- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - SĘDZIA SPRAWIEDLIWY

SĘDZIA SPRAWIEDLIWY




 

Oceny

SĘDZIA SPRAWIEDLIWY

Sprawiedliwość i sędzia, nie zawsze idą ze sobą w parze.

Alastor Moudieu, Rzecz o Prawie i Mieczu

 

Kat występuje zazwyczaj w masce – sprawiedliwości.

Stanisław Jerzy Lec

 

 

 

 

 

 

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Andrzej Sapkowski

Prolog

 w którym kończy się czas wyzysku, ciemiężycieli, tyranów i wszystkiego co złe, a na ich miejsce ma przyjść dobrobyt, cne rycerstwo, panowie bez zmazy i skazy i pokój. Choć z tym ostatnim, jak wiadomo, różnie bywa. 

 

Miasto w zasadzie było zdobyte. Gdzieniegdzie dało się jeszcze co prawda usłyszeć szczęk żelaza i zgrzyt pancerzy, wrzask kobiet i dzieci i jęki rannych, trzask trawionych ogniem krokwi i łoskot rozpadających się sadyb, skomlenie psów i niespokojne chrapanie koni. Ich szaleńczy tętent w ciasnych, zagraconych arteriach, za to narastał.

Zamek padł. Pękaty donżon kopcił dymem niczym aktywny wulkan. Brama, roztrzaskana, stała szeroko rozwarta, przezeń wlewała się hałastra maruderów, szukającego łatwego a godnego łupu. Mury zostały zajęte przez wojaków, odzianych w barwy czerwieni, czerni i błękitu. Książęce barwy Cirusa Śmiałego. Konni patrolowały osadę, a knechci przeszukiwali chałupy w poszukiwaniu zbiegów.

Nad blankami zatrzepotały sztandary z czarnym krukiem o krwistym dziobie na błękitnej tarczy.

Miasto było zdobyte. Ogień płonął. Melodia batalii cichła.

Zaprawdę, nadchodził czas pokoju. Czas zjednoczenia. Czas wolności i kres powszechnej dotąd tyrani.

*

Trzech rycerzy w czarnych, obszernych szubach i opończach, zasłaniających mocne, acz lekkie pancerze i oblicza, wspięli się na szafot, usytuowany pośrodku rynku. Stojące dookoła placu kramy dogasały, pierzeje okalające centrum zostały ugaszone, a ludzie – z rzadka przyglądający się toczonym na rynku wydarzeniom – wciąż nie mogli uwierzyć, że najeźdźcy nie okazali się ani barbarzyńscy, ni ordynarni. Zostawili przy życiu mieszczan, kupców, duchownych, a nawet bierną szlachtę. Resztę wyrżnęli w pień. Oprócz włodarza.

Baron, opasły, odziany wytwornym kaftanem i ferezją, klęczał, skrępowany w narożniku podestu. Oflankowany przez dwóch siepaczy w książęcych barwach.

– Kevin von Grotz – wycedził muskularny młodzian, pośrodku czarnych. – Dobrze ci się wiodło ostatnimi czasy na tych włościach. Twoja baronia zyskała status wielce możnej i bogatej, ale jedyne bogactwa, jakie udało się nam znaleźć były w pańskim skarbcu i w sakiewkach wielmożów. Poddańskie kiesy zaś świeciły pustkami.

Młodzian wyprostował zacną sylwetkę, biorąc się pod boki.

Baron chrząknął, splunął krwią pod stopy czarnego.

Jeden z knechtów uniósł dłoń do ciosu, ale zaniechał, wstrzymany przez młodziana.

– Nieładnie, jaśnie baronie – powiedział mąż w czerni – nieładnie.

– Co ci do tego, panoszu? – zarzęził wielmoża, przekręcając obitą głowę. Nie zdołał spojrzeć na czarnego. – Kim ty jesteś, hę? I jakim prawem zwracasz się do mnie z takim tupetem?! Koguc… A!!!

Cios padł znienacka, tym razem knecht nie został wstrzymany w czas. Grotz zgiął się wpół, zakasłał jakby miał zwymiotować, ale zaraz się wyprostował i, z widocznym bólem, spróbował dostrzec twarz młodziana w cieniu kaptura. Nie dostrzegł.

Strzyknął krwią na nieheblowane dechy podestu.

– Respekt li masz, panoszu… – zerknął ukradkiem na siepacza. – Znacznyś zaiste w armii, onego samozwańca. Możeś z Fidzlingów, a? Karchentów? Dentów? Otoczenie księciunia nie zaś takie liczne, che, che. A tyś możny, wielceś możny. Czyli musi… La Reavelt? Thorn? Hmm… Może…

Uniósł głowę nie bez bólu. W jego oczach raptem zatliło się zdziwienie. I strach.

– Nie może być…

Czarny zrzucił opończę. Baron pobladł.

– Sam Cirus zwany Śmiałym – wyszeptał cierpko, ledwie przełykając ślinę. Po chwili dodał hardziej: – Ale wiesz jak cię nazywamy…

– Nazywaliście – sprostował książę, prezentując iście szlachetne i młode oblicze, oszpecone drobną sznitą na brwi.

 Kevin von Grotz skinął głową.

– Nazywaliśmy cię Wiatrem. Bo gdzie przeszły twe wojaki, pozostawał li tylko wiatr. Ale nie tylko dlatego. Byłeś Wiatrem, bo nikt cię nigdy nie widział w boju. A teraz, jesteś…

– Jestem. Jendakowoż, bój się już skończył. – Wyciągnął miecz z cichym sykiem, wzniósł go nad ramię. – Veni, vidi, vici. Jutro nie będzie już waszej despoty, zostałeś ostatnim z waszego podłego oligarszego gatunku. Magnackie państwa upadły. Jutro będzie tu prawe i równe królestwo.

– A ty będziesz królem? – prędzej stwierdził, niż zapytał baron von Grotz. Były to ostatnie słowa jakie w życiu wypowiedział.

Książę odpowiedział mu wieloznacznym uśmiechem.

Potem świsnęło cięte powietrze. Chrupnęła kość. Głowa upadła z tępym stukiem, potoczyła się, plasnęła gorzko w błoto placu.

Nagłą ciszę przerwało gwizdanie Wiatru.

*

Rankiem nie było widać oznak oblężenia, a co najwyżej pożaru. Dogasające, nieugaszone zgliszcza rogatek wydawały ostatnie snopy dymu. Ludzie zebrali zwłoki walające się na ulicach na parę stert i podpalili. Pięć miejskich bram naprawiono, może nie najkunsztowniej, ale miasto przynajmniej mogło się bronić.

Skoro świt, cni panowie Olbracht la Reavell i Mir Thorn, marszałkowie Jego Książęcej Mości, zagonili zbrojnych, paziów, koniuszych, pachołków i każdego kto niechybnie pod koński łeb napatoczył do odbudowy zniszczeń i wzniesienia nowych obwarowań wespół z mieszczaństwem.

Zaś Cirus samotrzeć ruszył na pobliskie wzgórze, otoczone gęstym, olchowym zagajnikiem. W jakim celu, raczył wiedzieć jeno sam Stwórca, i w rzeczy samej, książę.

Powietrzem niósł się zapach poranka, trele słowików, swąd spalenizny i wszystkiego, co zazwyczaj można było doznać po oblężeniu, wliczając szczyny, juchę i torsje.

Ach! Zaprawdę nadchodziły nowie, piękniejsze czasy. A zaświadczać tym głuchym proroctwom miało wesołe pogwizdywanie wśród spracowanej czeladzi i przemowy heroldów, którzy równo z pianiem kura, rozwarli gęby. Co nie podobało się ani drużynie książęcej, ani mieszczanom.

Ale nikt wszak nie twierdził, że w nowym porządku świata wszystko będzie różane i polane słodkim miodem.

Ważne, że teraz pan będzie jeden, a nie cała gromada, która swoją drogą, właśnie dyndała na wisielczym wzgórzu, gdzie wybrał się młody monarcha.

*

– Widzę, żeś się spisał, książę – rzekł zakapturzony jegomość z długim kosturem, siedzący na wielgachnym niby macka krakena korzeniu rozłożystego dębu, na którym zawieszono parunastu nieszczęśników.

Cirus uśmiechnął się samymi ustami. Zeskoczył z kulbaki i przysiadł przy starcu, ruchem ręki oddalając obstawę.

– Już dziś zostaniesz królem.

– Wiem. – Przeciągnął się, wyciągając skręconą w pergamin machorkę. Zakapturzony pomocnie, czarem, rozpalił fajkę. – Ale najważniejsze jest to, że kończy się stare…

– Stare przynosi nowe – wtrącił starzec – ale czy okażesz się godny tego dzieła.

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Czas pokaże, kronikarze ocenią. Arystokracja będzie zadowolona, szlachta ukontentowana, mieszczanie i kupcy będą mieli pełne ręce roboty, a chłopi nie będą narzekali na brak plonu.

– Idyllowa twa wizja – skomentował mag, wyrysowując kosturem w ziemi koło. – Ale czy aby na pewno, wszystko będzie dało się utrzymać w takim porządku przez wieki? A gdy komu przyjdzie do głowy bunt? Przewrót przeciw monarchii? Rabunki? Rzezimieszkowanie?

– Zostaną osądzeni – skwitował sucho książę.

– Owszem. Ale przez kogo?

– Małodobrych, siepaczy i… ciebie, Merlingu.

Starzec błysnął zielonymi niczym puszcza oczami.

– Według czyjego prawa? – spytał, bacznie wpatrując się w sylwetkę Cirusa.

Książę długo nie odpowiadał. Wpatrywał się z góry na ciżbę uwijającą się wokół miejskich murów i w ciasnych uliczkach.

– Boskiego, mój drogi czarodzieju – odparł w końcu – boskiego.

 

Koniec

Komentarze

Trzech rycerzy w czarnych, obszernych szubach i opończach, zasłaniających mocne, acz lekkie pancerze i oblicza, wspięła się na szafot, usytuowany pośrodku rynku. Stojące dookoła placu kramy dogasały się, pierzeje okalające centrum zostały ugaszone, a ludzie – z rzadka przyglądający się toczonym na rynku – wciąż nie mogli uwierzyć, że najeźdźcy nie okazali się ani barbarzyńscy, ni ordynarni. Zostawili mieszczan, kupców, duchownych, a nawet bierną szlachtę.

 

To jest początek drugiego akapitu:

trzech rycerzy … wspięła się

 kramy dogasały się – chyba dogasały

jeśli stosujesz stylizację to”centrum” nie bardzo pasuje

z rzadka przyglądający się toczonym na rynku  – o co chodzi z tymi toczonymi? Toczyli rozmowy? beczki?

Zostawili – chyba wypadałoby dodać w spokoju albo przy życiu, albo jeszcze coś innego

 

Dalej jest podobnie, stylizacja nie najlepsza, a o fabule trudno coś powiedzieć, bo fragmencik krótki: ktoś napadł na miasteczko, ktoś zwyciężył, będzie nowy początek…

Może wrzucisz anonimie CAŁE opowiadanie i bez stylizacji, wtedy łatwiej będzie coś konkretnego powiedzieć.

 

Miasto w zasadzie było zdobyte.

zdobyć – cz. dokonany – zostało zdobyte

zdobywać – cz. niedokonany – było zdobywane

 

Nad blankami zatrzepotały sztandary z czarnym krukiem o krwistym dziobie na błękitnej tarczy.

Ze zdania wynika, że tylko krwisty dziób kruka miał za tło błękitną tarczę. Zdanie do remontu.

 

Trzech rycerzy w czarnych, obszernych szubach i opończach, zasłaniających mocne, acz lekkie pancerze i oblicza…

Zarówno pancerze jak i oblicza były mocne acz lekkie. Szyk wyrazów jest błędny. Poprawię:  …zasłaniających oblicza i mocne acz lekkie pancerze.

Proponowałabym również, aby szuby były czarne a opończe obszerne – pomogłaby zmiana szyku wyrazów.

 

…a ludzie – z rzadka przyglądający się toczonym na rynku wydarzeniom – wciąż nie mogli uwierzyć…

Ludzie z rzadka się przyglądali – czasem rzucali okiem, a czasem nie? Może chodziło ci o to, że dla własnego bezpieczeństwa większość mieszkańców pozostała w domach, a po rynku „z rzadka” rozsiani byli tylko ci odważniejsi?

 

Baron, opasły, odziany wytwornym kaftanem i ferezją…

odziany (w co?) w wytworny kaftan

– Kevin von Grotz – wycedził muskularny młodzian, pośrodku czarnych.

Młodzian wycedził pośrodku czarnych.  Przecinek nic tu nie pomoże, bo toto napisane dalej, nie jest ani zdaniem ani jego równoważnikiem, tylko zdekompletowanym dodatkiem.

 

Młodzian wyprostował zacną sylwetkę, biorąc się pod boki.

Bemik ma rację – nie archaizuj na siłę. Przymiotnik „zacny” znaczy „godny szacunku, zaufania/prawy, szlachetny” i nadal odnosi się głównie do ludzi, albo do czegoś, co budzi nasz podziw np. „pochodził z zacnego domu”, „zacne to było psisko, wierne i oddane”.  „Zacna” w połączeniu z „sylwetką”, szczególnie w takim ubogim kontekście, brzmi kulawo.

 

– Respekt li masz, panoszu…

Pisana łącznie partykuła li = czy.

Maszli respekt, panie? = Czy masz respekt, panie?

Respektli to czy nie respekt ….

 

Pisana oddzielnie: li = wyłącznie lub działa jak wzmocnienie tylko

Czuł  li tylko respekt….

Przecież nie o taki przekaz ci chodziło, prawda? Ergo – z archaizowaniem obchodzić się jak z dj Jajkiem.

 

– Nazywaliście – sprostował książę, prezentując iście szlachetne i młode oblicze, oszpecone drobną sznitą na brwi.

„Sznita” to w gwarze śląskiej kromka chleba, a więzienny „sznyt”, który wygryzł poczciwą „bliznę po cięciu”, jest całkowicie współczesnym nabytkiem języka potocznego. Ani jedno ani drugie nie nadaje się do tego zdania.

 

Przeciągnął się, wyciągając skręconą w pergamin machorkę.

Powinien skład tego skręta opatentować, ruszyć z produkcją i sprzedawać nałogowcom – rzuciliby palenie po jednym sztachnięciu. Machorka – najpodlejszego gatunku tytoń – wetknięta w tutkę z pergaminu czyli cienko wyprawionej skóry bydlęcej! No ja cię! Ależ to świństwo musiało cuchnąć! Kiedyś, z ciekawości, zapaliłam bidi – indyjskie papierosy. Także zostały wyprodukowane z absolutnie naturalnych surowców. Nieziemsko capiły wysuszoną kupą świętych krów i spracowanych słoni, więc wiem, co mówię.

 

Wpatrywał się z góry na ciżbę

wpatrywać się w…

patrzeć/spoglądać na…

 

Wyciągnął miecz z cichym sykiem…

Miecz syczał? Rycerz syczał? Miecz miał syk do towarzystwa? Zdanie do poprawy.

 

Mości, zagonili zbrojnych, paziów, koniuszych, pachołków i każdego kto niechybnie pod koński łeb napatoczył do odbudowy…

niechybnie = z pewnością, bez wątpienia, na pewno = Coś ci się mocno zdanie sypnęło.

 

…rozłożystego dębu, na którym zawieszono parunastu nieszczęśników.

Powieszono nieboraków na, dajmy na to, buku, potem zdjęto i zawieszono na dębie. Świństwo, podłość i bezczeszczenie zwłok!

 Przedrostki – takie niby nic, a jak perfidnie potrafią zmienić znaczenie wyrazu! 

 

Jutro nie będzie już waszej despoty…

A tu, to nie rozumiem. Co to jest „ta despota” ? Wszak  „despota” to gramatycznie i życiowo facet – rodzaj męski – TEN despota! Nie lubię despotów.

 

Błędów sporo, ale całkiem źle nie jest. Dialog końcowy bardzo dobry. Bywa, że z lekka kulawy początek,  w rozwinięciu zaczyna hulać jak najzdrowszy, jeśli więc zamieścisz coś więcej niż fragment prologu, to coś więcej da się o tekście napisać. Pzdr.

 

 

Nowa Fantastyka