
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Komunikat był porażający: kosmita siedzi w mózgu jego syna. A co może zrobić? A wszystko! Cokolwiek przyjdzie mu do głowy. Do głowy … jego syna.
Tylko, że… To, w sumie, porządny gość, ten Baco. Za takiego miał go od początku – i zdania nie zmienił – nie miał podstaw. Teraz też nie musiał się demaskować. Przynajmniej tak od razu. A jednak zrobił to. W imię czego? Uczciwości?
Podszedł do Oni, delikatnie ujął go za ramię.
– Chodź, Oni. Usiądźmy… Gdziekolwiek… Na schodach może – łapał powietrze, jak ryba wyjęta właśnie z wody.
– Wiesz, źle się czuję, w głowie mi się kręci… A muszę z tobą porozmawiać.
Oni posłusznie odłożył pompkę, objął ojca na wysokości pasa i bioder, czyli tak wysoko, jak tylko się dało – jakby chciał rzeczywiście jakoś asekurować niepewność jego ruchów. Bo rzeczywiście chciał. Poszli. Usiedli.
– Posłuchaj, czy on cię przynajmniej zapytał… Zgodziłeś się? Przekonywał cię ? Przekonał? Jakich użył argumentów? Bo wiesz – mnie… Mnie, to nawet o zdanie nie pytał. Poinformować nie raczył…
A co z tego może wyniknąć? Boże drogi – pojęcia nie mam ! Ale – tak na dzień dobry – to jakby regularna schizofrenia! Ty wiesz, co to schizofrenia? Synku?? – Delikatnie gładził jego miękkie, chłopięce włosy. Ten zaczął płakać. Łzy delikatnymi zygzakami lśniących w słońcu strużek znaczyły policzki: od powiek , do kącików ust – i dalej – do delikatnego podbródka, skąd kapały na trawę, lub spływały na jego szyję.
– Tato… – głos mu zgasł. Zaczął więc jeszcze raz: tato, ja sam go o to poprosiłem. Bardzo go prosiłem. Nie chciałem być sam. Marzyłem, żeby mieć przyjaciela …
– coś piekącego, palącego, strasznie kwaśnego i zimnego – dostało się do klatki piersiowej Rava.
Och, jak wiele, by dał, żeby tylko tych słów nie usłyszeć. Bo chciał być przyjacielem swego syna. Nade wszystko. Starał się, jak mógł. Przeważnie nic z tego nie wychodziło. Bywały jednak momenty, kiedy myślał, że oto się udało, że nim jest – jego przyjacielem, lubprzynajmniej jakąśjego namiastką. A teraz… Więc niebył. Jednak nie był! Znowu mu się nie udało.
Podjął beznadziejną próbę obrony „własnej wersji".
– Oń, u nas w domu nigdy nie było kobiety. To znaczy: odkąd odeszła mama. Sami sprzątaliśmy, praliśmy. Gotowaliśmy sobie. Na początku nie miałem o gotowaniu pojęcia. Kupiłem kilka książek, nawet oglądałem kulinarne programy. A niedługo później – robiliśmy to razem. Pamiętam, jak się cieszyłem, kiedy poprosiłeś o „wielką kucharską książkę" – na urodziny. A ryby ?Przecież ja nie wiedziałem, z której strony się trzyma wędkę! Jednak pomyślałem, że to może być dobry pomysł. Żebyśmy coś robili – razem. Potem wędkarstwo stało się to twoją pasją. Moją… Wiesz, że nie. Nieważne. Ale nie mów, że nic nie robiliśmy razem, że nie byłem… Że nie starałem się być twoim przyjacielem.
– Tak, tato. Ale to, co mówisz – to nie wszystko. Wiesz, jestem inny, nie za bardzo się dogaduję z kolegami, ze wszystkimi… Chciałem pomóc. Tobie, bo widzę, jak się męczysz. Sobie też. Ale jestem za mały, za głupi – żeby ci coś poradzić … Kiedyś poprosiłem ciebie… żebyś nie pił. Pamiętasz? Powiedziałeś wtedy, że nie potrafisz. I żebym – o to jedno – więcej ciebie nie prosił. Więc o to nie prosiłem. Prosiłem o inne rzeczy. Wiem, że się starałeś… – zrobił dłuższą pauzę – Tato, Baco…On nie chciał! To ja go prosiłem! – zamilkli obaj. Oni płakał bezgłośnie. Potem objął ojca i powiedział: „ teraz sobie poradzimy, zobaczysz…"
– Tak synku, teraz sobie poradzimy… – powtórzył, jak echo Rav, ale przekonania w jego głosie nie było. Potem się nienaturalnie jakoś skrzywił. Najpierw był gen grymas, później jakiś nienaturalny skurcz, na końcu zaś słowa: „Baco, naprawdę nie mógłbyś sobie odfrunąć, na tę swoją Heliksę? Czy na Midę? Czy – gdziekolwiek? Zostawić nas tu samych? Jak? Powiedzmy, że podobnie, jak tu przyleciałeś…
– Postaraj się zrozumieć, Rav… – podjął wątek Oni – Jest zapłodnienie, ale i „sztuczne zapłodnienie". To sztuczne wymaga pracy ludzi o wysokich kwalifikacjach, specjalistycznego sprzętu… A naturalne? Rozumiesz analogię ? – Rav popatrzył na syna, zabawnie to zabrzmiało w ustach dziesięciolatka. Oczywiście – mówił Baco – tyle, że już naturalnym głosem jego dziecka. „ W sumie zrozumiałe – ile można, dla taniego efektu, katować krtań dzieciaka" – pomyślał. A Baco mówiło dalej.
– Z uformowaniem wiązki transportowej bym sobie poradził. Twój analogowiec by wystarczył. Ale jej wysłanie… Na Midzie znamy jeden sposób. Nazywamy to Efektem Flesza… Wiesz ile energii potrzeba? Tyle – mniej więcej – ile wszystkie wasze elektrownie produkują w ciągu roku.
– Baco, przecież mówiłeś o duszy. By… „wyzionąć duszę"… też trzeba aż tyle?
– To zapłodnienie: naturalne i sztuczne – nie zrozumiałeś analogii? Wyzionięta, jak mówisz, dusza, to … earlyshockshortwave – fala dużo krótsza od ultrafioletu. Nie trzeba prawie żadnej energii, by ją wypromieniować. Koduje przy tym mnóstwo informacji. Potem modyfikuje i wzmacnia ją POLE tak, by byle kosmiczny paproch jej nie zatrzymywał – zrobił pauzę – Wzmacnia, albo i nie. Wtedy gaśnie. One są kasowane. W sumie, tak na logikę – po co magazynować informację obarczoną błędami? Ginie, jako nieprzydatna, zbędna.Przydatna, wartościowa zostajezaś włączona w ogromny zbiór– ten sam, na matrycy którego, powstał nasz świat, na matrycy którego się teraz zmienia i ewoluuje. Jak jednak z tego wynika, sama matryca też jest zmienna. Jeśli świat materialny ulegnie kiedyś – w nie dającej się dokładnie przewidzieć przyszłości – kompletnej destrukcji, to może powstanie nowy. Oparty na nowym, ulepszonym rusztowaniu. Ulepszonym, między innymi, przez nas samych… – tak powiedział Oni.
Rav myślami był już gdzie indziej: mój syn już nigdy nie będzie sam. Będzie mieć przyjaciela. I to jakiego… No bo przecież ja… – Nie, ciągle nie miał do siebie zaufania. Żadnego, nawet najmniejszego.
***
Given zgłosił się do Pogotowia Opiekuńczego. Oni był tu już czwarty dzień. Wczoraj wyłowiono z rzeki ciało jego ojca. We krwi miał więcej alkoholu niż osocza – głosiła plotka. Mały nie miał teraz nikogo. Jego matka wraz z ojczymem, którego prawie wcale nie znał, odsiadywali jakiś straszną karę – dożywocia chyba. Było to gdzieś bardzo daleko, na południu Chin. Złapali ich na szmuglowaniu jakiegoś białego proszku. Sytuacja była beznadziejna. Uruchomiony – w swoim czasie – kanał dyplomatyczny – zawiódł. Na całej linii. Giv myślał, by zabrać dzieciaka do siebie. Trochę go znał. Wiedział, że to dobry, wrażliwy dzieciak. Przede wszystkim miał jednak wyrzuty sumienia związane z jego ojcem. Coś przegapił, jakiś sygnał całkowitej psychicznej dekompensacji. Znał się na tym. A jednak zawiódł. Rav opowiedział mu swój sen – o odnalezionych fundamentach. Sama pielgrzymka – do ukrytej w Pirenejach groty – też miała swoje znaczenie. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. A jednak…
„Coś musiałem przegapić, musiałem" – ta myśl nie dawała mu spokoju.
– Jak przyjął wiadomość o śmierci ojca? – Zagadnął panią psycholog, kiedy ta oznajmiła, że cały czas się chłopakiem zajmowała.
– Nie uwierzy pan: tak, jakby się jej spodziewał! Było w tym coś niezwykłego, nie do pojęcia. Niczego podobnego jeszcze nie widziałam. W życiu. Z oczu płynął mu niepowstrzymany potok łez, ale głos miał spokojny i rzeczowy. „Tego się obawiałem" – powiedział – „ Uznał, że teraz jestem w stanie poradzić sobie sam. Przyszła chwila, kiedy swoją bezradność odczuł boleśniej niż zwykle. Wtedy dopadł go demon – ten, co zwykle. Zwykle jakoś sobie z nim radził, choć to była jazda po bandzie. Teraz ubyło motywacji. Tak, pomyślał, że jestem w stanie sam sobie poradzić. Może nawet się bał, że coś zepsuje? On nie miał do siebie zaufania…" – powiedział to tym swoim spokojnym, rzeczowym głosem – Tak powiedział. Wyobraża pan to sobie?
– Tak. Wyobrażam. Wie pani? Tu, w tej sprawie, nic nie jest tym, na co wygląda.
***
Potem jeszcze rozmawiał z lekarzem sądowym. Traf chciał, że ciałem Rava zajął się najlepszy w branży specjalista. Znali się od dawna.
– Utopił się…
– Nieprawda.
– Jak to?
– Prawda, że to samobójstwo. Nieprawda, że się utopił. W płucach nie było wody. Wyglądało, że próbował, ale nie był w stanie. Nawet mimo alkoholu.
– To jak znalazł się w wodzie?
– Wypłynął tam, gdzie zostawił ubranie. Brzeg w tym miejscu jest mocno nachylony i wybetonowany. Kiedy był już nieprzytomny – po prostu się stoczył. Wszystko na to wskazuje. Ślady krwi. I wszystko… Zgrozę budzi determinacja…
-Jaka determinacja??
– No bo jeśli ktoś scyzorykiem-breloczkiem, o dwucentymetrowym, tępym ostrzu… dłubie sobie pół godziny między żebrami ? By, na koniec, wsadzić w serce… złamanego patyka, to… jak to nazwać?
Dałem sobie sześć ! A co ? Kto mi zabroni ze szelcowanym kabanem po lesie spacerować ? Z bardziej niezrozumiałych powodów dostawałem pały. I nie mówcie, że ten ostatni fragment jest zły - za gorsze były piątki i szóstki. Dlatego to zrobiłem, że wygląda, jakby nikt nie przeczytał (?). A przecież wiem, że poprzednie fragmenty niektórzy czytali. A teraz co? Wprawiłem Was w jakieś zakłopotanie? Adamie, napisałeś, że jeśli Rav okaże się kosmitą i " hodowcą kalafiorów", to będziesz bardzo zawiedzony. Rav okazał się b. wrażliwym i - w jakiś sposób upośledzonym, niezdolnym do życia - człowiekiem. Giv, jego starsze o 20 lat "alter ego" wciąż jednak żyje. Dlaczego? Odpowiedź jest w "Naturze skorpiona". Pozdrawiam. Jurek.