- Opowiadanie: sommer - Wunderwaffe

Wunderwaffe

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

zygfryd89

Oceny

Wunderwaffe

– Smok, Drage, Dra­chen, Joka, Zmaj.

– Co mó­wisz? – Jej ła­god­ny głos do­tarł do niego, prze­bi­ja­jąc się przez szum wody wy­le­wa­ją­cej się z prysz­ni­ca. Nad ka­bi­ną uno­si­ły się du­szą­ce, go­rą­ce opary, po­ry­wa­jąc ze sobą za­pach żelu do mycia ciała. Po­mie­sza­ne aro­ma­ty miodu i wa­ni­lii wy­peł­nia­ły po­miesz­cze­nie.

– Mir, mó­wi­łeś coś?

Sto­ją­cy przed za­pa­ro­wa­nym lu­strem męż­czy­zna, jakby nie sły­szał tego de­li­kat­ne­go, lecz nie­cier­pli­we­go po­na­gle­nia. Drżą­cą dło­nią prze­tarł szkla­ną płytę na wy­so­ko­ści swo­ich oczu, zma­zu­jąc mi­nia­tu­ro­we kro­pel­ki wody z jej po­wło­ki. Za­wsze bał się pa­trzeć w lu­stro dłu­żej niż to ko­niecz­ne, bał się doj­rzeć od­bi­cie de­mo­na w swo­jej szka­rad­nie wy­krzy­wio­nej twa­rzy, bał się, że jego oczy za­pło­ną dziw­nym świa­tłem, albo w ich głębi doj­rzy coś nie­ludz­kie­go.

– Co tak pa­trzysz w to lu­stro? Nie wy­pięk­nie­jesz od tego. – Zofia miała dziw­ne po­czu­cie hu­mo­ru i cią­gle mu przy­po­mi­na­ła, jakim to jest nie­ocio­sa­nym klo­cem. Drob­na ko­bie­ta za­wi­nię­ta w ręcz­nik z kro­pel­ka­mi wody na ja­snej skó­rze i wło­sa­mi otu­lo­ny­mi tur­ba­nem z mniej­sze­go ręcz­ni­ka sta­nę­ła obok swo­je­go part­ne­ra. Męż­czy­zna był znacz­nie od niej wyż­szy, po­tęż­nie zbu­do­wa­ny ni­czym za­pa­śnik. Zofia nie wie­dzia­ła dla­cze­go, ale Mir nigdy nie ob­ci­nał wło­sów kró­cej niż do ra­mion, i cho­ciaż nie zwi­sa­ły swo­bod­nie wzdłuż twa­rzy, lecz za­wsze spię­te były w ma­łe­go koka na czub­ku głowy, to jed­nak nigdy nie były krót­sze. Ko­bie­ta przy­glą­da­ła się sku­pio­nej twa­rzy Mira, ciem­nym, ścią­gnię­tym brwiom, pra­wie czar­nym oczom i wy­pie­lę­gno­wa­nej, rów­nie ciem­nej jak włosy, bro­dzie.

– Mir? – Dźgnę­ła go pal­cem w ramię, mię­śnie miał na­pię­te. – Bo lu­stro pęk­nie. – Mir ode­rwał wzrok od wy­tar­tej szcze­li­ny i wy­pro­sto­wał się.

– Skoro każ­de­go ranka wy­trzy­mu­je twoje go­dzin­ne ob­lę­że­nie, wy­trzy­ma pięć minut za mną – od­ciął się.

– Bar­dzo za­baw­ne – od­par­ła ko­bie­ta, wci­ska­jąc się przed męż­czy­znę. Nie­wiel­ką ście­recz­ką wy­tar­ła lu­stro do sucha. – Nie lubię, gdy ma­żesz po nim pal­ca­mi, zo­sta­ją potem ślady. A w ogóle mógł­byś zro­bić mi miej­sce, tro­chę się śpie­szę. Nie­któ­rzy w tym domu muszą wy­cho­dzić do pracy, pod­czas gdy inni bawią się w tłu­ma­cze­nie za­pi­sków stuk­nię­tych mni­chów.

– Moja praca jest rów­nie ważna jak twoja.

Zofia prych­nę­ła po­gar­dli­wie.

– A w czym te śre­dnio­wiecz­ne za­pi­ski mogą pomóc nam teraz? Moje ba­da­nia mogą ura­to­wać ty­sią­ce ludzi, a twoje… Wy­bacz, ale to bar­dziej pasja niż praw­dzi­wa praca. – Wy­pchnę­ła go za drzwi. Po chwi­li dało się usły­szeć pracę su­szar­ki do wło­sów.

Mir po­szedł do kuch­ni, zro­bił sobie kawę i z kub­kiem pa­ru­ją­ce­go na­po­ju po­szedł do swo­je­go mi­ni­biu­ra. Zofia nigdy nie ja­da­ła z nim śnia­dań, za­wsze się śpie­szy­ła i czę­sto umniej­sza­ła war­tość jego pracy. Jakoś mu to nie prze­szka­dza­ło. Na biur­ku stał sfa­ty­go­wa­ny, za­ku­rzo­ny lap­top, Mir nie za­my­kał go od czasu, gdy przy za­wia­sie wy­pa­dła jedna ze śru­bek, teraz obu­do­wa roz­ła­zi­ła się przy pró­bie za­mknię­cia, więc urzą­dze­nie za­wsze stało otwar­te. Męż­czy­zna na­ci­snął uru­cha­mia­ją­cy przy­cisk i cze­kał, bez­myśl­nie wpa­tru­jąc się w mo­ni­tor. Cze­kał. Po­ja­wi­ła się stan­dar­do­wa ta­pe­ta Win­dow­sa, a potem wy­kwi­tły na niej – jak prysz­cze u doj­rze­wa­ją­ce­go na­sto­lat­ka – fol­de­ry za­wie­ra­ją­ce pliki. Mir wy­brał jeden z nich, otwo­rzył go, a potem za­wa­hał się. Tłu­ma­czył do­pie­ro piątą stro­nę z księ­gi zna­le­zio­nej w sta­rym szam­bie. Hi­sto­ria tego zna­le­zi­ska była tak nie­sa­mo­wi­ta, że aż trud­na do uwie­rze­nia. Księ­gę, zaraz po Dru­giej Woj­nie Świa­to­wej, zna­lazł nowy wła­ści­ciel po­nie­miec­kiej po­sia­dło­ści, czło­wiek ten był prze­sie­dleń­cem ze wscho­du i tu, na zie­miach od­zy­ska­nych, miał bu­do­wać nową Pol­skę. Pierw­sze, co zro­bił po przy­by­ciu, to za­tyn­ko­wa­nie na­zi­stow­skie­go krzy­ża na szczy­cie sto­do­ły, a potem wy­wa­le­nie nie­miec­kie­go gówna z szam­ba. Ła­du­jąc śmier­dzą­cy szlam do wia­dra, zna­lazł coś – za­wi­nię­tą w szma­ty pacz­kę. Czło­wiek ten ostroż­nie roz­ciął ko­nop­ny sznu­rek, a od­wi­nąw­szy cuch­ną­ce tka­ni­ny, od­krył księ­gę opra­wio­ną w dziw­ną, chyba ga­dzią, skórę. Na okład­ce znaj­do­wał się znak swar­gi, le­wo­ra­mien­ne­go krzy­ża, sym­bo­lu magii i nocy. Em­ble­mat wy­glą­dał tak, jakby pod skórą znaj­do­wał się płyn ukła­da­ją­cy się w ten wła­śnie kształt. Można było bez pro­ble­mu na­ci­snąć na krzyż, a wtedy za­pa­dał się on pod pal­cem. To i fakt, że księ­ga po­mi­mo spo­czy­wa­nia w szla­mie wy­glą­da­ła, jakby do­pie­ro wy­szła spod pal­ców swego twór­cy spra­wi­ło, że czło­wiek za­pra­gnął po­zbyć się jej jak naj­szyb­ciej. Od­niósł ją do oko­licz­ne­go pro­bosz­cza. Prze­zor­ny ksiądz spi­sał opo­wieść czło­wie­ka i wraz z księ­gą ukrył ją w pod­sta­wie oł­ta­rza, by moc boża tłu­mi­ła sza­tań­skie wer­se­ty. Po la­tach, pod­czas grun­tow­ne­go re­mon­tu świą­ty­ni, księ­gę od­kry­to na nowo i tak tra­fi­ła do ar­chi­wum mu­zeum, w któ­rym pra­co­wał Mir.

Dziw­na była treść księ­gi, od pierw­szej stro­ny jej autor za­kli­nał czy­tel­ni­ka, by ten cie­ka­wość swoją po­wścią­gnął, bo duszę zgubi, umysł za­tra­ci, a ciało na cier­pie­nie wiecz­ne wy­sta­wi. Lep­szej za­chę­ty autor wy­my­ślić nie mógł, tak my­ślał Mir po prze­czy­ta­niu pierw­szych li­ni­jek. Teraz do czy­ta­nia za­sia­dał ze ści­śnię­tym żo­łąd­kiem, mu­siał się zmu­szać, by spoj­rzeć na zdję­cia uka­zu­ją­ce każdą ze stron księ­gi. Pierw­szy roz­dział opo­wia­dał o ma­ka­brycz­nej prze­mia­nie, o kru­sze­ją­cych ko­ściach, pę­ka­ją­cych ścię­gnach i roz­ry­wa­nych mię­śniach, o wy­pa­da­ją­cych jeden po dru­gim zę­bach i skó­rze pła­ta­mi od­pa­da­ją­cej od ciała. O bólu, stra­chu, sza­leń­stwie i utra­cie pa­mię­ci. Zwłasz­cza to ostat­nie prze­ra­ża­ło Mira naj­bar­dziej, bo już raz przez to prze­cho­dził. Był czło­wie­kiem bez prze­szło­ści, z umie­jęt­no­ścia­mi i wie­dzą, które ob­ja­wia­ły się w naj­mniej ocze­ki­wa­nym mo­men­cie. Mir nawet nie wie­dział, czy po­cho­dzi z Pol­ski, nie było go w żad­nej bazie, bo nie po­peł­nił nigdy żad­ne­go prze­stęp­stwa, nikt też nigdy nie zgło­sił jego za­gi­nię­cia, a on po pro­stu po­ja­wił się. Któ­re­goś dnia, pięć lat temu, od­zy­skał świa­do­mość w szpi­ta­lu, do któ­re­go przy­wio­zła go ka­ret­ka po tym, jak zu­peł­nie na­gie­go zna­le­zio­no go pod mo­stem. Mir ni­cze­go o sobie nie pa­mię­tał, ale znał ję­zy­ki, zwłasz­cza sta­ro­żyt­ne. Jego przy­pa­dek zo­stał uzna­ny za wy­jąt­ko­wy, po­dej­rze­wa­no nawet że udaje, bo jak wy­tłu­ma­czyć fakt, że płyn­nie po­słu­gi­wał się su­me­ryj­skim, san­skry­tem czy cho­ciaż­by ła­ci­ną.

Umie­jęt­no­ści Mira po­zwo­li­ły mu zdo­być tę nie­zbyt do­cho­do­wą pracę, w któ­rej mógł wy­ko­rzy­stać nie­utra­co­ną wie­dzę. Przed księ­gą prze­tłu­ma­czył parę in­nych po­zy­cji, głów­nie spi­sów han­dlo­wych, ale tra­fił mu się też „tomik” wier­szy nie­zna­ne­go au­to­ra. Męż­czy­zna wy­ko­ny­wał swoją pracę su­mien­nie i dla­te­go dy­rek­tor mu­zeum za­de­cy­do­wał, że to wła­śnie jemu po­wie­rzy to cenne zna­le­zi­sko. Po­cząt­ko­wo Mir pod­szedł do za­da­nia ze spo­rym en­tu­zja­zmem, ale teraz mu­siał się wręcz zmu­szać do czy­ta­nia ko­lej­nych li­ni­jek. Z każ­dym prze­czy­ta­nym sło­wem miał wra­że­nie, że jego wła­sne ciało za­czy­na pod­le­gać opi­sy­wa­nej trans­for­ma­cji.

Od­su­nął z obrzy­dze­niem kom­pu­ter, kawa była już zu­peł­nie zimna, Mir ro­zej­rzał się po po­ko­ju, na wschod­niej ścia­nie ró­żo­wym bla­skiem kła­dło się świa­tło za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. „Co do cho­le­ry?” po­my­ślał. Zer­k­nął na ze­ga­rek, była dwu­dzie­sta pięt­na­ście, gdzieś uciekł mu cały dzień. Po­szedł do kuch­ni, na stole, pod przy­kry­ciem, stał ta­lerz z pie­ro­ga­mi. Zofia była w domu, ale kiedy? Nie pa­mię­tał. Prze­tarł oczy, nie – nie czuł się zmę­czo­ny, prze­ciw­nie, miał wra­że­nie jakby do­pie­ro się prze­bu­dził. Przy­po­mniał sobie, że ko­bie­ta umó­wi­ła się wie­czo­rem z przy­ja­ciół­ką, pew­nie późno wróci. Zjadł więc po­si­łek w sa­mot­no­ści i wró­cił do pracy. Po­sta­no­wił skoń­czyć to jak naj­szyb­ciej, ale ze zdu­mie­niem od­krył, że prze­tłu­ma­czył już ponad po­ło­wę tek­stu. Prze­biegł wzro­kiem po za­pi­sa­nych li­te­rach, wie­dział, że wy­szły spod jego pal­ców. Ostat­nie zda­nie od­no­si­ło się do kon­kret­nej ry­ci­ny, Mir otwo­rzył fol­der, w któ­rym znaj­do­wa­ły się tylko zdję­cia ilu­stra­cji z księ­gi. Ta, o któ­rej pisał, przed­sta­wia­ła ten sam ko­ło­wrót, który znaj­do­wał się na okład­ce z tą małą róż­ni­cą, że był znacz­nie bar­dziej skom­pli­ko­wa­ny. Sym­bol skła­dał się z setek ma­leń­kich gli­fów. Męż­czy­zna po­więk­szył obraz, by le­piej im się przyj­rzeć.

– To zaj­mie mi wię­cej czasu niż my­śla­łem – po­wie­dział sam do sie­bie.

 

 

Jakob Stein wie­rzył, wie­rzył, że praw­dzi­wie w jego ży­łach pły­nie czy­sta, nie­roz­cień­czo­na krew aryj­ska. Z całą mocą po­przy­siągł sobie sa­me­mu i To­wa­rzy­stwu, że bę­dzie strzegł ich ta­jem­nic i że nigdy nie zdra­dzi dzie­dzic­twa swo­je­go ojca i jego to­wa­rzy­szy. Pra­wie od wieku po­szu­ki­wa­li do­wo­dów na po­twier­dze­nie tezy o swo­jej wyż­szo­ści i nie­wąt­pli­we­mu prawu do do­mi­na­cji nad in­ny­mi lu­da­mi. Spo­śród wszyst­kich ar­te­fak­tów, które po­szu­ki­wa­li, pie­częć Ar­cha­nio­ła Mi­cha­ła była jego upra­gnio­ną. Uko­chał tę le­gen­dę i wie­rzył w jej praw­dzi­wość rów­nie mocno, jak wie­rzył w nią jego oj­ciec. Gdyby udało im się od­na­leźć ją w czter­dzie­stym trze­cim roku, wojna za­koń­czy­ła­by się ina­czej, w końcu coś, co zo­sta­ło za­pie­czę­to­wa­ne, można też roz­pie­czę­to­wać. Jakob był już star­cem i dla­te­go z coraz więk­szym upo­rem i bez­względ­no­ścią szu­kał „skar­bu”. W swo­jej ty­rol­skiej po­sia­dło­ści prze­glą­dał ra­por­ty do­cie­ra­ją­ce do niego od ludzi z ca­łe­go świa­ta. Pie­nię­dzy po­trze­bo­wa­li wszy­scy, więc zna­le­zie­nie chęt­nych do współ­pra­cy nie sta­no­wi­ło wiel­kie­go pro­ble­mu, zwłasz­cza że współ­pra­ca ta po­le­ga­ła tylko na prze­ka­zy­wa­niu in­for­ma­cji o no­wych od­kry­ciach. Nie­któ­rych ba­da­czy, ar­che­olo­gów, To­wa­rzy­stwo za­trud­nia­ło samo, ale wtedy kosz­ty były więk­sze, znacz­nie ta­niej było pod­pła­cić kogoś z krę­gów. Nie wszyst­kie ra­por­ty oczy­wi­ście tra­fia­ły od razu do niego, tylko te za­wie­ra­ją­ce naj­bar­dziej obie­cu­ją­ce in­for­ma­cje.

Młody czło­wiek, który przy­niósł mu do­ku­men­ty, z za­cie­ka­wie­niem przy­glą­dał się Ja­ko­bo­wi, gdy ten z nie­ukry­wa­nym prze­ję­ciem czy­tał ra­port, a potem drżą­cy­mi rę­ko­ma się­gnął po zdję­cie obiek­tu, o któ­rym była mowa. W jego oczach po­ja­wi­ły się łzy szczę­ścia. Wresz­cie po­czuł się speł­nio­ny. Tak długo na to cze­kał, teraz wy­star­czy spu­ścić ogary ze smy­czy.

 

 

Po od­kry­ciu, ja­kie­go ro­dza­ju gli­fów użyto do stwo­rze­nia ko­ło­wro­tu, umy­słem Mira za­wład­nę­ła już tylko jedna myśl – roz­szy­fro­wać słowa i zda­nia. Męż­czy­zna tak bar­dzo za­tra­cił się w swo­jej pracy, że nawet Zofia nie była w sta­nie ode­rwać go od niej. Mir sły­szał, że do niego mówi, do jego umy­słu do­cie­ra­ły strzęp­ki in­for­ma­cji, na które od­po­wia­dał „tak” lub „nie”, kom­plet­nie nie mając po­ję­cia, o co go pyta. Cza­sa­mi cier­pli­wie po­wta­rza­ła to, co chcia­ła mu po­wie­dzieć, innym razem wy­cho­dzi­ła, trza­ska­jąc drzwia­mi. A Mir tłu­ma­czył, roz­pi­sy­wał znaki, dzie­lił je i łą­czył po­now­nie, by nadać im sens, lecz ten wciąż był ulot­ny. W końcu od­krył klucz, spi­sał we­dług niego znaki i cho­ciaż te były zna­jo­me, to jed­nak słowa, które two­rzy­ły, nie ist­nia­ły, a przy­naj­mniej Mir nie znał ję­zy­ka, do któ­re­go na­le­ża­ły. Dziw­ne sy­czą­ce słowa sta­no­wi­ły skład­nię ja­kiejś man­try lub za­klę­cia. Zre­zy­gno­wa­ny po­sta­no­wił po­szu­kać po­mo­cy, może ktoś z na­uko­we­go świa­ta bę­dzie wie­dział coś na ten temat. Sko­pio­wał nie­wiel­ki frag­ment tek­stu i ro­ze­słał go do róż­nych in­sty­tu­tów z proś­bą o pomoc. Przez myśl mu nie prze­szło, że nie po­wi­nien tego robić, że to może w ja­ki­kol­wiek spo­sób wpły­nąć na jego życie czy cho­ciaż­by ka­rie­rę za­wo­do­wą. Rano na­stęp­ne­go dnia ode­brał pierw­szy te­le­fon, miał na­dzie­ję, że to ktoś chęt­ny do po­mo­cy, ale oka­za­ło się, że dzwo­nił dy­rek­tor mu­zeum, w któ­rym pra­co­wał. Męż­czy­zna po­pro­sił go, żeby nie­zwłocz­nie przy­je­chał, bo stało się coś złego. Mir wy­biegł z domu, nie in­for­mu­jąc nawet Zofii, dokąd się wy­bie­ra. Na par­kin­gu przed gma­chem stały dwa ra­dio­wo­zy, męż­czy­zna skie­ro­wał się do biura dy­rek­to­ra.

 

– Do­brze że pan przy­je­chał. – Ra­do­śnie przy­wi­tał go prze­ło­żo­ny, jakby jego widok spra­wił, że roz­wią­za­ły się wszyst­kie pro­ble­my tego czło­wie­ka. – Pro­szę sobie wy­obra­zić, że mie­li­śmy wła­ma­nie.

– Wła­ma­nie? – zdzi­wił się Mir, spo­glą­da­jąc na męż­czy­znę sie­dzą­ce­go na­prze­ciw­ko dy­rek­to­ra. Czło­wiek ów przy­glą­dał mu się z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Tak, tak – po­twier­dził dwu­krot­nie dy­rek­tor. – Po­li­cja szwę­da się po całej pla­ców­ce, wła­ma­no się do ar­chi­wum. Nie wiemy jesz­cze, czy coś zgi­nę­ło, ale… sam pan ro­zu­mie, ścią­ga­my tych, któ­rzy mięli tam do­stęp. Spraw­dze­nie wszyst­kich po­zy­cji z ka­ta­lo­ga­mi może zająć mie­siąc, albo dłu­żej. – Re­la­cja prze­ło­żo­ne­go była bar­dzo cha­otycz­na.

– Pan z po­li­cji? – Mir zwró­cił się do wciąż mil­czą­ce­go czło­wie­ka, wy­da­wał mu się dziw­ny.

– O nie. To jest pro­fe­sor… Za­po­mnia­łem na­zwi­ska?

– Ku­bitz z Mu­zeum Izra­ela w Je­ro­zo­li­mie.

Mir zmarsz­czył brwi, ten czło­wiek nie wy­glą­dał jego zda­niem na na­ukow­ca, a tym bar­dziej na Żyda.

– Jak na Se­mi­tę do­brze mówi pan po pol­sku?

– Moja ro­dzi­na zo­sta­ła stąd de­por­to­wa­na po woj­nie jak wiele in­nych.

– Ale nie przy­je­chał pan chyba, by od­zy­ski­wać utra­co­ny ma­ją­tek?

– Nie, przy­je­cha­łem do pana w tej spra­wie – Ku­bitz wy­do­był zdję­cie z nie­wiel­kiej ak­tów­ki le­żą­cej na biur­ku przed nim. Przed­sta­wia­ło ono ten sam znak, któ­re­go roz­szy­fro­wy­wa­niem zaj­mo­wał się Mir z tą małą róż­ni­cą, że ten ze zdję­cia wy­ry­ty był w skale. Mir spoj­rzał na swo­je­go roz­mów­cę z nie małym za­sko­cze­niem na twa­rzy.

– Ale prze­cież ja do­pie­ro wczo­raj wy­sła­łem proś­bę o pomoc w tej spra­wie i…

Tym razem to na twa­rzy Ku­bit­za ob­ma­lo­wa­ło się zdzi­wie­nie.

– Wrzu­cił pan to do sieci?! – w jego glo­sie dało się usły­szeć zde­ner­wo­wa­nie.

– Nie, wy­sła­łem tylko kilka maili.

Ku­bitz uśmiech­nął się krzy­wo.

– Może prze­dys­ku­tu­je­my to przy kawie? – po­wie­dział już spo­koj­nie. – Nie chciał­bym zaj­mo­wać cen­ne­go czasu i biura pana dy­rek­to­ra, zwłasz­cza w tak nie­do­god­nych oko­licz­no­ściach. Zna pan może w po­bli­żu ja­kieś miej­sce, w któ­rym można usiąść, po­dy­sku­to­wać i napić się do­brej kawy?

Mir po­dra­pał się po bro­dzie, wła­ści­wie to sam chęt­nie cze­goś by się napił i zjadł.

– Tak, pro­szę za mną.

 

 

– Ile czasu mi­nę­ło? – głos w słu­chaw­ce był spo­koj­ny, wręcz znu­żo­ny. Zde­ner­wo­wa­ło to Zofię jesz­cze bar­dziej.

– Czy pan mnie w ogóle słu­cha! On za­gi­nął, nie ma go od wczo­raj. Zo­sta­wił wszyst­kie swoje rze­czy, mu­si­cie go szu­kać!

– Więc mówi pani, że nie ma go od wczo­raj. Może jest gdzieś u zna­jo­mych, może leczy kaca…

– On nie pije.

– Po­kłó­ci­li się pań­stwo?

– Słu­cham? Nie, oczy­wi­ście, że nie. Ale ostat­nio przez jego pracę…

– Jest chory?

– Nie. – Odło­ży­ła słu­chaw­kę zre­zy­gno­wa­na, nie chcia­ła słu­chać tego dalej. W mu­zeum po­wie­dzie­li jej, że był w ga­bi­ne­cie dy­rek­to­ra, roz­ma­wiał z nim, a potem wy­szedł z ja­kimś czło­wie­kiem żywo o czymś dys­ku­tu­jąc. Może fak­tycz­nie znowu za­tra­cił się w pracy?

 

 

Obu­dził się w ja­kimś sta­rym bu­dyn­ku bez szyb w oknach, desek na pod­ło­dze i ścia­na­mi, z któ­rych stara farba olej­na łusz­czy­ła się gru­by­mi, su­chy­mi pła­ta­mi. Nie mógł sobie przy­po­mnieć, jak się tu zna­lazł ani co tu robił, jed­nak wy­ja­śnie­nie tego dru­gie­go do­tar­ło do niego zaraz po uzmy­sło­wie­niu sobie, że jest zwią­za­ny. Leżał na brud­nym, śmier­dzą­cym mo­czem ma­te­ra­cu, z wy­sił­kiem pod­niósł się – co nie było łatwe, bo ręce miał zwią­za­ne na ple­cach – i usiadł.

Wtedy do­strzegł, że za nim na tu­ry­stycz­nym fo­te­lu sie­dzi stary czło­wiek. Miał białe włosy i prze­ni­kli­we spoj­rze­nie, jego szczu­pła twarz wy­ra­ża­ła spo­kój.

– Kim pan jest i czego chce ode mnie? – Mir za­py­tał pierw­szy, bo prze­cież mu­siał jakoś na to za­re­ago­wać.

– Moje na­zwi­sko nic panu nie powie – od­parł po nie­miec­ku star­szy męż­czy­zna. Mir za­ci­snął szczę­kę. – Ro­zu­mie mnie pan, praw­da?

Przy­tak­nął ru­chem głowy.

– Tak my­śla­łem.

– Czego pan chce?

– Wy­ja­śnie­nia tego, co znaj­du­je się tutaj. – Uniósł do góry dłoń, w któ­rej trzy­mał księ­gę, tę samą, nad któ­rej tłu­ma­cze­niem pra­co­wał Mir.

– Skąd ją pan ma?

– A jak pan myśli? Z mu­zeum, w któ­rym pan pra­cu­je. Szko­da, że w ogóle tam tra­fi­ła. Nikt, nawet pan, nie jest w sta­nie do­ce­nić i zro­zu­mieć tego, co za­wie­ra.

– A pan jest?

– Ja i moja ro­dzi­na szu­ka­my jej już pra­wie od wieku, całe swoje życie po­świę­ci­łem dla tej księ­gi. Już nie raz wpa­da­łem na jej trop, ale za­wsze uprze­dza­ła mnie ta rzym­ska ko­le­gia­ta im­po­ten­tów. Ci boscy pa­choł­ko­wie dobra.

Mir nie miał po­ję­cia, o czym mówi ten czło­wiek, pa­trzył na niego ze zdzi­wie­niem i lek­kim po­li­to­wa­niem.

– Pan – kon­ty­nu­ował nie­zna­jo­my – ma wy­jąt­ko­we szczę­ście. Od ty­sią­ca lat zbun­to­wa­ni mnisi ko­pio­wa­li pie­częć i umiesz­cza­li ją w róż­nych tek­stach, cza­sa­mi wy­cho­dzi­ło im to le­piej, cza­sa­mi go­rzej. Sama pie­częć nie jest nic warta, ale do pań­skich rąk tra­fi­ła księ­ga, która za­wie­ra nie tylko po­praw­ną pie­częć, ale rów­nież ob­ja­śnie­nia i spo­sób jej zdję­cia. Księ­ga… – Po­gła­dził okład­kę chudą ko­ści­stą dło­nią. – Ta księ­ga jest nie­wąt­pli­wie au­ten­tycz­na i praw­do­po­dob­nie je­dy­na. Wie pan, co znaj­du­je się pod okład­ką ze smo­czej skóry?

– Ja­kiej?

– Tak do­brze mnie pan usły­szał, to smo­cza skóra. Kie­dyś były ich ty­sią­ce, ale nowa wiara sku­tecz­nie się nimi za­ję­ła. No więc? Wie pan?

Mir z tru­dem prze­łknął ślinę.

– Smo­cza krew? – po­wie­dział ni z tego ni z owego.

Sta­rzec uśmiech­nął się, przy­mknął oczy i ki­wa­jąc głową, po­wie­dział.

– Widzę, że pan ro­zu­mie. To do­brze. Chcę, żeby pan do­koń­czył tłu­ma­cze­nia, a w za­sa­dzie, chcę żeby pan roz­szy­fro­wał za­klę­cie zdej­mu­ją­ce pie­częć.

– Mo­głem zro­bić to w domu…

– Nie mógł pan, oni by na to nie po­zwo­li­li.

– Jacy znowu oni?

– Oni. – Wska­zał dło­nią prze­świt w drzwiach. Po dru­giej stro­nie w ko­ry­ta­rzu stał pro­fe­sor Ku­bitz, pod­trzy­my­wa­ło go dwóch męż­czyzn, pro­fe­sor miał twarz za­la­ną krwią.

– Pro­fe­sor Ku­bitz?! – za­py­tał z nie­do­wie­rza­niem Mir. Męż­czyź­ni we­pchnę­li po­bi­te­go czło­wie­ka do po­miesz­cze­nia, w któ­rym Mir pro­wa­dził swoją zaj­mu­ją­cą roz­mo­wę.

– Jaki znowu pro­fe­sor, wier­ny pies kon­gre­ga­cji, pa­cho­łek pa­pie­ża, cho­ciaż po­dej­rze­wam, że Fran­ci­szek nawet nie ma po­ję­cia, co się w piw­ni­cach jego pa­ła­cu wy­pra­wia. Praw­da?

– Jakob Stein, wy­pu­ści­li pana z domu star­ców? – od­parł Ku­bitz, splu­nąw­szy krwią.

– Zna mnie pan?

– Ow­szem, wiem o panu bar­dzo dużo. Jest pan jed­nym z przy­wód­ców wskrze­szo­ne­go w pięć­dzie­sią­tych la­tach To­wa­rzy­stwa Vril, na­zi­stow­skiej or­ga­ni­za­cji, która po­szu­ki­wa­ła ma­gicz­nych ar­te­fak­tów po całym świe­cie. Wie­rzy­li­ście, że mo­że­cie za ich po­mo­cą wy­grać wojnę i pod­po­rząd­ko­wać sobie inne kraje. Że wła­dza po­win­na na­le­żeć się wam, że przy po­mo­cy bo­skiej siły…

– Ha, bo­skiej czy innej to bez róż­ni­cy – prze­rwał mu Stein. – Nad­cho­dzi nowa era…

– Nie! Nie ro­zu­mie pan mocy, któ­ry­mi chce za­wład­nąć, zgubi pan sie­bie i wszyst­kich ludzi.

– Ja?! A wy, ilu ludzi za­mor­do­wa­li­ście, żeby utrzy­mać ist­nie­nie smo­ków w ta­jem­ni­cy? Ilu zgi­nę­ło, nim te isto­ty prze­szły ze świa­ta rze­czy­wi­ste­go do świa­ta le­gend? Za­pie­czę­to­wa­ne w ludz­kich cia­łach, skar­la­łe, osła­bio­ne, bez­bron­ne. Tak było ła­twiej je wy­tę­pić. Ale my wiemy, wiemy, ze wciąż są ich ty­sią­ce i tylko cze­ka­ją by się oswo­bo­dzić.

– To nie to samo.

Jakob Stein pod­niósł się z fo­te­la i otwo­rzyw­szy księ­gę, pod­szedł do Mira.

– Niech pan czyta – pod­su­nął mu ją.

Mir za­prze­czył ru­chem głowy.

– Ale to nie ma sensu, ten język nie ist­nie­je.

– Niech… pan… czyta – głos Ste­ina był sta­now­czy. Mir od­chrząk­nął i prze­czy­tał pierw­szą li­nij­kę.

– Nie tak. Pro­szę prze­czy­tać co piąty wyraz.

Mir po­czuł, że za­sy­cha mu w gar­dle, ale prze­czy­tał nie­udol­nie, za­ci­na­jąc się i li­cząc wy­ra­zy. Nagle Ku­bitz zawył prze­raź­li­wie, Mir aż pod­sko­czył. Oczy po­bi­te­go czło­wie­ka wy­trzesz­czy­ły się, kości za­czę­ły pękać przy­bie­ra­jąc dziw­ny kształt i na­da­jąc czło­wie­ko­wi ohyd­ne­go wy­glą­du po­two­ra, spod roz­dar­tej skóry widać było łuskę, a z ust wy­su­nął mu się długi roz­dwo­jo­ny język. Mir po­de­rwał się z miej­sca, mimo że miał zwią­za­ne nogi. Stein ski­nął głową na jed­ne­go ze swo­ich ludzi, ten wy­szedł, lecz po chwi­li wró­cił, nio­sąc długi miecz. Nim Mir zdą­żył się zo­rien­to­wać, ma­ka­brycz­nie roz­cią­gnię­ta głowa Ku­bit­za po­to­czy­ła się po pod­ło­dze. Za­pa­no­wa­ła cisza prze­ry­wa­na je­dy­nie przy­śpie­szo­nym od­de­chem Mira i spa­zma­mi umie­ra­ją­ce­go nie­prze­isto­czo­ne­go ciała smoka.

– Skąd pan wie­dział? – za­py­tał Mir, nie mogąc ode­rwać wzro­ku od ciała.

– Są pewne sub­tel­ne róż­ni­ce w wy­glą­dzie i za­cho­wa­niu. Smok uwię­zio­ny w ludz­kim ciele cier­pi, choć sam nie wie dla­cze­go.

– Ale jak to jest w ogóle moż­li­we?

– Zna pan to po­wie­dze­nie: są na nie­bie i ziemi rze­czy, o któ­rych lu­dziom się nawet nie śniło? Jak pan sam przed chwi­lą za­uwa­żył jest praw­dzi­we.

– Dla­cze­go kazał go pan zabić.

– Po­nie­waż nie mógł­bym nad nim za­pa­no­wać i wszy­scy skoń­czy­li­by­śmy jako jego prze­ką­ska. A poza tym, oba­wiam się, że jego prze­mia­na nie do końca prze­biegł­by po­myśl­nie. Musi pan skoń­czyć pracę nad książ­ką.

– Osza­lał pan? Nie zro­bię tego, nie po tym, co wi­dzia­łem.

Stein za­my­ślił się.

– Może fak­tycz­nie mnie po­nio­sło, może nie po­wi­nie­nem tego panu po­ka­zy­wać, ale stało się i teraz nie ma pan wy­bo­ru. Albo jest pan ze mną i ak­cep­tu­je pan mój przą­dek świa­ta, albo zgi­nie pan już teraz. Wybór na­le­ży do pana.

 

 

Po­li­cja w końcu roz­po­czę­ła po­szu­ki­wa­nia Mira, ale nie dla­te­go, że za­gi­nął, ale dla­te­go że stał się po­dej­rza­nym wła­ma­nia do mu­zeum. Zofia nie mogła zro­zu­mieć, jak można tak my­śleć i twier­dzić, bo prze­cież on nie mu­siał się wła­my­wać. Miał do­stęp, gdyby chciał coś wy­nieść, zro­bił­by to bez tego ca­łe­go ra­ba­nu. Ko­bie­ta miała już dość, po­li­cja naj­pierw za­bra­ła wszyst­kie rze­czy z biura Mira, prze­szu­ka­ła dom, a potem twier­dzi­ła, że to nie miało miej­sca. Więc kto z na­ka­zem i w mun­du­rach do­ko­nał re­wi­zji? Oj­ciec świę­ty? Py­ta­ła ko­mi­sa­rza zaj­mu­ją­ce­go się spra­wą. Wzru­szył tylko ra­mio­na­mi i po­wie­dział, że z tym ti­kiem ner­wo­wym po­win­na iść do le­ka­rza. Co za bez­czel­ność! Za­wsze tak ob­li­zy­wa­ła usta. Od­par­ła, że ma się od­wa­lić i zając po­szu­ki­wa­niem Mira. To był jakiś ab­surd, farsa. Dni za­mie­ni­ły się w ty­go­dnie, a śledz­two utkwi­ło w mar­twym punk­cie. Nikt nie po­tra­fił od­po­wie­dzieć, co się stało z jej na­rze­czo­nym. A potem uwie­rzy­ła, że fak­tycz­nie ją po­rzu­cił, może od­krył coś wy­jąt­ko­wo cen­ne­go, sprze­dał to na czar­nym rynku i bawił się teraz gdzieś na Bora Bora. Zbli­ża­ły się świę­ta, dziw­nie bę­dzie ob­cho­dzić je sa­mot­nie.

Zofia upiła łyk her­ba­ty z cy­na­mo­nem, ob­li­za­ła usta, tak jak zwy­kła to robić i usia­dła przy stole w kuch­ni. Może coś upie­cze? Miała ocho­tę na ser­nik. Prze­su­nę­ła de­li­kat­nie opusz­ką palca po ekra­nie le­żą­ce­go przed nią ta­ble­tu. Chyba po­szu­ka prze­pi­su w In­ter­ne­cie. Do­tknę­ła ikon­kę z małym „g” na nie­bie­skim tle. Uru­cho­mi­ła się prze­glą­dar­ka, ko­lo­ro­wy napis „go­ogle” jak zwy­kle „ożył”. „Cie­ka­we jaka to znowu rocz­ni­ca” po­my­śla­ła Zofia, przy­glą­da­jąc się zmie­nia­ją­ce­mu kształt na­pi­so­wi. Gra­fi­ka naj­pierw roz­sz­cze­pi­ła się jakby na atomy, by zaraz znowu zbić się w kupę two­rząc kształt le­wo­stron­nej swa­sty­ki, za­le­d­wie po se­kun­dzie roz­pro­szy­ła się na nowo, two­rząc nie­wiel­kie li­ter­ki, które zbiły się w ko­ło­wrót, po to by na końcu przy­brać kształt ła­ciń­skich liter two­rzą­cych słowa. Zofia za­sko­czo­na ob­ser­wo­wa­ła tę prze­mia­nę, a potem uśmie­cha­jąc się prze­czy­ta­ła dzi­wacz­ne sy­czą­ce słowa. W jej wą­skich, pio­no­wych, ga­dzich źre­ni­cach od­bi­ja­ło się świa­tło ta­ble­tu.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Skoro smoki zostały uwięzione i zamaskowane w ludzkich ciałach, stwierdzenie, że przeszły do świata legend jest nieco, hm, mylące.

Sądzę też, że pomimo tego uwięzienia powinny zachować przynajmniej częściową świadomość, kim są. Inna sprawa, że w takim przypadku zapewne Mir nie tłumaczyłby tajemniczej księgi, a na pewno nie posłużyłby się pocztą elektroniczną – i nie byłoby dobrego, mocnego finału, otwierającego możliwości kontynuacji.

Przeczytałam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaintrygowałaś, wciągnęłaś, a potem zostawiłam z niedopowiedzeniami i niejasnościami.

Pod względem językowym – poziom bardzo porządny. Acz jakieś drobiazgi mi zgrzytnęły.

Pomysł interesujący, ale zabrakło mi przede wszystkim wyjaśnień, wyjaśnień, wyjaśnień.

Babska logika rządzi!

Bardzo dziękuję za komentarze.

“Skoro smoki zostały uwięzione i zamaskowane w ludzkich ciałach, stwierdzenie, że przeszły do świata legend jest nieco, hm, mylące”. 

Użyłam takiego określenia ponieważ w ludzkiej pamięci stały się tylko mitycznymi istotami, stworami z legend, a nie realnymi  i inteligentnymi bytami. Co do ich świadomości i pamięci – gdyby ją miały, chociaż częściowo, zapewne same dążyłyby do uwolnienia, brak wiedzy o pochodzeniu sprawił, że zintegrowały się z ludźmi. Pamięć to bardzo ulotna rzecz, w wyniku urazu można stracić ją całkowicie  albo częściowo, na przykład zatracić tylko umiejętność czytania. 

Moje opowiadania rzadko mają jasne i jednoznaczne zakończenie, to pozostawiam czytelnikowi. Osobiście nie lubię szczęśliwych zakończeń, niewydobytych skarbów, pokonanych kosmitów i patriotycznych przemów zagrzewających do boju.

Jeszcze raz dziękuję.  

Ja mam jedno ale – ale co się stało z Mirem? Lubię trochę niedopowiedzeń, ale tu jak dla mnie jest ich za dużo, przez co odbieram ten tekst jako fragment.  Ciekawy, ale jednak fragment. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Podobało mi się. Uważam, że miałeś dobry pomysł, a do tego przyjemnie się czyta.

Może faktycznie trochę za mało wyjaśniłam. Zapomniałam, że co jest jasne dla mnie – jako twórcy – dla czytelnika nie musi takie być. Mir dostał propozycję nie do odrzucenia, a to że się zgodził, sugerować miał fakt przemiany Zofii. Na końcu maił się znaleźć opis zrujnowanych miast po przeminie uwięzionych w ludzkich ciałach smoków i chaos jaki zapanował. Chciałam napisać o rozsadzanych ich wielkimi cielskami budynkach i panice, ale zrezygnowałam. 

Sorry, miałaś ;)

Ciekawa koncepcja. Przeczytałem z przyjemnością, choć moim zdaniem fragment, gdzie wszyscy objaśniają sobie nawzajem kim są trochę się rozjechał. A że jestem jurorem w tym konkursie, nie mogę powiedzieć nic więcej. Do zobaczenia przy ogłoszeniu wyników.

Przeczytane. 

Naprawdę porządnie napisane. Fabuła wciągająca, z klimatem tajemnicy, ale nie przemówiło do mnie zakończenie, tak otwarte, że tekst wydał mi się urwany. Ale bibliotekę można kliknąć, jeśli to Twój debiut, to naprawdę nieźle.

Dziękuję. Napisałam wcześniej kilka tekstów, ale wszystkie były z gatunku fantastyki naukowej skierowanej do wąskiej rzeszy fanów Predatora. To pierwsze opowiadanie fantastyczne z magią w roli głównej. 

Tekst jest całkiem ciekawy. Pojawia się w nim sporo interesujących pomysłów  i wątków, które jednak nie znajdują rozwinięcia – a szkoda. 

I po co to było?

fragment, gdzie wszyscy objaśniają sobie nawzajem kim są trochę się rozjechał.

Slapstickowy nawet… :-)

 

Dobry pomysł, ale zostawiasz zbyt wiele wątków otwartych i czytelnik rzeczywiście ma wrażenie uciętej opowieści: co się stało z Mirem i starym naziolem? Co się działo w międzyczasie z jego żoną? Po cholerę naziol budził smoki – jak chciałby je kontrolować, nad nimi zapanować… ?

 

Nieźle napisane, dwa czy trzy zdania (jak to o laptopie i śrubkach) aż proszą się o podzielenie.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zamysł niezły, ale przedstawiony tak jakoś po łebkach, szalenie skrótowo, a nawet odniosłam wrażenie, że w pośpiechu. Pomysł, jakoby Kościół interesował się smokami, uważam za dość fantastyczny.

Dlaczego nie wiadomo, co się stało z głównym bohaterem?

Opowiadanie czytało się nieźle, choć bardzo przeszkadzały liczne błędy.

 

lecz za­wsze spię­te były w ma­łe­go koka na czub­ku głowy… – …lecz za­wsze spię­te były w mały kok na czub­ku głowy

 

Księ­gę, zaraz po Dru­giej Woj­nie Świa­to­wej… – Księ­gę, zaraz po dru­giej woj­nie świa­to­wej… Lub: Księ­gę, zaraz po II woj­nie świa­to­wej

 

Po­li­cja szwę­da się po całej pla­ców­ce… – Po­li­cja szwenda się po całej pla­ców­ce

 

sam pan ro­zu­mie, ścią­ga­my tych, któ­rzy mięli tam do­stęp. – Literówka.

Bo raczej nie wydaje mi się, by byli tam tacy, którzy gnietli dostęp? ;-)

 

Mir spojrzał na swojego rozmówcę z nie małym zaskoczeniem na twarzy.Mir spojrzał na swojego rozmówcę z niemałym zaskoczeniem na twarzy.

 

Już nie raz wpa­da­łem na jej trop… – Już nieraz wpa­da­łem na jej trop

 

przy­bie­ra­jąc dziw­ny kształt i na­da­jąc czło­wie­ko­wi ohyd­ne­go wy­glą­du po­two­ra… – …przy­bie­ra­jąc dziw­ny kształt i na­da­jąc czło­wie­ko­wi ohyd­ny wy­glą­d po­two­ra

 

stał się po­dej­rza­nym wła­ma­nia do mu­zeum. – …stał się po­dej­rza­ny o wła­ma­nie do mu­zeum.

 

Od­par­ła, że ma się od­wa­lić i zając po­szu­ki­wa­niem Mira. – Literówka.

Chyba że chodzi o to, by i szarak się odwalił? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za wszystkie komentarze i uwagi, są mi bardzo potrzebne, zwłaszcza te krytyczne. Skoro tak wiele osób uważa, że pomysł był całkiem ciekawy, a zawiodło wykonanie, postanowiłam popracować jeszcze nad tym tekstem. Dopiszę wszystko to, co pozostawiłam w domyśle i zobaczę, co z tego wyjdzie. Postaram się też poprawić wszystkie błędy. Dziękuję. 

Nowa Fantastyka