* * *
Blady świt człapał na pijanych nogach. Zaczepiał o wierzchołki drzew, o wysokie kominy, na chudym tyłku zjeżdżał po wyślizganych czaszach anten satelitarnych, aż wreszcie potknął się o przewody wysokiego napięcia. Najpierw wstrząsnęło nim, potem rzuciło na zbity pysk. Kiedy trochę oprzytomniał, rozpełzł się po popękanym asfalcie, spłynął chodnikami, aż do podmurówki kamienicy, aż do butów pana Frączka.
* * *
Nogi pana Fryderyka Frączka stały w oddaleniu niespełna metra od budynku, a głowa i dłonie wspierały ścianę. Ta pozycja ułatwiała utrzymanie status quo. Frycek nie ruszał się, kamienica też. Mężczyzna opuścił tylko głowę i rozwarł lekko usta, a spomiędzy nich spływał wąski strumyczek elastycznej wydzieliny. Skąd wiemy, że elastycznej? Otóż, bimbała sobie przyklejona do dolnej wargi, chwiała się w lekkich podmuchach wiatru i lśniła brylantowym blaskiem we wczesnoporannych promieniach słońca. Wcześniej była inna – też piękna, ale schyłek nocy czynił ją matowo-perłową.
Fryderyk kontemplował piękno owej strużki, nikt i nic nie zakłócało błogostanu, dodatkowo wypełnionego poczuciem wyjątkowości misji. Pan Frączek bowiem, wspierał swoją kamienicę. Nie tylko na duchu, ale też fizycznie – z niemałym wysiłkiem utrzymywał ją w pionie.
W te piękne chwile wdarł się jednak krzyk pani Fryderykowej. Bezrozumna kobieta otworzyła skoro świt okno sypialni i ujrzała osobistego małżonka ustawionego pod ścianą, w pozycji „Haende hoch”. Rozejrzała się po najbliższej okolicy, ale nie spostrzegła ani gestapowca, ani nawet policjanta. Wobec powyższych faktów poranną ciszę rozciął okropny wrzask:
– Ty opoju niedomyty, ty świnio niedojona! Pośmiewisko robisz z siebie i ze mnie na dodatek. Natychmiast do domu, ty bydlaku!
Pan Fryderyk usiłował wytłumaczyć ślubnej, że w tym momencie jest to absolutnie wykluczone, ale jego głos utonął w wodospadzie wyzwisk. Mówiąc, starał się nie przerwać wąskiej niteczki, łączącej go ze sprężystą strużką śliny, tym bardziej że krótko przedtem doszedł do wniosku, iż ta wydzielina nie jest znowu taka zwyczajna, bo prawdopodobnie jest to światłowód łączący strumień świadomości Fryderyka z wszechświatem.
Ów strumień świadomości pana Frączka został brutalnie przerwany, gdy małżonka, zniecierpliwiona brakiem reakcji ślubnego, sięgnęła po bardziej radykalne środki. Na jego grzbiet spadło jednocześnie jakieś dziesięć litrów lodowatej wody. Ciało mężczyzny wygięło się w łuk, ale w stronę odwrotną niż zazwyczaj, bo kręgosłup zareagował, jakby został potraktowany paralizatorem albo defibrylatorem. Czoło i dłonie oderwały się od ściany, a to spowodowało, że kamienica poleciała w jedną stronę, a pan Frączek w całkowicie przeciwną. Gdy spoczął wreszcie na płytkach chodnikowych, wyszeptał jeszcze:
– Nieszczęsna kobieto, cóżeś uczyniła? Rozerwałaś najbliższą rzeczywistość…
* * *
Promyk słoneczny wędrował po spieczonych wargach pana Fryderyka, poślizgnął się na resztkach ślinowego światłowodu i wpadł w czarną otchłań ust. Wyskoczył jednak stamtąd błyskawicznie, przerażony mrokiem i smrodem. Podreptał trochę po srebrzystych wąsach, zajrzał do dziurek od nosa, ale wycofał się szybko, by zjechać policzkiem na rzęsy prawego oka, a potem, rozbujawszy uprzednio powiekę, sturlać się wprost do ucha. Ugrzązł na chwilę w woskowinie, ale był na tyle ciepły, że udało mu się rozgrzać wydzielinę i czmychnąć. Odpoczął moment na skroni, a potem kreślił ósemki i skakał aksle na łysej czaszce pana Fryderyka, aż zaczepił o jedyny włos na gładkiej głowie i wylądował w studzience kanalizacyjnej.
* * *
Z nastaniem ciemności pan Frączek zaczął się budzić. Wysuszone całodziennym obcowaniem ze słońcem ciało domagało się natychmiastowego nawilżenia. Pan Fryderyk zerwał się i popędził do meliny, gdzie poświęcił noc na odzyskanie sił i energii. Nad ranem, przepełniony miłością do świata oraz priorytetowym nakazem wypełnienia misji, udał się pod kamienicę, oparł dłonie i czoło o chłodną ścianę, gotów tak stać do końca świata, a może nawet dłużej, Na samą myśl o tym, jaki jest dzielny i nieustępliwy, łza zakręciła mu się w oku, a strużka światłowodu wypłynęła z ust.
Pan Fryderyk Frączek, zatopiony w medytacjach o ratowaniu budynku, zrozumiał jednak, że on sam nie będzie trwał wiecznie i w związku z tym należałoby poszukać następcy, by przekazać mu pałeczkę. Postanowił zająć się tym w najbliższej przyszłości.
Pan Fryderyk Frączek zdecydował poświęcić się całkowicie i absolutnie wypełnianiu misji i wykonywać ją do końca swoich dni. W samotności albo z następcą. Nie miało to większego znaczenia, bo determinacja pana Fryderyka osiągnęła apogeum i gotów był góry przenosić, a nie tylko jedną kamienicę utrzymywać w pionie.