- Opowiadanie: Elektroniczne_kiwi - Przedmioty

Przedmioty

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

BogusławEryk, Cień Burzy

Oceny

Przedmioty

 

 

Sprawdzałeś to już dzisiaj cztery razy, a jest dopiero ósma rano. Opanuj się. Wszystko dobrze. Zrelaksuj się.

Kładę się wygodnie, sięgam po niedawno kupioną pozycję i zaczynam czytać. Ale to coś nie chce dać mi spokoju. Po chwili zdaję sobie sprawę, że nie myślę o tym, co czytam. Odkładam książkę i kieruję się do drzwi. Sprawdzam, czy na pewno zamek jest zamknięty.

Jedno przekręcenie, drugie, w końcu trzecie. Odpuszczam. Mogę się czuć spokojnie. Kieruję się do łazienki, gdzie wykonuję rutynowe czynności poranne. Zakręcam kran i przesuwam go kilka razy w jedną i drugą stronę, by w końcu znalazł się w miejscu, które wyda mi się odpowiednie. Udaje się.

Wychodzę z łazienki i zamykam drzwi. Nie obędzie się bez domknięcia ich, w celu uzyskania prawidłowego odgłosu.

Siadam wreszcie na kanapie i sięgam po pilot. Naciskam z dużą siłą na przycisk włącznika, po czym wybieram serwis informacyjny.

Stolik.

Czy stoi w prawidłowym miejscu?

Przesuwam go do siebie nogą, lecz ostateczny odgłos nie jest tym, który chciałbym usłyszeć. Oddalam go i przybliżam po raz kolejny. Wydaje się niezły, ale odpycham go jeszcze raz. Idealnie.

Udaje mi się chwilę oglądać wiadomości, lecz w końcu zauważam źle zawieszoną firankę. Podchodzę do niej i poprawiam. Niestety, w drodze powrotnej czuję, że jeden z paneli nie znalazł się w odpowiedniej pozycji. Nadeptuję na niego jeszcze raz, tym razem ze zdwojoną siłą. Wrażenie ustępuje.

Nie, przecież tak nie można spędzić całego życia, mówię do siebie.

Ubieram się szybko i wychodzę z domu. Mam zamiar odwiedzić najlepszego psychologa w mieście, ale przed wyjściem sprawdzam jeszcze, czy odłączony kabel od laptopa jest od niego w odpowiedniej odległości. Podczas sprawdzania, czy drzwi są dobrze zamknięte, spędziłem dodatkowe pół minuty.

Wychodzę.

Świeże powietrze działa na mnie uspokajająco. Nie denerwują mnie źle poukładane płyty chodnikowe, śmieci leżące pod nogami, ruszające się koło samochodu przejeżdżającego nieopodal…

Całą tę błogość zakłóca dźwięk SMS-a. Męczę się, by włączyć telefon, gdyż włącznik chrobocze za każdą próbą włączenia. W końcu udaje mi się odczytać… ofertę wróżb andrzejkowych. Drżącymi dłońmi wkładam telefon do kieszeni i wchodzę do gabinetu profesora Jana Donawy. W środku nie ma żadnego pacjenta.

Zdziwiona recepcjonistka patrzy na mnie chwilę, po czym pyta:

– Był pan umówiony?

– Niestety nie.

Kobieta myśli chwilę, po czym macha ręką i mówi:

– I tak nikt dotąd dzisiaj nie przyszedł. Proszę wejść i przedstawić się jako… Chwilkę. – Krótkie zerknięcie do notesu. – Robert Wans.

– Przecież ja się tak nazywam – mówię zaskoczony.

– W takim razie proszę nie robić już sobie żartów. Gabinet jest pod numerkiem czwartym.

Nie zamierzałem udowadniać, że nie rejestrowałem się wcześniej, gdyż i tak nie mógłbym tego dowieść. A ostatnimi czasy przestałem ufać nawet sobie.

Podchodzę do drzwi oznaczonych liczbą cztery i już mam zapukać, gdy z gabinetu rozlega się:

– Proszę wejść!

Teraz już bardzo zdumiony, z wahaniem wchodzę do środka. Gabinet różnił się diametralnie od pracowni każdego szanującego się lekarza. Przypominał raczej pokój w normalnym domu. Przy oknie mieścił się stół. Po jego jednej stronie stało krzesło, a po drugiej duża, biała kanapa, z której właśnie podniósł się doktor.

– Witam pana – powiedział, wyciągając do mnie rękę.

– Dzień dobry.

– Proszę wybrać sobie miejsce.

Usiąść na kanapie, czy na krześle? Na pewno jest to pierwsza część testowania mojej osobowości. Jeśli usiądę na krześle, będzie to oznaczało, że jestem skromny, a jeśli na kanapie, że myślę tylko o sobie. Z drugiej strony, może pomyśleć też, że jestem niespełna rozumu, siadając na niewygodnym, a dowiodę swojej inteligencji zauważając, że nie ma to żadnego znaczenia, siadając na bardziej miękkim.

Rzucając w głowie wyimaginowaną monetą, wychodzi mi, że powinienem usiąść na kanapie, gdzie kieruję swe kroki. Doktor posłusznie siada na krześle.

– Co zmusiło pana do przyjścia do mnie? – pyta. – Bądź co bądź, wizyta u psychologa nie jest jeszcze zbyt popularną metodą na pozbycie się zmartwień.

Powiedziałem wszystko. Począwszy od bardzo nieprzyjemnych tików nerwowych w dzieciństwie, po ciągłe poprawianie szafek i drzwi w wieku nastoletnim, po kumulację wszystkiego w życiu dorosłym.

Profesor słuchał wszystkiego z należną powagą. Był dobrym słuchaczem. Nie zadawał pytań, a w odpowiednich miejscach przytakiwał ze zrozumieniem. Kiedy skończyłem, dał mi chwilę odpocząć, po czym oświadczył:

– Jest pan niezwykłym przypadkiem. Jeszcze nigdy nie miałem pacjenta, który miałby tak mocno wyczulone zmysły. Może pan czuć przedmioty, jednak nie potrafi pan jeszcze nad tym zapanować. W swoich próbach poprawienia rzeczywistości, szuka pan możliwości relaksu. Gdy jest pan na wakacjach lub spędza czas przyjemnie, nie odczuwa pan tego, prawda? Proszę mi powiedzieć, czy ma pan kogoś?

Przecząco kręcę głową.

– Właśnie. Potrzebuje pan kogoś, o kim mógłby myśleć, mając jednocześnie świadomość, że ta osoba marzy również o panu. Potrzebuje pan najzwyklejszej miłości.

Zamykam oczy i zakrywam twarz rękami, a po chwili stwierdzam:

– Do tej pory z nikim się nie udało.

– Miłość to nie taka prosta sprawa. Ale jest możliwa. Życzę powodzenia.

Wychodzę, zostawiając na stoliku przed drzwiami całą zawartość mojego portfela .

Jeszcze nigdy nie byłem tak smutny. Nieszczęśliwie zakochani zawsze mają najgorzej.  

Koniec

Komentarze

Z początku myślę: taki detektyw Monk w wersji hard.

A tu niespodzianka. Fajny i udany twist w finale.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

lecz w końcu zauważam źle ustawioną firankę. – raczej zawieszoną

– Przecież ja się tak nazywam – mówię, zaskoczony. – bez przecinka

Podchodzę do drzwi oznaczonymi liczbą cztery – oznaczonych

 

A mnie nie za bardzo przekonał ten tekst, chociaż nieźle napisany.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mnie też tekst nie uwiódł. Za to mam wrażenie, że warsztat Ci się poprawił.

Jakie “na faktach”?! To ma być portal fantastyczny czy informacyjny? ;-)

Zakręcam kran i przesuwam go kilka razy w jedną i drugą stronę, by w końcu znalazł się w miejscu, które wyda mi się odpowiednie.

Dziwnie to brzmi – jakby odczepił ten kran od umywalki i kładł w różnych miejscach.

źle ustawioną firankę.

Widzę, że Bemik już to wynotowała, ale NMSP: strasznie brudna musiała być ta firanka. ;-)

Babska logika rządzi!

.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję za komentarze ;)

Nazgul – miło, że ci się spodobało :)

Bemik i finkla – dzięki za wynotowanie błędów laugh Finkla, wstęp zmieniony, chyba lepiej oddaje to, co miałem na myśli.

Cień Burzy – .

Ogół nie chce wiedzieć, że jest myślącą masą złożoną z bezmyślnych jednostek

Podobał mi się początek tekstu – ten opis natręctw, całkiem zresztą nieźle napisany warsztatowo. Natomiast wizyta u terapeuty potraktowana została po łebkach i zupełnie mnie nie przekonała.

Pozdrawiam.

Męczę się, by włączyć telefon, gdyż włącznik chrobocze za każdą próbą włączenia.

Straszne masło maślane. 

 

Ogólnie, mam jak ocha. Początek nawet nawet, ale potem pochylnia w dół. Żaden szanujący się specjalista tak by nie zareagował i za przeproszeniem pierdzielił na koniec wizyty ;P Pomysł w wyczuwaniem przedmiotów, może jakąś telekinezą ma potencjał. Ale totalnie niewykorzystany.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dołączę się do komentarza Ochy i Tenszy. Nieźle, ale końcówka mnie nie przekonała.

Wszystko było fajne z wyjątkiem zakończenia.

Nawet mi się podobało.  

Pomysł dobry, wykonanie gorsze. O zakończeniu już wszystko powiedziano, dołączam więc do grona zawiedzionych czytelników, nieusatysfakcjonowanych finałem.

 

Za­krę­cam kran i prze­su­wam go kilka razy w jedną i drugą stro­nę, by w końcu zna­lazł się w miej­scu, które wyda mi się od­po­wied­nie. – Proponuję: Za­krę­cam kran i kilka razy obracam gałkę  w jedną i drugą stro­nę, by w końcu zna­lazła się w miej­scu, które wyda mi się od­po­wied­nie.

 

…przed wyj­ściem spraw­dzam jesz­cze, czy odłą­czo­ny kabel od lap­to­pa jest od niego w od­po­wied­niej od­le­gło­ści. Pod­czas spraw­dza­nia, czy drzwi są do­brze za­mknię­te, spę­dzi­łem do­dat­ko­we pół mi­nu­ty. – Wolałabym: …przed wyj­ściem upewniam się jesz­cze, czy kabel odłą­czo­ny od lap­to­pa jest/ leży w odpowiedniej od niego od­le­gło­ści. Dodatkowe spraw­dza­nie, czy drzwi są do­brze za­mknię­te, zajmuje/ trwa kolejne pół mi­nu­ty.

 

ru­sza­ją­ce się koło sa­mo­cho­du prze­jeż­dża­ją­ce­go nie­opo­dal… – Dlaczego rusza się jedno koło jadącego auta? Powinny cztery. ;-)

A może chodzi o: …telepiące się koło sa­mo­cho­du, prze­jeż­dża­ją­ce­go nie­opo­dal

 

Męczę się, by włą­czyć te­le­fon, gdyż włącz­nik chro­bo­cze za każdą próbą włą­cze­nia. – Może: Męczę się, by uruchomić te­le­fon, gdyż komórka chro­bo­cze za każdą próbą włączenia jej.

 

Pod­cho­dzę do drzwi ozna­czo­nych licz­bą czte­ry…Pod­cho­dzę do drzwi ozna­czo­nych cyfrą czte­ry

 

Ga­bi­net róż­nił się dia­me­tral­nie od pra­cow­ni każ­de­go sza­nu­ją­ce­go się le­ka­rza. Przy­po­mi­nał… – Wolałabym: Wnętrze róż­niło się dia­me­tral­nie od gabinetu każ­de­go sza­nu­ją­ce­go się le­ka­rza. Przy­po­mi­nało

 

Usiąść na ka­na­pie, czy na krze­śle? Na pewno jest to pierw­sza część te­sto­wa­nia mojej oso­bo­wo­ści. Jeśli usią­dę na krze­śle, bę­dzie to ozna­cza­ło, że je­stem skrom­ny, a jeśli na ka­na­pie, że myślę tylko o sobie. Z dru­giej stro­ny, może po­my­śleć też, że je­stem nie­speł­na ro­zu­mu, sia­da­jąc na nie­wy­god­nym, a do­wio­dę swo­jej in­te­li­gen­cji za­uwa­ża­jąc, że nie ma to żad­ne­go zna­cze­nia, sia­da­jąc na bar­dziej mięk­kim. Rzu­ca­jąc w gło­wie wy­ima­gi­no­wa­ną mo­ne­tą, wy­cho­dzi mi, że po­wi­nie­nem usiąść na ka­na­pie, gdzie kie­ru­ję swe kroki. Dok­tor po­słusz­nie siada na krze­śle. – Powtórzenia.

Proponuję: Ka­na­pa czy krze­sło? Na pewno jest to pierw­sza część te­sto­wa­nia mojej oso­bo­wo­ści. Jeśli wybiorę krzesło, bę­dzie to ozna­cza­ć, że je­stem skrom­ny, a jeśli ka­na­pę, że myślę tylko o sobie. Z dru­giej stro­ny, może dojść do wniosku, że je­stem nie­speł­na ro­zu­mu, sia­da­jąc na nie­wy­god­nym, a do­wio­dę  in­te­li­gen­cji za­uwa­ża­jąc, że nie ma to żad­ne­go zna­cze­nia, gdy zajmę bardziej komfortowe miejsce. Rzu­ca­m w gło­wie wy­ima­gi­no­wa­ną mo­ne­tą i wy­cho­dzi mi, że po­wi­nie­nem usiąść na ka­na­pie, więc do niej kie­ru­ję kroki. Dok­tor po­słusz­nie sadowi się na krze­śle.

 

Po­wie­dzia­łem wszyst­ko. Po­cząw­szy od bar­dzo nie­przy­jem­nych tików ner­wo­wych w dzie­ciń­stwie, po cią­głe po­pra­wia­nie sza­fek i drzwi w wieku na­sto­let­nim, po ku­mu­la­cję wszyst­kie­go w życiu do­ro­słym. Pro­fe­sor słu­chał wszyst­kie­go z na­leż­ną po­wa­gą. – Powtórzenia.

Proponuję: Po­wie­dzia­łem wszyst­ko. Po­cząw­szy od bar­dzo nie­przy­jem­nych tików ner­wo­wych w dzie­ciń­stwie, przez cią­głe po­pra­wia­nie sza­fek i drzwi w wieku na­sto­let­nim, po ku­mu­la­cję natręctw w życiu do­ro­słym. Pro­fe­sor słu­chał mnie z na­leż­ną powa­gą/ uwagą.

 

Jesz­cze nigdy nie mia­łem pa­cjen­ta, który miał­by tak mocno wy­czu­lo­ne zmy­sły. – Może: Jesz­cze nigdy nie mia­łem pa­cjen­ta, z tak wyczulonymi zmysłami/ którego zmysły byłyby tak wyczulone.

 

Wy­cho­dzę, zo­sta­wia­jąc na sto­li­ku przed drzwia­mi całą za­war­tość mo­je­go port­fe­la . – Zbędna spacja przed kropką. Czy mógł zostawić zawartość cudzego portfela?

Czy rzeczywiście pacjent zostawił wszystko, co miał w portfelu i odszedł z zupełnie pustym pugilaresem? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem. Komentarz po zakończeniu konkursu.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

O cholera! To w ogóle można tak funkcjonować?! Przerażająca wizja :) Co do samego tekstu – podobał się. Wkręciłem się, wczułem, zaczytałem, zwał jak zwał, a tu nagle… koniec? Za krótki. Od momentu wizyty w lekarza rozbudowałbym nieco treść. Całą reszta na plus. No, może poza fragmentem, gdzie Autor "gubi czas" (opis gabinetu), ale to już jeno szczegół techniczny ;) Element fantastyczny jest, imo, nieco naciągany.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

 

Nadeptuję na niego jeszcze raz (ponownie – sugestia), tym razem ze zdwojoną siłą.

 

po kumulację wszystkiego w życiu dorosłym.

Profesor słuchał wszystkiego (mnie – sugestia) z należną powagą.

 

 

Kiwi, mam ochotę Cie udusić. Niemal.

Jeśli chodzi o fobię i sposób jej przedstawienia, to przebiłeś wszystkich. Bezapelacyjnie. I mniejsza o to, że fobia w Twoim wydaniu nie jest bezpośrednio powiązana z żadnym lękiem. Dlaczego? Bo wzbudza lęk we mnie. W pewien sposób mnie przeraża. Dlatego, że jest taka… natarczywa, wszechobecna, trwała. Taka realna. Chyba od każdej fobii można odpocząć; nie ma pająków – nie ma strachu. Idę schodami zamiast windą. Boję się zasnąć – w końcu i tak usnę; z naturą nie wygrasz… Ale coś takiego? Jak żyć (panie premierze) w takim świecie? Jak funkcjonować? Kilka dni takiej egzystencji i sam udałbym się do miejsca, w którym nic nie psułoby harmonii białych ścian.

Nie tylko (najwyraźniej) trafiłeś w jakiś mój czuły punkt, ale też wwierciłeś się w niego mocno i boleśnie, fenomenalnie oddając psychozę, jaka towarzyszy ludziom z nerwicą natręctw. Bardzo sugestywnie to opisałeś. Wypisz, wymaluj – “Dzień świra“.

Fenomenalna robota.

Byłoby więc to opowiadanie moim faworytem w konkursie, gdyby nie to, że… muszę je zdyskwalifikować. Niestety. Założenie pana doktora, że nerwica natręctw bohatera to jakaś nadprzyrodzona zdolność do wyczuwania przedmiotów, skłania mnie raczej ku temu, by psychologa nazwać konowałem, a nie – by tekst uznać za fantastykę.

I właśnie za to mam ochotę Cię udusić. Niemal.

 

Nawiązanie do miłości, samotności i bólu, jaki towarzyszy tej niecnej parce, też przedstawiłeś ładnie, sugestywnie. Niemniej i tak to zakończenie ni chu chu nie pasuje mi do całości. Niczego tak naprawdę nie tłumaczy i nic nie wnosi do opowiadania.

 

Człowiek człowiekowi człowiekiem.

Kiwi kiwi kiwi.

(uwielbiam ten tekst)

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Fobia – raczej nie – bardziej nerwica natręctw.

Fantastyka – hmm… raczej też sprawa dyskusyjna. No bo niby gdzie? Ja nie dostrzegam, ale może ktoś będzie w stanie mi wyjaśnić.

 

Uwagi ogólne: No dobra, muszę się przyznać – ja nie za bardzo ten tekst zrozumiałam. Bardzo fajnie przedstawiona nerwica natręctw, ale rozmowa z psychologiem, to jakaś taka… dziwna. Nawiązania do miłości nie rozumiem już całkowicie. Może jak przeczytam jeszcze parę razy, to załapię, na razie raczej ciężko mi to idzie ;) Mam mieszane uczucia.

Rzuciła mi się w oczy niekonsekwencja czasowa: Teraz już bardzo zdumiony, z wahaniem wchodzę do środka. Gabinet różnił się diametralnie od pracowni każdego szanującego się lekarza.

Średnio się wczułem w ten tekst, ale zakończenie mi się spodobało – to znaczy pomysł na zakończenie, bo samo wykonanie jest takie… suche, surowe trochę. I jakoś tak postawa tego psychiatry dziwna, chociaż to jest szort, więc trzeba skracać niektóre wypowiedzi. Ogólnie tekst na pięć. 5/10

Hm… A tekścik na motywach prawdziwej historii? ;)

Mee!

Początek jest nawet fajny. Trzeba przyznać, że wejście w tekst z zestawieniem manii sprawdzania zamków i perfekcjonizmu ustawiania rzeczy budzi pewne emocje. Zabrakło mi jednak cofnięcia się do domu celem sprawdzenia, czy żelazko, woda, gaz, co tam jeszcze, są wyłączone, no a potem cofnięcia się jeszcze raz celem sprawdzenia, czy aby na pewno jednak drzwi są zamknięte. No a potem niepewności, czy obraz wyciągniętej z kontaktu wtyczki od żelazka to jest z dzisiaj, czy może jednak z wczoraj. A finał z kolei jakby z innej bajki ; )

I po co to było?

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka