- Opowiadanie: Tanthion - Wieża Snów

Wieża Snów

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wieża Snów

-Wstawaj, bo znowu spóźnisz się do szkoły!-zawołała mama, budząc mnie ze snu.

Widząc, która godzina, błyskawicznie umyłem zęby i założyłem nowe ubranie. Zbiegłem po schodach na dół i wybiegłem przez drzwi frontowe. Na szczęście, moja szkoła, znajdowała się stosunkowo blisko, więc powinienem zdążyć na czas. Gdy już dotarłem, wszedłem na piętro, gdzie miała odbyć się pierwsza lekcja.

-Masz zadanie?-Zapytał Yakei jak tylko mnie zobaczył.

-A jak myślisz?-Odpowiedziałem pytaniem na pytanie, uśmiechając się lekko.

-Yyy… Nie masz-stwierdził, udając że potrzebował na to chwili namysłu.

Yakei był jedynym przyjacielem jakiego miałem i jedyną osobą, która wiedziała o mnie praktycznie wszystko. Cieszył się również dużą popularnością, w przeciwieństwie do mnie.

Zadzwonił dzwonek na lekcję i wszyscy weszli do swoich sali. Korytarz, który dotychczas przepełniony był licealistami, opustoszał w jednej chwili. Nienawidzę tych wszystkich ludzi, pomyślałem oglądając uczniów zmierzających na lekcje. Przez moje rozkojarzenie, wpadłem na Adisę, najpiękniejszą dziewczynę w szkole. Marzyłem o niej, ale na każdej przerwie zajęta była rozmową z innymi chłopakami.

-Sorry-powiedziałem.

-Nie szkodzi-odpowiedziała z uśmiechem i ruszyła przed siebie.

Czyżbym właśnie stracił szansę na randkę z nią? W sumie to i tak nie miało znaczenia, mogła bowiem wybierać spośród całej hordy niedorozwiniętych mózgowo, ale za to wysportowanych i przystojnych nastolatków, więc czemu miałaby wybrać mnie?

Zaczęła się lekcja historii. Nauczycielka sprawdziła obecność i już wybierała pierwszą osobę, która miała odczytać zadanie domowe. Chwila prawdy. Szczęście mi dzisiaj sprzyjało, zapytała bowiem trzy inne osoby. Tak naprawdę, nie obchodziło mnie to czy dostanę jeden czy nie, w ogóle nic mnie nie obchodziło. Ostatnio bardzo często zastanawiałem się nad sensem tej całej farsy zwanej życiem. Przez pozostałe lekcje rozmyślałem i miałem nadzieję, że jakieś niezwykłe wydarzenie, przełamie codzienną rutynę. Niestety, nic się nie stało. Jak tylko usłyszałem dzwonek, sygnalizujący, koniec dzisiejszych zajęć, błyskawicznie wybiegłem ze szkoły. Kątem oka zobaczyłem Adisę, całującą się z jakimś chłopakiem na murku. To był Sidero, jedna z osób, którą lubiłem zabijać, niestety tylko w myślach. Trzeba jednak przyznać, że umiał owinąć sobie dziewczynę wokół palca. Co tydzień widziałem go z inną, nie wiedziałem, czy to on z nimi zrywa czy one z nim, ale sądząc po jego charakterze to raczej on kończył wszystkie swoje związki, a przynajmniej większość.

Gdy wróciłem do domu, poszedłem prosto do mojego pokoju. Nie miałem ochoty odpowiadać na pytania typu: "Jak tam w szkole?", albo "Coś się ciekawego dzisiaj działo?". Odpowiedź, była przecież oczywista. Co ciekawego może się dziać w szkole? Położyłem się w łóżku i rozmyślałem. Zrobiło mi się chłodniej, więc wskoczyłem pod kołdrę, a po krótkiej chwili zasnąłem.

 

***

 

Gdzie ja jestem? Obudziłem się. W pokoju nie było żadnego okna, a światło dawały jedynie pochodnie, porozwieszane na ścianach. W półmroku, jaki panował dostrzegłem, stare, drewniane drzwi. Rozejrzałem się, dokładnie oglądając całe pomieszczenie. To chyba jedyne wyjście. Wstałem z zimnej posadzki, na której płytki ułożone były w szachownicę i ruszyłem w kierunku drzwi, wbudowanych w czarną jak smoła ścianę. Co to za miejsce? Czy ja śnię? To raczej nie był sen. Jak ja się tu znalazłem? Chwyciłem za klamkę i otworzyłem stare, drewniane drzwi. Korytarz, w którym się znalazłem, prowadził jakieś sto metrów prosto, po czym gwałtownie skręcał w lewo. Najprawdopodobniej znajdowałem się pod ziemią, bowiem w dalszym ciągu nie było żadnych okien, a w powietrzu czuć wilgoć i chłód. Podpierając się o kamienną ścianę, w świetle pochodni, ruszyłem przed siebie. Co to? W oddali zobaczyłem kredens. Podszedłem bliżej i przeszukałem wszystkie szafki. Dopiero w ostatniej znalazłem coś co przykuło moją uwagę. Trzy karty, na pierwszy rzut oka podobne do tych, które używa się do gry, zalśniły w mojej dłoni. Spojrzałem na pierwszą z wierzchu. Na górze karty, widniał napis "Persona", ale poza tym karta była pusta. Zaciekawiony, odkryłem pozostałe dwie. Pierwsza, zatytułowana "Zniszczenie Koszmaru", przedstawiała kreaturę o bliżej nieokreślonym kształcie, pochłanianą przez białe płomienie. Nie wygląda to zbyt sympatycznie, pomyślałem. Popatrzyłem na drugą. "Spacer Wśród Cieni"? Brzmi całkiem ciekawie, jednakże na karcie widniała jedynie biała postać człowieka na czarnym tle. Do jakiej gry to ma służyć? Chciałem jeszcze raz przyjrzeć się kartom, ale nagle zniknęły. Gdzie one się podziały? To miejsce robiło się coraz dziwniejsze.

Skręciłem w lewo, a moim oczom ukazał się pająk. Nienawidzę pająków, ale ten był wyjątkowo obrzydliwy. Rozmiarami przypominał konia, a zamiast na odnóżach, poruszał się na kobiecych rękach. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Nie mogę uwierzyć, że coś takiego istnieje. Nie miałem jednak czasu myśleć. Monstrum, wyjęte prosto z koszmarnego snu powoli kroczyło ku mnie. Nie wiedząc co robić, pomyślałem o karcie "Zniszczenie Koszmaru", a zaraz po tym pojawiła się w mojej dłoni. Skąd? Nie mam pojęcia. Po chwili, zalśniła i rozpadła się na kawałki, jakby była stworzona ze szkła. Popatrzyłem na pająka. Miotał się, obijał o ściany, żeby w końcu zostać całkowicie pochłoniętym przez białe płomienie. Otworzyłem szeroko oczy. Stało się dokładnie to samo co przedstawione było na karcie. Przecież to niemożliwe. Faktem jednak było, że Koszmar spłonął, a ja zostałem ocalony. Nie mogę tu tak sterczeć, muszę ruszać dalej. Tak też uczyniłem.

Doszedłem do rozgałęzienia. Z prawego korytarza poczułem powiew wiatru. Czyżbym znalazł wyjście? Warto sprawdzić. Ruszyłem więc z nadzieją, że wydostanę się z tego dziwnego miejsca. Jedna ściana korytarza zastąpiona była kolumnadą, wyjrzałem za nią. W tej chwili zorientowałem się, że nie jestem w podziemiach, znajdowałem się w wieży. Na dodatek nie w takiej zwykłej. Cała budowla wznosiła się nad czarnymi chmurami, leniwie płynącymi po fioletowym niebie. Co to za miejsce i skąd ja się tu wziąłem? Moje rozmyślania przerwał kobiecy krzyk. Wystraszony, wyobraziłem sobie kartę "Zniszczenie Koszmaru". Jednakże tym razem w mojej ręce nic się nie pojawiło. Co jest? Spróbowałem ponownie, dalej nic. Piski i krzyki słychać było coraz głośniej. Nie wiedziałem co mam robić. Najwidoczniej każdej karty można użyć tylko raz, a mnie zostały tylko dwie. Na domiar złego nie miałem bladego pojęcia jak działają. Po chwili przebiegła koło mnie dziewczyna, a za nią pełzał po ziemi wychudzony, pół człowiek. Od pasa w górę wyglądał normalnie, lecz zamiast nóg miał dwa wężowe ogony. Podpierając się na rękach, czołgał za dziewczyną z niewiarygodną szybkością. "Spacer Wśród Cieni" okazał się dobrym wyborem, najwidoczniej stałem się niewidzialny. Chciałem pomóc ściganej, nie miałem jednak zielonego pojęcia jak. Zamierzałem już odejść, kiedy to na moich oczach Koszmar dopadł swoją ofiarę. Dziewczyna wierzgała się i rzucała w objęciach wężowego mężczyzny, jednakże nic to nie dało. Stałem, nie mogąc się ruszyć. Do moich uszu dobiegł dźwięk gruchotanych kości. Ciało nieznajomej przestało się poruszać, a krzyki ucichły. Na twarzy potwora pojawił się przeraźliwy uśmiech. Następnie, otworzył szeroko paszczę, ukazując tysiące cienkich jak szpilki zębów. Niczym wąż zaczął połykać swoją ofiarę w całości. Gdy już skończył wypluł dwie złote karty i popełzał dalej. Serce biło mi jak szalone, a ciało oblewał zimny pot. Cały się trząsłem, chciałem uciekać, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Oparłem się o ścianę i usiadłem na posadzce.

Szok minął dopiero po jakiś dziesięciu minutach. Wstałem i podniosłem karty, najprawdopodobniej należące do tej pożartej dziewczyny. "Lodowa Lanca" i "Oddech Śmierci", odczytałem. Pierwsza przedstawiała białą włócznię, a druga czarną mgłę pochłaniającą: jasne, ludzkie postacie i ciemne potwory, zwane koszmarami. Gdyby tylko wiedziała jak ich używać, pomyślałem wspominając biedną dziewczynę. Ruszyłem dalej.

Idąc długim korytarzem miałem dużo czasu do przemyśleń. Przeklinałem siebie, za to że nic nie mogłem zrobić.

-Jestem, cholernym tchórzem, który nie potrafił ocalić nawet jednej dziewczyny-powiedziałem sam do siebie.

-Nie przesadzaj-znajomy głos dobiegł zza moich pleców.

Odwróciłem się, to naprawdę był on, Yakei. Co on tu robi?

-Skąd tu się wziąłeś?-Zapytałem.

-Poszedłem spać, a jak już się obudziłem, byłem tutaj-odpowiedział.

Tak samo jak ja, pomyślałem. To oznacza, że mogą tu się znajdować jeszcze jacyś inni ludzie i całkiem prawdopodobne, że skończą jak ta nieszczęsna dziewczyna.

-Wiesz o co tu chodzi?-Dodał Yakei.

-Wiem tylko, że jest tu niebezpiecznie i trzeba się jak najszybciej wydostać z tej wieży-odpowiedziałem.

-Wieży?

-Tak, znajdujemy się w latającej wieży. Nie wierzysz mi co?

-Normalnie pewnie bym nie uwierzył, ale po tym co wiedziałem…-Zamyślił się, a na jego twarzy zagościł niepokój.

-Widziałeś Koszmar?-Zapytałem

-Tak, widziałem i użyłem jakiejś dziwnej karty, żeby uciec.

-Miałem podobnie-dodałem.

-Czym są te karty?-Zapytał, tak jakbym znał odpowiedź.

-Nie wiem, ale dzięki nim może uda nam się stąd wydostać. Masz jakieś?

-"Zniszczenie Koszmaru" i "Persona", a ty?

-"Oddech Śmierci", "Lodowa Lanca" i "Persona"

-Mówiłeś, że użyłeś jednej -zauważył Yakei.

-Owszem. Tylko…

Opowiedziałem mu o wszystkim co mi się przydarzyło, a on słuchał i przytakiwał ruchem głowy.

-Hmm… To co teraz?-Zapytał.

-Jesteśmy na pierwszym piętrze. Niżej są tylko chmury. To może do góry?-Zaproponowałem.

-Zawsze jakiś plan. Tylko jak się tam dostać?

-Trzeba znaleźć schody, albo windę.

-No to w drogę, w końcu musimy na jakieś trafić-powiedział Yakei i ruszyliśmy przed siebie.

Szliśmy od dłuższego czasu, ale nie czułem zmęczenia ani głodu. Po drodze mijaliśmy różnego rodzaju meble i skrzynie, niestety nie było w nich kart. Zatrzymaliśmy się przed drewnianymi drzwiami. Popatrzyłem na Yakeia, a on na mnie. Powoli otworzyłem tajemnicze przejście. Wkroczyliśmy do pokoju, który przypominał szklarnie, albo raczej ogród angielski z tropikalną roślinnością.

-Las w środku wieży?-Zdziwił się Yakei.

-Na to wygląda, chodź, idziemy-ponagliłem go.

Szczerze, to po tym co widziałem, las w środku latającej wieży nie wydawał się być aż tak dziwny. Doszliśmy do strumienia i ruszyliśmy w kierunku jego źródła.

Muszę przyznać, że las robił wrażenie. Zróżnicowana roślinność wyglądała jak z innego świata. Co dziwne, na stropie znajdował się kryształ, który najprawdopodobniej pełnił rolę słońca.

-Słyszysz?-Powiedział Yakei szeptem.

Wysłuchiwałem i usłyszałem rozmowę. Kierując się w stronę głosów, ostrożnie stąpaliśmy po ziemi. Ukryliśmy się za wzniesieniem. Wyjrzałem, aby sprawdzić kto znajduje się po drugiej stronie strumienia. Dwie kobiety w rozkloszowanych sukniach siedziały na trawie i rozmawiały ze sobą. Jedna ubrana na czarno, druga na biało. Zsunąłem się ze wzniesienia.

-Kto to ?-Zapytał Yakei.

-Jakieś dwie kobiety, nie znam ich.

-Może one coś wiedzą-stwierdził mój przyjaciel.

Ciężko zaprzeczyć. Faktycznie mogły coś wiedzieć, ale mogła to być równie dobrze pułapka. Trzeba jednak zaryzykować, bo inaczej nigdy się stąd nie wydostaniemy.

-Dobra, ja pójdę pierwszy a ty zabezpieczaj tyły-powiedziałem.

Wyszliśmy zza wzniesienia i ruszyliśmy prosto ku dwóm kobietom. Odwróciły się i popatrzyły na nas z widocznym zainteresowaniem. Gdy już podszedłem bliżej, mogłem jasno stwierdzić, że obie były ponadprzeciętnie piękne, ale każda na swój sposób. U jednej długie, białe niczym śnieg włosy powiewały na wietrze, a na dziewczęcej twarzy widniał uśmiech. Zdecydowanie mogła by zostać moją dziewczyną, pomyślałem. Druga natomiast stanowiła całkowite przeciwieństwo. Czarne, krótko ścięte włosy, uwydatniały jej bladą cerę i kości policzkowe. Nie uśmiechała się, ale widać było w jej obsydianowych oczach zainteresowanie. Wyglądała na dojrzałą kobietę, w wieku około trzydziestu lat. Sądząc po mimice twarzy, Yakei preferował starsze.

-Ymm… Witam panie-przywitałem się.

-Witam, przysiądźcie się-zaproponowała kobieta w czerni.

Przeskoczyliśmy strumyk i usiedliśmy na łące obok nich.

-Więc co was sprowadza?-Zapytała się starsza.

-Nie do końca wiemy gdzie jesteśmy, a chcielibyśmy się stąd wydostać. Znają może panie drogę na zewnątrz?-Zapytałem, a dziewczyna w bieli zaśmiała się.

-Czyli nic nie pamiętasz?-Zapytała z uśmiechem.-Tak w ogóle nazywam się Shiro, a to moja siostra Kuro.

-Czego nie pamiętam?

Białowłosa zamilkła i popatrzyła się na Kuro.

-W skrócie, to jest gra-odpowiedziała czarnowłosa.

-Jaka gra?-Zapytał zdziwiony Yakei.

-Zasady są bardzo proste, wygrywa ten, który pierwszy dostanie się na ostatnie piętro wieży-odpowiedziała Kuro.

-A co z resztą?-Zapytałem, chociaż domyślałem się jaka będzie odpowiedź.

-Zostaną tutaj na zawsze-Odpowiedziała mi młodsza dziewczyna.

-Co do cholery? To znaczy, że…-Yakeiemu załamał się głos.

-Ilu jest graczy i jak dostać się na wyższe piętra?-Wtrąciłem się.

-Nie wiemy ilu jest graczy, ażeby dostać się na kolejne piętra potrzebujecie kluczy-poinformowała nas Kuro.

-Jak zdobyć klucz?-Ciągnąłem temat.

-Musicie go znaleźć-wtrąciła się Shiro.-Tak się składa że mamy jeden.

-Dacie go nam?-W głosie mojego przyjaciela słychać było rozpacz i nadzieję.

-Oczywiście-stwierdziła białowłosa.

-To…-Zaczął Yakei.

-Ale najpierw musicie odpowiedzieć poprawnie na jedno pytanie-powiedziała Kuro.

Widziałem, że Yakei jest na skraju załamania nerwowego. Nigdy go takiego nie widziałem, zawsze był bowiem wesoły i uśmiechnięty, nie sądziłem, że ma tak słabą psychikę. Musiałem więc zdobyć ten klucz i przenieść nas na wyższe piętro.

-Jakie to pytanie?

-Macie tylko jedną szansę na odpowiedź, jeżeli się pomylicie…-Zaczęła czarnowłosa.

-Staniecie się pokarmem dla Koszmarów, albo nawet gorzej-dokończyła Shiro.

Nie brzmiało to pocieszająco. Musiałem jednak spróbować, nie chciałem widzieć jak Yakei jest pożerany przez potwory.

-Jestem gotów-stwierdziłem, choć to nie była do końca prawda.

-Tak więc, co to jest…-Zaczęła Kuro.

-Wzlatując bieleje…-powiedziała Shiro.

-Spadając czernieje…-mówiła dalej czarnowłosa.

-U dziecka niczym łza…-Shiro.

-U starca jak smoła…-Kuro.

-Przez aniołów chroniona…Shiro.

-W piekle potępiona-dokończyła Kuro z uśmiechem na twarzy.

Co to ma być? Tylko jedna szansa, tak? "Wzlatując bieleje, spadając czernieje, u dziecka niczym łza, u starca jak smoła, przez aniołów chroniona, w piekle potępiona". Co to może być? "Wzlatując bieleje, spadając czernieje". To przenośnia? Chwila, jeżeli człowieka spotka coś dobrego, wzlatuje, raduje się, inaczej promienieje, a jeżeli złego, upada, pogłębia się w smutku i rozpaczy. Czernieje i bieleje, chyba pasuje. Dobra, druga część. "U dziecka niczym łza, u starca jak smoła". Więc tak, dziecko tuż po narodzinach, nie jest niczym obarczone, natomiast starzec dźwiga ciężar swoich czynów, których się dopuścił przez całe życie. Grzech? Nie grzech nie może być czysty. No dobra ostatni kawałek. "Przez aniołów chroniona, w piekle potępiona". Co chronią aniołowie? Strzegą ludzi, natomiast w piekle człowiek jest potępiony. To by się zgadzało.

-Długo jeszcze?-Zapytała znudzona Shiro, bawiąc się falbankami sukni.

Nie, nie pasuje. Przecież na pytanie "co jest u dziecka niczym łza" nie można odpowiedzieć "człowiek". Co posiada człowiek, co idzie do piekła? Wiem, już wiem "dusza", odpowiedź to dusza. To musi być to!

-Odpowiedź brzmi-wziąłem głęboki wdech i jeszcze raz wszystko przemyślałem-dusza.

Kobiety spojrzały po sobie, najwidoczniej zaskoczone. Popatrzyłem na Yakeia i zobaczyłem obłęd w jego oczach, to już nie był ten sam Yakei jakiego znałem. Co się z nim dzieje ?

-Odpowiedź jest…-Zaczęła Kuro.

-Poprawna– dokończyła Shiro-oto klucz.

-A zapomniałabym, który z was idzie, a który zostaje?-Zapytała czarnowłosa.

-Co?-Zdziwiłem się.

-No my mamy jeden klucz, mówiłam na początku-odpowiedziała Shiro.

-To znaczy…-Nie mogłem tego wydusić, kątem oka zobaczyłem rosnący obłęd w oczach Yakeia.

-Jest tak jak myślisz, jeden klucz dla jednej osoby-powiedziała Kuro, jakby czytała mi w myślach.

Co robić? Nie mogę zostawić Yakeia, ale sam też nie chcę zostać pożarty. Mój przyjaciel wstał, a w jego ręce pojawiła się złota karta.

-Przepraszam, ale nie mogę tutaj zostać, naprawdę mi przykro-wyszeptał.

-Yakei…-Głos mi się załamał.

Oślepiające światło, wypełniło całe pomieszczenie. Gdy już otworzyłem oczy, kobiety znikły, a w miejscu gdzie do tej pory stał Yakei, klękał zakuty w czarną zbroję rycerz. Z jego tarczy wyrastała paszcza jakiegoś demona, plującego ciemno fioletowym ogniem, a na rękojeści miecza przymocowana ludzka czaszka, świeciła swoimi rubinowymi oczami.

-Czy to… Yakei czy to ty?-Zapytałem trzęsącym głosem.

Ryk wściekłości poniósł się przez las. Z tarczy wystrzeliły płomienie, leciały prosto w moją stronę. Pierwsze co pomyślałem to "Lodowa Lanca". Otworzyłem oczy, ściana lodu osłaniała mnie przed płomieniami, a w ręku dzierżyłem włócznię. Nie pomogłem tej dziewczynie, została przeze mnie pożarta, a teraz dzięki niej przeżyłem. Poczucie winy, rozrywało mi serce. Pomimo tego, i pomimo, że Yakei przemienił się w potwora, ja muszę żyć dalej, nie mogę tutaj umrzeć. Ściana lodu pękła, jednakże powstrzymała płomienie. Podniosłem się i wycelowałem lancą w demonicznego rycerza. Nie wiem co we mnie wstąpiło, zaszarżowałem prosto na przeciwnika. Rycerz odbił mój cios tarczą i zaatakował mieczem. Drugą stroną włóczni zablokowałem jego cios, dostrzegłem również, że demoniczna paszcza całkowicie zamarzła. Odbiłem broń przeciwnika, odskoczyłem i pchnąłem włócznią. Potwór zablokował uderzenie, jednakże tarcza rozpadła się na kawałki. Rycerz zrobił krok do przodu i ciął na odlew. Udało mi się zablokować uderzenie, ale moja broń pękła w pół. Rzuciłem tylnym fragmentem "Lodowej Lancy", przeciwnik odbił lecący kawałek, całkowicie się przy tym odsłaniając. Wykonałem szybki wypad, wykorzystując sytuację. Włócznia przebiła zbroję demonicznego rycerza. Potwór padł na ziemię. Kątem oka zobaczyłem czarne łuski na moim przedramieniu, które po chwili zaczęły znikać. Czy ja też zmieniam się w potwora?

-Nieźle-pochwaliła mnie Shiro, pojawiając się z znikąd.

-Pokonanie kogoś, kto użył Persony nie używając przy tym własnej. Naprawdę rzadki widok-stwierdziła Kuro.

-Czyli to naprawdę był…-Spojrzałem na demonicznego rycerza.

Na zbroi pojawiły się pęknięcia, potem następne i następne, aż w końcu rozsypała się, niczym zamek z piasku, odkrywając ciało Yakeia.

-Naprawdę pasuje do ciebie twoja Persona-odezwała się Shiro-także jest dzika, nieobliczalna i niebezpieczna.

-Moja Persona? Chcesz powiedzieć, że jak jej użyję zmienię się w takie coś?

-Bynajmniej-zaprzeczyła Kuro– Persona to karta, która odkrywa twoje prawdziwe ja. Czyli pokazuje kim naprawdę jesteś, a jeśli ją stracisz to pochłonie cię twój własny Koszmar.

-Sugerujesz, że Yakei tak naprawdę był demonem?

-Nie, jego osobowość została opętana przez Koszmar-stwierdziła białowłosa, klękając przy zwłokach.

-Jednego z tych potworów?-Zapytałem.

-Owszem-potwierdziła Kuro-Koszmar połączył się z Personą, tworząc jego pseudo Personę.

-Więc jaka jest moja Persona?-Zapytałem-wspominałaś, że jest niebezpieczna.

-Niestety nie mogę ci powiedzieć-stwierdziła Shiro-Zgodnie z twoją wolą, sam musisz to odkryć.

-Tutaj masz klucz, powodzenia w dalszej podróży, jeszcze się zapewne spotkamy, zatem do zobaczenia-pożegnała się Kuro.

-Pa pa-zawołała białowłosa.

-Zaraz jaką "moją wolą"?-Zawołałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi.

Zaraz po tym obie rozpłynęły się w powietrzu. Zostałem sam, całkowicie sam.

Chociaż czułem straszliwą rozpacz nie mogłem uronić ani jednej łzy.

-Żegnaj przyjacielu-powiedziałem i ruszyłem dalej.

Wyszedłem z lasu, obecnie znajdowałem się na wąskim moście ogrodzonym kolumnadą, który prowadził do wielkich wrót. Otworzyłem wejście kluczem i wszedłem do środka. Schody prowadziły na kolejne piętro, niestety tutaj się kończyły. Ponownie wkroczyłem w labirynt korytarzy. Nie mogłem przestać rozmyślać o tym co zrobiłem. W końcu postanowiłem, już nikt kto jest dla mnie ważny nie zginie. Nie pozwolę na kolejną śmierć. Błądząc wśród krętych korytarzy, znalazłem kartę "Miecz Równowagi". Obraz przedstawiał miecz bez rękojeści. Zamiast niej przymocowane było drugie ostrze. Nie sądzę, żeby się przydał w walce.

Moja podróż ciągnęła się w nieskończoność i pomimo, że nie czułem zmęczenia postanowiłem na chwilę usiąść. Nie wiem jednak czy to był dobry pomysł, bowiem ponownie zacząłem rozmyślać o Yakeim, którego zabiłem. Siedziałem na kamiennej posadzce w pokoju do którego prowadziły tylko dwoje drzwi. Na środku pomieszczenia kamienną podłogę zastąpiono szkłem, tworząc okrąg przez który można spoglądać na chmury. Nie miałem zielonego pojęcia, jak to zrobiono, skoro znajdowałem się na drugim piętrze, teoretycznie pode mną powinno znajdować się pierwsze. W każdym razie, ten majestatyczny widok uspokajał. Nigdy wcześniej nie patrzyłem na chmury z góry, była to ciekawa odmiana. Chyba mam już jednak dość odmian. Najchętniej wróciłbym do rutyny.

-No cóż, sterczenie tu na pewno mi nie pomoże. Pora ruszać-powiedziałem do siebie.

Mówię do siebie? Tak z pewnością samotność daje mi się we znaki. Wyszedłem przez drzwi, kierując się do kolejnego korytarza. Zamyśliłem się i o mały włos nie wpadłem w przepaść. Droga urwała się i zostały jedynie fragmenty unoszące się w powietrzu. Co to do jasnej cholery ma znaczyć? Chciałem zawrócić, ale droga powrotna również się rozpadła. Przeskakując z lewitującego kawałka posadzki na kolejny, w końcu znalazłem się na bezpiecznym gruncie. Taką przynajmniej miałem nadzieję. W miarę jak wchodziłem w głąb labiryntu, robiło się coraz chłodniej. Na rozdrożu zobaczyłem postać, zwiniętą w kłębek, siedziała pod ścianą. Szybko podbiegłem do niej.

-Ej, żyjesz?-Zapytałem.-Jesteś ranny?

Zakapturzona postać podniosła głowę, pokazując mi swoje długie złote włosy i duże piwne oczy. Dziewczyna? Nie za dużo ich spotykam ostatnio? Na dodatek z żadnego spotkania nie wynikło nic dobrego.

-Nic mi nie jest-odpowiedziała.

-Całe szczęście-uśmiechnąłem się.

-Tak w ogóle nazywam się Vasilissa, w skrócie Lissa, a ty?

-Ja jestem…-Urwałem nie mogąc nic powiedzieć.

To nie jest śmieszne, naprawdę nie pamiętam. Nie wiem jak mam na imię. Co się ze mną stało?

-Coś się stało?-Zapytała.-Strasznie zbladłeś.

-Nie pamiętam…

-Czego?

-Swojego imienia!

-Nie potrzebujemy swojego starego imienia-tajemniczy głos, poniósł się echem w mojej głowie.

-Że co jak to nie potrzebujemy?-Przeraziłem się.

-Od teraz nasze imię brzmi…

-Co ci jest, ocknij się-wołała Lissa, potrząsając mną za ramiona.

Popatrzyłem na nią, nie wiedziałem co się stało. Chyba jest ze mną naprawdę źle.

-Skąd się tu wzięłaś?-Zapytałem.

-Po prostu poszłam spać, a jak się obudziłam byłam w tej dziwnej wieży.

-Spotkałaś już Koszmar?

-To raczej oczywiste, musiałam go pokonać, żeby dostać się na drugie piętro.

-Ja, aby dostać klucz byłem zmuszony odpowiedzieć na zagadkę.

-Najwidoczniej, każdy dostaje klucz w inny sposób-stwierdziła.

To nie mogła być prawda, bo gdyby tak rzeczywiście było oznaczało by to, że nie musiałem zabijać Yakeia. Jednakże wyglądało na to, że Lissa ma rację, przecież inaczej nie weszła by na drugie piętro.

-Chodźmy-powiedziałem i skręciłem w lewy tunel.

Dziewczyna szła za mną i najwyraźniej starała się nawiązać jakąś konwersację. Ja, nie słuchałem pogrążony w świecie własnych myśli. W zamyśleniu, nie zauważyłem Koszmaru, który wypełzł zza rogu.

-Uważaj-krzyknęła Lissa, ostrzegając mnie przed niebezpieczeństwem.

Ocknąłem się z zamyślenia, ale było już za późno. Nie zdążę uniknąć tego ataku. Wtem tuż przede mną, pojawił się słup białego ognia, rozświetlając ciemny korytarz. Kiedy już zgasł z przerażającej bestii, został jedynie popiół.

-Dziękuję.

-Nie ma za co-uśmiechnęła się-ale gdzie ty masz głowę? Znowu odleciałeś.

-Przepraszam ja po prostu…-Głos mi się załamał.

-Usiądź-powiedziała i objęła mnie ramieniem-a teraz wyduś, to co ci leży na sercu.

Na początku niechętnie, jednakże po chwili słowa same zaczęły płynąć. Opowiedziałem jej o wszystkim: o tym jak się tu znalazłem, o dziewczynie, której nie pomogłem, o przyjacielu, którego zabiłem. Lissa słuchała i patrzyła się na mnie ze współczuciem, a gdy głos mi się załamywał ściskała mnie za dłoń. Tego potrzebowałem, musiałem podzielić się z kimś tym ciężarem, zanim mnie zmiażdży. Oparłem głowę na ramieniu blondwłosej dziewczyny i zamknąłem oczy.

-Mogę tak zostać, chociaż przez chwilę?-Zapytałem.

-Oczywiście-odpowiedziała głosem słodkim niczym miód.

 

***

 

-Co to jest ?

-To jest imp-odpowiedziała Lissa.

-No dobra, ale skąd to wzięłaś i po co?

-Wiesz, że karty dzielą się na różne rodzaje?

-Czyli?

-Ja na razie odkryłam cztery.

-To znaczy?

-Pierwszy typ kary to zaklęcie i możesz go użyć tylko jeden raz, jest ich chyba najwięcej. Kolejny to karta broni, która działa dopóki się nie zniszczy. Trzeci rodzaj to Chowaniec, służy swojemu mistrzowi aż do śmierci-skończyła swój wywód.

-A czwarty to Persona-wywnioskowałem.

-Zgadza się.

-Czyli ten mały demon to Chowaniec-stwierdziłem-dobra a co on robi?

-Wyczuwa koszmary, kiedy się jakiś zbliża, kolor płomieni impa zmienia się na czerwony.

A więc tak to działa. Przyzwany przez Lissę potwór wielkością przypominał lemura. Jego czarne jak obsydian ciało otaczał zielony płomień, oznaczało, że w pobliżu nie ma żadnego Koszmaru. Całkiem przydatne, pomyślałem. Ruszyliśmy dalej.

-Lissa, wiesz może co to za znaki?-Wskazałem na ścianę pokoju w którym aktualnie się znajdowaliśmy.

-Runy?-Zasugerowała.-Nie mam pojęcia, a co?

-Mam wrażenie, że już je kiedyś widziałem-zamyśliłem się i dotknąłem ściany.

Pokój wypełniło jasne światło, oślepiając mnie. Gdy otworzyłem oczy, stałem pośrodku płomieni w miejscu, które przypominało piekło. Spopielona ziemia, czarne chmury, a wokół słychać jedynie jęki i krzyki.

-Więc przybyłeś-przemówił donośny głos, zagłuszając zawodzenia.

-Kim jesteś?-Zapytałem rozglądając się za moim rozmówcą.

Wtem, tuż przede mną, niczym z podziemi, wyrosła wielka, ciemna postać. Rozmiarów dwupiętrowego budynku, w całości spowita cieniami istota przemówiła przeraźliwym głosem.

-Jestem tobą, a ty jesteś mną. Stanowimy jedność. Nasze imię brzmi…

Obraz rozmył się, a ja leżałem na kamiennej posadzce z głową opartą o kolana Lissy. Wizja? Wstałem i popatrzyłem na tajemnicze znaki.

-Persona-odczytałem.

-Co?-Zapytała, zdziwiona dziewczyna.

-Tutaj jest napisane "Persona", mogę to odczytać.

Zmaterializowałem kartę, która miała być odzwierciedleniem mojej osobowości. Niestety, obraz wciąż był niewyraźny, jednakże na górze karty pojawił się napis "Draco".

-Nasze imię brzmi… Draco…-wyszeptałem sam do siebie.

-Wszystko w porządku?

-Tak, chodźmy dalej.

Droga była długa i kręta, a z upływem czasu powietrze ochładzało się. Kątem oka spojrzałem na Lissę, cała dygotała. Nie wiedzieć czemu nie odczuwałem zimna tak dotkliwie, jak ona. Zarzuciłem jej, moją bluzę na ramiona, żeby chociaż trochę ją ogrzała.

-Nie jest ci zimno?-Zdziwiła się.

-Nie wiem czemu, ale nie.

Czy to możliwe, że to zasługa Persony? Ta teoria była całkiem prawdopodobna.

Wkroczyliśmy do skutego lodem sanktuarium. Z sufitu, zawieszonego jakieś sześć metrów nad ziemią, zwisały ogromne sople. W wyżłobionych w ścianie, zaszronionych wnękach, zawieszone były zamarznięte czarne zbroje. Po naszej lewej i prawej rozciągały się, rzędy, drewnianych, zlodowaciałych ław. Całe sanktuarium oświetlał ogromny niebieski kryształ wyrastający ze stropu. Po chwili, płomienie impa zmieniły kolor na czerwony. Czarne zbroje poruszyły się, wychodząc z naściennych wnęk.

-Jeżeli przybyliście po klucze, udajcie się w tamtym kierunku-poinformowała jedna ze zbroi i wskazała palcem wrota na końcu sali.

-Najpierw jednak, musicie przejść cztery próby-dopowiedziała inna.

-Jeśli wam się uda dostaniecie klucze-wyjaśniła kolejna.

-Jednakże, jeżeli nie zdacie wszystkich…-zaczęła czwarta zbroja.

-Pochłonie was ciemność-dokończyła pierwsza.

Cztery zbroje. Cztery Próby. Mam złe przeczucia co do tego, pomyślałem. Popatrzyłem na Lissę, ona również była poddenerwowana. Chcąc dostać się na kolejne piętro, byliśmy jednak zmuszeni stawić czoła czterem wyzwaniom.

-Jaka jest pierwsza próba?-Zapytałem.

Jedna z czarnych zbroi wystąpiła na przód. Nagle, wszystko dookoła spowiła ciemność.

-Me imię to Audentia-głos rozbrzmiał w ciemności.-Bądź gotów, twoja pierwsza próba właśnie się rozpoczęła.

Mrok został rozproszony przez światło, a przed moimi oczami wyrosła polana usłana ciałami. Popatrzyłem na swe dłonie, całe skąpane we krwi. Co to do cholery ma być ? Podbiegłem do pierwszego trupa i odwróciłem go na plecy. Zimny pot oblał moje ciało, to był Yakei, którego zabiłem. Szybko odskoczyłem i przewróciłem się o kolejne truchło. Niemożliwe… Lissa. Schowałem głowę w kolana, nie mogłem na to patrzeć.

-To nie jest rzeczywistość-odezwał się głos w mojej głowie.

-Draco?-Wstałem.

-Spalmy ten świat. Zmieńmy w popiół tę iluzję.

-Racja, wszytko tutaj to jedynie złudzenie-wykrzyczałem.

-Jesteś pewien?-Cichy szept dobiegł moich uszu.

-Ktoś ty?

-Zabiłeś Yakeia-przemówił nieznajomy.-pozwoliłeś umrzeć niewinnej dziewczynie, jaką masz pewność, że nie pozbawisz życia Lissy i innych ludzi, na których ci zależy?

-Ja… ja…

-Nie myślmy o tym. Niech nasze płomienie strawią to miejsce-wykrzyczał Drako w mojej głowie.

Stałem na krawędzi, jeszcze chwila i wpadnę w obłęd. Nie mogłem do tego dopuścić. Musiałem bowiem zapewnić Lissie bezpieczeństwo. Obiecałem sobie, że już nikt mi bliski nie zginie. Znalazłem w sobie odwagę i pewność siebie.

-Chyba kpisz, że dopuszczę do sytuacji, w której ktoś jeszcze umrze.

-Nie zgrywaj bohatera. Czai się w tobie bestia-zasyczał tajemniczy mówca.

-Więc ją poskromię-powiedziałem stanowczym tonem.

-Nie starczy ci sił, jesteś za słaby-Zobaczyłem stojącą przede mną Lissę.

-Lissa?

-Jesteś jedynie imitacją mężczyzny i tak naprawdę nic nie możesz-zaśmiała się.

-Dokładnie tak, ty nieudaczniku, cieniu człowieka– spojrzałem w tył i zobaczyłem Adisę.

-Nie, mylicie się-zaprotestowałem.

-Doprawdy? Więc czemu nie masz żadnych przyjaciół?-Zadrwiła Adisa.

-Poza tym, straszny z ciebie mięczak. Musiałam nawet dać ci się wypłakać na moim ramieniu-powiedziała Lissa z pogardą w głosie.

-Nie, nie… to nie może być prawda-podupadłem na duchu.

-Spalmy je, puśćmy z dymem całe to miejsce-zaryczał Draco-mamy moc, aby to zrobić.

-Ja?-Zwątpiłem-mam moc?

-Nie masz żadnej mocy, jesteś nikim-zawołała Adisa.

-Ci głupcy nie mają pojęcia, kim tak naprawdę jesteśmy-rozbrzmiał głos w mojej głowie.

Draco miał rację. Pokażę wszystkim na co mnie stać. Zacznę od tej iluzji, a potem obrócę w popiół całą tę wieżę. Czułem, że mogę tego dokonać. Opanowało mnie uczucie, że posiadam nieograniczoną moc. Podniosłem wzrok i wbiłem oczy w Adisę.

-Płoń.

Jak tylko wypowiedziałem to słowo, ogień zaczął pochłaniać jej ciało.

-Nie mam żadnej mocy?-Zadrwiłem-tylko patrzcie, jak spalę to miejsce.

Otoczyły mnie czarne płomienie, które po chwili rozprzestrzeniły się, trawiąc wszystko na swojej drodze. Usłyszałem krzyk tajemniczego, syczącego głosu. Czarny ogień trawił: polanę, ludzkie ciała na niej leżące, a nawet niebo. Po chwili cały wyimaginowany świat stanął w płomieniach.

-Ocknij się-gdzieś w oddali, usłyszałem rozpaczliwy głos Lissy.-Proszę obudź się.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem wyrastający z sufitu niebieski kryształ. Wróciłem? Rozejrzałem się. Lód w sali stopniał, drewniane ławy po obu stronach były nadpalone, a po czarnych zbrojach nie widać ani śladu. Co tu się stało?

-Nic ci nie jest?– Zapytała Lissa.

-Nie, ale co się tutaj właściwie stało?

-Po tym jak skończyłam zadanie obudziłam się. Ty wciąż leżałeś więc postanowiłam ci nie przeszkadzać, ale potem…-urwała.

-Co się stało?

-Nie wiem. Zacząłeś płonąć czarnym ogniem, a ja próbowałam cię ratować!-Wykrzyczała.

Czyli te wszystkie zniszczenia to moja wina ? Popatrzyłem na ręce Lissy. Te poparzenia to też moja wina?

-Przepraszam cię-powiedziałem przyglądając się dłoniom dziewczyny.

-Nie masz za co, przecież to nie twoja wina.

-Właśnie że jego!-Zaryczał monumentalny głos, a naszym oczom ukazał się olbrzym.

Miał nieco ponad dwa metry wysokości, a jego ciało z czarnej stali, pokrywał lód.

-On jest zniszczeniem, apokalipsą. Jeżeli odzyska moc nastanie koniec tego co dobre, a świat na nowo spowiją czarne płomienie, tak jak tamtego dnia.-Kontynuował gigant.

Tamtego dnia? O czym on mówi? Nagle przed moimi oczami pojawił się obraz. Spoglądałem z góry na płonące miasta i wsie. Widziałem wieśniaków i zbrojnych próbujących ratować swoje życia. Nie było jednak ucieczki, tego co nie strawiły czarne płomienie, pochłaniał nieprzenikniony mrok. Rozbrzmiewający wszędzie głos rozpaczy i agonii, został zagłuszony rykiem nadchodzącej burzy. Czarne jak smoła chmury nie przyniosły jednak kojącego deszczu. Przyprowadziły jedynie pioruny i błyskawice, których blask ujawniał ukryty w ciemnościach chaos i zniszczenie. Po chwili zaczęło podać, jednak to nie była woda mogąca ugasić czarne płomienie, a krew, która wzniecała jeszcze większy ogień. Nagle ten straszliwy obraz znikł, a ja na powrót stałem obok Lissy. Co się ze mną dzieje?

-O czym ty mówisz? Przecież on niczemu nie jest winny -powiedziała blondwłosa dziewczyna pewnym głosem.

-Mylisz się! Musi odpokutować za to co zrobił-wykrzyczał stalowy olbrzym, a na jego dłoni fragmenty lodu i czarnej stali zatańczyły formując włócznię.

Cisnął nią prosto we mnie. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, nie mogłem się ruszyć. Wtem pomiędzy mnie a grot włóczni weszła Lissa. Chciałem krzyknąć uciekaj, ale nie mogłem wydusić ani słowa. Dziewczyna jednak nie zamierzała się poświęcić. Tuż przed tym jak miała zostać przebita, z ziemi wyrosła lodowa ściana zatrzymując włócznię. Lissa spojrzała na mnie z uśmiechem na ustach.

-Znowu muszę cię ratować?

-Prze…-urwałem widząc jak olbrzym biegnie w naszą stronę-uciekaj!

Nim zdążyła się obrócić, lodowa ściana pękała, a grot przebił jej klatkę piersiową, jednak trzymana przez kolosa broń nie zatrzymała się. Nim się spostrzegłem włócznia przebiła także i mnie.

-To twoja zapłata za to co uczyniłeś-powiedział olbrzym i podzielił się na cztery zbroje, które widziałem z Lissą na początku.

-Przepraszam, to wszystko moja wina-wydukałem plując krwią.

-Pewnie i tak bym zginęła, a tak to przynajmniej nie umieram sama-słaby uśmiech pojawił się na twarzy Lissy.

Traciłem ostrość widzenia i przestawałem słyszeć. Czyżbym umierał ? Przez chwilę widziałem ciemność, ale potem dostrzegłem światełko. Ruszyłem w jego kierunku. Nagle oślepiło mnie jasne światło.

Siedziałem na krześle w drewnianym pomieszczeniu, rozświetlanym za mną przez wielkie okno. Prawo od okna znajdowały się drzwi na przeciwko których płonęło drewno w kominku. Usłyszałem odgłos kroków, chciałem się ukryć, ale nie kontrolowałem swojego ciała. Do pomieszczenia weszła czarnowłosa kobieta.

-Obiad zaraz będzie gotowy, a co ty tam robisz?-Zapytała pełnym troski głosem.

-Nic mamusiu-dziecięcy głos wydobył się z moich ust.

-No pokaż, pokaż-uśmiech zagościł na jej twarzy.

-Pokażę jak skończę-powiedziałem.

-No dobrze, chodź na obiad.

Wtem ktoś zapukał do drzwi.

-Gwardia królewska, otwierać-zabrzmiał rozkazujący głos.

-Szybko schowaj się, tam gdzie ci mówiłam-powiedziała przerażona kobieta.

Pobiegłem do innego pomieszczenia i ukryłem się w skrzyni. Nagle odgłos wywarzanych drzwi dobiegł moich uszu. Słychać było krzyki i odgłosy walki z sąsiedniego pokoju. Gdy wszystko ucichło wyszedłem ze skrzyni.

Krzesła i stół były powywracane, a krew przelewała się na podłodze. Upuściłem coś, co cały czas trzymałem w rękach. W połowie wyrzeźbiona kobieca twarz i dłuto. Więc to o tym mówiłem, to najprawdopodobniej miał być prezent dla tej czarnowłosej kobiety. Niestety, nie zobaczy go skończonego. Po moich policzkach popłynęło morze łez, a obraz spowił mrok.

-Chciałam ci powiedzieć jeszcze coś nim umrzemy-powiedziała Lissa słabnącym głosem.

Nie byłem w stanie nic powiedzieć więc tylko kiwnąłem głową.

-Chciałabym cię spotkać w następnym życiu i jeżeli to możliwe, wolałabym pobyć z tobą trochę dłużej.

Chciałem odpowiedzieć jednakże obraz znowu spowił mrok. Gdzieś w oddali usłyszałem skandujący tłum. Otworzyłem oczy.

Patrzyłem na podest na którym stała związana czarnowłosa kobieta z mojej poprzedniej wizji. Za nią siedzieli czterej mężczyźni w dostojnych zbrojach, natomiast przed nią, piąty, w skromnych szatach odczytywał zwój.

-Nasi dostojni, miłosierni królowie czterech krain. Za liczne przewinienia między innymi: przywoływanie bestii, bratanie się z demonami i spłodzenie monstrum skazują tę oto kobietę na karę śmierci.

Tłum za wiwatował. Czterej królowie wstali i dobyli mieczy. Unieśli je ku górze i jednocześnie cieli biedną, bezbronną kobietę. Czarnowłosa upadła, lecz miecze nie przestały ranić jej ciała.

-Nasi wybawcy właśnie uratowali nas od wiedźmy, podziękujmy im za to!-Wykrzyczał mężczyzna odczytujący zwój.

Odgłosy euforii rozbrzmiały na całym placu. Wtedy poczułem jak biją ode mnie czarne płomienie, a skóra zaczyna zmieniać się w łuski koloru nocy. Ludzie najbliżej mnie zaczęli uciekać w popłochu, natomiast czterej królowie cofnęli się o krok. Kim ja jestem?

Otworzyłem oczy i zobaczyłem Lissę, która już straciła przytomność.

-Nie pozwolę jej umrzeć-powiedziałem przez zaciśnięte zęby, próbując wyciągnąć włócznię.

Gdy już mi się to udało, delikatnie wyciągnąłem grot z ciała Lissy. Nie pozwolę jej zginąć, chcę spędzić z nią więcej czasu.

-Nie pozwólmy jej zginąć-rozbrzmiał w mojej głowie głos, podobny do głosu Draco, ale nieco inny.

Moja lewa ręka zapłonęła białym płomieniem. Kątem oka zobaczyłem, że zbroje ponownie łączą się w olbrzyma. Uderzyłem pięścią w ziemię. Fala białego ognia popłynęła przez sanktuarium i rozrzuciła zbroje po sali. Skupiłem całą swoją siłę woli w dłoni i przyłożyłem ją do rany Lissy. Powoli zaczęła się goić, zbyt wolno, wtedy ujrzałem powstającego olbrzyma. Moja prawa ręka zapłonęła czarnym jak smoła ogniem. Nie rozumiałem co się dzieje, ale rana na ciele Lissy wyglądała coraz lepiej. Wtem gigant zaszarżował prosto na nas. Podniosłem się odrywając dłoń od rany blondwłosej dziewczyny. W jednej chwili całe moje ciało spowił czarny płomień, a skóra zmieniła się w gadzie łuski. Zaryczałem głośno niczym najstraszliwsza z besti. Olbrzym stanął w miejscu jak słup, następnie zrobił krok w tył zupełnie jak królowie w mojej wizji. Nie zastanawiając się długo skoczyłem ku gigantowi. Czarne płomienie zaczęły trawić jego stalowe ciało, a moje ostre szpony rozrywały olbrzyma na kawałki. Naprawdę jestem bestią, pomyślałem. Kolos padł na ziemię wciąż płonąc. Moje pazury znikły, a łuski z powrotem zmieniały się w skórę. Podbiegłem do Lissy. Oddychała, ale słabo. Skupiłem się na mojej dłoni, lecz nic się nie stało. Spróbowałem znowu, dalej nic.

-Draco! Pomóż mi!-Wykrzyczałem w nadziei, że to coś pomoże.

Nic się jednak nie stało. Dlaczego? Ledwo powstrzymywałem łzy.

-Dlaczego wszyscy wokół mnie muszą ginąć?

-Taki twój wybór-Powiedział znajomy głos.

-No, jak tak dalej pójdzie, to nic się nie zmieni i czeka nas kolejna apokalipsa-dodała Shiro.

-Może przestańcie gadać i mi pomóżcie!-Wykrzyczałem, a czarny płomień owinął się wokół mojej ręki.

-Widzisz?-powiedziała Kuro.

-Co widzę?

-Twoja wola niszczenia jest silniejsza niż wola budowania-odpowiedziała.

-Nic się nie zmieniłeś-stwierdziła Shiro.

-Jeżeli nie zamierzacie pomóc to wynoście się stąd! Natychmiast!-Wykrzyczałem.

-Jak sobie życzysz-odpowiedziała Kuro i obie rozpłynęły się w powietrzu.

Moja wola niszczenia jest silniejsza niż wola budowania? Nie obchodzi mnie co inni uważają, uratuję Lissę za wszelką cenę. Skupiłem się raz jeszcze, nic to jednak nie dało.

-Jeżeli chcesz ją uratować musisz poświęcić coś więcej niż odrobinę mocy-powiedział ten sam głos co ostatnio, ten myląco podobny do głosu Draco, ale dużo łagodniejszy i spokojniejszy.

-Co muszę zrobić?

-Ostrzegam, że cena będzie wysoka.

-Nieważne, mów.

-Musisz…-głos zawahał się-poświęcić swoją Personę.

Poświęcić swoją Personę? Przecież jeżeli to zrobię to zginę. Co mam robić? Powiedziałem, że chcę ratować Lissę za wszelką cenę, ale…

-Szybko, podejmij decyzję, albo ona umrze.

Mam zginąć za dziewczynę, której prawie nie znam? Czy mam uciec i żyć ze świadomością, że jej nie uratowałem? To wszystko nie ma sensu. Dlaczego zawsze ktoś musi umrzeć? Zabiłem najlepszego przyjaciela, żeby przetrwać. Dlaczego miałbym ratować tą dziewczynę za cenę mojego życia?

-Podjąłeś już decyzję?-Ponaglał głos w mojej głowie.

-Nie…

-Co nie? Lepiej szybko się zdecyduj bo za chwilę nawet twoja Persona nie pomoże.

Co mam robić? Wtedy przypomniały mi się słowa Lissy „Chciałabym cię spotkać w następnym życiu i jeżeli to możliwe, wolałabym pobyć z tobą trochę dłużej”.

-No cóż, trochę na ciebie poczekam w moim następnym życiu-powiedziałem sam do siebie.

-Czyli podjąłeś decyzję?

-Nie pozwolę jej zginąć.

Na mojej dłoni zatańczyła karta "Persona", następnie zapłonęła białym ogniem, a ja poczułem przeszywający ból w całym ciele. Ból nieporównywalny do żadnego innego. Rana od włóczni zaczęła się goić błyskawicznie, ale moja Persona spalała się jeszcze szybciej. Nieopisany ból narastał. Jeszcze tylko trochę. Jeszcze chwila. Wtedy spostrzegłem, że mojej persony już nie ma, a cały mój świat został przysłonięty czarną kurtyną. Tłumiła ona zarówno dźwięk jak i światło. Nie było nic poza nieopisaną ciemnością. Nie było żadnego światełka na końcu tunelu, ani nieba, czy też piekła. Wszędzie gdzie tylko okiem sięgnąć widać było jedynie nieprzenikniony mrok.

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł, niestety początek czytało się raczej jak opis gry komputerowej niż opowiadanie. Rozumiem, że właśnie taki był zamysł, ale odrobinę mi to przeszkadzało. Końcówką trochę podratowałeś historię.

Jeśli chodzi o warsztat, to jeszcze musisz się kilku rzeczy nauczyć: myślniki od reszty tekstu oddzielamy spacjami, masz błędy w zapisie dialogu, poza tym powtórzenia, sporadyczne literówki.

Babska logika rządzi!

Pomysł ciekawy.

Te karty i wieża, z czterema piętrami, w których może kryć się wszystko. To udany motyw, czytelnik nie wie czego się spodziewać. Choć mam wrażenie, że potencjał został jednak zmarnowany.

Trochę za dużo infantylnych zagrań w fabule, a do bohatera czułem tylko niechęć.

 

Warsztatowo niestety słabo. Popraw szybko choć dialogi, bo straszą już na początku tekstu i mocno zniechęcają do zapoznania się z tekstem.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

No, rzeczywiście, z pomysłu pewnie dałoby się coś wycisnąć. Jednak mnie też tekst przypominał opis gry. Działo się dużo, jednak miałam wrażenie, że historia nie jest do końca przemyślana, spisana raczej dość spontanicznie, bez specjalnej troski o związki przyczynowo-skutkowe. To tylko moje wrażenie, być może mylne.

Warsztatowo też sporo warto by poprawić.

Dziękuję za dobre rady, ale mam jedno pytanie. Czy mógłby mi ktoś dokładnie wytłumaczyć o co chodzi z tym błędem w dialogach? Z góry dziękuję.

W tym poradniku masz też punkt dotyczący zapisów dialogów. W dużym skrócie: przed i po myślniku należy dać spację, a od tego, co jest po myślniku zależy, czy piszemy to małą, albo wielką literą, przy zachowaniu odpowiedniej interpunkcji. Wszystko ze szczegółami i przykładami opisane jest w poradniku.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Naprawdę niezły pomysł, nawet poukładany, ale wykonanie zdecydowanie do poprawy. Masz kilka błędów ortograficznych (zabolalo mnie strasznie “wywarzenie” drzwi – czyzbys robił wywar na klamce i zawiasach? :-) ), źle zapisane dialogi, problemy z przecinkami. Na komórce trudno skopiować i wkleic, nie marnotrawiąc wiele czasu.

 

Moim zdaniem, pomysł jest na tyle dobry, że warto to opowiadanie przepracowač i poprawić.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka