty, co rok lamentowałeś, że nie wiesz, dokąd iść. Postanowiłem ci pomóc, chłopcze.

 

Pozdrawiam

 

 

 

Mastiff

Dzięki za przeczytanie, Bohdanie. Chociaż chyba musiałeś. :)

Mee!

Kózka-san, jest pomysł na konkurs. Mi wydaje się ciekawy. Jeśli chodzi o wykonanie, chyba całkiem nieźle, nie zauważyłam błędów, ale czasem coś zgrzytało. Na przykład początek skojarzył mi się z dziecinnym wierszykiem: “W pokoiku na stoliku…”. Nie wiem, czy inni też tak zareagują, ale jeśli tak, taki efekt chciałeś osiągnąć?

Babska logika rządzi!

Wierszyka nie kojarzę, ale pewno coś w tym stylu, Finklo. 

Dzięki.

Mee!

Mi skojarzyło się podobnie jak Finkli:) a wierszyk ma się tak:

W pokoiku na stoliku

stało mleczko i jajeczko.

Przyszedł kotek, wypił mleczko,

a ogonkiem stłukł jajeczko.

Przyszła pani, kotka zbiła,

a skorupki wyrzuciła.“ ;)

 

Opowiadanie całkiem niezłe. Ale ten dziadek faktycznie niecnie wnuka wykorzystał… ;)

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

Kózko, moją opinię już znasz:-) I co do wierszyka, faktycznie, na początku też miałam takie samo skojarzenie, ale wcale nie wyszło źle.

Dzięki, Wiwi! :)

Ano znam, Maju. :)

I nie znam – w sensie wierszyka. Chyba tylko ja!

Mee!

Nie potrafię zdecydować się, czy tekst mi się podoba, czy przeciwnie, ale z całą pewnością nie pozostawia mnie obojętnym. Inny obraz Lilii wyłania się ze wspomnień dziadka, inny sugerują opowieści, słyszane przez wnuka. Dziadek okazuje się nie tym dobrym dziadziusiem z bajek, ale przeciwnie… Tylko zakończenie wydaje mi się jednoznaczne.

Niezła moim zdaniem robota, juniorze.

Chyba za dużo w tym tekście niedopowiedzeń, żeby jeszcze zakończenie komplikować.

Dzięki, Adamie.

Mee!

Juniorze, dzięki. Widzę, że pięknie się rozwijasz.

Pozdrawiam,

https://www.martakrajewska.eu

Byłam, widziałam, po wynikach konkursu skrobnę coś więcej ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki, Miłe Panie. :)

Mee!

Byłem, przeczytałem…

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Te trzy kropki na końcu nie wróżą nic dobrego. ;)

Mee!

Cosik sobie powyłapywałem, ale raczej pierdołki; taki mój punkt widzenia – może się do czegoś Tobie przyda.

“Siedzący przy stole starzec zasłaniał swym ciałem słaby płomień…” – dałbym “sobą” albo nic bym nie dawał.

“Za oknem noc już zapadła i chyba nawet księżyc stracił swój blask.“ – zapadła już noc; chyba nawet – nie lubić ;)

postaci, dopiero spostrzegłszy lekką poświatę odwrócił głowę

– Dziadku? – spytała postać.“ – – Dziadku? – Usłyszał.

“Ten natomiast chłonął ciepło od światła. Przypominał sobie, jak kiedyś jadł tutaj obiad, a zamiast świeczki, wnętrze domu rozjaśniało słońce w południe.“ – może to słońce być południowe, ale i wiosenne czy pracowite również ;)

“Stanęli na rozwidleniu dróg, zasypanym śniegiem, i tylko drogowskaz mówił, że można skręcić w lewo albo w prawo.“ – a tu mnie przecinki zatrzymały na dłużej i się zastanawiam, bo ja n=bym tych dwóch nie dawał, ale może trzeba?

“W różne strony szły tłumy ludzi.“ – wypracowujesz sobie ciekawy styl ;)

 

Uważaj na “juże”, BTW. “Chyby“ i “jakby“ też bywają podstępne…

 

Do rzeczy! Jest dobrze, a nawet lepiej. Zaczynasz się robić klimatologiem, choć miejscami zbytnio zagłębiasz się w opisy – niepotrzebnie, moim zdaniem. Jeśli jest blask pochodni, to wiadomo, że trzymali je w rękach, IMO, ale ja znowu słynę z niedopowiedzeń. Złoty środek nam by się przydał.

:)

Nie do końca zakumałem, o co kaman z wnukiem, a nie chcę szperać w komentarzach – ciemnai kjestem i już.

Zakończenie trochę takie… dziwne, bo interesujące. Niby mocne, emocjonalne, ale jakby wyrwane od reszty, nie dające zbyt wiele, prócz tej melancholijnej nutki. Starcze szczątki – coś takiego tam pod koniec wrzuciłeś – zakopujące się pod śniegiem zapamietam na długo ;)

Dobrze jest, Kózko San, a będzie na pewno lepiej. Jestem pod wrażeniem tego, jak się rozwijasz. Brawo.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie będę tłumaczył, Koiku, ale historia wnuczka jest powiązana rzecz jasna z dziadami. Jakbyś poszperał sobie w wikipedii na temat dziadów, duchów i rozdroży… I później jakbyś dodał co nieco mojej interpretacji tego… Tak sobie myślę, że Krajemarta mogła się za głowę złapać, czytając ten tekst. :)

Chodzi Ci o “…zasypanych śniegiem…”? Chyba zazwyczaj się nie daje, ale licentia poetica, żeby podkreślić zdanie. Zauważ, że zadziałało, skoro się przy nim dłużej zatrzymałeś. :)

Mam nadzieję, że te starcze szczątki Cię nie rozśmieszyły, bo inaczej to by była porażka.

Dzięki, Koiku.

Mee!

No to zakumałem niczym radosna żaba ;)

Starcze szczątki przysypał snieg or cosik jak to, ale tak, jak mówiłem, to takie moje widzimiśki ;)

Starcze szczątki mnie nie rozbawiły. Zlepek tych dwóch słów ma nawet sporą moc oddziaływania. Nasuwa mi się jeszcze jedno pytanko: czy proch to szczątki? Czy już jeno proch? ;) W sumie dwa pytanka wyszły.

 

EDIT: I sorki wielkie z tymi dziadami. Teraz widzę, że to jest opowiadanie na tematyczny konkurs. Muszę częściej na portal zaglądać :/

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ano, wypadałoby zaglądać!

Mee!

Tak sobie myślę, że Krajemarta mogła się za głowę złapać, czytając ten tekst. :)

A prawda, mogła :D Ale i tak mi się bardzo podobało. Nawet powiem głośno, że chciałam, żeby ten tekst wygrał.

Podobał mi się klimat, duchy, wędrujące jak na obrazie Ślepcy Bruegela (tak to sobie troche wyobraziłam), miłośc, w imię której dziadek poświęcił wnuczka.

Do tej pory, kiedy myśle o tym opowiadaniu czuję to nieprzyjemne uczuci – że to nie w porządku, tak się nie robi, co to do cholery za dziadek? :) Ale to na plus. wszelkie uczucia, które tekst pozostawia na dłużej w czytelniku, są na plus.

Dziady to nie tylko rytual opisany przez wieszcza, co to pewnie go sobie wyobraził, bo na żywo mógł nie widzieć (bluźnię? hihi).

Podobało mi się, Daniel. Smakowite.

https://www.martakrajewska.eu

Dziękuję, Marto. :)

Mee!

Przeczytałam już dawno temu, ale nic nie napisałam. Teraz zerkam, a to tekst, który już czytałam. Bardzo fajny klimat. Zakończenie też orginalne. Trochę szkoda wnuczka. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

O, dzięki, Morgiano. :)

Pozdrawiam

Mee!

Opowiadanie zdało mi się dość ponure i początkowo miałam wrażenie, że dzieje się w czasach nam bliższych. Kiedy jednak przeczytałam o stosie, zrewidowałam ten pomysł i choć nie do końca pojęłam opowieść, przyjęłam, że to wszystko, co jest tu dziwne i zastanawiające, właśnie takie ma być.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm…

H…

..

.

 

Znaczy – dziękuję, Regulatorzy :-)

Mee!

Bardzo proszę, Kozojuniorze. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka