- Opowiadanie: invisible - Cudowna twarz Safadina Hishmi

Cudowna twarz Safadina Hishmi

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Cudowna twarz Safadina Hishmi

Safadin Hishmi wierzył, że osoba wprowadzającego jest niezwykle ważna. Uważał, że twarz pierwszego człowieka, którego zobaczysz po rytuale przejścia, jest w stanie zdeterminować całe twoje przyszłe życie. Wierzył w to do tego stopnia, że, tak przynajmniej słyszałem, żeby przeprowadzać innych zabił swojego własnego syna – jedyną rodzinę, jaka mu została po zamieszkach dziesięć lat temu. Z czego żył, skoro, przynajmniej według mojej wiedzy, nikt nie płacił mu za inicjowanie innych – nie mam pojęcia. Myślę jednak, że to nie pieniądze pochłaniały jego myśli w chwili, kiedy prowadził mnie wąskimi, drewnianymi korytarzami otwierając wciąż i zamykając kolejne drzwi. Co chwila obracał się i patrzył na mnie szczęśliwy, próbując jednak równocześnie ukryć swoją radość – jak tego wymagała powaga chwili – i wszystko to wywoływało na jego okrągłej jak księżyc, porowatej twarzy wyraz lekko upośledzonego schizofrenika. Miał nieznacznego zeza oraz duży, wystający nos, poza tym był łysy, jeśli nie liczyć dwóch długich, rzadkich, spływających znad uszu jak wodorosty pasm siwiejących włosów. Taką więc twarz jako pierwszą, tuż po przejściu, widziały już setki nowych obywateli Sahimy, Miasta pod miastem, i myślę, że faktycznie miał ten widok pewien wpływ na ich przyszłe życie, zdaje mi się jednak, że nie dokładnie taki, o jaki Safadinowi chodziło. Tak czy inaczej, był on jedynym z – jak sam nazywał sobie podobnych – pośredników życia, którego znaleźć można było bez trudu, dlatego, zmuszony pośpiechem, udałem się właśnie do niego.

Zatrzymaliśmy się wreszcie przed drzwiami, które różniły się znacznie od wszystkich wcześniejszych – drewnianych i zniszczonych. Te były masywne, obramowane metalem i obite tkaniną. Safadin nakazał mi milczenie, po czym, z wysiłkiem, otworzył drzwi i weszliśmy do pustego, okrągłego pokoju ze wszech stron osłoniętego zwisającą z sufitu ciężką, purpurową zasłoną. Gdy usiedliśmy na środku, na miękkiej, również purpurowej, jednolitej macie, którą wyłożone było całe pomieszczenie, zauważyłem, że zasłony przysłoniły również drzwi, którymi weszliśmy – w pokoju, poza nami i wszechogarniającą czerwienią, nie było niczego innego.

Safadin obrócił się do mnie bokiem i, po chwili, wyciągnął zza pleców wysoką szklankę wypełnioną mętnym płynem oraz niewielką fiolkę z brązowawą zawartością.

– Wypij to duszkiem. – Powiedział i przysuną się do mnie, podając mi szklankę. Spojrzałem na jego, poważną teraz, twarz i zrobiłem co kazał, po czym rozkaszlałem się głośno, a oczy wypełniły mi się łzami. Podsunął mi zaraz pod nos fiolkę i kazał oddychać głęboko – po kilku wdechach palące uczucie w przełyku minęło i zostało tylko dziwne, rozlewające się po ciele ciepło oraz lekkie zawroty głowy. Gdy zobaczył, że już się uspokoiłem, obrócił się ponownie, tym razem podając mi długą i wąską, metalową rurkę oraz niewielką, ceramiczną tackę na której rozsypany był szarawy proszek. Otumanienie zniknęło momentalnie, gdy tylko zażyłem narkotyk – wzrok przestał mi się rozmazywać, głowa stał się lekka, jednocześnie też poczułem nagłą, szaloną kontrolę nad moim ciałem. Było to wrażenie nieporównywalne z czymkolwiek, co odczuwałem wcześniej – zdawało mi się, że gdybym chciał, to bez problemu mógłbym stanąć na jednej ręce, na jednym palcu, czy na głowie, podskoczyć i zrobić potrójne salto, w sumie, że mógłbym zrobić cokolwiek zechcę, naginając i przekraczając granice możliwości mojego ciała. Wszystko to jednak było jedynie wrażeniem, gdy bowiem Safadin powiedział – Spójrz na mnie – nie byłem w stanie poruszyć głową, nie mogłem nawet podnieść wzroku.

– Patrz na mnie! – Wykrzyknął i wtedy, nadludzkim wysiłkiem woli, co kontrastowało nieprzyzwoicie z moim wcześniejszym poczuciem absolutnej siły i co mnie w tym momencie ogromnie przeraziło, spojrzałem na jego twarz. Czujny, skupiony, patrzył na mnie i zdawał się nie być już tym samym człowiekiem, który mnie tu wcześniej przyprowadził. Zupełnie jakby nie istniało dla niego w tej chwili nic innego poza moją twarzą,  poza moim wzrokiem, i nie wiem, czy spowodował to narkotyk, nie wiem, czy spowodowała to już bliskość Sahimy, czy może wreszcie spowodował to on sam – za pomocą jakiejś nieznanej mi, mitycznej siły – ale ta koncentracja, to skupienie przelało się w pewnym momencie na mnie i odwróciło. Teraz to ja – nie mam pojęcia, kiedy to się stało – patrzyłem na jego okrągłą, wyostrzoną nagle i ogromną twarz i nie mogłem oderwać od niej wzroku. Chyba zdał sobie z tego sprawę, bo odprężył się, pozwalając sobie na lekki uśmiech, ale nie obchodziło mnie to zupełnie – jedyną rzeczą ważną w tej chwili była zesłana mi przez boga, piękna niedościgle, dostojna i szydercza zarazem, cudowna twarz Safadina Hishmi.

Zdaje mi się, że siedziałem tak, patrząc, dosyć długo, choć jednocześnie czas jakby się zatrzymał, a ja trwałem nie czując swojego ciała, nie rozumiejąc i nie pragnąc niczego, poza objawionym mi obrazem doskonałości – tej doskonałości, której szukałem przez całe życie, która sprowadziła mnie do Sahimy i która zdawała się być jedynie mityczną ideą niedostępną ludzkości, marniejącej w swym zapatrzeniu na odbite na ścianach cienie prawdziwego świata.

Nagle Safadin klasnął w dłonie i w jednej chwili wszystko się zmieniło – w jednym, krótkim momencie, zanim, pojawiwszy się znikąd, ludzie Sahimy chwycili mnie i wynieśli do nowego życia, w tym więc przebłysku dostrzegłem obrzydliwą pospolitość tego człowieka, dostrzegłem zmęczone i obwisłe oblicze uzależnione od wielbiącego wzroku innych, wzroku, którego może nigdy nie doczekał się u swego syna, wzroku, który, nawet sztuczny, wywołany narkotykiem, doprowadził go do poderżnięcia gardła temu właśnie synowi tępym nożem do krojenia kinszaków.

Nawet teraz, gdy poznałem Sahimę i zostałem przez nią zmieniony, ciężko jest mi go ocenić. Tutaj noc staje się dniem, a żyjąc pośród ciągłej ciemności uczymy się dostrzegać światło właśnie w cieniach – to my jesteśmy prawdziwymi ludźmi, a przez własny wybór stajemy się prawdziwym narodem wybranym. Żyjące ponad nami, pod oślepiającym słońcem pustyni, marne dzieci dnia nie są niczym więcej jak spaczonym i wstrętnym odbiciem w odlanych przez nas samych lustrach. Tam wszystko jest drgającą niepewnością, ani wyuzdaniem, ani ascezą – nasz świat jest wyrazistszy, pełniejszy, pozbawiony ograniczeń, które oni sami na siebie nałożyli. Otworzywszy więc nareszcie oczy, dalej, mimo wszystko, nie poznałem całej prawdy o tym, co wydarzyło się w obitym czerwienią pokoju. Nie wiem, czy rytuał przejścia był jedynie mistycznym, ale pozbawionym wartości symbolem, czy może zmienił mnie, pozwalając mi zrozumieć Sahimę, wiem natomiast, że, wiele lat później, gdy, podczas masowych egzekucji, w czasie czystki Miasta pod miastem, stałem naprzeciw skierowanej w moją stronę lufy karabinu, ostatnią rzeczą, o której pomyślałem na chwilę przed śmiercią, była, okrągła jak księżyc, twarz Safadina Hishmi.

Koniec

Komentarze

Wie­rzył w do tego stop­nia, że, tak przy­naj­mniej sły­sza­łem, żeby prze­pro­wa­dzać in­nych zabił swo­je­go wła­sne­go syna – je­dy­ną ro­dzi­nę, jaka mu zo­sta­ła po za­miesz­kach dzie­sięć lat temu.

Literówka. Powinno być: Wierzył w to…

 

Co chwi­li ob­ra­cał się i pa­trzył na mnie szczę­śli­wy, pró­bu­jąc jed­nak rów­no­cze­śnie ukryć swoją ra­dość – jak tego wy­ma­ga­ła po­wa­ga chwi­li – i wszyst­ko to wy­wo­ły­wa­ło na jego okrą­głej jak księ­życ, po­ro­wa­tej twa­rzy wyraz lekko upo­śle­dzo­ne­go schi­zo­fre­ni­ka. 

Co chwila.

Poza tym spójrz na to zdanie. Nie prościej je podzielić? Niby zrozumiałe, ale takimi, wielokrotnie złożonymi zdaniami, nie ułatwiasz zadania czytelnikowi. Zwłaszcza, że takich przykładów jest więcej. Dużo więcej.

 

Co do fabuły. To scenka opisująca jakiś mroczny rytuał przejścia. Według mnie wyszło średnio. Całość miała nawet potencjał na bardzo interesującego szorta. Choć ten fanatyzm bohatera, na temat twarzy Hishmi, to dobry zabieg. 

 

Jednak całość pozostawia mieszane uczucia.

 

Pozdrawiam!

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Poprawione, dzięki.

To scenka właściwie, nie opowiadanie, ale niech będzie, to mi nie przeszkadza. To, co utrudnia czytanie to dziwnie skonstruowane zdania. Wielokrotnie złożone, jak już zauważył Nazgul, ale w przedziwny sposób. Składają się z takich drobnych modułów, oddzielonych przecinkami czy myślnikami. Czytając, nie mogłam się skupić, miałam wrażenie jakiegoś rozedrgania, chaosu. To może być fajny zabieg we fragmentach opowiadań, jeśli chce się w ten sposób coś zasygnalizować. Ale jeśli większość tekstu tak wygląda, staje się to męczące.

Zgadzam się z Ochą, że to bardziej scenka niż opowiadanie. Pokazujesz dwóch ludzi w kluczowym momencie życia jednego z nich i właściwie nic ponadto – ani świata, ani akcji…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka