- Opowiadanie: BaruArlab - Ostatnia nadzieja

Ostatnia nadzieja

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Ostatnia nadzieja

Posłańcy mówili, że będzie wieża. I była. Wysoka, z kamieni. Kamienie z biegiem stuleci tu i ówdzie powypadały, a powstałe w ten sposób ubytki wypełniono czerwonymi cegłami. Tuż przy szczycie było jedno, jedyne małe okienko o łukowym zwieńczeniu. A na samej górze szpiczasty dach z gontów.

Mówili, że będzie jaskinia. I była. Wieża nie miała drzwi. Wzniesiono ją na wzgórzu, wokół którego wił się labirynt głazów i skałek. Wśród nich, jeśli dobrze poszukać, znaleźć można było wnękę. I tylko przez nią – tak mówili – da się wejść do wieży.

Mówili, że będzie księżniczka. I była. Był śpiew, który echo jak ze studni niosło z wnętrza wieży i wypuszczało okienkiem. Jak w durnej piosence barda. Wieża i zamknięte w niej piękne, szlachetnie urodzone dziewczątko, które haftuje i śpiewa. A pod wieżą rycerz, który słyszy śpiew i to wystarcza mu, by nadstawić karku za kogoś, komu najwidoczniej nie najgorzej siedzieć w wieży, skoro haftuje i śpiewa. Nigdy nie dałbym wiary, że naprawdę tak właśnie rzecz wygląda. Lecz – jak się okazało – durne piosenki bardów biorą się nie tylko z durnych bardzich głów.

Mówili wreszcie, że będzie smok. Gdybym usłyszał o tym będąc jeszcze dzieckiem albo giermkiem, nie uwierzyłbym, że jeden bezmyślny gad mógłby zaadaptować sobie porzuconą budowlę, by więzić w niej istotę ludzką. Zamknąć ją, by nie uciekła, kiedy trzeba będzie oddalić się na polowanie lub po prostu zasnąć; karmić ją, poić, odstraszać śmiałków nęconych śpiewem i nagrodą. Ale teraz wierzę. Uranail, najstarszy z mieszkańców zamku, pół-mędrzec, pół-pijak (gdy przemawiał, miewałem nieraz kłopot z ustaleniem, która z jego natur w danej chwili się objawia, tak niewiarygodne rzeczy się od niego słyszało), powiedział pewnego razu, że smok jest mądrzejszy od człowieka.

– Jak to? – spytałem. – Skoro tak, to dlaczego nigdy nie słyszano, by smok zgromadził armię i zawładnął królestwem, czy choćby zamkiem? Dlaczego smoki nie koronują się i nie zdobywają bogactw? Nie studiują ani nie piszą ksiąg i nie wznoszą…?

– Dlatego właśnie – przerwał – że smok jest mądrzejszy od człowieka. Robi to, co uważa za słuszne, unika tego, co uważa za głupie i nie naszym głowom dochodzić, jak odróżnia jedno od drugiego.

Uranail o smokach wiedział więcej, niż o trunkach. A na trunkach znał się jak mało kto. Czas zdawał się go nie imać. Czy w czarze złocił się trójniak, czy czerwieniła wiśniówka, twarz Uranaila była zawsze tak samo fioletowa; czy wokół stołu unosiła się ostra woń gorzały, czy też delikatna piwa, z ust Uranaila dolatywał ten sam zapach gnijącego mięsa. Zazdroszczący mu pamięci do uczonych ksiąg mędrcy powiadali, że starzec wewnątrz już się rozkłada. On sam utrzymywał, że winne były zęby, których – o dziwo – miał jeszcze sporo. Mawiano czasem, że coś – zaklęcie, mikstura, może choroba – pozbawiło go zdolności odczuwania smutku, toteż, nie nękany zgryzotami życia, silniej niż inni opierał się wszystkiemu, co zwykłego człowieka przygina do ziemi i w końcu jej oddaje.

W rzeczywistości było jednak inaczej. Pewnego razu, gdy rozprawialiśmy o smokach właśnie, spytałem, czy prawdą jest, jakoby zwierzęta te nie odczuwały strachu.

– Boją się, boją – odparł. – Niektóre z nich wręcz nie potrafią zachować duchowej równowagi, jeśli raz na jakiś czas coś ich porządnie nie wystraszy. A zdarza się, że smok tak się do strachu przywiązuje, że bez niego wytrzymać nie może i ciągnie go do niebezpieczeństw, jak… jak…

– Jak ciebie – wtrąciłem bez namysłu, bo nic innego nie chciało przyjść do głowy – ciągnie do napitku?

No cóż, młody byłem, głupi, porywczy i nie pierwszy raz się stało to, że pierwej język zadziałał niż rozum.

Starzec zamyślił się, podniósł głowę i spojrzał w dal, ukazując oczy, dotąd skryte w cieniu kaptura. A razem z oczyma pokazał łzy.

– Przepraszam, Uranail. – Chwyciłem go za ramię. – Nie… Nie to…

– Nie martw się, chłopcze.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Łzy, nie wiadomo kiedy, jakby wyparowały.

– Prawda – dodał – dla niektórych bywa pułapką.

Słowa te wydały mi się wówczas zbyt oczywiste, by się nad nimi zastanawiać. Nie podejrzewałem jeszcze, jak ważne miało się po latach okazać to, że jakoś szczególnie zapadły mi w pamięć.

W dniu, w którym zjawili się książęcy posłańcy, byłem mężem, który do stanu rycerskiego zdołał nieco przywyknąć, nie wystarczająco jednak, by rozum ustępował pysze i żądzy chwały. Po dziś dzień nie wiem, co wówczas skłoniło mnie, by samotnie wystąpić jako ochotnik do wypełniania misji: nagroda, pragnienie sławy czy chęć wywarcia wrażenia na uwięzionej, którą, jak powiedzieli, była Arinae, książęca córka.

Poznałem ją rok wcześniej. Jej ojciec bawił z wizytą na zamku, ona zaś, znudzona rozmowami o sprawach finansowych i militarnych, zażyczyła sobie odbyć przejażdżkę po okolicy. Zostałem wyznaczony na dowódcę eskorty, toteż miałem trzymać się tak blisko księżniczki, jak jej damy dworu. Ujęły mnie jej wesołe usposobienie i chęć pogawędki okazywana ludziom niskiego stanu w tym samym stopniu, co równym sobie. Cechy te zadziwiały u osoby tak wysokiego urodzenia. A że miałem okazję przyjrzeć się jej z tak niewielkiej odległości, zadziwiło mnie coś jeszcze.

Mnóstwo legend – mało, zdawać by się mogło, prawdopodobnych – krążyło o urodzie Arinae, o śmiałkach dokonujących najdziwniejszych czynów, by się jej przypodobać i o intrygantach dokonujących w tym celu czynów jeszcze dziwniejszych. Kiedy ujrzałem ją przyjmującą hołdy w wielkiej sali zamku, z miejsca dałem wiarę wszystkim tym opowieściom. Stałem wpatrując się z dala w jej twarz tak, jak Uranail zwykł wpatrywać się o pustej kiesie w dzban miodu stojący na karczemnym stole. Tymczasem mając okazję oglądać księżniczkę podczas jazdy tuż obok, zauważyłem, że szlachetne lico pokryte jest całymi funtami pudrów, róży, barwideł do rzęs i powiek, ułożonych z takim kunsztem i rozmysłem, że najlepszy pejzażysta ze swą sztuką rozkładania cieni, pozornego wydłużania linii zbyt krótkich i skracania zbyt długich, igrania kolorami ku zadrwieniu z oka oglądającego obraz mógłby zapłonąć rumieńcem zazdrości. Zacząłem wówczas wątpić, czy gdyby skrywające się pod tym wszystkim oblicze porządnie wyszorować, nie byłoby o wiele piękniejsze, niż efekt tak licznych zabiegów. Nie zmieniało to faktu, że efekt ten niejedno męskie serce mógł skłonić do tego, w co ja sam pozwoliłem się wpędzić.

A teraz stałem wsłuchując się w śpiew.

Głos upewnił mnie, że w istocie była to Arinae.

– Pani, przybył twój sługa, by cię uwolnić! – krzyknąłem, po czym przedstawiłem się.

– Nie ty pierwszy przybyłeś i zapewne nie ostatni – zawołała księżniczka, wychylając się przez okno. – Ale spróbować nie zaszkodzi. Wchodź!

Zdziwiło mnie pogodne brzmienie jej głosu. Nie pasowało do niej przemawianie takim tonem do kogoś, kto za chwilę w jej obronie odniesie rany, niewykluczone, że śmiertelne. To jednak miało się niebawem wyjaśnić.

– Zostaw konia, broń i wejdź do jaskini – dodała po chwili. – W środku jest smok, ale wpuści cię na górę.

Na te słowa zgłupiałem do reszty. Usłuchać strach, sprzeciwić się wstyd. Po chwili wahania młodzieńcza brawura zwyciężyła i rozbrojony przekroczyłem wejście ukryte między skałami. W zagmatwanym ułożeniu głazów niełatwo było je odnaleźć, jego rozmiar pozwoliłby jednak nawet wyjątkowo wielkiemu stworzeniu dostać się do środka.

Przeszedłszy kilkanaście kroków dotarłem do zakrętu. Gdy go minąłem, znalazłem się w całkowitej ciemności. Idąc ostrożnie po omacku, z ręką przy ścianie groty, dostrzegłem nagle dwa jaśniejące czerwonawym światłem punkty. Oczy. Powoli podszedłem na tyle blisko, by móc usłyszeć ciężki oddech i dostrzec wąskie źrenice. Ich rozmiar i odległość od siebie sugerowały, że gad musiał być ogromny, nawet jak na swój gatunek. Zrozumiałem wtedy, jaką głupotą było przybycie tu w pojedynkę.

Zatrzymałem się z sercem tłukącym tak, że tylko nasłuchiwać echa niosącego się pod płytowym napierśnikiem. Wtedy smok parsknął niewielkim płomieniem, w którego świetle ujrzałem zarys sylwetki potwora (rzeczywiście olbrzymiej) oraz dwuskrzydłowe drzwi umieszczone w skale. Gdy znów zrobiło się ciemno, żarzące się oczy łypnęły w kierunku podwoi, po czym zwróciły się z powrotem na mnie. Czy to znaczy, że każe mi tam iść? Odgadłszy moje wahanie, smok znów łypnął w stronę drzwi, tym razem podkreślając gest ponurym mruknięciem.

Strach, który dotąd trzymał mnie na miejscu, teraz kazał czym prędzej ruszyć i wymacać klamkę. Skrzypnięcie rozbrzmiało w całej jaskini i już po chwili znalazłem się na krętych schodach, w słabym świetle rozwieszonych co kilkanaście stopni świec (czy to Arinae je zmieniała?). Zasapawszy się nieco dotarłem do szczytu, gdzie czekały następne drzwi.

Przekroczywszy próg znalazłem się w okrągłej komnacie. Wielkie łóżko z baldachimem, kilka szaf z inkrustowanego drewna i wymyślne kandelabry czyniły pomieszczenie godnym jego lokatorki. Księżniczka siedziała przy biurku pod oknem i… a niech mnie, haftowała.

– Jesteś cała, pani? – spytałem rozejrzawszy się.

– Jak widzisz, niczego mi nie brakuje – odparła z uśmiechem, nie przerywając robótki. Fakt, w pomieszczeniu dopatrzyłem się nawet szkatułki z malowidłami do twarzy. – Porozmawiajmy.

– Pani! – powiedziałem. O czym chciała rozmawiać? Sprawa wydawała się przerażająco jasna. – Pozwól, że nie tracąc czasu, zejdę na dół, uczynię, co mam uczynić i wrócę po ciebie.

Cały umysł wypełniła desperacka nadzieja, że jednak z jakichś powodów będzie powstrzymywać mnie przed tym, do czego, wedle moich słów – lecz wcale nie myśli – tak mi było spieszno. Jakby domyślając się wszystkiego, spojrzeniem wskazała mi wolne krzesło (gest ten zapożyczyła zapewne od smoka). Usiadłem.

– Dziękuję ci, dzielny panie, że tak palisz się do uwolnienia mnie stąd. Zważ jednak, że pośpiech nie jest tu wskazany. Po pierwsze, nic złego mi tu nie grozi. Wygód mam pod dostatkiem. Jadło i napitek trzy razy dziennie pojawiają się za drzwiami. Smok tu nie zagląda, od czasu do czasu pojawia się jedynie pod oknem, by zamienić parę słów, a jego towarzystwo jest nawet przyjemne. Milsze w każdym razie, niż moich nadwornych chwalipięt, mądrali i pochlebców.

Milczałem. Uwierzyć wstyd; wątpić nie honor.

– Po drugie – kontynuowała – nie pogniewaj się, ale szacując twe szanse w bezpośrednim starciu… No cóż…

Nie pogniewałem się.

– Po trzecie, sposobem na uwolnienie mnie stąd nie jest walka, ale coś zgoła innego. Sytuacja smoka jest bowiem nader skomplikowana. Nie jatki mu tutaj potrzeba, ale pomocy.

– Pomocy?

– Cierpi on na dość osobliwą przypadłość. – Skryta pod pudrami twarz przybrała zatroskany wyraz. – Rozpaczliwie potrzebuje strachu. Wiem, że cię to zdziwi, ale… – Spojrzała na mnie badawczo.

– Nie zdziwi – odparłem. – Słyszałem, że smoki czasem zapadają na coś takiego.

– Czyli rozumiesz! – ucieszyła się. – Tyle, że jest tu pewien dodatkowy kłopot. Otóż biedaczysko jest już bardzo stare, a choroba nęka je od młodości. W tym czasie zdołało się już bardzo, że tak powiem, uodpornić. Coraz mniej rzeczy trwoży, coraz silniejsze podniety konieczne są do wywołania obawy o umiarkowanym natężeniu. Jego własna inwencja, choć bogata, musiała się w końcu wyczerpać i smok zaczął imać się różnych sposobów, by wymusić pomoc na innych. Dlatego obiecał uwolnić mnie, jeśli tylko któryś z przybywających tu co rusz ochotników zdoła choć na chwilę go wystraszyć. Twoi poprzednicy próbowali już z machinami oblężniczymi, małymi armiami, truciznami. A smokowi wizja śmierci zdążyła już spowszednieć. Musiałbyś poszukać czegoś, hmm… bardziej pomysłowego. Wiem, że to niełatwe, ale proszę spróbuj chociaż. Dla mej wolności, ale też i dla współczucia, jakie dręczy me serce. Z bólem słucham codziennych skarg na okrutny los…

„Biedaczysko” najwyraźniej na dobre wkradło się w łaski swej ofiary.

– Chcesz, pani, powiedzieć, że ten… – Jakby go tu nie obrazić? – …reptyloid potrafi się z tobą po ludzku porozumieć, przynosi ci jadło, zapala świece…?

Arinae wzruszyła ramionami.

– Gada prawie jak człowiek. Bełkocze nieco. Jego język i wargi nie są stworzone do ludzkiej mowy, ale radzi sobie całkiem dobrze. Czego nie zdoła wymówić, gestami pokaże tak zmyślnie, że czasem lepsze to niż nasze słowa. A jedzenie i świece – może magia, może jakiś pomysł smoczej mądrości, zdolnej zawstydzić ludzką – cóż za różnica?

Podejmując się zadania sądziłem, że w najgorszym wypadku przyjdzie mi okryć się chwałą ginąc w obronie księżniczki. Odwagi zaś w tamtych latach momentami miewałem (zupełnie jak smok) aż nadto. Tymczasem prawdopodobieństwo powrotu w niesławie, bez Arinae i bez jednej rany, okazało się niepokojąco wysokie. Chwilowo nie pozostawało nic innego, jak nadrabianie miną.

– Łatwo nie złożę broni – powiedziałem, zapominając, że mój ekwipunek bojowy samotnie spoczywa u stóp wieży. – Podejmę się próby. Nie odjadę, póki czegoś nie wymyślę.

– Wybacz, że nie udzielę ci gościny na noc, ale ma cnota mogłaby po tym zostać podana w poważną wątpliwość – odparła księżniczka, najwyraźniej nie wiedząc, w jak poważną wątpliwość i bez tego jest podawana.

Pożegnawszy się ruszyłem na dół.

Smok czekał na zewnątrz. Teraz wydawał się jeszcze większy, niż w ciemności. Potężne łapy miały grubość wiekowych drzew, a pod każdym ze skrzydeł mogłaby znaleźć schronienie trójka konnych. Łeb – nieproporcjonalnie do reszty ciała wyrośnięty – musiał skrywać doprawdy tęgi mózg. Oczy, otoczone licznym zmarszczkami, wpatrywały się we mnie z taką nadzieją, że udzieliło mi się nieco czułości, jaką wobec gada żywiła Arinae.

Wykrzesawszy trochę woli na powierzchowny ukłon w stronę potwora zabrałem się za przygotowywanie noclegu. Smok tymczasem ruszył w kierunku jamy, oglądając się jeszcze i dość wyraziście machając ogonem, jakby chciał zaproponować schronienie u swego boku. Udałem, że nie zrozumiałem gestu.

Leżąc przez kilka godzin przy ognisku wytężałem wszystkie siły umysłu, lecz jedynym, co udało mi się osiągnąć, nim na niebie pojawiły się wszystkie gwiazdy Rogu Lanaerfa, było to, że powoli zaczynałem godzić się z porażką. Straszna była to prawda, ale prawda – jak to ujął Uranail – dla niektórych bywa pułapką.

No właśnie – Uranail!

Zerwałem się na równe nogi. Jak to możliwe, że nie pomyślałem o tym wcześniej?

– Smoku! – wydarłem się. Jedna głowa – ogromna – natychmiast wyłoniła się spomiędzy skał. Druga – mniejsza – wyjrzała przez okno.

– Posłuchaj – zacząłem. – Nie wiem, czy uda mi się przyprawić twe mężne serce o strach, ale może znajdę inny sposób, by ci ulżyć. W zamku, z którego przybywam, mieszka pewien mędrzec. Jak nikt w okolicy zna się na sprawach smoków. Zgłębił dziesiątki ksiąg, rozmawiał z tuzinem znawców tematu, a jest przy tym biegły w sprawach uzdrawiania i odczyniania uroków. Pozwól więc, że udam się do niego po poradę. Pewien jestem, że zetknął się już z podobnym przypadkiem. Będzie wiedział, jak ci pomóc. Przyrządzi jakiś eliksir, spisze zaklęcie albo zaleci zmianę diety…

Bestia patrzyła z wyraźnym zaciekawieniem.

– Zgódź się tylko – dokończyłem – uwolnić księżniczkę, jeśli jego porada będzie dla ciebie użyteczna.

Na te słowa z gardła smoka wydobyła się seria charknięć i gulgotów, która spłoszyła ptactwo z okolicznych drzew. Cud, że nie zrobiła tego samego z koniem. Przednie łapy gada rozpoczęły coś w rodzaju obłąkanego tańca, do którego zaraz przyłączył się ogon. Na krótką chwilę dostrzegłem w monstrum podobieństwo do szczeniaka szalejącego z uciechy na widok pana. Gdy wróciła cisza, przemówiła Arinae.

– Zgodził się. – Jak zdołała domyślić się słów w tym jazgocie? – Pyta, jak szybko możesz przyprowadzić mędrca.

No tak. Powinienem był wpierw należycie wszystko przemyśleć. Zawahałem się, mając nadzieję, że trwało to na tyle krótko, by nie zostało zauważone.

– Mędrzec ów jest bardzo posunięty w latach. Nie opuszcza zamku. Pojadę do niego i wrócę z odpowiedzią. Nie powinno to zająć więcej niż dzień. Chyba, że starzec będzie potrzebował trochę czasu na przewertowanie uczonych tomów, zmieszanie składników lekarstwa…

Pozostało tylko modlić się, by potwór nie zażyczył sobie wyruszyć po uzdrowienie osobiście. Ten jednak, z niegasnącą nadzieją w oczach, kiwnął tylko głową wypuszczając nozdrzami obłoczki dymu.

No cóż, może radość przyćmiła smoczy umysł, a może jakaś mądrość, dla człowieka nieodgadniona, kazała mu przezornie na takim stanie rzeczy poprzestać.

Nie mogąc (o, karygodna pycho!) nadziwić się własnej pomysłowości, co prędzej zagasiłem ognisko, spakowałem namiot i po niedługim czasie gotów byłem do drogi.

Nie minęło półtora dnia, gdy znów zjawiłem się u stóp wieży.

Smok nerwowo dreptał w miejscu. Księżniczka przerwała śpiew.

– Tak, jak należało się spodziewać – zacząłem po krótkim powitaniu – twoja przypadłość jest dokładnie opisana w księgach, które zgromadził mędrzec. Nie przynoszę dobrych wieści. Biorąc pod uwagę twój wiek, rozmiar, kolor łuski, czas, jaki minął od wystąpienia pierwszych symptomów i inne jeszcze okoliczności, których zrozumienie i zapamiętanie wykraczają poza mą zdolność, uzdrowiciel orzekł, że… – Wziąłem głęboki oddech. – …uczucie strachu na zawsze zostało wykorzenione z twego serca. Zadania, którego wykonanie ustanowiłeś swym warunkiem, wykonać nie można. Proszę cię tedy, uwolnij mą panią, gdyż jej więzienie w niczym ci już nie pomoże.

Zapadła cisza. W napięciu wpatrywałem się w gorejące źrenice, aż dostrzegłem w nich to, czego potrzebowałem.

Przerażenie.

Widywałem takie samo na zamkowym dziedzińcu w oczach skazańców wpatrzonych w katowski topór.

Trwało tylko krótką chwilę. Zaraz potem miejsce trwogi zajęła niewypowiedziana ulga. Wtedy rozległ się ryk, z powodu którego miałem nie lada kłopot z utrzymaniem konia w ryzach.

– Śmieje się! – krzyknęła rozradowana Arinae.

Potwór znów stał się pląsającym z radości szczeniakiem, a ja na próżno siliłem się, by choć częściowo zrozumieć, czy chodzi o to, co było moim zamiarem. Wyjaśnienia księżniczki rozwiały wątpliwości.

– Dzielny rycerzu, smok pełen jest podziwu dla twego sprytu. Jeśli dobrze odgadł, nie odwiedziłeś mędrca, a jedynie upozorowałeś wszystko tak, by w wiarygodny sposób wygłosić najstraszliwszy z możliwych wyroków.

Fakt, dobrze odgadł.

– Słowo zostanie dotrzymane. Dziękuję ci za wolność! – Arinae dygnęła i zniknęła we wnętrzu komnaty.

 

***

 

Jakże była piękna, mknąc ku cieniom lasu na moim rumaku…

Wyglądałem jeszcze chwilę przez okienko, aż, upewniwszy się, że zniknęła na dobre, usiadłem przy biurku, spoglądając na szkatułkę z malowidłami, które, wskutek mej dyskretnej prośby, księżniczka zgodziła się zostawić w swym niedawnym więzieniu.

– Mam nadzieję, że rychło uporasz się z zadaniem i będziemy mogli znów się zobaczyć – rzuciła na pożegnanie. Potem odwróciła się do smoka i pocałowała go w czubek nosa, jakby rzeczywiście był jakimś przeklętym szczeniakiem.

Jakby nie patrzeć, słowa dotrzymał. Uwolnił Arinae, co do mnie zaś, niczego przecież nie obiecywał. Nie miałem zbytniej możliwości sprzeciwu wobec zdecydowanego gestu ogona, każącego zająć miejsce księżniczki.

Nie było się czemu dziwić. Rozochocił się, chciwiec. Miał swoje lata, spodziewał się, iż wiele mu już nie pozostało. A że okazałem się pomysłowy (a tak się tym, durny, chełpiłem), stanowiłem być może ostatnią w życiu potwora nadzieję na choć jeszcze jeden krótki cios trwogi. Jeden, jedyny. A potem wolność. No cóż, dowiódł swej wiarygodności.

Usiadłem zatem przy szkatułce i jąłem mieszać barwniki. W końcu zdołam osiągnąć odpowiedni odcień białawego fioletu.

Smok miał w zwyczaju zaglądać przez okno dwa razy dziennie. Robił to tak regularnie, że zawsze zdołałem na czas ukryć swe zajęcie.

Tego wieczoru czekała go przykra niespodzianka. Jeśli ujrzy swą ostatnią nadzieję leżącą na podłodze z twarzą pobladłą na trupi sposób, przestraszy się chyba?

Koniec

Komentarze

spakowałem namiot  – ej, ten namiot jakoś tak młodzieżowo/biwakowo zabrzmiał 

Nie minęło półtorej dnia, gdy znów zjawiłem się u stóp wieży. – nie minęło półtora dnia (dzień ma rodzaj męski)

BaruArlabie – nie wiem czemu to Twoje opowiadanie leżało tyle czasu odłogiem, czemu żadna duszyczka tu nie zajrzała? Pewnie dlatego, żeś nowy na portalu. Ja zajrzałam i…

NIE ŻAŁUJĘ

Super tekst, czyta się gładko, intryga do końca trzyma w napięciu, jest humor, przebiegłość, sympatyczni bohaterowie. No po prostu wszystko! A, i jeszcze to podwójne zakończenie – mniam!

Jeden maleńki zarzucik – weź no zdejmij troszkę makijażu z twarzy księżniczki, niech będzie piękna i bez tego, bo fragment opisujący pannę na polowaniu (swoją drogą bardzo fajny fragmencik i oczywiście rozumiem, że farbki były potrzebne do końcówki) sugeruje, że była piękna tylko dzięki tapecie. A tak przecież nie było, prawda? Wszak napisałeś: Jakże była piękna, mknąc ku cieniom lasu na moim rumaku…

Tekst oceniam na 8 i klepię biblioteczkę

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję!

Rzeczywiście, jestem nowy na forum, trochę się jeszcze gubię. Jeśli robię coś nie tak, będę wdzięczny każdemu, kto mnie ostrzela.

Makijaż – no cóż, strzelba, którą należało powiesić w pierwszym akcie, żeby wypaliła w trzecim, okazała się widocznie za ciężka i złamała kołek, na którym wisiała. Nauczka na przyszłość.

Jeszcze raz dzięki!

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

BaruArLab, na początek zapraszam tutaj:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/56842845

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

BaruArlabie – przecież możesz odrobinkę “odkolorować” ten fragment. Gdzieś dodać, że mimo makijażu była piękna albo że makijaż nie był jej potrzebny, by maskować niedoskonałości, ale tylko po to, by nadążyć za kretyńską modą. Albo jeszcze coś innego, żeby uzasadnić konieczność posiadania farbek.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Beryl: a, no tak, przepraszamblush, dzięki za link!

Bemik: a teraz (koniec akapitu zaczynającego się od “Mnóstwo legend…”)?

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

A dlaczego nie – jeszcze nikt z komisji nie czytał – komisja to loża.

 

Jest lepiej, ale jakoś tak umyka w całości i zawiłości poprzednich dywagacji. Ja zauważyłam zmianę, ale my dyskutujemy o tym. Nowy czytelnik może nie zwrócić uwagi. Może dodaj jeszcze, coś w stylu, że pozbył się wątpliwości, gdy zobaczył ją wczesnym rankiem i takie tam…

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Daj znać, jak coś dopiszesz

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No to pomyślę jeszcze.

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Przeczytałam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ech. mam sporo wątpliwości. Tekst mi się nawet nawet podobał, choć jest mimo wszystko sporo niezręczności. Nie chciało mi się ich wypisywać – z ręką na sercu przyznaje – to tylko przytoczę dwie pokraczki, które najbardziej mi się zapamiętały:

wszystkiemu temu, co zwykłego człowieka

wszystkiemu, co – bez “temu”

 

Tymczasem mając okazję oglądać księżniczkę podczas jazdy tuż obok, zauważyłem, że szlachetne lico pokryte jest całymi funtami pudrów, róży, barwideł do rzęs i powiek, ułożonych z takim kunsztem i rozmysłem, że najlepszy pejzażysta ze swą sztuką rozkładania cieni, pozornego wydłużania linii zbyt krótkich i skracania zbyt długich, igrania kolorami ku zadrwieniu z oka oglądającego obraz mógłby zapłonąć rumieńcem zazdrości.

To zdanie ogólnie trzy razy musiałam czytać. Nie żeby sens załapać, ten raczej jest prosty, ale żeby hmmm… przetrawić jego piętrowość.

 

Opowiadanie uznaje za bardzo sprytne i przez to fajne. Ale wykonanie mnie nie zachwyciło, gdyby nie bemikowy punkcik, nie doczytałabym do końca. 

Tekst oceniam na 6.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Bardzo sympatyczny i wesoły tekst. Ciekawy pomysł na wyjaśnienie, dlaczego te wszystkie księżniczki były więzione w wieżach. Wykonanie również całkiem przyzwoite.

Babska logika rządzi!

Opowiadanie z pomysłem i poczuciem humoru. Miło się czytało od początku do końca. Miałem, tylko problem w połowie tekstu, by zaakceptować trochę pokrętne założenie względem smoczego defektu. Jakoś mi nie pasuje smocza natura do potrzeby bojaźni. Poza tym coś tu zgrzyta:

A zdarza się, że smok tak się do strachu przywiązuje, że bez niego wytrzymać nie może i ciągnie go do niebezpieczeństw

Nie mogę się dopatrzeć takich objawów u smoka z tego opowiadania. Z resztą w ogóle przedmiotowy smok objawów, prócz apatii, jakiś szczególnych nie wykazywał.

 Jak już to przyjąłem, zaczęło mi się znów podobać:) A i spryt rycerza oraz finał zacny;)

Zastanawiam się jeszcze, analizując zakończenie. Skoro rycerz okazał się skuteczny i w nagrodę został „zatrzymany”, to czy taki sam los był udziałem Arinae? Czyżby ukazała mu się raz bez makijażu i przez chwilę wydawała się być ostatnią nadzieją biedaka;)

No i szkoda trochę rycerza. Kto zechce chłopaka ze smoczej wieży odbić;)

empatia

Tensza: Naprawdę nie spodobało CI się moje mega-sterydowo-hybrydowe zdanie? A trzy razy podchodziłem do jego ułożenia, tak trudno było mi przetrawić jego piętrowość wink. A tak już serio: dzięki za lekturę i uwagi. Mam tendencję do budowania takich piętrowych dziadostw. Walczę z tym od pewnego czasu, ale czujność, zadowolona pierwszymi efektami, zrobiła sobie wolne. Dzięki za przywołanie jej do porządku!

Finkla: Dzięki!

Empatia: Dzięki za dobre słowo i uwagi. Z uwolnieniem rycerza z wieży chodziło o to, że jeśli on sam jeszcze raz zdoła smoka wystraszyć (wszak pokazał, że jest w tej materii uzdolniony), to w nagrodę otrzyma wolność. Widocznie niedostatecznie jasno to ująłem.

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Oj, nie przypuszczałem nawet przez chwilę, że gadzina mogłaby zachcieć uwolnić kurę znoszącą złote jajka. Już prędzej przekonałaby mnie wersja w stylu finału “Gdzie jest Nemo“;) Ale żeby tak z własnej woli pozbywać się takiego skarbu? To strasznie honorowy smok musiałby być;)

empatia

I był! Smoki nie koronują się, nie podbijają królestw, nie zdobywają bogactw, bo, jak powiedział alko-mędrzec Uranail: …smok jest mądrzejszy od człowieka. Robi to, co uważa za słuszne, unika tego, co uważa za głupie i nie naszym głowom dochodzić, jak odróżnia jedno od drugiego…;)

 

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

A czy Uranail przypadkiem nie nadużywał alkoholu?;) To jego opinia, a smok jaki jest, każdy widzi:D

empatia

Ale spoko, nie czepiam się. Naprawdę mi się podobało.

empatia

Jeszcze raz dzięki!

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Zabawne, sarkastyczne opowiadanie. Wprawdzie obawiałem się, że po wyjęciu smoka wygrzmoci mnie potworna kreatura, ale na szczęście – bezpodstawnie.

 

Podobały mi się ironiczne uwagi pijanego mistrza na temat różnic w naturze smoczej i ludzkiej. Generalnie, pierwsza scena, dialog między bohaterem a Uranailem, obiecywała rozwinięcie wątku nałogu staruszka oraz jego relacji z protagonistą – z jakiegoś powodu (limit znaków?) nie znalazł on swojego rozwiązania.

 

Zabawnie podchodzisz również do kanonu piękności i tak, pacykownia spełnia funkcję wiszącej na ścianie strzelby. Z pewnym wyczuciem odmalowujesz motywację młodego rycerza, który wszak sam o sobie twierdzi, że nie jest cymbałem, a który jednak poddaje się – chyba – porywowi serca lub przynajmniej własnemu wyobrażeniu o tym, jaka księżniczka mogłaby być, nieśmiałemu, jeszcze bez kształtu marzeniu o wspólnej przyszłości i usilnie stara się nie nazwać tego żadnym Wielkim Słowem. Ogromny plus, jak dla mnie.

 

Również rozwiązanie tajemnicy wieży, a także smoczego problemu aż cieszy, chce się krzyczeć: Zagłoba górą! Fortel uber alles! :-)

 

Z krytyki: zdanie na sterydach. Ma pewien urok, no, ale… 

 

Ten fragment musiałem przeczytać kilka razy:

 

W dniu, w którym zjawili się książęcy posłańcy, byłem mężem, który do stanu rycerskiego zdołał nieco przywyknąć, nie wystarczająco jednak, by rozum ustępował pysze i żądzy chwały. Nie wiem, co bardziej skłaniało mnie, by samotnie wystąpić jako ochotnik do wypełniania misji: nagroda, pragnienie sławy czy chęć wywarcia wrażenia na uwięzionej, którą, jak powiedzieli, była Arinae, książęca córka.

Początkowo niezrozumiałe dla mnie było – skoro jest rozumny, to po co się, kretyn za smoka bierze. No i czasy pomieszane.  I wyszło mi, że zrozumiałbym od razu coś takiego:

 

W dniu, w którym zjawili się książęcy posłańcy, byłem mężem, który do stanu rycerskiego zdołał nieco przywyknąć, nie wystarczająco jednak, by rozum ustępował pysze i żądzy chwały. Po dziś dzień nie wiem, co wówczas bardziej skłoniło mnie, by samotnie wystąpić jako ochotnik do wypełniania misji: nagroda, pragnienie sławy czy chęć wywarcia wrażenia na uwięzionej, którą, jak powiedzieli, była Arinae, książęca córka?

 

Moim zdaniem, bardzo zabawna, optymistyczna bajka. Zdecydowanie biblioteczna, chociaż warto popracować nad weryfikacją “zrozumiałości” dla czytelnika niektórych zdań/akapitów – jak wskazany Przerośniak lub powyższy fragment.

 

Tekst oceniam na 7.

 

 

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFish: dzięki ogromne! Uwagi słuszne. Zapewne skorzystam i niebawem coś poprawię…

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Bardzo pozytywne w odbiorze. Jest humor, jest ciekawa fabuła, naprawdę sympatyczny styl pisania. Trochę nie pasowała mi postać smoka. Niby taki mądry, taki duży i silny, a cieszy się jak szczeniak :)

Tekst oceniam na 8

Genialny pomysł na intrygę w lekkiej formie. Samo się czytało, nic nie przytrzymało mnie na dłużej. I w tym szkopuł, że tekst jest zbyt lekkostrawny, a ja jestem mięsożercą. Ale pomysł naprawdę dobry.

Tekst oceniam na 6.

Jagiellon, Lord Vedymin: Dzięki!

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Przeczytałam. Całkiem zabawna, rozrywkowa opowiastka. ładnie splatasz słówka, BaruArlabie, choć wolę Cię w nieco poważniejszym wydaniu ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim: dzięki! W najbliższych planach mam rzeczywiście trochę poważniejsze historie, choć przed błaznowaniem czasem trudno mi się powstrzymać… :)

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Bardzo zacny pomysł, natomiast wykonanie mogłoby być lepsze. Czytając, musiałam zastanawiać się nad niektórymi zdaniami, czasem zachodzić w głowę, co też Autor miał na myśli. Może gdyby interpunkcja była poprawna, lektura okazałaby się jeszcze przyjemniejsza.

 

Ma­wia­no cza­sem, że coś – za­klę­cie, mik­stu­ra, może cho­ro­ba – po­zba­wi­ło go zdol­no­ści od­czu­wa­nia smut­ku, toteż, nie nę­ka­ny zgry­zo­ta­mi życia, sil­niej niż inni opie­rał się wszyst­kie­mu, co zwy­kłe­go czło­wie­ka przy­gi­na do ziemi i w końcu jej od­da­je. – Kto, co i komu oddaje?

 

byłem mężem, który do stanu ry­cer­skie­go zdo­łał nieco przy­wyk­nąć, nie wy­star­cza­ją­co jed­nak… – …niewy­star­cza­ją­co jed­nak

 

że szla­chet­ne lico po­kry­te jest ca­ły­mi fun­ta­mi pu­drów, róży, bar­wi­deł do rzęs i po­wiek, uło­żo­nych z takim kunsz­tem… – …że szla­chet­ne lico po­kry­te jest ca­ły­mi fun­ta­mi pu­drów, różów, bar­wi­deł do rzęs i po­wiek, poło­żo­nych/ nałożonych z takim kunsz­tem

 

Wzią­łem głę­bo­ki od­dech. – Oddech, to wdech i wydech, oddechu nie można wziąć. Natomiast można wziąć głęboki wdech, głęboko odetchnąć, głęboko nabrać powietrza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy: blushblushblush O Matko Smoków, ale byki, same szkolne, wstyd jak cholera…  Oczywiście na poprawki za późno, ale wielkie dzięki za komentarz, bo i mądrość po szkodzie trzeba mieć skąd wziąć.

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Dobre opowiadanie. Udane są te ironiczne wstawki o bohaterach, jak również podwójny twist – co do charakteru smoka, jak i w finale z podmianą księżniczki. Co równie ważne, udany jest protagonista, niby krzemowy rycerz, ale jednak bardzo bystry człowiek. Całość, podsumowując, jest dość klasyczna, ale wykonanie stoi na niezłym poziomie. 

I po co to było?

Dzięki!

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Miś pewnie nie jest obiektywny, bo lubi smoki i o smokach. Ale podobało mu się. Zacytuje Bemik z pierwszego komentarza:

Super tekst, czyta się gładko, intryga do końca trzyma w napięciu, jest humor, przebiegłość, sympatyczni bohaterowie. No po prostu wszystko! A, i jeszcze to podwójne zakończenie – mniam!

Właśnie: Mniam!

Nowa Fantastyka