- Opowiadanie: Marek Mazur - Król Smoków

Król Smoków



 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Król Smoków

Jezioro było zaczarowane. To nie ulegało wątpliwości. Zbyt wiele widziano znaków dziwnych i tajemniczych, by w to powątpiewać. Działała tu jakaś prastara magia, która sprawiała, że o każdej porze dnia i nocy było ono jednakowo mokre i głębokie. Latem pojawiała się na nim rzęsa wodna, a zimą lód. Działy się w nim prawdziwe dziwy. Tonęła w jego toni każda dziurawa łódź, choć wiele innych rzeczy wrzuconych przez miejscowych, potrafiło bez końca pływać po jego powierzchni. Jezioro posiadało też unikalną właściwość, tak przynajmniej twierdzono w okolicy. Powiadano, że kto w pogodny i bezwietrzny poranek zajrzy w jego czystą wodę, ujrzy w niej najpiękniejsze oblicze na ziemi. Wielu niedowiarków osobiście chciało to sprawdzić i po powrocie niektórzy z nich zarzekali się, że to absolutna prawda. Większość wracała nieco rozczarowana, ale tylko dlatego, że nie udało im się trafić na czystą wodę.

Jezioro było też niebezpieczne. Opowiadano o tym ściszonym, zlęknionym szeptem. Szeptano o budzącej przestrach, nienazwanej grozie czającej się w głębinach. Wielu amatorów pływania po zanurzeniu się w jego zielonych wodach ginęło bez wieści. Zaś kiedy wiatr wiał od wody, przerażeni mieszkańcy okolicznych wiosek zamykali się w domach, uszczelniając na wszelkie sposoby drzwi i okna. Wyczuwali, że nadchodzi jeziorny pomór. Unoszący się w powietrzu odór śniętych ryb był ponad wytrzymałość zwykłego śmiertelnika.

Iza też wiedziała o tym wszystkim, ale w tej chwili niewiele ją to obchodziło. Jezioro już dawno nie wydawało się jej tak piękne. Wschodząca tarcza słońca odbijała się cudnie w tafli wody, a wokół było tak cicho i spokojnie.

Już od dwóch godzin podziwiała tę malowniczą okolicę i nic nie wskazywało, by miała wkrótce stąd odejść. Była z tym miejscem mocno związana, głównie za sprawą solidnego, wbitego w ziemię pala i uplecionego przez najlepszych majstrów sznura.

Tkwiła tu na rozkaz króla, a cała sprawa przedstawiała się mniej więcej tak. Jakiś czas temu król poślubił księżniczkę Żwirenę. Władali sobie razem państwem w najlepsze, gdy kraj zaczął nawiedzać smok. Nie jakiś tam smoczy wymoczek, ale prawdziwa, nie znająca lęku i litości bestia. W zasadzie to nawet olbrzymie smoczysko, ale na potrzeby tej opowieści będziemy nazywać go zwyczajnie smokiem. Otóż pojawiał się on niemal codziennie na królewskich włościach i nękał monarchę oraz poddanych, wybierając co smakowitsze kąski, a czego nie chciało mu się wybierać, niszczył. Jego pastwą padały plony i bydło. Palił ogniem stodoły, tratował chaty. Rozwalił nawet jedyną w okolicy karczmę oraz zrównał z ziemią królewski browar. Kiedy do królewskich uszu dotarła wieść o barbarzyństwie potwora, władca niezwłocznie zajął się tym palącym problemem. Niezwłocznie, to znaczy zaraz, kiedy tylko doniesiono mu o stracie karczmy i browaru.

– Ta kreatura wykrwawia i wyniszcza nasz lud! – zakrzyknął. – Trzeba temu zaradzić.

Zwołał więc na radę swoich najmędrszych oraz najodważniejszych rycerzy. Jednomyślnie uradzono, że nie może być zgody na to, by smok bezkarnie atakował królestwo i niszczył dobytek poddanych. Że trzeba mu dać srogą nauczkę, ale rozwiązanie siłowe to ostateczność. Na drastyczne działania przyjdzie czas, jeśli zawiodą metody pokojowe. Uznano, że nie należy go drażnić. Raczej podjąć próbę jego ucywilizowania, przyjąć jak przyjaciela i wystawnie ugościć.

Od tysięcy lat powszechnie wiadomo, że smoka najłatwiej ułagodzić przygotowując mu coś, co uraczy jego podniebienie i zapełni brzuszysko. Znawcy tematu twierdzą, że nie ma to jak świeże mięso – soczyste, delikatne i nie za tłuste. Oczywiście sama potrawa musi wyglądać smakowicie. Okazało się, że wszystkie powyższe przymioty takiej smoczej strawy doskonale spełnia Iza. Ubrano ją w śliczną, przewiewną sukienkę i przedstawiono królowi, a ten przyjrzawszy się jej orzekł, że faktycznie Iza to jest właśnie to, co smoki lubią najbardziej.

Dziewczynie powiedziano, iż została wybrana do zaszczytnej misji poświęcenia się za króla, królestwo i całą wspólnotę, oraz że lud nie może poznać całej prawdy o jej poświęceniu, żeby się jej losem zanadto nie przejął.

– Ludzie mają dość swoich zmartwień – stwierdził monarcha – a ja po to jestem królem, żeby chronić lud i aby mu służyć.

Obwieszczono więc, że Iza jest wiedźmą, za przyczyną której smocze monstrum nawiedza ziemie królestwa. Dlatego sprawiedliwy i dobry król, mimo swej znanej powszechnie łaskawości, musiał dla dobra ludu skazać ją na śmierć w smoczej paszczy ufając, że zadowoli tym smoka i opuści on na zawsze ich krainę.

W efekcie przywiązana do pala miała czekać, aż poczwara raczy się pojawić i ją ze smakiem skonsumować. Dodajmy, że czekała w całkowitej samotności. Dziwnym trafem nikt z poddanych nie chciał dotrzymać jej towarzystwa, a sam król niestety nie mógł. Miał ważniejsze obowiązki – jak to król. Jednak przed odjazdem nie poskąpił jej słów otuchy.

– Będziemy cię, Izo Belko, miło wspominać – rzekł. – Ty zaś stań się godna naszej pamięci i uczyń wszystko, co w twojej mocy, aby smoka ukontentować. – Po czym zwrócił się do swoich rycerzy. – Przed nami daleka droga! Ruszajmy! Co tam wołacie? Że do zamku w przeciwną stronę? Przecież wiem, chciałem jeszcze tylko rzucić okiem na wodę! – to mówiąc przejechał jeszcze kilka kroków, po czym zawrócił konia i krzyknął do dziewczyny. – Żegnaj, Izo Belko i spraw się dobrze!

Iza w rzeczywistości miała na imię Izabella. Nie ucieszyło jej, że władca w takim momencie je przekręcił. Już samo Izabella było kuszeniem losu, ale Iza Belka? To było nie fer. Już zaczynała się na niego złościć, kiedy przypomniała sobie jak on sam się nazywa. Król Russ Kij – aż zatrzęsła się ze śmiechu. Kiedy jeszcze dotarło do niej, że się tym szczyci, jej oczy napełniły się łzami. Po chwili się opamiętała.

– Wystarczy, bo jeszcze umrę ze śmiechu, a to by się chyba nikomu na tym etapie opowiadania nie spodobało.

Dość szybko pogodziła się z losem, bo doskonale wiedziała, że kiedy Russ podjął decyzję, to ani jej płacz, ani prośby, niczego już nie zmienią. Jej położenie nie było lekkie, łatwe i przyjemne, zwłaszcza, że sznury krępowały jej ręce, a drewniany pal uwierał w plecy. Nogi też zaczynały już boleć, a tu ani usiąść, ani się położyć. Mimo to uznała, że skoro nie może niczego zmienić, to nie ma co dodatkowo się dołować. Już niedługo jej problemy się skończą. Rozchylą się zarośla i wyjdzie z nich straszliwy potwór.

Smutne przewidywania dziewczyny zdawały się potwierdzać. Od strony lasu dobiegły dziwne odgłosy i krzaki złowieszczo się zatrzęsły. „A więc to już” – pomyślała i wtedy chaszcze się rozchyliły, a jej serce zaczęło bić jak oszalałe.

W istocie, nie był to smok, lecz rycerz na koniu wyglądający równie groźnie i nieprzewidywalnie. Był dostojnie odziany, w kolczudze na piersiach, hełmie na głowie i z mieczem u pasa. Ujrzawszy Izę, zatrzymał się. Z pala i sznurów wydedukował, że ma kłopoty. Ruszył więc ku niej śpiesznie. Podjechał, wykonał serię popisów świadczących o jego jeździeckim kunszcie, po czym osadził konia i wylądował u jej nóg. Zaraz jednak wstał, otrzepał się i rozmasował bolące kości.

– Myślałam, że to smok. – odezwała się przestraszona Iza.

Rozejrzał się czujnie na wszystkie strony, po czy dwornie się odezwał.

– Tu nie ma smoka, to tylko mój koń i ja. – Ukłonił się z wdziękiem. – Nie lękaj się, pani! Albowiem przybywam, by… – zastanowił się. – Jeszcze przed chwilą wiedziałem! Wybacz, to wszystko przez mego konia. A mam taką efektowną kwestię na wejście, gdy ratuję z opresji cne damy.

– Wybaczam! – Rzuciła szybko. – Kim jesteś?

– Rycerzem. – Ponownie się skłonił. – Kawaler de Ba Jarz!

„Nazwisko do bani” – pomyślała sobie. – „Dobrze, że chociaż kawaler.”

– Mnie też nie nazywają Izolda, więc znam ten ból. Mówią mi Belka, choć mam na imię Izabella. Ale mów mi kawalerze, „Iza”.

– Iza – powtórzył. – To piękne imię. Na pewno zapamiętam, jeśli to konieczne.

– Właściwie to wszystko mi jedno, byle nie Belka, bo to mi się źle kojarzy. A tak poza tym… czy… mógłbyś mnie uwolnić? Marzyłam wprawdzie o rycerzu na białym rumaku… Ale nie będę wybrzydzać. Twój koń jest taki… jakby brudnoszary?

– Przejeżdżałem przez tereny przemysłowe – usprawiedliwił się de Ba Jarz – a stan umaszczenia konia nie przeszkodzi mi w ocaleniu cię! – Rycerz wyciągnął swój, nieco wprawdzie przykrótki, lecz za to mocno sfatygowany i nadgryziony upływem czasu miecz. – Oto mój oręż, który zwę… zwę go… Jeszcze wczoraj byłem pewien, że pamiętam.

– Może potem mi powiesz.

– Nie! Już sobie przypomniałem. Miecz mój sieje postrach wśród wrogów, lękających się o swe dłonie i stopy, gdyż oręż ten dla tych właśnie części ciała jest najbardziej bezlitosny! Dlatego też zwę go „Postrachem kończyn”! – wyjaśnił i roześmiał się wesoło. Jego śmiech nie trwał jednak długo, bo miecz wyślizgnął mu się z ręki i upadł na nogę. – Auuć!!!

– Teraz rozumiem – rzekła Iza, gdy rycerz rozcierał swoją obolałą stopę. – Słuchaj, możesz przeciąć te więzy?

– Naturalnie! – zapewnił ją. – Miecz mój doskonale się do tego nada, albowiem wszędzie, gdzie tylko się pojawi, tnie i sieje spustoszenie! Jest śmiercionośny, budzący trwogę i złowieszczy!

– Tak? Śmiercionośny i budzący trwogę? – Iza z niedowierzaniem spojrzała na stare żelastwo.

– I złowieszczy! – Dodał z naciskiem rycerz wykonując demonstracyjne cięcie. Powietrze rozdarło się na dwoje, zaś ostrze złowieszczo odpadło od rękojeści. – A niech to! Jeszcze wczoraj się trzymało! Ale widziałaś, co zrobiłem z powietrzem?

– Tak, to było coś…

– No! I pierwszy raz mi tak daleko poszybowało. – Rycerz dumnie wracał z klingą próbując połączyć ją z rękojeścią.

– Kawalerze! – rzekła Iza, z lekkim zniecierpliwieniem obserwując, jak usiłuje poskładać swoją broń. – Jestem ci wdzięczna, że zabawiasz mnie rozmową i demonstracją twych umiejętności… W życiu się tak dobrze nie bawiłam! Ale nie sądzisz, że powinieneś mnie wpierw uwolnić?

– Naturalnie. – De Ba Jarz odłożył części miecza i wyciągnął nóż. – Czy wspominałem ci już, że świetnie posługuję się też sztyletem? Zaraz ci to zademonstruję.

Iza wzniosła oczy ku niebu w geście niemej rozpaczy.

– Widzisz tamto drzewo? – spytał.

– Tylko kątem oka. Może gdybym nie była związana…

– Patrz więc uważnie. – Zdawał się puszczać wszystkie jej słowa mimo uszu. – Zaraz będzie tkwił w nim mój sztylet!

Zamachnął się. I oto sztylet, który jeszcze przed chwilą znajdował się w jego ręku, tkwił tam nadal.

– Szałowe – sarknęła.

De Ba Jarz spojrzał z zaskoczeniem na sztylet, który zaplątał się w rękaw kaftana.

– O! – zawołał. – Jeszcze tu jest!

Spojrzał zdziwiony, po czym znowu się roześmiał.

– No oczywiście, że jest – powiedział. – Po co miałbym nim rzucać? Przecież wyciągnąłem go po to, by przeciąć twoje więzy.

– To cudownie – mruknęła Iza. – Byłabym ci naprawdę wdzięczna.

– To naturalne – stwierdził rycerz. – Po to właśnie wykonuję swoją pracę. Wdzięczność ratowanych przeze mnie niewiast jest dla mnie najważniejsza. A trzeba przyznać, że potrafią tę wdzięczność okazać. Księżniczki, na przykład, te są wyjątkowo hojne. Gotowe są darować mi w podzięce nawet dwadzieścia złotych monet. Naturalnie w grę wchodzi jedynie waluta naszego państwa i tylko w gotówce – dodał na wszelki wypadek. – To nie jest jakaś astronomiczna suma i myślę, że wręcz dobre maniery nakazują im ofiarować mi je w podzięce.

– Ja nie jestem księżniczką – poinformowała go – więc nie spodziewaj się złota.

– Oczywiście, oczywiście! Niczego nie usiłowałem sugerować. Bez obaw! Uwolnię cię, zanim zdążysz powiedzieć: „Jestem wolna”.

Istotnie, nie zdążyła tak powiedzieć. Zdążyła jednak: „Co tak długo?”, „Zaraz zapuszczę tu korzenie”, a ze dwa razy nawet: „Nie chcę cię poganiać, ale… szybciej!”. Przecinanie więzów dołączyło do listy umiejętności, w których rycerz nie był najlepszy, ale w końcu się z tym uporał.

– Widzisz? – rzekł z satysfakcją. – Jesteś wolna. Ale nie musisz mi dziękować.

– A już zamierzałam rzucić ci się na szyję – powiedziała tonem, z którego można było wnioskować, że tak naprawdę była to ostatnia rzecz, o jakiej mogła pomyśleć. – Chwała Bogu, że zdążyłeś przed smokiem.

– Z tym smokiem to na poważnie? – spytał.

– Przecież nie siliłabym się na tak kiepskie żarty.

– No to zbierajmy się stąd. – Rycerz nagle zaczął ruszać się szybciej. – Do tego rzucania się na

szyję, możemy wrócić później.

– Co? – Podejrzewała, że uległa jakiemuś złudzeniu słuchowemu. – Chcesz stąd odejść? Przecież zaraz będzie tu smok!

De Ba Jarz wyglądał na zdziwionego.

– No właśnie, dlatego lepiej się pospieszyć.

– Chcesz uciekać? Chyba powinieneś stanąć do walki – przypomniała uprzejmie.

– Nie, nie sądzę. – Pobłażliwym uśmiechem usiłował jej dać do zrozumienia, że nie ma racji.

– Wszyscy rycerze walczą ze smokami – zauważyła. – No wiesz, to czyni ich bohaterami. Nie uciekają. Walczą!

– No, niby tak… – przyznał niechętnie. – Ja też stanąłbym do walki, ale miecz mi się posypał, a poza tym wcale nie mówię o ucieczce, tylko o rozsądnej ewakuacji.

– Czyli nie będziesz walczył? To wynośmy się stąd.

Ledwie wymówiła te słowa, gdy w pobliżu głośno zabulgotało. Na powierzchni jeziora pojawiły się fale. Nagle z wody wynurzył się wielki miecz. Zaraz za nim zjawiła się okryta łuskami łapa smoka, dzierżącego ów miecz. Potem zaczęła się wynurzać cała jego reszta. Budzący grozę, przyozdobiony rogami łeb z wielką, opatrzoną zębiskami paszczą. Z obu otworów nosowych buchał gęsty dym. Za łbem wyłonił się pokryty łuskami wielobarwny korpus uwieńczony w górnej części rogowatymi naroślami, wzdłuż którego rozciągały się olbrzymie skrzydła. Kiedy wychodził z wody, jego potężne łapy tworzyły w niej brudnozielone, tryskające pianą wiry. Potwór stanął na brzegu i przeraźliwie zaryczał:

– Strzeżcie się, śmiertelnicy, albowiem jam jest Pandragon, Smok z Jeziora, Władca Smoków, Postrach Śmiertelnych, Nienazwana Groza, Paszcza Przeznaczenia, Pogromca Niepokonanych i Niszczyciel Królewskiego Browaru!

– No dobrze, i co w związku z tym? – Iza była smokiem tak zafascynowana, że nawet nie zdziwiła się, iż mówi on ludzkim głosem. Na dodatek przemawiał w jej języku, a więc musiał być swój.

Jej zachowanie tak go zaskoczyło, że na moment stracił rezon. Żaden człowiek na jego widok tak się dotychczas nie zachowywał. Ucieczka, krzyk, czasem krótkie, rzeczowe wypowiedzi w stylu: „Aaaaaa”, lub „A niech mnie! Potwór z mieczem!”, „Uciekajmy”, czy „Ratuj się kto może” – to i owszem. Bywało, że ktoś na jego widok pukał się w głowę i wygłaszał monolog w stylu – „A mówili mi, że jak na jeden raz, dwanaście kufli piwa to stanowczo za dużo”. Ale, żeby do Króla Smoków ktoś odważył się odezwać w taki sposób?

„Co jest?” – pomyślał. „Ona się mnie wcale nie boi. Jest na dopalaczach, czy rozum jej odjęło?”

By zyskać na czasie, podszedł bliżej i zaryczał jeszcze raz.

– Nędzne ludzkie poczwarki, zaraz z wami skończę! Pokaż się, bohaterze! Chyba się mnie nie boisz? Mężny rycerzu, wyjdź z ukrycia. Wiem, że jesteś blisko!

Pandragon był jednak w błędzie, bowiem w pobliżu nie było już ani de Ba Jarza, ani jego konia. Zresztą, gdzie podział się koń, tego nie wiedział nawet jego pan.

Iza stała zaś naprzeciw bestii, kręcąc nosem.

– Ależ ty cuchniesz! – krzyknęła. – Czy wy smoki nie wiecie, co to kąpiel w czystej wodzie?

– Prawie cały czas przebywam w głębinach jeziora i dopiero co wyszedłem z wody – odezwał się zbity z tropu. – To przecież tak, jakbym stale się kąpał.

– Wychodzisz z tego szamba i mówisz mi, że dopiero co wziąłeś kąpiel? Nawet smok powinien wiedzieć, że do kąpieli potrzeba czystej wody. A ty podobno jesteś Królem Smoków.

W potworze aż się zagotowało. Odwrócił łeb w stronę jeziora i plunął ogniem. Teraz gotowało się już w jeziorze. Znowu odwrócił się do dziewczyny i ryknął.

– Jak śmiesz odzywać się do mnie w taki sposób?!

– Jeśli chcesz, żebym ci kłamała, to nie ma sprawy – mruknęła.

Wpatrywał się w nią oczyma wielkimi jak talerze. Jakby chciał ją prześwietlić na wylot. Ona zaś hardo wpatrywała się w te talerze i zaczęło do niej coraz bardziej docierać, że jest głodna. Jednak stłamsiła to uczucie i przywołała na usta jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, co najwyraźniej smokowi się spodobało.

– Podobasz mi się – rzekł już nieco spokojniejszym i mniej groźnym głosem. – Wolę, żebyś mówiła prawdę. Po co tu przyszliście?

– Ja musiałam, tak zadecydował król. A mój towarzysz przybył, by mnie ratować.

– Ratować? Przed kim? – ryknął znowu.

– No przecież, że przed tobą – odparła.

– Przede mną? On? – Tym razem smok ryknął gromkim śmiechem i aż sam się zdziwił, że tak potrafi. To było zupełnie nowe przeżycie, ale sprawiło mu autentyczną przyjemność.

– Czy to takie śmieszne, że ktoś chce mnie bronić przed tobą, wiedząc jak jesteś okrutny? I że nie chce abyś mnie pożarł?

Smok przestał się śmiać. Wyglądał na zdziwionego.

– Ale ja nie cierpię ludzi.

– No o tym właśnie mówię.

– Nie cierpię, bo mi szkodzą. Mój organizm takiego żarcia zupełnie nie toleruje. Inaczej mówiąc, kiedy kogoś przypadkiem pożrę, to przez kilka dni mam refluks i nawet żłopanie hektolitrami wody z jeziora nie pomaga mi zobojętnić kwasów żołądkowych. Choć podobno w tej wodzie jest sporo wapna i różnych innych minerałów.

– Tfu!!! Pijesz to świństwo?

– A co mam pić, przecież w karczmie ani królewskim browarze mnie nie napoją. Zresztą nie macie już ani karczmy ani browaru.

– No widzisz, wszystko niszczysz, a potem tacy jak ja muszą przez to cierpieć.

– Nie wiedziałem, że przez to cierpicie. Zresztą Król Smoków nie może się przejmować takimi drobnostkami, jak cierpienia małych ludzików, których ledwie dostrzega szybując pod niebem – rzekł z godnością.

– A niby dlaczego nie może? Czy ktoś Królowi Smoków tego zabronił?

Pandragon zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Jesteś nie tylko ładna, ale i niegłupia. Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego król Russ Kij przysłał właśnie ciebie. Miałaś namieszać mi w głowie i prawie ci się udało.

– Namieszać ci w głowie? Ty naprawdę masz poczucie humoru. Jeśli tak źle trawisz ludzi, to raczej miałam ci zrobić rewolucję w żołądku. Nie rozumiesz, że król Russ zostawił mnie tutaj, abyś mnie pożarł?! – krzyknęła

Talerze smoczych oczu znowu dłuższą chwilę wpatrywały się w dziewczynę. Po chwili ich ostrość jakby zelżała i smok przemówił.

– Opowiedz mi wszystko o tym, co się tu stało.

Kiedy opowiadała potworowi koleje swojego losu, de Ba Jarz widząc, że smok jej nie pożarł, nabrał nieco odwagi i zaczął powoli przesuwać się w ich stronę. Chował się za głazami, drzewami, czołgał przez zagłębienia terenu. Kiedy wyjrzał z krzaków, zobaczył że Iza i smok nadal ze sobą rozmawiają. To go ośmieliło i podkradł się jeszcze bliżej. Zatrzymał się i ukrył za sporym kamieniem, kilkanaście kroków od nich.

– No wyjdź już, rycerzu, z tej kryjówki i zbliż się do nas – ryknął Pandragon.

Ale de Ba Jarz udawał, że to nie do niego ten ryk.

– Wiem, że jesteś za tym omszałym kamieniem. – Smok niczego nie ryzykował, bo wszystkie kamienie wokół jeziora były omszałe. – Wychodź, nie bój się, nic złego ci nie zrobię.

– Ja? – Wychylił głowę zza kamienia.

– A jest tam ktoś jeszcze? – zapytał smok.

Kawaler rozglądnął się wokół.

– Chyba tylko mój koń, ale nie wiem gdzie. Strasznie się spietrał.

– Nie jestem głodny, więc poradzimy sobie bez konia – odparł smok.

Rycerz podszedł bliżej, zatrzymał się obok Izy i kilka razy ukłonił smokowi.

– Widzę, że to jakiś grzeczny kawaler – odezwał się tenże. – Może przyda mi się i twoja pomoc. Jeśli zależy wam na tym, by w kraju zapanował spokój, to musicie się w to zaangażować. Wasza misja nie będzie specjalnie skomplikowana. Udacie się do króla i zażądacie w moim imieniu, aby oddał mi mój smoczy pierścień, który znalazł się przypadkiem w jego rękach. Gdy mi go zwróci, przestanę nękać wasz kraj.

– Skąd król go wziął?

– Wszystkiemu winna właśnie moja kąpiel w czystej wodzie. – Smok spojrzał z wyrzutem na Izę. – Jakiś czas temu, w piękny, słoneczny i ciepły dzień poleciałem do Doliny Trzech Wodospadów, aby pod tym największym z nich wziąć prysznic. Przed wejściem do wody zdjąłem z palca smoczy pierścień i położyłem go obok, na dużym kamieniu. Pech chciał, że kiedy się kąpałem przejeżdżał tamtędy król z narzeczoną i swoimi dworzanami. Nie chciałem im płoszyć koni, więc schowałem się za zasłonę z wód, a kiedy wyszedłem, pierścienia już nie było. Jakiś czas czekałem, myśląc, że może się ktoś zreflektuje i mi go zwróci. A potem pojawiła się niewesoła refleksja, że żaden władca nie zwróci dobrowolnie tego, co wpadło mu w łapy. Wierzcie mi, wiem co mówię, bo sam jestem królem.

– Może Russ nie wiedział, że pierścień ma innego właściciela. Sam mówiłeś, że znalazł się u niego przypadkiem.

– Ludzie, myślcie! Russ to wasz król. Miałem wam powiedzieć, że to złodziej? Że ukradł mi pierścień? W kręgach władzy takich wyrażeń się nie używa. Wiem, że podarował go swojej żonie.

– A czy mógłbyś nam jeszcze powiedzieć, jak ten pierścień wygląda?

– Jest ze złota, wysadzany niespotykanymi w tej krainie kamieniami, które w zależności od pory dnia zmieniają swój kolor. Rankiem są zielone, w południe żółte, a o zachodzie słońca czerwone.

– To ja coś takiego widziałam u królowej, tylko że to nie był pierścień, ale obręcz na biodra.

– Co? – zdziwił się smok. – Nie mów mi, że królowa nosi to na biodrach!

– Miałam nie kłamać.

– Ale to musi być mój pierścień! – ryknął potwór i spojrzał na swoje wielkie, zakończone pazurami palce. – Może mieć takie biodra? Grrr! To profanacja magicznego pierścienia.

– Ten pierścień jest aż tak ważny? – spytała Iza.

– Żartujesz?! On jest jedyny! To niebezpieczny artefakt! Potężny pierścień z odległych krain, zwany z cudzoziemska Świecidełkiem! Jam jest panem smoków! A ten pierścień jest oznaką mej władzy! To dzięki niemu smoki z całego świata przybywają na jedno moje wezwanie! Russ nie wie, na co się porywa. Myśli, że ktoś dlatego zostawił pierścień na kamieniu przy wodospadzie, aby on mógł sobie zrobić z niego prezent dla żony? Fakt, że jest cenny, inaczej bym go nie nosił. Ale ten artefakt go zniszczy! Ściągnie na niego zagładę! To nie jest zwykła obrączka na smoczy palec! Żeby go zdobyć trzeba było się nieźle natrudzić! Musiałem wypalić ogniem kilkanaście pieczar, podburzyć przeciwko sobie kilka smoczych plemion i pokonać mojego poprzednika na smoczym tronie! To wszystko nie zrobiło się samo. A ten niegodziwiec ukradł mi to, co zdobyłem z takim trudem! – dodał z żalem.

– Wybacz, wasza smocza łaskawość, że się wtrącam w tę jakże istotną wymianę zdań, ale dlaczego sam nie odbierzesz Russowi swojego pierścienia? – ośmielił się zapytać de Ba Jarz.

– Z początku myślałem właśnie tak postąpić. Ale potem zrobiło mi się żal. Nie króla złodzieja, ale jego rycerzy i mieszkańców miasta. Czy pomyślałeś, rycerzu, ilu ludzi by zginęło, gdybym zaatakował królewski zamek. A pierścień? Zrobiłby się taki popłoch, że nie wiadomo nawet, czy gdzieś by się w tym całym rozgardiaszu nie zawieruszył. Tak przynajmniej nie tracę pierścienia z oczu. Ale my sobie tu gawędzimy, a czas płynie. Idźcie już po pierścień.

– Oczywiście, wasza smocza mość! – Kawaler giął się w ukłonach i nerwowo uśmiechał. – Czy mamy z nim potem zawędrować do jakiejś mrocznej, wyjałowionej krainy i wrzucić go do wulkanu?

– Czyś ty zgłupiał? – zagrzmiał zniesmaczony smok. – Skąd przedostał ci się do tej pustej przestrzeni pod hełmem tak niedorzeczny pomysł!

– Wybacz mi, wasza smocza gromkość, ale gdzieś czytałem, że wrzucanie do wulkanu to najlepszy sposób postępowania z niebezpiecznymi pierścieniami władzy.

– Ludzie i ich pomysły! – prychnął smok z lekceważeniem. – Macie mi go przynieść i tyle!!! A teraz idźcie do króla Russa i powiedzcie mu, że Król Smoków będzie nękał jego kraj tak długo, aż nie odda mu Świecidełka! I niech nie próbuje dla ułagodzenia mego gniewu podsyłać mi już żadnych niewinnych dziewcząt na przekąskę. Ludzie są okropni! Tak wrzeszczą, że tracę apetyt nawet na inne strawy niż oni! Poza tym, nie jestem ludożercą, chyba żeby Russ zechciał osobiście wystąpić w roli przystawki, czy dania głównego. Jako Król mógłbym królowi ewentualnie wyświadczyć tę uprzejmość.

– Przekażemy twoje żądania i zrobimy co tylko w naszej mocy, żeby zwrócił ci twój pierścień – obiecała Iza.

De Ba Jarz miał szczerą nadzieję, że sformułowanie „co w naszej mocy” jest synonimem określenia „nic” i że kiedy tylko odejdą na bezpieczną odległość, będzie można dać dyla.

– Ruszajcie więc! – ryknął smok. – Będę miał na was oko.

„No i nici z dawania dyla” – pomyślał rycerz. „A już wychodziliśmy na prostą.”

 

*

Zmierzali w kierunku siedziby króla – słynnego zamku Warkstrong. Żeby było szybciej, wędrowali na skróty leśnymi ścieżkami. De Ba Jarz był ciekawym towarzyszem podróży. Wiele opowiadał o swoim męstwie, o bohaterskich czynach, których mógłby dokonać i wspaniałych przygodach, które mógłby przeżyć.

Wędrowali już trzeci dzień, gdy nagle rozległ się donośny ryk i z koron drzew spadł na nich smok. Ten okaz był znacznie mniejszy niż Pandragon, ale było to znikomą pociechą dla wędrowców, których i tak mógłby zmieścić w swojej paszczy.

Stwór wypuścił w stronę Izy i jej towarzysza strumień ognia.

– O żeż! – zawołał rycerz i rzucił się na ziemię. W tym czasie Iza skoczyła w bok i schowała się za drzewem. Gdy de Ba Jarz próbował wstać uderzyło w niego rozpędzone cielsko potwora. Zamroczony rycerz poszybował w powietrzu i upadł kilka metrów dalej na mchu. Kiedy otworzył oczy, ujrzał nad sobą rozwartą szeroko paszczę i przeszło mu przez głowę, że nawet w takim stanie mógłby wymyślić ze dwadzieścia lepszych zakończeń swojej wielkiej przygody niż to, które za chwilę go czeka.

W tym momencie jednak stwór zaskomlił jak zbity psiak, a już w następnej chwili coś potężnie szarpnęło go do tyłu. Rycerz podniósł się z ziemi i ujrzał Pandragona, zaciskającego łapę na ogonie mniejszego smoka.

– Pendraq! – zagrzmiał Król Smoków.

Drugi stwór aż się skulił z przestrachu.

– Co robisz na moim terenie?! – rzekł groźnie władca. – Mówiłem, że jak jeszcze raz cię tu zobaczę…

– To przez pomyłkę! – zapewnił szybko Pendraq. – Zabłądziłem! Te wszystkie lasy są teraz takie podobne…

– Ach, zabłądziłeś. A spopielić tych dwojga wędrowców też nie zamierzałeś?

Pendraq uciekł wzrokiem gdzieś w bok.

– Siła starych przyzwyczajeń, Wasza Wysokość – rzekł potulnie.

– Miałeś przecież rzucić palenie – przypomniał Pandragon.

– Tylko ograniczyć – sprostował mniejszy smok. – Kiedyś wypalałem dwie wioski dziennie, a teraz już tylko okazyjnie pozwalam sobie na mały dymek.

– U mnie nie wolno ci palić! – warknął Król Smoków. – A tych dwoje jest pod moją osobistą opieką, rozumiesz?!

Pendraq cały zadrżał.

– To się już nie powtórzy! – zapewnił.

Pandragon zdjął łapę z jego ogona.

– No myślę – wycedził przez zęby. – Fruń stąd, zanim się rozmyślę.

Pendraq szybciutko rozwinął skrzydła i już po chwili nie było po nim nawet śladu.

De Ba Jarz szturchnął lekko Izę, jakby chcąc dać jej do zrozumienia, że może warto by coś powiedzieć.

– Dzięki ci, Królu Smoków, za ratunek – rzekła.

– Nie czas na grzeczności – popędził ich. – Po prostu róbcie swoje.

Już po chwili był tylko małą plamką na niebie.

– Nawet się nie pożegnał – mruknął de Ba Jarz.

– To było… dziwne – wymamrotała Iza. – Całe to zajście. Takie krótkie i niepotrzebne.

– Tak – przyznał rycerz. – Losowe zdarzenie podczas podróży, które z całą pewnością nie będzie mieć żadnego znaczenia w dalszym ciągu naszej przygody. Myślę, że po prostu powinniśmy przejść nad tym do porządku dziennego.

Iza wzruszyła obojętnie ramionami.

– No dobra – rzekła. – Wszystko jedno.

Ruszyli w dalszą drogę.

– Wiesz, boję się czy podołamy naszej misji. Dla mnie już sama wędrówka jest ciężka, a jeszcze ta poczwara mnie tak wystraszyła. Nie wiem, czy dojdę do Warkstrongu – westchnęła i zamyśliła się.

– Oczywiście, że dojdziesz – rzekł pocieszająco jej towarzysz, utykając na jedną nogę. – Sprawujesz się i tak dużo lepiej niż można by przypuszczać. Nie jesteś jak te delikatne damy, z którymi zwykle mam do czynienia. Takie, co to zamartwiają się tylko, że zniszczyły sobie fryzurę albo ubłociły suknię. Ty jesteś inna, twarda i mężna.

Iza nie odpowiedziała. Nie docierało do niej co mówi, bo martwiła się tym, że ubłociła sobie suknię, jest brudna i że włosów nie ma nawet czym uczesać.

 

*

Król Russ zmierzał w stronę dziedzińca zamkowego, gdzie przygotowywano właśnie pomnik na jego cześć. Prowadził przy tym pogawędkę ze swą żoną.

– Doprawdy, wieśniacy to jednak ciemnogród – stwierdził. – Od razu uwierzyli, że ta cała Iza Belka jest wiedźmą. Smok powinien być zadowolony. Zauważyłaś pewnie, że od tego czasu przestał nachodzić nasze ziemie. Miałem z tą wieśniaczką znakomity pomysł.

– Ale, mój mężu, czy nie byłeś dla niej zbyt okrutny? – spytała Żwirena.

– Okrutny? – zdziwił się król. – Mogłem ją przecież posiekać na kawałeczki i dostarczyć smokowi w pudełku. Okazałem się wspaniałomyślny i zrezygnowałem z tego efektownego pomysłu.

Żwirenę przeszedł dreszcz. Jej mąż był bezlitosny. Właśnie to w nim najbardziej lubiła.

Gdy dotarli przed pomnik, król zmierzył wzrokiem kłaniającego się i drżącego z przejęcia rzeźbiarza. Następnie raz jeszcze rzucił okiem na swój posąg. Było widać, że nie jest zachwycony.

– Coś ty ze mną zrobił?! – warknął na rzeźbiarza.

– Wy… wyrzeźbiłem, wasza imperatorskość! – wyjąkał rzeźbiarz. Nie wiedział, co oznacza to słowo, ale był przekonany, że brzmiało dostojnie i było pełne szacunku.

– Obiecywałeś, że pokażesz światu całą moją wielkość.

– I pokazałem, wasza najwyższa wysokość. Posąg ma ponad sześć metrów.

– Ale on zupełnie nie oddaje szlachetności mojej królewskiej osoby! Popatrz na tę twarz! – zawołał gniewnie Russ, jednym okiem spoglądając na rzeźbę, a drugim na swoją żonę – Czy ja mam zeza?!

– Nnnie, skądże, o jaśnie oświecona iluminacjo! – zaprzeczył artysta.

Król wnikliwie badał rzeźbę.

– Czy tak ma wyglądać moja wspaniałość?! – spytał z nieskrywaną irytacją. – Czy ja jestem łysy? -Zdjął koronę i pokazał włosy. – Przyznasz, że moje włosy dodają mi elegancji i warte są uwiecznienia na pomniku?

– Tak, najwspanialszy Adonisie naszego narodu! Są warte! Uwiecznię zaraz wszystkie i jeśli wyrazisz zgodę, jeszcze kilka dorobię.

– A ta drobinka z lewej strony nosa? Co to ma być? – zaciekawił się król.

– Aaa… To… To przemożna bbbbrodawka. Nie mogłem jej pominąć, bo dodaje ci panie niezwykłego uroku.

– Wyrzeźbiłeś mi taką brodawkę?! – wrzasnął rozwścieczony monarcha. – Przecież moja przemożna królewska brodawka jest znacznie okazalsza!

– Jeszcze ją podrasuję, nieskończona inteligencjo!

– Natychmiast wprowadź poprawki. Posąg ma być gotowy na jutro.

– Będzie, wasza apodyktyczność!

– A jeśli mnie nie zadowolisz, to skończysz w lochu. A chyba wiesz, czym tam karmią – dodał król z mściwym uśmiechem.

– Zlituj się panie – wykrzyknął biedak z rozpaczą. – Tylko nie rybia ikra i trufle!

– Nie proś mnie o litość. Wszystko jest w twoich rękach – rzekł bezlitośnie Russ.

Wtem na plac zamkowy wpadł sługa.

– Panie! – zawołał. – Posłańcy proszą o posłuchanie!

– Odpraw ich! Jestem zajęty – rozkazał władca.

– Jak każesz panie, ale ośmielę się dodać, że chodzi o bardzo ważną sprawę dla Waszej Miłości.

– Dla naszej miłości, powiadasz? To nie strzęp języka, tylko ich wprowadź, ofermo! – obruszył się król.

Po chwili przed jego obliczem stanęli Iza i jej towarzysz.

– Czego chcecie?! Czemuż zakłócacie mi… – warknął Russ, lecz umilkł, rozpoznawszy w Izie dziewczynę, którą skazał na los smoczej przekąski. – Khm! Skąd… Jak to… W jaki sposób…

– Zdziwiłeś się panie, że żyję? Przecież jestem wiedźmą. Zaczarowałam Króla Smoków z jeziora – rzekła niedbale Iza. – Teraz zaś przybywamy do ciebie jako jego posłańcy.

Russ zbladł. Zaraz jednak wrócił mu tupet.

– Król Smoków z jeziora?! – Zaśmiał się. – Też mi jezioro. Toż to jeno taki większy staw! Czego to monstrum chce?

Iza szturchnęła de Ba Jarza.

– O co chodzi? – spytał zdziwiony.

– Powiedziałam już swoją kwestię – szepnęła. – Twoja kolej.

– Owszem – rzekł rycerz. – Albowiem wielce…

Russ spiorunował go spojrzeniem.

– Mów mniej kwieciście, ale z większym sensem – nakazał.

– Otóż, Król Smoków ostrzega, że jeśli nie dasz mu pierścienia, nie przestanie nękać twego państwa – wyjaśnił de Ba Jarz.

– A czemuż miałbym mu dawać pierścień?! – odparł zdziwiony monarcha. – To bezczelny jaszczur! Niech sobie sam znajdzie albo zapracuje.

Iza groźnie zmarszczyła brwi.

– Jeżeli Wasza Wysokość nie da mu tego, czego żąda, to on obróci nasz kraj w perzynę – zauważyła.

Król westchnął. Choć trudno mu było to przyznać, wiedział, że dziewczyna ma rację.

– No cóż – rzekł. – Proszę bardzo! Jeżeli smok tak bardzo nalega… – Tu ściągnął z palca jeden z mniej cennych sygnetów. – Dajcie mu ten. Nie będę oszczędzał na bezpieczeństwie poddanych.

– Nie, nie. Źle nas, panie, zrozumiałeś. Chodzi o ten pierścień, który pochodzi z Doliny Trzech Wodospadów.

– Z doliny?! – zdziwił się Russ. – Nie mam takiego.

– A ten, który Wasza Wysokość podarował królowej? – przypomniała Iza.

– To żaden pierścień! – Król roześmiał się i wskazał na rękę Żwireny. – To bransoleta! Kiedyś nawet była to zdobna obręcz na biodra, ale w jakiś tajemniczy sposób się zmniejszyła.

– Tak. – Królowa w zadumie spojrzała na swoje zaokrąglone kształty. – Pewnie to smocza magia.

– To właśnie jest pierścień, pozwalający władać smokami! – zawołała gniewnie Iza. – I trzeba…

– Pozwala władać smokami? – powtórzył zaciekawiony król. – Jesteś tego pewna?

– …trzeba mu go…

– Pytałem, czy jesteś tego pewna?

– …oddać niezwłocznie… Co?

Ale król już nie chciał odpowiedzi. Teraz myślał tylko o władzy.

– Władza nad smokami! – Roześmiał się upiornie. – Dziękuję wam, żeście przynieśli mi tę wieść! A ja myślałem, że to zwykłe świecidełko. Cha, cha! Władza nad smokami! Ten, komu służą smoki, może podbić każde państwo i nie musi się niczego obawiać! A dzięki temu pierścieniowi, smoki będą służyć mnie!

– A Pandragon?

– A pan smok, jako smok też będzie mi służył. Teraz rozumiem dlaczego mu tak na tym zależało. Ten pierścień daję władzę.

– Ale on jest niebezpieczny! – zawołała Iza

– Wiem, ja też – zaśmiał się ponownie Russ. – Ale jestem też łaskawy, dlatego każę was tylko wtrącić do lochu.

– Czy to warto mój mężu zawracać sobie nimi głowę? – wtrąciła się żona. – Skoro są posłańcami Króla Smoków, to niech on ich rozliczy ze zleconej im misji.

– O tym nie pomyślałem, ale masz rację. Niech się dowie, że teraz to ja jestem władcą smoków.

– Wasza królewska mość. – Iza próbowała jeszcze raz przekonać króla. – Ten pierścień…

– Jest mój! – krzyknął król. – Wynoście się, dopóki jeszcze pozwalam wam odejść!

 

*

 

Byli już daleko poza miastem, ale wciąż prześladowała ich myśl, że zawiedli. Że poszło zupełnie nie tak, jak to sobie ułożyli. Nie docenili królewskiej żądzy władzy i dlatego wracają teraz z pustymi rękami.

– Wracacie z pustymi rękami – z tyłu doleciał ich chrapliwy głos.

Odwrócili się powoli. Najbardziej nie chcieli w tej chwili oglądać Pandragona i pewnie dlatego właśnie jego zobaczyli. Stał, puszczał nosem obręcze z dymu i wpatrywał się w nich wzrokiem, w którym czaiło się niezdecydowanie – rozszarpać oboje, czy wystarczy jedno. Stał tak i nie potrafił się zdecydować. W końcu ponownie przemówił.

– Zawiedliście mnie! – ryknął. – Powierzyłem wam prostą misję, a wy tylko pogorszyliście sprawę!

– Robiliśmy, co w naszej mocy – usprawiedliwiał się de Ba Jarz. – Dobre chęci też się liczą.

– Właśnie – przyznała Iza. – Skąd mogliśmy wiedzieć, że Russ ma taką żądzę władzy. Że przy pomocy Świecidełka zechce zapanować nad światem.

– Chyba rozumiecie, że nie czuję się z tym komfortowo. Mam chęć kogoś pożreć, ale nie potrafię się zdecydować, od którego z was zacząć – powiedział Pandragon.

Odwrócił się, podniósł łeb, rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze.

– Groch się rozsypał i teraz już toczy się bez naszego udziału. – westchnął de Ba Jarz. – Zawaliliśmy sprawę i zginie wielu ludzi.

Iza zamyśliła się.

– Nie możemy na to pozwolić.

 

*

Minął szmat czasu, choć są i tacy, którzy twierdzą, że zaledwie chwila. Król Russ Kij ruszył ze swoim wojskiem na podbój świata. Monarcha bardzo się z tego faktu cieszył, świat jakby trochę mniej.

Russ na początek zamierzał podbić Państwo Sąsiednie. Jego armia wdarła się bezczelnie na terytorium sąsiada i rozbiła obóz. Król nie mógł się już doczekać chwili, kiedy pojawi się wojsko przeciwnika, by stanąć do walki.

„Nie musimy nawet walczyć” – pomyślał. „Zrobią to za nas smoki.”

Spojrzał na leżące w zasięgu ręki Świecidełko.

„Wszystkie smoki pod moją komendą.” Ta myśl niezmiernie go radowała. Odszukał w starych księgach odpowiednie zaklęcie, pozwalające wezwać smoki za pomocą pierścienia. Żwirena nie protestowała, kiedy go jej odebrał. Nie czuła żalu – na biodra nie dawał już się założyć, a jako bransoletka na rękę był za ciężki i spadał.

Wreszcie nadszedł dzień próby. Królowi doniesiono, że w oddali dostrzeżono jakieś rycerskie hufce. Ponieważ rycerze króla przebywali w obozie, stało się oczywiste, że to wojsko przeciwnika. Król chodził podekscytowany po namiocie, a po głowie kołatała mu wciąż ta sama myśl. „To już dzisiaj. Już dzisiaj użyję pierścienia i pokażę światu swoją moc.”

Krótko po śniadaniu jeden z żołnierzy zawiadomił władcę:

– Panie, przybyło poselstwo Państwa Sąsiedniego!

– Niech wejdą – rzekł Russ niechętnie.

Nie chciało mu się z nimi gadać, ale pomyślał, że jako łaskawy, a przy tym grzeczny król, nie może im odmówić posłuchania. „Żeby tylko nie mieli zamiaru się poddać” – pomyślał.

Do namiotu wkroczyło dwoje ludzi. Russowi nie przyszło nawet do głowy, że posłowie, to w gruncie rzeczy Iza i de Ba Jarz w przebraniach. Zresztą nie odznaczał się zbyt dobrym wzrokiem ani też pamięcią. Nawet poselska flaga zmajstrowana z kija i kawałka niezbyt białego płótna nie obudziła w nim nieufności. Pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji, więc skąd miał wiedzieć, jak powinna taka flaga wyglądać?

– Z czym przybywacie? – spytał.

– Z białą flagą. Taką prawdziwą – wyrwał się de Ba Jarz, ale momentalnie zamilkł, kiedy trafił go w bok kuksaniec Izy.

– O wielki i niezwyciężony królu Russie! – dziewczyna odezwała się zmienionym głosem. – Przybywamy do ciebie z poselstwem od naszego władcy, króla Państwa Sąsiedniego.

– Tak, to prawda – dodał de Ba Jarz. – Na myśl o tym, że masz Świecidełko, nasz król się zatrwożył. Nie ma na niego siły. Tak właśnie…

Iza szturchnęła go po raz drugi w żebro.

– To moja kwestia! – syknęła.

De Ba Jarz przerwał i zerknął na trzymany w ręku karteluszek.

– Król Russ jest niepokonany – rzekła Iza. – Nie ma na niego siły, tak właśnie powiedział nasz król, gdy dotarła do jego uszu wieść o twojej sile i potędze posiadanego przez ciebie pierścienia. Walka byłaby samobójstwem.

– Przeto nasz król prosi cię… – De Ba Jarz znów spojrzał do ściągi. – Prosi cię, byś raczył rozma… rozmlh… – Powoli zaczynał mieć do siebie żal, że jako dziecko zaniedbał kaligrafię. – Prosi, byś…

– Raczył rozważyć naszą szczerą chęć zachowania przyjaźni do ciebie i twojego ludu – weszła mu w słowo Iza – i zechciał podać twoje warunki rozejmu.

Russ poskrobał się po podbródku, co było oznaką, że usiłuje myśleć. „Wiedziałem, że tak będzie” – pomyślał i szczerze się zmartwił. „Ale skoro dobrowolnie się poddają, to przecież nie wypada mi poszczuć ich smokami.”

– Dobrze – powiedział w końcu. – Jeżeli poddajecie się dobrowolnie…

– Jednakże nasz król nie ma pewności, czy pierścień, który posiadasz, rzeczywiście jest słynnym Świecidełkiem – rzekła Iza. – Polecił więc nam, aby się osobiście o tym przekonać.

– Czyli że… – Russ odzyskał nadzieję – trzeba zrobić pokaz i ściągnąć tu smoki.

– Nie! Nie ma takiej potrzeby. Wystarczy panie, że obejrzymy pierścień.

– A, o to chodzi! – Wziął Świecidełko. – To pierścień, będący postrachem… no… nieważne. Dający mi władzę nad smokami i niosący zagładę tym, którzy mi się sprzeciwią. – Podał go Izie i się zasępił.

– Rzeczywiście, to musi być oryginał – przyznała Iza, niepostrzeżenie chowając pierścień do podręcznego worka.

– Właśnie! – De Ba Jarz złożył ukłon tak głęboki, że zabolał go kręgosłup. – Przekażemy naszemu władcy tę nowinę, po czym przybędzie tu osobiście, żeby podpisać kapitulację.

– Otóż to – zgodziła się Iza, podejrzanie szybko zbliżając się do wyjścia. – To był zaszczyt posłować do tak wielkiego, mądrego i łaskawego króla.

– Tak, wielki zaszczyt – dodał de Ba Jarz, po czym jeszcze raz się ukłonili i wyszli.

Król cały czas był jakby nieobecny duchem. Ciągle rozważał w swojej głowie różne możliwe warianty działania. „Jeszcze mogę wezwać smoki, a ich kazać pojmać i zabić. Może nikt nie widział, że tu wchodzili. Co mnie podkusiło, że kazałem ich tu wpuścić? Ale przecież nic złego jeszcze się nie stało. Czy jako pan i władca tego świata, mający na usługach armie potworów muszę stosować się do jakichś reguł, czy ustalonych zasad?”

– Teraz to ja ustalam zasady i tworzę reguły!!! – krzyknął znienacka, a jego słudzy poderwali się na baczność.

Król rozglądał się po namiocie i robił coraz bardziej zdziwioną minę.

– Gdzie oni są?

– Odeszli, Wasza Wysokość – odezwał się jeden z królewskich sług.

– I nie słyszeli mojego stylowego tekstu?! – Russ aż złapał się za głowę. – Chwila, a gdzie jest pierścień?

– Zabrali go ze sobą, najjaśniejszy panie.

– Durnie! – krzyknął rozwścieczony król. – I wy na to pozwoliliście?

– Nie było rozkazu, żeby nie pozwalać – odparł wystraszony sługa.

Króla ogarnęła wściekłość. Wykrzykując przekleństwa, które w języku cywilizowanym miały znaczyć „Ofermy, łapcie ich”, wybiegł z namiotu i rzucił się w pogoń za Izą i jej towarzyszem. Żołnierze króla, rozbiegli się po obozie, szukając zbiegów. W końcu ich znaleźli.

– Niech to! – jęknęła Iza. – Znowu się nie udało!

– Nie poddamy się bez walki – zawołał De Ba Jarz i sięgnął po swój oręż, ale okazało się, że miecz się gdzieś zapodział.

Żołnierze pojmali go więc bez walki, schwycili też Izę i odebrali im pierścień. Król akurat już podbiegał do nich. Wyszarpnął żołnierzowi z ręki Świecidełko i zawołał:

– Myśleliście, że jesteście tacy przebiegli? To teraz poznacie, do czego doprowadziła wasza bezczelność. Chcieliście się przekonać, czy to prawdziwe Świecidełko, to się przekonacie na własnej skórze! Zniszczę was i to państwo! Tak! Wezwę smoki i obrócę to wszystko w ruinę!

Iza zdała sobie sprawę, że znowu wyszło zupełnie inaczej, niż zaplanowali, jednak nie mogli już temu zaradzić.

Monarcha uniósł pierścień w górę i usiłował przypomnieć sobie magiczną formułę przywołującą smoki. Po chwili zawołał donośnym głosem:

– Na wezwanie smoczego pierścienia władzy przybywajcie smoki ze wszystkich stron świata! –Ledwo to wymówił, Iza ujrzała w oddali na niebie trzy latające stwory. Pierwszy z nich był wielką, groźnie wyglądającą bestią. Drugi był jeszcze większym i jeszcze groźniej wyglądającym potworem. Trzeci zaś był tak ogromny i przerażający, że pozostałe dwa wyglądały przy nim jak pluszaki.

Po chwili na całej linii horyzontu pojawiły się gromady bestii, zmierzające ku wznoszonemu przez upiornie śmiejącego się króla pierścieniowi. Nagle jednak jego śmiech zamilkł. Coś było nie tak. Smoki były coraz bliżej, a pierwszy stanowczo za blisko. Leciały ku niemu i wyglądały na wściekłe i żądne krwi. Pot wystąpił królowi na czoło. Nie tego chciał. Dlaczego są takie rozgniewane, przecież jeszcze nawet nie wydał im rozkazu do ataku?

– Stójcie! – zawołał rozpaczliwie. – Rozkazuję wam się zatrzymać!

Jednak albo nie zrozumiały, albo nie były w nastroju do wysłuchiwania poleceń.

Russ porzucił Świecidełko i zaczął uciekać, ale było już za późno. Pierwszy ze stworów dopadł króla i w locie porwał go w swoją paszczę. Dwa inne ruszyły w pogoń za nim, pozostałe zaś zaczęły się uganiać za uciekającymi w popłochu rycerzami. Nie wiadomo, czym by się to skończyło, gdyby nagle nie rozległ się głośny niby grzmot smoczy pomruk. Iza i de Ba Jarz z przerażeniem ujrzeli, jak wszystkie smoki nagle zawróciły i zaczęły się znów do nich przybliżać. Teraz już wiedzieli jak bardzo Świecidełko jest niebezpieczne. A pierścień toczył się po ziemi w ich kierunku i zatrzymał u ich stóp. Stali jak sparaliżowani, nie mając odwagi go podnieść. Smoki były coraz bliżej.

Wtedy rozległ się kolejny smoczy pomruk. Wszystkie smoki jak na komendę zrobiły skręt i przeleciały przed obliczem Pandragona, który stał nieopodal królewskiego namiotu. Każdy ze smoków skłonił się w locie przed swoim królem i odleciał, skąd przybył.

Tylko jeden ze smoków wylądował przed władcą i w geście poddańczym przypadł do ziemi skłaniając nisko głowę.

– A ty, Pendraqu, zawsze na przedzie – przemówił do niego Pandragon. – To cię kiedyś zabije. Co zrobiłeś z ludzkim królem? – spytał.

– Wybacz mi władco, miałem go w paszczy i wzbiłem się wysoko, kiedy usłyszałem twój rozkaz. Krzyknąłem: „Tak jest królu” i wtedy ten człowieczek wypadł mi z pyska, a że rozkazałeś, bym natychmiast się przed tobą stawił, nie było czasu, by go łapać.

– Pytałem, co z nim!

Pendraq skulił się w sobie.

– Myślę, królu, że nie przeżył, naprawdę leciałem wysoko.

– Może i dobrze się stało. Wracaj do swojej nory i żebym cię nie musiał oglądać na moich włościach przynajmniej ze dwa wieki.

Pendraq podniósł się z kolan, jeszcze raz skłonił przed swoim władcą i odleciał. Kiedy de Ba Jarz zobaczył, że smoki odleciały, schylił się, podniósł pierścień, podał go Izie i podeszli do Pandragona.

– Teraz już wiecie, jak bardzo niebezpieczną rzeczą jest Świecidełko – usłyszeli jak zwykle przenikliwe słowa smoka. Iza podała mu pierścień, a on zadowolony, włożył go na palec.

– Powiedz nam, co się stało z królem Russem? – poprosiła Iza.

– Otrzymał, na co zasłużył – odparł.

– Czyli co? – wtrącił się do rozmowy de Ba Jarz.

– Jak by to powiedzieć? Po prostu teraz panuje u was bezkrólewie.

– Ale… – wyjąkał rycerz. – Dlaczego smoki go nie słuchały?

– Bo to smoki. Dlaczego miałyby słuchać rozkazów człowieka?

– Miał w ręku Świecidełko.

– Wy też mieliście je w ręku. Zrozumcie, że smoki nie wykonują rozkazów ludzi, bez względu na to, co ludzie trzymają w rękach.

– Ale ten pierścień miał dawać władzę nad smokami.

– Kto tak powiedział? Nie żartuj sobie. Ja władam smokami, ale nie dlatego, że mam pierścień, tylko dlatego, że pochodzę ze znanego, starożytnego, smoczego rodu. No… fakt, że wśród moich przodków nigdy nie było smoczych królów, ale czyż wszystkie smoki nie pochodzą od pierwszego smoka ojca i pierwszej matki smoczycy? I czy mój ród nie jest znany wśród smoków? Każdy smok o mnie słyszał. Pokonałem poprzedniego smoczego władcę i przepędziłem go do krainy, gdzie rośnie pieprz. Teraz ja jestem ich władcą i żaden smok moich praw do tronu nie kwestionuje. Nie mówiłem, że pierścień daje władzę nad nimi, lecz że pozwala wezwać w jednej chwili wszystkie smoki świata. Bo też tak jest w istocie. Król nieboszczyk Russ wezwał je do siebie, a że akurat były wściekłe i wygłodniałe? To się nazywa pech. Ale dosyć. Zmęczyła mnie ta cała historia. Od kilku miesięcy nie spałem, teraz muszę odespać. Zanim wrócę do jeziora, zaszyję się na jakieś 10 lat w swojej pieczarze. Tyle macie czasu, by moje jezioro nadawało się na mieszkanie dla Króla Smoków. Czyste i schludne. Kiedy wrócę, chcę, żeby w jego krystalicznej wodzie pływało mnóstwo ryb. Ryby lubię bardziej niż waszą wołowinę, czy baraninę. Wasz nowy władca na pewno będzie wiedział, że nie należy ze mną zadzierać, a wy nie musicie mu mówić, że śpię. Myślę, że się rozumiemy. No to lecę.

Pandragon rozwinął skrzydła.

– Aha – powiedział. – I dzięki za pomoc.

– To drobiazg – rzekł skromnie de Ba Jarz, pusząc się jak paw.

– Przecież nic nie zdziałaliśmy – zauważyła Iza.

– Ale próbowaliście – rzekł Pandragon. – Dobre chęci też się liczą.

To powiedziawszy wzbił się w powietrze.

– Cudnie – stwierdził de Ba Jarz. – Jeszcze jeden bohaterski czyn na koncie.

– Czy zrobienie flagi z kija i brudnej szmatki albo fatalne udawanie posłów jest bohaterstwem? – Iza uśmiechnęła się z powątpiewaniem.

– Nieważne. – De Ba Jarz machnął ręką. – Kiedy się jest wielkim rycerzem, wszystko, co się robi, jest bohaterskim czynem. Zresztą poeci, bardowie, czy miłośnicy fantasy zadbają już o to, by tak to zapamiętano. Teraz już mogę szczerze stwierdzić, że to była całkiem miła przygoda. Aż szkoda, że już się skończyła – rzucił, zerkając z zadowoleniem na niebo, na którym nie było już śladu po smokach. Po chwili spochmurniał. – Jedno tylko nie daje mi spokoju.

– Tak?

– Nadal nie mam pojęcia, gdzie podział się mój miecz.

Iza roześmiała się.

– Znajdziesz sobie inny. A jeśli szukasz przygód, to mam propozycję – odparła. – Wędrując z poselstwem od smoka przez las, zdawało mi się, że dostrzegłam wśród drzew zaciszną polankę i szałas. Można by tam zaszyć się na jakiś czas. Na pewno przydarzy się nam coś niezwykłego i pewnie przyjemniejszego niż przygoda ze smokiem.

Ponieważ Iza była urodziwą dziewczyną, kawaler uznał, że to fantastyczny pomysł. Jak wiadomo, uwielbiał przygody, zwłaszcza ten ich moment, kiedy ładna dziewczyna rzucała mu się na szyję.

 

*

Minęło sporo czasu, choć Iza i jej rycerz upieraliby się pewnie przy zdaniu, że minęła zaledwie chwilka. Mieszkali w uroczej chatce nad brzegiem jeziora z trójką niesfornych, ale przemiłych dzieciaków. Okolica była cicha i spokojna, bo miejscowa ludność wolała jezioro omijać szerokim łukiem, choć jego woda była teraz krystalicznie czysta i pływało w niej mnóstwo ryb. Niektórzy powiadali, że w wodach jeziora mieszka straszliwy potwór. Byli i tacy, co twierdzili, że to smok i że tego przerażającego stwora widzieli na własne oczy.

Iza i jej mąż zbywali te fantastyczne opowieści wzruszeniem ramion. Kąpali się w jeziorze i łowili ryby. Czasem w nocy, przy świetle księżyca, kiedy dzieciaki zmorzył twardy sen, wsiadali do łodzi i wypływali na głębię. Z każdej takiej wyprawy wracali szczęśliwi i tak podekscytowani, że trudno im było doczekać kolejnej.

Dla nich jezioro było zaczarowane. To nie ulegało żadnej wątpliwości.

 

Koniec

Komentarze

Bardzo fajny pomysł ale trzeba jeszcze popracować nad pisownią. Dużo powtórzeń szczególnie słów: jezioro, smok, król… itd. Da się je przecież jakoś zastąpić bądź skonstruować zdania tak by ich uniknąć. Literówki też się pojawiały. W niektórych momentach dialogi były źle wprowadzone. ogółem nieźle ale jeszcze trochę pracy ;-)

Przeczytałam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst za długi na konkurs. Skracaj, jeśli ma startować.

Babska logika rządzi!

No cóż, górny limit znaków można było symbolicznie przekroczyć i po prostu nie byłem pewien, ile wynosi ta symboliczność.

Ale nie ma problemu, bo wystarczy wyrzucić z tekstu co większe suchary i opowiadanie w oka mgnieniu zmaleje o połowę. Zakrzątnę się koło tego.

Ponieważ rycerze króla przebywali w obozie, stało się oczywiste, że to wojsko przeciwnik – mnóstwo takich smaczusiów. Pośmiałam się i to nie raz, i nie dwa

Podobało mi się, ale faktycznie popracuj nad powtórzeniami. Powycinaj trochę, żeby mogło wziąć udział w konkursie.

Tekst oceniam na 7 i klepię biblioteczkę. Naprawdę przemiła lektura.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Aha, i jak skrócisz, to daj znać, przyjdę i przeczytam.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wszystkie komentarze. Tekst został już skrócony do rozsądnej, regulaminowej długości, więc możecie śmiało czytać bez obaw,  że w połowie uśniecie.

Sympatyczny i wesoły tekst, taka miła opowieść bezlitośnie wykorzystująca motywy z bajek. Jeśli chodzi o język, trochę jeszcze niedoróbek zostało, na przykład jeden ortograf w mało znanym słowie.

Babska logika rządzi!

Cóż, błędy chodzą po ludziach. Jeśli chodziło o “o żesz” (zamiast “o żeż”), to już poprawione.

Sympatyczna parodia wątków i motywów z popularnych bajek oraz baśni. Niestety, momentami trąci przaśnym dowcipem znad baru (np. zamek Warkstrong), ale, z kolei, na szczęście – niezbyt często. Ot, kabaretowa opowiastka, dobra na uśmiech lub dwa :-) Happy end, zgodnie z regułami sztuki – jest, zły pokonany – jest, powiedzmy, że wszystko na swoim miejscu.

 

jakieś 10 lat w swojej pieczarze.

 

Liczebniki w tekście beletrystycznym zawsze słownie.

 

Tekst oceniam na 6. Przyjemna lektura, dziękuję!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Bardzo, bardzo mi się podobało. Zaśmiałem się nieraz :) Naprawdę dobry tekst, nawet to zakończenie prawie na poważnie mi podeszło :)

 

Tekst oceniam na 9.

Mimo że opowiadanie zostało oparte na stereotypach, czytało się świetnie. I zamiast zżymać się, że niektóre fragmenty jakoś dziwnie się kojarzą z tym i owym, skądinąd już znanym, oddałam się beztroskiej lekturze i wyznaję, że nieźle się bawiłam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie jest całkiem zabawne, te wszystkie klisze i przerysowania tworzą specyficzny klimat. Czyta się w sumie dobrze. Wydaje mi się natomiast, że historia jest trochę za banalna względem objętości tekstu.

I po co to było?

Mis jak dziecko może o smokach czytać i czytać. Wszystko mu się podoba. To opowiadanie też.

Nowa Fantastyka