- Opowiadanie: szulcowie - Wśród mistyków

Wśród mistyków

Opowiadanie oparte jest, choć luźno, na faktach z życia pewnych znanych nam osób, które prosiły o anonimowość, stąd w utworze zmienione imiona i nazwiska :)
 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wśród mistyków

Część pierwsza – Strach i nadzieja

 

Rozdział I

Noc jest jasna. A nie, to tylko Dżon nie wyłączył światła. I cóż z tego? Ani nie ułatwia mi to pracy, ani nie utrudnia.

Dżon leży sobie w kątku swojej kuchni, na zdezelowanym dwuosobowym fotelu, na którym nikt inny z jego rodziny nie chciał już spać. Brzuchem do góry, jakby zapraszał siły ciemności do niecnych eksperymentów na swym ciele i duchu. Jego lekkie chrapanie przypomina mi czasy, kiedy ja też miałem nozdrza, usta, podniebienie i potrzebowałem snu.

Przysiadłem, tak jak lubię, na klatce piersiowej Dżona. Gapię się wszystkimi oczami w jego zmarszczone, zatroskane czoło. Co go tak martwi? Nie wiem, co przeżył w ciągu dnia. Pojawiam się dopiero o zmierzchu, codziennie od kilku miesięcy. To niesamowite, jak mało interesuje mnie człowiek, z którym zdążyłem się tak zżyć.

Moja praca polega na zwykłym, prostym wskoczeniu na jego głowę, jeżeli Góra nie wyda innych zaleceń. Jak dotąd nie wydała. Trudno, taka karma. Jestem widmowym, ektoplazmatycznym wskakiwaczem na głowę Dżona. Ha, ha, ha, ja niegdyś potężny Mistrz Górskich Cieni i Wschodzący Księżyc Orientu. Co by powiedzieli moi pokonani wrogowie, gdyby odnaleźli mnie w tej formie istnienia!

Ale dość wspominek. Wybiła godzina. Chrapanie Dżona przybierało na sile. Czeka nas kolejna rozgrywka o jego duszę. Sprężam swe psie ciało, czekając na moment, kiedy będę mógł przeniknąć do umysłu tej ludzkiej istoty, tego fizycznego podmiotu. Aura Dżona rozrzedza się i staje się chłodno amarantowa. Szybko, zanim przyleci konkurencja! Skok… i przenikam przez warstwy światła i mroku otaczające duchowe jądro Dżona. Tworząca mnie plazma zmienia częstotliwość drgań, dostosowując się do fali delta śpiącego Dżona. Widzę jego senną projekcję jaźni. Stoi pośrodku szarej rzeczywistości, która niebawem powinna zapełnić się marzeniami. Jego postać nie jest jeszcze do końca skrystalizowana. Idealny cel dla bytów rządnych krwi. Czuję jej zapach, gdy ląduję na jego głowie.

 

Rozdział II

– ŁaaAAAaaooOOOUuu… ! HUUuuuooOOÓóóchuuUUu… !

Och! Znowu to samo! Znów ten sam koszmar. Nie mogę spać od ponad miesiąca. Gdy tylko zamykam oczy, widzę to… coś! Jakby wielki pies skacze mi na głowę. Czarny, wstrętny, z krzywą, spienioną mordą i chyba z trzema oczami. Czy to możliwe, że to zwykły sen? Nigdy nie miałem takich koszmarów. Nie tyle nocy z rzędu. Czy zrobiłem coś złego, żeby mieć wyrzuty sumienia? Chyba się wezmę pójdę i wyspowiadam. Jak to nie pomoże, to już nie wiem.

 

Rozdział III

– Proszę księdza, ostatni raz u spowiedzi byłem…

– Wiem, wiem, kojarzę twój głos. Byłeś wczoraj, i przedwczoraj… Czego ty ode mnie chcesz, synu? Przychodzisz z bzdurami! Bądź poważny, nie zabieraj czasu ludziom stojącym za tobą w kolejce.

– Proszę księdza, myślę, że coś mnie dręczy.

– To porozmawiaj z kimś.

– Właśnie myślę, że ksiądz jest odpowiednią osobą.

– To miło. Co ci, synu, leży na przysłowiowej wątrobie?

– Jakby to powiedzieć… Kiedy zamykam oczy, czarne zwierzę wskakuje mi na głowę.

– Jak? Co? Słucham?

– …

– Synu, nie kpij ze spowiedzi świętej!

– Proszę księdza, błagam o pomoc, nie wiem gdzie mam z tym iść.

– Idź stąd, to nie miejsce na fantazję i wygłupy.

– Nie wiem co robić…

– Ja też nie! Następny!

 

Rozdział IV

Nikt nie traktuje poważnie moich problemów. Wyrzucił mnie nawet ksiądz z konfesjonału. Kto mi pomoże? Może w tych internetach znajdę pomoc? Ali mówi, że w internetach jest wszystko. Tylko jak poprosić syna, żeby mi to wytłumaczył… Bym się nauczył, ale na stare lata to nie ma sensu.

 

Rozdział V

– Synek, potrzebuję znaleźć w internetach schemat takiej jednej pompy. Wytłumacz mi, jak to się tam czegoś szuka.

– Nie ma sprawy, ojciec. To bardzo proste.

Kilka godzin później.

Wu wu wu, kropka, gy o o o gy el e, kropka, ce o em enter. No dobra, szukamy.

Szukam pomocy, enter. „Pomoc finansowa”? „Fundacja”? Nie, nie takiej pomocy szukam.

Szukam pomocy czarny pies, enter. „Zaginął duży czarny pies…” Głupie te internety!

Szukam pomocy istota z trzema oczami. „Ekste…” coś tam… „Ufo”… „Pomoc osobom dręczonym przez demony”! To jest coś dla mnie. „Strona główna Angusa Bamblbora. Mistyk, świadek Ewangelii, uzdrowiciel, egzorcysta…” Ten człowiek ma kwalifikacje. Tylko dlaczego nigdy o nim nie słyszałem? Może to oszust? „Przeczytaj o mnie”. Ciekawe, ciekawe… On też pracował w stoczni! Chyba na pewno można mu zaufać. „Napisz do mnie na Facebooku”. Na czym? Spytam syna.

– Synek…?

Kilka godzin później.

Szanowny Panie Bamblborze!

Co noc jestem nawiedzany przez straszną wizję trójokiego czarnego psa. Cieszę się, że na Pana trafiłem. Myślę, że sprawiła to Opatrzność. Błagam Pana o pomoc.

Dżon

Pewnie jutro mi odpisze, idę spać. Byle bym do jutra tych internetów nie zapomniał!

 

Rozdział VI

I znowu się pojawiam. Wychodzę z lodówki i czekam na odpowiednią fazę snu Dżona. To niewiarygodne, jaki on dzisiaj spokojny. Zasnął jak dziecko. I głęboko chrapie. Aura się rozrzedza i, hops! jestem na jego twarzy. Postać zdążyła się już nieźle skrystalizować. Ale co to, Dżon nie kuli się, nie chowa twarzy, wznosi ją do góry i wyciąga ręce ku niebu… Co on woła? „Angusie Bamblborze, pomocy”!? Jak mam go obudzić, jeśli się nie boi? Ugryzę go…

 

Rozdział VII

– ŁaaAAAaaooOOOUuu… ! HUUuuuooOOÓóóchuuUUu… !

– Czego tak mordę drze po nocach?! Kompletnie ci już szajba odbija?! Syna obudzisz, stary impotencie!

Ja pobudzę?! Może krzyknąłem, ale przestałem. A ty, stara torbo, jak się zaczęłaś drzeć, to już kopary nie domykasz. Jakbyś nie spała na drugim końcu mieszkania, to bym cie udusił tą twoją puchowa poduszeczką, co ją od mamuni dostałaś!

– Nic się nie stało, kochanie. Ugryzłem się w język przez sen…

– Ty się chyba w mózg ugryzłeś!

O, zrobiła pauzę na wzięcie głębszego oddechu, zaraz znowu się zacznie. Chyba słyszałem z pokoju syna „ja pitolę”, albo coś w tym stylu. A niech ryczy tłusta krowa. Zatkam uszy twarogiem i niech mi skoczy. O, cisza, spokój, od razu lepiej!

Swoją drogą te koszmary są coraz gorsze. Nie chcę zasypiać. Pooglądam telewizję do rana, a później zobaczę, co Bamblbor mi odpisał. O, powtórki Foster Family! Jakby wiedzieli, że nie śpię. Znam wszystkie odcinki na pamięć, to mogę oglądać z zatkanymi uszami. Ale ten serialowy pies brzydki! Podobny do tego z mojego snu. Co nadają na innych kanałach? Powtórka wczorajszego meczu bejsbola, gwiazdy wrestlingu kontra prezenterzy pogody, rozrywka dla prawdziwego Amerykanina! Byle doczekać do rana…

 

Rozdział VIII

Nie doczekałem. Ale na szczęście pies już sobie odpuścił. Szybko do Facebooka!

Odpisał! Odpisał!

Drogi Dżonie,

Zwrócił się Pan do właściwej osoby. Jestem niewątpliwie największym autorytetem w dziedzinie tego typu zjaw i widziadeł. Obawiam się, że bez mojej pomocy nie jest Pan w stanie pozbyć się tego demona i nie przestanie on Pana dręczyć do końca Pańskich dni.

Ze względu na moją tajemną wiedzę i wieloletnie doświadczenie, wypędzenie na stałe tego „psa” to kwestia jednego seansu. Proszę zgłosić się w najbliższym możliwym terminie do siedziby mojego towarzystwa, a ta i wszystkie inne Pańskie troski odejdą w niepamięć.

Angus Bamblbor

 

Rozdział IX

To tu, Towarzystwo „Wszystko dla wszystkich”. Myślałem że to będzie coś bardziej niezwykłego, a tu kamienica, normalne drzwi, zwyczajny dzwonek… Dziwne.

„Ding! Dong!” Drzwi się otwierają. Jakiś niski człowiek o nieco dziwnym wyglądzie. To nie Bamblbor. Niby normalny, nie ma w nim nic dziwnego, a jednak jest na prawdę dziwny. To wszystko jest dziwne.

– Dzień dobry, ja w sprawie…

– Złego ducha? Jak wszyscy.

– Aha.

– Proszę za mną, właśnie się zaczyna.

Poszedł schodami w dół. Iść za nim? Pójdę, chyba gorzej nie będzie. Ile tych schodów! Gdzie to jest? We wnętrzu Ziemi? Dotarliśmy. Ale drzwi, czy może wrota, ogromne, drewniane, rzeźbione, jakby je z jakiegoś zamku podwędzili. No, dziwny człowieku, otwórz je. Ile tu się luda zebrało! Więcej ich matka nie miała?

– Podejdź, Dżonie, nie wstydź się. Śmiało, na środek!

To On! To Bamblbor! Poznał mnie i prosi na środek.

– Bracia i siostry! Człowiek ten jest nękany przez złego ducha. Pomożecie?

– Pomożemy!

Żegnaj, piesku. Po tym seansie cię już więcej nie zobaczę! Zaczynają. Wszyscy falują i recytują coś w jakimś dziwnym języku. Nie mogę się ruszać. To czarna magia czy język aniołów? „Tejdzej rtoip aidzjajdz a tojdzi awow…” Ciemno. Nic nie widzę.

– Już po wszystkim, bracie. Obudź się i wstań. Jesteś wolny. Egzorcyzm zakończony. Idź wolny i opowiadaj bliźnim o tym, co cię spotkało.

Już po wszystkim? Musiałem zemdleć. Widać nieźle się ten demon trzymał. To naprawdę wielki człowiek, ten Bamblbor. Wielki człowiek, mistyk i były stoczniowiec! Największy wśród największych. Ale chyba ma nierówno pod czerepem, jak myśli, że komukolwiek o tym powiem. Jasne, będę się chwalił że byłem opętany!

 

Rozdział X

Pora spać. Denerwuję się bardziej niż wtedy, kiedy byłem pewien wizyty tego upiornego kundla. Co jeśli egzorcyzm tak naprawdę nie pomógł? To by mogło znaczyć, że albo to nie był egzorcyzm, albo to nie demon, tylko moja choroba umysłowa… a przecież jestem normalny! Czyli to był demon i egzorcyzm. I albo się psa pozbyłem, albo wróci. Czyli gorzej nie będzie. A jeśli…

– Chrrr-chrrr!…

 

Rozdział XI

Wczoraj Dżon nie chciał się obudzić. Ciekawe, co tym razem wykombinuje! Mam nadzieję, że nie będę musiał go gryźć. Mam na dziś ciekawsze plany, niż… Co to za aura? Pomarańczowa? Aaa! Przez to się nie da przeniknąć! Coś ty ze sobą zrobił, Dżonie? Poszedłeś na egzorcyzmy? Tylko mi narobiłeś problemów. Ale ja i tak, prędzej czy później, się przez to przebiję. Tej nocy mogę co najwyżej tu z tobą posiedzieć, a jutro skonsultuję się z Górą i przyjdę z kolegami. Rozwalimy ci na kawałki tą aurę! Ciekawe, czy gdybyś wiedział, że będziesz w tej pomarańczowej zasłonie wyglądał jak wielka marchew, to czy byś to sobie zrobił…

 

Rozdział XII

– Chrrr-chrrr…

– Łejkmi ap, biforju gołgoł…!

– ŁaaAAAaaooOOOUuu… ! HUUuuuooOOÓóóchuuUUu… !

Wrócił! Znów tu jest! A, nie, to tylko budzik. To znaczy, że to już koniec, jestem wolny

Jak mogłem pomyśleć, że to ten pies?! Przecież on nigdy nie śpiewał. Pozbyłem się go na zawsze! Muszę koniecznie podziękować Bamblborowi. Wpadnę do niego po robocie.

 

Rozdział XIII

Przebywam w wymiarze zawieszenia. Kieruję mentalną prośbę do Wyższego Ja o połączenie mnie z Górą. Moja totalna jaźń rozbłyska zielonym blaskiem i tworzy się przede mną tunel, który wsysa mnie wyżej i wyżej z zawrotną prędkością. W końcu staję przed wielką kulą światła i dwoma szarymi sylwetkami majaczącymi na jej tle. Ciekawe, czy wiedzą, że nadałem im imiona Superciotka i Hiperwujek…

– Tak, wiemy.

Podkulam ogon i kładę uszy po sobie.

– Moglibyśmy też w każdej chwili wiedzieć, co cię tu sprowadza, ale abyś czuł się swobodnie pozwolimy Ci na standardową konwersację. Słuchamy cię uważnie, Cieniu.

– Aura Dżona stała się pomarańczowa. Nie mogę się przez nią przebić. Podejrzewam egzorcyzmy.

– To moc Wybrańca a nie egzorcyzm sprawia, że jesteś bezsilny. Nic nie możemy poradzić, dopóki Dżon sam nie zechce się otworzyć.

– Bardzo zależy mi na tej misji. Zżyłem się z Dżonem. Czy jest jakiś sposób żebym mógł się z nim skontaktować?

– Jesteś psem, więc nie masz takiej możliwości. Pozwolimy Ci przybrać twoją poprzednią, ludzką postać, ale tylko ten jeden, jedyny raz, abyś mógł z nim rozmawiać w ludzkim języku.

– Dziękuję wam, o Wszechmocni!

 

Część druga – Złudzenia

 

Rozdział XIV

– Dzień dobry, panie Bamblbor.

– Witam, Dżonie. Jak się pan miewa? A cóż tam pan dźwiga?

– Zgrzewkę browca. Czuję się doskonale i chciałem się panu odwdzięczyć. Jest pan wielkim człowiekiem.

– Ależ skąd. Jestem tylko zwykłym, szarym mistykiem i kodeks nie pozwala mi przyjmować prezentów. Może pan za to wesprzeć naszą fundację. Wszystkie środki przeznaczone są na krzewienie prawdy i pomoc duchową. Numer rachunku można znaleźć na Facebooku. Proszę nie zrobić żadnego błędu. Szkoda, żeby pieniążki wsparły jakiś inny, niewłaściwy cel.

 

Rozdział XV

Bamblbor jest cudowny! Im dłużej na niego patrzę, tym bardziej widzę, że on ma prawdziwy dar. Przy nim jestem bezpieczny. Gdybym tylko mógł zamieszkać w tym jego ośrodku… Ale co ludzie powiedzą?

Co ja zrobię z tym piwem? Nie zabiorę do domu, bo ta stara prukwa mnie wywali za drzwi, albo jeszcze pobiegnie do tych Baginsów z naprzeciwka i narobi scen. Albo naopowiada tej całej Dżejd, że jestem alkoholikiem, a ona to po całym mieście rozniesie.

Mógłbym rozdać kumplom z pracy, ale nie teraz, bo późno jest, i kto chciał se wypić, to już wypił. O, tu siedzi jakiś łachmyta.

– Witaj, dobry człowieku, hehe…

– Pochwalony, zechce pan wspomóc strudzonego pielgrzyma?

– Chętnie, ale drobnych już nie mam, za to mogę ci dać piwo.

– Całą zgrzewkę?

– Tak, bracie pielgrzymie, pij na zdrowie. I zmów zdrowaśkę za pana Angusa Bamblbora, jak już dojdziesz do… tam, gdzie pielgrzymujesz.

– Och, z radością! A chce pan sznurek na szczęście?

Fuj, od takiego brudasa coś brać? Może by się i trochę szczęścia przydało, ale ten sznurek może być zakaźny.

– Aaa… nie, dzięki, nie mam zaufania do amuletów.

 

Rozdział XVI

Ale mam tremę… Po raz pierwszy od 300 lat ktoś widzi moją prawdziwą twarz. Dżon ma otwarte oczy, ale chyba jest półprzytomny, skoro nie dziwi go widok starego mnicha u wezgłowia jego fotela. Spróbuję nawiązać kontakt.

– Witaj, przyjacielu.

– Kto ty jesteś?

– Przychodziłem do ciebie co noc…

– Demon! Demon wrócił!

– Zanim obudzisz swoją żonę, powiem ci, że czyhają na ciebie złe moce. Zaufaj mi, a ja cię poprowadzę.

– Nie dostaniecie mnie! Chroni mnie moc! – otoczyło go silne pomarańczowe promieniowanie. Nie zrozumiał mnie.

– Dżonie, nie mów tak, twoja aura mnie odpędza.

– Idź precz, Szatanie!

Jak mam do niego przemówić? Powiem mu wszystko wprost, zanim otoczy się gęstym welonem aury, bo wówczas nie będziemy się słyszeć.

– Nie jestem szatanem ani demonem, tylko twoim opiekunem i obrońcą, proszę, wysłuchaj mnie…

– Chcesz mi wmówić, że jesteś łysym chińskim aniołem?

– Jestem człowiekiem, Tybetańczykiem. Anioły nie istnieją.

– Łżesz! – jego aura stała się niemal całkiem żółta i matowa, jak skorupa.

– Błagam cię, Dżonie, jeśli nie zechcesz mnie wysłuchać, nie będę mógł się dalej tobą opiekować, a jesteś wyjątkowy i bezcenny…

– Idź precz!

Spojrzałem na niego po raz ostatni. Już mnie nie słyszał. Jaka szkoda. Taka istota jak on mogłaby bardzo nam pomóc.

 

Rozdział XVII

No i chyba już się więcej nie zobaczymy, Żółtku. Myślał demon, że dam się nabrać.

Może powinienem jeszcze się odezwać do Bamblbora? No, otwieraj się Facebooku. Nowa wiadomość, i… w sumie to nie za bardzo wiem co miałbym mu napisać. Że uciąłem sobie dzisiaj pogawędkę z Szatanem i prawie się popłakał, jak go wyrzucałem?

O, ktoś mnie zaprosił do znajomych. Roq-Lekhma’er? Nie znam gościa, ale ciekawe rzeczy ma w profilu… “Prezydent nie pamięta, że porwało go UFO”, “Aspartam wypala mózg”, “CIA szpieguje nas przez sieć wod-kan”, “Elektryczny Kościół Tlenu zbawi cię przez cudowny sznurek.” Jaki sznurek? Co się z nim robi? Napiszę do tego człowieka.

Szanowny Roq-Lekhma’eru,

Zainteresowały mnie zamieszczane przez Pana informacje, zwłaszcza wiadomość o sznurku, który gwarantuje mi zbawienie. To wspaniałe, że ujawnia Pan prawdę. Ostatnie moje doświadczenia pokazały mi, że świat nie jest taki, jak nam wmawiano.

Dżon

 

Rozdział XVIII

– Nie stękaj tak, Dżoni, nie dźwigasz tak dużo. Kupiliśmy tylko kilka najpotrzebniejszych drobiazgów, buty dla mnie, dla Micza, drugie dla mnie, no i dla mnie do kościoła, ciepłe ubrania, tak, musieliśmy teraz kupić, bo po sezonie taniej, a ty się nie znasz… No i wazonik do kwiatów, bo stłukłeś, ja nie wiem, co ty tyle pijesz, ciągle coś tłuczesz, no i budkę dla wiewiórek… No ruszaj się, Dżon, musimy jeszcze zajrzeć do fryzjera, bo mi się trwała poczochrała!

– Nooo…

– O, patrz, Baginsowie kupili sobie nowego psa! Takiego samego miała ciocia Dżina, wielkie to, ale takie łagodne i miłe…

– Zgiń, przepadnij demonie!

– Co ty, Dżon… ?!

– Nie ruszaj się, Nora, to jest…to… to nie jest pies, mówię ci!

– O co panu chodzi, panie Szulc? Dzień dobry…

– Zostaw panią Bagins, ty Żółtku!

– Przepraszam, pani Baginsowa, mój mąż chyba niezbyt dobrze się czuje… Idziemy już do domu. No, idziemy, Dżon, potem mi opowiesz..

– Pani Baginsowa, niech pani uważa, to nie jest zwykły pies, niech pani się go pozbędzie, najlepiej zabije…

– No, no, sąsiad, czekaj tylko, żeby ciebie ktoś… się nie pozbył!

– Przepraszam panią za mojego męża, pani Bagins…

– Niech go pani lepiej pilnuje, bo coś ostatnio za często pije…

– Idziemy do domu, Dżon! Nie mamrocz pod nosem!

– Załatwię cię, łysy Żółtku!

 

Rozdział XIX

Oho, pan o dziwnym nazwisku odpisał!

Drogi Dżonie,

Sznurek, którego jestem powiernikiem, pochodzi od starożytnej cywilizacji Mu z kontynentu Lemurii. O tym artefakcie dowiedziałem się w latach 70-tych od radzieckiego uczonego Papajewa, który został pozbawiony katedry na Uniwersytecie w Leningradzie właśnie za badania nad tym zjawiskiem. Odkrył on, że Sznurek Mu oczyszcza duchowość z niepożądanych energii. Uciekając ze Związku Radzieckiego przed prześladowaniami ze strony twardogłowych materialistów zdołał wywieźć niewielki kawałek Sznurka. Ponieważ pan Papajew zmarł w San Fransysko, zostawił mi go w spadku.

Sznurek Mu składa się z niezwykłych organicznych włókien, których technologia produkcji wymarła wraz ze śmiercią ostatniego kapłana Wielkiej Świątyni Kosmicznego Światła w stolicy Mu. Amerykańscy naukowcy, którzy badali sznurek, nie dali sobie rady z odtworzeniem jego struktury w warunkach laboratoryjnych. Stwierdzili jedynie, że emituje on pole falowe o wysokiej częstotliwości, które ma właściwości elektromagnetyczne zmieniające gęstość subtelnej materii. Ma to wybitne znaczenie dla funkcjonowania ludzkiego układu hormonalnego i energetycznego. Czyż to nie fascynujące, jak wielką wiedzę na temat rzeczy duchowych posiadali nasi przodkowie przed dziesiątkami tysięcy lat?

Osoby, które noszą nawet niewielki kawałek Sznurka Mu zawiązany na trzecim palcu stopy, lewej dla mężczyzn, a prawej dla kobiet, inwalidów i osób starszych, odczuwają znaczącą poprawę jakości życia, szczególnie w dziedzinie przeżyć duchowych.

Drogi Dżonie, ilość cudownego Sznurka Mu jest ograniczona, więc jeśli interesuje Cię zakup, proszę, zdecyduj się szybko.

Twój brat w Światłości Świata,

Roq-Lekhma’er

Boże! Oczyszcza z niepożądanych energii! Poprawa życia duchowego! Właśnie tego potrzebuję. Nawet jeśli to nie prawda, ta cena jest w sam raz!

 

Rozdział XX

– No witaj, Norusiu!

– Witaj, Dżejdi. Witaj, Puszku.

– Uważaj, on linieje… Czy coś cię trapi, kochanie? Wejdź do kuchni, napijemy się kawusi.

– Chodzi o Dżona…

– Tak, widziałam, jak się darł na psa Baginsów. Przechodziłam niedaleko, ale wstydziłam się podejść. O co mu wtedy chodziło?

– O co? Sama nie wiem… Słuchaj, Dżejd, muszę o tym z tobą porozmawiać, bo nie wiem z kim. Wstydzę się za Dżona…

– Czy on pije? Albo bierze coś?

– Wiesz, wydaje mi się, że nie, ale zachowuje się coraz dziwniej. Krzyczy w nocy, boi się czegoś, nie chce rozmawiać…

– Wiesz co, twój Dżon od dawna wydawał mi się jakiś dziwny.

– Nie, co ty mówisz!? Kiedyś był zupełnie normalny, ale… parę lat temu zaczął spać w kuchni, a od miesiąca krzyczy… Żebyś to słyszała…!

– O matko! To aż tak?

– O tak…

– Wiesz co, może da się mu jakoś pomóc, mam znajomego psychiatrę.

– Boję się, że jemu już nic nie pomoże…

– Noruś, jak możesz tak mówić?! Zawsze jest nadzieja. Pogadam z nim, to przyrodni brat mojego byłego, znam jedną kobietę, którą wyciągnął z naprawdę ciężkiego stanu.

– A kto to jest w ogóle?

– Nazywa się Eligzander Sztolcman. Wybitny specjalista i dusza człowiek…

– Ale co za jeden? Gdzie mieszka?

– No tu, w Sałf Fridom.

– Ale ja muszę iść do szpitala?

– Pewnie tak, ale pogadam z nim, może przyjmie cię w domu, dyskretnie. Może nawet za darmo? To bardzo miły człowiek…

 

Rozdział XXI

– Ach, to ty, Dżejduś! Czemu się tak czaisz?

– Nie chcę, żeby Dżon mnie widział. Nie wiem, czy mogłabym z nim normalnie rozmawiać… Och, przepraszam, skarbie! Nie chciałam cię zranić…

– Nie gniewam się, coś ty. Ja sama nie wiem, jak z nim normalnie rozmawiać. Mów no, co powiedział ten Sznajder?

– Sznajder? Jaki… A, Sztolcman! Tak, zgodził się ciebie przyjąć w środę.

– Ale czy ja muszę przyjść z Dżonem? Jak go przekonam?

– Mówił, że możesz sama, może się coś wymyśli… Może on ci doradzi jak wpłynąć na Dżona? A tak w ogóle, gdzie on jest?

– Nie bój się, wyszedł na kręgle. Może napijemy się kawki?

– Chętnie, lubię waszą kuchnię, ma taką miłą kolorystykę…

– Hi, hi!

– A tu masz ten adres, zanim zapomnę. Opowiedz mi, jak się w ogóle czujesz?

– A, wiesz, nieźle, ale ostatnio słabo sypiam. Pewno z nerwów o Dżona.

– Norunia, nie martw się, będzie dobrze.

– O wilku mowa, Dżon przyszedł. Jak on gmera tym swoim pękiem kluczy w zamku, to chyba na całej ulicy go słychać. Kiedyś mu mówiłam, weź podziel to sobie, nie musisz mieć zawsze w kieszeni wszystkich kluczy, to podzielił, i wiesz co? Jeden pęk nosił w lewej kieszeni, a drugi w prawej, ale kieszenie mu się myliły i znowu nosi jeden, no ja nie wiem, jak ten człowiek…

– To może ja już sobie pójdę. Wypuścisz mnie przez tylne drzwi, żeby mnie nie zauważył?

 

Rozdział XXII

– Puk, puk!

– Proszę!

– Dzień dobry, przysyła mnie Dżejd Hejczer…

– Ach, pani Nora! Witam, zapraszam na fotel. Sztolcman jestem.

– Bo ja mam problem z mężem… Mam nadzieję, że pan doktór mi pomoże.

– Postaram się, w miarę moich możliwości. Proszę mi opowiedzieć, co mężowi dolega.

– Zaczęło się od wycia w nocy. Wykrzykiwał coś, potem…

(godzinę później)

– Tak, to bardzo poważna sytuacja. Myślę, że wspólnymi siłami wyciągniemy pani męża z tego stanu. Przede wszystkim zalecałbym branie odpowiednich medykamentów. Problemem może być ich podanie. Jeśli Dżon wierzy w to, co mówi, nie będzie chciał nawet słyszeć o lekach. Proszę dosypywać je do posiłków, albo przekonać go, że to… na przykład… na wzdęcia. Pani zna go lepiej ode mnie, na pewno coś pani wymyśli.

– Dziękuję. Ale czy on sam nie powinien przyjść na wizytę?

– Na razie nie jest to konieczne. Poczekajmy na rozwój wydarzeń. Dobrze byłoby też wysłać syna do dziadków. Ta cała sytuacja z pewnością źle wpłynie na rozwój psychiczny młodego człowieka.

 

Rozdział XXIII

Kogo to niesie o tej porze?

– Dzień dobry, Dżon Szulc? Przesyłka bedzie.

– O, jaka mała paczka.

– Mała, bo mała, ale płatna przy odbiorze. 120 proszsz…

– Ołki. Proszę bardzo.

– Podziękował! Miłego dnia życzem!

No, mój sznurku, wreszcie mogę dotknąć twego mistycznego splotu! Wierzę, że zagwarantujesz mi zbawienie. Nikt inny, tylko ty ocalisz mnie od tego żółtego psa! Muszę cię tylko zawiązać na nodze, tak? I spać z tobą? Nie ma problemu, kochany sznurku…

(kilka godzin później)

– Chr… kchrrk… kch… ooooch! aaa! uu! On mnie oczyszcza! On mnie zbawia!

– Co ty tam krzyczysz, stary głąbie? Do reszty ci odwaliło?

– Cicho siedź tam, kobieto! Jestem zbawiany!

– Do reszty, no k…, spać ludziom nie daje!

Co ona wie o zbawianiu, o tym cudownym uczuciu… Naprawdę poczułem, jakby z mojej duszy ktoś usuwał coś bardzo ciężkiego. Jest mi lżej, coraz lżej, jakby trochę pusto, ale wiem, że to pozytywna przemiana. W każdym razie ten mistyk miał rację. Uf… nareszcie jestem bezpieczny, mogę spać…

 

Rozdział XXIV

– Mamo, czy nie sądzisz, że z tatą dzieje się coś dziwnego?

– Synku, wiesz co, trudno mi o tym mówić, ale ty już jesteś duży, sam przecież widzisz jak jest… Bardzo się martwię o ciebie…

– Mamo, przecież tata by mnie nie skrzywdził, aż tak się nie zmienił.

– Nie o tym mówię… Chciałam powiedzieć, że być może lepiej by było, żebyś nie oglądał ojca w tym stanie, zanim z tego wyjdzie.

– To tata się leczy?

– Niezupełnie. Byłam u lekarza i dostałam dla niego lek, ale nie wiem jak go przekonać do zażywania.

– Mamo, nie wiem, czy zauważyłaś, że ojciec koresponduje z takim jednym pajacem, który chyba wyciąga od niego pieniądze?

– Nie… A skąd wiesz?

– Raz podejrzałem przypadkiem na komputerze.

– Ale dlaczego zaraz wyciąga pieniądze, Micz, co ty?…

– A bo on podaje się za uzdrowiciela.

– No widzisz! Może lepiej, żebyś wyjechał na jakiś czas do dziadków, a ja jakoś powiem ojcu, żeby brał te proszki.

– Zaraz! Mamo, mam pomysł! Można powiedzieć, że ten lek jest od tego gościa z internetu! Na pewno szybciej uwierzy, niż lekarzowi.

– Tak, Micz, masz rację. Jesteś taki mądry, synku!

– No to siadam do kompa i szukam tego Bamblhoga czy jak mu tam.

– I wydrukuj naklejkę na paczkę. A ja tymczasem spakuję cię i wyjedziesz zanim ojciec wróci. Będę za tobą tęsknić…

– Ja też, mamo.

 

Rozdział XXV

Gdzie ja mam te klucze od mieszkania? Ten nie, ten też nie. A te od czego? Od starego mieszkania? Zostawię na wszelki wypadek, może się kiedyś przydadzą. O, to te.

– Wróciłem!

– Był listonosz. Zostawił dla ciebie paczkę.

– Coś takiego? Drugą?

– Jaką drugą?

– A nic, nic… Micz jeszcze w szkole?

– No przecież do dziadków wyjechał, niedojdo jedna!

– Do twoich rodziców? Co tu się, kurna, dzieje?

– A co ma się dziać? Od tygodnia o tym mówiliśmy. W ogóle się dzieckiem nie interesujesz! A teraz muszę już lecieć, mam coś do załatwienia w centrum.

No i znowu się zaczyna. Jak ja miałbym tej kobiecie powiedzieć o moich duchowych problemach? No, nieważne. To co tam jest w tej paczce? Od Bamblbora? Coś takiego, pamięta o mnie! “Drogi Dżonie, ten oto duchowo naenergetyzowany proszek pozwoli ci…”

 

Rozdział XXVI

– Mistrzu Górskich Cieni, przybądź!

– Witajcie, Wszechmocni! Czy otrzymam nowe zadanie?

– Twoje zadanie jest starym zadaniem. Życie wybrańca jest w niebezpieczeństwie.

– Ależ on mnie do siebie nie dopuszcza! Nic nie mogę poradzić przeciw tej potędze.

– My również. Jednak sytuacja może odwrócić się w każdej chwili, zatem nie spuszczaj z niego oka. W razie czego to ty, nie kto inny, ma dotrzeć jako pierwszy do jego umysłu i przekonać go do słusznej drogi.

– Jak to “nie kto inny”? A kto jeszcze mógłby próbować bez waszego pozwolenia?

– Arduowie. Znaleźli sposób i próbują wpływać na świat poprzez swego żywiciela. Także Przedwieczni Magowie interesują się Wybrańcem.

– Oj, robi się tłoczno wokół Dżona…

– Tak, a przyszłość świata jest w twoich psich łapach. Ufamy ci.

 

Część trzecia – Śmierć i metamorfoza

 

Rozdział XXVII

Oj, biedny Dżonie, twoja aura jest taka blada! Pilnuję cię prawie pół roku, ale jeszcze nigdy nie widziałem cię w takim stanie. Kto cię tak omamił, że zadajesz sobie sam te tortury? One cię zniszczą, jeśli ci nie pomogę! A nie mogę ci pomóc, bo mnie nie widzisz.

Ten proszek osłabia cię energetycznie, a przez ten starożytny sznurek ktoś wysysa z ciebie całą moc, jak pijawka! Twoja aura jest tak słaba, że chyba niedługo będę mógł do ciebie mówić nawet na jawie, bez przenikania do twojego snu. Ale który z magów tak perfidnie kradnie twoją energię? Kto mógłby to być?

Gdybym miał jeszcze na ciebie jakikolwiek wpływ! Gdybym mógł ci powiedzieć jakie siły walczą o twoją moc…

 

Rozdział XXVIII

Już chyba z tydzień biorę ten naenergetyzowany proszek od Bamblbora i śpię z cudownym sznurkiem, a czuję się coraz gorzej. Może powinienem coś z tym zrobić? Pójdę do Bamblbora, niech powtórzy te egzorcyzmy, bo chyba się wyczerpała ważność.

Szanowny Panie Bamblborze,

Dziękuję za okazaną mi wcześniej pomoc. Upiorny pies przestał mnie nawiedzać. Pojawiły się za to nowe problemy, z którymi sam chyba nie dam sobie rady. Z każdym dniem słabnę, jakby uciekało ze mnie życie. Złe siły sprawiły też, że syn i żona, opętani przez demony, wyjechali do teściów, których podejrzewam o czary. Regularnie stosuję naenergetyzowany proszek, który od Pana dostałem. Oprócz tego zakupiłem też cudowny Sznurek Mu, który oczyszcza mnie i zbawia. Niestety to pomagało mi jedynie przez parę dni. Czy powinienem zgłosić się do Państwa Fundacji na kolejne egzorcyzmy? Bardzo Państwu ufam, zwłaszcza Panu osobiście. Proszę pamiętać o datkach, jakie przekazałem na krzewienie prawdy i pomoc duchową.

Pański oddany przyjaciel,

Dżon Szulc

 

Rozdział XXIX

Już odpisał! Się w głowie nie mieści, jak ten człowiek się poświęca! Nic, tylko zajmuje się problemami innych ludzi. Och, on jest wielki!

Mój Przyjacielu Dżonie,

Z wielkim niepokojem przeczytałem twój ostatni list. Nie wiem, skąd pochodzi proszek, który zażywasz, ale mogę cię zapewnić, że ja Ci nic nie wysyłałem. Powinieneś go natychmiast odstawić, a najlepiej wyrzucić w takie miejsce, by nie mógł nikomu więcej szkodzić, na przykład prosto do oceanu.

Natomiast o Sznurku Mu słyszałem wiele dobrego w kręgach osób dobrze zorientowanych w sprawach duchowych. Nie mam z nim co prawda osobistych doświadczeń, ale polegając na zdaniu moich serdecznych i zaufanych przyjaciół mogę Cię zapewnić, że ma on zawsze korzystny wpływ na strukturę energetyczną osoby.

Wracając do sprawy proszku sądzę, że padłeś ofiarą pewnych mrocznych kręgów, opętanych negatywnymi emocjami. To bardzo poważna sprawa, Dżonie, więc dobrze będzie, jeśli przeprowadzę osobiście diagnostykę energetyczną Twojego mieszkania. Jeśli będzie trzeba, postaram się oczyścić je z wszelkiej negatywności i przywrócić harmonię. Być może będzie konieczne, byśmy przeanalizowali proces twojego zasypiania, odtworzyli całą scenę, najlepiej w Twojej naturalnej porze snu, a ja zaobserwuję, czy jakieś negatywne byty nie próbują się do ciebie dobrać, i w razie czego użyję odpowiednich technik, które są mi znane.

Pozwól, że wspomnę na końcu o ozdrowieńczej i ożywczej mocy hojności. Dzieląc się dobrami materialnymi z potrzebującymi, wzmacniasz przepływ energii w swojej aurze, co nie jest bez znaczenia dla Twego bezpieczeństwa.

Twój Angus Bamblbor

Ale jak to…? Jeśli proszek nie jest od niego, to od kogo? Nora! Ta purchawa mi to dała, chce mnie otruć, stara flądra! Ale wymyśliła, żebym zdechł, jak ona będzie siedzieć u mamusi, a to by dopiero miała alibi. Nie ma mowy! Zdemaskuję ten spisek. Jak tylko przyjedzie Bamblbor, pójdziemy z tym proszkiem na prokuraturę, i… O, już tam będą wiedzieli, co z tym zrobić.

 

Rozdział XXX

No, co tam na fejsie?

Roq-Lekhma’er: Witam, panie Dżonie, jak się pan miewa? Jak panu służy Sznurek Mu??

Dżon Szulc: tak szczerze to bardzo źle ale to nie przez sznurek :(

Roq-Lekhma’er: Z pewnością nie

Roq-Lekhma’er: Przykro mi to słyszeć, a co panu dolega?

Dżon Szulc: moja żona próbowała mnie otruć

Roq-Lekhma’er: Coś takiego!!!!

Dżon Szulc: podesłała mi taki proszek i kazała pić w kawie

Roq-Lekhma’er: Chyba wiem, o co chodzi. Szary, trochę różowawy?

Dżon Szulc: tak dokładnie skąd pan wie?

Roq-Lekhma’er: Poważna sprawa, to nie jest zwyczajna trucizna.

Roq-Lekhma’er: Mnie również tym traktowano.

Dżon Szulc: skąd pan zna mojom kobite?

Roq-Lekhma’er: Nie sądzę, że to sprawka pańskiej żony.

Roq-Lekhma’er: Takiej trucizny używają groźni okultyści i czarnoksiężnicy.

Dżon Szulc: zawsze czułem że oni depczą mi po piętach

Roq-Lekhma’er: Odwiedzę pana, kiedy tylko znajdę czas, bo to temat na dłuższą rozmowę. Pozdrawiam.

Dżon Szulc: Pozdrawiam i dziękuje

Dżon Szulc: ale proszę mie uprzedzić

Roq-Lekhma’er: Nie omieszkam :)

 

Rozdział XXXI

Nienawidzę imienia Dżejd. Od siedmiu wieków używałam już różnych kretyńskich imion, ale Dżejd? Czemu nie Medlin? To ładnie brzmi. Albo Ajris. Dlaczego, akurat kiedy szukałam nowej tożsamości, w okolicy musiała umrzeć tylko jakaś Dżejd?! Już wolę być doktorem Sztolcmanem!

Już ledwie pamiętam swoje prawdziwe imię, Awijadża. Nie słyszałam go, odkąd wyrzucono mnie z wioski za czary… A co im, kurwa, czary przeszkadzały? Nie moja wina, że mnie opętali Arduowie. Musiałam mieć już takie wrodzone predyspozycje, bo te pradawne demony zawsze wybierają szczególnie uzdolnione dzieci.

Chcą, żebym zabiła Wybrańca i zaprzepaściła jego moc. Ale wystarczy, że w ostatniej chwili zjem jego serce i przejmę tę moc… a wtedy już nikt mnie znikąd nie wygna. Żegnajcie upokorzenia i ukrywanie się, witaj Awijadżo, najpotężniejsza wiedźmo na świecie! A co najważniejsze, odeślę Arduów do ciepłych krajów. Bardzo ciepłych! Tylko żeby nie usłyszeli!…

Mój stary wróg, Pankrejszas, także nie odpuszcza. Działa wśród ludzi niemal jawnie, choć pod kolejnym imieniem. Znalazł mnie, a dzięki mnie wytropił Wybrańca i próbuje mnie uprzedzić. Nie pozwolę! Jemu chodzi tylko o moc, a mi o wolność, o spokój…

Póki co, nie mogę się zagapić. Pankrejszas jest przebiegły i czujny, próbuje omotać umysł Dżona i przejąć jego energię. Mój podstęp z proszkiem nie jest mu na rękę. Wykorzysta każde moje potknięcie. Dobrze przynajmniej, że nauczyłam się żyć bez snu.

A sprawdźmy teraz, co u Wybrańca.

– Filiżanko, pokaż przecie, co też dzieje się na świecie?

Mogłam się domyśleć, że w erlgrejce będzie słabo widać.

– Pokaż mi Dżona, szklanko pieprzona!

Od razu lepiej. Stoi nad klopem. Ale nie sika… Co on robi, na duchy przodków!? Sypie do ścieku mój osłabiający proszek z jagód mchu i kwiatu paproci! To już koniec, nie mogę dłużej czekać.

To ostatnia chwila, żeby wyciąć Wybrańcowi serce, zanim odzyska siły.

 

Rozdział XXXII

– Ding! Dong!

Oryginalny dzwonek do drzwi ma ten Dżon. Chyba se jeszcze raz zadzwonię.

– Ding! Dong!

– Mistrzu Angusie!

– Witaj Dżonie! Jak się miewasz?

– Czekałem na ciebie, ale i tak nie mogę uwierzyć, że tu jesteś, że mnie odwiedziłeś i że…

– A może zaprosisz mnie do środka, bo ten ogródek ma bardzo złą aurę.

– Oczywiście. Wejdź, wejdź… Tu jest łazienka, tam salon, kuchnia… Napijesz się czegoś, mistrzu? Kawa, herbata, woda, soczek? A może coś mocniejszego? Piwerko? Winko? Łyski?

– Och, dziękuję, jesteś bardzo gościnny. Sok poproszę. Alkohole szkodzą na moje zdolności.

– Proszę.

– Pyszny. A teraz, Dżonie, proponuję, abyśmy na spokojnie przystąpili do rzeczy. Muszę się przyjrzeć, jak wygląda u Ciebie proces zapadania w sen. Jest już wieczór, więc może przygotuj się do snu, połóż się wygodnie i opowiedz mi dokładnie o wszystkich swoich problemach. Nie obawiaj się zasnąć. Tej nocy moje trzecie oko nad tobą czuwa.

Aha, wiedźmy! Ale bredzi… Tak, to idealny klient. I co jeszcze powiesz, pewnie ufo do ciebie przylatuje? Nawet jeśli nie, to i tak wyciągnę z ciebie niezły hajs, zanim ci psychika do reszty siądzie i cię zamkną. Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie, Dżoni, bo masz na pewno co nieco w banku i możesz to przepisać na Fundację. Lepiej, żeby żaden psychiatrolog nie podważał twojej poczytalności.

– Tak, tak, Dżonie, mów dalej. To bardzo ważne, o czym opowiadasz.

No, niedługo zaśnie. O, już. Śpi jak niemowlę. Ciekawe, gdzie trzyma alkohol. O, łyski! Dziabnę tylko troszeczkę, żeby nie było ode mnie czuć. Ale ten fotel wygodny… Zgaszę światło i chyba się zdrzemnę.

Co tak chrobocze? Czy to na balkonie, czy w mojej głowie? Ale głowę mam mocną, a wypiłem ledwie łyczek… Która godzina? Północ dopiero. Wyraźnie ktoś jest na balkonie, czy to aby nie włamywacz? O boziu! Schowam się. Co ten gość ma na sobie? Kaftany, falbany, ręczniki, fartuchy… i kupę medalionów! Wygląda jeszcze bardziej mistycznie ode mnie! I broda jaka długa.

Aaaa! Przenika przez szybę?! To duch! Nie, nie, spokojnie, duchów nie ma, to tylko łyski. Wypiłem więcej niż mi się wydaje, i dlatego nie pamiętam, ile wypiłem. Spokojnie, Angus, weź się w kupę. Spójrz jeszcze raz, na pewno go nie ma. Noż, kurza twarz, jest! Stoi nad Dżonem i coś mu się świeci na ręce. I Dżona Sznurek Mu też pulsuje tym samym kolorem. Ale się schlałem, wstyd…

Co tak szumi? Na pewno u mnie w głowie. Tylko dlaczego słyszę to od strony wentylacji? I skąd ten przeciąg?

– Zostaw go, Pankrejszasie, Wybraniec jest mój!

O Boże, ta kobieta wleciała tu przez kratkę od wentylacji! To się nie dzieje, to się nie dzieje…

– Odłóż ten nóż, wiedźmo, i tak ci to nic nie da. Sznurek połączył nasze aury mocą tajemnej kabały, o której nie masz pojęcia!

– Potęgą Arduów przepędzam ciebie…

Co oni bredzą? Po co to? Od kogo kasę chcą wyciągnąć? Ale się szarpią! Uważaj, mała, z lewej! Tak, i kopa mu, żeby nie wstał. Ale po co ci ta kosa? Zostaw Dżona, na Boga! Co tu się dzieje? Czy to magia? Magii nie ma, Angusie, to tylko łyski. Wydaje ci się, że dźgnęła Dżona w pierś, a on wstał i siedzi… I wydaje ci się, że nóż wylazł z pleców jegomościowi w ręcznikach… i że krwawi. To tylko zwidy!

– I na co ci była ta kabała, stara pierdoło? A ty, druga pierdoło, ani słowa!

To do mnie?!

– Tak, dziadu za fotelem. A jak komukolwiek opowiesz, poznasz moc gniewu Arduów.

Znikła! Halun do mnie mówił! A ten leży i ciągle krwawi! Krew… krew! A Dżon…

– Mistrzu, co się dzieje? Kto to jest? Co mu pan zrobił? Niech pan nie ucieka przez okno!

 

Rozdział XXXIII

– Sssz. Sto dwadzieścia trzy do bazy. Wieziemy podejrzanego o morderstwo. Bez odbioru. Sssz.

– Dobra, Bilu, twoja kolej na pisanie raportu.

– Twoja, Bobie.

– Moja, Bilu, ale ja prowadzę.

– To ty, Bobie, dyktuj, a ja zapiszę.

– Dobra. No to notuj. W toku czynności służbowych, w późnych godzinach nocnych, na miejscu zbrodni stwierdzono ofiarę uśmierconą przez otwarcie klatki piersiowej jednokrotnym ciosem przy pomocy ostrego, długiego narzędzia typu nóż kuchenny oraz zatrzymano właściciela lokalu mieszkalnego w którym ofiara została znaleziona, zwanego w dalszej części niniejszego raportu podejrzanym. Okoliczności wskazują jednoznacznie na udział zatrzymanego w…

– Ja nikogo nie zabiłem!

– Siedź cicho, gościu, bo cię tam Bil paralizatorem przysmaży.

– Widzisz, Bilu, kolejny niewinny. Wystarczy krzyknąć, a już cicho siedzi.

– Siedzi, siedzi, Bobie. I jeszcze sporo posiedzi.

– Jestem niewinny!

– Zamknij mordę!

– Aaaaaa! Nie paralizatorem! Aaaaaa!

– Bilu, paralizator się spalił.

– Nie tylko, kontrolki też zgasły, Bobie.

– Co się ze mną dzieje?! Ja świecę!

– Bilu, to jakiś czubek.

– Tak, w zeszłym roku też takiego wiozłem, Bobie. Tamten myślał, że jest Napoleonem i chciał zabić jakiegoś Łelingtona czy kogoś tam.

– Ja świecę! Ratunku! Dłonie mi się palą! Zatrzymajcie się!

– Bilu, światła nam zgasły.

– I jak na złość chyba ktoś wyłącza latarnie uliczne, Bobie.

– Czy wy nie widzicie tych płomieni?! Zgasły… Przestałem się świecić.

– Niezły świr, Bobie. Przestał się świecić, hehe!

– Świr przestał świecić, a my zaczęliśmy, Bilu. Znaczy, nam się światła zapaliły. O, już dojeżdżamy do bazy. Zostawiamy klienta i z powrotem na patrol.

 

Rozdział XXXIV

Jestem na komendzie, a nic nie zrobiłem i nic nie rozumiem. Co się dzieje? Czy to wszystko przeze mnie? Kto to był ten Żyd martwy, czy Arab? Dlaczego Bamblbor go zabił? Śniła mi się jakaś wiedźma z nożem, podobna do Dżejd… Bo to był sen, prawda? Bo dźgnęła mnie, a mi nic nie jest. Tylko ten sznurek rozsypał się w proch. Może trzeba go było prać? Co tu się dzieje? Co ja powiem w tym sądzie? I te ręce… Jak się zaświeciły, to pogasły latarnie. Przypadek? Czy moja wina? A gdybym tak spróbował specjalnie?

– Uchhh…

– Się tam nie zesraj przed przesłuchaniem, bo źle wypadniesz przed prokuratorem. Co jest, kto zgasił światło?

– To chyba ja, panie władzo…

– Zamknij się.

Czuję w sobie jakąś przemianę w sobie. Trochę mi się w głowie kręci.

– Uch…

No, zapaliłem światło. Gdzie mnie prowadzą? Wszystko mi jedno, nic nie rozumiem, słabo mi. O, taki stolik w pokoju z lustrem to ja widziałem w telewizji. Teraz przyjdzie glina w cywilu i spisze zeznania. No przecież nie powiem mu prawdy, bo nikt nie uwierzy. O, dwóch idzie. To będzie dobry i zły glina. Tylko który jest zły?

– Dżon Szulc?

– Nie! Albo tak? Sam już nie wiem – co ja gadam?

– Nie kombinuj, chłopie, bo jak będziesz marnował nam czas, to pogadamy inaczej – mówi ten chyba zły.

– Nikogo nie zabiłem!

– Ołki. Więc proszę przedstawić swoją wersję, panie Szulc. Jesteśmy tu tylko po to, żeby spisać pana zeznania – odpowiada ten chyba dobry.

– Nocował u mnie Angus Bamblbor. Obudziłam się, a ten gość w szmatach już leżał we krwi.

– Więc on się nazywa Bamlbord?

– Nie, Bamblbor, ale nie, bo to nie on…

– Gadaj po ludzku! Za szybą, koleś, jest dwóch gliniarzy, którzy dawno, od wczoraj, nikogo nie tłukli!

– Angus Bamblbor uciekł przez okno, kiedy się obudziłem. Tego zabitego nie znam, przysięgam. Chyba, że to ten… Roq-Lekhma’er…

– Na zdrowie – mówi chyba dobry, ale raczej chyba głupi glina.

– Ja nie kicham, tylko on się tak nazywa. Jest mistykiem ze Wschodu.

– O, to ciekawe, panie Szulc. A co ten mistyk i ten rzekomy drugi człowiek robili w pana mieszkaniu?

– Oni obaj są mistykami, jeden ze Wschodu, drugi tutejszy, swój chłop, ale wielce duchowa osobowość, no i oni wypędzali ze mnie demony – gadam głupoty, chociaż nie chcę, miałem nie mówić rzeczy w które mi nie uwierzą.

– Dość tego, Dżoni! – mówi zły glina. – Nie mam czasu na takie bajki. I nie próbuj udawać wariata! Tej nocy pokłóciłeś się z ofiarą i zabiłeś ją nożem kuchennym. Gdzie jest narzędzie zbrodni?

– Wiedźma zabrała. Nazywa się Dżejd Hejczer, ale nie wiem, jak się to pisze, bo to tej starej prukwy koleżanka.

– Zastosujmy inne metody…

– Czekaj, Czarlsie – mówi dobry choć głupi glina – może trzeba przeprowadzić badania psychiatryczne.

– Gość w kulki z nami leci, ja potrafię poznać wariata. W końcu pracuję z tobą pięć lat, Majk.

– Panowie, to prawda! przychodził do mnie w nocy jeden gość – co się dzieje, że nie mogę się powstrzymać przed mówieniem prawdy? – Wyglądał najpierw jak pies, a potem jak Chińczyk.

Cicho! Muszę się zamknąć. Nie powiem nic, aż nie przydzielą mi prawnika. Wdech, wydech, wdech…

– Powiem wam wszystko, co tylko chcecie wiedzieć! – co ja plotę?!

– Nie wiem jak ty, Majk, ale ja mam tego dosyć – mówi zły Czarls.

– Ja też wysiadam. Zapiszemy w raporcie, że bredzi i nie współpracuje – mówi Majk. – Sam tego chciałeś, Dżoni!

– Majk, wcale nie wypadłeś jak dobry glina, tylko po prostu głupi – wypaliłem. – Musisz więcej trenować. Ała!

Mój nos! Chyba mi go złamał. Co się ze mną dzieje, że mówię wszystko szczerze?

No i znowu mnie prowadzą. Teraz na pewno do aresztu.

 

Rozdział XXXV

Wreszcie aura Dżona dojrzewa i otwiera się dla mnie droga. Mogę wkroczyć do akcji. Dżon wygląda na zdezorientowanego.

– Dżonie!

– Co? Kto? Kto tu jest?

– To ja. Tu stoję. Tylko nie panikuj, proszę.

– Pies! Pies! Tu jest pies!

– Mówiłem, nie panikuj. Przyszedłem porozmawiać.

– Czy nikt inny nie widzi tego psa?

– Przyda ci się moja pomoc. Dzieją się wokół ciebie rzeczy, które chciałbyś zrozumieć. Nie zdajesz sobie sprawy ze swojej wartości i roli jaką odgrywasz w tej historii. Jeśli mnie nie wysłuchasz, zginiesz, a świat jaki znasz czeka zagłada.

– Eee…

Czekałem na to “eee”. Skupił się na swojej niewiedzy. Już raz próbowałem mu wszystko wytłumaczyć, może tym razem się uda. Dżon jest skomplikowanym człowiekiem, a w dodatku ma już wyrobioną opinię o rzeczach nadprzyrodzonych. W sumie, sam nie wiem od czego zacząć. Może spróbuję wprost:

– Jesteś Wybrańcem, a ja jestem twoim strażnikiem. Nazywam się Czodak.

– Hej, czy nikt tego nie widzi? Czemu nikt nie zwraca na mnie uwagi?

– Rozmawiamy telepatycznie. To jedna z twoich mocy, Dżonie. Jeśli nie nauczysz się ich używać, nie odnajdziesz swojej drogi. Czy mam mówić dalej?

– A mów pan, panie Czodak, zjedz mnie, zabij, zrób co chcesz. Mi jest już wszystko jedno.

– Dżonie, urodziłeś się z wielką mocą, która czekała na moment przebudzenia. W tym roku skończyłeś 44 lata, to magiczna liczba. W świecie duchów przewidziano, że Przedwieczni Magowie mogliby skraść twoją moc i używać do własnych celów. Przydzielono mnie do twojej ochrony, jednak nie umiałem do ciebie dotrzeć, za co przepraszam. To z pewnością z powodu przepaści kulturowej. Jeden z Przedwiecznych Magów, Pankrejszas, zwany też Rok-lek-coś-tam, przez tajemny, kabalistyczny sznurek zasysał energię z twojej aury, natomiast wiedźma Awijadża podała ci proszek, aby tę twoją aurę osłabić, być może aby zaszkodzić Pankrejszasowi, a być może dlatego, że bez niej jesteś bezbronny, a ona chciała cię skrzywdzić. Nie znam szczegółów, za co również cię przepraszam. Kiedy dźgnęła cię w pierś, niechcący zabiła Pankrejszasa, a ciebie przebudziła. Teraz jesteś potężniejszy ode mnie, ale jeśli zechcesz, a moi zwierzchnicy na to pozwolą, chciałbym cię nauczać jak wykorzystywać moc. Możemy zacząć już teraz, jeśli chcesz, postawmy górę przed faktem dokonanym. Co ty na to, Dżonie?

– A jaka jest rola Bamblbora?

– Kogo? Nie znam człowieka. Widocznie żadna.

– No, a co będzie dalej?

– Naprawisz świat.

– Dotąd żem naprawiał tylko pompy.

– Dasz radę. Świat jest jak jedna wielka pompa. Energia krąży w nim, zatrzymuje się w wadliwych i brudnych rurach, a wtedy trzeba je wymienić, albo przeczyścić. A teraz mamy sporo czasu, więc może przystąpimy do lekcji?

– A, czemu nie…

 

Rozdział XXXVI

– Herbato zielona, co znasz się na demonach, pokaż mi Szulca Dżona, który musi skonać.

Co to, jest w jakimś więzieniu? No jasne, policja znalazła martwego Pankrejszasa, Wybraniec jest w areszcie śledczym. Co dalej? Nie dość, że się przebudził i przegnał mnie swoją aurą, jakbym była muchą, to jeszcze teraz pilnują go niewtajemniczeni, uzbrojeni ludzie. Och…

– Awijadża! Gdzie zwłoki Wybrańca?!

– O Łaskawi, litości! Nie było warunków do walki. Wmieszał się Pankrejszas i jakiś stary debil…

– A twoim zadaniem było to przewidzieć i się przygotować, głupia!

– Ale za to pozbyłam się konkurencji, a co nie wyszło, to naprawię. Mam już plan.

– Kolejny plan. Tracimy cierpliwość. Podejrzewamy, że knujesz coś w tych ohydnych zakamarkach twego ludzkiego umysłu, gdzie brzydzimy się zaglądać.

– Przysięgam, że jestem lojalna, i że teraz go zabiję! Przysięgam na duszę mojej matki!

– Będziemy czuwać. Ale nie myśl, że ten zawód, który czynisz Wszechmocnym Arduom, pozostanie bezkarny.

– O nie!… Litości! Aaa!!!

 

Rozdział XXXVII

– Mówiłem, Bilu, że to czubek… Uch, jakie wertepy. I w dodatku tak wąsko.

– Tak, Bobie, ja też tak myślałem. Nie boisz się wieźć takiego?

– Nie, bo ten doktór… y…

– Sztolcman, Bobie.

– Dzięki, Bilu, Sztolcman mówił, że to niegroźny wariat. Ale żółte papiery to ma po byku.

– A skąd wiesz? Czytałeś?

– Nie, widziałem jak niósł. Dużo tego było. Musi się gościu leczyć od lat.

– Biedna jego żona. Dlaczego się nie rozwiedli?

– Może uciekł z tego szpitala żeby ją odnaleźć, a jej w do mu nie było. Ale jaja, Bilu.

– I zabił tego łachmytę, bo myślał, że to jej kochanek!

– Może, może. Ale że szedł pieszo taki kawał drogi, po takim odludziu, to mi się w głowie nie mieści. I te wertepy!

– Uważaj, Bobie, ktoś stoi na drodze!

– Widzę. Czemu toto nie złazi na pobocze? Nie mam miejsca, muszę hamować.

– Pogonimy ją zaraz, poterówa cholerna.

– Co? Nie znam tego słowa, Bilu.

– No, fanka Potera, Bobie. Przebrana za wiedźmę.

– Pewno jakiś zlot mają w okolicy.

– Ej, panienko, proszę ustąpić z drogi, albo użyjemy dopuszczalnych środków przymusu bezpośredniego… Bobie, co ty robisz z tym paralizatorem?!

– Bilu, to nie ja! Moja ręka się zbuntowała, nie mogę jej powstrzymać!

– Bobie! Nie!

– Bilu, przepraszam! Nie chciałem! Co ty robisz, wiedźmo!

– A teraz pan władza będzie uprzejmy rozkuć więźnia i usunąć mi się z drogi.

– Zrobię co zechcesz, tylko nie zabijaj mnie. Ani Bila.

– Ruchy, ruchy!

– Jesteś wolny, Dżoni. Wyłaź. Koleżanka świruska cię odbiera za poręczeniem.

– No, a teraz śpij dobrze.

– O nie, znowu, moja ręka! Co robisz z moją ręką! Nie parali…

 

Rozdział XXXVIII

Co się dzieje, do cholery? To ta wiedźma, Dżejd. Boże, potrafi manipulować ludźmi jak marionetkami! Policjant sam się załatwił tym prądem, tego jeszcze nie grali.

– Czego chcesz, babo?!

– Ale ja nie chcę… – jąka się, jakby wystraszona.

– Co mówisz?

– Ja muszę cię… ale ja nie… ale musz…

Co wkoło niej lata? Jakieś czarne motyle? One coś mówią!…

– Zdrada, zdradziła nas, zabić ją!

– Nie, o Wszechmocni, to nie tak… – krzyczy i pada na ziemię.

Nie wiem co robić. Dżejd wygląda jakby miała padaczkę, ale to na pewno przez te demony. Czy mam uciekać, czy pomóc? Ale ona chciała mnie zabić!

– Po… pom… cy… Dż…

Prosi o pomoc. Czodak mówił, że muszę pomóc każdemu. Hm… Dżejd to też rura. Albo pompa. A demony to nagromadzony brud. Spróbują ją odetkać.

– Uch…

– O nie, stał się potężny! – krzyczą motyle. – Daruj nam życie, Wybrańcze, będziemy ci służyć!

– Poszły won! Wywalę was stąd, uch…

– Nie mamy złych zamiarów, to ta wiedźma, Awijadża, chciała cię zabić i zjeść twe serce, a my ją powstrzymujemy…

– A ja nie robię wam krzywdy, tylko odtykam Dżejd kanały i puszczam energię. Co, nie podoba się wam?

– Aaa…! – i już ich nie ma.

– Dżejd, słyszysz mnie?

Jest całkiem nieprzytomna. Spróbuję jej zrobić usta-usta. Nie umiem, ale niezła jest.

– Fuj, dawno nie myłeś zębów!

– Wybacz, Dżejd, w areszcie nie dali mi szczoteczki.

– Nieważne, odsuń się. Masz żonę, Norę.

– Ta podła baba chciała mnie zabić. I ty też.

– Nie, Dżon, to wszystko moja wina. Nora chciała ci pomóc, myślała, że jesteś chory, a ja dałam jej proszek który cię osłabiał, żebym mogła wyciąć ci serce.

– Ale po co ci to serce, do cholery?

– Tylko w ten sposób mogłam się uwolnić od Arduów…

– Tych motyli? Demonów?

– To pradawne istoty żyjące z ludźmi w symbiozie. Dają moc i podtrzymują przy życiu, a w zamian trzeba im służyć. Dżon, ja mam siedemset lat…

– A fuj… A ja cię całowałem?! Błech!

– Teraz będę się starzeć w normalnym tempie. Dzięki tobie będę normalną kobietą. Nie wiem, jak ci dziękować, ja planowałam cię zabić, a ty mi zwróciłeś życie… Przepraszam.

– Ale dlaczego nie szukałaś pomocy przez te wszystkie lata? Wolałaś być wiedźmą?

– To nie tak… Bardzo chciałam prosić kogokolwiek o pomoc, ale Arduowie karzą takie zachowanie potwornym bólem. Musiałam dla nich żyć i zabijać ich wrogów.

– I co teraz?

– Wróć do Nory, Dżon, ona cię potrzebuje.

– Gliny mnie szukają!

– Jesteś cudotwórcą, na pewno coś wymyślisz.

 

Rozdział XXXIX

Znów tu jestem. Nie wiem, jak zareagują Superciotka i Hiperwujek. Jak mnie ocenią? Co będzie?

– O, wszechmocni, przybyłem!

– Wiemy, Cieniu. Sprawiłeś się dobrze, wykonałeś swoją misję i jesteś wolny. Teraz Wybraniec odnowi wasz świat.

Uff… Kamień z serca.

– Czy wolno mi wobec tego prosić o pozwolenie na nauczanie Dżona?

– A od kiedy przejmujesz się pozwoleniem “Góry”?

Strach. Ogarnia mnie niewypowiedziany strach. Wiedzą o tym, że podjąłem samodzielną inicjatywę. Nie lubią tego.

– Wybaczcie, taka samowola już się więcej nie powtórzy…

– Ależ nie gniewamy się. Ale i nie możemy się na to zgodzić. Jesteś niedoskonałą istotą, twoje własne lekkomyślne działania odebrały ci ludzką postać, a Wybraniec potrzebuje nieskazitelnego nauczyciela, który uwolni go od ludzkich słabości.

– A co będzie ze mną?

– Już mówiliśmy. Jesteś wolny. Możesz porzucić formę psa i ponownie odrodzić się jako człowiek. Masz czyste konto.

Dobre i to.

– Ale nie będę nic pamiętał?

– Ależ oczywiście, że nie. Przejdź tym oto tunelem.

We mgle, która nas otacza otwiera się ciemny, ciepły tunel. Wchodzę w niego posłusznie, robi się ciasny, wilgotny, muszę pełznąć, przeciskać się… Co to? Co to za światło?

– Łaaa! Łaaa! Łaaa!

– Gratuluję, chłopczyk…

 

Koniec

Komentarze

Niestety, nie podoba mi się.

Autor co prawda zapowiada, że opowiadanie jest absurdalne, ale nie spodziewałam się, że poziom nonsensu stanie się aż tak nużący, że przytłoczy wszelki ewentualny humor. Skutek jest taki, że Wśród mistyków, miast rozbawić, zmęczyło mnie okrutnie.

Zastanawiam się, w jakim celu każda scenka została oznaczona kolejnym numerem i podniesiona do rangi rozdziału. Takie poszatkowanie tekstu jest, moim zdaniem, raczej niedorzeczne i znakomicie utrudniło lekturę.

 

Gapię się wszyst­ki­mi ocza­mi w jego zmarsz­czo­ne, za­tro­ska­ne czoło.Gapię się wszyst­ki­mi ocza­mi na jego zmarsz­czo­ne, za­tro­ska­ne czoło.

 

Ide­al­ny cel dla bytów rząd­nych krwi.Ide­al­ny cel dla bytów żąd­nych krwi.

 

Chyba się wezmę pójdę i wy­spo­wia­dam. – Jak można się wziąć? ;-)

 

to bym cie udu­sił tą twoją pu­cho­wa po­du­szecz­ką… – Literówka.

 

O, zro­bi­ła pauzę na wzię­cie głęb­sze­go od­de­chu… – Oddech, to wdech i wydech. Nie można wziąć głębokiego oddechu, choć można głęboko oddychać. Można też głębiej nabrać powietrza, głębiej odetchnąć.

 

Roz­wa­li­my ci na ka­wał­ki aurę!Roz­wa­li­my ci na ka­wał­ki aurę!  

 

Moja to­tal­na jaźń roz­bły­ska zie­lo­nym bla­skiem i two­rzy się przede mną tunel, który wsysa mnie wyżej… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Po­zwo­li­my Ci przy­brać twoją po­przed­nią, ludz­ką po­stać… – Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

jak już doj­dziesz do… tam, gdzie piel­grzy­mu­jesz. – …jak już doj­dziesz do… tam, dokąd piel­grzy­mu­jesz.

 

Po raz pierw­szy od 300 lat… – Po raz pierw­szy od trzystu lat

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

widok sta­re­go mni­cha u wez­gło­wia jego fo­te­la. – Fotele nie mają wezgłowia.

 

któ­rych tech­no­lo­gia pro­duk­cji wy­mar­ła wraz ze śmier­cią ostat­nie­go ka­pła­na… – Jak wymierają technologie?

 

Tekst oceniam na 5.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rozdział XXX

No, co tam na fejsie?

Roq-Lekhma’er: Witam, panie Dżonie, jak się pan miewa? Jak panu służy Sznurek Mu??

Dżon Szulc: tak szczerze to bardzo źle ale to nie przez sznurek :(

[…]

Dżon Szulc: Pozdrawiam i dziękuje

Dżon Szulc: ale proszę mie uprzedzić

Roq-Lekhma’er: Nie omieszkam :)

<>

Bardzo dobrym obyczajem jest w przypadkach takich, jak powyżej, różnicowanie typograficzne zapisu osób, czy to imion, czy nicków uczestników “pisanego dialogu”, i wypowiedzi na piśmie. Na przykład:

Dżon Szulc: ale proszę mie uprzedzić

Roq-Lekhma’er: Nie omieszkam :)

Sam tekst wydaje mi się, podobnie jak regulatorom, przefajnowany, przeszarżowany, co bardziej nuży, niż zaciekawia.

A mnie się nawet spodobało. Może i nic specjalnie odkrywczego, ale ładnie się przejechałeś po dzisiejszych czasach i podejściu do duchowości. Szkoda tylko, że błędów nie poprawiłeś.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka