
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
NATURA SKORPIONA – FRAGM. IV
Alma.
Idąc do kliniki z lękiem myślała o spotkaniu z kolegami i z szefem, profesorem Matterfingerem. „ To przecież oczywiste, że są tacy, jak wtedy, jak wcześniej. A ona? Ona nawet nie pamiętała jaka wtedy była. Gdyby pamiętała? Mogłaby przynajmniej udawać. Choć efekt, prawdopodobnie, byłby żałosny. Ludzie patrzyli na nią dziwnie, bardzo dziwnie. To się nazywa „poznają– nie poznają" " – tak to kiedyś nazwała. Czasami pytali ją, czy nie ma młodszej siostry, lekarki, bodajże. „Trudno…" – pomyślała. I od razu wpadła na profesora. Ten dowiedział się już od sekretarki, że Alma chce zrezygnować z pracy i że w ogóle – coś z nią nie tak. Postanowił, że tak tego nie zostawi, że wszystkiego się dowie, a – jeśli chodzi o pracę – to najwyżej zaproponuje jej urlop. Bezpłatny, ale dowolnie długi. To głupota, takie blokowanie etatu – jeśli jednak sytuacja będzie tego wymagać… „Teraz pewnie „ poznaje – nie poznaje" – pomyślała Alma. „Ale się zmieniła – jak po ciężkiej jakiejś chorobie" – przyszło mu do głowy. Poczuł się zakłopotany. Razem pracowali. Cenił ją, jako lekarza, ale – przede wszystkim – pełnego pasji naukowca. Przypomniał sobie nad czym ostatnio razem pracowali. Zaczął, jakby nigdy nic, relacjonować postępy."…jeśli chodzi o Teorię Dotyku, to.."
– A jakie to ma znaczenie? – przerwała mu natychmiast. Takich teorii było dziesiątki, setki… Zadajemy nie te pytania, co trzeba. I cieszymy się, jak dzieci – z mądrych odpowiedzi na głupie pytania. Albo i z głupich. Wszystko jedno. Problemem była ciemność – to prawda. Ale to przeszłość. Teraz nastał dzień. Po co mi świeca?
„Biedna dziewczyna"– pomyślał profesor.
– Wy naukowcy…. Waszym bogiem jest naukowo-techniczny postęp, waszym niebem – nieśmiertelność ludzkiego gatunku…
A to wszystko nieprawda!
Wasza duma z waszej wiedzy… – coś ścisnęło ją za gardło.
Odwróciła się. Wybiegła.
„Biedna dziewczyna" – pomyślał profesor.
„Biedni, ślepi ludzie… Naukowcy." – pomyślała Alma wybiegając.
Giv.
Słyszał wtedy potworny huk giętej i rozrywanej stali, widział snopy iskier, jakie krzesze jego auto o betonową ścianę. Ból był natomiast ledwie sygnalizowany, jakby miał do czynienia i z bólem, i ze znieczuleniem – jednocześnie. Ściana była w istocie utwardzonym i zabezpieczonym klifem, ciągnącym się po zewnętrznej stronie zakrętu. Nadjeżdżająca z przeciwka ciężarówka jechała zdecydowanie za szybko. Widział to, ale jego obecny stan ducha wyłączył mu zupełnie coś takiego, jak ostrożność. Ciężarówka machnęła przyczepą, jak ogonem i zmiotła pojazd Givena z właściwego toru jazdy.
Tam, gdzie trafił później, wszystko skąpane było w świetle – niezwykle intensywnym, ale miękkim, przyjaznym. Światło przeszywało – na wylot – ściany, sylwetki ludzi, ale nie raziło. Stał w długiej lecz dość szybko posuwającej się kolejce. Pomieszczenie było wysokie, jak jakaś świątynia. Kamienne ściany przytłaczały swą potęgą, posadzka pieściła stopy chłodną kamienną pieszczotą. Wszyscy w kolejce byli nadzy. Biała, długa tunika i wielka, ciężka książka – oto, co otrzymał, gdy przyszła jego kolej. Włożył szatę. Była śnieżnobiała i długa– prawie do kostek. Otworzył księgę. Dziwne – jej kartki nie były wcale zapisane. "Chyba taki rekwizyt" – pomyślał. Zwrócił uwagę, że wszyscy powoli zmierzają w jednym kierunku, do innego pomieszczenia. Było tam coś w rodzaju ołtarza i był ktoś ubrany inaczej niż wszyscy. Skojarzył mu się z kapłanem odprawiającym jakiś tajemniczy rytuał. Słyszał, że między zebranymi toczy się rozmowa – cicha, nieśpieszna i jakby pozbawiona emocji – zwyczajnych, normalnych ludzkich emocji. Nie rozumiał słów – był zbyt daleko. Wtem jedna z osób stojących przy "kapłanie" zaczęła unosić się do góry. Jej ruch wolnym był i jednostajnym. Teraz dostrzegł, że z góry opuszcza się coś, jak gruba połyskująca w nikłym (tu akurat) świetle lina. Albo jak… bardzo długi wąż. Ten „wąż" chyba się poruszał? Bardzo nieznacznie, ledwie widocznie ale się poruszał. Na końcu, na samym dole, lekko się rozszerzał – głową jakby. Kończył się zdecydowanym ostrzem – „dziobem". Kiedy ostrze znalazło się na wysokości uniesionego człowieka, wykonało nagły, niezwykle gwałtowny ruch – jak uderzająca kobra. Cios był wymierzony w lewe podżebrze, tak szybki, że prawie niedostrzegalny. Ostrze pogrążało się w ciele coraz głębiej. Wyglądało, jakby wiele metrów wężowego ciała wniknęło w trzewia ofiary. Później zaczął się ruch w stronę przeciwną. Metaliczne ciało „węża" połyskiwało na czerwono, stawało się coraz grubsze, zaczęło się zapętlać, zbijać w jeden nieregularny twór. Jednocześnie zapadał się brzuch, później i klatka piersiowa wiszącego kilka metrów nad posadzką człowieka. On… On był wynicowywany – „na lewą stronę"
(czy raczej: "wnętrzem na zewnątrz"). Rozgrywająca się scena była z pewnością poruszająca, odrażająca i fascynująca zarazem. A jednak widzowie nie okazywali większych emocji.
" Jakby widzieli to już wcześniej – i to nie raz"– pomyślał. Przyglądali się teraz jakimś szczegółom zdeformowanego ciała. Ktoś wtedy krzyknął:
– Ach ty skór… Więc to była twoja robota! A ja całe życie się zastanawiałem, kto? A to ty! Ktoś inny zaczął głośno szlochać. Ktoś łamiącym się głosem cicho powiedział:
– Wybaczcie… On później tego żałował. Bardzo. Nie miał odwagi się przyznać… Bardzo żałował – uwierzcie. Ciągle mi o tym opowiadał, ciągle do tego wracał, ciągle ta sprawa go dręczyła. On już odpokutował…
Wyglądało, jakby wszyscy go znali – wynicowanego. Jakby byli tam jego znajomi, może jego rodzina.
– O, zobaczcie – nie zrobił tego świadomie. Zobaczcie – znów podniosły się liczne, mieszające ze sobą głosy. Odwrócił się.
„Więc to tak…"– pomyślał – "Nie wygląda to, jak spowiedź – wcale… Tak-tak. Nie-nie. I tyle." – wszyscy cię tam, w górze widzą – jak na dłoni, jak pod mikroskopem. Widzą cię z zewnątrz i widzą od środka. Widzą największe twoje sekrety, twoje grzechy najbardziej wstydliwe, najgłębiej skrywane. Wszystko…"
Był wstrząśnięty.
Później dostrzegł postać siedzącą na wielkich, stopniach kamiennych schodów. Inni skupieni byli w małych, kilkuosobowych grupkach, lub chodzili parami. O czymś rozmawiali. Niestosownym wydawało się, by dołączyć do nich bez przyzwolenia, kłopotliwym, by o nie prosić. Postać na schodach była jednak sama. Zbliżył się, usiadł , może niecały metr obok. Nieznajomy nie zauważył go nawet. Szybkim ruchem otworzył swoją książkę. Po chwili – jeszcze gwałtowniej – zamknął. Między kartkami pozostawił palec – zakładkę. Widać było, ze jest czymś bardzo poruszony. Oddychał szybko, zaciskał zęby, oczy mu lśniły. Dostrzegł intruza. Gwałtownie się odsunął.
– Stało się co? – pytanie było ciche, łagodne, delikatne.
– S p i e r d a l a j – padła szorstka odpowiedź z zaciśniętego gardła.
Given wykonał ruch, jakby chciał wstać i odejść.
– Zaczekaj! – rzucił łamiącym się głosem nieznajomy– Masz! Patrz! Czytaj! – otworzył książkę w "zaznaczonym" palcem miejscu.
„TAK: ŻYJE.
TAK. WYSZŁA ZA MĄŻ " – tak było napisane. Tylko tyle.
– Nawet pytać nie chce za kogo! Suka! Nawet roku nie wytrzymała…
– O czym mówisz?
– Jak to, o czym? O Eli, kurwa, o Eli!
Tekst był więc chyba informacją o jakiejś Eli, co wyszła za mąż "nie wytrzymawszy roku".
– A ta … Ela – to kto?
– Mo-oja, ku-uurwa, żo-ona. Była żona. Teraz wdowa – poprawił się – wdowa, kurwa, po mnie… Po mnie. – mówił kiwając głową. Ciężkie westchnienie towarzyszyło trudnemu wyznaniu.
-A skąd w tej książce takie informacje? Moja jest pusta – czysta, znaczy się.
-Ty chyba tu od wczoraj…??
– Nie – od dzisiaj.
Nieznajomy zmrużył oczy, przyjrzał się – uważnie, przeciągle .
– Aaaaaa… – to „aaaa" powiedział też inaczej – z wyczuwalną nutką zrozumienia w złamanym, matowym głosie.
– Te ksiażki, to chyba jedyna pożyteczna rzecz tutaj.
– A co TO jest ? – Given wykonał obszerny gest, dając do zrozumienia, że chodzi mu o „wszystko wokół".
– To? Wizualizacja. Po prostu.
„No, to rzeczywiście wiele wyjaśnia" – pomyślał Giv.
– No więc, jak powiedziałem, te książki, to jedyna pożyteczna rzecz… tutaj.
Przed "tutaj" zrobił pauzę – jakby szukał lepszego słowa. – W nich są odpowiedzi na pytania. Wszystkie – byle prawidłowo postawione. Z tym jest kłopot. Wielki. Pytania konkretne, są przeważnie prawidłowe. Chociaż – też nie zawsze. Niektórzy stale widzą jeden tylko napis: "BŁĄD PYTANIA". Zwłaszcza, jeśli pytają o sens życia i takie tam… – zamyślił się.
– A do Eli, to – w sumie – nie powinienem mieć pretensji. No przecież miała prawo tak postąpić…. Tylko – dlaczego, kurwa, ciągle wcześniej powtarzała, że: „… w razie, gdyby…, to nigdy… Do końca zostanie wdową „. Kurwa!
Myśl o „byłej żonie, teraz wdowie" ciągle widać bardzo bolała.
Parę minut później Given otworzył swoją książkę i pogrążył się w lekturze.
"(…) Tak, na początku było SŁOWO.(…) Tak, dusza ludzka jest czystą INFORMACJĄ.(…) Tak, mózg jest pierwotnym miejscem jej bytowania i przetwarzania.(…) Tak, ostatecznym jej przeznaczeniem jest archiwizacja lub kasacja.(…)
Nie, nie miał żadnych kłopotów ze znalezieniem „wspólnego języka" ze swoją książką.
***
Pole INFO – komunikator: Autonomiczny Byt Niematerialny „MEPHISTO"-
-do-
-Autonomiczny Byt Niematerialny „ARPH":
– Zauważyłeś, co ten nowy robi z książką?
– Wygląda, jakby wcześniej układał sobie w głowie te pytania…
– I po co mu taka wiedza? One, te książki, miały przecież ułatwić… rachunek sumienia – że tak powiem.
– No tak, ale on, jako jeszcze nie zczytany, może nie odczuwać takiej potrzeby, tego przymusu. On pojawia się wraz z ekstrakcją treści.
– A może to ich sprawka aniołów?
– Nie wygląda. Też jacyś – jakby zdezorientowani…
„ Wszystko pewnie niedługo się wyjaśni. Musimy być jednak przygotowani na różne ewentualności. Od setek lat coś takiego się nie zdarzyło. Kiedyś, dawno, przed ponad dwoma tysiącami lat, też tak to się zaczęło. A co się wtedy porobiło! Z konsekwencjami walczą do dziś – ze zmiennym powodzeniem" – pomyślał, ale w eter tego nie posłał. Stres mógłby źle wpłynąć na sprawność Arpha – Pierwszej Bramki, a tego przecież nie chciał.
– Wiesz przecież, CZAS WIELKIEGO ŻNIWA… Już niedługo… – powiedział, niby z troską w głosie Mephisto.Tak naprawdę jednak, to o ostateczny wynik przesięwzięcia był zupełnie spokojny. POSŁAŃCA – jakby co – i tak przecież nikt nie rozpozna, nie uwierzy mu. Tak już przecież bywało. Nie raz. Tak będzie i tym razem. A ci, co niby na niego czekają? Oni pierwsi go znienawidzą, krzykną gniewnie: bluźnisz! Naplują mu w twarz… Na końcu pewnie zabiją. Jak zwykle.
Prawdę mówiąc byłem ciekaw, kiedy TO stanie się dla czytającego jasne ( oczywiście - po warunkiem, że znajdzie się jakiś czytający). Otóż tych pięć fragmentów „BACO" i cztery „NATURY SKORPIONA", bo tyle dotychczas wysłałem, tworzą jedną, dość luźną, całość. Główny bohater, Given ma w „Naturze..." trzydzieści kilka lat, a w „BACO" - kończy sześćdziesiątkę ( Rav jest młodszą o dwadzieścia parę lat wersją Givena. Niestety - los nie dał mu doświadczeń, dzięki którym mógłby przetrwać - choć, dzięki synowi, dał mu nadzieję. Niespełnioną - niestety). Mało tego: wszystkie inne teksty ( oprócz „PSÓW") też są - jakoś tam - z głównym nurtem związane, choć mogą uchodzić za twory zdolne - od biedy - do samodzielnego istnienia. ( Np. „KOT", to przygoda, która przydarzyła się Korghowi tuż po jego niezwykłej metamorfozie /zaprzeczającej tezie o istnieniu „natury" człowieka: nie ma żadnej natury - to, jacy jesteśmy, zależy wyłącznie od nas/, „Samotny ojciec i wieczna nadzieja" jest obrazkiem z dramatycznego życia Rava ). Tak to wygląda.Pozdrawiam. Jurek R.
Powiem ci tak, wrzucanie fragmentów, czy kolejnych części na portal nie jest udanym pomysłem. Uważam, że piszesz dużo powyżej średniej, jaką prezentują inni autorzy dzieł. Takie mam też wrażenie, że prawdziwy twórca, chcący przekazać cokolwiek czytelnikowi, musi posiadać życiowy bagaż, inaczej serwowane opowieści będą symulowały rzeczywistość na podstawie multimedialnych przystawek w popularnych i licznie odwiedzanych miejscach.
Twoja proza się broni, jest dojrzała i pełna smaczków, które można wyłapać w kilku miejscach. Powodzenia i mam nadzieję, że dostaniesz wkrótece propozycję NF, by zapodać coś na jej łamach.
Trzymam kciuki.
Dzięki, baazyl.
Naprawdę - mądry z Ciebie gość.
I nie piszę tak, ponieważ schlebia mi Twoja opinia.
Nie, wcale nie dlatego.
A dlaczego?
Napiszę Ci przy najbliższej sposobności.
Pozdrawiam.
Również życzę powodzenia.
Jurek. R.
6+2=8
8:2=4