– Słuchasz mnie? – warknął zirytowany chłopak, przeglądając leżące przed nim dokumenty.
– Paniczu, właśnie przybyła panienka Elizabeth – odparł ciemnowłosy kamerdyner.
– Tsk. Wspaniale – jęknął hrabia, zasłaniając twarz dłonią. Jego policzki zaczęły nabierać lekkiego rumieńca. – W takim razie, udasz się do Undertakera sam, nie ma czasu do stracenia – rozkazał służącemu i niechętnie podniósł się z fotela, słysząc piskliwy głos narzeczonej, dobiegający z głównego holu posiadłości.
Demon klęknął przed chłopcem, kładąc dłoń na piersi, jak zwykł reagować na rozkaz swojego pana.
– Yes, my lord – powiedział, pochylając głowę.
Podniósł się dopiero, kiedy młody Phantomhive opuścił swój gabinet. Westchnął głęboko i skrzywił się na samą myśl o wizycie u zdziwaczałego informatora.
Grabarz zawsze budził w nim wstręt. Mimo to, w całej jego odrażającej naturze było coś, co go intrygowało. Nie wiedział, czy była to jego fascynacja ludzkimi zwłokami, czy nietypowe poczucie humoru. Właściwie, dla własnego spokoju, starał się nie roztrząsać tego tematu, dopóki wiedza ta, nie okazałaby mu się niezbędna. Wzdrygnął się, gdy oczyma wyobraźni zobaczył jego twarz, a właściwie sam niepokojący uśmiech, który, jako jedyny, nie ginął wśród długich, gęstych włosów mężczyzny.
Młody Ciel Phantomhive mógł wydawać się niezadowolony, jednak Sebastian dobrze wiedział, że w głębi duszy, która w końcu należała do niego, chłopiec cieszył się z nieoczekiwanej wizyty Elizabeth. Odwiedzanie grabarza zdecydowanie nie sprawiało mu przyjemności. Zawsze czuł się przy nim nieswojo. Nie mógł powiedzieć, że obawiał się o własne życie, w końcu w towarzystwie lokaja był bezpieczny tak długo, jak długo byli związani kontraktem, jednak ciągłe proponowanie mu trumny do przymiarki, z uzasadnionej przyczyny, wcale go nie bawiło. Wizja spędzenia leniwego popołudnia z wiecznie uśmiechnięta dziewczyną wydawała mu się dużo mniej uciążliwa. Wiedział, że kiedy tylko kamerdyner wróci z informacjami, bez problemu uda mu się spławić Lizzy i zająć się rozwiązaniem problemu, doskwierającego Jej Królewskiej Mości.
Gdy tylko córka markiza dostrzegła narzeczonego, jej wielkie, jasnozielone oczy zabłysły radośnie, a z ust wydobył się kolejny raniący uszy pisk.
– Cieeeeel! – krzyknęła, rzucając się na szyję drobnego chłopca. Lekko ugiął się pod jej ciężarem. – Tęskniłam za tobą!
Na twarzy młodego hrabiego znów pojawił się lekki rumieniec. Zachowując powagę, odsunął od siebie, ubraną w pomarańczową suknię z białą falbaną, blondynkę.
– Elizabeth.
– Mówiłam ci, żebyś mówił do mnie Lizzy! Ciel, dla ciebie jestem Lizzy! – jęknęła.
Spojrzała na niego z zacięciem na twarzy, oczekując, że się poprawi. Chłopiec westchnął ciężko, na chwilę przymykając oczy.
– Lizzy… Co cię do mnie sprowadza? – zapytał, starając się, by ton głosu nie zdradził jego niezadowolenia, bądź, co bądź, jej obecność potrafiła być niesamowicie kłopotliwa.
– Ciel, jesteś okropny! Nie cieszysz się, że widzisz swoją przyszłą żonę? – Blondynka posmutniała.
W kącikach jej oczu zaczęły zbierać się łzy. Młody Phantomhive wiedział, że jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli, narzeczona rozpłacze się na dobre, tworząc zbędny hałas.
– Oczywiście, że się cieszę. Po prostu mnie zaskoczyłaś. – Z trudem zmusił się do uśmiechu.
Grymas radości na jego twarzy, który tak bardzo pragnęła oglądać przez cały czas, zawsze momentalnie poprawiał jej nastrój. Po wszystkich okropnych rzeczach, które go spotkały, obawiała się, że już nigdy nie będzie taki jak kiedyś, jednak ten delikatny, upragniony wyraz twarzy, przywracał jej nadzieję i dawał siłę, by trwać w swych licznych wyrzeczeniach, dla jego dobra. Dla jego szczęścia. By któregoś dnia szczery uśmiech pojawił się na twarzy Ciela i już nigdy z niej nie zniknął.
– Wiesz, Ciel… – zaczęła nieśmiało, lekko się czerwieniąc. – Zbliżają się święta. Pomyślałam, że to dobra okazja, żeby pomóc ci udekorować dom. Tu jest zawsze tak ponuro. Powinieneś bardziej zadbać o kolory! – Ożywiła się i z pasją zaczęła wymachiwać rękami, wskazując miejsca, gdzie powinny jej zdaniem zawisnąć świąteczne ozdoby.
– Pola! – zawołała stanowczo.
Młoda, ciemnowłosa dziewczyna ubrana w brązową, prostą suknię skinęła głową i podbiegła do walizki. Wyciągnęła z niej kolorowy papier, nożyczki, brokat i kredki, po czym nie zwalniając tępa ruszyła z nimi do salonu, który młoda szlachcianka wskazała jej dłonią. Ciel chciał zaprotestować. Nie interesowały go ani święta, ani tym bardziej dekoracje, ale widząc determinację na twarzy narzeczonej ,nie odważył się odezwać. Pozwolił jej zaciągnąć się do pokoju.
– Zacznijmy przygotowania! – rozkazała z szerokim uśmiechem na twarzy, podając chłopcu nożyczki. Popatrzył na nie, zrezygnowany, ciężko wzdychając, i niechętnie zabrał się do pracy.
~*~
Sebastian przedzierał się przez ośnieżone korony drzew. Gnał w stronę Londynu, by jak najszybciej wykonać rozkaz swojego pana i powrócić do posiadłości. Zdarzało się, że chłopak zlecał mu samodzielne zadania, jednak z reguły wymagały one zebrania informacji poprzez torturowanie świadków, czy zabicie kogoś w imię godności młodego hrabiego. Takie zadania lubił, pozwalały mu przez chwilę zrzucić z siebie maskę przykładnego służącego i pokazać światu swoją prawdziwą naturę, której zaczynało mu brakować. Od dłuższego czasu nie miewał okazji by się zabawić. Tylko sprzątanie, gotowanie i dbanie o nieporadnego nastolatka na każdym kroku. Młody hrabia, który uważał się za dorosłego, a nie potrafił własnoręcznie zawiązać sznurówek. Takiemu komuś przyszło mu służyć. Dziękował opatrzności, że tak samo, jak jego oczy miały różny kolor, tak jego natura miała również, odmienną, mroczną stronę. To ona była powodem trwania demona u jego boku. Powtarzał to sobie za każdym razem, kiedy nastolatek wzbudzał w nim chęć mordu lub chociażby irytację.
Teraz zdecydowanie czuł to pierwsze. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie prościej byłoby wyciągnąć od dziwaka informacje, a następnie zabić go i raz na zawsze się od niego uwolnić. Z grabarzem bywał sam na sam jedynie przez krótkie chwile, kiedy wyręczał swojego pana, płacąc mężczyźnie za jego usługi. Chociaż zarówno „zasługi” jak i „opłata” nie wydawały się odpowiednimi słowami, nie zamierzał silić się na wyszukiwanie odpowiedniejszych. Nie uważał, by sytuacja tego wymagała.
Zatrzymał się niedaleko miasta. Strzepnął z kapelusza, i ramion płaszcza, białych puch, wyprostował się i sprężystym krokiem ruszył przed siebie. Nie chciał wzbudzać podejrzeń, gdyby został rozpoznany, mógłby przysporzyć swojemu panu wielu zbędnych problemów, za co ten zapewne ukarałby kolejnymi, niewygodnymi obowiązkami. Wolał nie podejmować niepotrzebnego ryzyka. To samego zakładu Undertakera nie było daleko, a on dotarł w okolice miasta w niecałe pół godziny.
Kroczył tłocznymi ulicami, zupełnie nie zwracając uwagi na mijanych przechodniów. Zbliżały się święta i chociaż do samego Bożego Narodzenia został prawie cały miesiąc, podekscytowani londyńczycy spędzali każdą wolną chwilę na świątecznych zakupach i przygotowaniach. Demon nie rozumiałcałego podniosłego nastroju tego konkretnego dnia. Wszak nie był on nawet prawdziwą data urodzenia tego, którego nazywali Bogiem.
Zwinnie przeciskał się między tłumami, przyspieszając tempa, w miarę jak wzrastała jego irytacja. Patrząc z boku, ktoś mógłby pomyśleć, że śpieszy się do małego, obskurnego budynku, świadczącego usługi pogrzebowe. Cóż za mylne byłoby to wrażenie.
Dotarł do celu swojej podróży. Skrzywił się lekko, spoglądając na wielki, krzywo powieszony szyld zwieńczony czaszką.
– „Undertaker” – cóż za pozbawiona finezji nazwa – pomyślał demon i zrobił parę kroków wprzód.
Zapukał do drzwi. Nie usłyszał odpowiedzi, jak zawsze. Istota, która przesiadywała, a najprawdopodobniej także mieszkała, wewnątrz, nie miała zwyczaju otwierać klientom. Sebastian przypomniał sobie jedną z ostatnich wizyt, jaką złożył szarowłosemu wraz ze swoim paniczem.
Pierwsze kilka minut byli pewni, że nie było go w środku, a kiedy byli już skłonni wyjść, ten wyskoczył na nich z jednej z trumien, śmiejąc się w swój niezwykle obleśny i niepokojący sposób, po czym sztampowo zaproponował młodemu hrabiemu trumnę. Demon musiał przyznać, że na początku go to bawiło, mina jego pana była niezwykle idiotyczna i warta swojej ceny, ale żart powtarzany setki razy w końcu przestaje być zabawny. Ten zdążył stać się już irytujący.
Westchnął ciężko i wdusił klamkę. Wszedł do środka i bezdźwięcznie zamknął za sobą drewniane skrzydło. Wewnątrz panował mrok, rozpraszany jedynie słabym blaskiem kilku chaotycznie porozstawianych świec, których podstawkami były niewielkie czaszki. Sebastian nieraz zastanawiał się, czy były prawdziwe.
Powiódł wzrokiem po wnętrzu pomieszczenia. Mroczna atmosfera i ograniczone pole widzenia nie stanowiły dla niego żadnego problemu, jako piekielna istota, przyzwyczajony był do ciemności dużo bardziej nieprzeniknionych niż ta. Nie widział grabarza, jednak czuł jego obecność, słyszał równomierne bicie jego serca.
– Przepraszam za najście – powiedział w przestrzeń. Odpowiedziała mu absolutna cisza.
Zirytowany problematycznym usposobieniem grabarza, westchnął ciężko i minął szereg trumien, dostając się do stołu, za którym, na drewnianym, zakurzonym regale stały słoiki wypełnione najprzeróżniejszymi substancjami. W kilku z nich znajdowały się uschnięte kończyny zwierząt, w innych gałki oczne, a w kilki innych coś, czego sam demon nie potrafił jednoznacznie nazwać. I nie chciał. A nawet, jeśli chociaż przez chwilę był tego ciekaw, nie zamierzał dowiadywać się tego na własnej skórze. Coś mu jednak podpowiadało, że wystarczy zacząć przestawiać buteleczki, a dziwak opuści swoją kryjówkę, chcąc chronić swoich… Skarbów? Brzmiało to, co najmniej kuriozalnie.
Wszędzie było pełno kurzu, szklane naczynia nie były pod tym względem żadnym wyjątkiem. Kamerdyner nie zdążył dobrze ich poprzestawiać, a już całe jego czarne rękawiczki pokryte były sporą warstwą brudu. Chciał je zmienić, ale ryzyko, że właściciel dostrzeże znamię kontraktu, skutecznie go przed tym powstrzymało. Powoli zaczynał się niecierpliwić. Nie zamierzał spędzić całego dnia w tej zatęchłej norze, wdychając, aż strach pomyśleć ,co.
– Witaj, kamerdynerze, hehe. – W końcu usłyszał jego głos. Można by rzecz, że upragniony.
Szarowłosy zaśmiał się niepokojąco i wyłonił z wnętrza jednej z trumien – dokładnie tak, jak spodziewał się Sebastian. Grabarz zbliżył się do niego i powiódł wzrokiem po jego nienagannej sylwetce, okrążając go przy tym dobre trzy razy.
– Nie ma z tobą hrabiego – stwierdził, wyraźnie zawiedziony. – Jaka szkoda, właśnie sprowadziłem nowe modele luksusowych, dziecięcych trumienek. Miałem nadzieję, że w końcu zgodzi się na przymiarkę, hę, hę, hę – zachichotał ponownie, a jego oczy rozbłysły spod zakrywającej je grzywki.
Dowcip, którego się spodziewał. Sebastian był zawiedziony, miał nadzieję, że chociaż tym razem mężczyzna uraczy go czymś oryginalnym. Wymusił uprzejmy uśmiech.
– Mój panicz niestety nie mógł zjawić się osobiście, dlatego przybywam w jego imieniu – wyjaśnił, zachowując wszelkie zasady kultury, choć wydawało mu się to zbędne wobec człowieka, który z ogładą niewiele miał wspólnego.
Grabarz spojrzał na niego z zaciekawieniem. Opuszkami palców, uwieńczonych długimi, czarnymi paznokciami, dotknął podbródka i wydał z siebie ciche, niezadowolone jęknięcie.
– W imieniu mojego pana chciałbym uzyskać informacje dotyczące ofiar seryjnego mordercy – demon ciągnął swój monolog, licząc na możliwie najszybsze zakończenie wizyty.
Podał szarowłosemu teczkę pełną akt zamordowanych niedawno kobiet. Mężczyzna wziął je do ręki, szybko przekartkował i rzucił za siebie, po czym opadł na jedną z drewnianych skrzyń. Obrócił się na brzuch i zaczął delikatnie drażnić swój podbródek czarnym jak smoła szponem. Sebastian przyglądał mu się, ukrywając dezaprobatę. Czekał na kolejne, dobrze znane słowa.
– Wiesz o tym, że moje usługi nie są darmowe, kamerdynerze? – zapytał uwodzicielsko, po czym wydał z siebie kolejny, niepokojący chichot.
Wiedział. Gdyby było inaczej, znaczyłoby to, że jest kompletnym idiotą – i słowa jego panicza są prawdą – lub cierpi na silną amnezję.
– Doprawdy… – jęknął w myślach. – Oczywiście jestem gotów zapłacić – odparł życzliwie. Jak bardzo jego słowa sprzeczne były z myślami.
– W takim razie, kamerdynerze… – mówił, napawając się każdym słowem – daj mi najcudowniejszy uśmiech.
Nie miał innego wyjścia. Zdjął z siebie płaszcz oraz frak, położył je na jednej z drewnianych skrzyń, zakasał rękawy śnieżnobiałej koszuli i sprezentował grabarzowi zapłatę, jakiej się domagał. Przez te kilka lat zdążył nabrać niebywałej wprawy, wciąż jednak zastanawiał się, co będzie, gdy skończą mu się pomysły na tak nietypowe dowcipy. Szarowłosy dziwak nie był osobą, którą satysfakcjonowały kanoniczne żarty, stale dające się słyszeć na szlacheckich salonach. By doprowadzić go do niekontrolowanego rechotu trzeba było być, albo równie zdziwaczałym jak on, albo prawdziwym znawcą nowopowstałej gałęzi nauki – psychologii, i doskonale rozumieć pogmatwane procesy myślowe, prowadzące do tak zawiłego spaczenia jakie prezentował sobą grabarz. Trzeba było także umieć tę wiedzę skutecznie wykorzystać do osiągnięcia celu – rozbawienia go. Na szczęście Sebastian był żywym ideałem i jak dotąd nie stanowiło to dla niego problemu.
Po kilku minutach, odziany w czarno-szarą tunikę, mężczyzna skręcał się w spazmach śmiechu na jednej z trumien. W pewnym momencie stoczył się z niej i głuchym uderzeniem uderzył o kamienną podłogę. Demon rozwinął rękawy koszuli i założył resztę ubrania, uprzednio otrzepując je z kurzu.
– Kamerdynerze, twoje poczucie humoru jest doprawdy nieopisane! Powinieneś zostać komikiem – zachwycał się szarowłosy, ocierając rękawem strużkę śliny, ściekającą z wygiętych w szerokim uśmiechu ust.
Wstał i doprowadził się do względnego porządku, po czym zbliżył ukrytą we włosach twarzy do ramienia kamerdynera i delikatnie drapiąc paznokciem jego płaszcz, popatrzył w błyszczące, czerwone tęczówki służącego rodu Phantomhive.
– Zostaw hrabiego i pracuj dla mnie – namawiał go, wijąc się wokół niego, niczym wąż.
Sebastian zaczynał wychodzić z siebie, miał wystarczająco problemów z jednym upiornym shinigami, do szczęścia brakowało mu jeszcze tylko przerażającego fanatyka zwłok. Odsunął się od niego i wysunął przed siebie ręce, nie pozwalając mężczyźnie ponownie się do niego zbliżyć.
– To bardzo hojne z twojej strony, Undertakerze, jednak pozostanę wierny mojemu paniczowi, zgodnie z moja przysięgą – odparł uroczyście.
Grabarz prychnął z niezadowoleniem i przeszedł parę kroków, by sięgnąć po rozrzucone na podłodze akta ofiar. Przyjrzał im się, tym razem wyraźnie, podszedł do stołu i energicznie uderzył nimi o blat.
– Wiedziałem, że cię nie przekonam. Szkoda, nasza współpraca mogłaby być niezwykle ciekawa – westchnął tajemniczo.
Przez chwilę Sebastianowi przeszło przez myśl, że wiedział. A nawet, jeśli nie wiedział, to przynajmniej się domyślał. Tylko skąd istota jego pokroju miałaby dowiedzieć się o nim? Czyżby go nie docenił? Czyżby szarowłosy uśpił jego czujność swoim niedorzecznym wyglądem, skrywając pod grzywką i cylindrem Kapelusznika, przebiegłego człowieka, który mógł stanowić dla niego zagrożenie? Nie chciało mu się w to wierzyć.
– Skoro nie ma wśród nas hrabiego… To trochę potrwa, kamerdynerze. Zaparzę herbaty – rzekł, nie dając Sebastianowi chwili, by kulturalnie odrzucił jego propozycję.
Zrezygnowany lokaj usiadł na jednej z trumien i oczekiwał na dalszy rozwój sytuacji, która naprawdę przestawała go bawić. Czy to, co intrygowało go w tym człowieku, miało jakiś związek z tą sytuacją?
Grabarz wręczył Sebastianowi szklaną menzurkę, w której pływała torebką herbaty. Wcale nie miał ochoty próbować tego specyfiku. Poza tym, że ludzkie smaki nie dawały mu żadnych przyjemnych doznań, sam fakt raczenia się naparem tak niskiej jakości, wzbudzał w nim obrzydzenie. Dla zachowania pozorów postanowił jednak, że go wypije.
– To pierwszy raz, kiedy możemy spokojnie porozmawiać, kamerdynerze – niewyraźny głos, schylonego pod stołem mężczyzny dotarł do uszu demona, wzbudzając jego czujność. To był ten moment, miał szanse dowiedzieć się, czy dziwak rzeczywiście zna jego sekret, czy to tylko felerny zbieg okoliczności.
– Zgadza się. Czyżbyś miał mi coś do powiedzenia, Undertakerze? – zapytał, przedrzeźniając go.
Tendencja do powtarzania tytułu, bądź imienia swojego rozmówcy, była kolejną rzeczą, która na dłuższą metę niesamowicie irytowała lokaja.
– Nie oszukujmy się. Oboje wiemy, co mam ci do powiedzenia – warknął zirytowany kapelusznik, wychylając głowę ponad blat.
Czarnowłosy uśmiechnął się do niego beztrosko, delikatnie przymykając oczy.
– Wydaje mi się, że jednak nie jestem pewny. –Był przekonany, że grabarz zna jego sekret, ale odezwała się w nim demoniczna natura, pragnąca przez chwilę napawać się irytacją rozmówcy.
Lubił doprowadzać ludzi do tego stanu, patrzeć na ich zakłopotane, nerwowo napinające mięśnie, twarze.
– Zgodna. Uznaj do za prezent od firmy – zaśmiał się.
Wstał i podszedł do demona, mierząc go wzrokiem. Jego twarz była niezwykle poważna. Zupełnie inna od tej, którą Sebastian zwykł widywać. Taki obrót sytuacji wydał mu się wręcz fascynujący. Po raz pierwszy nie żałował, że zjawił się w tym ponurym, brudnym miejscu. Poza skupieniem, mężczyzna nie ukazywał nawet cienia przerażenia, czy zdenerwowania. Lokajowi zdawało się, że był równie zainteresowany jak on sam.
– Długo się nad tym zastanawiałem. Musiałem nieźle pogrzebać, sam rozumiesz, ale w końcu się upewniłem – pochylił się nad demonek tak, że kosmyki jego grzywki delikatnie muskały czoło kamerdynera. Ten jednak wciąż nie mógł dostrzec jego oczu. – Nie jesteś zwyczajnym człowiekiem, kamerdynerze – szepnął.
Zachichotał radośnie i splótł dłonie. Odsunął się od gościa i usiadł na trumnie naprzeciwko niego.
– Jesteś niezwykle spostrzegawczy, jak na człowieka – ku zdziwieniu grabarza, Sebastian nie wydawał się ani odrobinę zmartwiony zdemaskowaniem. Wydawał się wręcz… Rozbawiony.
– Ciekaw jestem, co takiego musiał zrobić nasz młody hrabia, by cię przywołać, demonie – prowokował go.
Nagła zmiana tytułu miło połechtała ego czarnowłosego. Lubił, gdy zwracano się do niego w ten sposób. Słowem, które napawało grozą wielu śmiertelników. Chociaż byłoby śmiesznie, gdyby i ta siedząca przed nim istota zaczęła trząść się ze strachu, to jego spokój tylko wzmagał zainteresowanie. Sebastian uznał to za dużo ciekawsze, tym razem mężczyzna naprawdę popisał się oryginalnością.
Oczy demona zabłysły niepokojącym szkarłatnym światłem, odbijając w sobie piekielne czeluści. Był ciekaw reakcji kapelusznika. Ten, wciąż siedział rozluźniony i zajadał się ciastkami w kształcie piszczeli, które nie wiedzieć kiedy, pojawiły się w jego rękach.
– Tej zasługi nie można mu przypisać, jednakże to właśnie z nim zawarłem pakt – wyjaśnił lekko, jakby całe ukrywanie się było tylko zabawą i w rzeczywistości nie miało dla niego znaczenia, czy ktoś dowie się, kim był naprawdę, czy też nie.
Intrygował grabarza, niesamowicie ciekawił. Pierwszy raz miał przyjemność pić herbatę i prowadzić dyskusję z demonem, nie martwiąc się o swoje życie, czy inne niedogodności. Zamierzał wykorzystać tę okazję najlepiej, jak umiał.
– Dlaczego właśnie ten chłopiec? Co jest w nim tak wyjątkowego? – zapytał, zaintrygowany.
– Przykro mi, ale nie będziesz w stanie tego zrozumieć – odparł niemal natychmiast.
Nie zamierzał psuć sobie tej chwili, kolejnymi jałowymi próbami wyjaśnienia zwykłemu śmiertelnikowi, czym była dla niego dusza. Szczególnie tak niesamowita, jak ta, należąca do jego młodego panicza.
– Biedny hrabia. Nie zdaje sobie sprawy, na co się zgodził –w głosie grabarza było słychać szczere współczucie.
– Ależ mój panicz doskonale wiedział, na co się godzi – poprawił go lokaj, nieco urażony zarzutem ze strony rozmówcy.
– Wiedział i mimo to przystał na te warunki? Fascynujące – szarowłosy ponownie się zaśmiał. – A ty?
–Ja? – powtórzył zaskoczony lokaj.
– Co ty z tego masz, demonie? Czy ta jedna dusza jest warta tylu upokorzeń? – grabarz wsadził do ust kolejne ciasto i ze skupieniem zaczął je przeżuwać.
Zafascynowany konwersacją, z niecierpliwością oczekiwał odpowiedzi na to, chyba najbardziej, nurtujące go pytanie ze wszystkich. Może i Sebastian Michaelis nie zamierzał wyjaśniać mu, na czym polega niesamowitość duszy chłopca, ale nie zamierzał odpuścić, póki chociaż trochę nie zgłębi umysłu piekielnej istoty, z którą rozmawiał, jak z równym sobie.
– Cóż… – westchnął z zamyśleniem. Opuszkami palców dotknął podbródka i delikatnie uszczypnął go kilka razy. – Dusza mojego pana jest warta znacznie więcej, niż komukolwiek się wydaje. Te upokorzenia, o których mówisz, są niczym wobec czekającej mnie nagrody – wyjaśnił z błogim uśmiechem.
Opuścił dłoń i popatrzył tajemniczo na rozmówcę. Przez chwilę przyglądali się sobie w zupełnym milczeniu, które w końcu przerwał zniecierpliwiony głos demona.
– Co z ofiarami, Undertakerze? – ponaglił go.
Chociaż rozmow,a z wzbudzającym do niedawna jedynie obrzydzenie, człowiekiem była niezwykle pasjonująca, Sebastian musiał mieć na uwadze rozkazy swojego panicza, a ten wyraźnie powiedział: „nie ma czasu do stracenia”. Musiał, więc ukrócić pogawędkę, nie bez lekkiego uczucia żalu, i czym prędzej wrócić z informacjami.
Grabarz podniósł się i przemaszerował aż za biurko, wziął z niego kilka kartek i wręczył je lokajowi.
– To wszystko co wiem. Mam nadzieję, że byłem pomocny, kamerdynerze – zaśmiał się obleśnie.
Zdawało się, że ciekawszy aspekt spotkania dobiegł już końca. Pozostało się pożegnać i liczyć na to, że kiedyś nadarzy się kolejna okazja do rozmowy. Sebastian nie obawiał się, że mężczyzna wyda komuś jego sekret. Czuł, że jego pytania miały na celu coś zdecydowanie głębszego, niż zwyczajne zaspokojenie ludzkiej ciekawości. Szarowłosy wydał mu się podejrzany. Kolejna cecha do niedługiej listy tych, którymi go określał, za to jedyna konkretna i budząca w czerwonookim prawdziwe zainteresowanie.
– Dziękuję. W imieniu swoim i mojego szanownego pana – Sebastian wstał i pochylił się lekko.
– Jeszcze jedno – przypomniał sobie grabarz. Podbiegł do jednej z trumien i wyciągnął z niej malutkie pudełeczko, otoczone czerwono-złotym papierem. – Przekaż hrabiemu pozdrowienia ode mnie.
Czarnowłosy wziął od niego pudełko, popatrzył na nie bez większego przekonania i wetknął je w kieszeń płaszcza. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Kiedy chwytał za klamkę, szarowłosy po raz kolejny się zaśmiał.
– Nie martw się, kamerdynerze – mocno zaakcentował ostatnie słowo. – Twój sekret będzie przy mnie bezpieczny.
Lokaj zamknął oczy, prychnął cicho i delikatnie się uśmiechną, po czym lekko rozchylił powieki i spojrzał przez ramię na kuriozalnego kapelusznika.
– Nie wątpię. – Wyszedł, zamykając za sobą wrota, równie bezdźwięcznie jak zrobił to niecałe pół godziny wcześniej.
~*~
– Sebastian! Gdzie się podziewałeś? Wydawało mi się, że wyraziłem się jasno! – Chłopiec wyżywał na służącym całą swoją frustrację.
W istocie, nieoczekiwany obrót sytuacji znacznie przedłużył jego pobyt w Londynie. Chociaż nie było go zaledwie niecałe dwie godziny, Lady Elizabeth nie żałowała siły, ani środków, spełniając swoją dziecinną wizję udekorowania całej posiadłości. Kiedy tylko Sebastian przekroczył próg budynku wiedział, że czeka go sporo pracy.
– Proszę o wybaczenie paniczu. – Pokłonił się pokornie.
– Nie ważne już – warknął chłopiec. – Zdobyłeś informacje?
Kamerdyner wyprostował się i z dumny wyrazem twarzy, podał Cielowi plik kartek. Hrabia rzucił na nie okiem i mruknął coś pod nosem.
– Dobrze, przynieś mi teraz herbatę – zażądał.
– Yes, my lord
Demon ruszył do wyjścia, jednak chwytając klamkę, zatrzymał się, przypominając sobie o małym pakunku, który trzymał teraz w wewnętrznej kieszeni fraka. Wyciągnął pudełko i uśmiechnął się chytrze.
– Paniczu – zaczął, idąc w jego stronę.
– Czego jeszcze chcesz? Nie słyszałeś rozkazu? – burknął, wciąż czerwony ze złości.
Sebastian stanął tuż przed nim, chwycił jego dłoń, wysunął ją i delikatnie postawił na niej czerwono-złoty przedmiot. Młody Phantomhive popatrzył na niego sceptycznie.
– Co to ma być?
– Prezent dla panicza – wytłumaczył rozbawiony lokaj.
Chłopiec skrzywił się, ale z czystej, dziecięcej ciekawości zdarł papier. Czerwone tęczówki śledziły ruchy jego kościstych palców, jednocześnie przyglądając się jego twarzy. Pod warstwą ozdobnego materiału, chłopiec ujrzał malutką trumienkę. Zareagował na nią głośnym prychnięciem.
– Głupota!
– Nie sprawdzi panicz, co jest w środku? – zaproponował zaintrygowany kamerdyner.
– Niech będzie – jęknął niebieskowłosy, próbując ukryć zainteresowanie pod maską, typowej dla siebie, zgryźliwości.
Otworzył malutką pokrywę, zastanawiając się, jak bardzo powinno go niepokoić, że miniaturowe zawiasy skrzypnęły tak samo wyraźnie, jak te w sklepie grabarza. Wewnątrz trumienki znajdowało się ciastko w kształcie ludzkiego palca. Na wewnętrznej pokrywie widniał napis. Chłopiec zmarszczył brwi i odczytał na głos jego treść…
– „Wesołych świąt, hrabio. Dbaj o swoją duszę. Pamiętaj, że masz tylko jedną.” Cóż za niedorzeczny prezent. Jak śmiesz pokazywać mi coś takiego? – zdenerwował się i rzucił pudełkiem w swojego lokaja.
Ten schylił się, podniósł pudełko i bez słowa, jedynie z niepokojącym uśmiechem i delikatnym błyskiem szkarłatnych oczu, skinął grzecznie i wyszedł z gabinetu swojego pana.