
Opowiadanie będące retellingiem legendy o smoku wawelskim.
Opowiadanie będące retellingiem legendy o smoku wawelskim.
Racimir, królewski doradca, przemierzał szybkim krokiem zamkowe korytarze. Znał je na pamięć. Czasami zwracał uwagę na wiszące na ścianach obrazy lub ozdobne lampy. Były ładne, ale taki przepych wydawał mu się zupełnie niepotrzebny. To przecież tylko korytarze! Królowi jednak nie dało się tego wytłumaczyć. Przywiązywał uwagę do każdego szczegółu, stopniowo podnosząc podatki, by udoskonalać wnętrze zamku.
Teraz jednak mężczyzna nie patrzył na ściany. Zależało mu, by dotrzeć do swojej komnaty tak, by nikt go nie zauważył. A ściślej – by król go nie zauważył. Wiele razy rozmawiał z nim już na tematy, które nie należały do przyjemnych, ale dzisiejsza sytuacja wyglądała nadzwyczaj poważnie.
– Unikasz mnie, Racimirze?
Głos, który usłyszał za sobą, sprawił, że zmiękły mu nogi. Czując, jak uciekają z niego resztki nadziei, odwrócił się w stronę władcy.
Król Krak stał oparty o ścianę, patrząc na niego z mieszaniną znudzenia i pogardy. Jego ulubiony, błękitny strój emanował elegancją. Przesadną, można by powiedzieć, biorąc pod uwagę, że było to odzienie, w którym nigdy nie pokazywał się publicznie. Ale Racimir nie dziwił się temu. Król był młody. Gdy jego ojciec zginął, miał lat dziewiętnaście, teraz niewiele powyżej dwudziestu. Chciał być postrzegany jak najlepiej pod każdym względem. Chciał silnej władzy. Szacunku. I zdawał sobie sprawę z tego, że na początku trudno to zdobyć.
– Panie – wybąkał doradca, modląc się, by jego słowa zabrzmiały wiarygodnie. – Nie, oczywiście, że nie… Skąd taki pomysł, przecież nie śmiałbym…
– Dosyć. Twoja pozycja jest wystarczająco wysoka, byś nie musiał się przede mną płaszczyć. Powiedz mi lepiej, czy masz już jakieś raporty od naszej drużyny.
Racimir przełknął ślinę. Ta chwila musiała nadejść. To pytanie wisiało w powietrzu od chwili, gdy usłyszał pierwsze słowa króla. Nie, nawet wcześniej. Gdy tylko drużyna wyruszyła. A jednak aż do tej pory miał nadzieję, że nie będzie musiał być tym, który zda relację Krakowi. Widział już, co się stało z paroma takimi, od których wieści się królowi nie spodobały.
– Czy żaden posłaniec nie przybył? Naprawdę o niczym, panie, nie słyszałeś?
– Gdybym coś wiedział, chyba bym cię nie pytał – warknął władca.
Mężczyzna wyprostował się i wziął głęboki oddech. To będzie tylko chwila. Musi powiedzieć to krótko i treściwie. Resztą będzie martwił się później.
– Wyprawa się nie powiodła, wasza wysokość. Szczerze mówiąc, zakończyła się kompletną klęską. Wszyscy rycerze z naszej doborowej drużyny zginęli. Z koni też niewiele zostało. Pokonanie smoka – starannie dobierał słowa – chwilowo może nie leżeć w naszym zasięgu.
Zapadła cisza, która wydawała się trwać w nieskończoność. Na twarzy króla nie drgnął ani jeden mięsień. Patrzył tylko na swojego doradcę przenikliwymi oczami, a Racimir poczuł, że robi mu się słabo. Król nie należał do osób, które z łatwością przyjmowały wieści o niepowodzeniach. A do tej wyprawy przygotowywali się długo i wydawała się być ich ostatnią nadzieją.
– Dobrze, wystarczy – odezwał się w końcu król. – Nie chce mi się już dłużej nad tobą pastwić.
– Słucham?
– O tym, co się stało, wiem od dobrej godziny. Naprawdę myślałeś, że posłaniec pisnąłby coś tobie przed doniesieniem tego mnie? Ale oglądanie twojej przerażonej twarzy było jedyną przyjemną rzeczą, jaka mnie dzisiaj spotkała. Będziemy się tak bawili częściej, jeśli nie zaczniesz zachowywać się jak mężczyzna i normalnie ze mną rozmawiać.
– Proszę o wybaczenie, panie. – Racimir ukłonił się, a twarz poczerwieniała mu ze wstydu. – Podejrzewałem, że będziesz naprawdę wściekły.
Władca prychnął cicho.
– Jestem wściekły. Jak miałbym nie być wściekły, gdy zginęło trzydziestu moich najlepszych rycerzy?! Kiedy zabicie tej bestii okazało się praktycznie niemożliwe?! Na tę wyprawę przeznaczyłem ogromne fundusze, byłem pewny, że ludziom takim jak oni się powiedzie, a tymczasem dali się pozabijać, jakby byli zwykłymi wieśniakami, którzy nigdy nie mieli w ręku broni!
– Niektórzy na zamku byli przeciwni wysyłaniu tylu cenionych ludzi naraz – wtrącił Racimir ostrożnie. On sam podzielał ten pogląd.
– Rozumiesz przecież, że ta walka trwa już zbyt długo i potrzebne są konkretne działania – warknął Krak, po czym przybliżył się do swojego doradcy i nieco zniżył głos. – Ludzie gadają. Widzą wszystkie moje potknięcia, wszystkie próby, które nie przynoszą efektów. Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie na tym etapie. Smoka trzeba pokonać szybko.
– Wszyscy do tej pory zawiedli. Nie mam pojęcia, jak mogłoby się to udać.
Król w zamyśleniu pokiwał głową. Wydawało się, że złość z niego już uszła, teraz sprawiał wrażenie zrezygnowanego i przygnębionego.
– Co robię źle? – zapytał z goryczą, kierując te słowa bardziej do siebie niż do Racimira. – Przecież smoki pojawiały się w królestwach już wcześniej, moi przodkowie jakoś sobie z nimi radzili… Naprawdę jestem aż tak nieudolnym władcą?
Racimir nie znał odpowiedzi na te pytania. Ale widział, że jego zadaniem jest teraz zaprzeczyć.
– Być może nasz smok jest aż tak udolnym smokiem.
* * *
Cwaniak siedział na bruku, licząc pieniądze. Pierwszy raz coś ukradł. W sakiewce nie było dużo, ale wystarczająco, by spłacić długi z poprzedniego tygodnia. Jak na początek całkiem nieźle, zwłaszcza, że robota okazała się łatwiejsza, niż się spodziewał.
Niedaleko niego leżał zdechły gołąb, a w całym zaułku śmierdziało moczem, ale Cwaniakowi to nie przeszkadzało. I tak wolał takie miejsca niż pracownię, w której tak często musiał przebywać. "Nie uciekniesz przed tym, co jest ci przeznaczone", zabrzmiały mu w głowie słowa ojca. "Nie urodziłeś się w rodzinie bogaczy i musisz się z tym pogodzić. Wszelkie kombinowanie daje ci tylko fałszywą nadzieję".
Cwaniak nienawidził tych rozmów. Niby dlaczego miał się z tym godzić? Owszem, może przywilejów szlacheckich nie uda mu się uzyskać, ale przecież może być choć trochę bogatszy. Jeśli nazbiera – lub ukradnie – wystarczająco dużo pieniędzy, to może nie będzie musiał spędzić całego życia na koszmarnie nudnym naprawianiu śmierdzących butów.
Nagle usłyszał odgłos kroków i kątem oka zobaczył, że ktoś się do niego zbliża. Wstał natychmiast, chowając odruchowo sakiewkę za siebie.
– Ach, więc tu jesteś.
Gruby mężczyzna, którego wcześniej okradł, wyglądał na zadowolonego, że go znalazł. Cwaniak za to był średnio zadowolony. Zwłaszcza że uliczka była zbyt wąska, by się obok tamtego przecisnąć.
– To miło z twojej strony, że przyszedłeś się ze mną zobaczyć – powiedział beztroskim tonem. – Byłem pewien, że po tym, jak cię okradłem, nie będziesz już chciał mnie znać.
Na pulchnej twarzy mężczyzny pojawił się nieprzyjemny uśmiech.
– Widzę, że humor dopisuje – burknął. – Ciekawe jak długo się to utrzyma. Pozwól mi, załóżmy, doliczyć do trzech.
Cwaniak obojętnie skinął głową, również się uśmiechając, ale jego umysł skupiony już był na śledzeniu ruchów przeciwnika. Mimo że był on znacznie lepiej zbudowany, młody szewc nie zamierzał tak łatwo dać się pobić.
– Raz! – krzyknął grubas, rzucając się na niego i wyprowadzając pięścią pierwszy cios.
Chłopak odchylił się w bok, unikając ataku i jednocześnie próbując przecisnąć się obok mężczyzny, by uciec ze ślepej uliczki. Ten jednak złapał go drugą ręką, przycisnął do ściany i zaczął dusić. Cwaniak kopnął go w kostkę, próbując przewrócić, ale grubas pociągnął go ze sobą i obaj wylądowali na ziemi.
Chłopak miał tę przewagę, że znalazł się na górze, więc szybko skorzystał z niej i z zamachu uderzył przeciwnika pięścią w oko. Mała rzecz, jednak na tym właściwie planował skończyć. Nie zależało mu, żeby zrobić mężczyźnie krzywdę, chciał tylko zachować ukradzione pieniądze. Nie udało mu się jednak uciec. Grubas, podnosząc się, złapał go za ramię tak mocno, że chłopak się skrzywił. Ułamek sekundy później oczy Cwaniaka rozszerzyły się z zaskoczenia, gdy zobaczył w ręku mężczyzny nóż. Nim zdążył się wyrwać z żelaznego uścisku, poczuł, jak ostre narzędzie rozcina skórę na jego przedramieniu, powodując piekący ból.
– Dwa! – W głosie przeciwnika dało się słyszeć niemałą satysfakcję.
– Trzy i kończymy – powiedział zdecydowanie Cwaniak, niespodziewanie z całej siły kopiąc go w brzuch. – Niestety nie zdążysz już sprawdzić, czy humor nadal mi dopisuje.
Rzucił się do ucieczki, po drodze jednak zabrał leżącą na ziemi sakiewkę. Wybiegł z uliczki i minął jeszcze kilka następnych, zanim pozwolił sobie na chwilę wytchnienia. Usiadł na murku i się rozejrzał, sprawdzając, czy na pewno nikt za nim nie idzie. Z ulgą stwierdził, że nie.
Popatrzył na ranę, którą do tej pory przyciskał drugą ręką, ale o której starał się nie myśleć. Na przedramieniu widniało rozcięcie mniej więcej długości palca. Bolało, ale wiedział już, że to nic poważnego. Trzeba było tylko przetrwać to niesamowicie denerwujące pulsowanie.
Wziął głęboki oddech i rozluźnił się. Popatrzył w górę, na płynące leniwie chmury i niemal się roześmiał. Właściwie lubił podobne przygody. One też były znacznie ciekawsze niż siedzenie z ojcem przy robieniu butów. A jednak jeśli miałby kraść dalej, a każda z kradzieży kończyłaby się czymś takim, mogłoby to być trochę problematyczne.
– A ty co tu robisz? – zapytał go kolega, który wyrósł obok niego jak spod ziemi. Na imię miał Mazan. Byli sąsiadami, więc w dzieciństwie często się razem bawili. – I kto cię tak poharatał?
– Długa historia – odparł Cwaniak z uśmiechem. – Okradłem kogoś. Ciekawe doświadczenie, ale jako stałe zajęcie nie polecam.
Mazan nie wydawał się zdziwiony, że kolega przyznał się do tego tak otwarcie. Po latach znajomości mieli do siebie zaufanie.
– Pieniędzy się zachciało, co? – Pokiwał głową. – W pełni rozumiem. Po tym, jak król podniósł podatki, mojej rodzinie też na nic nie starcza.
Cwaniak wzruszył ramionami.
– Olać podatki. Ja po prostu zawsze chciałem być bogaty. Może wtedy w moim życiu zaczęłoby się dziać coś wyjątkowego.
– Hej, właśnie! – Mazan ożywił się nagle, jakby coś sobie przypomniał. – Słyszałeś, że znowu podwyższyli stawkę za pozbycie się smoka?
– Trudno nie słyszeć, skoro na każdym rogu spotyka się plotkujące baby. Według mnie to całe zachęcanie nagrodą nic nie da. Nikt nie wie, jak pokonać smoka, a tylko głupi szedłby na pewną śmierć. Chociaż, gdyby mi nagle wpadł do głowy jakiś genialny pomysł…
– Żartujesz, prawda? Twój pseudonim to jedno, ale to by akurat było szaleństwo.
– Pewnie tak. – Westchnął przeciągle. – Takiego smoka łatwo się nie podejdzie.
A jednak na pewno istniał jakiś sposób. Coś, czego inni nie zauważali. Cwaniak wiedział, że musi się nad tym zastanowić, ale teraz nie mógł się skupić. Rana piekła coraz mocniej, a krew przeciekała przez palce, postanowił więc wrócić do domu, by opatrzyć rozcięcie. Wstał i pożegnał się z kolegą.
– Pewnie się zobaczymy za parę dni – powiedział na odchodnym.
– Odprowadzić cię? – zapytał Mazan, widząc, że Cwaniak lekko się zachwiał.
– Nie trzeba. Ale jeśli spotkasz takiego grubasa z podbitym okiem… cóż, możesz mu wtedy podbić drugie.
* * *
Włościsława szczelniej otuliła się szalikiem. Nie była już młoda, a chłodne jesienne powietrze robiło się naprawdę dokuczliwe. Najchętniej wróciłaby do domu i zaparzyła sobie zioła, ale wiedziała, że za wiele może przegapić. Chciała być teraz tu, na rynku, wśród otaczającego ją, rozkrzyczanego tłumu.
Nie było to niby nic wyjątkowo interesującego, ot, kolejny protest, których ostatnio było wiele. Ludzie ciągle skarżyli się, że smok zjada ich bydło, że dzieci nie mogą spać spokojnie, a i dorośli żyją w strachu. Narzekali też, że nie mają pieniędzy, by płacić podatki. Król chyba nieszczególnie się tym przejmował. Do tej pory wysyłał tylko swoje wojsko, żeby uspokajało tłum, tym razem jednak postanowił zjawić się osobiście.
Kobieta naprawdę chciała być świadkiem tego wydarzenia. Zależało jej, by wiedzieć, co się dzieje w mieście, poza tym na rynku mogła spotkać swoje znajome, z którymi uwielbiała rozmawiać. Wiedziała, że wielu ludzi uważa ją za osobę ze zbyt długim językiem, ale co miała na to poradzić? To była jej pasja, kochała się dowiadywać, co dzieje się u innych i sama o tym później opowiadać.
Zobaczyła, że na drewnianym podeście pojawił się król z kilkoma uzbrojonymi ludźmi, należącymi prawdopodobnie do jego osobistej straży. Stał dumnie wyprostowany, ubrany w piękne purpurowe szaty. Okrzyki ludzi się wzmogły, jakby mieli nadzieję, że władca wysłucha każdego z osobna. Mina króla zdradzała jednak tylko rozdrażnienie. Uniósł rękę w geście, który miał ich uspokoić.
– Uciszcie się na chwilę! – krzyknął. – Przyszedłem tu, by z wami porozmawiać, ale w ten sposób do niczego nie dojdziemy.
Ludzie na moment przestali krzyczeć. Zamilkli w oczekiwaniu.
– Nieszczęście, jakie dosięgło nasze królestwo, dotyczy nas wszystkich. Rozumiem wasz niepokój i dlatego właśnie konieczne jest, aby…
Włościsława na chwilę przestała go słuchać, gdyż wśród tłumu dostrzegła swoją sąsiadkę. W pierwszej chwili chciała do niej podejść i porozmawiać, ale zauważyła, że kobieta jest w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. To bardzo ciekawe, pomyślała. Dosłownie kilka dni temu zginął mąż sąsiadki. Wyglądało na to, że kobieta szybko znalazła jego następcę. Niesłychane, że komuś się ta jędza jeszcze spodobała.
Nagle wśród tłumu zapanowało poruszenie, więc Włościsława szybko spojrzała w kierunku podestu. Do króla, na najbliższą dozwoloną odległość, podszedł szczupły chłopak. Szybko zorientowała się, że go zna. Syn miejscowego szewca. Ciekawa była, czego chciał.
– Wasza wysokość – odezwał się głośno. – Nie jestem jeszcze pewien tego, co planuję zrobić, ale później mogę nie mieć okazji porozmawiać, tym bardziej przy świadkach. Z moim urodzeniem nie zostałbym nawet wpuszczony do zamku.
Król zmrużył oczy, wyraźnie oburzony jego zachowaniem.
– Kontynuuj – polecił, starając się zabrzmieć obojętnie.
– Chcę spróbować pozbyć się smoka. – Wśród ludzi rozległy się śmiechy. – Wiem, że większość z dotychczasowych śmiałków była rycerzami. Gdybym był jednym z nich, nie wątpiłbym w otrzymanie nagrody, tak jednak obawiam się, panie, że nie dotrzymasz słowa.
– Bezczelność! – krzyknął jeden ze strażników. – Widać, że chowano cię wśród najgorszych.
Krak zbladł lekko, ale wzruszył ramionami.
– To i tak zapewne jedne z twoich ostatnich słów. Oczywiście, zapłacę ci, jeśli ci się powiedzie, jednak szczerze w to wątpię. Kim właściwie jesteś, że uważasz się za lepszego od moich rycerzy?
– Nazywam się Dratewka – odrzekł tamten. – Jestem tylko szewcem. Prawdopodobnie zginę, owszem, ale może akurat dopisze mi szczęście.
Zebrani ludzie znowu się zaśmiali. Jeden mężczyzna zawołał:
– Szczęście to ty będziesz miał, jeśli skończysz wreszcie te buty, które obiecałeś mi tydzień temu! Ubijać smoka się zachciało, haha!
Chłopak symbolicznie ukłonił się władcy i zszedł z podestu. Nie czekając na zakończenie królewskiego przemówienia, zaczął przeciskać się pomiędzy szydzącymi z niego ludźmi, z zaciśniętymi ustami ignorując ich zaczepki.
– Mój drogi! – zawołała do niego Włościsława, szczerze zaintrygowana jego zachowaniem. – To bardzo odważne z twojej strony, ale jak zamierzasz dokonać czegoś takiego?
Dratewka spojrzał na nią niechętnie. Jego wargi wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.
– Na razie nie mam pojęcia – odparł. – Ale jeśli nie udało się pokonać smoka mieczem, może wystarczy podłożyć mu pod nos zatrutego barana.
Chłopak powiedział to takim tonem, że kobieta nie wiedziała, czy żartował, czy mówił poważnie. Uznała jednak, że to kolejne ciekawe informacje, którymi może pochwalić się znajomym.
* * *
Dochodziło południe. Mimo ładnej pogody, w pobliżu prawie nie było ludzi. Cóż, okolice groty zamieszkanej przez smoka ostatnio nie należały do szczególnie uczęszczanych miejsc.
Zwariowałem, pomyślał Cwaniak. Naprawdę zwariowałem.
Teraz jednak, gdy stał już przed wejściem do groty, nie wypadało się wycofać. Widział, jak w sporej odległości za nim ustawiają się żądni rozrywki gapie. Zaczął się zastanawiać, czy bardziej zależy im na pozbyciu się smoka i własnym bezpieczeństwie, czy na tym, by mu się nie powiodło i by ich przekonanie okazało się prawdą.
Właściwie nie miało to znaczenia. Żył dla siebie, nie dla nich. Jeśli teraz umrze, umrze dla siebie, nie dla nich. Mało go obchodzili.
Wszedł do groty, pozostawiając za sobą cały zewnętrzny świat. W środku było dość ciemno. Pierwszym, co zwróciło jego uwagę, był intensywny zapach. A właściwie smród – głównie krwi, siarki i gnijącego mięsa. Chwilę później zobaczył rozrzucone na ziemi trupy rycerzy i ich koni. Niektóre były popalone, inne rozerwane na strzępy, tak jakby zbroja nie dała im żadnej ochrony. Widząc pourywane jelita, poczuł mdłości. Zaraz sam będę tak wyglądał, pomyślał.
Szedł powoli, patrząc pod nogi i starając się nie nadepnąć na czyjąś oderwaną rękę. Jego wzrok z czasem przyzwyczaił się do ciemności. W miarę jak szedł przed siebie, grota się rozszerzała.
Istota, której kształt wyróżniał się pośród mroku, sprawiła, że zamarł. Mimo że smok siedział z ogonem położonym wzdłuż ciała, widać było, jaki jest ogromny. Musiał mieć ze dwadzieścia metrów długości. Sprawiał wrażenie starego, mimo że ciemnobrązowe łuski otaczające jego ciało lśniły jak wypolerowane.
Stworzenie miało zamknięte oczy i oddychało powoli. Spało? Cwaniak nie wiedział. Stał i patrzył na nie oszołomiony, czując bijącą od niego moc. Było piękne. Zabójcze, ale piękne, podobnie jak błyskawice, oświetlające niebo w czasie burzy. Nagle przypomniały mu się słowa, które skierował do kobiety na rynku. Był wtedy zdenerwowany i żeby dała mu spokój, powiedział pierwsze głupstwo, jakie mu przyszło na myśl. Dopiero teraz zrozumiał jednak, jak bardzo było to absurdalne. Taka istota jak ta musiała być znacznie mądrzejsza od człowieka i nigdy nie dałaby się nabrać na tak oczywisty podstęp. Miał nadzieję, że tamta kobieta nie potraktowała tego poważnie.
Smok poruszył się, a serce chłopaka zaczęło walić jak szalone. Zginę, powtarzał w myślach. On może zabić mnie jednym ruchem.
– Kto tym razem? – zapytało stworzenie donośnym, chropowatym głosem. Wydawało się znudzone i dopiero po zadaniu pytania leniwie otworzyło żółte, przenikliwe oczy. Przyjrzało się ze zdziwieniem Cwaniakowi, ledwie zauważalnie przekrzywiając głowę. – Przyszedłeś mnie zabić?
Przełknął ślinę. Bał się, naprawdę się bał, ale był też oczarowany. Jeśli teraz zginie, nie będzie żałował tego, że tu przyszedł. Zobaczenie na własne oczy stworzenia tak rzadko spotykanego, a jednocześnie uważanego za najpiękniejsze na świecie, usłyszenie jego głosu, poczucie otaczającej go aury było lepsze niż przyszłe lata życia spędzone na pracy w warsztacie szewskim. Postanowił być szczery, jak to miał w zwyczaju.
– Miałem nadzieję, że tak będzie – przyznał. – Król obiecał za to bardzo kuszącą nagrodę, a ja zawsze marzyłem o wielkich pieniądzach. Niestety złodziejstwo nie bardzo mi wychodzi. – Przez jego twarz przemknął krótki, nerwowy uśmiech. Trudno było swobodnie rozmawiać w obecności smoka. – Od wielu dni starałem się wymyślić coś, czego inni nie wymyślili. Byłem przekonany, że mi się uda.
– I nagle przyszedł ci do głowy genialny plan? – zapytał smok, sprawiając wrażenie rozbawionego.
– Nie – zaprzeczył chłopak zdecydowanie. – Nie wymyśliłem nic. Teraz zresztą widzę, że jakikolwiek ludzki plan nie miałby szans powodzenia. A jednak nie mogłem się powstrzymać… Jak bezrozumny dzieciak nie mogłem się powstrzymać, żeby zobaczyć smoka. Moja babcia opowiadała mi kiedyś, że widziała jednego z nich i że jest to przeżycie, którego się nie zapomina.
Stworzenie wydało cichy pomruk i przez chwilę przyglądało mu się w milczeniu, jakby nad czymś się zastanawiało.
– Więc przyszedłeś tu – zaczęło podsumowywać – bez zbroi, bez miecza. Bez żadnego pomysłu na to, jak mnie zaatakować. Inni ludzie zapewne uważają cię za głupca.
Cwaniak wzruszył ramionami.
– Na świecie nie starczyłoby miejsca dla samych mądrych ludzi. Poza tym trudno być szczęśliwym, przez całe życie postępując rozsądnie.
Smok rozluźnił się, usiadł wygodniej niż dotąd. Patrzył na chłopaka przenikliwie hipnotyzującymi oczami, ale wydawał się zadowolony.
– Nawet mi się podobasz, chłopcze – stwierdził. – Nie jesteś tak napuszony jak twoi poprzednicy. Jak cię zwą?
Jak zwykle nie chciał podawać nazwiska, które kojarzyło mu się ze znienawidzoną profesją.
– Większość ludzi mówi na mnie Cwaniak – odparł.
– Hmm – mruknął smok. – Miła odmiana po tych wszystkich Onufrych Chreptowiczach herbu Ślepowron.
Cwaniak poczuł się pewniej. Babcia zawsze powtarzała mu, że smoki są stworzeniami inteligentnymi, że ludzie mogliby się od nich wiele nauczyć. A jednak plotki, które słyszało się w mieście sprawiły, że idąc tu, podświadomie wyobrażał sobie bezmyślną bestię, zabijającą każdego, kto do niej podejdzie. I smok zabił każdego, czego zresztą dowodziły leżące w grocie trupy. Jednak teraz, stojąc tuż przed nim, strach powoli go opuszczał. Nie szacunek, gdyż wciąż czuł przed stworzeniem ogromny respekt, ale właśnie strach. Smok nie wydawał się wrogo nastawiony.
– A ciebie? – zapytał ostrożnie chłopak, nie wiedząc, czy stawiając się na miejscu pytającego, nie posuwa się za daleko. – Czy smoki też mają imiona?
– Mamy – odpowiedział dumnie swoim dudniącym głosem. – Ale wy, ludzie, i tak nie potrafilibyście ich wymówić. W każdym razie wygląda na to, że nie przyszedłeś mnie zabić, ale wciąż jesteś na moim terytorium. Co zrobimy teraz?
Cwaniak nie miał pojęcia. Właściwie dostał już to, czego pragnął. Zobaczył wspaniałą istotę, przeżył coś niesamowitego. Miał ochotę zostać tu dłużej, ale nie chciał wystawiać cierpliwości smoka na próbę.
– Jeżeli powiem, że chcę po prostu wrócić do domu… – zaczął – pozwolisz mi odejść? Czy raczej skończę w twoim żołądku?
Smok, lekko zniecierpliwiony, wskazał na zwłoki rycerzy, których wcześniej zabił. Jego wielkie, ostro uzębione szczęki wykrzywiły się w zdegustowanym grymasie.
– Czy widzisz, żebym ich pozjadał? Są martwi, owszem, ale ich ciała są niemal nienaruszone. Jedzenie ludzi… w pewnym sensie nie przystoi smokowi. Robimy to tylko w ostateczności.
Te słowa zdziwiły Cwaniaka.
– Co masz na myśli? Sądziłem, że tak potężne istoty jak wy…
– Posłuchaj. – Głos smoka zagrzmiał głośniej. – Oczywiście, że smok nie przejmuje się ludźmi. Możecie nasyłać na nas dziesiątki wojowników, ale oni i tak nie zrobią nam krzywdy. Jednak w przeszłości smoki i ludzie żyli w harmonii. Te dwa gatunki panowały nad światem, uzupełniając się nawzajem. To były dobre czasy. Teraz zaś, przez waszą ignorancję i strach przed różniącymi się od was istotami, przeszkadzamy sobie nawzajem.
– Więc dlaczego gnębicie mieszkańców niektórych terenów? – zapytał chłopak, zszokowany tym, co właśnie usłyszał. – Nie moglibyście wybrać sobie miejsc niezamieszkanych?
– Większość smoków takie właśnie wybiera. Ale nie wszystkie. Ja, jak i wiele innych, jesteśmy zwiadowcami. Nie oznacza to oczywiście, że przybywamy, by dręczyć mieszkańców danego miasta. Smok nigdy pierwszy nie zaatakuje. Nie człowieka. Przybywamy tu, by sprawdzać, czy ludzie już zmądrzeli, czy przynajmniej do niektórych dotarło, że pisane nam jest życie w zgodzie.
– Rycerzom, którzy przyszli tu przede mną, tego nie mówiłeś, prawda? – Cwaniak nagle zdał sobie sprawę z wagi tego, że smok zdecydował się powiedzieć mu o tym.
– Przybyli tu, by bezmyślnie mnie zabić, dlaczego więc miałbym cokolwiek im zdradzać?
– A ja?
– Ty zapytałeś mnie o imię.
– Którego nawet mi nie podałeś.
– To nie ma znaczenia – stwierdził smok. – Uznałeś mnie za istotę co najmniej równą sobie. To wciąż niewiele, ale wystarczająco, byś został jednym z wybranych. Podejdź, chłopcze.
Podszedł. Podszedł znacznie bliżej, niż odważyłby się to zrobić chwilę wcześniej. Widział dokładnie błyszczące łuski na ogromnym ciele smoka, widział wpatrzone w niego płonące oczy. Czuł się jak w transie. Jakby to wszystko było snem.
Smok wyprostował się i szponiastą łapą delikatnie chwycił jego rękę, przykładając ją sobie do łuski na wysokości serca.
– Poczuj – powiedział cicho.
Poczuł. Wizje i uczucia przeleciały przez niego tak szybko, że nie zdążył nic konkretnego zapamiętać. Wiedział tylko, że dotyczyły życia ze smokami. Przez jego ciało przepływała jakaś starożytna siła, potężna i ponadczasowa, niemożliwa do opisania. Tak powinno być. Powinni żyć w harmonii i miał wrażenie, że zostało to ustalone jeszcze zanim ludzie pojawili się na świecie.
Wizje skończyły się, a on nieświadomie puścił łuskę. Kilka razy zamrugał zdezorientowany, rozglądając się po otoczeniu i przypominając sobie, gdzie właściwie jest. Teraz nawet grota wydawała mu się nierealna, nie mówiąc już o świecie poza nią.
– Byłeś ostatnim, którego wybrałem – poinformował go smok. – To wydarzenie nie zmieni wiele w twoim życiu. W obecnej sytuacji nie powinienem za bardzo ingerować w świat ludzi. Jednak twoje dzieci też będą w stanie zobaczyć przeszłość. Według pradawnego proroctwa gdy za setki lat z naszych jaj wykluje się nowe pokolenie, potomkowie twoi i innych wybranych stworzą już świat, jakiego od wieków oczekujemy. Większość z nas, starych smoków, wykonała już swoje zadanie. Mój czas nadszedł dzisiaj.
Cwaniak nagle poczuł, że dzieje się coś nieuniknionego, coś, czego nie może w pełni zrozumieć. Nie chciał tego.
– Co się teraz stanie? – zapytał cicho.
– Odlecę – odparł smok. – Tam, gdzie ludzie nigdy nie zdołają się dostać. A ty zapewne zostaniesz bohaterem. – Stworzenie uśmiechnęło się ponuro. – Znam ludzi. Będą opowiadali, że mnie zabiłeś.
Nie odpowiedział.
– Przejdziesz do legendy, chłopcze.
Cwaniak pokręcił głową.
– Nie jestem podobny, do szlachetnych bohaterów legend – szepnął z goryczą. – Opowieści o tym, że cię zabiłem… Słuchacze tych legend nic by nie zrozumieli. Nie mieliby pojęcia o prawdziwym obliczu smoków. Nie mieliby pojęcia… o niczym.
– Ludzie rzadko naprawdę coś rozumieją, zwykle tylko udają. Ale tak ma być. Taki jest twój świat i nie znaczy wcale, że jest gorszy od naszego. Żyj, chłopcze. Żyj z nadzieją, że nasze gatunki wspólnie odtworzą kiedyś pradawny świat.
Smok wyszedł z groty, a Cwaniak podążył za nim. Z podziwem patrzył, jak wzbija się w powietrze, jak napręża mięśnie, rozwija skrzydła. Jak przelatuje nad pozbawionymi już liści koronami drzew. Musiał być ogromnie ciężki, a jednak poruszał się z niebywałą sprawnością. Odlatywał w górę, w stronę jesiennego słońca i osobie patrzącej z dołu wydawało się, jakby to jego blask oświetlał promieniami niebo.
Chłopak obserwował jego lot w milczeniu, świadomy, że nigdy już nie będzie świadkiem czegoś takiego. Jak wiele lat musiał żyć ten smok? Ile historycznych wydarzeń widział na własne oczy? Na ile z nich sam wpłynął? Coś się kończyło, opuszczała ich istota, której nigdy wcześniej nie widział, ale która przez wieki była częścią tego świata. I mimo, że najchętniej by ją zatrzymał, zdawał sobie sprawę, że ona wie lepiej, jaka jest jej rola.
Chłodny podmuch wiatru wyrwał go z zamyślenia. Należało wracać do domu, do codziennych spraw. Powiadomić bliskich, że się przeżyło. Może nawet pójść po nagrodę, bo w końcu pośrednio sprawił, że stworzenie odleciało. Ale w tym momencie nagroda, jak i wszystko inne, wydawało mu się praktycznie bez znaczenia.
Myślał o świecie, który istniał kiedyś. O tym, który nastanie w przyszłości. O fascynujących opowieściach babci, których tak dużo nasłuchał się w dzieciństwie.
I wiedział już, że do końca życia będzie wspominał smoka, którego imienia nigdy nie poznał.
Sympatyczny tekst. Nie trzyma w napięciu, ale jest ładny. Wydaje mi się, że trochę straciłaś, uprzedzając na początku, o czym dokładnie będzie. Dobrze, że przynajmniej kończy się niestandardowo. Językowo bardzo przyzwoicie.
Babska logika rządzi!
Przeczytałam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Mimo, że był on znacznie lepiej zbudowany, – a tu bez przecinka, zaskoczenie, co?
jednocześnie próbując przecisnąć się przez mężczyznę, by móc uciec ze ślepej uliczki – obok?
by spłacać podatki. – raczej płacić podatki, spłaca się raty
Wiem, że większość z dotychczasowych śmiałków było rycerzami – większość była
Żył dla siebie, nie dla nich. Jeśli teraz umrze, umrze dla siebie, nie dla nich. – O, a to mi się bardzo spodobało
Mimo, że smok siedział z ogonem – bez przecinka
Jeśli teraz zginie nie będzie żałował tego, że tu przyszedł – przecinek przed “nie”
Jeszcze gdzieś tam wypatrzyłam brakujące przecinki.
Teyami, powiem Ci, że śliczny ten tekst. Tak sobie powolnie płynie, ładnie przedstawia przemyślenia Cwaniaka, myśli smoka. Bardzo mi się spodobało to opowiadanie. Aż klepnę w biblioteczkę.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Finkla -> Bardzo dziękuję za komentarz i wybacz, że odpisuję dopiero teraz (muszę popracować nad samodyscypliną :D). Możesz mieć trochę racji co do opisu, ale chyba już go zostawię. Czytelnicy i tak szybko by się domyślili, poza tym ten podgatunek dość trudno znaleźć w internecie (nie mówię oczywiście, że opowiadań z tej kategorii nie ma, tylko o trudnościach w szukaniu), więc a nuż widelec kogoś to zachęci do przeczytania.
bemik -> Dziękuję za komentarz i wypisanie błędów, rzeczywiście autor zwykle nie jest w stanie sam wszystkiego wychwycić. Cieszę się, że mimo powolnego tempa akcji coś mi z tego opowiadania wyszło. A teraz lecę powiesić nad łóżkiem wielki napis, że "mimo że" pisze się bez przecinka :D
Eleganckie przejście od tego, czego się spodziewałem po standardowym początku do tego, co mnie zaskoczyło w scenie finalnej. A sam tekst ładny, sympatyczny.
była zdecydowana, by być świadkiem – powtórzenie
dowiadywać co dzieje się – brakuje przecinka
– Więc przyszedłeś tu – podsumowało. – Bez zbroi – “bez zbroi” małą literą i bez kropki wcześniej; może lepiej “zaczęło podsumowywać”?
Przyjemnie się czyta tekst, w którym nie trzeba wypisywać błędów z każdego akapitu :) Ładnie napisane. Historia prosta, ale przyjemna.
Tekst oceniam na 7.
Dziękuję za komentarze, błędy już poprawione :)
Z drobiazgów:
“elitarna” drużyna mi zazgrzytała. Wiem, że nei stylizujesz, ale jakoś tak… “doborowa”, “z doborowych rycerzy”, “najlepsi wojowie”…?
Mimo że był on znacznie lepiej zbudowany, nie zamierzał tak łatwo dać się pobić.
Niejasne zdanie – dopiero po drugim czytaniu doszło do mnie, że to nie grubas nie zamierzal… Zwróć uwagę kto jest podmiotem w zdaniu poprzedzającym.
Ale miłe zaskoczenie w finale :-) Spodziewałem się kolejnej wariacji na temat sposobu usieczenia smoku, a tu dośc oryginalniee, płynie sobie, Cwaniak zarysowany, król zarysowany, a smok – jednak zaskakuje, najbardziej obietnicą lepszej przyszłości. Się mi :-) I ładnie napisane! :-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
PsychoFish → O właśnie, dzięki wielkie – też mi zgrzytała ta “elitarna”, ale jakoś nie mogłam znaleźć sensownego synonimu :)
Przyznam się, że po przeczytaniu tekstu o obserwatorach spodziewałem się czegoś lepszego.
Podobało mi się przedstawienie sposobu myślenia postaci – króla, cwaniaka. Nie do końca mnie przekonało filozofowanie głównego bohatera w dalszej części. Może przypiąłem mu nieodpowiednią łatkę.
Najbardziej nie spodobała mi się stylizacja języka, a raczej jej brak.
“przeznaczyłem wielkie fundusze(…)“
“Twój pseudonim to jedno(…)”
Pierwsze słowo pochodzi z łaciny a drugie z greki więc teoretycznie mają prawo brzmieć “staroświecko” a jednak jakoś wyprowadzają mnie z klimatu. Czytając te wypowiedzi nie czułem się, jakbym był w świecie gdzie żyją smoki. Trochę mi wstyd, bo nie umiem podać wiele więcej przykładów, ale taki mam odbiór całokształtu.
Podsumowując, postawiłaś sobie poprzeczkę dość wysoko sięgając po powszechnie znaną legendę (miło, że polską). Wyszło Ci dość zgrabnie, ale bez szału.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nevaz -> Bardzo dziękuję za szczerą opinię. Prawdę mówiąc zrezygnowałam z archaizacji, bo mam chyba za mało podobnych dzieł na koncie, a nie chciałam na przykład małpować Sapka. Poza tym wybiórcza archaizacja zrobiłaby chyba więcej złego niż dobrego. W każdym razie dzięki za uwagi i postaram się przynajmniej zlikwidować te słowa, które podałeś. A tak ogólnie to zdaję sobie sprawę, że w tym opowiadaniu fabuła jest "bez szału", ale jeśli to napisane później opko wyszło mi lepiej, to może powinnam cieszyć się, że robię postępy? ;D
Kolejna, porządnie napisana i szalenie sympatyczna, wersja legendy o smoku… no właśnie teraz to już nawet nie wiem, czy to był ten smok, skoro nie wyjawił imienia.
Mężczyzna wyprostował się i wziął głęboki oddech. Oraz: Wziął głęboki oddech i rozluźnił się. – Oddech, to wdech i wydech, nie można wziąć głębokiego oddechu. Można nabrać głęboko powietrza, można też wziąć głęboki wdech.
Musiał mieć ze dwadzieścia metrów długości. […] Smok rozluźnił się, usiadł wygodniej niż dotąd. […] Smok wyprostował się i szponiastą łapą delikatnie chwycił jego rękę, przykładając ją sobie do łuski na wysokości serca. – Ile wzrostu miał Cwaniak, skoro, stojąc na ziemi, wyciągniętą rękę mógł przyłożyć do łusek na wysokości serca siedzącego, wyprostowanego smoka? ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niezłe opowiadanie. Udało Ci się z jednej strony stworzyć w miarę złożonego bohatera, który nawet ma jakąś indywidualną motywację do działania. Z drugiej zaś – fabuła oferuje przyjemny twist w finale oraz porcję przemyśleń, które – co prawda nie są szczególnie odkrywcze – ale jednak stanowią jakąś odskocznię od standardowej sieczki ; P
I po co to było?
Miś lubi smoki i o smokach. Bardzo mu się podobało. Może masz jakieś związki z Krakowem. Miś chciałby, żeby za kilkaset lat wróciły smoki i ludzie dorośli do uczenia się od nich, przejmowania od nich mądrości.