- Opowiadanie: AlexDark - O elfie i smoku, który jadł owoce

O elfie i smoku, który jadł owoce

Zanim ktoś znowu zaóważy, że tekst naiwny: to ja mam ledwo 14 lat.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

O elfie i smoku, który jadł owoce

Rivtemn Tal Imn Elekhomt pochodził ze szlachetnej elfiej rodziny, której synowie od wieków służyli swymi łukami królestwu. Ród jego słyną z dzielnych wojowników, którzy jedną strzałą przebijali tuziny wrogów. Mówiono, że sami Tal Imn Elekhomtowie zabili połowę wszystkich najeźdźców jacy pojawiali się w historii Wielkiego Lasu. Jedyną rzeczą jaką nie mogli się poszczycić był brak Jeźdźca. Nikt z tego rodu nie został opiekunem małego smoka. Fakt ten zawstydzał i złościł Elekhomtów nieustannie. W stolicy elfiego kraju, w Elstatenii, gdzie rezydowała królowa elfów i wspomniany wyżej szlachetny ród, często szeptano, że to przez swoją podłość nie doczekali się zaszczytu opieki nad tymi najszlachetniejszymi istotami. Rivtemn wiedział jak jego familia odnosi się do niżej urodzonych. Z pogardą poniżali tego kto miał mniejszy majątek niż oni. Chłopak nie uważał, że to coś złego. Są przecież lepsi od innych elfów, więc dlaczego mieliby traktować ich jak równych sobie? To się nie godzi! Młodzieniec nie zgadzał się tylko z tym, że nie ma wśród nich Jeźdźca. Tytuł Jeźdźca był przywilejem elfów i tych, którzy mieli w sobie choć kroplę krwi Starej Rasy. A przecież to Tal Imn Elekhomtowie najbardziej zasłużyli się temu państwu! To oni bronili wszystkich przed agresorami! Dlaczego w takim razie smoki ich odtrącały…?

Elf uczęszczał do tej samej akademii co Jeźdźcy, ci szczęśliwcy, którzy zostali w niemowlęctwie wybrani przez smoki. Rivtemn cierpiał straszne męki patrząc jak prostaczkowie bawią się z pięknymi stworzeniami, które od niego stroniły. Chłopak nie raz przyglądał się zamkniętym wrotom wylęgarni smoków i zastanawiał czemu kiedy zabrano go do niej przed laty, żadne jajo nie dało znaku, że chce go na najbliższego przyjaciela… Z dwudziestu niewyklutych smoczków żaden nie wykazał sympatii do Rivtemna. Tak, więc chłopak przychodził pod drzwi wylęgarni w oczekiwaniu, że kiedyś wydarzy się coś co zmyje plamę na honorze jego rodu.

Pewnego dnia chłopak wracał z areny gdzie ćwiczył walkę mieczem. Idąc do swojej komnaty mijał wylęgarnię, której drzwi po raz pierwszy od kiedy zamieszkał w akademii były otwarte. Z wrażenia Rivtemn aż się zatrzymał. Zastanawiał się czy to może być jakiś znak. Może to któryś ze smoków go przywołuje? Powinien tam wejść i sprawdzić. Postąpił dwa kroki. Ale co jeżeli przyłapie go któryś z nauczycieli? Wchodzenie do wylęgarni jest przecież surowo zabronione! Z drugiej strony…. Taka okazja raczej się nie powtórzy.

Chłopak przekroczył próg wylęgarni i omiótł wzrokiem jajka ustawione na małych kolumnach. Kilka czerwonych upstrzonych złotymi plamami – słyszał o nich, to jedyne pięcioraczki w smoczej historii. Dwa zupełnie amarantowe – dzieci smoczycy królowej, ponoć było jeszcze jedno, ale ono wybrało księżniczkę. Zielone z błękitnym wzorkiem – to było to jajo, które driady znalazły porzucone w lesie. I jedno białe… – o tym nic nie wiedział. Nauczyciele nie opowiadali im o takim. Czy w ogóle zdarzają się białe smoki? Ruszył w jego stronę, aż nagle usłyszał jakiś hałas. To brzmiało jak pękające jajo! Odwrócił się i spostrzegł, że zieleniutkie smoczątko siedziało kilka metrów od niego i przewiercało go intensywnym złotym spojrzeniem. Nieśpiesznie postąpił ku niemu. Powolutku wyciągną rękę do stworzonka bojąc się, że mogłoby się przestraszyć gwałtownych ruchów. Malec jednak nie wyglądał na zlęknionego, potarł czułkiem o spód dłoni elfa. W głowie Rivtemn usłyszał cieniutki głosik.

– Mów mi Hardbad – Tak właśnie Rivtemn został Jeźdźcem, smoczym opiekunem i podopiecznym za razem.

Rivtemn wziął na ręce smoczątko i pogłaskał czule. Dłonią poczuł, że jego nowy pupil ma na grzbiecie małe wypustki, których jeszcze w pełni nie wykształcił. Będzie kiedyś świetnym smokiem bojowym.

– Ja jestem Rivtemn Tal Imn Elekhomt – wyszeptał kierując się do wyjścia. Zamierzał zabrać smoka do swojej komnaty i nikomu o nim nie mówić. Obawiał się, że nauczyciele mogą zechcieć mu go odebrać. Wyszedł na korytarz i zakrył smoczka swoją tuniką. Miał nadzieję, że przejdzie niezauważony.

– Dlaczego mnie ukrywasz? – zapiszczał smoczek. Rivtemn wyjął go i przyłożył palec do ust pokazując stworzonku, że ma być cicho. Zaraz przypomniał sobie jednak o tym, że tylko on słyszy swojego smoka. Ponownie ukrył zwierzaka i używając zaklęć mu odpowiedział. – Ooo… A czemu nigdy nie pokazali cię mi? Ja bym cię od razu wybrał!

Rivtemn roześmiał się w myślach.

– Nie było cię tu gdy przedstawiano mnie smokom. A nikt tu nie daje drugiej szansy.

Smoczek milczał przez chwilę zastanawiając się nad czymś. W tym czasie Rivtemn dotarł do swojego pokoju. Zamknął drzwi na klucz i wypuścił smoka aby rozejrzał się po swojej nowej kryjówce… Eee…. domu.

– W takim razie jak to się stało, że dziś do mnie przyszedłeś?

Rivtemn speszył się, ale szybko streścił jak to się stało. Smok znowu się zamyślił.

– Skoro nie mogę wychodzić, żeby mnie nie zabrali to jak będziesz mnie karmić? Jestem głodny.

Jakby na potwierdzenie jego słów rozległo się głośne burczenie jego żołądka. Rivtemn spojrzał na małą sadzonkę jabłonki, która spokojne rosła w dużej donicy. Chłopak dotknął wskazującym palcem końca gałązki. Natychmiast pojawił się tam kwiat, a potem duży, dorodny owoc. Elf zerwał jabłko i podał Hardbadowi. Smok nie ufnie powąchał podany mu posiłek. Odtrącił go łapą, ale ponownie zaburczało mu w brzuchu.

– Ja potrzebuję mięsa! – ryknął. Rivtemn zasłonił mu usta ręką. Zdawało mu się, że już słyszy kroki nauczycieli spieszących aby odebrać mu Hardbada. Na szczęście tylko mu się wydawało. Usiadł i myślał skąd ma wsiąść mięso. Elfy go nie jadły, więc z akademickiej kuchni raczej go nie wykradnie. Nie chciał też zabijać innych stworzeń, kłóciło się to z mentalnością szpiczastouchego narodu. A wyczarować nie umiał…

Rivtemn już miał powiedzieć Hardbadowi, że nie wie skąd wsiąść mięso, aż tu nagle smoczątko ugryzło wielki kawałek jabłka.

– Nawet nie jest takie złe – przyznał zostawiając tylko ogryzek. Rivtemn roześmiał się szczerze. O to pierwszy smok, który żywi się owocami!

Od tej pory karmił swojego pupila najróżniejszymi owocami przy okazji ucząc się nowych czarów. Na jednej sadzące jabłonki rosły niebawem śliwki, gruszki, wiśnie i wszystkie owoce, które znał Rivtemn. Kiedy on wychodził na zajęcia, Hardbad zasypiał pod jego łóżkiem ukryty przed ewentualnymi intruzami. Ale nikt nigdy nie zaglądał do komnaty Rivtemna i mały smok był bezpieczny. Elfa dziwiło, że do tej pory nie wszczęto jeszcze poszukiwać Hardbada. Czyżby nie zauważono jego zniknięcia?

Niebawem minął miesiąc i Hardbad urósł tak bardzo, że ledwo chował się pod łóżkiem. Albo wystawał mu długi zakończony sercem ogon, albo grzbietem podnosił mebel do góry. Rivtemn, chcąc nie chcąc zaczął się zastanawiać gdzie przenieść smoka. Jedyne co przychodziło mu do głowy to pod osłoną nocy niezauważenie porzucić szkołę i uciec z pupilem hen daleko w dziki las gdzie zapuszczają się tylko driady i inne smoki. Kiedyś by wrócili i wstąpili do armii Lasu. Rivtemn jednak nie mógł zrealizować nawet tego jakże odważnego pomysłu. Problem polegał na tym, że Hardbad nie mieścił się już w drzwiach i żeby uciec musieliby roznieść całą ścianę. Kłóciło się to z ideą cichego wymknięcia się z budynku. Tak, więc na razie pozostawali w akademii poszukując lepszych rozwiązań.

Któregoś dnia kiedy Rivtemn przebywał w stołówce, siedział samotnie przy niewielkim stole i z zainteresowaniem czytał starą księgę poświęconą nawykom żywieniowym smoków, do pomieszczenia wpadł jeden z siwobrodych druidów.

– Alarm! – wrzasnął przeraźliwie głośno. – Ktoś włamał się do wylęgarni i ukradł jajo!

Wszyscy nauczyciele, którzy byli obecni w stołówce czym prędzej wybiegli. Uczniowie zaczęli szeptać między sobą zastanawiając się kto mógł się dopuścić tak ohydnego czynu jak kradzież bezbronnego, jeszcze nie wyklutego smoka. Czy to jakiś elf? Czy może jakiś bandyta? A może to był któryś z uczniów? Tylko, który? Przecież wszyscy już mieli smoki… oprócz Rivtemna. Wszystkie podejrzliwe spojrzenia zostały skierowane na niego. Chłopak nie przejmował się tym zbytnio, ale pośpiesznie wyszedł. Jeżeli ogłoszono alarm to pewnie zechcą sprawdzić pokoje studentów, a kiedy zajrzą do niego zobaczą ogromniastego Hardbada!

Elf starał się nie biec, żeby nie ściągać na siebie jeszcze więcej uwagi, więc chcąc nie chcąc musiał usłyszeć rozmowę dwóch elfek, które szły przed nim przez dłuższą chwilę.

– Kiedy przeszukiwali mi pokój to zniszczyli tą śliczną sukienkę, którą miałam włożyć na zrównanie wiosenne! – mówiła zaaferowana. Rivtemn zaniepokoił się. A jeżeli już znaleźli Hardzia? Co mu zrobią? Zabiorą go do jakiegoś innego Jeźdźca? Co jeśli on będzie zmuszał smoka do jedzenia mięsa i nie będzie mu dawał owoców? Hardbad przecież tak bardzo polubił jabłka!

Rivtemn przepchnął się między dziewczynami i pognał nie bacząc na nic do swojego jedynego przyjaciela. W kilka sekund znalazł się przy swoich drzwiach, które mocno popchnął i wpadł na… Dyrektora akademii.

Długa i upiornie krzaczasta granatowa broda przesłaniała mu większą część twarzy, a to czego nie zasłaniała ona zasłaniały dorodne szmaragdowe wąsy. Widać spod nich było tylko oczy elfa. Jarzyły się złotem niczym dwa małe świetliki. Miał na sobie powłóczystą białą szatę z szerokimi rękawami. Właśnie teraz spokojnie usiadł na skraju łóżka i gładził dłonią nos siedzącego obok Hardbada.

– Czy masz mi coś do powiedzenia? – zapytał z lekkim rozbawieniem. Chłopak poczerwieniał i jąkając się zaczął się tłumaczyć. Mówił, że on się wcale nigdzie nie włamywał i niczego nie kradł. Próbował objaśnić jak to się wydarzyło, ale sam zdał sobie sprawę, że brzmi to beznadziejnie, więc się poddał i upadł na podłogę zaczynając płakać.

– Proszę mi nie zabierać Harbada! Ja się o niego troszczę! Zajmuję się nim! To mój jedyny przyjaciel! Proszę! Błagam! Ja zrobię dosłownie wszystko! Tylko nie zabierajcie Hardbada!

Dyrektor roześmiał się głośno.

– Nikt ci go nie zabierze. Chciałem ci tylko powiedzieć, że musisz w końcu zacząć chodzić na zajęcia ze swoim smokiem. Wagarowaliście cały miesiąc!

Koniec

Komentarze

Może i opowieść naiwna, ale sympatycznie naiwna. :-) Nic nowego – były już smoki, elfy, jeźdźcy smoków, uczniowie czarnoksiężników, ale całość sprawia przyjemne wrażenie. Pewnie przez brak patosu.

Za to nad wiarygodnością i dbałością o szczegóły jeszcze powinnaś popracować – w szkole prawie sami jeźdźcy, a więc i mnóstwo smoków, a chłopak nie wie, skąd wziąć mięso? I dość dużo czasu potrzebowali, żeby się zorientować, że jajo zniknęło. Inwentaryzacja inkubatora tylko raz na miesiąc? ;-)

Warsztat jeszcze musisz podszlifować – masz literówki, interpunkcja szwankuje, czasami piszesz rozłącznie coś, czego człowiek nie powinien rozdzielać.

Babska logika rządzi!

Zgadzam się, że opowiadanko sympatyczne. Zgadzam się też z Finklą, że naiwne i miejscami nie do końca przemyślane – alarm, że jajo zginęło, dopiero po miesiącu to o wiele za późno, ale jakim cudem w ogóle nasz bohater dostał się do tej szkoły, jeżeli jest jedynym uczniem, który nie ma smoka? Jedynym? Po co go przyjęli?

Językowo sporo potknięć (powtórzenia się na mnie rzuciły zwłaszcza), ale jeśli masz 14 lat i jeśli tylko będziesz się z wiekiem rozwijać, jest przed Tobą przyszłość ; ) Tylko, na litość, zlikwiduj tego ortografa w swojej przedmowie…

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ok, wiek Autorki tłumaczy wiele spraw.

Mnóstwo czasu przed Tobą, by pracować nad pisarskim warsztatem; fajnie, że zaczynasz tak wcześnie. Jestem pełen podziwu, że mimo czternastu lat, chce Ci się tworzyć i opowiadać historie, że chce Ci się pisać. Oby tak dalej.

Kłaniam się. 

Sorry, taki mamy klimat.

Fakt, że nad warsztatem musisz jeszcze popracować, ale opowiadanie jest znośne. 

Fajny pomysł ze smokiem wegetarianinem : ) Poza tym przydałoby się rozwinięcie wątku nauki w szkole. 

Pozdrawiam. 

Nie jest to napisane jakoś strasznie źle, choć nad warsztatem musisz jeszcze popracować. Szczególnie pozbyłbym  się masy powtórzeń z tekstu – naprawdę przeszkadzają w lekturze.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

No i co? Muszę powtarzać zarówno pochwały, jak i krytyczne uwagi? Prawie wszystko już powiedzieli przedpiścy.

Prawie, bo od siebie dodam: naprawdę mocno zaprzyjaźnij się z Ortografią. To wymagająca, pokręcona, ale mimo wszystko fajna babka.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Właściwie mogłabym powtórzyć wszystko to, co napisali poprzednicy. Od siebie tylko dodam, że na samym początku zacięłam się, próbując sobie wyobrazić, w jaki sposób można przebić dwanaście osób jedną strzałą. Nawet bełtem wystrzelonym z kuszy byłoby trudno, a w przeciwieństwie do łuku kusza była bronią, za pomocą której dało przebić się pancerze.

Chodzi mi o to, że takie zdania brzmią może i efektownie, ale tym bardziej należy się zastanowić, czy przypadkiem nie są pozbawione sensu. ;)

Nowa Fantastyka