- Opowiadanie: Teyami - Imię, którego nie poznał

Imię, którego nie poznał

Opo­wia­da­nie bę­dą­ce re­tel­lin­giem le­gen­dy o smoku wa­wel­skim.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Imię, którego nie poznał

Ra­ci­mir, kró­lew­ski do­rad­ca, prze­mie­rzał szyb­kim kro­kiem zam­ko­we ko­ry­ta­rze. Znał je na pa­mięć. Cza­sa­mi zwra­cał uwagę na wi­szą­ce na ścia­nach ob­ra­zy lub ozdob­ne lampy. Były ładne, ale taki prze­pych wy­da­wał mu się zu­peł­nie nie­po­trzeb­ny. To prze­cież tylko ko­ry­ta­rze! Kró­lo­wi jed­nak nie dało się tego wy­tłu­ma­czyć. Przy­wią­zy­wał uwagę do każ­de­go szcze­gó­łu, stop­nio­wo pod­no­sząc po­dat­ki, by udo­sko­na­lać wnę­trze zamku.

Teraz jed­nak męż­czy­zna nie pa­trzył na ścia­ny. Za­le­ża­ło mu, by do­trzeć do swo­jej kom­na­ty tak, by nikt go nie za­uwa­żył. A ści­ślej – by król go nie za­uwa­żył. Wiele razy roz­ma­wiał z nim już na te­ma­ty, które nie na­le­ża­ły do przy­jem­nych, ale dzi­siej­sza sy­tu­acja wy­glą­da­ła nad­zwy­czaj po­waż­nie.

– Uni­kasz mnie, Ra­ci­mi­rze?

Głos, który usły­szał za sobą, spra­wił, że zmię­kły mu nogi. Czu­jąc, jak ucie­ka­ją z niego reszt­ki na­dziei, od­wró­cił się w stro­nę wład­cy.

Król Krak stał opar­ty o ścia­nę, pa­trząc na niego z mie­sza­ni­ną znu­dze­nia i po­gar­dy. Jego ulu­bio­ny, błę­kit­ny strój ema­no­wał ele­gan­cją. Prze­sad­ną, można by po­wie­dzieć, bio­rąc pod uwagę, że było to odzie­nie, w któ­rym nigdy nie po­ka­zy­wał się pu­blicz­nie. Ale Ra­ci­mir nie dzi­wił się temu. Król był młody. Gdy jego oj­ciec zgi­nął, miał lat dzie­więt­na­ście, teraz nie­wie­le po­wy­żej dwu­dzie­stu. Chciał być po­strze­ga­ny jak naj­le­piej pod każ­dym wzglę­dem. Chciał sil­nej wła­dzy. Sza­cun­ku. I zda­wał sobie spra­wę z tego, że na po­cząt­ku trud­no to zdo­być.

– Panie – wy­bą­kał do­rad­ca, mo­dląc się, by jego słowa za­brzmia­ły wia­ry­god­nie. – Nie, oczy­wi­ście, że nie… Skąd taki po­mysł, prze­cież nie śmiał­bym…

– Dosyć. Twoja po­zy­cja jest wy­star­cza­ją­co wy­so­ka, byś nie mu­siał się przede mną płasz­czyć. Po­wiedz mi le­piej, czy masz już ja­kieś ra­por­ty od na­szej dru­ży­ny.

Ra­ci­mir prze­łknął ślinę. Ta chwi­la mu­sia­ła na­dejść. To py­ta­nie wi­sia­ło w po­wie­trzu od chwi­li, gdy usły­szał pierw­sze słowa króla. Nie, nawet wcze­śniej. Gdy tylko dru­ży­na wy­ru­szy­ła. A jed­nak aż do tej pory miał na­dzie­ję, że nie bę­dzie mu­siał być tym, który zda re­la­cję Kra­ko­wi. Wi­dział już, co się stało z pa­ro­ma ta­ki­mi, od któ­rych wie­ści się kró­lo­wi nie spodo­ba­ły.

– Czy żaden po­sła­niec nie przy­był? Na­praw­dę o ni­czym, panie, nie sły­sza­łeś?

– Gdy­bym coś wie­dział, chyba bym cię nie pytał – wark­nął wład­ca.

Męż­czy­zna wy­pro­sto­wał się i wziął głę­bo­ki od­dech. To bę­dzie tylko chwi­la. Musi po­wie­dzieć to krót­ko i tre­ści­wie. Resz­tą bę­dzie mar­twił się póź­niej.

– Wy­pra­wa się nie po­wio­dła, wasza wy­so­kość. Szcze­rze mó­wiąc, za­koń­czy­ła się kom­plet­ną klę­ską. Wszy­scy ry­ce­rze z na­szej do­bo­ro­wej dru­ży­ny zgi­nę­li. Z koni też nie­wie­le zo­sta­ło. Po­ko­na­nie smoka – sta­ran­nie do­bie­rał słowa – chwi­lo­wo może nie leżeć w na­szym za­się­gu.

Za­pa­dła cisza, która wy­da­wa­ła się trwać w nie­skoń­czo­ność. Na twa­rzy króla nie drgnął ani jeden mię­sień. Pa­trzył tylko na swo­je­go do­rad­cę prze­ni­kli­wy­mi ocza­mi, a Ra­ci­mir po­czuł, że robi mu się słabo. Król nie na­le­żał do osób, które z ła­two­ścią przyj­mo­wa­ły wie­ści o nie­po­wo­dze­niach. A do tej wy­pra­wy przy­go­to­wy­wa­li się długo i wy­da­wa­ła się być ich ostat­nią na­dzie­ją.

– Do­brze, wy­star­czy – ode­zwał się w końcu król. – Nie chce mi się już dłu­żej nad tobą pa­stwić.

– Słu­cham?

– O tym, co się stało, wiem od do­brej go­dzi­ny. Na­praw­dę my­śla­łeś, że po­sła­niec pi­snął­by coś tobie przed do­nie­sie­niem tego mnie? Ale oglą­da­nie two­jej prze­ra­żo­nej twa­rzy było je­dy­ną przy­jem­ną rze­czą, jaka mnie dzi­siaj spo­tka­ła. Bę­dzie­my się tak ba­wi­li czę­ściej, jeśli nie za­czniesz za­cho­wy­wać się jak męż­czy­zna i nor­mal­nie ze mną roz­ma­wiać.

– Pro­szę o wy­ba­cze­nie, panie. – Ra­ci­mir ukło­nił się, a twarz po­czer­wie­nia­ła mu ze wsty­du. – Po­dej­rze­wa­łem, że bę­dziesz na­praw­dę wście­kły.

Wład­ca prych­nął cicho.

– Je­stem wście­kły. Jak miał­bym nie być wście­kły, gdy zgi­nę­ło trzy­dzie­stu moich naj­lep­szych ry­ce­rzy?! Kiedy za­bi­cie tej be­stii oka­za­ło się prak­tycz­nie nie­moż­li­we?! Na tę wy­pra­wę prze­zna­czy­łem ogrom­ne fun­du­sze, byłem pewny, że lu­dziom takim jak oni się po­wie­dzie, a tym­cza­sem dali się po­za­bi­jać, jakby byli zwy­kły­mi wie­śnia­ka­mi, któ­rzy nigdy nie mieli w ręku broni!

– Nie­któ­rzy na zamku byli prze­ciw­ni wy­sy­ła­niu tylu ce­nio­nych ludzi naraz – wtrą­cił Ra­ci­mir ostroż­nie. On sam po­dzie­lał ten po­gląd.

– Ro­zu­miesz prze­cież, że ta walka trwa już zbyt długo i po­trzeb­ne są kon­kret­ne dzia­ła­nia – wark­nął Krak, po czym przy­bli­żył się do swo­je­go do­rad­cy i nieco zni­żył głos. – Lu­dzie ga­da­ją. Widzą wszyst­kie moje po­tknię­cia, wszyst­kie próby, które nie przy­no­szą efek­tów. Nie mogę sobie na to po­zwo­lić. Nie na tym eta­pie. Smoka trze­ba po­ko­nać szyb­ko.

– Wszy­scy do tej pory za­wie­dli. Nie mam po­ję­cia, jak mo­gło­by się to udać.

Król w za­my­śle­niu po­ki­wał głową. Wy­da­wa­ło się, że złość z niego już uszła, teraz spra­wiał wra­że­nie zre­zy­gno­wa­ne­go i przy­gnę­bio­ne­go.

– Co robię źle? – za­py­tał z go­ry­czą, kie­ru­jąc te słowa bar­dziej do sie­bie niż do Ra­ci­mi­ra. – Prze­cież smoki po­ja­wia­ły się w kró­le­stwach już wcze­śniej, moi przod­ko­wie jakoś sobie z nimi ra­dzi­li… Na­praw­dę je­stem aż tak nie­udol­nym wład­cą?

Ra­ci­mir nie znał od­po­wie­dzi na te py­ta­nia. Ale wi­dział, że jego za­da­niem jest teraz za­prze­czyć.

– Być może nasz smok jest aż tak udol­nym smo­kiem.

 

* * *

 

Cwa­niak sie­dział na bruku, li­cząc pie­nią­dze. Pierw­szy raz coś ukradł. W sa­kiew­ce nie było dużo, ale wy­star­cza­ją­co, by spła­cić długi z po­przed­nie­go ty­go­dnia. Jak na po­czą­tek cał­kiem nie­źle, zwłasz­cza, że ro­bo­ta oka­za­ła się ła­twiej­sza, niż się spo­dzie­wał.

Nie­da­le­ko niego leżał zde­chły gołąb, a w całym za­uł­ku śmier­dzia­ło mo­czem, ale Cwa­nia­ko­wi to nie prze­szka­dza­ło. I tak wolał takie miej­sca niż pra­cow­nię, w któ­rej tak czę­sto mu­siał prze­by­wać. "Nie uciek­niesz przed tym, co jest ci prze­zna­czo­ne", za­brzmia­ły mu w gło­wie słowa ojca. "Nie uro­dzi­łeś się w ro­dzi­nie bo­ga­czy i mu­sisz się z tym po­go­dzić. Wszel­kie kom­bi­no­wa­nie daje ci tylko fał­szy­wą na­dzie­ję".

Cwa­niak nie­na­wi­dził tych roz­mów. Niby dla­cze­go miał się z tym go­dzić? Ow­szem, może przy­wi­le­jów szla­chec­kich nie uda mu się uzy­skać, ale prze­cież może być choć tro­chę bo­gat­szy. Jeśli na­zbie­ra – lub ukrad­nie – wy­star­cza­ją­co dużo pie­nię­dzy, to może nie bę­dzie mu­siał spę­dzić ca­łe­go życia na kosz­mar­nie nud­nym na­pra­wia­niu śmier­dzą­cych butów.

Nagle usły­szał od­głos kro­ków i kątem oka zo­ba­czył, że ktoś się do niego zbli­ża. Wstał na­tych­miast, cho­wa­jąc od­ru­cho­wo sa­kiew­kę za sie­bie.

– Ach, więc tu je­steś.

Gruby męż­czy­zna, któ­re­go wcze­śniej okradł, wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go, że go zna­lazł. Cwa­niak za to był śred­nio za­do­wo­lo­ny. Zwłasz­cza że ulicz­ka była zbyt wąska, by się obok tam­te­go prze­ci­snąć.

– To miło z two­jej stro­ny, że przy­sze­dłeś się ze mną zo­ba­czyć – po­wie­dział bez­tro­skim tonem. – Byłem pe­wien, że po tym, jak cię okra­dłem, nie bę­dziesz już chciał mnie znać.

Na pulch­nej twa­rzy męż­czy­zny po­ja­wił się nie­przy­jem­ny uśmiech.

– Widzę, że humor do­pi­su­je – burk­nął. – Cie­ka­we jak długo się to utrzy­ma. Po­zwól mi, za­łóż­my, do­li­czyć do trzech.

Cwa­niak obo­jęt­nie ski­nął głową, rów­nież się uśmie­cha­jąc, ale jego umysł sku­pio­ny już był na śle­dze­niu ru­chów prze­ciw­ni­ka. Mimo że był on znacz­nie le­piej zbu­do­wa­ny, młody szewc nie za­mie­rzał tak łatwo dać się pobić.

– Raz! – krzyk­nął gru­bas, rzu­ca­jąc się na niego i wy­pro­wa­dza­jąc pię­ścią pierw­szy cios.

Chło­pak od­chy­lił się w bok, uni­ka­jąc ataku i jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc prze­ci­snąć się obok męż­czy­zny, by uciec ze śle­pej ulicz­ki. Ten jed­nak zła­pał go drugą ręką, przy­ci­snął do ścia­ny i za­czął dusić. Cwa­niak kop­nął go w kost­kę, pró­bu­jąc prze­wró­cić, ale gru­bas po­cią­gnął go ze sobą i obaj wy­lą­do­wa­li na ziemi.

Chło­pak miał tę prze­wa­gę, że zna­lazł się na górze, więc szyb­ko sko­rzy­stał z niej i z za­ma­chu ude­rzył prze­ciw­ni­ka pię­ścią w oko. Mała rzecz, jed­nak na tym wła­ści­wie pla­no­wał skoń­czyć. Nie za­le­ża­ło mu, żeby zro­bić męż­czyź­nie krzyw­dę, chciał tylko za­cho­wać ukra­dzio­ne pie­nią­dze. Nie udało mu się jed­nak uciec. Gru­bas, pod­no­sząc się, zła­pał go za ramię tak mocno, że chło­pak się skrzy­wił. Uła­mek se­kun­dy póź­niej oczy Cwa­nia­ka roz­sze­rzy­ły się z za­sko­cze­nia, gdy zo­ba­czył w ręku męż­czy­zny nóż. Nim zdą­żył się wy­rwać z że­la­zne­go uści­sku, po­czuł, jak ostre na­rzę­dzie roz­ci­na skórę na jego przed­ra­mie­niu, po­wo­du­jąc pie­ką­cy ból.

– Dwa! – W gło­sie prze­ciw­ni­ka dało się sły­szeć nie­ma­łą sa­tys­fak­cję.

– Trzy i koń­czy­my – po­wie­dział zde­cy­do­wa­nie Cwa­niak, nie­spo­dzie­wa­nie z całej siły ko­piąc go w brzuch. – Nie­ste­ty nie zdą­żysz już spraw­dzić, czy humor nadal mi do­pi­su­je.

Rzu­cił się do uciecz­ki, po dro­dze jed­nak za­brał le­żą­cą na ziemi sa­kiew­kę. Wy­biegł z ulicz­ki i minął jesz­cze kilka na­stęp­nych, zanim po­zwo­lił sobie na chwi­lę wy­tchnie­nia. Usiadł na murku i się ro­zej­rzał, spraw­dza­jąc, czy na pewno nikt za nim nie idzie. Z ulgą stwier­dził, że nie.

Po­pa­trzył na ranę, którą do tej pory przy­ci­skał drugą ręką, ale o któ­rej sta­rał się nie my­śleć. Na przedra­mie­niu wid­nia­ło roz­cię­cie mniej wię­cej dłu­go­ści palca. Bo­la­ło, ale wie­dział już, że to nic po­waż­ne­go. Trze­ba było tylko prze­trwać to nie­sa­mo­wi­cie de­ner­wu­ją­ce pul­so­wa­nie.

Wziął głę­bo­ki od­dech i roz­luź­nił się. Po­pa­trzył w górę, na pły­ną­ce le­ni­wie chmu­ry i nie­mal się ro­ze­śmiał. Wła­ści­wie lubił po­dob­ne przy­go­dy. One też były znacz­nie cie­kaw­sze niż sie­dze­nie z ojcem przy ro­bie­niu butów. A jed­nak jeśli miał­by kraść dalej, a każda z kra­dzie­ży koń­czy­ła­by się czymś takim, mo­gło­by to być tro­chę pro­ble­ma­tycz­ne.

– A ty co tu ro­bisz? – za­py­tał go ko­le­ga, który wy­rósł obok niego jak spod ziemi. Na imię miał Mazan. Byli są­sia­da­mi, więc w dzie­ciń­stwie czę­sto się razem ba­wi­li. – I kto cię tak po­ha­ra­tał?

– Długa hi­sto­ria – od­parł Cwa­niak z uśmie­chem. – Okra­dłem kogoś. Cie­ka­we do­świad­cze­nie, ale jako stałe za­ję­cie nie po­le­cam.

Mazan nie wy­da­wał się zdzi­wio­ny, że ko­le­ga przy­znał się do tego tak otwar­cie. Po la­tach zna­jo­mo­ści mieli do sie­bie za­ufa­nie.

– Pie­nię­dzy się za­chcia­ło, co? – Po­ki­wał głową. – W pełni ro­zu­miem. Po tym, jak król pod­niósł po­dat­ki, mojej ro­dzi­nie też na nic nie star­cza.

Cwa­niak wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Olać po­dat­ki. Ja po pro­stu za­wsze chcia­łem być bo­ga­ty. Może wtedy w moim życiu za­czę­ło­by się dziać coś wy­jąt­ko­we­go.

– Hej, wła­śnie! – Mazan oży­wił się nagle, jakby coś sobie przy­po­mniał. – Sły­sza­łeś, że znowu pod­wyż­szy­li staw­kę za po­zby­cie się smoka?

– Trud­no nie sły­szeć, skoro na każ­dym rogu spo­ty­ka się plot­ku­ją­ce baby. We­dług mnie to całe za­chę­ca­nie na­gro­dą nic nie da. Nikt nie wie, jak po­ko­nać smoka, a tylko głupi szedł­by na pewną śmierć. Cho­ciaż, gdyby mi nagle wpadł do głowy jakiś ge­nial­ny po­mysł…

– Żar­tu­jesz, praw­da? Twój pseu­do­nim to jedno, ale to by aku­rat było sza­leń­stwo.

– Pew­nie tak. – Wes­tchnął prze­cią­gle. – Ta­kie­go smoka łatwo się nie po­dej­dzie.

A jed­nak na pewno ist­niał jakiś spo­sób. Coś, czego inni nie za­uwa­ża­li. Cwa­niak wie­dział, że musi się nad tym za­sta­no­wić, ale teraz nie mógł się sku­pić. Rana pie­kła coraz moc­niej, a krew prze­cie­ka­ła przez palce, po­sta­no­wił więc wró­cić do domu, by opa­trzyć roz­cię­cie. Wstał i po­że­gnał się z ko­le­gą.

– Pew­nie się zo­ba­czy­my za parę dni – po­wie­dział na od­chod­nym.

– Od­pro­wa­dzić cię? – za­py­tał Mazan, wi­dząc, że Cwa­niak lekko się za­chwiał.

– Nie trze­ba. Ale jeśli spo­tkasz ta­kie­go gru­ba­sa z pod­bi­tym okiem… cóż, mo­żesz mu wtedy pod­bić dru­gie.

 

* * *

 

Wło­ści­sła­wa szczel­niej otu­li­ła się sza­li­kiem. Nie była już młoda, a chłod­ne je­sien­ne po­wie­trze ro­bi­ło się na­praw­dę do­kucz­li­we. Naj­chęt­niej wró­ci­ła­by do domu i za­pa­rzy­ła sobie zioła, ale wie­dzia­ła, że za wiele może prze­ga­pić. Chcia­ła być teraz tu, na rynku, wśród ota­cza­ją­ce­go ją, roz­krzy­cza­ne­go tłumu.

Nie było to niby nic wy­jąt­ko­wo in­te­re­su­ją­ce­go, ot, ko­lej­ny pro­test, któ­rych ostat­nio było wiele. Lu­dzie cią­gle skar­ży­li się, że smok zjada ich bydło, że dzie­ci nie mogą spać spo­koj­nie, a i do­ro­śli żyją w stra­chu. Na­rze­ka­li też, że nie mają pie­nię­dzy, by pła­cić po­dat­ki. Król chyba nie­szcze­gól­nie się tym przej­mo­wał. Do tej pory wy­sy­łał tylko swoje woj­sko, żeby uspo­ka­ja­ło tłum, tym razem jed­nak po­sta­no­wił zja­wić się oso­bi­ście.

Ko­bie­ta na­praw­dę chcia­ła być świad­kiem tego wy­da­rze­nia. Za­le­ża­ło jej, by wie­dzieć, co się dzie­je w mie­ście, poza tym na rynku mogła spo­tkać swoje zna­jo­me, z któ­ry­mi uwiel­bia­ła roz­ma­wiać. Wie­dzia­ła, że wielu ludzi uważa ją za osobę ze zbyt dłu­gim ję­zy­kiem, ale co miała na to po­ra­dzić? To była jej pasja, ko­cha­ła się do­wia­dy­wać, co dzie­je się u in­nych i sama o tym póź­niej opo­wia­dać.

Zo­ba­czy­ła, że na drew­nia­nym po­de­ście po­ja­wił się król z kil­ko­ma uzbro­jo­ny­mi ludź­mi, na­le­żą­cy­mi praw­do­po­dob­nie do jego oso­bi­stej stra­ży. Stał dum­nie wy­pro­sto­wa­ny, ubra­ny w pięk­ne pur­pu­ro­we szaty. Okrzy­ki ludzi się wzmo­gły, jakby mieli na­dzie­ję, że wład­ca wy­słu­cha każ­de­go z osob­na. Mina króla zdra­dza­ła jed­nak tylko roz­draż­nie­nie. Uniósł rękę w ge­ście, który miał ich uspo­ko­ić.

– Ucisz­cie się na chwi­lę! – krzyk­nął. – Przy­sze­dłem tu, by z wami po­roz­ma­wiać, ale w ten spo­sób do ni­cze­go nie doj­dzie­my.

Lu­dzie na mo­ment prze­sta­li krzy­czeć. Za­mil­kli w ocze­ki­wa­niu.

– Nie­szczę­ście, jakie do­się­gło nasze kró­le­stwo, do­ty­czy nas wszyst­kich. Ro­zu­miem wasz nie­po­kój i dla­te­go wła­śnie ko­niecz­ne jest, aby…

Wło­ści­sła­wa na chwi­lę prze­sta­ła go słu­chać, gdyż wśród tłumu do­strze­gła swoją są­siad­kę. W pierw­szej chwi­li chcia­ła do niej po­dejść i po­roz­ma­wiać, ale za­uwa­ży­ła, że ko­bie­ta jest w to­wa­rzy­stwie ja­kie­goś męż­czy­zny. To bar­dzo cie­ka­we, po­my­śla­ła. Do­słow­nie kilka dni temu zgi­nął mąż są­siad­ki. Wy­glą­da­ło na to, że ko­bie­ta szyb­ko zna­la­zła jego na­stęp­cę. Nie­sły­cha­ne, że komuś się ta jędza jesz­cze spodo­ba­ła.

Nagle wśród tłumu za­pa­no­wa­ło po­ru­sze­nie, więc Wło­ści­sła­wa szyb­ko spoj­rza­ła w kie­run­ku po­de­stu. Do króla, na naj­bliż­szą do­zwo­lo­ną od­le­gło­ść, pod­szedł szczu­pły chło­pak. Szyb­ko zo­rien­to­wa­ła się, że go zna. Syn miej­sco­we­go szew­ca. Cie­ka­wa była, czego chciał.

– Wasza wy­so­kość – ode­zwał się gło­śno. – Nie je­stem jesz­cze pe­wien tego, co pla­nu­ję zro­bić, ale póź­niej mogę nie mieć oka­zji po­roz­ma­wiać, tym bar­dziej przy świad­kach. Z moim uro­dze­niem nie zo­stał­bym nawet wpusz­czo­ny do zamku.

Król zmru­żył oczy, wy­raź­nie obu­rzo­ny jego za­cho­wa­niem.

– Kon­ty­nu­uj – po­le­cił, sta­ra­jąc się za­brzmieć obo­jęt­nie.

– Chcę spró­bo­wać po­zbyć się smoka. – Wśród ludzi roz­le­gły się śmie­chy. – Wiem, że więk­szość z do­tych­cza­so­wych śmiał­ków była ry­ce­rza­mi. Gdy­bym był jed­nym z nich, nie wąt­pił­bym w otrzy­ma­nie na­gro­dy, tak jed­nak oba­wiam się, panie, że nie do­trzy­masz słowa.

– Bez­czel­ność! – krzyk­nął jeden ze straż­ni­ków. – Widać, że cho­wa­no cię wśród naj­gor­szych.

Krak zbladł lekko, ale wzru­szył ra­mio­na­mi.

– To i tak za­pew­ne jedne z two­ich ostat­nich słów. Oczy­wi­ście, za­pła­cę ci, jeśli ci się po­wie­dzie, jed­nak szcze­rze w to wąt­pię. Kim wła­ści­wie je­steś, że uwa­żasz się za lep­sze­go od moich ry­ce­rzy?

– Na­zy­wam się Dra­tew­ka – od­rzekł tam­ten. – Je­stem tylko szew­cem. Praw­do­po­dob­nie zginę, ow­szem, ale może aku­rat do­pi­sze mi szczę­ście.

Ze­bra­ni lu­dzie znowu się za­śmia­li. Jeden męż­czy­zna za­wo­łał:

– Szczę­ście to ty bę­dziesz miał, jeśli skoń­czysz wresz­cie te buty, które obie­ca­łeś mi ty­dzień temu! Ubi­jać smoka się za­chcia­ło, haha!

Chło­pak sym­bo­licz­nie ukło­nił się wład­cy i zszedł z po­de­stu. Nie cze­ka­jąc na za­koń­cze­nie kró­lew­skie­go prze­mó­wie­nia, za­czął prze­ci­skać się po­mię­dzy szy­dzą­cy­mi z niego ludź­mi, z za­ci­śnię­ty­mi usta­mi igno­ru­jąc ich za­czep­ki.

– Mój drogi! – za­wo­ła­ła do niego Wło­ści­sła­wa, szcze­rze za­in­try­go­wa­na jego za­cho­wa­niem. – To bar­dzo od­waż­ne z two­jej stro­ny, ale jak za­mie­rzasz do­ko­nać cze­goś ta­kie­go?

Dra­tew­ka spoj­rzał na nią nie­chęt­nie. Jego wargi wy­krzy­wi­ły się w zło­śli­wym uśmie­chu.

– Na razie nie mam po­ję­cia – od­parł. – Ale jeśli nie udało się po­ko­nać smoka mie­czem, może wy­star­czy pod­ło­żyć mu pod nos za­tru­te­go ba­ra­na.

Chło­pak po­wie­dział to takim tonem, że ko­bie­ta nie wie­dzia­ła, czy żar­to­wał, czy mówił po­waż­nie. Uzna­ła jed­nak, że to ko­lej­ne cie­ka­we in­for­ma­cje, któ­ry­mi może po­chwa­lić się zna­jo­mym.

 

* * *

 

Do­cho­dzi­ło po­łu­dnie. Mimo ład­nej po­go­dy, w po­bli­żu pra­wie nie było ludzi. Cóż, oko­li­ce groty za­miesz­ka­nej przez smoka ostat­nio nie na­le­ża­ły do szcze­gól­nie uczęsz­cza­nych miejsc.

Zwa­rio­wa­łem, po­my­ślał Cwa­niak. Na­praw­dę zwa­rio­wa­łem.

Teraz jed­nak, gdy stał już przed wej­ściem do groty, nie wy­pa­da­ło się wy­co­fać. Wi­dział, jak w spo­rej od­le­gło­ści za nim usta­wia­ją się żądni roz­ryw­ki gapie. Za­czął się za­sta­na­wiać, czy bar­dziej za­le­ży im na po­zby­ciu się smoka i wła­snym bez­pie­czeń­stwie, czy na tym, by mu się nie po­wio­dło i by ich prze­ko­na­nie oka­za­ło się praw­dą.

Wła­ści­wie nie miało to zna­cze­nia. Żył dla sie­bie, nie dla nich. Jeśli teraz umrze, umrze dla sie­bie, nie dla nich. Mało go ob­cho­dzi­li.

Wszedł do groty, po­zo­sta­wia­jąc za sobą cały ze­wnętrz­ny świat. W środ­ku było dość ciem­no. Pierw­szym, co zwró­ci­ło jego uwagę, był in­ten­syw­ny za­pach. A wła­ści­wie smród – głów­nie krwi, siar­ki i gni­ją­ce­go mięsa. Chwi­lę póź­niej zo­ba­czył roz­rzu­co­ne na ziemi trupy ry­ce­rzy i ich koni. Nie­któ­re były po­pa­lo­ne, inne ro­ze­rwa­ne na strzę­py, tak jakby zbro­ja nie dała im żad­nej ochro­ny. Wi­dząc po­ury­wa­ne je­li­ta, po­czuł mdło­ści. Zaraz sam będę tak wy­glą­dał, po­my­ślał.

Szedł po­wo­li, pa­trząc pod nogi i sta­ra­jąc się nie na­dep­nąć na czy­jąś ode­rwa­ną rękę. Jego wzrok z cza­sem przy­zwy­cza­ił się do ciem­no­ści. W miarę jak szedł przed sie­bie, grota się roz­sze­rza­ła.

Isto­ta, któ­rej kształt wy­róż­niał się po­śród mroku, spra­wi­ła, że za­marł. Mimo że smok sie­dział z ogo­nem po­ło­żo­nym wzdłuż ciała, widać było, jaki jest ogrom­ny. Mu­siał mieć ze dwa­dzie­ścia me­trów dłu­go­ści. Spra­wiał wra­że­nie sta­re­go, mimo że ciem­no­brą­zo­we łuski ota­cza­ją­ce jego ciało lśni­ły jak wy­po­le­ro­wa­ne.

Stwo­rze­nie miało za­mknię­te oczy i od­dy­cha­ło po­wo­li. Spało? Cwa­niak nie wie­dział. Stał i pa­trzył na nie oszo­ło­mio­ny, czu­jąc bi­ją­cą od niego moc. Było pięk­ne. Za­bój­cze, ale pięk­ne, po­dob­nie jak bły­ska­wi­ce, oświe­tla­ją­ce niebo w cza­sie burzy. Nagle przy­po­mnia­ły mu się słowa, które skie­ro­wał do ko­bie­ty na rynku. Był wtedy zde­ner­wo­wa­ny i żeby dała mu spo­kój, po­wie­dział pierw­sze głup­stwo, jakie mu przy­szło na myśl. Do­pie­ro teraz zro­zu­miał jed­nak, jak bar­dzo było to ab­sur­dal­ne. Taka isto­ta jak ta mu­sia­ła być znacz­nie mą­drzej­sza od czło­wie­ka i nigdy nie da­ła­by się na­brać na tak oczy­wi­sty pod­stęp. Miał na­dzie­ję, że tamta ko­bie­ta nie po­trak­to­wa­ła tego po­waż­nie.

Smok po­ru­szył się, a serce chło­pa­ka za­czę­ło walić jak sza­lo­ne. Zginę, po­wta­rzał w my­ślach. On może zabić mnie jed­nym ru­chem.

– Kto tym razem? – za­py­ta­ło stwo­rze­nie do­no­śnym, chro­po­wa­tym gło­sem. Wy­da­wa­ło się znu­dzo­ne i do­pie­ro po za­da­niu py­ta­nia le­ni­wie otwo­rzy­ło żółte, prze­ni­kli­we oczy. Przyj­rza­ło się ze zdzi­wie­niem Cwa­nia­ko­wi, le­d­wie za­uwa­żal­nie prze­krzy­wia­jąc głowę. – Przy­sze­dłeś mnie zabić?

Prze­łknął ślinę. Bał się, na­praw­dę się bał, ale był też ocza­ro­wa­ny. Jeśli teraz zgi­nie, nie bę­dzie ża­ło­wał tego, że tu przy­szedł. Zo­ba­cze­nie na wła­sne oczy stwo­rze­nia tak rzad­ko spo­ty­ka­ne­go, a jed­no­cze­śnie uwa­ża­ne­go za naj­pięk­niej­sze na świe­cie, usły­sze­nie jego głosu, po­czu­cie ota­cza­ją­cej go aury było lep­sze niż przy­szłe lata życia spę­dzo­ne na pracy w warsz­ta­cie szew­skim. Po­sta­no­wił być szcze­ry, jak to miał w zwy­cza­ju.

– Mia­łem na­dzie­ję, że tak bę­dzie – przy­znał. – Król obie­cał za to bar­dzo ku­szą­cą na­gro­dę, a ja za­wsze ma­rzy­łem o wiel­kich pie­nią­dzach. Nie­ste­ty zło­dziej­stwo nie bar­dzo mi wy­cho­dzi. – Przez jego twarz prze­mknął krót­ki, ner­wo­wy uśmiech. Trud­no było swo­bod­nie roz­ma­wiać w obec­no­ści smoka. – Od wielu dni sta­ra­łem się wy­my­ślić coś, czego inni nie wy­my­śli­li. Byłem prze­ko­na­ny, że mi się uda.

– I nagle przy­szedł ci do głowy ge­nial­ny plan? – za­py­tał smok, spra­wia­jąc wra­że­nie roz­ba­wio­ne­go.

– Nie – za­prze­czył chło­pak zde­cy­do­wa­nie. – Nie wy­my­śli­łem nic. Teraz zresz­tą widzę, że ja­ki­kol­wiek ludz­ki plan nie miał­by szans po­wo­dze­nia. A jed­nak nie mo­głem się po­wstrzy­mać… Jak bez­ro­zum­ny dzie­ciak nie mo­głem się po­wstrzy­mać, żeby zo­ba­czyć smoka. Moja bab­cia opo­wia­da­ła mi kie­dyś, że wi­dzia­ła jed­ne­go z nich i że jest to prze­ży­cie, któ­re­go się nie za­po­mi­na.

Stwo­rze­nie wy­da­ło cichy po­mruk i przez chwi­lę przy­glą­da­ło mu się w mil­cze­niu, jakby nad czymś się za­sta­na­wia­ło.

– Więc przy­sze­dłeś tu – za­czę­ło pod­su­mo­wywać – bez zbroi, bez mie­cza. Bez żad­ne­go po­my­słu na to, jak mnie za­ata­ko­wać. Inni lu­dzie za­pew­ne uwa­ża­ją cię za głup­ca.

Cwa­niak wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Na świe­cie nie star­czy­ło­by miej­sca dla sa­mych mą­drych ludzi. Poza tym trud­no być szczę­śli­wym, przez całe życie po­stę­pu­jąc roz­sąd­nie.

Smok roz­luź­nił się, usiadł wy­god­niej niż dotąd. Pa­trzył na chło­pa­ka prze­ni­kli­wie hip­no­ty­zu­ją­cy­mi ocza­mi, ale wy­da­wał się za­do­wo­lo­ny.

– Nawet mi się po­do­basz, chłop­cze – stwier­dził. – Nie je­steś tak na­pu­szo­ny jak twoi po­przed­ni­cy. Jak cię zwą?

Jak zwy­kle nie chciał po­da­wać na­zwi­ska, które ko­ja­rzy­ło mu się ze znie­na­wi­dzo­ną pro­fe­sją.

– Więk­szość ludzi mówi na mnie Cwa­niak – od­parł.

– Hmm – mruk­nął smok. – Miła od­mia­na po tych wszyst­kich Onu­frych Chrep­to­wi­czach herbu Śle­pow­ron.

Cwa­niak po­czuł się pew­niej. Bab­cia za­wsze po­wta­rza­ła mu, że smoki są stwo­rze­nia­mi in­te­li­gent­ny­mi, że lu­dzie mo­gli­by się od nich wiele na­uczyć. A jed­nak plot­ki, które sły­sza­ło się w mie­ście spra­wi­ły, że idąc tu, pod­świa­do­mie wy­obra­żał sobie bez­myśl­ną be­stię, za­bi­ja­ją­cą każ­de­go, kto do niej po­dej­dzie. I smok zabił każ­de­go, czego zresz­tą do­wo­dzi­ły le­żą­ce w gro­cie trupy. Jed­nak teraz, sto­jąc tuż przed nim, strach po­wo­li go opusz­czał. Nie sza­cu­nek, gdyż wciąż czuł przed stwo­rze­niem ogrom­ny re­spekt, ale wła­śnie strach. Smok nie wy­da­wał się wrogo na­sta­wio­ny.

– A cie­bie? – za­py­tał ostroż­nie chło­pak, nie wie­dząc, czy sta­wia­jąc się na miej­scu py­ta­ją­ce­go, nie po­su­wa się za da­le­ko. – Czy smoki też mają imio­na?

– Mamy – od­po­wie­dział dum­nie swoim dud­nią­cym gło­sem. – Ale wy, lu­dzie, i tak nie po­tra­fi­li­by­ście ich wy­mó­wić. W każ­dym razie wy­glą­da na to, że nie przy­sze­dłeś mnie zabić, ale wciąż je­steś na moim te­ry­to­rium. Co zro­bi­my teraz?

Cwa­niak nie miał po­ję­cia. Wła­ści­wie do­stał już to, czego pra­gnął. Zo­ba­czył wspa­nia­łą isto­tę, prze­żył coś nie­sa­mo­wi­te­go. Miał ocho­tę zo­stać tu dłu­żej, ale nie chciał wy­sta­wiać cier­pli­wo­ści smoka na próbę.

– Je­że­li po­wiem, że chcę po pro­stu wró­cić do domu… – za­czął – po­zwo­lisz mi odejść? Czy ra­czej skoń­czę w twoim żo­łąd­ku?

Smok, lekko znie­cier­pli­wio­ny, wska­zał na zwło­ki ry­ce­rzy, któ­rych wcze­śniej zabił. Jego wiel­kie, ostro uzę­bio­ne szczę­ki wy­krzy­wi­ły się w zde­gu­sto­wa­nym gry­ma­sie.

– Czy wi­dzisz, żebym ich po­zja­dał? Są mar­twi, ow­szem, ale ich ciała są nie­mal nie­na­ru­szo­ne. Je­dze­nie ludzi… w pew­nym sen­sie nie przy­stoi smo­ko­wi. Ro­bi­my to tylko w osta­tecz­no­ści.

Te słowa zdzi­wi­ły Cwa­nia­ka.

– Co masz na myśli? Są­dzi­łem, że tak po­tęż­ne isto­ty jak wy…

– Po­słu­chaj. – Głos smoka za­grzmiał gło­śniej. – Oczy­wi­ście, że smok nie przej­mu­je się ludź­mi. Mo­że­cie na­sy­łać na nas dzie­siąt­ki wo­jow­ni­ków, ale oni i tak nie zro­bią nam krzyw­dy. Jed­nak w prze­szło­ści smoki i lu­dzie żyli w har­mo­nii. Te dwa ga­tun­ki pa­no­wa­ły nad świa­tem, uzu­peł­nia­jąc się na­wza­jem. To były dobre czasy. Teraz zaś, przez waszą igno­ran­cję i strach przed róż­nią­cy­mi się od was isto­ta­mi, prze­szka­dza­my sobie na­wza­jem.

– Więc dla­cze­go gnę­bi­cie miesz­kań­ców nie­któ­rych te­re­nów? – za­py­tał chło­pak, zszo­ko­wa­ny tym, co wła­śnie usły­szał. – Nie mo­gli­by­ście wy­brać sobie miejsc nie­za­miesz­ka­nych?

– Więk­szość smo­ków takie wła­śnie wy­bie­ra. Ale nie wszyst­kie. Ja, jak i wiele in­nych, je­ste­śmy zwia­dow­ca­mi. Nie ozna­cza to oczy­wi­ście, że przy­by­wa­my, by drę­czyć miesz­kań­ców da­ne­go mia­sta. Smok nigdy pierw­szy nie za­ata­ku­je. Nie czło­wie­ka. Przy­by­wa­my tu, by spraw­dzać, czy lu­dzie już zmą­drze­li, czy przy­naj­mniej do nie­któ­rych do­tar­ło, że pi­sa­ne nam jest życie w zgo­dzie.

– Ry­ce­rzom, któ­rzy przy­szli tu przede mną, tego nie mó­wi­łeś, praw­da? – Cwa­niak nagle zdał sobie spra­wę z wagi tego, że smok zde­cy­do­wał się po­wie­dzieć mu o tym.

– Przy­by­li tu, by bez­myśl­nie mnie zabić, dla­cze­go więc miał­bym co­kol­wiek im zdra­dzać?

– A ja?

– Ty za­py­ta­łeś mnie o imię.

– Któ­re­go nawet mi nie po­da­łeś.

– To nie ma zna­cze­nia – stwier­dził smok. – Uzna­łeś mnie za isto­tę co naj­mniej równą sobie. To wciąż nie­wie­le, ale wy­star­cza­ją­co, byś zo­stał jed­nym z wy­bra­nych. Po­dejdź, chłop­cze.

Pod­szedł. Pod­szedł znacz­nie bli­żej, niż od­wa­żył­by się to zro­bić chwi­lę wcze­śniej. Wi­dział do­kład­nie błysz­czą­ce łuski na ogrom­nym ciele smoka, wi­dział wpa­trzo­ne w niego pło­ną­ce oczy. Czuł się jak w tran­sie. Jakby to wszyst­ko było snem.

Smok wy­pro­sto­wał się i szpo­nia­stą łapą de­li­kat­nie chwy­cił jego rękę, przy­kła­da­jąc ją sobie do łuski na wy­so­ko­ści serca.

– Po­czuj – po­wie­dział cicho.

Po­czuł. Wizje i uczu­cia prze­le­cia­ły przez niego tak szyb­ko, że nie zdą­żył nic kon­kret­ne­go za­pa­mię­tać. Wie­dział tylko, że do­ty­czy­ły życia ze smo­ka­mi. Przez jego ciało prze­pły­wa­ła jakaś sta­ro­żyt­na siła, po­tęż­na i po­nad­cza­so­wa, nie­moż­li­wa do opi­sa­nia. Tak po­win­no być. Po­win­ni żyć w har­mo­nii i miał wra­że­nie, że zo­sta­ło to usta­lo­ne jesz­cze zanim lu­dzie po­ja­wi­li się na świe­cie.

Wizje skoń­czy­ły się, a on nie­świa­do­mie pu­ścił łuskę. Kilka razy za­mru­gał zdez­o­rien­to­wa­ny, roz­glą­da­jąc się po oto­cze­niu i przy­po­mi­na­jąc sobie, gdzie wła­ści­wie jest. Teraz nawet grota wy­da­wa­ła mu się nie­re­al­na, nie mó­wiąc już o świe­cie poza nią.

– Byłeś ostat­nim, któ­re­go wy­bra­łem – po­in­for­mo­wał go smok. – To wy­da­rze­nie nie zmie­ni wiele w twoim życiu. W obec­nej sy­tu­acji nie po­wi­nie­nem za bar­dzo in­ge­ro­wać w świat ludzi. Jed­nak twoje dzie­ci też będą w sta­nie zo­ba­czyć prze­szłość. We­dług pra­daw­ne­go pro­roc­twa gdy za setki lat z na­szych jaj wy­klu­je się nowe po­ko­le­nie, po­tom­ko­wie twoi i in­nych wy­bra­nych stwo­rzą już świat, ja­kie­go od wie­ków ocze­ku­je­my. Więk­szość z nas, sta­rych smo­ków, wy­ko­na­ła już swoje za­da­nie. Mój czas nad­szedł dzi­siaj.

Cwa­niak nagle po­czuł, że dzie­je się coś nie­unik­nio­ne­go, coś, czego nie może w pełni zro­zu­mieć. Nie chciał tego.

– Co się teraz sta­nie? – za­py­tał cicho.

– Od­le­cę – od­parł smok. – Tam, gdzie lu­dzie nigdy nie zdo­ła­ją się do­stać. A ty za­pew­ne zo­sta­niesz bo­ha­te­rem. – Stwo­rze­nie uśmiech­nę­ło się po­nu­ro. – Znam ludzi. Będą opo­wia­da­li, że mnie za­bi­łeś.

Nie od­po­wie­dział.

– Przej­dziesz do le­gen­dy, chłop­cze.

Cwa­niak po­krę­cił głową.

– Nie je­stem po­dob­ny, do szla­chet­nych bo­ha­te­rów le­gend – szep­nął z go­ry­czą. – Opo­wie­ści o tym, że cię za­bi­łem… Słu­cha­cze tych le­gend nic by nie zro­zu­mie­li. Nie mie­li­by po­ję­cia o praw­dzi­wym ob­li­czu smo­ków. Nie mie­li­by po­ję­cia… o ni­czym.

– Lu­dzie rzad­ko na­praw­dę coś ro­zu­mie­ją, zwy­kle tylko udają. Ale tak ma być. Taki jest twój świat i nie zna­czy wcale, że jest gor­szy od na­sze­go. Żyj, chłop­cze. Żyj z na­dzie­ją, że nasze ga­tun­ki wspól­nie od­two­rzą kie­dyś pra­daw­ny świat.

Smok wy­szedł z groty, a Cwa­niak po­dą­żył za nim. Z po­dzi­wem pa­trzył, jak wzbi­ja się w po­wie­trze, jak na­prę­ża mię­śnie, roz­wi­ja skrzy­dła. Jak prze­la­tu­je nad po­zba­wio­ny­mi już liści ko­ro­na­mi drzew. Mu­siał być ogrom­nie cięż­ki, a jed­nak po­ru­szał się z nie­by­wa­łą spraw­no­ścią. Od­la­ty­wał w górę, w stro­nę je­sien­ne­go słoń­ca i oso­bie pa­trzą­cej z dołu wy­da­wa­ło się, jakby to jego blask oświe­tlał pro­mie­nia­mi niebo.

Chło­pak ob­ser­wo­wał jego lot w mil­cze­niu, świa­do­my, że nigdy już nie bę­dzie świad­kiem cze­goś ta­kie­go. Jak wiele lat mu­siał żyć ten smok? Ile hi­sto­rycz­nych wy­da­rzeń wi­dział na wła­sne oczy? Na ile z nich sam wpły­nął? Coś się koń­czy­ło, opusz­cza­ła ich isto­ta, któ­rej nigdy wcze­śniej nie wi­dział, ale która przez wieki była czę­ścią tego świa­ta. I mimo, że naj­chęt­niej by ją za­trzy­mał, zda­wał sobie spra­wę, że ona wie le­piej, jaka jest jej rola.

Chłod­ny po­dmuch wia­tru wy­rwał go z za­my­śle­nia. Na­le­ża­ło wra­cać do domu, do co­dzien­nych spraw. Po­wia­do­mić bli­skich, że się prze­ży­ło. Może nawet pójść po na­gro­dę, bo w końcu po­śred­nio spra­wił, że stwo­rze­nie od­le­cia­ło. Ale w tym mo­men­cie na­gro­da, jak i wszyst­ko inne, wy­da­wa­ło mu się prak­tycz­nie bez zna­cze­nia.

My­ślał o świe­cie, który ist­niał kie­dyś. O tym, który na­sta­nie w przy­szło­ści. O fa­scy­nu­ją­cych opo­wie­ściach babci, któ­rych tak dużo na­słu­chał się w dzie­ciń­stwie.

I wie­dział już, że do końca życia bę­dzie wspo­mi­nał smoka, któ­re­go imie­nia nigdy nie po­znał.

Koniec

Komentarze

Sym­pa­tycz­ny tekst. Nie trzy­ma w na­pię­ciu, ale jest ładny. Wy­da­je mi się, że tro­chę stra­ci­łaś, uprze­dza­jąc na po­cząt­ku, o czym do­kład­nie bę­dzie. Do­brze, że przy­naj­mniej koń­czy się nie­stan­dar­do­wo. Ję­zy­ko­wo bar­dzo przy­zwo­icie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Prze­czy­ta­łam.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Mimo, że był on znacz­nie le­piej zbu­do­wa­ny, – a tu bez prze­cin­ka, za­sko­cze­nie, co?

jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc prze­ci­snąć się przez męż­czy­znę, by móc uciec ze śle­pej ulicz­ki – obok?

by spła­cać po­dat­ki. – ra­czej pła­cić po­dat­ki, spła­ca się raty

Wiem, że więk­szość z do­tych­cza­so­wych śmiał­ków było ry­ce­rza­mi – więk­szość była

Żył dla sie­bie, nie dla nich. Jeśli teraz umrze, umrze dla sie­bie, nie dla nich. – O, a to mi się bar­dzo spodo­ba­ło

Mimo, że smok sie­dział z ogo­nem – bez prze­cin­ka

Jeśli teraz zgi­nie nie bę­dzie ża­ło­wał tego, że tu przy­szedł – prze­ci­nek przed “nie”

Jesz­cze gdzieś tam wy­pa­trzy­łam bra­ku­ją­ce prze­cin­ki.

Tey­ami, po­wiem Ci, że ślicz­ny ten tekst. Tak sobie po­wol­nie pły­nie, ład­nie przed­sta­wia prze­my­śle­nia Cwa­nia­ka, myśli smoka. Bar­dzo mi się spodo­ba­ło to opo­wia­da­nie. Aż klep­nę w bi­blio­tecz­kę.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Fin­kla -> Bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz i wy­bacz, że od­pi­su­ję do­pie­ro teraz (muszę po­pra­co­wać nad sa­mo­dy­scy­pli­ną :D). Mo­żesz mieć tro­chę racji co do opisu, ale chyba już go zo­sta­wię. Czy­tel­ni­cy i tak szyb­ko by się do­my­śli­li, poza tym ten pod­ga­tu­nek dość trud­no zna­leźć w in­ter­ne­cie (nie mówię oczy­wi­ście, że opo­wia­dań z tej ka­te­go­rii nie ma, tylko o trud­no­ściach w szu­ka­niu), więc a nuż wi­de­lec kogoś to za­chę­ci do prze­czy­ta­nia.

 

bemik -> Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i wy­pi­sa­nie błę­dów, rze­czy­wi­ście autor zwy­kle nie jest w sta­nie sam wszyst­kie­go wy­chwy­cić. Cie­szę się, że mimo po­wol­ne­go tempa akcji coś mi z tego opo­wia­da­nia wy­szło. A teraz lecę po­wie­sić nad łóż­kiem wiel­ki napis, że "mimo że" pisze się bez prze­cin­ka :D 

Ele­ganc­kie przej­ście od tego, czego się spo­dzie­wa­łem po stan­dar­do­wym po­cząt­ku do tego, co mnie za­sko­czy­ło w sce­nie fi­nal­nej. A sam tekst ładny, sym­pa­tycz­ny.

była zde­cy­do­wa­na, by być świad­kiem – po­wtó­rze­nie

do­wia­dy­wać co dzie­je się – bra­ku­je prze­cin­ka

– Więc przy­sze­dłeś tu – pod­su­mo­wa­ło. – Bez zbroi – “bez zbroi” małą li­te­rą i bez krop­ki wcze­śniej; może le­piej “za­czę­ło pod­su­mo­wy­wać”?

 

Przy­jem­nie się czyta tekst, w któ­rym nie trze­ba wy­pi­sy­wać błę­dów z każ­de­go aka­pi­tu :) Ład­nie na­pi­sa­ne. Hi­sto­ria pro­sta, ale przy­jem­na. 

 

Tekst oce­niam na 7.

 

Dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze, błędy już po­pra­wio­ne :)

Z dro­bia­zgów:

“eli­tar­na” dru­ży­na mi za­zgrzy­ta­ła. Wiem, że nei sty­li­zu­jesz, ale jakoś tak… “do­bo­ro­wa”, “z do­bo­ro­wych ry­ce­rzy”, “naj­lep­si wo­jo­wie”…?

 

Mimo że był on znacz­nie le­piej zbu­do­wa­ny, nie za­mie­rzał tak łatwo dać się pobić.

Nie­ja­sne zda­nie – do­pie­ro po dru­gim czy­ta­niu do­szło do mnie, że to nie gru­bas nie za­mie­rzal… Zwróć uwagę kto jest pod­mio­tem w zda­niu po­prze­dza­ją­cym.

 

 

Ale miłe za­sko­cze­nie w fi­na­le :-) Spo­dzie­wa­łem się ko­lej­nej wa­ria­cji na temat spo­so­bu usie­cze­nia smoku, a tu dośc ory­gi­nal­niee, pły­nie sobie, Cwa­niak za­ry­so­wa­ny, król za­ry­so­wa­ny, a smok – jed­nak za­ska­ku­je, naj­bar­dziej obiet­ni­cą lep­szej przy­szło­ści. Się mi :-) I ład­nie na­pi­sa­ne! :-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Psy­cho­Fish → O wła­śnie, dzię­ki wiel­kie – też mi zgrzy­ta­ła ta “eli­tar­na”, ale jakoś nie mo­głam zna­leźć sen­sow­ne­go sy­no­ni­mu :)

Przy­znam się, że po prze­czy­ta­niu tek­stu o ob­ser­wa­to­rach spo­dzie­wa­łem się cze­goś lep­sze­go.

Po­do­ba­ło mi się przed­sta­wie­nie spo­so­bu my­śle­nia po­sta­ci – króla, cwa­nia­ka. Nie do końca mnie prze­ko­na­ło fi­lo­zo­fo­wa­nie głów­ne­go bo­ha­te­ra w dal­szej czę­ści. Może przy­pią­łem mu nie­od­po­wied­nią łatkę. 

Naj­bar­dziej nie spodo­ba­ła mi się sty­li­za­cja ję­zy­ka, a ra­czej jej brak.

“prze­zna­czy­łem wiel­kie fun­du­sze(…)“

“Twój pseu­do­nim to jedno(…)”

Pierw­sze słowo po­cho­dzi z ła­ci­ny a dru­gie z greki więc teo­re­tycz­nie mają prawo brzmieć “sta­ro­świec­ko” a jed­nak jakoś wy­pro­wa­dza­ją mnie z kli­ma­tu. Czy­ta­jąc te wy­po­wie­dzi nie czu­łem się, jak­bym był w świe­cie gdzie żyją smoki. Tro­chę mi wstyd, bo nie umiem podać wiele wię­cej przy­kła­dów, ale taki mam od­biór ca­ło­kształ­tu.

Pod­su­mo­wu­jąc, po­sta­wi­łaś sobie po­przecz­kę dość wy­so­ko się­ga­jąc po po­wszech­nie znaną le­gen­dę (miło, że pol­ską). Wy­szło Ci dość zgrab­nie, ale bez szału. 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevaz -> Bar­dzo dzię­ku­ję za szcze­rą opi­nię. Praw­dę mó­wiąc zre­zy­gno­wa­łam z ar­cha­iza­cji, bo mam chyba za mało po­dob­nych dzieł na kon­cie, a nie chcia­łam na przy­kład mał­po­wać Sapka. Poza tym wy­biór­cza ar­cha­iza­cja zro­bi­ła­by chyba wię­cej złego niż do­bre­go. W każ­dym razie dzię­ki za uwagi i po­sta­ram się przy­naj­mniej zli­kwi­do­wać te słowa, które po­da­łeś. A tak ogól­nie to zdaję sobie spra­wę, że w tym opo­wia­da­niu fa­bu­ła jest "bez szału", ale jeśli to na­pi­sa­ne póź­niej opko wy­szło mi le­piej, to może po­win­nam cie­szyć się, że robię po­stę­py? ;D

Ko­lej­na, po­rząd­nie na­pi­sa­na i sza­le­nie sym­pa­tycz­na, wer­sja le­gen­dy o smoku… no wła­śnie teraz to już nawet nie wiem, czy to był ten smok, skoro nie wy­ja­wił imie­nia.

 

Męż­czy­zna wy­pro­sto­wał się i wziął głę­bo­ki od­dech. Oraz: Wziął głę­bo­ki od­dech i roz­luź­nił się. – Od­dech, to wdech i wy­dech, nie można wziąć głę­bo­kie­go od­de­chu. Można na­brać głę­bo­ko po­wie­trza, można też wziąć głę­bo­ki wdech.

 

Mu­siał mieć ze dwa­dzie­ścia me­trów dłu­go­ści. […] Smok roz­luź­nił się, usiadł wy­god­niej niż dotąd. […] Smok wy­pro­sto­wał się i szpo­nia­stą łapą de­li­kat­nie chwy­cił jego rękę, przy­kła­da­jąc ją sobie do łuski na wy­so­ko­ści serca. – Ile wzro­stu miał Cwa­niak, skoro, sto­jąc na ziemi, wy­cią­gnię­tą rękę mógł przy­ło­żyć do łusek na wy­so­ko­ści serca sie­dzą­ce­go, wy­pro­sto­wa­ne­go smoka? ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie­złe opo­wia­da­nie. Udało Ci się z jed­nej stro­ny stwo­rzyć w miarę zło­żo­ne­go bo­ha­te­ra, który nawet ma jakąś in­dy­wi­du­al­ną mo­ty­wa­cję do dzia­ła­nia. Z dru­giej zaś – fa­bu­ła ofe­ru­je przy­jem­ny twist w fi­na­le oraz por­cję prze­my­śleń, które – co praw­da nie są szcze­gól­nie od­kryw­cze – ale jed­nak sta­no­wią jakąś od­skocz­nię od stan­dar­do­wej siecz­ki ; P

I po co to było?

Miś lubi smoki i o smo­kach. Bar­dzo mu się po­do­ba­ło. Może masz ja­kieś związ­ki z Kra­ko­wem. Miś chciał­by, żeby za kil­ka­set lat wró­ci­ły smoki i lu­dzie do­ro­śli do ucze­nia się od nich, przej­mo­wa­nia od nich mą­dro­ści.

Nowa Fantastyka