- Opowiadanie: Anaai - Czarny Smok

Czarny Smok

Opowiadanie o smoku, chociaż to można wywnioskować z tytułu :)

‘’Lekko’’ skrócone.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Czarny Smok

Czarny Smok

 

Dziura, bo tak wszyscy mieszkańcy nazywali to miejsce, była dużych rozmiarów karczmą znajdująca się na skraju miasta, niedaleko wejścia do lasu. Jej prawdziwej nazwy nikt już nie pamięta, a ta przylgnęła do niej i jakoś tak zostało. Podobno nazywa się tak, gdyż została zniszczona i zbudowana ponownie, na wielkiej dziurze. Wszyscy, którzy wtedy żyli, wiedzieli skąd wzięła się ta nieszczęsna dziura. Jeden z uczących się latać smoczych dziedziców po prostu spadł na karczmę. A, jako że smok był synem sprawiedliwego, mądrego i przerażającego smoczego króla, dziura stała się symbolem pokoju i równości. A konkretniej, miejscem, gdzie mógł przyjść każdy, o ile posiadał trochę pieniędzy. To właśnie w tym miejscu spotykają się ludzie z dziedzicami lasu i dyskutują na różne tematy.  Tylko nieliczni zdawali sobie sprawę, co wiąże się z nowym dzieckiem króla. Ktoś musiał zginąć, a smoczy dziedzic niechętnie zabijał innych dziedziców, bardziej gustował w zwykłych ludziach, którzy od dawna już z nim nie walczą, bo po co? Kto przy zdrowych zmysłach walczyłby z czterdziestometrowym smokiem, który jednym ruchem ogona potrafi zniszczyć całą wieś? Mimo że znajduje się wielu śmiałków, tak naprawdę nikt nie dość, że nie ma z nim szans, to jeszcze nikt nie ma odwagi stoczyć z nim walki. Na szczęście wszystkiego jest pod dostatkiem i z niczym nie ma problemu. Mieszkańcy lasu, w zamian za piękne ubrania i pomoc przy budowaniu domostw, dostarczają ludziom pożywienia oraz lekarstw domowej roboty.

Przy jednym ze stolików znajdujących się w najciemniejszej części karczmy siedziały trzy postacie. Najbardziej rzucającą się w oczy osobą była dziewczyna ubrana w czerwony płaszcz i czerwone buty, sięgające do połowy łydki. Jakby bliżej jej się przyjrzeć, czerwony ubiór wcale nie był jedyną charakterystyczną częścią jej wyglądu. Między długimi, brązowymi włosami znajdowały się kocie uszy w tym samym kolorze. Spod czerwonej, dość krótkiej spódnicy wychodził średniej długości brązowy ogon, który owinięty był o jej nogę. Przez białą, bawełnianą bluzkę przechodził brązowy, skórzany pas i kilka mniejszych czerwonych pasków zdobionych złotymi elementami. Zielone oczy uważnie wpatrywały się w stół, jakby mogły coś z niego wyczytać. Po prawej stronie dziewczyny siedział chłopak o dłuższych, sięgających do karku blond włosach i miodowych oczach. Ubrany był w czarno-złoty galowy mundur z narzuconą białą tkaniną, która tworzyła coś na wzór peleryny. Do tkaniny poprzyczepiane były bogate ozdoby. A sam chłopak wpatrywał się z uporem na trzecią osobę, siedzącą w najciemniejszym miejscu stolika. Osobą tą był chłopak o krótkich czarnych włosach i złotych, przypominających ślepia smoka oczach. Ubrany był prawie tak samo jak jego towarzysz, ale na tkaninie miał tylko jedną ozdobę. Była to czarno-srebrna broszka w kształcie smoka. Cała trójka żywo dyskutowała na temat choroby smoczego króla.

– Musisz coś wiedzieć, Black, w końcu to twój ojciec – mówiła dziewczyna dość zirytowanym tonem.

– Nic o tym nie wiem.-I tak od jakiegoś czasu wyglądała ich rozmowa. Czarnowłosy wydawał się jeszcze bardziej zirytowany niż sama zadająca pytania, a było to zadaniem trudnym..

– Black, Cornelio, uspokójcie się, proszę. Kłótnie w takiej chwili nie są nam potrzebne – powiedział łagodnie blond włosy chłopak. Dwójka jego przyjaciół spojrzała na siebie i z głośnym westchnieniem przyznała mu rację.

– Co proponujesz w takim wypadku? Chyba zdajesz sobie sprawę, co to oznacza?– zapytała miodookiego kocia dziedziczka i na ułamek sekundy zmarszczyła brwi jakby usłyszała coś nieprawdopodobnego i dziwnego zarazem.

– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – odrzekł blondyn, który zwrócił na nią swój wzrok.

– Może pojedźmy do zamku i zapytajmy mego ojca, on musi wiedzieć coś więcej – kotka spojrzała na smoka, a ten na nią, po czym powiedział:

– Tak, to dobry pomysł, chociaż gdybym spędzał z nim więcej czasu, to byłoby to pewne, a tak, to zwykła plotka – w jego głosie dało się słyszeć smutek, a niepewne spojrzenie nie patrzyło już na dziewczynę, lecz na bliżej nieokreślony punkt.

– Daj spokój, ja po prostu tego nie rozumiem, bo nie mam tylu spraw na głowie co wy – powiedziała zielonooka i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Smoka jakoś to nie przekonało, ale odpowiedział jej skąpym uśmiechem.

 

***

 

Wierzchowce książąt jechały obok siebie. Biały, niczym promień światła, ogier Blacka nazywał się Sivek. Miał on złote wyposażenie, przez co wyglądał bardzo szlachetnie i dostojnie. Shadow, czarny niczym smoła koń Armira miał srebrne wyposażenie. Prezentował się równie dostojnie, aczkolwiek tajemniczo.

– Gdzie ona znów pognała? -zapytał dziedzic.

– Wiesz, jak ona to kocha – odpowiedział mu zamyślony człowiek.

Jechali jakiś czas w ciszy, wsłuchując się w tupot kopyt uderzających o drogę. Armir znów pogrążył się w pełnych obaw myślach, a Black rozglądał się uważnie. Dziedzic dostrzegł, że mgła wcale nie jest tak gęsta jak na początku sądził. Gdy przyjrzał się uważnie, zauważył, że w niektórych miejscach zaczyna powoli ustępować. Uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął ramię, by trącić przyjaciela, lecz nie zwrócił uwagi, że ten znów jedzie wolniej od niego.

– Jak myślisz, zaczeka na nas?– zadał ponowne pytanie smok, który usadowił się jak widać bardzo wygodnie.

– Jeśli się zorientuje, to pewnie tak – ponownie odpowiedział książę.

– Nie widzę jej – stwierdzili w tym samym momencie, po czym obaj się roześmiali.

Jechali chwilę i rozglądali się za kotką. W pewnym momencie usłyszeli nawoływanie.

– Black, Armir! Pośpieszcie się, co!?– wołała kotka, która dostrzegła ich pierwsza. Siedziała na koniu i nie wyglądała na zadowoloną z tak długiego oczekiwania.

– Już, już!- zawołał smok, który miał lepszy wzrok od człowieka, dzięki czemu zauważył ją wcześniej niż jeździec Shadow. Dołączyli do dziewczyny i kontynuowali jazdę wspólnie.

– Sivek to bardzo mądry koń, w przeciwieństwie do jego właściciela – powiedziała chyba zbyt głośno kocia dziedziczka, bo spuściła uszy i niewinnym wzrokiem dopadła smoka.

– Jeżeli choroba twojego ojca będzie postępować, to nie będzie z nami dobrze – stwierdził Armir.

Black i Cornelia wymienili ze sobą spojrzenia. Nigdy nie spodziewaliby się po nim takich słów. To zawsze on był najbardziej optymistyczną osobą z ich trójki, zawsze to on znajdował rozwiązania na trudne do zrozumienia kwestie. Właściwie to Armir zawsze był od nich bardziej inteligentny. Był również sprytny, co nieraz udowodnił.

– Będzie dobrze, znajdę lekarstwo choćby na końcu świata – powiedział Black pewnym tonem, w którym dało słyszeć się nutę smutku i strachu.

– Nie zrobisz tego… – zaczęła Cornelia, ale przerwał jej blondyn.

– Nie zrobisz tego sam, rzecz jasna, możesz na nas liczyć! – wykrzyczał pewny swoich słów książę, który odwrócił się do przyjaciela.

– Moje zdanie to już się nie liczy?! – zezłościła się kotka i przyśpieszyła Brzoskwinkę.

– Corni, jesteś najlepszym łowcą, zabójcą i jeźdźcem, jakiego znam, to chyba oczywiste, że twoje zdanie się liczy – próbował jakoś przekonać dziewczynę Black.

– Oczywiście – odparła krótko i ucięła rozmowę.

Właścicielka Brzoskwinki wcale nie wyglądała, jakby chciała kontynuować dalszą rozmowę z przyjaciółmi, dlatego też żaden jej do tego nie zmuszał. Cała trójka wydawała się przybita, a ponurą atmosfera, jaka w grupie panowała. Zamiast wesołych rozmów i śmiechów, słychać było jedynie tupot koni oraz ich oddechy. Nikt nie wydawał się chętny do nawiązania rozmowy. Choć parę razy padło jakieś słowo, to nie miało ono najmniejszej wartości ani znaczenia. Teraz liczyło się tylko dotarcie do zamku i pozyskanie niezbędnych informacji. Mimo że jeszcze chwilę wcześniej wydawało się, że nikt się tym aż tak nie przejmuje, to im bliżej zamku, tym bardziej dokuczała im zła myśl.

 

***

 

Wnętrze zamku utrzymywane było w ciepłych barwach i jasnych odcieniach. Tylko ramy i meble znajdujące się niemal wszędzie były ciemniejsze niż reszta pomieszczeń. Armir szedł przed przyjaciółmi żwawym krokiem i z powagą na twarzy. Przemierzając korytarz, czuł, że rośnie w nim strach. Blondyn otworzył drzwi do sali tronowej na oścież. Cała trójka weszła do środka i spojrzała prosto na ludzkiego króla.

– Ojcze, czy to wszystko, co mówią o smoczym władcy, to prawda? – zapytał ojca syn.

– Bardzo mi przykro, Black, twój ojciec prosił mnie, bym nic wam nie mówił. Jestem pewien, że chcielibyście go zobaczyć i sami ocenić, jak się czuje – powiedział władca.

Ludzki król miał bardzo bogate szaty, długą czerwoną peleryną oraz majestatyczną koronę. Jego krótkie brązowe włosy gdzieniegdzie odstawały na boki, a brązowe oczy wpatrywały się w przybyłych. Nie chcąc dłużej trzymać ich w niepewności, władca wstał z tronu i ruszył w jeden z korytarzy, wcześniej dając im znak ręką, by za nim podążyli.

– Wejdźcie – nakazał ojciec .

Weszli do komnaty przez wiśniowe drzwi. W komnacie zastali smoczego władcę leżącego w aksamitnej pościeli oraz postać w białej szacie. Black podbiegł do ojca roztrzęsiony.

– Ojcze, dlaczego nic nie powiedziałeś?! Na co chorujesz?! Jest jakieś lekarstwo!?– krzyczał zrozpaczony chłopak, łapiąc ojca za siną rękę.

– Mój synu, nic nie powiedziałem, ponieważ nie chciałem was martwić – stary smok spojrzał na Cornelię i Armira. – Niestety, nie wiem, czym jest ta choroba, ani czy jest na nią jakieś lekarstwo – zamilkł na chwilę, po czym dodał: – Ten człowiek to mój stary przyjaciel. Zdaje się wiedzieć, jak mi pomóc.

Troje przyjaciół spojrzało na człowieka w białym płaszczu. Osobnik ten stał odwrócony do nich tyłem i wyglądał za okiennice.

– Tak, wiem, co ci jest, wiem również, jak ci pomóc, ale wymagać to będzie wielu tygodni poszukiwań. Postać w białej szacie odwróciła się do zebranych w komnacie osób. Oczom trójki młodych ludzi ukazał się starzec z wilczymi uszami, jednak nie miał on ogona, co trochę zdziwiło młodych.

– I niby ten psi mieszaniec jest twoim przyjacielem? Dobre mi sobie! Nawet nie wiem, jak się nazywasz… – oburzył się syn chorego smoka i łypnął na niego spode łba.

– Daj spokój, Black, Casim nie chciał być tak nietaktowny jak ty.

Nikt już nic nie powiedział, dając tym do zrozumienia, aby kontynuował.

– Choroba ta powoli będzie wyniszczała ciało i psychikę Edwarda, który w akcie desperacji i resztek świadomości będzie próbował się zabić. Nikt nie wie, czym tak naprawdę jest choroba czy samo zjawisko – pół-wilk wziął głęboki wdech. – Jedyną możliwością ocalenia twego ojca jest ryzykowna wyprawa, która może cię zabić – powiedział z kamienną twarzą i spojrzał prosto w oczy młodego smoka.

– Co to za brednie?– zapytała Cornelia.

– To żadne brednie – odpowiedział krótko.

– Twoim zdaniem wyruszenie do jakiegoś miasta, wsi czy nawet lasu może mnie zabić? – zapytał Black, który nie ruszył się nawet o milimetr od ojca.

– To na pewno jakiś podstęp, ten kundel chce nas wybawić z zamku, a gdy już wyruszymy, zabije mojego ojca!- krzyknął zdenerwowany, a jego ślepia zabłyszczały niebezpiecznie. Jak widać nie tylko on uznał to za pomysł genialny, bo Cornelia sięgnęła po sztylet.

– Uspokójcie się. Wysłuchajmy, co ma nam do powiedzenia – nakazał ludzki książę.

– Jedyne, co tak naprawdę macie, to moje słowa. Dlatego nawet nie przypuszczałem, że mi uwierzycie – spojrzał w stronę okna i kontynuował. – Wyprawa ta jest tak niebezpieczna z jednego powodu. Ludzie żyjący w Isa nie uznają władzy smoków do dziś – mieszaniec podszedł do przyjaciela. –Większość osób tam mieszkających pamięta dobrze czasy, w których smoki były bezwzględnymi bestiami. Choć było tysiąc lat temu, dalej uważają, że smoki nie powinny rządzić krainą. Mieszkańcy Isa nie są zwykłymi ludźmi. Niektórzy zawarli pakt z diabłem, by móc żyć nieśmiertelnie, jednak wiązało się to z dużymi wyrzeczeniami. Nie mogli jeść i pić, a ich głód i pragnienie są nie do opisania.

– Masz nas za głupców?– nie wytrzymała i tym razem kocia dziedziczka. – Na pewno nie uwierzę w kogoś, kto ma jakieś pakty z demonami! To niemożliwe, po prostu niemożliwe!- krzyczała kotka.

– Właśnie, za kogo nas masz?! – zdenerwował się Black.

– Cornelio, proszę, pozwól mi wysłuchać, co ma nam do powiedzenia i zachowaj swoje uwagi dla siebie, przynajmniej na chwilę obecną. Ciebie też to dotyczy – zwrócił się do smoczego księcia człowiek.

– Opowiadaj dalej – nakazał.

– Dobrze, więc… – odchrząknął i zaczął mówić. – Jak już mówiłem wcześniej, ludzie mieszkający w Isa nie są zwyczajni. Wielu z nich potrafi posługiwać się magią, sztuką, którą posługują się wybrani. Niestety, niewiele wiem na ten temat. Tylko wybrani mogą poznać ich tajemnice, ja nie należę do tego grona – starzec spuścił po sobie uszy i zamyślił się. Po jego minie można było wywnioskować, że wcale nie są to myśli przyjemne. – Musicie znaleźć uzdrowiciela, który nie czuje niechęci do smoków. Najlepszym rozwiązaniem byłby Feliks, on jest najlepszy, jedyny uzdrowiciel, który zaprzedał duszę diabłu.

– Nie rozumiem tego – powiedziała kocia dziedziczka.

– Sam niewiele wiem, nie jestem nawet pewny, czy wszystkie te słowa nie są kłamstwem – stwierdził smutno.

– Kłamiesz!- krzyknął niczego nierozumiejący smok.

Miał dość, wyszedł z pomieszczenia. Smok ucieszył się, że mgły wcale nie są oznaką choroby ojca, a złą wolą magów. Ta druga część niestety go zmartwiła.

***

 

Ludzki książę przejrzał książkę za książką w poszukiwaniu przydatnych informacji. Nim Armir spostrzegł się, że jego przyjaciele zasnęli, zdążył pójść do komnaty wypełnionej książkami i przynieść wielką, starą i zniszczoną księgę. Nikłe, padające na księgę światło ze świecy stojącej tuż obok pozwalało na odczytywanie słowa za słowem. Miodowooki uważnie śledził trochę już starty tekst. Niezwykłe – przemknęło mu przez myśl. Nie spodziewał się, że w starej księdze z powyrywanymi kartkami uda mu się znaleźć coś ciekawego. Im bardziej wgłębiał się w tekst, tym bardziej był pewien, że książka przyda im się w trakcie podróży. Przeczytał jeszcze parę kartek, po czym stwierdził, że jest już zbyt zmęczony, by brnąć w to dalej. Zamknął książkę, zaznaczając wcześniej, gdzie skończył i odszedł od drewnianego stołu. Otworzył potężną szafę i wyciągnął z niej lnianą koszulinę i lniane spodnie. Szybko przyodział ubranie do spania i położył się w łóżku, okrywając się uprzednio cienkim kocem. Nim chłopak się spostrzegł, odleciał w objęcia Morfeusza.

Przyjaciół obudziła jedna ze służek na zamku, czarnowłosa Amelia, która jak zwykle przyodziana była w lekką niebieską sukienkę.

– Wstajemy, wstajemy! Śniadanie już czeka! – wykrzyczała na pobudkę, stojąc w drzwiach. Prawdopodobnie odeszłaby, gdyby zobaczyła, że książęta już się obudzili, gdyby nie wystające, brązowe uszy spod koca.

– Corniś! – wykrzyczała służka. Nim zielonooka zdążyła się obudzić, została zaatakowana i zakleszczona w morderczym uścisku przyjaciółki.

– Amelia… – powiedziała zaspana i ziewnęła.

– Jak dobrze cię widzieć, nie wiedziałam, że jesteś!

– Dusisz… – kotka ledwie co łapała oddech.

– Oh! Przepraszam – powiedziała i rozluźniła uścisk.

– Jak zwykle ślicznie wyglądasz! – ożywiła się Cornelia po zaczerpnięciu powietrza.

– Przecież to zwykła sukienka – powiedziała niebieskooka. W międzyczasie rozbudził się blondwłosy.

– Cześć dziewczyny – przywitał się miodowooki.

– Cześć Armir – odpowiedziały obie. Choć mogłoby się wydawać, że zwykła służka powinna zwracać się do niego per książę, Amelia nie musiała. Matka Amelii była opiekunką Armira, a że jest on tylko rok starszy, to się zaprzyjaźnili.

– Jesteście za głośno… – wymamrotał tym razem Black, który na wpół spał.

– Smoczy książę, śniadanie czeka.

Odwrotna sytuacją była zaś między nią i Blackiem. Nie przebywali ze sobą zbyt dużo w młodości, dlatego ich relacje są były bardziej ''poprawne''.

– A teraz wstawać, bo śniadanie cze… – urwała w chwili, kiedy ponownie spojrzała na kotkę.

– Trzeba przygotować śniadanie dla ciebie! – krzyknęła i zerwała się na równe nogi. Po paru sekundach już jej nie było.

Po chwili nie było też Corneli.

– Nie wiem jak ty, ale ja po śniadaniu trochę polatam. Muszę się odstresować.

– Cornelia pewnie powie, że spędzi ten czas z Amelią – powiedział, zapinając koszulę.

– Chodź ze mną i tak nie masz co robić – zaproponował smok.

– Zapomniałeś chyba, że nie potrafię latać.

– Polecisz na mnie. Jak za dawnych lat – powiedział.

– Nie jestem przekonany… – odrzekł miodowooki.

– Fajnie będzie!- krzyknął i pociągnął przyjaciela za sobą. Wyszli z ich komnaty i udali się do jadani.

Kiedy dochodzili do pomieszczenia, usłyszeli krzyki i śmiechy dziewczyn. Obaj spojrzeli po sobie i lekko się uśmiechnęli. Cornelia i Amalia ganiały się nawzajem po całej komnacie.

– Spokojnie, wasze krzyki słychać w całym zamku – powiedział Armir. Dziewczyny w jednej sekundzie przerwały swoje zajęcie i z wyrzutem spojrzały na nich.

– No co tak patrzycie? Taka prawda – odpowiedział na ich spojrzenia Black.

– Siadajcie i jedzcie – powiedziała Amelia, która poszła do kuchni, by pomóc z przygotowaniem obiadu.

Zjedli śniadanie w ciszy.

Cornelia poszła z Amelią wziąć kąpiel, a Black z Armirem wybierali się na zewnątrz, gdy jedna ze służek powiedziała smokowi, aby ten zjawił się u swego ojca.

– Nie wiem, o co chodzi, ale możliwe, że będziemy musieli nasz lot przełożyć.

– Nie ma sprawy, pojadę do Dziury – powiedział Armir, który zmienił swoją trasę i udał się w stronę stajni.

Ojciec Blacka poprosił go, by ten zjawił się na spotkaniu rady dziedziców i wyjaśnił zaistniałą sytuację. Miał mętlik w głowie, parę razy miał myśl, w której nic nie dzieje się tak jak powinno. Dziedzice nie rozumieją sytuacji, a ojciec prosi, aby z nim został do końca. Black tego nie chciał. Nie potrafiłby patrzeć, jak jego ojciec umiera i nic z tym nie zrobić.

***

Black pod postacią smoka prezentował się dumnie i przerażająco. Czarne jak smoła łuski na zewnętrznych częściach jego ciała i brudno-złote, które ciągnęły się od dolnej części pyska przez całą, długą szyję, przechodząc przez brzuch i kończąc się na wewnętrznej części ogona. Średniej długości, umięśnione łapy, zakończone ostrymi, czarnymi pazurami i dobrze zbudowane ciało budziło grozę w tych, którzy mu zagrażali. Z grzbietu wyrastały mu długie na piętnaście metrów, silne, czarne skrzydła z ciemnoczerwoną błoną. Na skrzydłach ostre i twarde kości, wystające w taki sposób, aby miało się wrażenie, że smok próbuje nimi zaatakować stworzenie, które stoi tuż przed nim. Z czaszki dziedzica wystawały dwa podłużne rogi, a z ogona, o długości siedmiu metrów, twarde jak głaz wypustki. Skrzydła Blacka poruszały się szybko i bezszelestnie. Pośród szarości dnia z łatwością dało się zauważyć czarnego smoka, lecącego ponad koronami drzew, lecz w nocy stawał się prawie niewidoczny. Plujący błyskawicami pomiot często nazywany był również Nocnym Cieniem.

Choć książę nie jest jedynym czarnołuskim smokiem, to jego zdolność plucia wyładowaniami elektrycznymi są bardzo rzadkie, a zdolność dopasowania się do różnorodnych warunków – czymś kluczowym. Mimo że wielu smokom wyrasta futro podczas zimy, to u czarnołuskich jest to jeszcze rzadsze niż możliwość plucia błyskawicami. Smoczy książę jest jednym na sto, a może nawet dwieście urodzonych z czarną łuską dziedzicem, który jest w stanie żyć pośród śniegów.

Złote oczy Blacka uważnie rozglądały się podczas szybkiego lotu. Choć już z daleka dostrzegł miejsce spotkań rady dziedziców, to teraz szukał oznaki tego, że nie jest tu sam. Na chwilę zawisł w powietrzu i rozglądał się, chcąc dostrzec innych dziedziców, lecz nie dojrzał nikogo. Gdy wylądował na twardej skale, zamyślił się. Myślał o tym, w jaki sposób im powie. Po paru minutach usłyszał szmery dobiegające ze wschodu. Zwrócił głowę w tamtym kierunku i po chwili zza zarośli wyłoniła się wilcza przedstawicielka, Liviana. Za wilczycą przyszli też inni, w tym tygrysy zwykłe i te śnieżne, lisy oraz kruki i orły.

Gdy wszyscy usiedli i skierowali swój wzrok na księcia, ten zaczął.

– Pewnie zastanawiacie się, dlaczego jestem tutaj zamiast mego ojca, dlaczego nagle pojawiły się te mgły, od których nie da się uciec – dziedzic wziął głęboki wdech, by się trochę odstresować. – Mój ojciec zachorował na nieznaną dotąd chorobę, a mgły są skutkiem działań… powiedzmy, że są skutkiem długotrwałych próśb ze strony innowierców – skończył, dając im chwilę, by zrozumieli dokładnie, co się stało.

– To niemożliwe! – krzyknął ktoś z tłumu.

– Właśnie, twój ojciec jest zbyt potężny, by dopadła go jakaś choroba! – wykrzyczał kolejny.

Dziedzice głośno dyskutowali o prawdziwości jego słów, spierali się, o mało nie zaczęli walki w obronie swoich racji. Black uspokoił ich, uderzając ogonem w skałę.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co mówię, wydaje się wam czymś nierealnym, ale to prawda.

– Książę, powiedz zatem, co zamierzasz i co mamy zrobić w takiej sytuacji – powiedział przedstawiciel kruków.

– Właśnie, jak mamy sobie poradzić w takich warunkach – tym razem odezwał się tygrys.

– Wszyscy jesteście mięsożercami i dostawcami mięsa dla ludzi, czyżbyście nie potrafili już tropić zwierzyny? – zapytał ironicznie książę smoków.

– Oczywiście, że potrafimy! – oburzyli się dziedzice.

– Zamierzasz w ogóle zrobić coś z chorobą swego ojca?

– Właśnie dlatego tutaj jestem. Ja oraz mój przyjaciel Armir wyruszamy na poszukiwania pewnego człowieka, który podobno potrafi uratować mego ojca. Dlatego proszę was wszystkich, abyście podtrzymywali dziedziców na duchu i za wszelką cenę starali się utrzymać ład. Musicie dbać o dostarczanie pożywienia nie tylko dla siebie, ale też i dla ludzi. Zdaję sobie sprawę, że któregoś dnia może zabraknąć zwierzyny i nie będziecie w stanie zaspokoić oczekiwań wszystkich. Wiem, że proszę już o wiele, ale chcę prosić o jeszcze jedną rzecz. Gdybym nie zdążył wrócić na czas, a mój ojciec zmarł, bez względu na okoliczności i stosunki z ludźmi postarajcie się im pomóc. Nie wiem, co się stanie, gdy innowiercy zrobią kolejny krok, dlatego proszę, pomóżcie im – powiedział, po czym ukłonił się.

Gdy ktoś z wyższych warstw społecznych kłaniał się przed tymi z niższych, znaczyło to tylko jedno: desperację. Dziedzice zaczęli szeptać między sobą. Black kłaniał się tak długo, że rozmowy zdążyły ucichnąć. Przemówił tygrys.

– Książę, czujemy się przytłoczeni całą tą sytuacją, lecz zrobimy co w naszej mocy, by spełnić twe prośby. – skończył mówić kotowaty, a Black przestał się kłaniać.

– Jestem bardzo wdzięczny. Musicie mi wybaczyć, trzeba wszystko przygotować do drogi.– powiedział i rozłożył skrzydła. Jednym mocnym machnięciem wbił się w powietrze.

***

 

Na zamku panował gwar. Przygotowania do wyprawy miały zakończyć się o wschodzie słońca. Black ostatnie chwilę spędzał z ojcem i kotką, a Armir z Amelią. W końcu spotkali się w komnacie.

– Niedługo wyruszamy, więc chciałem wam w końcu coś przeczytać… – powiedział blondyn i sięgnął do torby, wyciągnął z niej grubą księgę i otworzył na oznaczonej stronie. – Gdybym tylko wiedział, że skończy się w taki sposób, nigdy nie zgodziłbym się na propozycje demona. Żyję już zbyt długo na tym świecie. Przeżyłem zbyt wielu drogocennych ludzi, zbyt dobrze poznałem wszystkie złe istoty na świecie i zbyt dobrze poznałem samego siebie.(…) Gdybym nie odnalazł spowitego łańcuchami smoka, moje życie straciłoby całkowicie sens. Pewnie nie zdaję sobie sprawy, że to on uratował mnie, a nie odwrotnie – zakończył czytanie blondyn i popatrzył na przyjaciół.

– Nie rozumiem – powiedziała Amelia, którą dziedziczka zdążyła wtajemniczyć. – To wydaje się dziennikiem.

– Dokładnie, właśnie tego nie rozumiem. Jak dziennik Feliksa znalazł się w takim miejscu i to do tego w naszej bibliotece? – zastanawiał się ludzki książę.

– To, skąd się to wzięło, jest nieistotne. Sądzę, że Feliks będzie w stanie nam pomóc. Zadbał o tamtego smoka, ale… – i tu urwała dziedziczka, zastanawiając się, co to oznacza.

– Ale nie wiadomo, czy teraz będzie skory do pomocy – stwierdził Black.

Przyjaciele zgodnie pokiwali głowami.

– Z drugiej strony tamten smok, ten wcześniejszy, napisał, że bada jego łuski, by wyleczyć smocze choroby – powiedział jasnooki.

– Jeżeli to prawda, nie będzie to aż tak trudne! – ucieszyły się dziewczyny.

– Wiedząc takie rzeczy, na pewno pójdzie nam szybciej!

– Sam nie wiem, mamy do pokonania wiele trudności, ale macie rację – skwitował i miodowooki.

– W takim razie wrócimy raz, dwa!- wykrzyczał smok.

Nagle do ich komnaty wszedł strażnik, który poinformow1ał młodzieńców o zakończeniu przygotowań.

– Możesz odejść – powiedział Armir do strażnika, który posłusznie wykonał rozkaz.

– Nie jedźcie jeszcze! – krzyknęła Amelia. – Mamy coś dla was! – dorzuciła, wybiegając z pomieszczenia.

Książęta spojrzeli na siebie, po czym zaśmiali się pod nosem. Nie spodziewali się czegoś takiego. Dziewczyny po chwili wróciły, trzymając coś za plecami.

– Zamknijcie oczy – poleciły.

Black spojrzał na Armira a Armir na niego, nie mając większego wyboru, tak uczynili. Dziewczyny podeszły do nich i zarzuciły im coś na plecy, po czym zawiązały im pod szyją.

– Otwórzcie oczy – powiedziały cicho i trochę się cofnęły.

Obaj otworzyli oczy i złapali za materiał. Jak się okazało, były to dwie peleryny z kapturami. Black otrzymał czarną i lekką, a Armir białą i podszywaną od środka ciepłym materiałem.

– Są piękne, dziękujemy – powiedzieli równocześnie.

Wyszli z komnaty. Udali się w pobliże stajni, gdzie czekały gotowe do drogi konie.

Wsiedli na rumaki i pomknęli. Nie odwrócili się nawet na moment, hardo patrzyli przed siebie. Obaj zdawali sobie sprawę, że wyprawa do śnieżnych regionów będzie wyzwaniem dla kogoś wychowanego w bardzo ciepłym regionie.

 

***

 

Jechali już od miesiąca. Zdążyli wykorzystać część zapasów żywności i wody. Podczas tak długiej podróży docierali do wielu miejsc. Pierwszym miasteczkiem okazało się dość sławne miejsce. Ogromne, pozłacane mury i złota brama onieśmielały podróżnych już z oddali. W Złotym Mieście nigdzie nie można było spotkać ubogich. Młodzieńcy zatrzymali się w gospodzie, za którą musieli sowicie zapłacić. Właściciel, ciemnowłosy brunet z wyćwiczonym mięśniem piwnym i sztucznym uśmiechem, przyjmował tylko złoto. Dziesięć monet za noc za osobę i dziesięć za możliwość zaprowadzenia jednego konia do stajni, nie licząc jedzenia i wody. Niestety, podróżni musieli ponieść koszt noclegu i odpocząć.

 Następnego dnia, za prośbą Armira, odwiedzili tamtejszą karczmę. Oczywiście dotarli do niej dopiero wieczorem, ponieważ nikt nie chciał im powiedzieć, gdzie ona się znajduje. Black w przeciągu kilku godzin stał się dosłownie wulkanem, który w każdej chwili mógł wybuchnąć. Był zły za ich fałsz i zachłanność. Nim się spostrzegł, Armir zdążył dowiedzieć się, gdzie powinni pójść i ciągnął go w tylko jemu znanym kierunku.

Black walczył z uczuciem senności, kiedy siedzieli w karczmie. Rozmawiali o jak najszybszym dotarciu do Isa i sprowadzeniu kogoś, kto uratuje jego ojca, kiedy do ich stoika przysiadł się młody mężczyzna. Miał on krótkie, brązowe włosy i czerwone niczym wiśnie oczy. Był bardzo przystojny, a od jego osoby bił chłód i dostojność. Ubrany bardzo bogato i olśniewająco. Poinformował podróżników, że przez przypadek usłyszał fragment ich rozmowy i wie, jak im pomóc. Zaproponował, że za odpowiednią zapłatą doprowadzi ich do celu w przeciągu kolejnego miesiąca, a nie w przeciągu dwóch. Przyjaciele nie byli pewni co do propozycji nieznajomego. Smok uważał, że chce ich oszukać, ale coś w jego tajemniczości sprawiało, że pragnął mu uwierzyć. Black fuknął na niego i powiedział, żeby dał im spokój, lecz on był uparty. Nie dawał się tak łatwo spławić, a kiedy chcieli już iść, zostali przez niego zatrzymali i poproszeni o przemyślenie jego słów. Na koniec powiedział, że jutro też tu będzie, po czym przepuścił ich i lekko się skłonił. Czarnowłosy czuł, że coś z nim jest nie tak. Miał zbyt dobre maniery, nawet jak na takie towarzystwo, w jakim się znaleźli, a prócz tego jego oczy wyglądały bardzo nienaturalnie. Nawet smoki nie mają czerwonych oczu, a co dopiero zwykli ludzie.

Podczas drogi powrotnej nie odezwał się ani słowem do człowieka. Zastanawiał się, co było z nim nie tak, czego tak naprawdę chciał i kim był. Niestety, nie mógł do tego dojść. Zastanawiało go też coś innego. A mianowicie, jaką w tym miał korzyść, oczywiście z wyjątkiem zdobycia pieniędzy, oraz czy powinni choć chwilę porozmawiać i zastanowić się, czy przystać na jego propozycję. Dziedzic bił się z myślami i nawet nie zauważył, jak dotarli do gospody, mieli to szczęście, że gospodarza nie było i bezproblemowo dostali się do swoich sypialni.Po paru chwilach Black udał się do pokoju Armira i przedyskutował z nim całą sprawę. Jak się okazało, człowiek też uważał, że mimo wszystko powinni dotrzeć tam jak najszybciej i skorzystać z usług zagadkowego człowieka. Po skończonej rozmowie smok wrócił do swojego i postanowił wziąć odprężającą kąpiel, podczas której przestanie się zamartwiać i złościć.

Gdy zanurzył się w ciepłej wodzie z jego głowy zniknęły wszystkie niepotrzebne myśli. Zasnął.

Następnego dnia obudził się z lekkim katarem. Trochę zdezorientowany wyszedł z wanny i zaczął się ubierać. Po chwili usłyszał pukanie do drzwi i jego towarzysz wszedł do pokoju.

– Jestem w łazience, zaraz wyjdę. – powiedział i rzeczywiście nie zajęło mu to dużo czasu.

– Idziemy do niego? – zapytał człowiek, gdy ten wyszedł.

– A mamy jakiś wybór?

– Nie jestem pewien – odparł i poszedł się przyszykować.

Po półgodzinnych przygotowaniach towarzysze postanowili wybrać się do gospody, do której wczoraj zawitali. Przez drogę rozmawiali o obecnej sytuacji i czy aby na pewno dobrze zrobią, jeśli zgodzą się na propozycje tajemniczego ciemnoczerwonookiego .Żaden z nich nie był pewien tego, jak postąpić w obecnej sytuacji. Ten człowiek wydawał im się niegodny zaufania, jednak coś w jego osobie sprawiało, że i tak mu postanowili zaufać.

Weszli i udali się do stolika, przy którym wczoraj siedzieli. Przez chwilę obaj nerwowo rozglądali się w poszukiwaniu brązowowłosego, lecz nie byli w stanie go dostrzec. Black pomyślał, że przyszli za późno i jego propozycja jest już nieważna, gdy nie wiadomo skąd pojawił się przy ich stoliku i najzwyczajniej w świecie usiadł przy stole. Towarzysze nie wiedzieli, jak zacząć rozmowę, więc tajemniczy jegomość przemówił pierwszy.

– Namyśliliście się?

Black spojrzał na Armira, który kiwnął tylko głową.

– Tak. Zgadzamy się na twoją propozycję – powiedział smok.

– Świetnie – uroczo się do nich uśmiechnął.

– Ile to będzie kosztować? – zapytał blondyn.

– Zależy jak długo będziecie korzystać z moich usług, ale myślę, że się dogadamy – na twarzy czerwonookiego pojawił się jeszcze większy uśmiech.

– Chcemy dotrzeć do Isa, mówiłeś, że wiesz, jak dotrzeć tam w miesiąc, a nie dwa – powiedział chłodno smok. Jakoś nie podobał mu się ten jego uśmiech. Było w nim coś dziwnego.

– Ależ oczywiście, sądziłem tylko, że zechcecie wrócić równie szybko.

– Sądzę, że z tym poradzimy sobie sami – powiedział z dużym naciskiem na sami dziedzic.

Cała trójka na chwilę zamilkła, jednak ciszę przerwał Armir, zadając pytanie nowemu towarzyszowi.

– Jak powinniśmy się do ciebie zwracać? Ja jestem Armir, a mój przyjaciel to Black.

– Miło panów poznać – skłonił się lekko.

‑ Nie przedłużaj, tylko powiedz, jak mamy do ciebie mówić – warknął Black, na co Armir pokiwał głową ze zdenerwowaniem.

– Mówcie mi Christ.

– Miło poznać – uśmiechnął się przyjaźnie jasnowłosy.

– Nieważne, spotkamy się jutro w południe przy bramie miasta – powiedział twardo smoczy dziedzic i bez ostrzeżenia pociągnął Armira za bark do góry. Ludzki książę spojrzał na niego, zdziwiony takim zachowaniem, w końcu obaj zgodzili się, by Christ im pomógł.

– W takim razie do jutra – pożegnał się nowy partner.

 Black wyszedł z gospody bardzo zdenerwowany. Teraz już wiedział, co było w Chriście nie tak. On był wampirem, na to wskazywały jego oczy. Smoczy dziedzic kiedyś przeczytał w książce, że wampiry mają różne odcienie czerwieni w oczach, a ich aura budzi ciekawość i tajemniczość.

– Byłeś dla niego niemiły – odezwał się człowiek.

– Już wiem, co z nim jest nie tak – odparł i przyśpieszył kroku.

– Niby co takiego? – zapytał ludzki książę, który z ledwością zrównał z nim krok.

– Jest wampirem.

– Oszalałeś – podsumował krótko słowa przyjaciela i na tym zakończyli dyskusję.

Następnego dnia książęta przyszli pod bramę, prowadząc swoje wierzchowce za uzdy, i oczekiwali przybycia ich przewodnika. Black w międzyczasie rozczesywał grzywę Sivkowi, a Armir gładził Shadow po pysku. Dziedzic, mimo że dwa dni temu był w stu procentach pewien swojej decyzji, teraz miał wątpliwości, czy postąpili słusznie. Uważał, że niezależnie od zapewnień jego przyjaciela, brązowowłosy jest wampirem, który wkrótce się ujawni. Oczekując na wampira, smok zaczął się nudzić, kiedy rozczesał grzywę, a nawet ogon swojego konia. Podszedł więc do Shadow i zaczął czesać jego. Armir, widząc co robi, odszedł od swojego konia, dając mu większą swobodę i zajął się głaskaniem Sivka. Black podczas czesania wierzchowca przyjaciela rozmyślał o podróży. Dziedzic miał wątpliwości, czy zdążą na czas wrócić, obawiał się, że jeżeli coś pójdzie nie tak, nie będzie sobie w stanie z tym poradzić. Jego wewnętrzną walkę z myślami przerwał głośny tupot biegnącego konia, który od razu zbliżył się do Armira. Smok pomyślał, że zwierzęta naprawdę go lubią, a jego aura dobroci je przyciąga.

‑ Komu uciekłeś, co? – zapytał zwierzę blondyn, jakby oczekiwał odpowiedzi.

Black zwrócił uwagę na przygotowanego do drogi konia, który miał brązowe skórzane siodło, pasujące do jego grzywy i ogona, oraz jasny ekwipunek, pasujący do blond sierści.

– Yato! – do uszu smoka dotarło nawoływanie.

Black nie skojarzył głosu, dopóki nie zauważył Christa biegnącego w ich stronę. Smok westchnął z poirytowania, kiedy ich przewodnik dobiegł do nich.

– Wybaczcie, uciekł mi – powiedział czerwonooki i podrapał się w tył głowy.

– Ładny koń – stwierdził ludzki książę, głaszcząc go po pysku.

‑ Chyba cię polubił – rzekł ze smutkiem w głosie. – Mnie nigdy nie lubił.

– Armira lubią wszystkie zwierzęta, możemy już jechać? Śpieszy nam się, jak widzisz – powiedział Black, nie patrząc na niego i podchodząc do białego konia.

– Black ma rację, jedźmy już – lekko uśmiechnął się jasnowłosy i podszedł do ciemnego konia.

– Pewnie – odpowiedział mu uśmiechem i wsiadł na wierzchowca, po czym ruszyli w drogę.

 

***

 

W przeciągu trzech tygodni jazdy wydarzyło się wiele złego. Christ jakby przyciągał całe zło tego świata, sprowadził na nich prawdziwą katastrofę, przez co Armir o mało co nie pożegnał się z życiem. Black był bardzo zdenerwowany i obolały, w dodatku nie udowodnił, że Christ jest wampirem i z każdą chwilą tracił nadzieję na dokonanie tego.

– Dlaczego nas zaatakowały? Przecież smoki są po naszej stronie, tak? – zapytał nieodkryty wampir.

– Sam chciałbym wiedzieć – odparł i westchnął ciężko.

– Co teraz? Armir nieprędko wydobrzeje.

– To dobre pytanie.

– Jeszcze się nie obudził…. Shadow będzie się martwił.

– Cholera, jak tak dalej pójdzie, to mój ojciec umrze – powiedział bardziej do siebie niż do czerwonookiego.

– To idź. Zostanę z nim.

– Jeszcze czego! – krzyknął – Doskonale wiem, kim jesteś, przebrzydły wampirze! – podszedł do niego i złapał go za koszulę.

– To dlatego jesteś taki niemiły – westchnął wampir. – Gdybym chciał, to już dawno wypiłbym jego krew, ale jak widzisz, nie zrobiłem tego i nie zamierzam.

– Uważaj, bo ci uwierzę – warknął groźnie.

– Możesz mnie puścić? Nie czuję się zbyt komfortowo – uśmiechnął się lekko. – Black, posłuchaj, nie zrobię mu krzywdy. Może tylko dlatego, że wygląda jak ona, ale mimo wszystko będę się o niego troszczyć.

– Jaka znowu ona? – zapytał i ani myślał go puścić.

– Anai, wybranka mego serca. Kochaliśmy się, wszystko było dobrze, póki nie zachorowała. Zmieniłem ją w wampira, żeby nie musiała umierać. Jak każdy przemieniony, piła dużo krwi, ale potem było tylko gorzej. Polowania i zwierzęca krew przestały jej wystarczać, zaczęła zabijać ludzi. Nie wiedziałem, jak z tym walczyć, z tą rządzą ludzkiej krwi. Potem… potem została zabita przez Shuna, maga i uzdrowiciela z Isa. Ja – zawahał się – ja straciłem ją w taki sposób. Gdybym jej nie zmienił, nie odebrałbym jej człowieczeństwa, a ona umarłaby jako człowiek, a nie potwór… – powiedział i spojrzał w bok.

Blackowi zrobiło się go żal. Mimo że dowiedział się tego w bardzo skrócony sposób, rozumiał, że chciał dla niej dobrze, a skończyło się źle. Smok puścił wampira.

– Jeżeli stanie mu się coś gorszego i zginie, przysięgam, że dopadnę cię choćby na końcu świata i z zimną krwią zabiję, a potem rzucę twoje szczątki na pożarcie krukom – jego ton przepełniony był powagą, chłodem i złością.

– Jeżeli umrze, to nie będziesz miał czego szukać, mój los jest przesądzony.

– Co masz na myśli?

– Shun nie pozwala mnie zabić tylko dlatego, że jestem jego przyjacielem, ale któregoś dnia przyjdą po mnie i zabiją. To bez znaczenia, czy znajdziesz mnie pierwszy – odparł cicho i spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem.

– A czy to nie on ją zabił?

– Właśnie on.

Na chwilę zapanowała niezręczna cisza, przerywana tylko ich cichymi oddechami. Black w tym czasie zastanowił się, czy powinien mu zaufać, bądź co bądź był wampirem, jednak z drugiej strony nic im nie zrobił i przyznał się do tego bez większych oporów, a nawet opowiedział mu o swojej życiowej tragedii.

‑ Niech będzie, zostaniecie tu, póki nie wydobrzeje, a potem wrócicie.

– Gdzie?

– Do naszego królestwa.

– A co jeśli nie będzie się zgadzał?

– Zrobisz to siłą i powiesz, że to był mój rozkaz.

– Rozkaz?

‑ Na pewno nie prośba. Jutro wyruszam.

– Weź mojego konia. Twój zginął.

– Zdaję sobie z tego sprawę, ale jestem smokiem, poradzę sobie.

– W Isa nie lubią smoków.

– Tylko twój koń przeżył, a jakoś musicie wrócić.

– A Shadow?

– Stratował zabójcę Sivka, a potem został ciężko ranny i uciekł. Wątpię, aby przeżył.

– Nie widziałeś jego śmierci, więc zawsze jest szansa, że żyje.

– W takim razie poszukaj go i upewnij się.

– Na pewno tak zrobię.

– A co do Isa, to nie powinieneś martwić się o mnie, a o siebie i Armira.

– Ale…

– Nie ma żadnych ale, już postanowiłem, a ty nie masz nic do powiedzenia.

– No dobra.

– Długo będę szukać?

– Nie, tydzień drogi na koniu, ale że jesteś smokiem i potrafisz latać, to jakieś trzy lub cztery dni. Kieruj się na północny zachód, wtedy dotrzesz bezpośrednio do miejsca, którego szukasz.

– Na pewno?

– Tak, poszukaj Shuna, on jest dobrym medykiem, powinien ci pomóc, jeśli powiesz, że wysłałem cię do niego.

– A co, jak nie zechcą mi pomóc?

– Wtedy powiedz, że dalej pamiętam, jak ją zabił.

Black nic mu nie odpowiedział i w ciszy opuścił pomieszczenie, w którym się znajdowali. Dla niego to było za dużo, zbyt wiele się wydarzyło, za bardzo wczuł się w to wszystko i nie potrafił teraz pogodzić się ze wszystkim, a zwłaszcza z atakiem trzech smoków i stanem Armira. Smok pomyślał, że jeżeli tak wyglądają inne smoki, żyjące w tej części Edded, to już wie, dlaczego mieszkańcy Isa tak ich nienawidzą. Nie chciało mus się nawet myśleć, że jego pobratymcy robią tak okrutne rzeczy niewinnym ludziom i nie zważają na swoje czyny, a prośby, by zaprzestali, są powodem kpin. To było jedno z najgorszych uczuć, z jakim przyszło mu się zmagać. Niezrozumienie, złość i wstręt do nich, jak i do siebie, tylko z tego względu, że jest jednym z nich, że jest smokiem, który wychowany w innym miejscu byłby dokładnie taki sam jak oni, albo gorszy. Black, chcąc się uspokoić, wyszedł z lecznicy, by pooddychać świeżym powietrzem i choć na chwilę przestać zamartwiać się wszystkim.  Nawet nie zauważył, że zapadł już zmierzch, w natłoku myśli udał się do gospody i padł na łóżko, natychmiast zasypiając.

Rano przyszedł Christ, powiedział, że Armir obudzi się prawdopodobnie nazajutrz, tak przynajmniej powiedzieli mu medycy.

– Coś jeszcze? – zapytał zaspany.

– Uważaj na siebie.

– Taa…

Smoczy dziedzic zaczął przygotowywać się do podróży. Musiał zabrać trochę złota, ale nie za wiele, by starczyło na wszystkie potrzebne leki i zapłatę za usługi lekarza.

Czarnowłosy zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy skończył, w torbie znalazły się dwa jabłka, suchy prowiant, trzy pojemniki z wodą i sakiewka ze złotem. Złotooki nałożył swoją czarną pelerynę i z zamiarem wyjścia ruszył w stronę drzwi.

 

***

 

Po dwóch dniach lotu był bardzo zmęczony i nie miał siły, by iść dalej. Za dnia robił sobie dwu/trzy godziną przerwę na sen, a potem ruszał w dalszą drogę, jednak teraz stwierdził, że nie da rady. Położył się w cieniu pod drzewem i, zasłaniając sobie oczy peleryną, uciął sobie drzemkę.

Po paru minutach lub godzinach obudziły go ryki. Dziedzic otworzył oczy i spojrzał nieprzytomny przed siebie. Zauważył dwa walczące ze sobą smoki, a niedaleko nich spokojnie idącego człowieka. Black przetarł oczy, by upewnić się, że dobrze widzi, ale nic się nie zmieniło. Smok przyjrzał się człowiekowi. Miał on ciemną skórę, błękitne oczy, białe, krótko ścięte włosy, a między nimi dwa błękitne pióra. W jego lewym uchu znajdowały się dwa białe, owalne kolczyki, a po obu stronach twarzy, tuż pod oczami, dwa cienkie i krótkie białe paski. Black zauważył, że człowiek ma na sobie długą, brązową szatę z szarym materiałem przy obwisłych rękawach oraz wzdłuż linii szycia. Dostrzegł też szary pas, którym był obwiązany, szare spodnie i brązowe, sięgające do połowy łydki, skórzane buty. Niewiele myśląc, zerwał się i pobiegł w jego stronę, a człowiek wydawał się zbyt zajęty, by zobaczyć, co się wokół dzieje. Książę biegł szybko i głośno. W normalnych warunkach zostałby już dawno zauważony przez bestie, ale te były zajęte sobą i nie zwracały na niego uwagi. Gdy wybiegł na wprost człowieka, ten zatrzymał się i ze zdziwieniem spojrzał na niego. Czarnowłosy podbiegł do niego i złapał go za rękę. Człowiek nie stawiał oporów i dał się ciągnąć w bezpieczne miejsce, tak przynajmniej sądził Black. Kiedy znaleźli się daleko, nawet bardzo daleko od walczących smoków, dziedzic zatrzymał się i puścił człowieka.

– Jak mogłeś być tak nieostrożny?! – krzyknął na niego.

– Dlaczego nieostrożny? – zadał pytanie ciemnoskóry.

– Jak to dlaczego?! Mogłeś zginąć, nawet przez przypadek!

– Nie rozumiem…– powiedział niepewnie.

– Niby czego? Tam walczyły dwa ogromne smoki!

– Naprawdę? Nie zauważyłem.

– Tak, naprawdę!

– Ale i tak nic by mi się nie stało – odpowiedział i wzruszył ramionami.

– Teraz to ja nie rozumiem – powiedział smok.

– Jestem magiem i… – nie dane było mu skończyć.

‑ Magiem?! Zabierzesz mnie do Isa?

– Cóż, można wiedzieć dlaczego? Wiesz, jesteś smokiem i…

‑ Mój ojciec umiera, nikt w naszym królestwie nie potrafi mu pomóc.

– Ach, szukasz medyka?

– Tak.

– Jestem Shun, doprowadzę cię tam, mogę poznać twe imię?

– Black i czekaj, powiedziałeś Shun?

– Tak, a co?

– Christ mówił, że zdołasz mi pomóc.

– Christ, znasz go? To wampir.

– Wiem, przyznał się.

– Naprawdę?

– Tak.

– Co się stało? Nie przyznałby się, ot tak.

– Mój przyjaciel mało nie umarł, a Christ powiedział, że wygląda trochę jak jego ukochana i nie chce go zostawiać.

– Ach – tyle usłyszał smok, ponieważ resztę Shun wymamrotał pod nosem.

– Pomożesz mi?

– To nie najlepszy pomysł…

Black wyraźnie usłyszał niepewność w jego głosie.

– Błagam, zapłacę, ile trzeba.

– Domyślam się, książę, ale to zły pomysł.

Książę? Skąd on wie?– pomyślał Black.

– Skąd wiesz, że jestem księciem?

– To nie istotne.– kolejny raz niczego nie wytłumaczył.

– Błagam – powiedział i padł na kolana.

– Będziesz błagać, dopóki się nie zgodzę?

– Dokładnie.

Shun westchnął ciężko i podrapał się w tył głowy, jakby się nad czymś poważnie zastanawiał.

– Niech będzie, zgoda.

– Dziękuję – powiedział szczerze smok.

 Shun nie zwracał już na niego uwagi i mówił coś pod nosem. Nawet gdyby Black miał lepszy słuch i tak nie zrozumiałby słów jasnowłosego, ponieważ ten wymawiał zaklęcie. Nagle, nie wiadomo jak oraz skąd, pojawiło się białe i półokrągłe coś, czego dziedzic nawet gdyby chciał, nie potrafił zdefiniować.

– Co to takiego? – zapytał pełen obawy.

– Przejście. Taka droga, która skraca czas drogi do paru minut, a w najlepszym przypadku nawet sekund. No, ale nie mam czasu, więc wchodź.

– Wchodź? Do tego białego czegoś? W życiu!

– Nie zamierzam marnować swojego cennego czasu na jakieś podróże do twojego zamku, więc albo wchodzisz, albo ci nie pomogę.

– No dobra, ale ty pierwszy.

Shun westchnął tylko przeciągle i wszedł do przejścia. Black wahał się długo, ale kiedy przejście zaczynało robić się mniejsze, postanowił wskoczyć. Wziął rozpęd i znikł w bieli. Dziedzic miał wrażenie, że spada i chciał przemienić się w smoka, ale gdy tylko spróbował, wystraszył się, ponieważ nie był w stanie tego zrobić, a wszechogarniająca go biel była przerażająca i przytłaczająca. Czarnowłosy nie wiedział, ile spadał, parę minut, sekund, a może godzin. Nie potrafił określić czasu, właściwie niczego nie potrafił określić. Po chwili, tak nagle jak się pojawiło, tak nagle przejście zniknęło, a on boleśnie upadł na twardą ziemię.

– Już myślałem, że nie przyjdziesz – dobiegł go głos maga, który stał kawałek dalej.

Gdy książę zbierał się z ziemi, jego oczy ujrzały zamek na wzgórzu, ale nie byle jaki zamek. Jego zamek. Bardzo się ucieszył, mag nie oszukał go. Dotarli tak daleko w ciągu zaledwie paru minut, jak mówił medyk.

– To było niesamowite.

– Rozumiem, zadziwia cię to, ale pośpieszmy się, nie chcę spędzić tu całego dnia. Mam ważne sprawy do załatwienia.

– Oczywiście – powiedział i ruszyli.

Droga do zamku minęła im w ciszy. Młody smok, szczęśliwy, rozglądał się po okolicy.

Wprowadzając Shuna do komnaty swojego ojca, nigdy by się nie spodziewał, że zaraz stanie się coś okropnego. Medyk wyciągnął z rękawa niewielką buteleczkę, wypełnioną czarnym płynem, i obrócił ją dwa razy. Edward spał, a Black wszystkiemu się przyglądał. Mag podszedł do łóżka chorego smoka i bez skrępowania usiadł tuż obok niego. Otworzył buteleczkę, odchylił głowę władcy i wlał całą zawartość naczynia, a potem czekał, aż ten przestanie oddychać.

– Shun? Coś poszło nie tak, on nie oddycha, zrób coś! – jęknął błagalnie Black.

– Nic nie poszło nie tak, smoku. Wszystko się udało.

– C-Co?– zająkał się dziedzic.

– To, co słyszałeś – powiedział, po czym wstał.

Black automatycznie zrobił krok w tył.

– Twoje życie to kłamstwo – powiedział cicho uzdrowiciel.

– Co? – zapytał zdenerwowany.

Jego ojciec właśnie przestał oddychać, a on ucina sobie pogawędkę.

– To, co słyszałeś. Wiesz co? Współczuję ci. Smok zamknięty w ciele człowieka, to musi być przykre, a tym bardziej, że nie znasz prawdy.

– O czym ty bredzisz?! Uratuj mojego ojca!

– Nigdy nie był twoim ojcem – zaśmiał się szyderczo. – On nawet nigdy nie istniał.

– Bzdura!

– Uważasz, że kłamię?

– Oczywiście, a teraz nie trać czasu i spraw, żeby znowu oddychał!

– To niemożliwe. Robię najlepsze trucizny na świecie, ale to nieistotne.

– Znowu kłamiesz! – tym razem zrobił krok do przodu.

– Sądziłem, że jesteś bystrzejszy. Wcześniej utrzymywałeś poziom, a teraz go straciłeś. Czyżby źródło twojej mądrości zniknęło?

– O co ci chodzi? Skąd możesz wiedzieć, jaki jestem?

– Obserwuję cię od dawna, bestyjko.

– Hę? – zapytał mało inteligentnie.

Jednak Shun nie odpowiedział, tylko wstał i znalazł się przy nim tak szybko, że smok nie zdążył mrugnąć.

– Żegnaj, obiekcie 001, zwany inaczej Blackiem – powiedział i wbił ostrze w smoka, a Black nawet tego nie zauważył, nawet nie widział, że on je ma.

– O czym ty mówisz?

– Zawsze byłeś wytrzymały – wbił ostrze jeszcze głębiej, przeszyło go na wylot. Dopiero teraz polała się szkarłatna ciecz.

– Nie rozum… – nie dokończył, zakaszlał krwią.

– Zaraz sobie przypomnisz. Armir bardzo się z tobą zżył, na szczęście jest Christ, nowy obiekt badań. Sztucznie stworzony wampir – odsunął się od niego i szybko wyciągnął miecz.

Black upadł w kałużę krwi.

– Nie wszystko było kłamstwem, musisz tylko pomyśleć – powiedział i odszedł.

Dziedzic nie wiedział, co się dzieje ani o czym mówił medyk. Wiedział tylko trzy rzeczy. Pierwszą z nich był fakt, że umiera, drugą – martwy ojciec, a trzecią – jeszcze żywi Armir i Christ. Czuł ból, który był z każdą chwilą coraz silniejszy. Gdy wszedł w stan otępienia, zaczął kojarzyć sens zdarzeń.

A więc to kłamstwo? Ten świat się rozpada.

Wszystko wygląda, jakby ktoś uderzył w szybę.

To zabawne. Sądziłem, że żyję w prawdziwym miejscu.

Wspomnienia były zbyt niewyraźnie, nie widział ich dobrze.

Zasłużyłem na śmierć.

Pojawiło się tylko jedno wyraźne wspomnienie. Dzika bestia rozszarpująca błagającego o życie człowieka.

To ja jestem bestią.

Niepełne wspomnienie. Zbyt ciekawski smok został złapany.

Ciekawe, ilu zabiłem, zanim się poddałem.

Obraz staje się wyraźny. Pomieszczenie stoi w płomieniach.

Ilu z tych ludzi było prawdziwych?

Trzy osoby, nie więcej. Nawet on nie był prawdziwy.

Dlaczego teraz to zrozumiałem?

Żar płomieni dodawał otuchy.

Czy to właśnie dlatego, że żyłem w kłamstwie, moje istnienie było tak oczywiste?

Na szczęście krew chłodziła jego ciało.

To właśnie dlatego wszystko było zbyt proste i nie miało głębszego sensu, a cała ta historia tak się kończy?

Kolejne wspomnienie. Kolejne wyrzuty sumienia. Ponowna rzeź.

Czy w porządku jest tak zmienić styl całej opowieści? Przecież wcześniej żyłem w kłamstwie.

Płomienie były coraz bliżej.

To smutne, że dopiero teraz odzyskałem racjonalne myślenie.

Ogień palił jego skórę.

Szkoda, kochałem żyć.

 

***

 

Projekt Czarny Smok zakończył się klęska. Większość naukowców zginęła. Obiekty od numeru 003 do 100 umierały w niewyjaśnionych okolicznościach. Jedynym sukcesem naukowców było utrzymanie przy życiu dwóch obiektów, 002 i 001. Aby nie stracić obu osobników, postanowili zamknąć je w ich własnych umysłach. Na podstawie badań dowiedziono, że smoki umieją latać instynktownie, a świat przez nie widziany jest o wiele bardziej wyrazisty. Niestety, obiekt 002 zmarł podczas jednego badania, a obiektu 001 nie dało się wyciągnąć z jego świata. Ostatnim wyczynem badaczy było zmuszenie smoka do wyobrażenia sobie śmierci, która w ich przekonaniu miała go wyswobodzić. Naukowcy w swoich eksperymentach popełnili jeden błąd, który mógł zmienić wszystko. Zamknięcie bestii w ciele człowieka miało prawo zakończyć się klęską, ale gdyby zamknęli człowieka w ciele bestii, mogło skończyć się to sukcesem.

Black był rzeczywistym smokiem, dzięki któremu dowiedziano się prawdy. Ze smokami można było się porozumieć. To właśnie tej informacji szukali od lat. Projekt Czarny Smok został zakończony wraz ze śmiercią ostatniego żywego obiektu badań, Blacka. Wszystkie dokumenty dowodzące prawdziwości projektu zostały zniszczone w pożarze, a naukowcy którzy przeżyli, nigdy nie zostali odnalezieni.

 

Koniec

Komentarze

80 tysięcy? Zaszalałaś. 

Jeżeli chcesz wziąć udział w konkursie, to czekają Cię spore cięcia…

Powiem szczerze, że jestem nowicjuszką, jeżeli chodzi o pisanie, dlatego nie rozumiem, czemu tekst nie może zostać w całości.

W ilu częściach powinnam to wstawić? 

Nie chodzi o części tylko limit konkursowy. Stoi bykiem, że maks to 50k znaków. Ty masz 80k, co mocno nadwyręża ów limit ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Z regulaminu Dragonezy:

Limit znaków: 10 – 50 tysięcy, według licznika na stronie.

Dolny limit jest nieprzekraczalny, górny możecie symbolicznie przekroczyć. Opowiadania niespełniające tego kryterium nie będą brane pod uwagę w konkursie.

 

Przykro mi, ale Twoje opowiadanie, liczące 80587K znaków, nie kwalifikuje się do konkursu, albowiem grubo przekracza limit.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaliczyłam niezłą wpadkę, nie ma co :) Jak już coś sobie ubzduram, to tak pozostaje, a jako że stwierdziłam, iż jest limit słów, a nie znaków– pisałam pod słowa.

Skróciłam dość dużą ilość słów i mam nadzieję, że tym razem będzie bliższa odpowiedniej ilości.

7941 znaków ponad wymaganą ich ilość, to nie jest symboliczne przekroczenie limitu. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O matko, nie miałam już z czego wybierać, ale jakoś sobie poradziłam.

Gdybym miała powiedzieć, co sprawiło mi więcej kłopotu – napisanie opowiadania, czy usuwanie, nie umiałabym odpowiedzieć. Obie te czynności były trudne, nawet bardzo trudne.

Jeżeli teraz to nie jest symboliczne przekroczenie limitu, to ja naprawdę nie wiem, czym jest takowe przekroczenie.

Teraz jest okej :-)

Hmmm. Stworzyłaś barwny świat, z nieoklepanymi rasami. Czasami miałam wrażenie, że zbyt wiele informacji pozostaje w Twojej głowie, nie dociera do czytelnika. Ale to pewnie skutek cięć. No i część wyjaśniasz na końcu.

Jeśli czterdziestometrowy smok może machnięciem ogona rozwalić wieś, to jakiej wielkości jest wieś?

Język: interpunkcja szwankuje, powtórzenia, sporadycznie literówki, ale może to blizny po cięciach, błędy w zapisie dialogów, jeden paskudny ortograf.

Babska logika rządzi!

Widać, że masz wyobraźnię, co jest bardzo ważne. Niestety, umiejętności za nią jeszcze nie nadążają, ale – skoro masz 15 lat – to na szkolenie warsztatu masz dużo czasu. Jeżeli zechcesz – ten portal może Ci w tym pomóc.

A co to opowiadania – dialogi brzmią dość nienaturalnie. Mam też wrażenie, że są one zdecydowanie za długie w stosunku do tego, co nimi przekazujesz. Zdarza się, że bohaterowie długo rozmawiają w kółko o tym samym. Stworzyłaś bogaty świat, w którym czytelnik się gubi. Tak samo jak w postaciach – stworzyłaś ich wiele, nie skupiając się zanadto na ich wprowadzeniu, przez co musiałam mocno się skupić, żeby jakoś ich w historii osadzić.

Widać, że w pisaniu stawiasz pierwsze kroki. Opisy, charakterystyka postaci – są jeszcze bardzo “amatorskie” – ot, wprowadzając postać pokrótce opisujesz jej wygląd zewnętrzny.

Ale – jak już napisałam – wyobraźnia jest, pozostało podszkolić warsztat. :)

Pozdrawiam.

Finał naprawdę mnie zaskoczył. Całkiem oderwany od reszty. 

Świat ciekawy, może i nie przecierasz nowych szlaków, ale przynajmnie nie poszłaś na łatwiznę i nie sięgnęłaś po elfy i krasnoludy. To na duży plus.

 

Warsztatowo, biorąc poprawkę na Twój wiek, jestem mile zaskoczony. Lektura nie jest jakąś straszną mordęgą. Dużo czytaj i pisz, bo masz potencjał!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Przez większość tekstu kolorowy, puchaty łotdefak baraszkował mi po łepetynie. Nienaturalne dialogi, nadmiernie rozbudowane opisy, problem ze zrozumieniem kto co i dlaczego mówi, dziwnie połamana akcja, pretensjonalne, anglojęzyczne nazwy własne (Sivek? Ech…).

I kompletny twist w finale: ciekawy, ale nie najlepiej napisany.

 

Spokojnie, to tylko poczatki! Pros o betowanie, ćwicz i czytaj – rzeczywiście, potencjał jest.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka