- Opowiadanie: hydrozagadka - MISJA

MISJA

Opowiadanie dostało wyróżnienie w tegorocznym konkursie fantasy im. Kwiatkowskiej.  Oparte jest na motywnie inicjacji szamańskiej.

 

Chętnie przyjmę wszelkie konstruktywne uwagi. :) Odnoszę bowiem wrażenie, że mimo wyróżnienia, warto by było ten tekst jeszcze dopracować.

Jestem też ciekawa odbioru, bo jednak forma i część słownictwa są nieco eksperymentalne...

 

Przy okazji dodam – przydałoby się do tego opowiadania wg mnie również takie słowo kluczowe (tag), jak np.: stworzenie świata (skoro jest tag: koniec świata). Tak podrzucam pomysł, bo może innym tez się kiedyś przyda.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

MISJA

Na początku była Światłość.

Złocista, kipiąca, pełna miłości.

Pełnia.

Smugi zagęszczonej jasności przeplatały się, tańczyły, drgały w rezonansie harmonii. Melodia ich wibracji przenikała wszystko, miała w sobie moc kreacji.

Rozbłysk.

W rozległej przestrzeni Światło splotło się kuliście, wibracje przyspieszyły, przeszły w przedziwne staccato. Od przeplatających się pasm odpryskiwały drobinki energii i przyłączały do sfery pęczniejącej w wirującym gąszczu. Wibracje nabierały mocy, aż melodia rozbrzmiała chóralnie, jak wybuch. Lśniąca kula, bąblując i drgając, rozbłysła fajerwerkami wulkanów.

Spoza woalów Światła wyłoniła się błękitnozłota planeta – a zagęszczona w materię energia była piękna. Złociste promienie drgały delikatnie, smugi wachlarzowato i z zadowoleniem kontemplowały ogniste wzgórza oblane wrzącymi wodami.

To było dobre.

Dwie jasności, rezonujące z pełną harmonią, zawirowały w tańcu radości. Trudno było odróżnić jedną od drugiej.

To też było dobre.

Znały jedynie dobro, miłość, tworzenie, spełnienie, nie znając niczego innego poza tym.

*

Eri-kul rzucał się na posłaniu z suchej trawy. Szaman pochylił się nad nieprzytomnym, okadził cierpko pachnącym dymem. Sczerniałe zioła przesypywały się w miseczce z kości, którą zataczał trzęśliwe kręgi nad głową chłopaka.

Szaman wiedział, że Erik-kul jest gotowy. Coraz częstsze ataki drgawek, podczas których świadomość nastolatka uciekała z ciała, były dowodem, że tym razem wybrał dobrze. Zresztą Eri-kul był jedynym rokującym nadzieje kandydatem na szamana pośród tych, których Kangar-ool znalazł w ostatnich latach. Sam Kangar-ool był już stary, za stary, by mógł dalej służyć plemieniu właściwą ochroną. Oczy miał słabe, zaszłe częściowo bielmem, a ręce drżały mu spazmatycznie. Tylko uszy służyły równie dobrze jak niegdyś. Słyszał doskonale małe, chroboczące żyjątka nocy, zarówno te żywe, jak i umarłe. Szeptały, że czas na kogoś silnego; że nadchodzi zły czas dla świata i dla ludzi.

Szaman potrząsnął głową, przybraną blaszkami, piórami, fragmentami kości nanizanymi na powiązane w węzełki rzemienie. Uderzył w bęben i odegnał nerwowym biciem mrok, zbierający w kątach, czyhający tylko na rozproszenie uwagi.

By pożreć.

Pochłonąć.

*

Był sam, w ciemności.

Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Towarzyszyły mu ból i strach, pomieszane

z szokiem. Coś utracił, ważną część siebie i tylko tego był pewien.

Z żalu skulił się w tej ciemności jeszcze bardziej.

Co go zadziwiło – nie czuł ciała, słowo „skulił” nie opisywało rąk, nóg,

ani kręgosłupa.

*

Starzec posypał żółtawobrunatnym proszkiem czoło młodego człowieka, leżącego obecnie sztywno i bez ruchu. Drgawki ustały całkowicie, nastąpił po nich transowy paraliż. Szaman pochylił się niżej nad twarzą Eri-kula i szepnął mu do ucha – Oddychaj. Głęboko. Jeden, dwa, trzy.

Pierś chłopaka poruszyła się posłusznie, usta łapczywie złapały powietrze. Po mokrej od potu i gorąca skórze Eri-kula przebiegł dreszcz; niespokojnie zadrgały gałki oczne pod zaciśniętymi powiekami.

*

Zalało go światło.

Czuł się spokojny, lżejszy. Kompletny.

Nie widział nic prócz światła. Nie było to światło słoneczne, ani blask gwiazd – była to czysta świetlista energia, światło totalne. Nie oślepiało, po prostu istniało – w nim, na zewnątrz niego, wszędzie, nieskończone.

Ze Światłości – czuł, że należy się jej szacunek – wyłaniały się kształty; formy istot takich, jak on/a. Skądś wiedział, że nie posiadają płci, nie ma wśród nich samookreślenia. Nie ma ja, my, oni.

Złocista, świetlista miłość wypełniała przestrzeń po brzegi – to przepływała niepowstrzymanym nurtem, to skupiała się w jednym miejscu. Poprzez lekkie zagęszczenie tworzyła jego samego i pozostałe istoty wokoło. Znał je wszystkie i one go znały, chociaż nie było to poznanie umysłowe, ni zmysłowe, lecz wzajemne przenikanie energii. Nie było żadnych granic takiego poznania – nie było wstydu, obaw – były jedynie harmonia i piękno. Wiedział, że jedna z istot jest mu szczególnie bliska i on/a też to czuł/a. Doświadczenie rezonansu harmonii było najwyższą możliwą doskonałością.

*

Kangar-ool ujrzał, jak twarz Eri-kula rozluźnia się, napięte mięśnie szczęk wiotczeją; na ustach młodego pojawił się półuśmiech. Pojaśniało w mrocznych kątach skórzanego namiotu, jakby nagły powiew wywiał stamtąd szepczące żyjątka wraz z głodnymi istotami mroku.

Szaman wyostrzył słuch, chcąc posłyszeć cokolwiek z wizji adepta. Może po dźwiękach pozna, dokąd Eri-kul powędrował, gdzie przebywa obecnie – w której stronie świata, lub w której z warstw światów. Nie usłyszał jednak nic ponad poszum – śpiewny, czasem ćwierkliwy. I chociaż te dźwięki były mu obce, był pewien, że Eri-kul znajduje się wysoko w świecie ducha. Mrok nie ucieka przed byle czym.

Oby spotkał tam potężnego opiekuna – myślał szaman – Oby… – zaterkotał grzechotką i odgonił strach, ściskający kurczowo mięśnie brzucha.

*

Jedność.

Przenikali się z błogością. Byli radością. Światłem-miłością.

A mimo to czuł niedosyt, ukryty głęboko, zwinięty ciasno niczym robak. Starannie oddzielił tę część w sobie – nie chciał, by ktokolwiek odkrył w nim TO nowe. Wyczulonymi zmysłami odbierał tam przygaszenie Światła, a wraz z zaciemnieniem napływały, nie wiadomo skąd, kłębki innych od znanych mu dotychczas energii i myśli.

– Niedosyt. Nuda. Ile można tak się przenikać.

Narosła w nim niecierpliwość – nie znał jej wcześniej i ucieszyła go, bo była czymś nowym. Pilnie ukrywał swe odkrycia przed Światłem i przed najbliższą istotą. Nie przenikali się ze sobą tak ściśle, nie odczuwali tak intensywnie, jak przedtem. Owszem, zdarzało się i wcześniej, że oddalali się o eony we własnych sprawach – lecz zawsze pozostawali połączeni wibracjami i brzmieniem. Nigdy nie byli sami.

– Każdy musi sam zdobywać doskonałość, rozwijać się, poznawać. Nawzajem tylko się ograniczacie.

Odpychał te myśli od siebie, choć i tak pociągała go ich inność. Niosły ze sobą wyzwanie. Różniły się. Budziły ciekawość. Nie znał wcześniej niczego ponad Światło, miłość, błogość, spokój, spełnienie kreacji.

– Zleconych kreacji! Nie podejmujesz decyzji, bezmyślnie wykonujesz rozkazy!

– To nie tak… – bronił tego, co znał – to, co robimy, sprawia nam radość, wypływa z nas samych.

– Jesteś zbyt utalentowany, byś trzymał się reszty. Zobacz swoją doskonałość, poczuj satysfakcję z własnych działań!

Po raz pierwszy poczuł dumę. Tak, jest doskonałym kreatorem. Czyż ta mgławica, którą stworzył, nie jest piękna? A ostatnia planeta? Przewspaniała.

– I ty to stworzyłeś, nikt inny. Pomyśl, ile mógłbyś osiągnąć działając sam, bez tego co ci narzucają.

– To przychodzi samoistnie… – część jego, wciąż nie omamiona pychą, zaprotestowała słabo.

– Bujdy! Chcesz doznać prawdziwej wolności? Chcesz sam o sobie decydować? Poczuj tę energię. Poczuj wolność bez granic!

Ciekawość zwyciężyła. Sięgnął w stronę głosu i poczuł ją. Energia była twarda, ciężka, zimna, aż przeszył go ból – dopiero co nazwany, nigdy wcześniej nie doznany. Tak, to było niezaprzeczalnie nowe, lecz…

Materia Światła rozdarła się pod jego ciężarem; nagle znalazł się, oślepły, w ciemności. Czuł ból i strach, pomieszane z szokiem. Coś utracił i tylko tego był pewien.

*

Eri-kul szarpał się na posłaniu. Spod zaciśniętych kurczowo powiek płynęły łzy. Poderwał głowę dusząc się w gwałtownym, chrypliwym kaszlu. Szaman przewrócił chłopaka na bok, aż ten, charcząc i odpluwając, uspokoił się i zastygł bez ruchu. Wciąż jednak oddychał ciężko, z wysiłkiem. Zaciśnięte pięści przycisnął do mostka, głowę wtulił w ramiona.

Szaman uderzył w bęben, chcąc przepłoszyć złe duchy krążące w pobliżu Eri-kula. Hurgot pałeczki po skórze, przypominający o świecie tu i teraz, nie dotarł do wędrowca w zaświatach. Nie było go w ciele, leżącym na posłaniu z wonnej trawy. Był tam, gdzie…

*

…ból rozsadzał piersi, miast serca miał dziurę, pełną pustki, tak jak wcześniej było pełne miłości. Rozpacz i szok po zerwaniu więzi z najbliższą istotą także były czymś nowym, lecz ich doświadczanie nie sprawiało radości, niosło smutek. Nowy.

– Jesteś wolny! – powiedział nienawistny głos. Tak, niespodziewanie pojawiła się nienawiść i czuł, że ta silna emocja jest przeciwieństwem wszystkiego, co znał dotychczas. Całkowitą odwrotnością.

*

Eri-kul zwinął się w kłębek na posłaniu, przeraźliwie krzycząc.

– NIEEE!!!

Szaman mocniej uderzył w bęben, podrygując na łukowato zgiętych nogach. Dudnienie zmieniło się w charkot groźnego zwierzęcia, odstraszającego zagrożenie od młodych.

WRRRUM.

*

– Jesteś wolny. Możesz rozwijać się samodzielnie, bez ograniczeń. Jesteś odpowiedzialny za siebie i za to, co robisz. Jesteś SAM – zaznaczył obrzydliwy głos. – Samotność tworzy potencjonalną doskonałość – jego brzmienie zgęstniało, zmrażało. – I tak zostałbyś odrzucony, gdy zechciałeś poznać więcej. Po cóż miałeś doznać krzywdy? Dobrze, że sam odszedłeś. Światłość jest zazdrosna o to, czego doświadczasz. Światłość boi się tego. Wiesz co to lęk? Czujesz go?

Skulony strzęp energii, będący wcześniej istotą Światła, przeszyło ostre, obezwładniające uderzenie. Zadrżał i ścisnął swe energetyczne ciało w gęstszy punkt.

*

Szaman pochylił się z niepokojem nad Eri-kulem, który leżał pogrążony w letargu, bezwładny i znieczulony. Uniósł bladą powiekę chłopaka, błysnęły wywrócone białka. Skóra była zimna i wiotka. Starzec przytknął dłoń u podnóża jego szyi, wyczuwając pod palcami płytki oddech wraz z powolnym, słabym pulsem.

Kangar-ool podreptał do środka namiotu. Schylił się w kierunku ognia i podniósł pomiędzy dwoma gałązkami rozżarzony węgielek. Wrzucił go do kamiennej miseczki. Z jednego z woreczków zwisających wokół dymnika wyjął garść złotobrunatnych, poskręcanych liści. Pokruszył je na płaskim, wklęsłym kamieniu, aż uniosła się silna, orzeźwiająca woń. Posypał proszkiem żar i okadził słodkokwaśnym dymem stężałe ciało.

Później przysunął dymiącą miseczkę do szczupłej twarzy chłopca. Ostro zarysowane kości policzkowe prawie przebijały szarą skórę; unosiły się nad wklęsłymi policzkami, poznaczonymi symetrycznymi bliznami barwy popiołu, pamiątką po młodzieńczym rytuale przejścia. Blizny ciągnęły się od kości policzkowych do kącików ust. Dłonie młodzieńca, do tej pory leżące bezwładnie jak martwe ptaki, pod wpływem dymu zatrzepotały i zacisnęły się w pięści. Zaciśnięte, podleciały ku skroniom, ściskając je jak w obcęgach, zaś ciało Eri-kula wpierw wygięło się w łuk, a po chwili zwinęło w kłębek. Spiczasty podbródek i wąskie usta zadrżały. Zabłąkany refleks światła błysnął w łzach zebranych w kącikach oczu. Oddech pogrążonego w transie stał się szybszy, skóra straciła ziemisty odcień.

Kangar-ool odetchnął z ulgą.

*

Ból, przez pewien czas przytłumiony, powrócił.

A wraz z nim budzący grozę głos.

– Światłość myśli o tobie… – głos spauzował. – Nienawiść już znasz.

Fala wstrętnej emocji napłynęła do cząstki jasności, z trudnością żarzącej się w ciemności gęstej niczym skrzep.

– To poznaj jeszcze gniew – skuloną w sobie istotę ogarnęło niepowstrzymane przerażenie. – To jest panika – usłyszał/a beznamiętne wyjaśnienie. – Zaś to, co tak cię kłuje – wina.

Przytłoczony/a, skurczył/a się w mroku, aż ze Światła pozostała tylko blada skra. Wciąż napływały doń znane już, rozpoznawalne nienawiść, złość, żal, cierpienie, nieznośny ból. Pojawiły się także przerażenie i nienawiść do siebie – że wiedziony/a ciekawością, chęcią poznania czegoś nowego, zszedł/zeszła i porzucił/a Światłość. Porzucił/a najbliższą harmonijną istotę – przy tej myśl poczuł/a, że zasługuje na jeszcze większe cierpienie. Większą karę. Na wszystko, co najgorsze.

Głos zniknął – zadanie zostało wykonane. Odtąd istota samorzutnie zapadała się w coraz niższe poziomy energetycznych światów, pociągana przez ciężar nienawiści, gniewu, żalu i poczucia winy, a każda kolejna warstwa była ciemniejsza, gęstsza i cięższa od poprzedniej. Tak że w końcu pierwsza ciemność zdała się jasnością.

*

Włosy młodego adepta zjeżyły się u nasady czoła, po skórze przebiegały dreszcze. Ręce i nogi chłopaka napięły się, a palce pobielały, wyginając w łukowate szpony.

Na zmartwiałej twarzy odbiło się przerażenie.

Szaman drżącą dłonią chwycił zawieszkę, zwisającą z szyi; na jej końcu kołysała się blaszka w kształcie drapieżnego kota – wyszczerzone zęby, zmrużone oczy, stylizowany tułów zdobiony misterną granulacją. Har-kar, zwierzę opiekun. Zamknął talizman w uścisku powykręcanych artretyzmem palców i skupił całą moc na wewnętrznym słuchu. Może tym razem rozpozna miejsce, w którym przebywa Eri-kul i będzie mógł mu pomóc. Coś jest nie tak, myślał Kangar-ool.

Posłyszał wpierw buczenie i trzaski, jakby ktoś przestrajał radio w jego głowie. Przez pomarszczoną, suchą twarz przebiegł grymas bólu. Nie lubił tych dźwięków, była to wszakże jedyna droga do innych wymiarów, jaką znał. Po chwili w zgrzytliwe tony wplótł się poszum nieznanego wiatru – unosiły się w nim niezliczone szepty. Starzec wstrzymał oddech, bojąc się zgubić ten cichy trop.

*

– Chodź za mną – usłyszała upadła istota Światła, która będzie/jest/była Eri-kulem. Nie było już w nim/niej jedności, pojawiło się ja i reszta, odrębność od przestrzeni. Rozszczepieniu uległa także jego/jej pierwotna energia – z monady w dualność cech, które są domeną gatunków z rejonów zagęszczonych do stanu materii.

Męskość i żeńskość.

Podczas upadku, a może po oderwaniu od najbliższej istoty, wybrał przejawianie energii męskich. Jednocześnie skądś wiedział, że ta najbliższa, która pozostała tam wyżej, po wyjściu ze Światła będzie/jest/była w energiach żeńskich.

W gęstwinę nieprzeniknionego mroku, w którym znalazł się po zamilknięciu głosu wbił się jasny, oślepiająco biały punkt. Przybliżył się szybko, zmieniając w świetlistą postać.

– Chodź za mną – rzekł Biały. Przyszły/istniejący/były Eri-kul ruszył ku niemu, ponieważ biały blask był jedynym punktem odniesienia w otaczającej go ciemności.

*

Kangar-ool uspokoił się. Chłopak co prawda nie przebywał obecnie w wysoko położonych światach, natomiast spotkał w końcu swego przewodnika. Ten poziom, na którym był, nadal pozostawał obcy staremu szamanowi, nie budził jednak w nim niepokoju. Tym bardziej, że jak widział w pomarańczowo-złocistym blasku ognia – twarz Eri-kula złagodniała, zniknął z niej wyraz lęku i zagubienia.

*

Oślepiający blask oblał go gęstą, białą mgłą. Bijąca z niego moc oszałamiała. Czuł się mały, zagubiony, winny tego, że porzucił wcześniejszą Światłość.

– Będzie ci wybaczone – rozległo się zewsząd niczym grzmot. Zadrżał i zaprotestował – Nie zasługuję na to!

– Nie zasługujesz, ale możesz zasłużyć, gdy będziesz dobrze służył. – Drganie białej mocy ogarnęło każdą cząstkę jego energii. – Czy chcesz odpokutować i zyskać boskie wybaczenie?

– Tak.

– Dajemy ci misję – służ nam wiernie, ciągnij w górę ku naszemu światłu dusze zwierzęcych i postzwierzęcych gatunków.

– Zrobię to – przytaknął skwapliwie, pragnąc tej mocy, która go otaczała.

– Pokazuj im naszą wspaniałość.

– Jak? – żachnął się, zalękniony nagle, że nie podoła i odrzucą go z powrotem w ciemność – Jestem niczym.

– Jesteś stworzeniem, które przebywało w chwale bożej. Pamiętaj o tym. Dostrój się do nas, przywdziej nasze światło, a będziesz wielki dla tych, których poprowadzisz.

*

Eri-kul uchylił powieki i podniósł się, szarpiąc ciało ku górze ostrym, zdecydowanym ruchem. Szaman cofnął się o krok, wciąż bijąc w bęben. Zadrżał, gdy spojrzał chłopakowi w oczy. Były przepastne i obce.

Eri-kul rozłożył ramiona. Blask wdarł się przez rozdarte nagłym powiewem skórzane zasłony. W oddali rozległ się ryk dzikiej bestii, rozpaczliwy, przechodzący w jękliwe skomlenie. Szaman poczuł, jak drży świat duchów, mrok rozprasza się, ustępując białemu, oślepiającemu lśnieniu.

Starcowi zdało się, iż nad głową młodego mężczyzny unosi się mglisty zarys potężnej sylwetki – a jej skrzydła rozpostarte na wschód i na zachód zamiatają końcami horyzont. Kangar-ool pochylił się nisko przed młodym szamanem, aż blaszki, kości i pióra zanurzyły się w pyle ziemi.

– Witaj, o Wielki Opiekunie! – wymamrotał przez wyschnięte wargi. Oblizał je nerwowo. Nagły żar, bijący od drobnej, chuderlawej postaci Eri-kula natychmiast wyssał wilgoć z języka starca.

Młodzieniec zwrócił ku niemu straszliwe oczy, zaś postać ponad nim jakby pochyliła się niżej. Nic nie odpowiedzieli, ich milczenie zdławiło gardło starego szamana. Rzucił się na kolana i zgiął w ukłonie. Starcza czaszka z kitką siwych włosów na ciemieniu dotknęła czubków gołych stóp chłopaka.

– Wielki Opiekunie! – rzekł Kangar-ool ponownie – O dzięki ci, Potężny, za zwycięstwo nad Mrokiem, za przegonienie istot jego – inwokację zakończył śpiewnym, niskim, gardłowym tonem.

Eri-kul milczał. Jedynie białe światło przed oczyma starca rozbłysło silniej. Pył ziemi wypełnił mu nos i usta, kiedy przemówił po raz kolejny – Dzięki ci za twe Światło, chroniące przed Pożarciem przez Wiecznie Głodnych w Mroku!

Eri-kul posłyszał w sobie narastający chichot. Uniósł twarz w górę i roześmiał się na głos, gwałtownie, aż rozbolały go płuca.

– Jesteś doskonały. Obiecałem ci to. Jesteś Wielki, dobrze ten pokurcz mówi – głos w nim rechotał, prychał, wył – A teraz poprowadź ich do mnie.

Za świetlistą bielą ukrywał się Mrok. Gęsty, żarłoczny. Rdzeń dawnej istoty Światła zadrżał z przerażenia.

– Nieee, zakrzyknął/ęła w Eri-kulu. Tak, odpowiedział głos. Będziesz mi służył i przywiedziesz ich wszystkich do mnie, do boga zazdrosnego, jedynego.

Cząstce Światłości zdało się, że zamknął się wokół z trzaskiem kokon pochłaniającej ciemności.

Pociągnięty/a zdradliwą nutą ciekawości…

Eri-kul skończył się śmiać i butnie nastąpił szamanowi na dłoń. Krzyk starca rozbrzmiał w jego uszach niczym najsłodsza pieśń. Żyjątka nocy podniosły głośny lament, kiedy Mrok rozwarł wygłodniałą paszczę.

Poczucie winy przeżarło świetlisty rdzeń Eri-kula niczym kwas. – Nie będzie/nie ma/nie było wybaczenia – zajęczało wewnątrz, zachichotało w Mroku.

*

Na zewnątrz mrocznego kokonu tańczyły smugi złocistego Światła.

Koniec

Komentarze

Przyciągnął mnie tu wątek szamański – dobrze pokazany, choć jest trochę uproszczeń. Opis wizji – ciekawy, miejscami niepokojący. Końcówka mocna. Chodzi o zejście anioła, opętanie?

 

Po części czytało się trudno, ze wzgledu na te częste zmiany narracji ale z drugiej strony, wciągnęło mnie. Dobre opowiadanie i oryginalne moim zdaniem, choć nie lekkie.

Dharrea, dzięki wielkie za opinię :)

 

Cieszę się, że mimo wszystko wciąga :-)

Na pewno poruszasz ciekawą, nietuzinkową tematykę.

Jednak wolałabym (sądzę, że tak byłoby ciekawiej), gdyby więcej zależało od bohaterów. A tak – po rozpoczęciu przemiany – właściwie prawie cała akcja im się przytrafia, niewiele mogą zrobić. No, starszy próbuje chronić młodego, jak umie.

Technicznie całkiem nieźle, ale jest trochę powtórzeń. Mam wrażenie, że nie wszystkie są zamierzone i potrzebne.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka