- Opowiadanie: MaXeMilion - O bestii co nie miała w zwyczaju palenia wiosek

O bestii co nie miała w zwyczaju palenia wiosek

Moje pierwsze opowiadanie. Interpunkcja kuleję, ale mam nadzieję, że miło spędzicie czas z małym smokiem ;)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

O bestii co nie miała w zwyczaju palenia wiosek

 

 

…Nastał pamiętny dzień, w krainie „Kú ghu dhëuk”, co w smoczym języku znaczy „ mroczne pustkowia” .

Nestorowi smoczego rodu, Molágh bharowi, wszystko wskazywało na to,że wkrótce ujrzy świat jego od dawna oczekiwany syn. Cała świta, wraz z smoczymi pielęgniarkami, zebrała się nad ostatnim ,maleńkim jajkiem. Kiedy to jego skorupka zaczęła drgać, a po chwili jej fragment odpadł…

Smoki i smoczycze, gorliwie oczekiwali, lecz ku ich zdziwieniu z „dziedzictwa” wielkiego smoczego władcy, wcale się nie wyłonił równy mu następca (pod względem gabarytów).. Było to małe, pryszczate zwierzę, o wzroście nie przekraczającym pięć inchy. Wszyscy zostali zszokowani ,a sam Molágh odczuwał smutek i złość. Zdecydował, że taka nędzna istota, nie zasługuje na miejsce w smoczym panteonie. Nabrał powietrza, ile tchu w piersiach oraz chciał zionąć, kiedy to malcowi rzuciła się na ratunek pewna osoba. Była to Minareth, czyli nikt inny jak sama żona władcy ziejących ogniem bestii.

Molágh, przez chwilę nie mógł uwierzyć w to co zaszło. Jednak, królowa go przekonała, iż mimo wszystkich wad i zalet (których był brak), ta mała bestia zwana raczej smoczkiem niż smokiem jest jego synem. Tak więc po kilku namowach i sprzeczkach, pan smoków, przychylił się ku prośbie Minareth. Jaką było wysłanie „dziedzica” na banicję . Szkopuł w tym, jak skazać takiego szkraba? Dlatego byli zmuszeni wybrać drugą opcję, mianowicie adopcje. Aczkolwiek, kto chciałby zaadoptować ziejące ogniem stworzenie? Na szczęście, jak na zawołanie, pojawił się wuj Albert, znany pod przezwiskiem „geniusz biznesu”. Który to w nie mniej niż tydzień, wkręcił potworka do… mysiej rodziny .

 

»»««

 

Pan i pani Watts, oczekiwali z niecierpliwością przed wejściem do królestwa gryzoni. Najwyraźniej kurier się spóźniał, a aby potwierdzić te wątpliwości, pan Watts, wyciągnął z kieszeni eleganckiej kamizelki, zegarek. Obawy się potwierdziły, lecz w tym samym momencie przyjechała karawana, z napisem „niemowlak – profesjonalne usługi adopcyjne”. Ucieszona para, wyszła powozowi na spotkanie, z którego wyłonił się zgarbiony legwan, niosący „nie małą paczkę” . Zawinięty w jedwab niemowlak, trafił w ręce myszy, a dostawca ku ich zdziwieniu czym prędzej powrócił do wozu. Jak się okazało, po odchyleniu płótna, na rekach pani Watts nie znajdywał się zapowiadany maleńki gryzoń ale gadzina…

Mysia rodzina nie miała serca oddać, opuścić dziecka i zdecydowała wychować go, według ich tradycji. Nadali mu imię „alone” co znaczy Sam, gdyż był inny i wyróżniał się od rówieśników. Właśnie ta owa inność, często sprowadzało na niego ich nie akceptację oraz brak sympatii. Szczególnie kiedy przed młodym smokiem stanęło pierwsze wyzwanie.. czyli początek roku szkolnego.

Całe królestwo gryzoni utworzono, wewnątrz ścian gospodarstwa, nieopodal miasta. Mieszkanie państwa Watts znajdowało się, między kuchnią a salonem, zaś szkoła nieopodal sypialni na drugim piętrze… Sam, nie mogąc się doczekać, spakował plecak z wieczora, żeby o poranku nie marnować czasu. Kiedy nareszcie nastał od dawna wyczekiwany pierwszy dzień jesieni,a mały smok czym prędzej „wyleciał” z domu, pozostawiając okruchy po śniadaniu. Na Warrington Street, panowało spore zamieszanie, w końcu nie tylko Sam wybierał się w kierunku szkoły. Jednak bohaterowi udało się zdążyć i punktualnie wkroczyć do Sali lekcyjnej, gdzie według planu, miała się odbyć „lekcja wiedzy o mysiej kulturze” .

– Witajcie moi drodzy ! Mam, nadzieję ,że odpowiednio wypoczęliście i nabraliście sił, aby skrupulatnie, chłonąć informacje na temat tak istotnego przedmiotu, jakim jest kultura – zaczęła nauczycielka. – Widzę ,iż nikt nie zgłasza sprzeciwu. Bardzo mnie to cieszy ale prawie bym zapomniała o jednej rzeczy. Mamy w klasie nowego ucznia. Wy się znacie i mam nadzieję lubicie, dzięki naszemu przedszkolu, lecz jestem pewna,że przyjmiecie nową osobę w swoje kręgi – powiedziała pani Boil, jednocześnie wskazując na Sama.

– No chodź, chodź nie wstydź się !

Mały smok wstał oraz wyszedł na środek klasy.

– Cześć wszytkim… – powiedział zawstydzony. – nazywam się Sam i mieszkam na …

W tym samym momencie, jedną z ścian budynku przebiła ludzka ręką trzymająca środek szkodnikobójczy ( magiczny proszek, wyrabiany z sypkiej mąki nasączonej jadem węża (naturalnego wroga gryzoni)) . Uderzenie było na tyle mocne, że część oderwanego tynku, przygniotła nauczycielkę a cała klasa, w panice szukała schronienia za każdym możliwym przedmiotem. Jednak przeciwnik nie odpuszczał, jego kończyna przemieszczała się w głąb sali, nieuchronnie zbliżając ku Samowi. Maleńki smok, poczuł wewnątrz ogromny żar, na tyle wielki, że musiał wziąć większy oddech, lecz podczas wydechu z płuc bestii wydobył się ogień.

Ręka uciekła w pośpiechu. Niestety mimo „wygranej”, Sam niechcący zaprószył ogień, który powoli zmieniał formę z iskry na ogromny płomień . Nie pozostał nic innego, jak ucieczka z miejsca zdarzeń…

 

»»««

 

Pokrywka garnka zaczęła nerwowo podskakiwać. Pani Watts, wstała z wygodnego, lnianego fotela oraz ruszyła w kierunku kuchni. Najwyraźniej, makaron na spaghetti, domagał się odcedzenia. Zatem czym prędzej, chwyciła za uszy naczynia, po czym przelała zawartość naczynia przez sitko. Kiedy już wszystko było gotowe,jak na zawołanie do domu wrócił Sam . Problem w tym, że na cztery godziny przed czasem…

– Cześć synku. Dlaczego tak wcześnie, czyżby coś się stało w szkole? – zapytała kobiecina.

– Okłamaliście mnie mamo! Czy ja na coś choruję ?

– nie, skąd takie podejrzenie ?

– Bo dziś na lekcji „wiedzy o kulturze”, podpaliłem klasę !!

– Ojej , wiedziałam, że to się tak skończy…

 – ale w czym rzecz ? 

– Ehh, chyba najwyższy powiedzieć ci prawdę. Rzecz w tym, iż wcale nie jesteś myszą, teoretycznie nawet do gryzoni nie można cię zaliczyć..

– W takim razie kim jestem ?!

– No jak by ci to powiedzieć synku… ty jesteś smokiem, tak przynajmniej nam się wydaje.

– Smokiem !? ale one są większe niż całe królestwo razem wzięte !

– Też mnie to dziwi, lecz w życiu różnie bywa, a jesteśmy wręcz pewni twojego pochodzenia. Kiedy cię otrzymaliśmy, na płótnie w które byłeś owinięty, znaleźliśmy oznakowania pocztowe mrocznych pustkowi.

– Mroczne pustkowia ?

– tak, jest to jedna z dwóch smoczych krain, znajduje się na północnej części kontynentu, zaraz za pasmem gór siwych. Niestety, nic prócz tego nie wiemy.

– Rozumiem… lecz wciąż nie mogę pojąć jednej rzeczy, dlaczego od razu mi tego nie powiedzieliście ? – zapytał Sam.

– Bo chcieliśmy cię wychować, jak własnego syna, a nie jak jedną z tych krwiożerczych bestii.

– Może i masz rację, jednak tego tak nie zostawię. Muszę dowiedzieć się, czegoś więcej na temat mojego pochodzenia.

– Co zamierzasz zrobić ?  

– wezmę jedną z map taty oraz wyruszę ku północnym granicom.

– Jesteś jeszcze na to za mały synu !! – powiedziała rozpaczliwie pani Watts.

 -Nie byłbym tego taki pewien – odpowiedział Sam, po czym poszedł spakować odpowiedni ekwipunek.

Tak naprawdę, owym przeczuciem , które utwierdziło młodego smoka, było dziwne „mrowienie” kończyn na plecach oraz nadnaturalna pewność.

Minęło południe, kiedy to bohater, mógł w pełni gotowości wyruszyć. O dziwo, jego opiekunka, zdecydowała się go nie powstrzymywać, w końcu ma prawo poznać prawdę. Pożegnawszy się opuścił próg domu, jednak bardzo żałował, że nie zdążył nic powiedzieć panu Watts (który to jeszcze przebywał w biurze). Sam, pokonawszy dystans między jego rodzinnym schronieniem a „mysią dziurą” (wrota prowadzące na zewnątrz) , nareszcie spoglądał na zachodzące słońce. Widok jak dotąd, niezbyt dobrze mu znany. Za sprawą kompasu, wytyczył kierunek oraz wyruszył ku północy…

 

»»««

 

Mijały dnie, tygodnie, miesiące… Młody smok, bardzo poszerzył swoją wiedzę, jak i trochę urósł. Nauczył się latać, zdobywać pokarm ale też nawiązywać nowe znajomości. Po długiej podróży, dotarł do upragnionego celu, lecz to nie była już ta sama kraina co kiedyś. Mimo wstępnego założenie, iż smoki są groźnymi i niebezpiecznymi bestiami, oberżyści, biesiadnicy i trubadurzy na terenie całej Ihlanti, zawsze byli zgodni do jednego faktu, że mroczne pustkowia, wcale nie są tak mroczne. Sam, wizytując w wielu miejscach, też nabrał takiego przekonania. Niestety kiedy postawił nogę na ziemiach „kú ghu dhëuk”, jej krajobrazy, były adekwatne z ludzką nazwą (tej krainy).

Ziemia przepalona, aż do litosfery, zgliszcza drzew i cisza napawająca lękiem. Sam, skierował się ku ruinom, pobliskiej chaty, w poszukiwaniu oznak „życia”. Za domem, była droga, która sięgała aż jednej z wiosek pogranicza. Osada, pod względem wyglądu, przypominała resztę tutejszego krajobrazu, a nad nią wisiała wielka chmura, czarnego dymu , z której wyłonił się… smok.

Bestia ta, nieporównywalnie większa, od maleńkiego Sama. Przekroczyła dachy domostw, rozpędzając sądzę oraz przybrała kurs na maleńkiego pobratymca. Jednak, nie zauważyła go, zaś mały smok, wpierw przestraszony, postanowił dać znak swojej obecności. Z góry, dało radę zauważyć płomień, który ciężko przeoczyć… Pokaźnych rozmiarów gad, ociężale wylądował i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Na szczęście, był on, jednym z adiutantów władcy, dzięki czemu biegle władał wieloma językami ( w tym „ludzkim”, z którego korzysta wiele zwierząt m.in. myszy).

– Czy mnie oczy nie mylą? – zaczął z niedowierzaniem Anzil (tak właśnie nazywał się, owy nie tylko pomagier ale też doradca smoczego króla).

– Witaj o wielki ! Czy ty jesteś smokiem ? – zapytał Sam.

– Nie, magiczną wróżką z kaer monguln. Co to za głupie pytanie? Lepiej ty się tłumacz skąd przybyłeś i w jakim celu, o mały! – opowiedział Anzil.

– Wybacz, ale po prostu nie mogłem uwierzyć własnym oczom. – niewielka gadzina, przybrała wyprostowaną postawę. – Zwą mnie Sam oraz przybyłem z odległej mysiej krainy, położonej u granic Gundawaru ( królestwa ludzi) . Celem mojej wyprawy jest poznanie prawdy .

– Wiedziałem od początku. Chodź wsiadaj na mój grzbiet, jest tu niebezpiecznie, zabiorę cie do „groty” tam porozmawiamy.

Mały bohater najwyraźniej nie miał wyboru i dosiadł smoka. Ten wystartował jak z kopyta,po czym wyruszył w kierunku stolicy mrocznych pustkowi. Sam, przeczuwał, iż wkrótce jego podróż dobiegnie końca, tym bardziej, że mógł przemieszczać się o wiele szybciej niż by na to mu pozwoliły, jego maleńkie skrzydła.

 

»»««

 

– Przybyłeś w niezbyt sprzyjającym czasie… Jak zapewne zauważyłeś, prowadzimy od dwóch miesięcy wojnę z ogrami. Niby takie plugawe i niezbyt bystre istoty, a jednak stereotypy mylą – powiedział Anzil.

– Dlaczego tak uważasz ? – zapytał Sam,

– Bo nią przegrywamy, na dodatek z kretesem. Aczkolwiek mam nadzieję, że Molágh znajdzie chwile, aby cię wysłuchać – odpowiedział smok – Zapomniałem się przedstawić, zwą mnie Anzil !

– Wszystko zaczyna nabierać rąk i nóg. Tylko czy ma sens palenie własnych wiosek ?

– Hah, pierwsze wrażenie co, tu cię zaskoczę. Nigdy nie słyszałeś o taktyce spalonej ziemi ?

– chyba jej nazwa wszystko mi wyjaśniła… – Samowi, przerwał nagły huk i ogromna strzała zbliżająca się ku Anzilowi.

– Trzymaj się mały kolego – ten wykrzyczał , po czym wykonał gwałtowny unik oraz zanurkował

Nagle cały lot, przybrał rozmachu, a z dołu wyłonił się oddział ogrów lecz Smok nie zionął. Było to zbyt groźne, takie działanie mogło zwrócić uwagę, tym bardziej, że „Grota” znajdywała się nieopodal. Miało to tylko na celu przyśpieszenie jak i zgubienie napastników…

Zamysł Anzila się powiódł , obydwie bestie dotarły bez szwanku. Dobrze zamasakowane wrota, uchyliły się. Teraz jedynie czekała wizyta, przed obliczem władcy. Po drodze wyściełanej czerwonym ,jedwabnym dywanem nieuchronnie zbliżali się do Sali głównej. Tak o to, w momencie rozsunięcia złotych zasuw oraz otworzeniu drzwi, z tego samego tworzywa. Stanęło przed nimi potężne oblicze, wraz z trochę mniej mocarną świtą.

– Nareszcie wróciłeś Anzilu, coś cię zatrzymało ? – zapytał Molágh

– Czy coś ? Raczej ktoś – powiedział , a za jego pleców wyłonił się Sam

– Nie wierzę własnym oczom ! Ty ! Jakim cudem, tu się znalazłeś, przecież my…

– Oddaliście mnie do adopcji – dokończył mały smok – aczkolwiek nie jest to równoznaczne z wyrzeczeniem swojego pochodzenia

– Może… niestety w tym ci nie pomogę, podjęliśmy decyzję wiele lat temu. Nie żałujemy jej, więc odejdź, mam wystarczająco spraw na głowie – odpowiedział władca – Straż!! Pokazać temu o to delikwentowi, gdzie jest wyjście – wraz z wypowiedzeniem tych słów, dwa uzbrojone gady, ruszyły ku Samowi.

– Zaczekaj !! – wykrzyczał mały bohater – Wiem jak wygrać wojnę…

 

»»««

 

Założenie, konkretniej plan Sama nie był zbyt skomplikowany, lecz właśnie tą prostotą zaskoczył Molágh’a. Mianowicie, chodziło o wykorzystanie „mikroskopijnych” oddziałów zwiadowczych, których zadanie polegało na rozrysowaniu ruchów wojsk oraz badaniu „niebezpiecznych” terenów.

Władca przystał na owe działania,ponieważ zazwyczaj wykorzystywał normalne smoki, które jak się przekonał nie sprawowały skutecznie powierzonych im zadań. Postanowił, również mianować swojego małego potomka głównodowodzącym , a w szeregi wcielono, nikogo innego jak wydry z phúen oraz wróble ( występujące na terenach Gundawaru). Rekrutacja, przede wszystkim dzięki wysiłkom Anzila, trwała tydzień i tak o to powstała, pierwsza „zmobilizowana” eskadra górskich zwiadowców…

– Czasu coraz mniej, a ogrów coraz więcej – powiedział Anzil – Samie, nie możemy dłużej czekać, zdaję sobie sprawę, że i tak to wszystko, przebiegło bardzo szybko lecz …

– Rozumiem, rozumiem przyjacielu – odpowiedział mały smok – chłopaki zdają sobie z tego sprawę, wyruszamy jutro z rana

– Świetnie, chyba król pomylił się co do ciebie. Aczkolwiek błagam byście przeprowadzili zwiad jak najszybciej to możliwe, nawet Unthër Grôth upadł , tak więc ostatnia „kropka” na mapie stoi otworem, przed wrogiem – skończył doradca oraz wyszedł z budynku, przydzielonego niewielkim wojownikom.

Chwilę potem, Sam położył się do łóżka lecz nie mógł zasnąć przez dłuższy czas , dręczyła go myśl, jutrzejszych następstw…

 

»»««

 

Nad potężną „grotą”, wstawało słońce, a maleńkie odziały, zgodnie z zamysłem, podzielone na cztery plutony, które to udały się w „taką samą” ilość stron świata.

Sam skierował się na północ, z towarzyszącą mu eskadrą a wydrza piechota ku południu i zachodowi. Oblecieli górę, pobliskie łąki i dolinę lecz ani śladu ogrów, dlatego skierowali się do Unthër (skrzydła dawały przewagę z której należało skorzystać ) . Jednak jedyne co ujrzeli to zgliszcza starożytnej perły, a w nich coś podejrzanego. Był to pułk, nie większy niż siedmiuset żołnierzy, stanowiący dobrą wskazówkę, niestety nie pełną odpowiedź na pytanie…

Mały smok, zatoczył kilka kręgów, po czym wyszedł z pewną inicjatywą. Atak nie będzie frontalny, zatem należało powrócić, ponownie oblatując zachodnie stepy nie opodal szczytu, do umówionego punktu wyjścia . Tak też zrobili, co dało natychmiastowe skutki, parę mil dalej, ponownie ujrzeli taką formację…

Cały ten proces, powtarzał się, jeszcze kilka razy. Zwiastowało to przypuszczenia Anzila, czyli tak zwany ; „zaciskający się pierścień” . Jednak mimo złych wieści , ten lot stał się kołem ratunkowym ,a nie brzytwą dla „tonącego”. Zostało tylko potwierdzić dane obawy, gdyż Sam dotarł na miejsce, punktu zbiórki.

– Nareszcie dotarłeś dowódco – powiedział maleńki wydrzy oficer – już się obawialiśmy, co tak długo ?

– Służba nie drużba kolego – odpowiedział smok – zatrzymało nas trochę przeciwników, a konkretnie, piętnaście pułków na linii północno-wschodniej  

– Słucham ?! – wykrzyczał z niedowierzaniem – atakują na tak szeroką skale, przecież to pasmo trzydziestu kilometrów.. Jeśli chodzi o nas, to mieliśmy styczność zaledwie z jednym, kilka mil stąd, nieopodal południowej granicy.

– Zgodzę się to robi wrażenie, aczkolwiek nie wiadomo co reszta powie, dobrze ,że chociaż tobie się „poszczęściło” … – Samowi przerwało , gromkie, lądowanie sześćdziesięciu, wróblich stóp.

– Dowódco, wschód i zachód meldują ruchy wojsk na pełnej linii w liczbie trzydziestu pułków.

I tak o to, owe obawy się potwierdziły, a mały smok czym prędzej wyruszył, ku bramom.

 

»»««

 

Sam wkroczył, do Sali , jednocześnie informując o wszystkim Anzila, którego zastał na pałacowym holu. Złote, drzwi delikatnie, zmieniły położenie i przez nie wielką, szparę wleciał, gad. Zwyczajowo nikt go nie ujrzał, ale każdy usłyszał coraz donośniejszy, wraz z wiekiem, głos.

– Molághu, atak pierścieniowy, wróg rozmieszczony z każdych stron – powiedział

– Tego bym się nie spodziewał ! Dobra robota, ale co poradzimy?

– Południe jest osłabione lecz wróg to wciąż wróg. Może jakieś podziemne przejście? na pewno byłoby to o wiele bezpieczniejsze, dla powodzenia misji

– Przejście, mhm… chyba nie mamy wyboru, trzeba będzie ryzykować. Chociaż … a niech mnie , pradziadek Åsmë , chyba mimo jego zdeczka „egocentryzmu”, to na coś się przydał !

 – To znaczy ?

– Mówię tu o zachodnim tunelu , wiedzie on , bodajże ku samym granicą pustkowi. Zbudował go bardzo dawno temu, jakby to powiedzieć nie przepadał za społeczeństwem, dlatego preferował samotne wędrówki, aczkolwiek wszystko powinno działać

– Trochę jak mój mysi tata … Na pewno to lepsze rozwiązanie , niż frontalny atak

– Zatem, do dzieła. Ostatni bastion obrony i oddziały formujemy od miesiąca, więc czas najwyższy pokazać, komu należy się ta ziemia…

 Po czym władca, entuzjastycznie wstał oraz wyruszył w kierunku komnat Anzila. Zadanie prawie ukończone. Teraz ostatnią, stojącą przeszkodą, była „wielka” bitwa .

 

»»««

 

… Pierwsze kamienne pociski katapult, zakołatały o ściany „pałacu”, to właśnie znak, że czas zagłębić się w mroki tunelu „Åsmë”. Smocza armia w liczbie pięciuset zbrojnych z stojącym na czele Molághiem i trochę mniejszym Samem, wyruszyła ku zachodniej marchii. Reszta wojowników, miała za zadanie obronę , bastionu.

Wystarczyło kilka minut, a donośny dźwięk, synchronizowanego marszu, dochodził znad stropu przejścia (ogry = najeźdźcy z północy). Świadczyło to o rzeczywistej tendencji, do zamierzonych działań, gdyż z północy wtórowały im wystrzały machin wojennych. Krocząc i krocząc w ciemnościach , nareszcie dotarli i ku ich uciesze, otworzyła się przed nimi panorama, opustoszałych pól…

Armia bez wahania, uniosła się w przestworza, za to maleńkiemu Samowi przypadł zaszczyt, wzlotu na jednym z grzbietów. Co więcej nie byle kogo, a samego Molágha. Smoki zatoczyły pół kole, po czym skierowały swój oręż zemsty w kierunku południa. Plan wtórował działania ogrów, polegał on m. in. Na równomiernym, unicestwieniu wroga, atakując go wzdłuż „zaciskającego pierścienia” , lecąc przeciwlegle do kierunku wskazówek zegara. Kiedy obrońcy, znaleźli się, przy owym miejscu stacjonowania „południowego pułku” oraz zakończyli jego żywot, ostateczny atak uznano za rozpoczęty…

Mocarne płomienie, ogarnęły ziemie pustkowi, a najeźdźców z północy, przekształcono w popiół. „Pierwsza część frontu za nami” – powiedział Molágh, a na to zawtórowała mu, ponowna salwa. Bez problemu dało się poznać po ograch, zdziwienie jak i usilne starania aby zapobiec katastrofie. Jednak, mimo tego wszystkiego, nic nie mogło uchronić ich, przed żarzącą siłą Kú ghu dhëuk.

Dobiegało powoli południe, walka już traciła rozmach lecz najeźdźcy nie dawali za wygraną. Poległo sto smoków, aczkolwiek to zamiast zniechęcić, mieszkańców pustkowi, wywarło na nich stukrotnie większą wolę walki. Tak właśnie, zadziałali i godzinę później bitwa, została rozstrzygnięta… wrogowie uciekali w popłochu, kiedy wybiło popołudnie. Smoki, zaś nie zdecydowały o dokonaniu linczu oraz pościgu, tylko dalszej taktyce prowadzenia wojny. Wszyscy, już mogli powrócić do zamku , po dość „ciężkim” dniu…

Gadzi władca, zdał sobie sprawę, że to nie koniec wojny. Rzecz jasna ku jego uciesze. Nawet główne bramy, nie otwierane od miesięcy, odsłoniły swe progi, przez które wprowadzano rannych jak i samych zwycięzców. Zostało ich niestety tylko dwustu-pięćdziesięciu, duża cena, jednak taką należało uiścić, za zwycięstwo…

 

»»««

 

Nad stolicą, wstał jak nigdy dotąd, cichy i spokojny poranek. Mimo krwawego wschodu, był to chyba, najbardziej „odprężający” początek dnia, w przeciągu kilku miesięcy wojny.

Sama zbudził, dochodzący z holu trzask. Jak się okazało, wywołany przez Anzila, który próbował wejść po cichu, do kwater niewielkich zwiadowców.

– Może masz sokole oko, ale zgrabności baletnicy, nie mogę ci przyznać – powiedział

– Haha, „raz na wozie raz pod wozem” . Chyba cię nie obudziłem co – Zapytał doradca władcy

 – Nie nie, mimo zmęczenia, stoję na nogach od jakiegoś czasu – odpowiedział Sam

 – To dobrze mój mały kolego, czeka nas dziś kilka ważnych spraw – w tym samym momencie, Anzil wskazał na drzwi, prowadzące ku głównej Sali – zaczynając od wizyty u króla.

 – Rozumiem. Dasz mi jeszcze chwilkę? Wiesz poranna toaleta i tym podobne.

– Oczywiście. Tylko nie za długo – zakończył smok, a w migu oka, mały Sam, powędrował skąd przybył…

Chwile potem, już w dwójkę, szli wzdłuż marmurowych kolumn, przyozdabiających wnętrze westybulu. Rozwarli złote wrota, wraz z którymi, stanął przed nimi majestatyczny widok. Jak dotąd ubogo wystrojona sala tronowa , nagle rozbrzmiewała złotem, światłem, bogactwem oraz mimo smutku z wczorajszych wydarzeń, raźną arystokracją z towarzyszącymi sługami dworu.

– Witaj Synu ! – powiedział Molágh – zapewne nie wierzysz własnym oczom jak i pytasz po co to wszystko ? Otóż, puścić cię płazem, byłoby czystą arogancją. W końcu bez twojej, „maleńkiej” pomocy, nie wiadomo , kto by tu zasiadał. Jednak nie można, nazwać tego końcem…

– … – Sam nie przerywał .

– Dlatego pragnę, mianować cię, moim generałem oraz asystentem. Oczywiście u boku Anizala – Molágh uśmiechnął się, w kierunku doradcy – lecz najważniejszym elementem tej całej „fiesty” , są przede wszystkim moje przeprosiny. Zatem wybacz, iż cię porzuciliśmy, teraz w pełni rozumiem, że siła nie leży tylko i wyłącznie w zewnętrznej budowie ale w głębi ducha, a konkretniej umysłu, rozumu . Dlatego mam nadzieję, powrócisz ku swojej rodzinie, Minareth, zapewne by tego, niewyobrażalnie pragnęła…

– Czuje się zaszczycony królu, to znaczy tato … Niestety jednak muszę odmówić. Zgodzę się w pełni co do twojej wypowiedzi, aczkolwiek zapomniałeś wspomnieć o jednej rzeczy, sercu… a to właśnie ono, nieuchronnie mnie prowadzi ku gospodarstwu, na południu Gundawaru. Może z tego powodu, że tam pozostało. Zatem, w pełni wierzę, iż nie spłonę, brudząc tak piękną posadzkę, tylko otrzymam możliwość spokojnego powrotu …

– Hmm, pewien mędrzec by powiedział, że to „rozumie” lecz nie jestem tym mędrcem. W takim razie, po co tu przybyłeś ?

– Czy wszystko musi posiadać konkretną odpowiedź ? Moim celem było poznanie rodzinnych stron, ale później też ich ratowanie, nie laury albo bogactwo…

– Ehh wciąż mnie zadziwiasz, Samie – uśmiechnął się Molágh – więc, powiedz mi, czy jest jakikolwiek sposób, forma w której moglibyśmy ci podziękować ?

– Nie, chyba nie… chociaż mam jedną prośbę…

 

»»««

 

… Państwo Watts, wychodzili z „mysiej nory” bardzo rzadko, wręcz w ogóle lecz upalny lipcowe popołudnie zmusiło ich do zaczerpnięcia świeżego powietrza. W tym samym momencie, owe rozgrzane słońce, zostało zakryte.

– Ooo chmury, moje marzenie i ulga – powiedział pan Watts

Jednak, owe kłęby wcale nie były wytworem atmosfery, nagle jeden z nich wylądował , aż fundamenty gospodarstwa zawtórowały. Dwie myszy zamarły w przerażeniu, ale ku ich zdziwieniu, za jednej z „chmur” wyłonił się maleńki Sam

 – Synku ! – wykrzyczała pani Watts oraz wzięła w objęcia gadzinę – wróciłeś ! tak się baliśmy

– Jak mógłbym was zostawić ? – odpowiedział

– Oczywiście – powiedział pan Watts z delikatnym uśmiechem ,wystającym spod mysich wąsów – tylko na co ci taka obstawa ?

– To nie jest żadna obstawa ! To moi przyjaciele i nie są tu po byle co… Pomogą nam zbudować nowe „Mysie królestwo”…

Tymi słowami właśnie zakończył Sam, a parę tygodni potem, na ziemiach pogranicza Gundawaru i Kú ghu dhëuk, powstała forteca, konkretniej miasto. Któremu to pod patronatem Smoków, nikt nie miał odwagi zagrozić. Nazwano je „Renasci” od starożytnego słowa „odrodzenie” , gdzie mali oraz mniejsi dożyli sędziwego wieku w godnych, bezpiecznych warunkach…

 

 

Koniec

 

 

 

Koniec

Komentarze

Co się podobało:

  1. Pomysł z wykorzystaniem w opowiadaniu myszy, wróbelków i innych zwierzątek, które zazwyczaj nie występują w opowieściach o smokach.
  1. Wstawki w nawiasach  – za którymi nie przepadam, jednak w Twoim tekście o dziwo pasowały, zapewne ze względu na występujący niekiedy dowcip.
  1. Zaskakująca akcja z ludzką ręką.
  1. Przesłanie.

Co się nie podobało:

  1. Interpunkcja – w niektórych zdaniach przecinki stały w tak dziwnych miejscach, że trudno było zgadnąć, co właściwie Autor miał na myśli.
  1. Dziwne konstrukcje/urwane zdania; przykłady: Kiedy nareszcie nastał od dawna wyczekiwany pierwszy dzień jesieni,a mały smok czym prędzej „wyleciał” z domu, pozostawiając okruchy po śniadaniu; wezmę jedną z map taty oraz wyruszę ku północnym granicom; wszystko zaczyna nabierać rąk i nóg; stanął przed nimi majestatyczny widok.
  1. Niechlujność i niedopracowanie: bohater raz uczęszcza do szkoły, a chwilę później dowiadujemy się, że to jednak przedszkole, niekiedy zdania rozpoczynasz małą literą, występują podwójne spacje itp.
  1. Niepoprawny zapis dialogów
  1. Błędne używanie wyrazów/sformułowań; przykład: otóż, puścić cię płazem, byłoby czystą arogancją; bo nią przegrywamy, itd.

To tylko przykładowe błędy. Powinieneś zdawać sobie sprawę z tego, że czytelnicy zwracają uwagę na szczegóły, więc niedopracowany tekst nie będzie odebrany z entuzjazmem, nawet jeśli fabuła okazałaby się genialna. Podejrzewam, że pomysłów Ci nie brakuje, a to już dużo. Brakuje Ci natomiast pisarskiego wyrobienia i warsztatu – co w Twoim wieku nie jest czymś nadzwyczajnym – a nad warsztatem trzeba po prostu regularnie pracować. W czym, jeśli zechcesz, pomożemy Ci przy okazji kolejnych tekstów.

Dziękuję za wzięcie udziału w konkursie.

 

Sorry, taki mamy klimat.

Ciekawa koncepcja na smoka-odmieńca i wykorzystanie jego inności.

Gorzej z wykonaniem. Z interpunkcją masz rację – kuleje, ale nie tylko ona. Spacje po przecinkach, nie przed (z innymi znakami też zdarzają się kłopoty pod tym względem), literówki, niektóre zdania sprawiają wrażenie bardzo niestarannie napisanych i nigdy niesprawdzonych, inne zaczynają się małą literą, czasami piszesz oddzielnie coś, czego człowiek nie powinien rozdzielać, bardzo dziwnie zwroty, nie zawsze pasujące do kontekstu, powtórzenia…

Babska logika rządzi!

Skoro doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że ten tekst jest nie dopracowany, to po cóżże waść go publikujesz? Gdyby tu tylko przecinki kulały to jeszcze pół biedy, ale poza nimi masz tu jeszcze mnóstwo innych błędów, które skutecznie zniechęcają czytelnika do lektury. A szkoda, bo historia mogła by być całkiem ciekawa, gdyby spisano ją w przyzwoity sposób. 

Mogłaby wyjść z tego całkiem zgrabna bajka, gdyby tylko technicznie tekst przerobić i doprowadzić do porządku. Niemniej, jeśli masz lat siedemnaście i rzeczywiście jest to Twoje pierwsze opowiadanie, rokuje to całkiem nieźle na przyszłość. Jeśli zdajesz sobie sprawę z tego, że w tekście sa błędy – to dobrze. Źle za to, że nie przyłożyłeś się do ich poprawy.

Pomysł masz, dość oryginalny i ciekawy, zgaduję więc, że i inne historie chodzą Ci po głowie. Kiedy więc wyszlifujesz warsztat, te historie mogą okazać się wcale niezłe. Pisanie to tak naprawdę ciężka praca, ale jakże czasem satysfakcjonująca ; ) Tylko trzeba się postarać.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Odmawiam. Czytam na telefonie, staram się szukać pozytywow, doczytac całość, ale prawie dorosła osoba, która wie, że ma błędy – i ich nie poprawia przed zgłoszeniem tekstu do konkursu? I to w ilości uniemożliwiającej lekturę? Poczekam, aż poprawisz, bo po komentarzach widzę, że pomysł chyba niezły.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka