- Opowiadanie: Epinefryn - Pasożyt - dopisek: WAMPIREZA

Pasożyt - dopisek: WAMPIREZA

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pasożyt - dopisek: WAMPIREZA

Ostatnia spazm torsji ukorzył go przed pniem omszonej sosny. Dyszał chrapliwie patrząc na ściekające powoli z warg pasma śliny i rzygowin. Drżał. Wyprostował się z wysiłkiem, splunął i odruchowo zaczesał dłonią przylepione do spoconego czoła włosy. Z trudem wyciszył myśli. Rozejrzał się. Polana tonęła w kojącym blasku księżyca. Silnik jego metalicznego Geparda wciąż pracował leniwie, z odkrytego wnętrza ciszę lasu zakłócała opera Księżyc Carla Orffa. Ciało stygło przewieszone przez drzwi w dramatycznej, teatralnej pozie przywodzącej na myśl stare melodramaty. Lecz to nie była celuloidowa ułuda. Nawet nie pamiętał jej imienia. Bez trudu poderwał ją na dyskotece w jednym z tych sennych, tchnących nudą i beznadzieją polskich miasteczek. Gepard działał bez pudła, w końcu wyprodukowano tylkosiedem sztuk tego auta. Zaspokoiła go, lecz nie zdołała ukoić prawdziwej, skręcającej trzewia żądzy, była zbyt ochocza, przewidywalna, wulgarna w swej prostocie. Pamiętał przeradzający się w grozę szok zasnuwający te puste oczy mgłą szaleństwa, gdy złamał jej kręgosłup i wciąż żywej, przytomnej zaczął spijać krew. Pozwolił by widziała jak z dziąseł wysuwają mu się kły, a na blednących policzkach i szyi uwypukliła się ruchliwa plecionka naczyń zasysających życiodajny płyn. Rozkoszował się czując jak pęcznieją ściany obkurczonego żołądka. Przestał pić długo po tym jak skonała. Skręcił jej kark i wyrwał serce, tym razem chciał się tylko napełnić, Rada nie udzieliła mu zezwolenia na przeistoczenie pokarmu w dziecię nocy. Przez minione wieki przeistoczył ich tak wielu…

Był spełniony.

Przez chwilę. Przez jedną, zatrważająco krótką chwilę, jeden łyk ludzkiej krwi w szerokich kanalikach kłów.

A potem nadszedł ból.

Zacisnął pięści i chwiejąc się usiadł za kierownicą. Położył zużyty pokarm na tylnich siedzeniach, przykrył kocem i ruszył niepewnie. Bał się. Uczucie o którym zdołał zapomnieć wróciło z przerażającą, pozbawiającą mocy intensywnością. Otarł wargi przyglądając się czerwonym plamom na rękawie. Nie słyszał o wampirach wymiotujących krwią. Potworny głód wrócił…

 

XXXXX

 

Przez następne dni było coraz gorzej. Pozbył się ciała jak zawsze (kruszarka, potem kompostownia), lecz nie przyswajał krwi. Z obrzydzeniem wrócił do posoki psa, kota, nawet ptactwa, torsje były coraz silniejsze, czuł wręcz jakby nieznana siła nicowała, penetrowała całe jego wnętrze. Zwracał wszystko, każdą krew. Nie odważył się poinformować Rady; słyszał, że odszczepieńców traktowano bezlitośnie jako zagrożenie dla czystości prastarych. Siedział więc całe dni w fotelu wpatrzony w telewizor. Cieszył się, że lustro nie daje odbicia, nie chciał widzieć twarzy. Wystarczyły coraz głębsze bruzdy zmarszczek pod palcami, kopce ropiejących krost oraz zrogowaciałe guzy. Coraz szczelniej zasłaniał okna. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie fakt, że czynił to nocą. Poświata księżyca oraz jego sióstr gwiazd sprawiała, że ślepł, a skóra odchodziła od ciała cuchnącymi łojem płatami.

 

XXXXX

 

Płakał. Stał przed oknem, a jego wyniszczonym ciałem wstrząsał szloch. Już nie mógł wytrzymać, pragnął słońca. Resztki świadomości sygnalizowały, że kontakt z dniem go zabije, mimo to szarpnął za sznur od rolet, uniosły się z jękiem zmieniającego naprężenie materiału. Nim utonął w słonecznym blasku ujrzał stojącą za oknem sylwetkę. Człowiek.

 

XXXXX

 

– Dziwisz się, czemu nie umierasz? – nieznajomy wybił pięścią szybę i otworzył okno. Odtrącił jego sztywniejące ciało i bezceremonialnie wszedł do pokoju. – Zamieniasz się w kokon. W twoim wnętrzu właśnie kończy rozwój rzesza moich potomków.

 

Nie pojmował. Powinien skonać w męczarniach zabijany tnącymi niczym skalpele fotonami, zamiast tego sztywniał, a ciało pokrywał dziwny, ciemniejący w słońcu śluz. Było go coraz więcej. Twardniał.

 

– Wy wampiry jesteście w istocie tylko pasożytami. – kontynuował nieznajomy gładząc jego martwiejące członki. – Waszymi żywicielami są ludzie, bez nich nie istniejecie. Bezpłodni, długowieczni…Za chwilę skonasz, mogę ci więc wyjawić, że ja z kolei należę do pasożytów wampirów. Niestety jest nas niewielu, mamy kurewsko złożony i obarczony kurewskim ryzykiem cykl rozwojowy. Ale warto…– uśmiechnął się z rozmarzeniem. – Warto.

 

To musiał być sen…Jakieś pierdolone szaleństwo! Czuł ogarniające brzuch i tors mrowienie, coraz mocniejszy nacisk w gardle i kroczu.

 

– Pamiętasz, jakieś 56 lat temu, zachodnia Ukraina. Dostałeś serią wzdłuż kręgosłupa, niewiele brakowało, a byś się nie obudził… Byłem pierwszą osobą którą ujrzałeś po odzyskaniu przytomności. Uciekłem, nawet nie zostałem twoim wspomnieniem. Właśnie wtedy wprowadziłem jaja do twego dumnego ciała.

 

Przerwał. Skóra wampira pękła z trzaskiem, krwisty śluz znaczył drogę tłustych, białych humanoidów gramolących się na zewnątrz z rozprutych genitaliów, szyi. Nieznajomy zbierał je z czułością wsadzając do zwykłej reklamówki. Kotłowały się w jej wnętrzu niczym szczury, nie wydając żadnych dżwięków. Niemy koszmar.

 

Wychodząc rzucił za siebie kilka obłych, stukoczących metalicznie przedmiotów – granaty.

 

– Chcesz pewnie wiedzieć: po co? co dalej? – przycisnął torbę do piersi i wyskoczył przez okno. – Niestety umrzesz w niewiedzy.

 

Wampir stał oparty o ścianę.Dzieci nocynie wpadają w obłęd tak łatwo jak pokarm. Obserwował toczące się granaty i liczył. On, Mikołaj Sarnowski, urodzon 23 lipca Roku Pańskiego 1428, liczył. Niosący ostateczny koniec huk i błysk powitał z ulgą.

Koniec

Komentarze

Końcówka nieco zagmatwana, nie mogłem się połapać kogo w danym momencie opisujesz: nieznajomego, czy wampira. Poza tym wygląda mi to na dramat. Dramat wampira.
Pozdrawiam

Opowiadanie zaklasyfikowane do WAMPIREZY jako OSTATNIE (bo i tak 24 minuty po czasie, ale nie jestem drobiazgowy). :)
 

Nowa Fantastyka