- Opowiadanie: lolowiec65 - Pogoń za smokiem

Pogoń za smokiem

Mam na imię Ma­te­usz. mam 15 lat. Pisze opo­wia­da­nia i książ­kę od roku. Chcia­łem gdzieś udo­stęp­niać swoje tre­ści i po­my­śla­łem że wyślę pracę na ten kon­kurs. Mam na­dzie­je że się spodo­ba.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pogoń za smokiem

Pogoń za smo­kiem

 

I

Oczy­wi­ste jest to że nie ma po­tęż­niej­sze­go stwo­rze­nia na ziemi jakim jest zie­ją­cy ogniem smok – naj­więk­szy wróg rasy ludz­kiej, od­wiecz­ny prze­ciw­nik i tę­pi­ciel. Smoki dzie­li­my ze wzglę­du na ich barwy, za­zwy­czaj są: zie­lo­ne, czer­wo­ne, czar­ne i białe, choć to już rzad­kość. Wy­so­kość ta­kiej be­stii ma koło 8 ar­szy­nów na 30 lub 40 dłu­go­ści wraz z ogo­nem. Zie­lo­ne ga­dzie oczy, a w pasz­czy ma mie­cze ostre jak elfie szty­le­ty. Na grzbie­cie swoim skrzy­dła ogrom­ne roz­ło­ży­ste mają, do uno­sze­nia się prze­stwo­rzach zdat­ne. Smoki są całe po­kry­te łu­ska­mi a u nie­któ­rych można za­uwa­żyć kolce na nie­któ­rych czę­ściach ciała. Szpo­ny u stóp ma za­krzy­wio­ne jak kosy, rów­nie ostre jak zę­bi­ska. Jeśli ktoś po­two­ra owego zo­ba­czy, radzę mu ucie­kać jak naj­da­lej i nawet się nie za­trzy­my­wać. Cho­ciaż zda­rza­ły się przy­pad­ki za­bi­cia ta­kich be­stii. Sła­bym punk­tem smo­ków jest pod­brzu­sze i pod­gar­dle, to tam naj­le­piej ugo­dzić gada mie­czem.

Al­fred del Lau­xiem „Smoki i inne po­two­ry ga­do­po­dob­ne”

 

Przed nimi była wio­ska. Spa­lo­na wio­ska. W po­wie­trzu czuć było za­pach dymu i ognia. Wiatr szu­miał nie­pew­nie, bu­dząc grozę. Po pra­wej stro­nie drogi wio­dą­cej przez śro­dek wsi, do­pa­la­ły się jesz­cze kon­struk­cje spo­pie­lo­nych chat. Zwę­glo­ne drze­wa – przy­po­mi­na­ją­ce po­chod­nie –  były już po­zba­wio­ne liści, ża­rzy­ły się jesz­cze na wie­trze. Co jakiś czas od­ry­wa­ła się czar­na gałąź. Tar­gon za­trzy­mał swo­je­go kasz­ta­no­we­go  konia, zsiadł, przy­kuc­nął nad dy­mią­cym się cia­łem. Nie był wsta­nie oce­nić płci, ani wieku skre­mo­wa­nych  zwłok.

– Jed­nak to co mówił karcz­marz w Aher­gher było praw­dą… – mruk­nął.

– Co tam szep­czesz? – spy­tał Pa­trick zsia­da­jąc z bia­łej kla­czy.

– Smok był tu kilka go­dzin temu..

Pa­trick ro­zej­rzał się po nie­mi­łym te­re­nie. Smark­nął, po­pra­wił koł­nie­rzyk zie­lo­ne­go szla­chec­kie­go ka­fta­na.

– No.. no.. I co z tego? – za­wa­hał się wciąż roz­glą­da­jąc do­oko­ła.

– Je­ste­śmy na do­brym tro­pie.. – Tar­gon wstał.

– Żar­tu­jesz sobie? Mu­si­my się stąd wy­no­sić, do licha! Po co my w ogóle je­dzie­my za tą ga­dzi­ną?

– Chce go zo­ba­czyć. Smoki znam je­dy­nie z bajek.

– No tak, tu się puk­nij! Chyba Ci życie nie miłe! – na­dą­sał się Pa­trick.

– Pa­mię­tasz tam­tych ludzi z trak­tu?

– A jeśli tak to co?

– Nie wi­dzia­łem na ich twa­rzach lęku. Dum­nie ma­sze­ro­wa­li krzy­cząc że za­bi­ją smoka.

– To eicrań­scy na­jem­ni­cy. Zwy­kłe zbiry! Prę­dzej im ten smok w zad ogniem na­dmu­cha niż oni go ubiją, O! Zresz­tą nadał­byś się do nich

– Niby czemu?

– Spójrz tylko na sie­bie – mach­nął nie­dba­le ręką Pa­trick.

Męż­czy­zna od­ru­cho­wo spoj­rzał na sie­bie. Miał dłu­gie, lekko prze­kra­cza­ją­ce ra­mio­na, ciem­no­brą­zo­we włosy. By­stre piwne oczy i kil­ku­dnio­wy za­rost. Był do­brze zbu­do­wa­ny, ale też szczu­pły. Nosił skó­rza­ną ja­sno­brą­zo­wą, wzmac­nia­ną na ra­mio­nach me­ta­lo­wy­mi ochron­ka­mi zbro­je z byka, po­kry­tą ma­ły­mi srebr­ny­mi, luźno roz­rzu­co­ny­mi ćwie­ka­mi. Na ple­cach, w po­chwie miał miecz. Spod pan­ce­rza wy­sta­wa­ły man­kie­ty bia­łej ko­szu­li, lecz nie do­się­ga­ły nawet nad­garst­ka. Ciem­no­brą­zo­we lnia­ne spodnie, no­gaw­ka­mi wpusz­czo­ne w czar­ne ko­za­ki, pod­trzy­my­wał skó­rza­ny pas, do któ­re­go przy­mo­co­wa­ny był szty­let i bu­kłak z winem.

– Bre­dzisz Pa­trick. Masz, napij się wina i wsia­daj na konia.

– Nie chce żad­ne­go wina!

– To czego ty chcesz?

– Za­wró­cić.

– O nie, nie… Prze­je­cha­li­śmy już ka­wa­łek, nie za­wró­ci­my.

– To jedź sam!

– Skoro tak, to wra­caj, do grodu tro­chę da­le­ko, a ściem­nia się. W la­sach są wilki i inne stra­szy­dła. No ale twoja wola.

Tar­gon wsiadł na konia, lek­kim kłu­sem po­je­chał dalej w głąb spa­lo­nej wio­ski. Pa­trick stał jesz­cze przez chwi­le, za­sta­na­wiał się. Nagle w po­wie­trzu roz­brzmia­ło wycie wilka.

– Wilki przy­szły się na­żreć na tru­pach, żywym też nie po­gar­dzą! – krzyk­nął już z pew­nej od­le­gło­ści Tar­gon.

– Dobra już dobra, jadę! – Pa­trick wsiadł na konia – Za­cze­kaj!

Po­gnał pędem za od­da­la­ją­cym się Tar­go­nem.

 

 

II

 

W od­da­li nad rzeką mi­go­ta­ły jasne nie­wy­raź­ne świa­teł­ka obozu. Wę­drow­cy zje­cha­li ze wzgó­rza, trzy­ma­jąc się nie­wiel­kiej wiej­skiej drogi, na któ­rej mie­ści­ły się rap­tem dwa wozy obok sie­bie.

– Na­jem­ni­cy – mruk­nął Tar­gon.

– Je­dzie­my do nich?

Tar­gon nie od­po­wie­dział, po­gnał konia do przo­du, zo­sta­wia­jąc w tyle swo­je­go kom­pa­na.

Droga wio­dła wzdłuż rzeki. Przy niej rósł wrzos i zie­lo­ne pa­pro­cie. W kry­sta­licz­nie  czy­stej wo­dzie od­bi­ja­ły się srebr­ne gwiaz­dy na nie­bie. Księ­życ był dziś w pełni. Biała kula lśni­ła na gra­na­to­wym tle nieba. Tar­gon za­cze­kał na Pa­tric­ka, który bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał po­gnać nieco konia. Klacz była jed­nak upar­ta, i nie chcia­ła przy­spie­szyć, drep­ta­ła lekko z gra­cją po pia­sko­wej dro­dze.

– Chodź­że Pa­trick.

– Nie wi­dzisz jaka ta ko­by­ła jest upar­ta? 1000 koron eicrań­skich na nią wy­da­łem a to bydle nawet mnie nie słu­cha!

– Prze­sa­dzasz…

Na­jem­ni­cy sie­dzie­li wokół ogni­ska na drew­nia­nych kło­dach. Jedli pili i śmia­li się. Mieli przy sobie broń, opar­tą o bele drew­na.

– Co­ście za jedni? Po­dejdź­cie bli­żej ognia, twa­rzy nie widzę. – ode­zwał się na­jem­nik w krót­kich czar­nych krę­co­nych wło­sach. Nie był stary chodź za­rost miał ob­wi­ty. Nie miał około trzy­dzie­stu-pię­ciu lat. Odzia­ny w skó­rza­ny ka­ftan z że­la­zny­mi ochro­na­mi na ra­mio­nach i klat­ce pier­sio­wej. Obok niego leżał opar­ty o kłodę ogrom­ny dwu­ręcz­ny topór wo­jen­ny – No, śmia­ło, śmia­ło! Sia­daj­cie, ogrze­je­cie się tro­chę. Oko­li­ca zimna, przy gó­rach, pew­nie zmar­z­li­ście jadąc wie­czo­rem. Od­pocz­nij­cie trosz­kę – ode­zwał się na­jem­nik w krót­kich czar­nych krę­co­nych wło­sach. Nie był stary chodź za­rost miał ob­wi­ty. Nie miał około trzy­dzie­stu-pię­ciu lat. Odzia­ny w skó­rza­ny ka­ftan z że­la­zny­mi ochro­na­mi na ra­mio­nach i klat­ce pier­sio­wej. Obok niego leżał opar­ty o kłodę ogrom­ny dwu­ręcz­ny topór wo­jen­ny.

– Dzię­ku­je, panie – ski­nął głową Tar­gon.

– Pie­czy­ste­go?

– Z czego? – spy­tał Pa­trick.

– Ważne że masz co jeść, bra­cie.

Pa­trick po­pa­trzył na na­jem­ni­ka jakby do­ma­gał się od­po­wie­dzi.

– Z sarny, dziś upo­lo­wa­nej. To co skosz­tu­je­cie? No, bierz­cie, na zdro­wie. Je­stem Ska­ren Derin – do­wód­ca tej grupy na­jem­ni­ków.

– Tar­gon z Er­den­bur­gu , a to mój druh…

– Sam się przed­sta­wię – prze­rwał Pa­trick prze­żu­wa­jąc mięso – Je­stem Pa­trick Filip del Falco – sługa kró­lew­ski na dwo­rze w Srebr­nej Przy­sta­ni. Po­tra­fię grać na har­fie i je­stem wspa­nia­łym mówcą.

– To co ty tu ro­bisz? – spy­tał po­gar­dli­wie jeden z na­jem­ni­ków.

– A no, po­dró­żu­ję, z dworu mnie wy­gna­li bo rze­ko­mo ka­płan­ka Ceres ogło­si­ła że mie­li­śmy ro­mans. Ale to nie praw­da! Wko­pa­li mnie by prze­jąć moje ważne sta­no­wi­sko. Cho­le­ra..

Kilku męż­czyzn za­śmia­ło się pod nosem. Tar­gon też nie ukry­wał uśmie­chu.

– Na kogo zle­ce­nie dzia­ła­cie? – spy­tał – Kto wam dał roz­kaz gada zabić?

– A no tak, dzia­ła­my na zle­ce­nia króla He­de­mi­ra Eicrań­skie­go. Na jego roz­kaz mamy smoka ubić, a wszyst­ko co przy nim dla nas ma być.

– Skar­by oczy­wi­ście – pod­nie­cał się tęgi na­jem­nik

– Skar­by są tylko w baj­kach dla dzie­ci – ode­zwał się pie­go­wa­ty chu­dzie­lec – W rze­czy­wi­sto­ści to smok ni­cze­go nie ma. No ale na jego łu­skach kłach i ję­zy­kach można się tro­chę do­ro­bić. No a za jego łeb, to już jest mała for­tu­na. Kil­ka­set fla­szek do­brej go­rzał­ki można by kupić.

– No ale zja­wi­ło się też kilku ta­kich, co mówią że be­stie sami mogą ubić – ob­ja­śnił Ska­ren.

– A mia­no­wi­cie?

– Po­ja­wił się ry­cerz jeden, ma­syw­ny, w zbroi na bia­łym koniu i mówi do nas że­by­śmy do domów wra­ca­li, bo on gada sam za­rą­bie. Wy­śmia­li­śmy go jeno i od­szedł.

– Dokąd?

– Tam jak pój­dziesz za nasz obóz, w stro­nę gór i wą­wo­zu, tam przy ogni­sku go znaj­dziesz. No i sie­dzi, czeka aż po­twór sam się po­ja­wi.

– A po­ja­wi się?

– Wie już że tu je­ste­śmy, wtar­gnę­li­śmy na jego teren. Na pewno mu się to nie po­do­ba.

– Do­sta­nie to­po­rem przez łeb i od­le­ci – dodał ktoś z na­jem­ni­ków.

Cała kom­pa­nia wy­bu­chła śmie­chem.

– Mówię ci Tar­gon – po­dra­pał się po gło­wie Ska­ren Derin – Żaden osi­łek, żaden mo­carz tego świa­ta, żaden wa­li­gó­ra, żaden mistrz mie­cza, nie po­ko­na sam smoka. A to co baby pod pło­tem ga­da­ją że po­ja­wia się ry­cerz w zbroi i złego gada ubija to naj­zwy­czaj­niej­sze bred­nie.

– Wiem o tym, ale jak widać od­waż­nych nie bra­ku­je.

– Ra­czej głu­pich

Mil­cze­li przez chwi­le. Każdy do­kań­czał jeść. Na śro­dek jeden z na­jem­ni­ków wy­to­czył becz­kę, usta­wił pio­no­wo, otwo­rzył.

– Pro­szę, bierz­cie ku­becz­ki i na­pij­cie się piwa. Schło­dzo­ne.

– Ktoś jesz­cze przy­był?

– Ta­akkk – za­my­ślił się Ska­ren – Cza­ro­dziej. Tylko jak on się na­zy­wał… jakoś na N

– Ne­fa­rius – oznaj­mił na­jem­nik w skó­rza­nym czep­ku na gło­wie

– A, no tak rze­czy­wi­ście. Mag Ne­fa­rius. Nie wiem tylko gdzie no­cu­je, na pewno nie u nas w obo­zie.

– To wszy­scy?

– Nie. Je­ste­ście jesz­cze wy. Nie wiem tylko czego tu szu­ka­cie? Za­rob­ku? Przy­łącz­cie się do nas a po­dzie­li­my się po równo. Pie­nią­dze do­sta­nie każdy kto bę­dzie wal­czył.

– Je­cha­łem z Erden do sto­li­cy. W wiej­skiej karcz­mie do­wie­dzia­łem się że smok ma leże w po­bli­żu. Wraz z moim kom­pa­nem, zbo­czy­li­śmy tro­chę z drogi i tak o to je­ste­śmy tu. Smoki to już rzad­kość, a ja chcia­łem zo­ba­czyć w życiu chodź jed­ne­go. Ja­kie­go ko­lo­ru jest gad?

– Kilku chło­pów i ko­bi­ta prze­ży­li atak na wio­skę, mówią że be­stia ma zie­lo­ne łuski i wiel­kie czer­wo­ne śle­pia.

– Zie­lo­ny smok.. – mruk­nął Tar­gon.

– Czer­wo­ny, zie­lo­ny, czar­ny? Co to za róż­ni­ca? Dla mnie może być nawet nie­bie­ski! Byle by na nim za­ro­bić – dodał gruby na­jem­nik.

Tar­gon łyk­nął piwa. Było zimne i bar­dzo pie­ni­ste, nie­czę­sto tra­fiał mu się tak słod­ki na­pi­tek.

– Każdy smok ma inne zdol­no­ści – po­wie­dział – Zie­lo­ne są bar­dzo szyb­kie i zwin­ne, czer­wo­ne mają naj­wię­cej ognia w sobie, czar­ne są pra­wie nie do za­bi­cia.

– A białe? – ode­zwał się wresz­cie Pa­trick.

– Nie ma bia­łych smo­ków. Kie­dyś żyły, w gó­rach, dawno temu.

– Wy­mar­ły? – spy­tał z prze­ję­ciem Pa­trick.

– Wy­mar­ły – przy­tak­nął Tar­gon – Lu­dzie na nie po­lo­wa­li, to wy­mar­ły.

– Le­gen­dy mówią – wtrą­cił się na­jem­nik w dłu­gich wło­sach czysz­cząc swój miecz – że żyją białe smoki, da­le­ko za gó­ra­mi, tam gdzie koń­czy się nasz świat, od­le­cia­ły by nie zo­stać wy­tę­pio­ne.

– To takie pie­prze­nie jak to że da­le­ko za gó­ra­mi żyją lu­dzie, inni niż my, bar­dziej dzicy i nie­cy­wi­li­zo­wa­ni.

– Jest w tym tro­chę praw­dy, jeśli spoj­rzy się w prze­szłość to król Va­le­stan­der III rze­ko­mo był za gó­ra­mi, co praw­da więk­szość jego armii wy­mar­ła prze­cho­dząc przez góry, ale on, jak twier­dzą jego za­pi­ski był wśród dzi­kich ludzi. Na­pi­sa­ne jest że chaty mieli z kości zwie­rząt, przy­kry­te skó­ra­mi i ob­wie­szo­ne ma­gicz­ny­mi ar­te­fak­ta­mi, głów­nie ko­ść­mi. Nie znają się na kra­wiec­twie czy wy­ro­bie do­brej broni, ale umie­ją prze­trwać w sro­gim kli­ma­cie. Ponoć lato trwa tam czter­dzie­ści osiem dni ,a potem przy­cho­dzą wiecz­ne śnie­gi i dłu­gie noce. Są wrogo na­sta­wie­ni dla ob­cych ale Va­le­stan­de­ra przy­ję­li z go­ści­ną. Zgi­nął w dro­dze po­wrot­nej na prze­łę­czy Niz­za­ir. Jego no­tat­ki od­na­lazł póź­niej pa­sterz, który prze­ka­zał je dalej, tam gdzie trze­ba.

– Skąd to wszyst­ko wiesz, Tar­gon?

– Mój pra­dziad był na tej wy­pra­wie.

– Ro­zu­miem. No pa­no­wie czas kłaść się spać, późna noc już, trze­ba się wy­spać. Go­well, za­pro­wadź na­szych gości do na­mio­tu.

– Tak, chodź­cie za mną.

Wnę­trze na­mio­tu było skrom­ne i pro­za­icz­ne. Dwa łóżka sto­ją­ce rów­no­le­gle do sie­bie po prze­ciw­nych stro­nach, mała ko­mo­da z pęk­nię­tym lu­ster­kiem i bla­sza­na wanna.

– O, to tutaj, tu bę­dzie­cie spali, myślę że się po­do­ba? – młody ja­sno­wło­sy na­jem­nik od­sło­nił wej­ście na­mio­tu wpusz­cza­jąc wę­drow­ców.

Pa­trick był zły, choć uda­wał że do na­mio­tu jak i jego wy­po­sa­rze­nia nie ma za­strze­żeń, w rze­czy­wi­sto­ści mu się nie po­do­ba­ło.

– Jest w po­rząd­ku – po­wie­dział Tar­gon, ski­nął głową, od­pra­wił Go­wel­la.

– Jest w po­rząd­ku?

– Tak, o co ci znowu cho­dzi Pa­trick?

– Bo wcale nie jest w po­rząd­ku

– Nie je­steś po pro­stu na­uczo­ny do pro­stych za­kwa­te­ro­wań. Miesz­ka­łeś w pa­ła­cu pół życia.

– Może i masz racje, zmę­czo­ny je­stem – Pa­trick zdjął ku­brak, rzu­cił na wy­ło­żo­ne skórą łóżko

– Kładź się spać, od­pocz­nij…

 

 

III

 

Ryt­micz­ny śpiew pta­ków sta­wał się coraz gło­śniej­szy. Był już na tyle głod­ny, że wy­bu­dził Tar­go­na ze snu, usiadł na brze­gu łóżka, otarł oczy, ro­zej­rzał się. W na­mio­cie nie było Pa­tric­ka. Na ko­mo­dzie do­strzegł srebr­ną me­ta­lo­wą misę z wodą, pod­szedł, obmył twarz. Nagle ktoś od­sło­nił wej­ście na­mio­tu.

– Dalej, ubie­raj się – po­wie­dział Pa­trick – śnia­da­nie czeka, mamy ser i kozie mleko.

Tar­gon wi­dział że jego przy­ja­ciel był dziś w do­brym hu­mo­rze. Może to­wa­rzy­stwo na­jem­ni­ków – zwy­kłych oprysz­ków, przy­pa­dło mu do gustu.

Przy po­dłuż­nym pry­mi­tyw­nym, do­pie­ro co zro­bio­nym stole, na kło­dach sie­dzie­li na­jem­ni­cy w to­wa­rzy­stwie Pa­tric­ka. Za­czę­li śnia­da­nie zanim po­ja­wił się Tar­gon. Za­ja­da­li się owsian­ką na kozim mleku, serem a w małym wi­kli­no­wym ko­szycz­ku le­ża­ły jabł­ka.

– O pa­trz­cie, śpią­ca kró­lew­na idzie! – za­śmiał się Pa­trick że o mało co się nie za­dła­wił.

– Nie śmiej się bo ci żar­cie w gar­dle sta­nie.

– Sia­daj Tar­gon, tu koło mnie gdzie ta­lerz z owsian­ką czeka – rzekł Ska­ren Derin od­kła­da­jąc łyżkę do pu­ste­go drew­nia­ne­go na­czy­nia – Jak tam bra­cie, wy­spa­łeś się?

– Nie jest to naj­cie­plej­sza oko­li­ca, ale do­brze mi się spało.

Nie­spo­dzie­wa­nie do ich stołu przy­biegł młody chło­pak, miał co naj­mniej pięt­na­ście lat. Był to jeden z na­jem­ni­ków. Wy­glą­dał na prze­ra­żo­ne­go, ledwo dy­szał.

– Co się stało chłop­cze? Wy­glą­dasz jak­byś widmo zo­ba­czył.

– Go­rzej, panie! Smok, smok.. – dy­szał cięż­ko

– Gdzie?

– W wą­wo­zie…

– Sły­sze­li­ście pa­no­wie?! Do broni! I na be­stie!

Po tych sło­wach wszy­scy ode­szli od stołu w stro­nę na­mio­tów po broń

– Idę z wami – wstał Tar­gon.

– Ja też! – dodał Pa­trick.

– Nie boisz się smoka? Le­piej zo­stań.

– Nie je­stem małym dziec­kiem, idę z wami, nigdy smoka na oczy nie wi­dzia­łem a taka oka­zja może się już nigdy nie tra­fić!

– Dobra chodź, ale trzy­masz się z tyłu.

Cała kom­pa­nia ru­szy­ła za pro­wa­dzą­cym ich chłop­cem. Do­tar­li to wą­skie­go wą­wo­zu do­oko­ła oto­czo­ne­go ska­ła­mi. Tar­gon, Pa­trick i Ska­ren Derin wdra­pa­li się na skal­ną półkę wą­wo­zu. Do­strze­gli go, leżał na końcu ka­nio­nu. Był dość duży, wraz z ogo­nem miał może około trzy­dzie­stu ar­szy­nów dłu­go­ści. Wy­glą­dał też na bar­dzo ma­syw­ne­go, jego łuski miały ciem­no­zie­lo­ną barwę. Widać było że miał bar­dzo po­tęż­ne skrzy­dła. Do­oko­ła sie­bie, owi­nął się swoim kol­cza­stym ogo­nem.

– Jest pięk­ny… – szep­nął Pa­trick

– I na pewno za­bój­czy – dodał Ska­ren – Dobra, zejdź­my po resz­tę na­jem­ni­ków.

Na­jem­ni­cy cze­ka­li na dole, ukry­ci za skałą krę­te­go wą­wo­zu. Cze­ka­li na po­wrót do­wód­cy

– Pa­trz­cie, wra­ca­ją! – krzyk­nął ktoś z tłumu.

– I co, jak be­stia wy­glą­da? – spy­tał prysz­cza­ty drą­gal.

– Jest duży, bar­dzo duży – od­po­wie­dział Ska­ren Derin – Leży tam, na końcu wą­wo­zu.

Ich roz­mo­wę prze­rwa­ło przy­by­cie męż­czy­zny w po­sre­brza­nej cięż­kiej zbroi. Swo­je­go bia­łe­go konia na­kry­te­go kro­pie­rzem, wzmoc­nio­nym przez że­la­zne ochron­ki, pro­wa­dził za uzdę. W dru­giej ręce trzy­mał przy­łbi­ce z po­spo­li­cie na­zy­wa­nym „psim py­skiem”. Ry­cerz miał bujne jasne włosy. Był cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ny za­ro­stu. W pasie miał scho­wa­ny w po­chwie miecz ze zdob­ną rę­ko­je­ścią, przy­po­mi­na­ją­cą pędy wi­no­ro­śli. Na ple­cach nosił dużą, trój­kąt­ną tar­cze z her­bem Eicra­nii – białą panną oto­czo­ną kwia­ta­mi róż. Sta­nął przed całą bry­ga­dą na­jem­ni­ków, po­pa­trzył na nich swo­imi szma­rag­do­wy­mi ocza­mi. Na jego twa­rzy ma­lo­wa­ła się wy­raź­na kpina.

– Wi­taj­cie, mości pa­no­wie.

– Czego tutaj szu­kasz?! – na sam widok ry­ce­rza jeden z na­jem­ni­ków wy­buchł gnie­wem.

– Je­stem Eris z Le­kens­ber­gu – ry­cerz, obroń­ca ko­biet i dzie­ci, uczest­nik bitwy pod Issis,  dwu­krot­nie od­zna­czo­ny za mę­stwo w boju.

– Obroń­ca ko­biet i dzie­ci?! Pa­trz­cie go! Gdzie byłeś gdy smok spa­lił wieś, co?!

– Nie musze się tłu­ma­czyć ze swych czy­nów. Odejdź­cie, walka ze smo­kiem to za­da­nie dla praw­dzi­wych ry­ce­rzy.

– A idź ty bę­cwa­le, bo jak ci ko­stu­rem przez łeb prze­świę­cę to ci od razu rozum wróci. Nikt nie jest w sta­nie sam smoka zabić!

– Daj spo­kój Born, on nie zro­zu­mie. Toż to ry­cerz, dziel­ny i wa­lecz­ny – po­wie­dział Ska­ren pró­bu­jąc uspo­ko­ić na­jem­ni­ków – Chcesz to idź, tam za ścia­ną na końcu wą­wo­zu be­stia leży. Twoja wola.

– Dzię­ku­je – Eris ski­nął głową w ge­ście po­dzię­ko­wa­nia, za­ło­żył przy­łbi­ce, ale nie jesz­cze nie za­mknął jej, do­siadł konia, prze­je­chał po­mię­dzy od­su­wa­ją­cy­mi się wo­jow­ni­ka­mi.

Na­jem­ni­cy usta­wi­li się nieco dalej, ob­ser­wo­wa­li wszyst­ko z da­le­ka. Ry­cerz za­trzy­mał się przed le­żą­cym smo­kiem, się­gnął po tar­cze i miecz, wy­mie­rzył ostrze w kie­run­ku be­stii.

– Ja, Eris z Le­kens­bur­gu – ry­cerz, wy­zy­wam cie­bie smoku, be­stio pie­kiel­na plu­ją­ca pło­mie­nia­mi na po­je­dy­nek na śmierć i życie. Jeśli się zga­dzasz i nie boisz się wy­stą­pić prze­ciw­ko czło­wie­ko­wi, pod­nieś swój zad i sta­waj do walki!

Smok po­pa­trzył chwi­le swo­imi czer­wo­ny­mi ocza­mi na czło­wie­ka, rzu­ca­ją­ce­go mu wy­zwa­nie. Wstał, kłap­nął pasz­czą, za­ry­czał do­no­śnie, prze­ra­ża­ją­co. Echo jego ryku roz­brzmia­ło kil­ka­krot­nie po­mię­dzy ścia­na­mi wą­wo­zu. Eris za­mknął przy­łbi­ce, po­gnał konia wprost na smoka.

– Już po nim– ode­zwał się jeden z na­jem­ni­ków do Tar­go­na, który uważ­nie ob­ser­wo­wał roz­po­czy­na­ją­ce się star­cie.

Smok unik­nął ata­ku­ją­ce­go ry­ce­rza, ten ob­ró­cił konia, znowu za­szar­żo­wał, mach­nął mie­czem, tra­fił gada w skrzy­dło. To roz­zło­ści­ło be­stie, jed­nym ude­rze­niem kol­cza­ste­go ogona zabił konia ry­ce­rza. Eric spadł wy­pusz­cza­jąc miecz. Szyb­ko mu­siał za­sło­nić się tar­czą by nie spa­li­ło go zia­nie ognia smoka, który wcale nie miał za­mia­ru prze­stać palić. Tar­cza za­czy­na­ła się na­grze­wać a nawet topić. Ry­cerz był zmu­szo­ny wy­pu­ścić ją, pod­niósł le­żą­cy obok niego miecz, ru­szył w kie­run­ku be­stii, unik­nął ude­rze­nia łapą, a na­stęp­nie wbił ostrze w palec smoka. Ten za­ry­czał gło­śno z bólu i zio­nął ogniem wokół Erica, za­to­czył wokół niego ogni­sty krąg. Cięż­ka zbro­ja ry­ce­rza po­zwa­la­ła mu przejść przez pło­mie­nie. Wró­cił do gry, lecz nie miał czym wal­czyć. Z cho­le­wy przy­mo­co­wa­nej do na­ko­lan­ni­ka dobył srebr­ne­go szty­le­tu o zło­tej rę­ko­je­ści. Smok par­sk­nął je­dy­nie jakby za­kpił z prze­ciw­ni­ka. Ten jed­nak nie za­mie­rzał się wy­co­fać, ru­szył w kie­run­ku po­two­ra. Gad ode­pchnął go je­dy­nie łapą, od­rzu­ca­jąc na kilka me­trów, za­ry­czał gło­śno, jakby dawał jesz­cze ry­wa­lo­wi szan­se na wy­co­fa­nie się. Ostrze­że­nie, być może i ostat­nie.

Kilku na­jem­ni­ków par­sk­nę­ło śmie­chem na widok po­bi­te­go Erica.

Wi­dząc to, ry­cerz zde­ter­mi­no­wał się jesz­cze bar­dziej, z małym ostrzem w ręku po­now­nie po­pę­dził za­ata­ko­wać smoka. Omi­ja­jąc ude­rze­nia ła­pa­mi be­stii, do­tarł do jej pod­brzu­sza, bez za­sta­no­wie­nia wbił szty­let. Nagle gad ryk­nął do­no­śnie z bólu, cof­nął się i chwy­cił go w zęby, do pasa. Smok do­pie­ro teraz po­trak­to­wał go po­waż­nie, choć we­dług ko­men­tu­ją­cych na­jem­ni­ków, mógł zabić go szyb­ko. Pa­la­dyn, po­przez swoją cięż­ką zbro­je nie zdą­żył unik­nąć, wy­ko­nać żad­ne­go ruchu przed mor­der­czym kłap­nię­ciem ostrych zębów po­two­ra. W po­wie­trzu roz­brzmiał głu­chy  szczęk ła­ma­ne­go że­la­stwa, który roz­brzmiał w całym ka­nio­nie. Nogi ry­ce­rza wy­ma­chi­wa­ły jesz­cze przez chwi­le, potem prze­sta­ły.

Kilku na­jem­ni­ków drgnę­ło z obrzy­dze­nia, sam dźwięk pę­ka­ją­cej zbroi a potem mlask mięsa, do­pro­wa­dzał do dresz­czy.

Smok za­ci­snął zę­bi­ska jesz­cze bar­dziej. Od­gryzł i po­łknął ry­ce­rza do po­ło­wy, a jego nogi rzu­cił o ka­mien­ną ścia­nę wą­wo­zu.

– I tak o to zgi­nął Eric z Le­kens­bur­gu. Niech bo­go­wie mają go w opie­ce. No a teraz pa­no­wie do boju! – po­wie­dział Ska­ren po czym wy­cią­gnął zza ple­ców ogrom­ny topór wo­jen­ny, ru­szył na be­stie jako pierw­szy. Za nim po­pę­dzi­ła cała horda uzbro­jo­nych po zęby na­jem­ni­ków. Z przo­du bie­gli tar­czow­ni­cy, któ­rzy w miarę swo­ich moż­li­wo­ści mieli za­sła­niać resz­tę grupy.

Na smoku, nie zro­bi­ło to zbyt­nio więk­sze­go wra­że­nia, zło­żył się do spa­le­nia nad­cią­ga­ją­cych wro­gów.

– Bę­dzie pluł ogniem, szyb­ko kryć się za głazy!

Nie wszy­scy zdą­ży­li od­po­wied­nio za­re­ago­wać, ci co po­bie­gli dalej zo­sta­li prze­ro­bie­ni na po­piół

– Cho­le­ra kryć się! – wrzesz­czał Ska­ren Derin – teraz, póki nie zieje, do ataku!

Tar­gon i Pa­trick stali z tyłu, ogień ich tutaj nie do­się­gał, przy­glą­da­li się wszyst­kie­mu z bez­piecz­nej od­le­gło­ści.

– Niech od­pusz­czą, ten smok ich wszyst­kich spali – po­wie­dział fra­su­jąc się Tar­gon.

Pa­trick mil­czał.

Teraz do­pie­ro roz­po­czę­ła się kon­kret­na walka. Smok dep­tał, ude­rzał ogo­nem i po­że­rał na­jem­ni­ków, któ­rzy pró­bo­wa­li go ude­rzyć. Nagle coś bły­snę­ło w po­wie­trzu. Jakiś pro­mień ener­gii tra­fił gada w bok, wy­stra­szył się. Na ka­mien­nej półce, Tar­gon za­uwa­żył maga który rzu­cał za­klę­cia. Be­stia wy­sta­wi­ła skrzy­dła do lotu, wznio­sła się w górę, za­czę­ła ucie­kać. Po chwi­li już jej nie było, znik­nę­ła gdzieś za szczy­ta­mi gór. W po­wie­trzu było jesz­cze sły­chać jej ryk, który roz­brzmie­wał jesz­cze przez chwi­le.

Mag zszedł na dół. Miał krót­kie, siwe włosy i gład­ką, po­zba­wio­ną za­ro­stu twarz. Ubra­ny był w ciem­no­nie­bie­ską roz­pię­tą szatę, pod którą był zdo­bio­ny pur­pu­ro­wy ka­ftan. Na szyi, na mo­sięż­nym łań­cusz­ku miał za­wie­szo­ny jakiś czer­wo­ny ka­mień szla­chet­ny. Był to rubin, jak do­my­ślił się Tar­gon. Klej­not lśnił czer­wo­nym bla­skiem, pod wpły­wem pa­da­ją­cych pro­mie­ni sło­necz­nych. Szla­chec­ki i bo­ga­ty ka­mień, wy­do­by­wa­ny głę­bo­ko w gó­rach i pod zie­mią, w kra­sno­ludz­kich ko­pal­niach, jesz­cze przed drugą wojną z Or­ka­mi.

Mag za­trzy­mał się przed nimi, wo­dził ich twa­rze cie­kaw­skim wzro­kiem, po­dra­pał się w pod­bró­dek.

– No i co żeś na­ro­bił?! – zde­ner­wo­wał się Ska­ren – be­stie prze­pło­szy­łeś!

Cza­ro­dziej mil­czał.

– Nie sły­szysz co się do cie­bie mówi, cu­da­ku jeden?!

– Bar­dzo do­brze cię sły­szę panie, na star­sze osoby się nie krzy­czy, także zniż głos i uspo­kój się

– Smoka nam prze­pło­szy­łeś – uspo­ko­ił się nieco Ska­ren – Skąd mamy wie­dzieć gdzie po­le­ciał?

– Smok i tak by was zabił, oca­li­łem wam życie..

– Sami umie­my o sie­bie za­dbać – prze­rwał Ska­ren – Nie po­trze­bu­je­my cebie.

Pod­szedł do nich ciem­no­wło­sy na­jem­nik w kol­czu­dze

– Panie, sied­miu za­bi­tych dwóch ran­nych

– Dzię­ku­je – ski­nął głową męż­czy­zna – Prze­ży­ją?

– Jeden ma tylko nie­wiel­kie dra­śnię­cie na brzu­chu, drugi na­to­miast… – za­wa­hał się – ma wy­so­kie opa­rze­nia, jego skóra w nie­któ­rych miej­scach jest zwę­glo­na. Jego szan­se na życie są nikłe.

– Za­kop­cie za­bi­tych, a ran­ne­mu… – Ska­ren zni­żył głos – skróć­cie mu cier­pie­nia.

– Nie, mogę mu pomóc – wtrą­cił się mag – Część jego ko­mó­rek ule­gła znisz­cze­niu, ale też część można jesz­cze ura­to­wać. Pod wpły­wem magii ma szan­se na prze­ży­cie..

– Rób jak uwa­żasz magu – ski­nął głową do­wód­ca na­jem­ni­ków – Ale za go­dzi­nę wy­ru­sza­my..

Męż­czy­zna jesz­cze żył, dy­szał szyb­ko ze stra­chu , że w każ­dej chwi­li jego serce może prze­stać bić. Prawą rękę miał zu­peł­nie zwę­glo­ną. Cięż­ko było roz­róż­nić czy od­kle­ja­ją­ce się war­stwy to skóra , czy ubra­nie. Nie­wiel­kie po­pa­rze­nia miał tez na szyi, bro­dzie i pra­wej nodze.

– Szy­kuj miecz – po­wie­dział mag wy­po­wia­da­jąc pod nosem za­klę­cie – wy dwaj przy­trzy­maj­cie go, Ty ode­tniesz mu rękę mu­si­my mu ją am­pu­to­wać.

Po tych sło­wach ranny na­jem­nik za­czął ener­gicz­nie drgać, pró­bo­wał wstać i uciec stam­tąd, nie mógł wy­mó­wić żad­ne­go słowa oprócz krzy­ków.

– Rzucę za­klę­cie które go znie­czu­li.. Trzy­maj­cie go psia mać!

– Tar­gon, pomóż nam go utrzy­mać! – wo­ła­li na­jem­ni­cy.

Mag wy­po­wie­dział za­klę­cie. Tym razem nieco gło­śniej, znacz­nie gło­śniej.

– Teraz! Uci­naj! – krzyk­nął.

Na­jem­nik, ce­lu­ją­cy w po­wie­trzu mie­czem na rękę swo­je­go ko­le­gi, za­wa­hał się chwi­le, za­mknął oczy, ude­rzył mie­czem. W po­wie­trzu roz­brzmiał trzask ła­ma­nej kości, po chwi­li za­głu­szo­ny krzy­kiem na­jem­ni­ka, który ze­mdlał chwi­le po cię­ciu.

– I już, po wszyst­kim, za­szyj­cie mu to – rzekł mag spo­koj­nie z cał­ko­wi­tym bra­kiem współ­czu­cia – Bę­dzie żył, bez ręki co praw­da, ale bę­dzie mógł pić go­rzał­kę, lewą ręką…

– Chłop­cy skoń­czy­li za­ko­py­wać ciała, a tu? Go­to­wi? Mu­si­my wra­cać do obozu i zwi­ja­my się stąd, bo be­stia uciek­nie za da­le­ko – po­wie­dział pod­de­ner­wo­wa­ny Ska­ren.

– Ja dalej nie jadę , mam ważne spra­wy do za­ła­twie­nia. Po­wo­dze­nia pa­no­wie – po­że­gnał się mag ge­stem ręki, od­szedł..

 

 

IV

 

W po­łu­dnie wró­ci­li do obozu, ze­bra­li naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy i za­ła­do­wa­li na wozy, od­je­cha­li..

Z za­cho­du nad­cią­ga­ły szare desz­czo­we chmu­ry, ze­rwał się zimny je­sien­ny wiatr, który zry­wał trzy­ma­ją­ce się jesz­cze ko­lo­ro­we li­ście.

Pa­trick, nie przy­zwy­cza­jo­ny do chłod­nych wę­dró­wek, sie­dział na wozie, owi­nię­ty wil­czą skórą. Od czasu do czasu gdy wiatr za­wiał nieco moc­niej, wzdry­gnął się i sku­lił się jesz­cze bar­dziej.

– Ile jesz­cze drogi? – wy­mam­ro­tał cicho – Jak długo?

– Kilka go­dzin – od­po­wie­dział mu na­tych­miast Tar­gon – tak ci zimno? Sie­dzisz prze­cież w tych to­boł­kach, okry­ty skórą i zimno ci?

– Tak – Pa­trick przy­gryzł wargi – Mar­z­nę.

– Nie prze­sa­dzaj nie ma jesz­cze zimy żeby były mrozy.

– Ale.. – jąkał się – Jest li­sto­pad. W li­sto­pa­dzie cza­sem spada pierw­szy śnieg..

– Cza­sem – Tar­gon za­milkł.

– Nie za­prze­czysz? – ode­zwał się po chwi­li Pa­trick – Cza­sem już w li­sto­pa­dzie jest biało..

– Nie za­prze­czę  – Tar­gon po­gnał, zwal­nia­ją­ce­go konia.

Po lewej stro­nie drogi były mo­kra­dła, stała tam woda, z któ­rej wy­sta­wa­ły bez­list­ne sosny. Po­wia­ło za­pa­chem wody i zgni­li­zny. Nie­spo­dzie­wa­nie wozy się za­trzy­ma­ły. Pa­trick wy­chy­lił, głowę by spraw­dzić co się dzie­je. Tar­gon pod­je­chał na przód ko­lum­ny.

– Co się dzie­je? – spy­tał Ska­re­na sie­dzą­ce­go na pierw­szym wozie – Dla­cze­go nie je­dzie­my.

– Konie nie chcą dalej iść..

– Smok tu prze­la­ty­wał – po­wie­dział Ne­fa­rius, sie­dzą­cy na siwym ru­ma­ku po pra­wej stro­nie wozu.

– Ru­sza­my – rzekł na­jem­nik po chwi­li na­my­słu – Za gadem!

Na skra­ju drogi, w nie­wiel­kim dołku le­ża­ło tru­chło krowy. Z resz­tek mięsa i zgni­łych wnętrz­no­ści wy­sta­wa­ły sine, lekko po­kry­te krwią żebra zwie­rzę­cia.

Wilki – po­my­ślał Tar­gon – naja­dły się i zo­sta­wi­ły, cie­ka­we co stało się z wła­ści­cie­lem, pew­nie udało mu się czmych­nąć do grodu.

Cała oko­li­ca nie była przy­jem­na, wokół aby lasy i mo­kra­dła, w któ­rych po­lu­ją głod­ne wilki. Ten kto nie jest szyb­ki albo nie ma konia – zgi­nie. To pewne. Jesz­cze ten zimny wiatr, po­tę­gu­ją­cy nie­mi­łość tego miej­sca. Od spa­lo­nej wio­ski – która nie­gdyś na­zy­wa­ła się Za­le­sie -do Er­den­bur­gu, było około pięt­na­stu mil – czte­ry go­dzi­ny drogi. Drogi w nie­mi­łym miej­scu i kli­ma­cie.

– Da­le­ko jesz­cze do Erden? – spy­tał Pa­trick po­cie­ra­jąc zmar­z­nię­te ręce – Bo za­trzy­mu­je­my się w Erden?

– Tak za­trzy­mu­je­my się, jesz­cze dwie go­dzi­ny, mu­sisz wy­trzy­mać – Tar­gon po­pra­wił za­rzu­co­ny płaszcz, za­ło­żył kap­tur.

– Tylko gdzie tylu ludzi się za­trzy­ma? Prze­cież Er­den­burg do du­żych me­tro­po­lii nie na­le­ży. I z tego co wiem jest tam jedna karcz­ma, która ma kilka łóżek, a nie kil­ka­dzie­siąt

– Czy ty za­wsze mu­sisz do przo­du prze­ży­wać i prze­wi­dy­wać co bę­dzie? – zi­ry­to­wał się Tar­gon – Nie martw się, jeśli bę­dzie trze­ba wy­naj­mą nam siano w sto­do­le, za­nu­rzy­my się , okry­je­my skó­ra­mi i w zad ci zimno nie bę­dzie.

Pa­trick nie sko­men­to­wał, od­wró­cił głowę, obu­rzył się.

 

 

V

 

 Piwo było pie­ni­ste, jego zło­ci­sty kolor mie­nił się w świe­tle ka­gan­ków. Mo­sięż­ny kufel był cały na­peł­nio­ny. Kilku na­jem­ni­ków, w rogu go­spo­dy, grało w karty. Na pie­nią­dze, oczy­wi­ście. Nie­da­le­ko nich, pod ścia­ną sie­dział męż­czy­zna w fi­ku­śnym zie­lo­nym ka­pe­lu­si­ku. Brzdą­kał cicho na swo­jej nie­du­żej, dę­bo­wej lutni. Za szynk­wa­sem krzą­tał się karcz­marz który przy­go­to­wy­wał je­dze­nie dla gości. Tar­gon po­cią­gnął z kufla.

– No i wi­dzisz, Pa­trick. Zna­la­zło się miej­sce do spa­nia dla tej licz­nej grupy.

– W sto­do­le na sia­nie – burk­nął Pa­trick.

– Ciesz się że masz gdzie spać. I nie patrz tak w to piwo tylko je pij.

– Nie wiem w ogóle co ja robię.. Po co ja tu się za tobą wlekę. Ty je­dziesz bo chcesz prze­żyć przy­go­dę, zo­ba­czyć smoka, może coś za­ro­bić. A ja?

– Daj spo­kój, bę­dziesz miał co na dwo­rze opo­wia­dać.

– E tam, ten smok nas wszyst­kich po­za­bi­ja – pod­niósł głos Pa­trick

Sie­dzą­cy przy sto­li­ku ta­jem­ni­czy męż­czy­zna w kap­tu­rze wstał. Pod­szedł do nich, do­siadł się bez py­ta­nia. Mil­czał przez chwi­le.

– Wiem co ści­ga­cie – mruk­nął – Wiem co wy i ta banda ludzi tutaj szuka, w Er­den­bur­gu, w takim od­le­głym mia­stecz­ku.

– Kim je­steś? – spy­tał pod­de­ner­wo­wa­ny Pa­trick – No czego nie od­po­wia­dasz? Nie masz imie­nia?

Nie­zna­jo­my zdjął z głowy kap­tur. Miał lekko krę­co­ne, ja­sno­brą­zo­we włosy. Nie­mi­ły wyraz twa­rzy po­tę­go­wa­ła jego sze­ro­ka bli­zna na pra­wym po­licz­ku. Jego zie­lo­ne oczy bu­dzi­ły uczu­cie nie­uf­no­ści.

– Ren­ga­rad Loxan – hra­bia Za­le­sia, wio­ski spa­lo­nej przez smoka. Nie było mnie gdy be­stia za­ata­ko­wa­ła wie­śnia­ków. Ro­bi­łem in­te­re­sy, tu w Erden.

– I za­mie­rzasz się ze­mścić? – Tar­gon łyk­nął piwa – Sam?

– Do­brze sły­sza­łem o czym roz­ma­wia­li­ście, wiem też z kim tu je­ste­ście i skąd przy­by­wa­cie

– No i co? – zi­ry­to­wał się Pa­trick – Co z tego że wiesz?

– Ści­ga­cie smoka – cią­gnął ry­cerz – A ja wiem gdzie on jest, no ale jeśli tak sta­wia­cie spra­wę to że­gnam.

Męż­czy­zna wstał od stołu.

– Za­cze­kaj – wtrą­cił się Ska­ren – Ja tu do­wo­dzę, sia­daj, do­ga­da­my się

Ren­ga­rad Loxan usiadł znowu. Do sto­li­ka do­siadł się także Ska­ren.

– Wspo­mi­na­łeś coś o smoku..

– A no. Wiem gdzie gad się chowa. Je­że­li do­sta­ne w jego zgła­dze­niu jakiś udział, to wy­ja­wię miej­sce jego prze­sia­dy­wa­nia.

– A… – za­my­ślił się Ska­ren – tak sta­wiasz spra­wę, ma­te­rial­nie..

– Z cze­goś trze­ba żyć – uśmiech­nął się ry­cerz.

– Dobra coś tam do­sta­niesz, jutro z rana za­pro­wa­dzisz mnie i moją kom­pa­nie do smoka..

Ren­ga­rad spoj­rzał na niego, ski­nął lekko głową, zgo­dził się..

 

 

VI

 

Na­za­jutrz, obu­dzi­li się wcze­śnie. Wy­po­czy­nek w sto­do­le na sia­nie w cale nie był aż taki zły, dało się wy­spać. Tylko Pa­tric­ko­wi wciąż nic nie pa­so­wa­ło, po­cho­dził prze­cież ze szla­chec­kie­go rodu, kró­lew­ski sługa, wy­so­kie sta­no­wi­sko na dwo­rze, a tutaj był trak­to­wa­ny równo, jak wio­sko­wy chłop. Nie dziw­ne że nie po­do­ba­ły mu się wa­run­ki noc­le­gu. Mia­stecz­ko jesz­cze spało, a je­dy­nie kupcy i ry­ma­rze roz­kła­da­li swoje stra­ga­ny. Było chłod­no, jak na te stro­ny było to cał­kiem nor­mal­ne. Było szaro, słoń­ce nie zdą­ży­ło jesz­cze wstać zza gór. Za drew­nia­nym murem mia­sta, na po­lach była jesz­cze mgła, nieco dalej znaj­do­wa­ły się lasy i góry.

Cała kom­pa­nia za­trzy­ma­ła się przed gę­stym lasem. Drze­wa szu­mia­ły nie­pew­nie jakby chcia­ły ostrzec o nie­bez­pie­czeń­stwach kry­ją­cych się we­wnątrz lasu.

– Gdzie my idzie­my? – spy­tał Ska­ren, po czym smark­nął ob­le­śnie.

– Przez las, smok za­trzy­mał się w ja­ski­ni, w gó­rach. Moi zwia­dow­cy go tam wi­dzie­li. Być może nadal tam jest.

– Być może? Musze wie­dzieć na pewno bym nie pro­wa­dził czter­dzie­stu ludzi na próż­no.

Na­jem­ni­cy z tyłu za­czę­li szep­tać.

– Za­pew­niam Cię Derin, że smok nadal tam jest – rzekł spo­koj­nie Ren­ga­rad

– Obyś się nie mylił, Loxan. Mu­si­my przejść przez las?

– Innej drogi nie ma. Uwa­żaj­cie, tutaj aż roi się od po­two­rów.

– Pa­no­wie ru­sza­my! – mach­nął ręką Ska­ren.

W lesie było jesz­cze ciem­niej niż poza nim. Zwie­rzę­ta nie obu­dzi­ły się jesz­cze, by było sły­chać śpiew pta­ków, czy ryk je­le­nia. Było bar­dzo cicho. Po­dej­rza­nie cicho

– Miej­cie oczy do­oko­ła głowy – po­wie­dział Ska­ren

Nagle w po­wie­trzu roz­brzmiał pisk. Pisk ten przy­po­mi­nał od­głos orła, ale był o wiele gło­śniej­szy. Coś za­trze­po­ta­ło w ko­ro­nach drzew. Jakaś la­ta­ją­ca be­stia ma­ją­ca może pięt­na­ście ar­szy­nów dłu­go­ści po­rwa­ła dwój­kę na­jem­ni­ków, któ­rzy nawet nie zdą­ży­li się zo­rien­to­wać że to coś wła­śnie ich za­bie­ra.  Nie mi­nę­ło kilka se­kund, gdy było już po wszyst­kim.

– Cho­le­ra to gryf! – krzyk­nął Ren­ga­rad – kryć się ! Do drzew, do drzew, bę­dzie mu trud­niej! Cisza! Może od­le­ci..

– Może? Zabił moich dwóch ludzi! Po­win­ni­śmy z nim wal­czyć!

– Stra­cił­byś jesz­cze pięć razy tyle!

Po chwi­li, znowu wszyst­ko uci­chło. Ry­cerz wy­chy­lił się lekko, nie­pew­nie spoj­rzał w górę. Nie było nic poza bu­ja­ją­cy­mi się jesz­cze ko­ro­na­mi drzew i sza­rym nie­bem. Gryf od­fru­nął. Za­brał ofia­ry, które star­czą mu na jeden dzień, potem znowu po­le­ci coś upo­lo­wać.

– Idzie­my dalej – rzekł.

Pa­trick roz­glą­dał się wszę­dzie do­oko­ła, był bar­dzo nie­spo­koj­ny. Szedł ze świa­do­mo­ścią że w każ­dej chwi­li może mu się coś stać, jakiś po­twór może go za­ata­ko­wać. Naj­chęt­niej uciekł by stąd za mury grodu, ale prze­szli już tro­chę i wie­dział że le­piej zo­stać z kom­pa­nią.

Droga, coraz bar­dziej nie przy­po­mi­na­ła drogi. Wozy nie prze­jeż­dża­ły tutaj tak czę­sto. Ro­ślin­ność i ko­rze­nie drzew po­wo­li za­kry­wa­ły ubity szlak. Teren po­wo­li za­czął się pod­wyż­szać, utrud­niał marsz. Co chwi­le mu­sie­li omi­jać głazy i inne prze­szko­dy.

– Na górze jest pła­sko­wyż – po­wie­dział Ren­ga­rad gło­śno od­dy­cha­jąc – Mu­si­my wejść na górę.

– Jak długo? – spy­tał Ska­ren de­ner­wu­jąc się.

– Krót­ko, za ko­ro­na­mi drzew. Tu to jesz­cze nic, w gó­rach idzie się go­rzej. Żwawo!

Ru­szy­li dalej, po ka­mie­ni­stym, za­ro­śnię­tym zbo­czu góry. Droga skrę­ca­ła w lewo, dalej w głąb lasu i kie­ro­wa­ła się w stro­nę Pa­kve­an – ma­łe­go mia­stecz­ka po­ło­żo­ne­go czter­dzie­ści mil na po­łu­dnio­wy – za­chód od Er­den­bur­gu.

– Tar­gon ja nie dam rady – za­trzy­mał się Pa­trick, oparł ręką o wy­so­ką sosnę – Idź, do­go­nię Cię.

– Nie do­go­nisz, znam Cię, oraz Twoje moż­li­wo­ści. Dalej, dasz rade, chodź, nie uda­waj.. Idzie­my. Masz napij się. Pij, na zdro­wie chło­pie. No nie patrz tak na mnie. Tak, to go­rzał­ka. Nie prze­sadź aby, bo w ogóle nie pój­dziesz. Star­czy !

Wdra­pa­li się na szczyt. Stąd było widać Er­den­burg i ota­cza­ją­ce go lasy. Po dru­giej stro­nie ho­ry­zon­tu wze­szło już słoń­ce, dając jasny blask na gród.

W gó­rach, było jesz­cze chłod­niej niż na dole. Wiatr hulał mię­dzy ka­mie­ni­sty­mi szczy­ta­mi, po­kry­ty­mi lek­kim nie­trwa­łym śnie­giem. Szli wąską szcze­li­ną, w któ­rej mogły mie­ścić się dwie osoby obok sie­bie.

– Gdzie ty nas pro­wa­dzisz, ry­ce­rzu? – za­py­tał Ska­ren.

– Zaraz wyj­dzie­my ze szcze­li­ny. Za nią bę­dzie ko­tli­na. Tu moi lu­dzie wi­dzie­li smoka.

Znaj­do­wa­li się na pła­skiej skale, od któ­rej od­cho­dzi­ła wąska ka­mien­na ścież­ka, bie­gną­ca przy ścia­nie w dół za­głę­bie­nia.

– Spójrz­cie tam coś leży! – krzyk­nął ktoś z na­jem­ni­ków wska­zu­jąc ręką – Tam, na dole!

– To smok! – dodał bro­da­ty drą­gal w skó­rza­nej czap­ce na gło­wie.

– Coś mały na smoka – po­wie­dział Ska­ren, wy­tę­żył wzrok.

– Bo to nie jest smok – wtrą­cił się Tar­gon .

– A zatem co? – sfra­so­wał się bro­dacz.

– Zej­dzie­my to zo­ba­czy­my – mruk­nął Ren­ga­rad.

Cała kom­pa­nia bacz­nie ze­szła na dno dziu­ry. Tam spało ja­kieś skur­czo­ne stwo­rze­nie. Jego ciało po­kry­te było ciem­no­po­ma­rań­czo­wy­mi łu­ska­mi.

– Pa­trz­cie! On nawet skrzy­deł nie ma – za­śmiał się jeden z na­jem­ni­ków.

Nagle be­stia obu­dzi­ła się, wsta­ła, wy­cią­gnę­ła w górę długą szyje, po­pa­trzy­ła na nich swo­imi zie­lo­ny­mi ga­dzi­mi ocza­mi.

– Co to jest, Tar­gon? – za­nie­po­ko­ił się Ska­ren.

– Prze­ro­śnię­ty jasz­czur, ale nie wiem co on tu robi. Zwy­kle można takie spo­tkać bli­sko ludzi w ka­na­łach na przy­kład.

Gad za­sy­czał, wy­sta­wia­jąc wę­żo­wa­ty język, po czym szyb­ko go cof­nął. Otwo­rzył pasz­cze, po­ka­zał swoje małe ostre zęby, za­ry­czał pi­skli­wie. Kłap­nął gębą.

– Dalej chło­py, na niego! Nie bę­dzie nam tu jasz­czur­ka na nas par­skać!

Cała grupa, rzu­ci­ła się na po­two­ra, który pró­bo­wał się bro­nić. Jed­nak nic z tego, ludzi było zwy­czaj­nie za dużo. Tar­gon przy­glą­dał się, jak na­jem­ni­cy roz­pra­wia­ją się z jasz­czu­rem, ob­sie­dli go do­oko­ła, nie dając moż­li­wo­ści uciecz­ki, czy ja­kie­go­kol­wiek ruchu. Be­stia skrze­cza­ła jesz­cze chwi­le, po czym prze­sta­ła.

Nagle coś ude­rzy­ło, huk. Zie­mia za­drża­ła. Z góry po­sy­pa­ły się drob­ne ka­mie­nie, a za chwi­le ru­szy­ła ogrom­na la­wi­na gła­zów, jakby zła­mał się szczyt góry i chciał ich zabić. Ryk, prze­ra­ża­ją­cy gło­śny ryk roz­brzmiał mię­dzy szczy­ta­mi, mię­dzy ścia­na­mi wgłę­bie­nia. Nikt nie za­sta­na­wiał się co mogło wydać ten dźwięk.

– Szyb­ko! Do ja­ski­ni!

W ostat­nim mo­men­cie zdą­ży­li scho­wać się doj jamy. Wej­ście –jak i za­pew­ne cała ko­tli­na – zo­sta­ło za­sy­pa­ne gła­za­mi. Nie było szans na od­ko­pa­nie się, nawet przy tak dużej ilo­ści rąk do pracy. Ciem­ność. Sły­sze­li tylko wła­sne głosy. Blask, świa­tło, jasne świa­tło, roz­ja­śnia się. Mag Ne­fa­rius wy­cza­ro­wał świa­tło. Nad jego ko­stu­rem uno­si­ła się mała pul­su­ją­ca ener­gia świa­tła. Świa­tło, tym razem bar­dziej zło­ci­ste. To Ska­ren, który za po­mo­cą siar­ki pod­pa­lił ka­wa­łek płót­na ze swo­jej ko­szu­li. Szyb­ko mu­siał zna­leźć coś co utrzy­ma ogień dużej. Do­strzegł że­la­zną rdza­wą po­chod­nie, umo­co­wa­ną do ścia­ny. W nie­wiel­kim wgłę­bie­niu wci­śnię­ta była jesz­cze brył­ka węgla, nie­do­pa­łek. Coś co mogło dać więk­szy pło­myk, wię­cej świa­tła. Ska­ren bez wa­ha­nia po­ło­żył na wę­giel­ku pa­lą­ce się płót­no. Roz­ka­zał by każdy z jego ludzi ode­rwał mały skra­wek ko­szu­li. Tro­chę się tego uzbie­ra­ło. Można było zro­bić z tego kulkę i wrzu­cić do wgłę­bie­nia po­chod­ni na roz­pa­la­ją­cą się grud­kę węgla i po­pio­łu. Nagle roz­ja­śni­ło się jesz­cze bar­dziej. Do­pie­ro teraz za­uwa­ży­li, że w głębi ja­ski­ni jest brama. Ogrom­na że­la­zna, za­ku­rzo­na  brama. Z za­cie­ka­wie­niem zbli­ży­li się do wrót. Nad nimi na skale wy­ry­ty był napis w nie­zna­nym ję­zy­ku. Szyb­ko można było od­gad­nąć, że jest to el­fic­ki, pięk­ny po­ezyj­ny stary wy­mie­ra­ją­cy język, nie­zna­ny wśród mło­dych po­ko­leń.

– Ktoś wie co to zna­czy? – spy­tał Ska­ren.

Nikt nie od­po­wie­dział, nikt nie wie­dział.

– Tak my­śla­łem – dodał – Otwie­ra­my wrota, może jest gdzieś dru­gie wyj­ście..

– A co jeśli tam nic nie ma? Co jeśli wszy­scy tam po­mrze­my? – sfra­so­wał się któ­ryś z na­jem­ni­ków.

– Tutaj też zgi­nie­my, nie od­ko­pie­my się – do­po­wie­dział drugi, sto­ją­cy bli­żej świa­tła – Pro­wian­tu star­czy na dwa dni.

– No to otwie­ra­my – wtrą­cił się Ren­ga­rad.

Wszy­scy zbli­ży­li się do wrót, za­czę­li na­ci­skać, prze­py­chać sa­mych sie­bie w stro­nę bramy. Usły­sze­li od­głos prze­su­wa­ją­ce­go się że­la­za po ziemi. Coś się ru­szy­ło, nie mogli teraz od­pu­ścić. Nagle po­mię­dzy ra­mio­na­mi wrót zro­bi­ła się szcze­li­na, była jed­nak za mała by mogli się spraw­nie prze­do­stać. Po­pchnę­li jesz­cze bar­dziej i otwo­rzy­li że­la­zną bramę, tak by cała gro­ma­da mogła dalej przejść.

Tutaj, po dru­giej stro­nie tunel był o wiele więk­szy a sufit znaj­do­wał się o kil­ka­dzie­siąt ar­szy­nów wyżej. Z ostrych sta­lak­ty­tów ka­pa­ła woda. Przy ścia­nach były belki które pod­pie­ra­ły strop, a na nich że­la­zne po­chod­nie. Wokół wszę­dzie były worki rud i stosy ka­mie­ni.

Na­jem­ni­cy roz­pa­li­li wię­cej po­chod­ni, było widać o wiele wiele  wię­cej.

– Idzie­my dalej – rzekł Ska­ren – Za mną!

Cała kom­pa­nia ru­szy­ła sze­ro­kim ko­ry­ta­rzem, bacz­nie ob­ser­wu­jąc wszyst­ko do­oko­ła. Wie­dzie­li że jeśli to opusz­czo­na ko­pal­nia, to za­pew­ne roi się tu od po­two­rów z któ­ry­mi le­piej nie wcho­dzić w kon­takt sa­me­mu.

– Ska­ren, po­chod­nie słabo się palą a świa­tło cza­ro­dzie­ja nie daje tak dużo bla­sku – po­wie­dział bro­da­ty dry­blas dmu­cha­jąc w do­ga­sa­ją­cy się żar – Trze­ba by oleju dolać.

– Olej… – za­my­ślił się ka­pi­tan – musi tu być gdzieś skład oleju, mu­sie­li czymś roz­pa­lać te wszyst­kie po­chod­nie. Tylko ro­zej­rzyj­my się.

Do­tar­li to skrzy­żo­wa­nia, nie mieli po­my­słu w która stro­nę się kie­ro­wać, gdzie koń­czą się tu­ne­le, gdzie jest wyj­ście z ciem­nych pod­zie­mi. Roz­dzie­li­li się. Po chwi­li, jedna z grup zna­la­zła skład oleju. Wzię­li ze sobą trzy dzba­ny i wró­ci­li na plac od któ­re­go od­cho­dzi­ło sześć dróg. Wy­bra­li tą środ­ko­wą. Ko­ry­tarz zwę­szył się, nie było tutaj już ostrych sta­lak­ty­tów wi­szą­cych z su­fi­tu.

Nie li­czy­li czasu, ale wie­dzie­li że idą już tak z pół dnia. Na ich twa­rzach ma­lo­wa­ło się wy­raź­ne zmę­cze­nie. Wi­dząc to Ska­ren na­ka­zał po­stój. Zje­dli i na­pi­li się, ale oszczęd­nie, wie­dzie­li że tunel może nie mieć dru­gie­go wyj­ścia i umrą tu. Na war­cie po­zo­sta­wi­li dwóch żoł­nie­rzy po prze­ciw­nych koń­cach obozu. Tej nocy – o ile w ogóle była noc, bo tu pod zie­mią i tak było ciem­no – Pa­trick nie mógł spać, my­ślał, nie wie­dział gdzie jest i co tu w ogóle robi, no i czy ma szan­se prze­żyć. Wier­cił się, nie mogąc wy­god­nie się uło­żyć. Ostry ka­mień wrzy­nał mu się w plecy, do­pro­wa­dza­jąc go do zło­ści. Na do­da­tek te od­gło­sy. W ciszy można było usły­szeć skrze­ki jakiś po­two­rów. Bał się.

– Śpisz? – spy­tał cicho – Sły­szysz to?

Le­żą­cy na boku kilka kro­ków obok niego, Tar­gon otwo­rzył oczy, ro­zej­rzał się choć i tak nie wi­dział nic po za mi­ga­ją­cym świa­tłem po­chod­ni straż­ni­ka, pil­nu­ją­ce­go obozu. Wie­dział jed­nak, gdzie jest Pa­trick.

– Wiem że nie je­ste­śmy tu sami – mruk­nął – Go­bli­ny, mają obozy w są­sied­nich tu­ne­lach.

– Przyj­dą tu? – sfra­so­wał się Pa­trick – Nie przyj­dą? Tak?

– Nie wiem – od­po­wie­dział sucho Tar­gon – śpij.

– Nie mogę, ka­mie­nie wbi­ja­ją mi się w ciało

– No tak, za­po­mnia­łem że jako kró­lew­ski sługa usy­piasz tylko w wy­god­nym łożu pod pie­rzy­ną.

– Daruj sobie. Nie je­stem taki cia­maj­do­wa­ty na ja­kie­go Ci się wy­da­je

– Ale je­steś ma­rud­ny, bar­dzo ma­rud­ny…

Pa­trick nie sko­men­to­wał, za­mknął oczy, spró­bo­wał za­snąć. Skrzek. Znowu usły­szał skrzek, tym razem gło­śniej­szy i bliż­szy. Za­nie­po­ko­ił się jesz­cze bar­dziej.

– Ale co te go­bli­ny tu robią? Jak tu się do­sta­ły? – po­wie­dział po chwi­li ciszy

– Do­brze my­ślisz Pa­trick. Jest stąd wyj­ście, poza tamtą bramą.

– To zna­czy że się…

– Jeśli znaj­dzie­my to wyj­ście – prze­rwał mu Tar­gon – i nie zgi­nie­my do tego czasu to tak, wy­do­sta­nie­my się stąd.

– Sły­sza­łeś?

– Tak… są coraz bli­żej

– Co ro­bi­my?

– Cze­ka­my – od­po­wie­dział Tar­gon po chwi­li mil­cze­nia – wie­dzą że tu je­ste­śmy, zbio­rą się i przyj­dą. Przy­cią­gnie ich blask po­chod­ni.

– Ale obro­ni­my się? Tak?

– Zo­ba­czy­my ile ich bę­dzie..

– A ile ich może być?

– Czy ty mu­sisz za­da­wać tyle pytań, Pa­trick? Ile bę­dzie to bę­dzie. Prze­stań się bać, je­steś tu gdzie je­steś, po­gódź się z tym. Je­że­li doj­dzie do walki, bę­dziesz wal­czył wraz z in­ny­mi. Jeśli zgi­niesz po­cho­wa­my Cię i świat o Tobie za­po­mni. A jeśli ja zginę, ty po­cho­wasz mnie. Tak to już jest.

Pa­trick za­milkł, w głębi duszy czuł żal i złość w sto­sun­ku do tego co wła­śnie po­wie­dział mu Tar­gon. Jed­nak uda­wał że przy­jął to do zro­zu­mie­nia, od­wró­cił się na drugi bok. Nim zdą­żył przy­mknąć oczy, znowu usły­szał skrze­ki go­bli­nów. Jesz­cze bar­dziej gło­śniej­sze niż do­tych­czas. Kilku na­jem­ni­ków prze­bu­dzi­ło się, obu­dzi­ły ich dzi­kie piski go­bli­nów, nie da­wa­ły spać.

– Co jest do cho­le­ry? – za­klął jeden z na­jem­ni­ków – Kto tu tak ha­ła­su­je?

– Go­bli­ny – rzekł drugi, le­żą­cy obok niego.

– Wsta­waj­cie, łap­cie za broń, nad­cho­dzą po­two­ry – po­wie­dział do­no­śnie straż­nik z po­chod­nią. Cała grupa pod­nio­sła się, do­by­ła broni. cze­ka­li nie­pew­nie w ciem­no­ściach na atak, Na mały sze­lest zbli­ża­ją­cych się stwo­rzeń, który da im do zro­zu­mie­nia że czas ata­ko­wać. Zwar­li się, utwo­rzy­li koło. Nagle na głowę Pa­tric­ka spadł nie­wiel­ki kamyk.

– Do­sta­łem z ka­my­ka w głowę! – krzyk­nął.

– Cho­le­ra są na su­fi­cie! – wy­darł się na­jem­nik.

W tym samym mo­men­cie go­bli­ny za­ata­ko­wa­ły. Sko­czy­ły z su­fi­tu pro­sto na nich, wy­szli zza ścian, oto­czy­li całą grupę, przy­stą­pi­li do ataku. Roz­pę­ta­ła się walka, na­jem­ni­cy roz­war­li się i pró­bo­wa­li od­go­nić po­two­ry. Było ciem­no, nie zdą­ży­li za­pa­lić wię­cej po­chod­ni, a dwie nie da­wa­ły za dużo świa­tła. Po­zo­sta­wał tylko blask z ko­stu­ra Ne­fa­riu­sa, jed­nak gdy palił się pół dnia, teraz lśni już sła­biej. Znacz­nie sła­biej.

 Coś bły­snę­ło, czy to go­blin? Nie wia­do­mo. To mógł być czło­wiek. Było zresz­tą ciem­no by od­róż­nić. Tar­gon wy­tę­żył nieco wzrok, sku­pił i wsłu­chał się. To nie był sze­lest kro­ków czło­wie­ka. To był po­twór który wła­śnie chciał zajść go od pra­wej stro­ny. Lecz czło­wiek wie­dział kiedy ude­rzyć, kiedy wy­pro­wa­dzić za­bój­czy cios. Jesz­cze jeden krok. Świst ostrza a potem mlask kro­jo­ne­go mięsa. Go­blin za­pisz­czał, było już po nim. Ko­lej­ny sko­czył z su­fi­tu pro­sto na głowę Tar­go­na. Za­czął się motać, Tar­gać za włosy, pró­bo­wał nawet gryźć. Męż­czy­zna chwy­cił go mocno za szyję i z całym im­pe­tem ci­snął na pod­ło­gę. Po­twór wy­krzy­wił się je­dy­nie, jakby po­ła­mał sobie wszyst­kie kości. Po chwi­li z jego ust wy­do­by­ło się dźwięk przy­po­mi­na­ją­cy ci­chut­ki skrzek. Tar­gon wbił miecz po­mię­dzy żebra go­bli­na.

– Tar­gon! – za­wo­łał Pa­trick. Był przy­ci­śnię­ty do ścia­ny przez go­bli­ny, oto­czy­ły go i pró­bo­wa­li jakoś go zabić. Ten jed­nak kopał po­two­ry gdy tylko się zbli­ża­ły. Nie­spo­dzie­wa­nie na pomoc rzu­cił się jeden z na­jem­ni­ków z to­po­rem w ręku. Od­go­nił kilku z nich, lecz resz­ta go do­pa­dła. Broń wy­pa­dła mu z ręki, motał się. Na jego ciele sie­dzia­ło może pięć go­bli­nów które gry­zły i dra­pa­ły go gdzie po­pad­nie, do krwi. W końcu męż­czy­zna padł, a jego ciało go­bli­ny za­cią­gnę­li ze sobą w ciem­ność. Tar­gon wła­śnie do­bi­jał ko­lej­ne­go go­bli­na, gdy usły­szał wo­ła­nie Pa­tric­ka. Spoj­rzał. Jeden go­blin rzu­cał się wście­kle na kró­lew­skie­go sługę. Męż­czy­zna bez za­sta­no­wie­nia rzu­cił mie­czem w kie­run­ku po­two­ra. Ostrze za­krę­ci­ło się kil­ka­krot­nie w po­wie­trzu i wbiło w plecy go­bli­na, prze­bi­ło go na wylot i utkwi­ło wraz z nim w skal­nej ścia­nie, tuż obok prze­ra­żo­ne­go Pa­tric­ka, który za­marł w miej­scu, z tru­dem prze­łknął ślinę.

Walka do­bie­gła końca, na­jem­ni­cy od­par­li atak go­bli­nów, lecz po­nie­śli nie­wiel­kie stra­ty. Zgi­nę­ło czte­rech wo­jow­ni­ków.

– Mało co, a byś mnie tra­fił! – zde­ner­wo­wał się Pa­trick

– Do­brze wiem w kogo ce­lo­wa­łem – Tar­gon wy­cią­gnął ze ścia­ny a potem z ciała go­bli­na miecz, otarł go o po­ro­śnię­ty mchem ka­mień.

– A jak­byś tra­fił we mnie?

– Oj no prze­stań już, ciesz się że ży­jesz. Ten go­blin mógł wy­dłu­bać ci oczy, a ty mi bę­dziesz wy­po­mi­nał że o mało co cię nie za­bi­łem. Daj spo­kój – męż­czy­zna scho­wał miecz do po­chwy.

– No ale..

– Na­stęp­nym razem mogę nie zdą­żyć – prze­rwał mu Tar­gon. Od­cze­pił od pasa bu­kła­czek z winem, napił się – Chcesz?

– Daj, za­schło mi w gar­dle – chrząk­nął Pa­trick – Dobre wino, ale koń­czy się już.

– Dla­te­go mu­si­my szyb­ko zna­leźć stąd wyj­ście.

Na­jem­ni­cy wy­rzu­ci­li tru­chła go­bli­nów po za teren obozu, po­cho­wa­li swo­ich przy­ja­ciół w ma­łych ka­mien­nych kur­ha­nach. Cała grupa po­ło­ży­ła się dalej spać.

Po kilku prze­spa­nych go­dzi­nach wszy­scy obu­dzi­li się. Je­dze­nia star­czy­ło im by zjeść ob­wi­te śnia­da­nie. Było mało picia. Wie­dzie­li że muszą pręd­ko opu­ścić pod­zie­mia.

– Ru­sza­my – za­wo­łał Ska­ren.

Ne­fa­rius wy­po­wie­dział pod nosem za­klę­cie, po el­fic­ku. Nagle jego biały krysz­tał na końcu ko­stu­ra, za­świe­cił się, roz­bły­snął pul­su­ją­cą ener­gią. Cała grupa po­szła dalej tu­ne­lem, który bar­dzo długo cią­gnął się na przód.

– Tar­gon?

– Tak?

– Czy wtedy, na ze­wnątrz…

– Mów Pa­trick.

– Ta góra, ona, sama się nie za­wa­li­ła, praw­da?

– Praw­da – od­po­wie­dział Tar­gon po chwi­li mil­cze­nia – To był smok.

– No wła­śnie, mie­li­śmy iść ubić gada a gu­bi­my się w tu­ne­lach!

– Nikt Ci nie gwa­ran­to­wał że wró­cisz tej wy­pra­wy.

–  Na po­cząt­ku byłem scep­tycz­nie na­sta­wio­ny do tej po­dró­ży. Cie­szę się, że udało mi się  zmie­nić moje życie, wyjść poza kró­lew­ski dwór. Zo­ba­czyć coś, prze­żyć przy­go­dę, dla­te­go zgo­dzi­łem się z Tobą je­chać. I nie ża­łu­je. Choć to pew­nie moje ostat­nie chwi­le życia, chce Ci po­wie­dzieć że było warto. Pierw­szy raz w życiu wi­dzia­łem smoka, pierw­szy raz w życiu spa­łem na sia­nie w sto­do­le. Coś nie­sa­mo­wi­te­go. Prze­pra­szam, że tak ma­ru­dzi­łem, ale teraz je­stem szczę­śli­wy że udało mi się prze­żyć aż do tego mo­men­tu.

– Nie umrze­my tu. Znaj­dzie­my wyj­ście, ubi­je­my smoka i wró­ci­my do domu. Ty zaś, bę­dziesz miał co na sta­rość wnu­kom opo­wia­dać. Po­wiesz im gdzie byłeś, co wi­dzia­łeś. A wi­dzia­łeś wiele, być może to jeden z ostat­nich smo­ków la­ta­ją­cych nad tą zie­mią.

Pa­trick nic nie dodał, uśmiech­nął się je­dy­nie w kie­run­ku Tar­go­na.

Mi­nę­ło kilka go­dzin wę­drów­ki przez długi tunel, który coraz bar­dziej zwę­żał się, a w nie­któ­rych mo­men­tach było już tak że trze­ba było iść po­chy­lo­nym. Wie­dzie­li że albo idą do­brze, albo kra­sno­ludz­ka ko­pal­nia ma gdzieś tu wyj­ście. Ko­ry­tarz wresz­cie do­biegł końca, ale spra­wa nie była ko­rzyst­na bo resz­ta część tu­ne­lu była za­wa­lo­na po­tęż­ny­mi cięż­ki­mi gła­za­mi. Ska­ren Derin prze­rwał marsz, wszy­scy na­ra­dza­li co mają zro­bić. Na­jem­ni­cy sfra­so­wa­li się jesz­cze bar­dziej. Wie­dzie­li, że po­wrót do skrzy­żo­wa­nia z in­ny­mi ko­ry­ta­rza­mi zaj­mie zbyt długo czasu, prę­dzej po­ło­wa z nich pad­nie z głodu niż tam zaj­dzie.

– Cisza! – krzyk­nął ka­pi­tan na­jem­ni­ków, nad­sta­wił ucha – Magu, czy jest moż­li­wość ma­gicz­nie prze­su­nąć te ka­mie­nie.

– Nie­ste­ty nie, te ka­mie­nie są zbyt cięż­kie bym mógł je unieść pro­sty­mi za­klę­cia­mi.

– Psia­krew..

Nie­da­le­ko nich było sły­chać szum wody, wy­do­by­wał się tuż zza skały. Na roz­kaz Ska­re­na kilku na­jem­ni­ków roz­sy­pa­ło kru­chą blo­ka­dę. Za znisz­czo­ną ścia­ną rze­czy­wi­ście pły­nę­ło źró­deł­ko, które wpa­da­ło do nie­wiel­kie­go okrą­głe­go je­zior­ka ma­ją­ce­go może czte­ry kroki śred­ni­cy.

– Być może można prze­pły­nąć pod za­wa­lo­nym tu­ne­lem i do­stać się na drugą stro­nę – za­pro­po­no­wał Ne­fa­rius roz­świe­tla­jąc kry­sta­licz­nie czy­stą wodę.

– Mhm – mruk­nął Ska­ren – Aha­jo­sie!

Do do­wód­cy grupy pod­szedł młody do­brze wy­glą­da­ją­cy mło­dzie­niec. Miał może dwa­dzie­ścia wio­sen.

– Sko­czysz do oczka, i spró­bu­jesz prze­pły­nąć, gdy­byś nie zna­lazł drogi wróć tu do nas. Ro­zu­miesz?

– Tak, ka­pi­ta­nie – ski­nął głową chło­pak, zrzu­cił z pasa miecz i wsko­czył do lo­do­wa­tej wody. Znik­nął po chwi­li w ciem­no­ściach oczka.

Długo nie wra­cał, lecz w końcu do­strze­gli go pły­ną­ce­go ku po­wierzch­ni. Aha­jos wy­pły­nął na ze­wnątrz, z tru­dem zła­pał po­wie­trze, wy­szedł.

 -I co? – Spy­tał Ska­ren – Jest przej­ście?

– Tak, kilka ar­szy­nów w dół i kil­ka­na­ście na pół­noc – mówił z tru­dem chło­pak.

– Dziel­nie się spi­sa­łeś , daj­cie mu płaszcz. Prze­pły­wa­my po dwóch. Gdyby się ktoś zgu­bił niech pły­nie w miarę moż­li­wo­ści za tym dru­gim. Co z Tobą magu?

– Chyba nie dam rady, to już nie ten wiek by spraw­nie prze­pły­nąć..

– Ja z nim po­pły­nę – wtrą­cił się Tar­gon – po­mo­gę mu.

– Skoro chcesz, pa­no­wie do wody!

Do oczka wsko­czy­ło dwóch na­jem­ni­ków, za kilka se­kund, na roz­kaz Ska­re­na ko­lej­nych dwóch.

– Ale Tar­gon – po­de­ner­wo­wał się Pa­trick – My­śla­łem, że prze­pły­niesz ze mną.

– Wiem że to trud­na sy­tu­acja – męż­czy­zna po­ło­żył rękę na jego ra­mie­niu – wiem że to dla cie­bie trud­ne, ale mu­sisz dać radę, wie­rze w cie­bie, spo­tka­my się po dru­giej stro­nie..

Za­ję­ło to tro­chę czasu, ale wszy­scy szczę­śli­wie prze­pły­nę­li i spo­tka­li się z resz­tą po dru­giej stro­nie. Ku ich zdu­mie­niu znaj­do­wa­li się kil­ka­dzie­siąt me­trów od wyj­ścia z ja­ski­ni. Jed­nak otwór nie ema­no­wał świa­tłem sło­necz­nym, był szary i ledwo wi­docz­ny. Na dwo­rze praw­do­po­dob­nie pa­no­wa­ło późne je­sien­ne po­po­łu­dnie.

 

 

 

VII

Lu­dzie mogą w to wie­rzyć, lub też nie. Mogą mnie uzna­wać za sza­leń­ca, ale to co wi­dzia­łem jest praw­dzi­we i moja wy­pra­wa miała kon­kret­ny opła­cal­ny cel. Do­sze­dłem tak da­le­ko gdzie jesz­cze nikt nie za­szedł. Za­praw­dę, po­wia­dam wam za wiel­ki­mi gó­ra­mi, gdzie świat nasz końca do­bie­ga żyją lu­dzie. Lu­dzie zu­peł­nie inni niż my. Ich zie­mie są po­kry­te lodem przez więk­szość roku, lato trwa około trzy­dzie­stu dni. Słoń­ce po­ja­wia się tylko w nie­któ­rych dniach na­sze­go ka­len­da­rzu. Lu­dzie ci nie znają co to chłód, są przy­sto­so­wa­ni, od­por­ni na mróz. Są dzicy, mają dłu­gie czę­sto skle­jo­ne włosy i dłu­gie brody ogrze­wa­ją­ce ich po­licz­ki brodę i szyję. Ich ciała po­kry­wa­ją futra zwie­rząt. Miesz­ka­ją w nie­wiel­kich osa­dach, ich zdo­bio­ne wsze­la­ki­mi ta­li­zma­na­mi i wi­sio­ra­mi chaty wy­bu­do­wa­ne są ze zwie­rzę­cych kości. Całe kon­struk­cje po­kry­te są zie­mią, mułem i skó­ra­mi. Nie znają się ani na wy­ra­bia­niu broni czy pi­sa­niu, nie znają co to po­li­ty­ka, nie toczą wojen a je­dy­nie walki ple­mion są­sied­nich. Umie­ją roz­pa­lić ogień, przy­piec mięso Żyją ze zbie­rac­twa i po­lo­wań. Na po­cząt­ku mogą za­cho­wy­wać się wrogo w sto­sun­ku do ob­cych lecz póź­niej ich nie­po­kój prze­ro­dzi się w go­ści­nę.

„Dzicy lu­dzie” – frag­ment no­ta­tek króla Va­le­stan­de­ra III

 

Gdy do­tar­li do wyj­ścia z ko­pal­ni zo­ba­czy­li, że tu, po dru­giej stro­nie gór wcale nie ma je­sie­ni, a cała rów­ni­na po­kry­ta jest białą pu­szy­stą koł­der­ką. Śnieg się­gał im pra­wie do kolan. Przed nimi nie było nic, sze­ro­kie lo­do­we pust­ko­wie. Oprócz drzew po­ra­sta­ją­cych zbo­czę szczy­tu nie było tu żad­nej ro­ślin­no­ści. Było bar­dzo zimno, o wiele zim­niej niż po dru­giej stro­nie gór, nawet w zimie.

Nagle coś przed nimi wy­sko­czy­ło ze śnie­gu, ze­wsząd oto­czy­li ich ludz­kie syl­wet­ki okry­te zwie­rzę­cy­mi skó­ra­mi, nie było im nawet widać twa­rzy. Uzbro­je­ni były w pry­mi­tyw­ne dzidy, to­por­ki oraz tar­cze. Kilku z nich do­by­ło łuków, na­ło­ży­li strza­ły na cię­ci­wy, na­cią­gnę­li. Na­jem­ni­cy sta­nę­li w bez­ru­chu, do­by­li broni, zwar­li się w szyk.

– Trzy­mać się razem! – krzyk­nął Ska­ren.

– Ka­pi­ta­nie, jest nas prze­cież wię­cej i mamy lep­sze wy­po­sa­rze­nie, mo­że­my ich z ła­two­ścią po­ko­nać – dodał jeden z męż­czyzn.

– Jest ich za dużo – wtrą­cił się Ne­fa­rius – Moja magia nawet nie po­ko­na ich wszyst­kich, prę­dzej do­sta­ne strza­łą w pierś i padnę niż my wy­gra­my.

Tar­gon ro­zej­rzał się, zo­ba­czył że oprócz ludzi sto­ją­cych do­oko­ła nich na zbo­czach gór w śnie­gu stoi ich jesz­cze z pięć­dzie­się­ciu. Wszy­scy ce­lu­ją z łuków lub mie­rzą w nich mio­ta­ny­mi ka­mien­ny­mi to­por­ka­mi oraz dzi­da­mi.

Jeden z dzi­kich zbli­żył się do nich o kilka kro­ków. Na gło­wie miał coś co przy­po­mi­na­ło roz­war­tą niedź­wie­dzią pasz­czę. Po­mię­dzy szczę­ka­mi, w głębi było widać twarz czło­wie­ka. Pa­trzył na nich swo­imi szma­rag­do­wy­mi ocza­mi. Nie bał się, choć wie­dział że na­jem­ni­cy w każ­dym mo­men­cie mogą przy­stą­pić do ataku a on znaj­du­je się naj­bli­żej, może paść jako pierw­szy. Mimo to stał, a w pasie miał długi ostry ka­mien­ny nóż z drew­nia­ną rącz­ką. Nie miał chyba złych za­mia­rów, ge­stem ręki na­ka­zał im rzu­cić broń. Na­jem­ni­cy po­wo­li nie­chęt­nie opusz­cza­li broń, jed­nak kilku z nich rzu­ci­ło się na dzi­kich ludzi, szyb­ko jed­nak zo­sta­li obez­wład­nie­ni i za­bi­ci. Ta­jem­ni­czy lu­dzie zbli­ży­li się jesz­cze bar­dziej na wy­pa­dek gdyby ktoś jesz­cze z przy­by­szów zza gór chciał ich za­ata­ko­wać. Męż­czy­zna – wódz ple­mie­nia jak można było się do­my­ślić – wark­nął ostrze­gaw­czo by nie było dru­giej próby pod­ję­cia walki.

– Rzu­cić broń – po­wie­dział Ska­ren i pierw­szy wy­pu­ścił z ręki topór.

– Ka­alak’amma – po­wie­dział przy­wód­ca grupy – zna­czy: „ mądra de­cy­zja”.

Ka­pi­tan na­jem­ni­ków za­marł ze zdu­mie­nia. Skąd ten dzi­kus zna nasz język? – po­my­ślał – Czyż­by opo­wie­ści o wiel­kiej wy­pra­wie króla Va­le­stan­de­ra były praw­dzi­we? Czy rze­czy­wi­ście ktoś tu był przed nami? A może to ci lu­dzie ucie­kli za góry, z dala od cy­wi­li­za­cji, z dala od tego po­pie­przo­ne­go świa­ta, od tej za­sra­nej po­li­ty­ki i in­tryg, od biedy i nie­do­stat­ku. A tu, żyją bez­tro­sko, nie muszą się przed nikim kła­niać, nie wie­dzą co to po­li­ty­ka i kró­lo­wa­nie. Żyją z tego co sami zdo­bę­dą i upo­lu­ją.

Ska­ren nawet się nie zo­rien­to­wał gdy zo­stał zwią­za­ny. Zresz­tą nie on jeden, bo dzicy lu­dzie – jak byli na­zy­wa­ni przez cy­wi­li­zo­wa­nych ludzi – zwią­za­li wszyst­kich na­jem­ni­ków gru­by­mi sznu­ra­mi.

Szli przez lo­do­we pust­ko­wia kilka go­dzin, kilku nie prze­ży­ło mar­szu, mię­dzy in­ny­mi mag Ne­fa­rius. W końcu wie­czo­rem, wy­cień­cze­ni nie­ustan­nym mar­szem do­tar­li do wio­ski, która znaj­do­wa­ła się na skra­ju wiel­kie­go roz­cią­ga­ją­ce­go się aż po da­le­ki ho­ry­zont igla­ste­go lasu.

Pro­wa­dzi­li ich przez śro­dek wio­ski, a ko­bie­ty wo­dzi­ły w nich nie­uf­ne dzi­kie spoj­rze­nia. Dla nich byli to obcy, lu­dzie zza gór, z in­ne­go świa­ta, świa­ta ogar­nię­te­go rzą­dzą wła­dzy i zła. Nie po­trze­bu­je­my was tutaj, wa­szej po­li­ty­ki, wa­szych kró­lów i tej całej wa­szej cy­wi­li­za­cji. Precz stąd, nie chce­my was tu.

Do­tar­li przed wiel­ki po­dłuż­ny bu­dy­nek. Był inny niż po­zo­sta­łe, bo był drew­nia­ny a nie pod­trzy­my­wa­ny na ko­ściach, ule­pio­ny z błota i okry­ty zwie­rzę­cy­mi skó­ra­mi. Tutaj ich roz­wią­za­li, we­szli do ogrom­nej chaty. W środ­ku pa­li­ło się kilka pa­le­nisk na któ­rych pie­kło się mięso praw­do­po­dob­nie dzi­ków. Dym uno­sił się w górę pod sam spa­dzi­sty dach, który znaj­do­wał się dość wy­so­ko, stam­tąd praw­do­po­dob­nie ulat­niał się przez nie­wiel­kie otwo­ry.  Wszę­dzie na pod­ło­dze le­ża­ły skóry i futra, cięż­ko było sta­wiać kroki. Cała kon­struk­cja była pod­trzy­my­wa­na so­sno­wy­mi bel­ka­mi, a po środ­ku bie­gło przej­ście. Po prawo i po lewo le­że­li nadzy lu­dzie, męż­czyź­ni i ko­bie­ty, roz­ma­wia­li, ale gdy we­szli obcy za­pa­no­wa­ła cisza. Na końcu dłu­gie­go po­miesz­cze­nia, na drew­nia­nym stop­niu stał ko­ścia­ny tron, okry­ty skó­ra­mi. Po obu stro­nach, nieco niżej rów­nież znaj­do­wa­ły się mniej­sze ber­żer­ki, na któ­rych sie­dzia­ła ro­dzi­na wodza, a on sam za­siadł na tro­nie.

– Roz­gość­cie się – rzekł wład­ca po chwi­li mil­cze­nia – Pod­ło­ga jest wy­ło­żo­na fu­tra­mi a w cha­cie płoną ogni­ska, jest cie­pło.

– Dzię­ku­je panie, rze­czy­wi­ście jest tutaj cie­pło i przy­tul­nie w po­rów­na­niu do tego co jest na ze­wnątrz – od­po­wie­dział Ska­ren – Skąd znasz nasz język?

– Było już tu kilku przed wami. Nawet sam król, ale tutaj dla nas był nikim. Mój dzia­dek na­uczył się od niego i jego ludzi ję­zy­ka, potem prze­ka­zał go mo­je­mu ojcu, a teraz znam go i ja.

 Pa­trick bał się, pierw­szy raz był w takim miej­scu. Trwo­ga ogar­nia­ła go już od mo­men­tu gdy opu­ścił kró­lew­ski pałac. Sie­dział cicho z opusz­czo­ną głową. Tar­gon roz­glą­dał się jesz­cze chwi­le do­oko­ła gdy nagle jego wzrok przy­ku­ła córka przy­wód­cy ple­mie­nia, która rów­nież spo­glą­da­ła na niego.

– Za­po­mnia­łem się przed­sta­wić – po­wie­dział męż­czy­zna zdej­mu­jąc z sie­bie grube futro. Do­pie­ro teraz zo­ba­czy­li jego łysą głowę, prze­ku­te ko­ść­mi uszy i gruby no­chal. Był w śred­nim wieku, tęgi, bar­dzo umię­śnio­ny. Drob­ne włosy cią­gnę­ły się od most­ka, przez pępek i w dół. Zo­sta­wił na sobie tylko spodnie i buty, za­siadł na tro­nie  – Je­stem Bo­ro­guld – pan tej osady jak się do­my­śli­li­ście za­pew­ne. A wy to kto?

– Je­stem Ska­ren Derin, a to moi lu­dzie. Panie, mo­że­my pro­sić o coś do je­dze­nia? Je­ste­śmy bar­dzo głod­ni.

– Na­tu­ral­nie, je­ste­ście moimi go­ść­mi – wódz kla­snął w dło­nie.  

W tym samym cza­sie ko­bie­ty po­da­ły upie­czo­ne mięso.

– Bez sztuć­ców? – sfra­so­wał się jeden z na­jem­ni­ków.

– Co to są sztuć­ce? – spy­tał zdzi­wio­ny Bo­ro­guld.

– Nie wie­cie co to wi­de­lec?

– Wi­de­lec… –mruk­nął za­my­ślo­ny.

– Nóż?

– Aaa… Py­tasz o na­rzę­dzie do cię­cia mięsa, łap ten nóż. Choć nie wiem wcale po co wam to. Praw­dzi­wi męż­czyź­ni rwą mięso rę­ko­ma, tak jak my: Den­dra­ko­wie. Je­ste­śmy ple­mie­niem sil­nym i jeśli byśmy chcie­li z ła­two­ścią na­je­cha­li­by­śmy na wasze zie­mie, splą­dro­wa­li­by­śmy je, zbu­rzy­li ka­mien­ne mia­sta, wy­ko­rzy­sta­li wasze ko­bie­ty. Tylko po co nam to? Tu nam do­brze i na razie się za góry nie wy­bie­ra­my.

– Skąd wziął­byś armie? Ilu ludzi jest w wio­sce? Stu? Dwu­stu? – za­py­tał Ska­ren.

– Zjed­no­czo­nych ple­mion jest znacz­nie wię­cej niż my­ślisz. Ale dość o woj­nie, co was tu tak na­praw­dę spro­wa­dza? Nie pró­buj kła­mać wodzu na­jem­ni­ków, wieszcz­ka wy­czu­je czy kła­miesz. Jeśli mnie oszu­kasz jeden z Two­ich ludzi zgi­nie. Ka­ha­ra! Po­zwól tu, sia­daj.

Ko­bie­ta była w po­de­szłym wieku. Miała siwe po­skle­ja­ne dłu­gie włosy. Całe jej ciało po­kry­wa­ły ko­ra­le, na­szyj­ni­ki, bran­so­le­ty i ko­ścia­ne kol­czy­ki, nawet w nosie i ustach. Na twa­rzy i rę­kach była po­ma­lo­wa­na czyś bia­łym i zie­lo­nym.

– A zatem, co tutaj ro­bi­cie?

– Za­błą­dzi­li­śmy – od­po­wie­dział nie­pew­nie Ska­ren.

– Laana akha – wy­mam­ro­ta­ła wiedź­ma.

Bo­ro­guld ski­nął lekko głowę w kie­run­ku sto­ją­ce­go nie­da­le­ko straż­ni­ka. Ten pod­szedł do sie­dzą­cych na­jem­ni­ków, pod­niósł jed­ne­go za ramie. Męż­czy­zna był bar­dzo prze­ra­żo­ny, nawet się nie zo­rien­to­wał gdy pry­mi­tyw­ny nóż dzi­kie­go utknął w jego pod­brzu­szu. Ką­ci­kiem ust po­pły­nę­ła bor­do­wa krew. Żoł­nierz padł na pod­ło­gę, a jego ciało wy­niósł sługa wodza.

– Co to ma zna­czyć?! – Ska­ren wstał.

– Sia­daj – wark­nął Bo­ro­guld.

– Dla­cze­go go za­bi­li­ście?!

– Ka­ha­ra twier­dzi, że skła­ma­łeś. Pytam zatem jesz­cze raz: Co tutaj ro­bi­cie?

Za­pa­dła cisza, Ska­ren wal­czył z my­śla­mi. Nie wie­dział czy po­wie­dzieć praw­dę czy skła­mać znowu li­cząc że wieszcz­ka nie wy­czu­je kłam­stwa. W tym samym cza­sie jeden z dzi­kich pod­niósł już ko­lej­ną ofia­rę. Nie­for­tun­nie wy­pa­dło na Pa­tric­ka, który do­tych­czas sie­dział cicho, bar­dzo się prze­ra­ził.

– Od­po­wia­daj do­wód­co tej ża­ło­snej bandy!

– Przy­by­li­śmy tu za smo­kiem! – krzyk­nął wresz­cie Pa­trick, po czym spoj­rzał prze­ra­żo­ny­mi ocza­mi na Bo­ro­gul­da.

– Ach tak – za­my­ślił się – Za smo­kiem..

– We­szli­śmy do wą­wo­zu, gdy gad wznie­cił la­wi­nę ka­mie­ni. Szyb­ko we­szli­śmy do ja­ski­ni, a jak póź­niej się oka­za­ło sta­rej ko­pal­ni. Wyj­ście zna­leź­li­śmy tu, po dru­giej stro­nie gór. Pro­szę, nie rób­cie mi krzyw­dy.

Wład­ca nie od­po­wie­dział, pod­parł się ręką.

– Mówi praw­de, Ka­ha­ro?

Wiedź­ma spoj­rza­ła na wy­stra­szo­ne­go Pa­tric­ka, od­wró­ci­ła głowę w kie­run­ku Bo­ro­gul­da, przy­tak­nę­ła ki­wa­jąc głową.

– Puść go.

Żoł­nierz wy­pu­ścił szlach­ci­ca, a ra­czej rzu­cił go na pod­ło­gę.

– A wiec po­lu­je­cie na smoka…Wi­dzie­li­ście go?

– Raz –od­po­wie­dział Ska­ren.

– Cie­ka­we.. Gdzie on teraz jest?

– Ostat­ni raz wi­dzie­li­śmy go w gó­rach. To smok, może le­cieć gdzie chce.

– Wiem że może le­cieć gdzie chce, głup­cze. Wiem co to smok.

Za­pa­dła cisza. Bo­ro­guld wstał, prze­szedł się przed tro­nem, my­ślał.

– I co ja mam z wami teraz zro­bić?

– Panie, moi lu­dzie są wy­czer­pa­ni, po­ło­wa zgi­nę­ła, po­zwól nam za­znać tro­chę od­po­czyn­ku.

– Do­brze więc, niech tak bę­dzie. Czuj­cie się jak u sie­bie w domu – uniósł ręce wład­ca wio­ski.

Ko­la­cja trwa­ła jesz­cze do póź­ne­go wie­czo­ra. Przez cały ten czas Tar­gon i córka wodza nie od­ry­wa­li od sie­bie wzro­ku. Bo­ro­guld wi­dział to, lecz nie re­ago­wał. Wie­dział, że u córki to tylko tym­cza­so­we za­uro­cze­nie bo zo­ba­czy­ła kogoś z „in­ne­go świa­ta”. Prze­cież nawet nie mó­wi­li tym samym ję­zy­kiem, jak miało do cze­go­kol­wiek dojść? Wszy­scy go­ście do­sta­li wła­sne chaty po czte­rech w jed­nej, ale Tar­gon i Pa­trick – jako że do kom­pa­ni na­jem­ni­ków nie na­le­że­li – otrzy­ma­li schro­nie­nie na dwie osoby. Nie było to ja­kieś kom­for­to­we miej­sce, dwa łóżka wy­ło­żo­ne fu­tra­mi i pa­le­ni­sko po środ­ku, które nada­wa­ło bla­sku wnę­trzu. Jed­nak mimo iż na dwo­rze padał gęsty śnieg, w środ­ku było dość cie­pło, na tyle cie­pło by spo­koj­nie można było spać nago.

Tar­gon z uczty wy­szedł nieco wcze­śniej niż wszy­scy. Jeden z ple­mien­nych męż­czyzn za­pro­wa­dził go do chaty. Zdjął zbro­ję, zo­sta­wia­jąc na sobie tylko białą lnia­ną ko­szu­le, po­ło­żył się wy­god­nie na łóżku, ręce pod­parł pod głowę. Nie za­znał jed­nak spo­ko­ju bo już po chwi­li do chaty wró­cił pi­ja­ny Pa­trick z butlą bu­kła­kiem wina w ręku. Nie był sam, to­wa­rzy­szy­ła mu pięk­na młoda dziew­czy­na okry­ta gru­bym fu­trem. Miała nie­bie­skie oczy i pu­szy­ste blond włosy. Była bar­dzo ro­ze­śmia­na.

– Pa­trick..

– Nic nie mów – bek­nął Pa­trick – Wszyst­ko pod kon­tro­lą.

– Ledwo sto­isz na no­gach – za­ła­mał się Tar­gon.

– Dla­te­go usią­dę, a ta o to dzi­ku­ska usią­dzie przy mnie, praw­da?

Dziew­czy­na od­po­wia­da­ła je­dy­nie śmie­chem, nie znała ich ję­zy­ka.

– My­śla­łem że kozim mle­kiem nie da się upić.

– A bo to wcale nie jest kozie mleko tylko wino, moje wła­sne, co mia­łem cały czas przy pasie. Fakt, gdy wy­szli­śmy z ko­pal­ni za­czę­ło mar­z­nąć i gdy tu przy­by­li­śmy mia­łem w bu­kła­ku bryłę lodu, ale teraz znowu jest płyn­ne i mogę cie­szyć się jego sma­kiem.

– Kto to jest? – Tar­gon spoj­rzał na ro­ze­śmia­ną dziew­kę. Miała może z osiem­na­ście lat.

– To? To jest…Ach! Cho­ler­na czkaw­ka. To jest One­ria… i wła­ści­wie tyle o niej wiem, a zbyt roz­mow­na nie jest. No tak, co się śmie­jesz, jako kró­lew­ski sługa i wy­bit­ny mówca mogę się do­ga­dać z każ­dym.

– Cie­ka­we jak ją prze­ko­na­łeś by tu z Tobą przy­szła.

– To już moje sztucz­ki – uśmiech­nął się Pa­trick.

Tar­gon za­śmiał się pod nosem.

– Na­pi­jesz się?

– Daj, znu­dzi­ło mi się już kozie mleko.

– Trzy­maj! Pij na zdro­wie.

– Nie jest tego za wiele.

– Nie ma­rudź.

– Za szyb­ko pi­jesz, stąd ta czkaw­ka.

– Oj tam, oj tam.

Pa­trick wstał razem z One­rią, po­mógł jej zrzu­cić futro

– Je­steś pięk­na..

– Daj spo­kój Pa­trick, ona nie wie co do niej mó­wisz.

– Nie bądź taki drę­twy, być może to ostat­nie dni mo­je­go życia, chce za­znać tro­chę przy­jem­no­ści – męż­czy­zna usiadł na łóżku, wziął dziew­czy­nę na ko­la­na.

– Może ma męża?

– To bez zna­cze­nia.

– Groź­ne­go męża – po­wie­dział su­ro­wo Tar­gon – Który chęt­nie ze­tnie ci głowę i na­bi­je na pal, a ze swoją ko­bie­tą..

– No co? Co?

– Nie wiem co tu robią z nie­wier­ny­mi żo­na­mi.

– Ojej­ku jejku, a może wcale nie ma fa­ce­ta i co się mar­twisz, ma mnie.

– Cie­bie? Na ile? Na tę noc? Jeśli zo­sta­nie­my tu kilka dni może też spać z in­ny­mi, mówię o na­jem­ni­kach.

– Bre­dzisz, mó­wi­łem ci już że chcę za­znać tro­chę przy­jem­no­ści, wiec nie psuj mi chwi­li, a jak chcesz się przy­łą­czyć to się przy­łącz, star­czy jej na dwóch.

– Nie, baw się do­brze, pójdę się przejść.

Zima pa­no­wa­ła tu już od kilku mie­się­cy, pod­czas gdy po dru­giej stro­nie gór była do­pie­ro późna je­sień. Nie­pręd­ko zejdą śnie­gi, bę­dzie trze­ba jesz­cze bar­dzo długo cze­kać by na­sta­ło tu kil­ku­ty­go­dnio­we lato. Na ze­wnątrz było zimno, bar­dzo zimno, zim­niej niż za dnia. Tar­gon wy­szedł z chaty, która znaj­do­wa­ła się nie­da­le­ko lasu, prze­szedł się po śnie­gu, pod­szedł bli­żej sosen. Do­pie­ro teraz do­strzegł, że w głębi lasu miga świa­tło. Po­my­ślał, że to pew­nie od­da­lo­ny sza­łas ja­kie­goś my­śli­we­go czy dru­ida, ale świa­tło roz­prze­strze­nia­ło się, bar­dzo szyb­ko. Za­cie­ka­wi­ło go to, cof­nął się o kilka kro­ków, spoj­rzał w górę. Nie tylko na ziemi było świa­tło, nad lasem też coś mi­go­ta­ło. Był cał­kiem zdez­o­rien­to­wa­ny, nie wie­dział czym jest ten blask. W od­da­li ze­bra­ły się czar­ne chmu­ry, a może to wcale nie były chmu­ry a dym od ognia. Tar­gon po­szedł pod dom wodza, przed wej­ściem za­trzy­ma­li go jed­nak straż­ni­cy.

– Stój, wład­ca śpi, przyjdź o świ­cie.

– Musze z nim po­mó­wić, to bar­dzo ważne.

– Nie in­te­re­su­je mnie to, przyjdź rano.

– Wcale, że nie śpię – na ze­wnątrz wy­szedł Bo­ro­guld – O co cho­dzi, na­jem­ni­ku?

– Tam coś się pali, w lesie – Tar­gon wska­zał ręką na las.

– Akar­dy­ko­wie… – mruk­nął męż­czy­zna – są­sied­nie ple­mię pło­nie, szyb­ko! Ru­szaj­my im na ra­tu­nek! Jahaz, Ol­gierd zbudź­cie wszyst­kich męż­czyzn, niech wezmą ze sobą broń i idzie­my, a ty po­wia­dom Ska­re­na i wszyst­kich jego ludzi, idzie­cie z nami.

Tar­gon zaj­rzał do wnę­trza chaty. Tam jego naj­lep­szy przy­ja­ciel i młoda dziew­czy­na od­da­wa­li się naj­więk­szej roz­ko­szy.

– Pa­trick! Pa­trick!

– Tar­gon? A gdzieś Ty był tyle czasu?

– Ubie­raj się!

– Dla­cze­go chcesz mi prze­ry­wać taką chwi­lę?

– Póź­niej się do­wiesz, no chodź. Dosyć się na­ba­wi­łeś.

Pa­trick zdjął z sie­bie One­rię, wstał i za­czął się ubie­rać, po­pi­ja­jąc przy tym winko z bu­tel­ki.

– Prze­pra­szam Cię moja pani, ale muszę iść. Oby to było tylko coś waż­ne­go – spoj­rzał zde­ner­wo­wa­ny na sto­ją­ce­go w wej­ściu Tar­go­na.

Są­sied­nia osada znaj­do­wa­ła się dwie mile stąd. Gdy do­tar­li na miej­sce za­sta­li jeden wiel­ki ogień. Wszyst­ko się pa­li­ło, nic nie prze­trwa­ło. Wszy­scy za­sta­na­wia­li się co wy­wo­ła­ło tak nagłe znisz­cze­nie osady. Na­jem­ni­cy przy­pusz­cza­li jed­nak że to był cel ich wy­pra­wy. Kilka kro­ków dalej, obok pło­ną­ce­go wozu zna­leź­li umie­ra­ją­ce­go czło­wie­ka. Bo­ro­guld do­wie­dział się od niego że to smok spa­lił wio­skę.

– Przy­le­ciał tu za wami, a cier­pi­my my! – oskar­żył wro­gim gło­sem na­jem­ni­ków – To wasza wina! Po­win­ni­śmy was teraz zabić i dać mu na po­żar­cie!

– No to spró­buj­cie – Ska­ren pierw­szy dobył to­po­ra a za nim wszy­scy tu zgro­ma­dze­ni.

Już miało dojść do walki gdy nad nimi prze­le­ciał smok paląc oko­licz­ne drze­wa, za­ry­czał gło­śno i pi­skli­wie

– Kryć się!

– Stać! Bę­dzie­my z nim wal­czyć! – krzyk­nął Bo­ro­guld sta­jąc na czele grupy – łucz­ni­cy! Strze­lać gdy się zbli­ży!

Był śro­dek nocy wiec gada było widać tylko wtedy gdy zbli­żał się do pło­ną­ce­go lasu i wio­ski. Jed­nak gdy się zni­żał jego zie­lo­ne łuski lśni­ły oświe­tla­ne przez ogień. Łucz­ni­cy za­sy­pa­li be­stie strza­ła­mi, jed­nak smok miał znacz­nie sil­niej­szą broń – ogień. Jed­nym zio­nię­ciem skre­mo­wał kilku męż­czyzn. Tar­gon wraz z Pa­tric­kiem skry­li się za ka­mie­niem.

– Zo­stań, Tar­gon!

– Musze im pomóc.

Smok wła­śnie osiadł na ziemi, ła­pa­mi i ogo­nem od­ga­niał na­past­ni­ków. Jeden z łucz­ni­ków, jakby z bicza zo­stał tra­fio­ny wi­ru­ją­cym w po­wie­trzu ogo­nem. Tar­gon schy­lił się by nie zo­stać tra­fio­nym i po­biegł w kie­run­ku ogłu­szo­ne­go strzel­ca. Wy­cią­gnął z jego ręki łuk, za­ła­do­wał strza­łę, wy­mie­rzył, pu­ścił cię­ci­wę. Po­cisk tra­fił smoka w pod­bró­dek, ten gło­śno za­ry­czał, od­wró­cił łeb w jego kie­run­ku, za­szar­żo­wał po­wa­la­jąc na zie­mie kilku ludzi. Tar­gon wy­pu­ścił z ręku łuk, za­czął ucie­kać po­mię­dzy pło­ną­cy­mi drze­wa­mi. Be­stia go­ni­ła go bar­dzo szyb­ko, jed­nak po­mię­dzy gęsto usta­wio­ny­mi so­sna­mi nie była już taka szyb­ka. Dzicy rzu­ca­li włócz­nia­mi i strze­la­li z łuków, pod­czas gdy na­jem­ni­cy Ska­re­na pró­bo­wa­li za­trzy­mać gada po­mię­dzy drze­wa­mi unie­moż­li­wia­jąc mu ruchy. Jed­nak smok łamał pło­ną­ce drze­wa jak wy­ka­łacz­ki. Mu­sie­li go za­pę­dzić w miej­sce gdzie nie zwę­glił jesz­cze te­re­nu. Tar­gon rzu­cił w niego ka­mie­niem, tra­fił pro­sto w głowę. Gad zde­ner­wo­wał się jesz­cze bar­dziej i po­pę­dził w jego kie­run­ku, zio­nął ogniem w kie­run­ku ucie­ka­ją­ce­go męż­czy­zny. Ten jed­nak sko­czył do dołku, praw­do­po­dob­nie bor­su­czej nory, by się schro­nić. Po­twór pod­pa­lił dolne czę­ści drzew i był po­mię­dzy nimi. Po­ten­cjal­ny cel na pu­łap­kę. Grupa po­dzie­li­ła się, kilku męż­czyzn oto­czy­ła smoka pró­bu­jąc utrzy­mać go w miej­scu, w któ­rym obec­nie się znaj­du­je, resz­ta pod­ci­na­ła drze­wa każdą bro­nią, którą mieli w rę­kach. Po chwi­li drze­wa za­ko­ły­sa­ły się na wie­trze, nie­któ­re zde­rzy­ły się ze sobą ko­ro­na­mi. Lu­dzie, któ­rzy ota­cza­li smoka za­czę­li ucie­kać gdy drze­wa za­czę­ły le­cieć ku ziemi, pro­sto na ni­cze­go nie świa­do­me­go gada. Nawet smok nie jest w sta­nie za­trzy­mać pięć so­lid­nych sosen. Na widok przy­gnie­cio­ne­go, ledwo ży­we­go smoka za­pa­no­wa­ła ogrom­na ra­dość.

– Mięsa z niego star­czy na długo, swoją drogą nigdy nie ja­dłem smoka – za­śmiał się Bo­ro­guld – dobra ro­bo­ta wo­jow­ni­cy.

– No, no ład­nie go za­ła­twi­li­śmy – dodał Ska­ren.

– Spójrz­cie na te zę­bi­ska – Wódz od­chy­lił górną wargę ledwo ży­ją­ce­go smoka.

– Jak mie­cze – z ukry­cia wy­szedł Pa­trick, pod­szedł do nich.

– A gdzieś ty był? Nie wi­dzia­łem żebyś nam po­ma­gał, hę?

– Panie Derin, nie je­stem jed­nym z two­ich ludzi, ani żad­nym wo­jow­ni­kiem, tylko pro­stym słu­gom króla .

– Byłym słu­gom – po­pra­wił go drwią­co Tar­gon.

– Dosyć tego, trze­ba dobić gada bo nam jesz­cze od­le­ci, albo nas spali. Panie Ska­ren użycz mi swo­je­go.. emm.. jak to się po wa­sze­mu na­zy­wa­ło… – za­ciął się Bo­ro­guld.

– To­po­ra?

– Ach tak! Wła­śnie, to­po­ra.

Jed­nym ude­rze­niem w szyje, męż­czy­zna po­zba­wił smoka życia..

 

 

VIII

 

W domu wodza ze­bra­ło się już wielu ludzi. Matki i oj­co­wie wy­cze­ki­wa­li swo­ich synów, ko­bie­ty męż­czyzn, a dzie­ci ta­tu­siów. Jed­nak nie wszy­scy wró­ci­li cało, nie­któ­rym się nie udało, smok oka­zał się dla nich zbyt silny. Miesz­kań­cy cze­ka­li za wy­ja­śnie­nia­mi. Co wy­wo­ła­ło ogień w są­sied­niej osa­dzie i dla­cze­go nie wszy­scy wró­ci­li w żywi, bądź w jed­nym ka­wał­ku. Do­pie­ro wcią­gnię­te na sale ciało smoka roz­wia­ło ich wąt­pli­wo­ści. Bo­ro­guld przy­znał, że bez po­mo­cy na­jem­ni­ków nie zgła­dził­by smoka. Spy­tał też czego na­jem­ni­cy chcą w za­mian. Ska­ren po­wie­dział że on i jego garst­ka prze­ży­tych ludzi chce wró­cić do domu z głową smoka na dowód kró­lo­wi że ubili be­stie. Wład­ca wio­ski za­sta­no­wił się chwi­le, zgo­dził się.

 

IX

 

 

Na­za­jutrz zje­dli ob­wi­te śnia­da­nie i szy­ko­wa­li się do wy­mar­szu. Jed­nak droga po­wrot­na oka­za­ła się nie­moż­li­wa, gdyż wyj­ście po dru­giej stro­nie było przy­sy­pa­ne ogrom­ny­mi gła­za­mi. Bo­ro­guld oznaj­mił im, że dzie­sięć mil w prawo od ko­pal­ni jest nie­wiel­ka prze­łęcz o któ­rej wie­dzą tylko dzicy lu­dzie.

 

X

 

Z góry, na prze­łę­czy, było widać ich świat: lasy, pola, rzeki, całą Eicra­nie. To był ko­niec wy­pra­wy, nie wszy­scy wró­ci­li żywi, ale misja zgła­dze­nia złego smoka zo­sta­ła wy­peł­nio­na. Czas było po­że­gnać się z ludź­mi zza gór i wró­cić do domów.

– Tar­gon?

– Słu­cham?

– Cie­szę się że z tobą po­je­cha­łem. Je­stem za­do­wo­lo­ny z tego że wy­sze­dłem po za kró­lew­ski dwór, po za bez­piecz­ne mia­sto, po za bo­ga­te dziel­ni­ce. Cie­szę się z tego gdzie je­stem i gdzie byłem, po­zna­łem na­tu­rę i życie pro­stych ludzi. Wi­dzia­łem smoka, ha! To będę opo­wia­dał synom i wnu­kom, bo już za kilka lat może nie być smo­ków, a może ten był ostat­ni?

– Nie wiem, ale też się cie­szę że go zo­ba­czy­łem – po­wie­dział dum­nie męż­czy­zna wdy­cha­jąc głę­bo­ko gór­skie po­wie­trze – Do­brze, że byłeś ze mną przy­ja­cie­lu.

– Co teraz?

– Wra­ca­my do domu – uśmiech­nął się do niego Tar­gon.

– Wra­ca­my do domu… – po­wtó­rzył cicho Pa­trick.

Koniec

Komentarze

Opo­wia­da­nia jesz­cze nie czy­ta­łam, chcia­łam tylko za­uwa­żyć, że limit zna­ków na Dra­go­ne­zę to 10-50 ty­się­cy. Ty go prze­kro­czy­łeś o nie­mal 20 ty­się­cy, więc je­że­li opo­wia­da­nie ma nie zo­stać zdys­kwa­li­fi­ko­wa­ne, mu­siał­byś za­sto­so­wać dość dra­stycz­ne cię­cia.

Pro­szę, nie może tak być? Bar­dzo długo to pi­sa­łem i nie chce usu­wać czę­ści zna­ków i prze­ra­biać tekst bo tak jak na­pi­sa­łem mysle że jest do­brze, spój­nie i lo­gicz­nie. Po za tym w wor­dzie po­ka­zu­je mi że BEZ spa­cji jest w za­okrą­gle­niu 58 tys zna­ków. “Dolny limit jest nie­prze­kra­czal­ny, górny mo­że­cie sym­bo­licz­nie prze­kro­czyć“ tak jest w re­gu­la­mi­nie kon­kur­su. Czy te 8 tys zna­ków nie może być tym sym­bo­licz­nym prze­kro­cze­niem? Pro­szę, pi­sa­łem to dwa mie­sią­ce..

 

We­dług licz­ni­ka na stro­nie. Sym­bo­licz­nie to około ty­sią­ca, dwóch, nie osiem. Nie­ste­ty. 

PS. Au­to­ry­te­tem to ja tu nie je­stem, ale błę­dów to masz tyle, że mnie oczy bolą. Nie czy­ta­łem, prze­pa­trzy­łem tylko co nieco. Or­to­gra­fy, sty­li­sty­ka, zero in­ter­punk­cji. Na­praw­dę, to, że pi­sa­łeś coś dwa mie­sią­ce nic nie zna­czy, to nie jest ar­gu­ment. Flau­bert po­pra­wiał Panią Bo­va­ry całe życie i nigdy nie uwa­żał jej za skoń­czo­ną. Radzę Ci za­cząć, bo do 15 nie ma już wiele czasu…

Z tego co wiem Word au­to­ma­tycz­nie pod­kre­ślał mi błędy or­to­gra­ficz­ne, które od razu po­pra­wia­łem, więc z pew­no­ścią mogę rzec, że nie ma błę­dów or­to­gra­ficz­nych. A nawet jeśli są błędy, które wy­mie­ni­łeś to już nie można wy­słać wła­snej pracy na kon­kurs, bez wzglę­du na to czy są błędy? Ja wy­sła­łem pracę nie dla tego by zająć pierw­sze miej­sce tylko by ktoś to prze­czy­tał. Chciał­bym iż mimo błę­dów opo­wia­da­nie zo­sta­ło uwzględ­nio­ne (naj­wy­żej nie wy­gram lub nie znaj­dę się na po­cząt­ku czy w po­ło­wie listy). A co do tych zna­ków to 8 tys zna­ków robi taką ogrom­ną róż­ni­ce? 8 tys zna­ków to mniej niż 10 stron.

Re­gu­la­mi­ny są po to, by się ich trzy­mać. Jury nie może robić wy­jąt­ków, bo cały kon­kurs bie­rze w łeb, a i inni au­to­rzy (zwłasz­cza tacy, któ­rzy mu­sie­li skra­cać i ciąć swoje tek­sty) mie­li­by pełne prawo czuć się oszu­ka­ni i roz­ża­le­ni.

Jeśli nie chcesz ciąć tek­stu, zo­staw go tu jako zwy­kłe opo­wia­da­nie, nie kon­kur­so­we. Takie też są czy­ta­ne i ko­men­to­wa­ne. Jeśli chcesz się uczyć i roz­wi­jać, przyj­muj każdą uwagę – nawet jeśli do­ty­czy przy­po­mnie­nia re­gu­la­mi­nu kon­kur­su.

I nie wierz do końca Wor­do­wi – też po­tra­fi prze­pu­ścić błędy.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Cóż, trud­no, spró­bu­je gdzie in­dziej wy­słać.

Pró­buj. Jed­nak z tego, co się orien­tu­ję, to na kon­kur­sy mo­żesz wy­słać opo­wia­da­nie nie pu­bli­ko­wa­ne wcze­śniej. I nie ma sensu się ob­ra­żać i stro­ić fo­chów. Tutaj chce­my Ci tylko pomóc.

Ale do­brze. Skoro Twoim ar­gu­men­tem jest to, że Word Ci spraw­dził błędy, niech bę­dzie. Choć od razu musze Cię uprze­dzić, że to, co na­pi­sa­ła śnią­ca o prze­pusz­cza­niu błę­dów to nic. Word nie spraw­dza Ci błę­dów, on spraw­dza pi­sow­nię. Nie czyta tek­stu, pod­kre­śla tylko to, co nie zga­dza mu się ze słow­ni­kiem. Jest róż­ni­ca se­man­tycz­na mię­dzy słu­gom a sługą.

 Za­mkną­łem jed­nak oczy na błędy i za­czą­łem czy­tać. Prze­cież tego chcia­łeś – żeby ktoś prze­czy­tał. A je­że­li tego chcesz, mu­sisz się przy­go­to­wać na kry­ty­kę. 

Hi­sto­ria kom­plet­nie ni­czym się nie wy­róż­nia i, co tu ukry­wać, jest nudna. Sztam­po­wa. Język, któ­rym się po­słu­gu­jesz, jest zbyt ubogi, stąd ro­bisz ra­żą­ce oko po­wtó­rze­nia, nie mogąc od­na­leźć od­po­wied­nie­go wy­ra­że­nia, choć­by tu:

 

– Spójrz tylko na sie­bie – mach­nął nie­dba­le ręką Pa­trick.

Męż­czy­zna od­ru­cho­wo spoj­rzał na sie­bie

 

Dalej – z pew­no­ścią zmniej­szysz ilość zna­ków, gdy nie bę­dziesz uży­wał opcji ko­piuj – wklej (opis pierw­sze­go na­jem­ni­ka w roz­dzia­le II). Nie po­tra­fisz też uży­wać pod­sta­wo­wych na­rzę­dzi nar­ra­tor­skich, nie wiesz, jak okre­ślić czyjś wiek, sche­ma­tycz­nie wpro­wa­dzasz po­sta­cie, opisy są cha­otycz­ne i bez­sen­sow­ne, cza­sa­mi od­no­si się wra­że­nie, że sam gu­bisz się w tym całym ba­ła­ga­nie, po­ja­wia­ją się licz­nie sprzecz­no­ści. Radzę też bli­żej za­po­znać się z ter­mi­nem kre­ma­cja. 

Nie będę dalej wy­pi­sy­wał. To chyba wy­star­czy.

Masz, z tego, co widze, pięt­na­ście lat. Nie chcę, byś był znie­chę­co­ny. Pisz, wyrób sobie styl. Bru­tal­na praw­da jest taka, że je­steś za młody, nie masz ta­kie­go do­świa­cze­nia ję­zy­ko­we­go, aby two­rzyć wła­sne, ory­gi­nal­ne utwo­ry “na po­zio­mie”. Po­czuj głód słowa. Zanim za­czniesz pu­bli­ko­wać i wy­sy­łać na kon­kur­sy, naj­pierw wchłoń w sie­bie mnó­stwo li­te­ra­tu­ry, nie tylko fan­ta­sty­kę, li­te­ra­tu­rę po­pu­lar­ną. Także kla­sy­kę na­szej pięk­nej li­te­ra­tu­ry oj­czy­stej i za­gra­nicz­nej. Na­uczy Cię to od­po­wied­nio bu­do­wać zda­nia, od­po­wied­nio sty­li­zo­wać utwór zgod­nie z przy­ję­tą przez Cie­bie ramą cza­so­wą, zo­ba­czysz, jak proza się roz­wi­ja­ła, jak au­to­rzy do­cho­dzi­li do cał­kiem no­wych roz­wią­zań pi­sar­skich. 

Po pro­stu pisz, czy­taj. Zdo­by­waj do­świad­cze­nie. A za jakiś czas zjaw się z tek­stem, który na­praw­dę za­cie­ka­wi i wzbu­dzi za­chwyt.

 

Au­to­rze, przed­pi­ś­cy mają rację – prze­kro­czy­łeś limit o zbyt dużo. Nie o osiem ty­się­cy, tylko pra­wie o dwa­dzie­ścia – li­czy­my razem ze spa­cja­mi. Albo skra­caj, albo wy­co­faj z kon­kur­su, albo jury zdys­kwa­li­fi­ku­je. Nie­za­leż­nie od Two­je­go wy­bo­ru – za­pew­ne ktoś prze­czy­ta i po­dzie­li się uwa­ga­mi (naj­więk­szej licz­by czy­tel­ni­ków mo­żesz spo­dzie­wać się w pierw­szym wy­pad­ku).

Jeśli chcesz pisać, to za­chę­cam, żebyś zo­stał na na­szej stro­nie i wsta­wiał tek­sty bez oka­zji – też zo­sta­ną prze­czy­ta­ne. Naj­le­piej tre­no­wać na krót­kich for­mach – wtedy na two­rze­nie po­świę­cisz ty­dzień za­miast dwóch mie­się­cy. A w na­stęp­nym ty­go­dniu bę­dziesz mógł za­cząć coś na­stęp­ne­go, uwzględ­nia­jąc już uwagi i rze­czy, któ­rych się do­pie­ro co do­wie­dzia­łeś.

Nie ufaj Wor­do­wi – na przy­kład jest bez­rad­ny, kiedy błęd­nie na­pi­szesz coś roz­dziel­nie, prze­cież zna słowo “nie” i słowo “wiele”, praw­da? Są jesz­cze po­dob­nie brzmią­ce wy­ra­zy o róż­nych zna­cze­niach – bród i brud, chart i hart, ja­pon­ki i Ja­pon­ki, buk, Bug i Bóg. Edy­tor nie zgad­nie, które z nich mia­łeś na myśli.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka