- Opowiadanie: Wilk który jest - Jeszcze tylko…

Jeszcze tylko…

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Jeszcze tylko…

To miał być ten dzień! Ir­mi­na wy­sia­dła z uno­szą­ce­go się nad zie­mią wa­go­nu ma­gne­tycz­ne­go Swis­sme­tra i raź­nym kro­kiem ru­szy­ła w kie­run­ku wy­ku­te­go w ska­łach biu­row­ca Eu­ro­pej­skiej Agen­cji Ko­smicz­nej. Dziś ma cały pokój dla sie­bie. Nikt jej nie bę­dzie prze­szka­dzał! Choć ko­le­żan­ki od­zy­wa­ły się ra­czej rzad­ko, z prze­rwa­mi na kłót­nie, to jed­nak ich obec­ność dziw­nie nie po­zwa­la­ła jej się sku­pić na pracy. Zaraz sią­dzie wy­god­nie za biur­kiem i za­pro­jek­tu­je śrubę! Osiem go­dzin w zu­peł­no­ści wy­star­czy na wy­ko­na­nie maj­stersz­ty­ku. Bo „co to dla mi­strza”! Oczy­wi­ście za­pro­jek­to­wa­nie śruby jest zde­cy­do­wa­nie po­ni­żej po­zio­mu jej klasy, ale ta śruba jest ważna. Bę­dzie trzy­ma­ła za­wias! Ten zaś bę­dzie trzy­mał drzwi. Drzwi do te­le­sko­pu Hub­ble’a…

W ra­mach współ­pra­cy z NASA usta­lo­no, że te­le­skop bę­dzie za­glą­dał w głąb ko­smo­su (a co za tym idzie i w głąb czasu), co naj­mniej do 2020 roku. Tyle że po uszko­dze­niu drzwi przez jakiś ko­smicz­ny śmieć o nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nej pro­we­nien­cji, trze­ba w nim wy­mie­nić czte­ry ży­ro­sko­py i wpra­wić nowe drzwi, z któ­rych za­mknię­ciem już raz był po­waż­ny pro­blem.

Agen­cje ko­smicz­ne po­dzie­li­ły się ro­bo­tą i w grud­niu Ir­mi­na zo­sta­ła przez szefa po­pro­szo­na o opra­co­wa­nie śruby. Śruba musi być no­we­go wzoru, bo ma ją móc za­mon­to­wać ko­smo­nau­ta, w gru­bej rę­ka­wi­cy ma­ją­cy utrud­nio­ny do­stęp do wnę­trza te­le­sko­pu. Pracę uprasz­cza­ło jed­nak to, że kilka rze­czy było zna­nych, na przy­kład skok i roz­miar gwin­tu. Osiem go­dzin na wstęp­ny pro­jekt z po­wo­dze­niem jej wy­star­czy.

Ir­mi­na otwo­rzy­ła drzwi kartą iden­ty­fi­ka­to­ra. Prze­cią­gnę­ła ją przez czyt­nik ze­ga­ro­wy, za­zna­cza­jąc swoja obec­ność. „Jak Fred Flin­sto­ne, nor­mal­nie” rzu­ci­ła w my­ślach i z po­god­nym uśmie­chem ru­szy­ła w głąb ko­ry­ta­rza.

Otwo­rzy­ła drzwi na oścież i z ra­do­ścią po­pa­trzy­ła na puste wnę­trze. Trzy pła­skie ekra­ny zdo­bi­ły biur­ka na me­ta­lo­wych no­gach. Ob­ro­to­we krze­sła tkwi­ły nie­ru­cho­mo na swo­ich miej­scach. Prze­kro­czy­ła próg. Oświe­tle­nie włą­czy­ło się au­to­ma­tycz­nie. Po­de­szła do skrzy­necz­ki z kon­tak­ta­mi i z dziką wręcz sa­tys­fak­cją wy­łą­czy­ła ręcz­nie lampy, nad dwoma biur­ka­mi. Sia­dła na krze­śle. Zdję­ła cud­nej urody ko­zacz­ki i wło­ży­ła wy­god­ne buty na pła­skim ob­ca­sie. Wci­snę­ła przy­cisk star­tu kom­pu­te­ra. Za­bra­ła dzba­nek i ru­szy­ła z nim po wodę.

Roz­mo­wy w ła­zien­ce nie trwa­ły dłu­żej niż kwa­drans. Po po­wro­cie prze­la­ła wodę do elek­trycz­ne­go czaj­ni­ka. Na­sy­pa­ła do kubka ły­żecz­kę kawy roz­pusz­czal­nej i ro­zej­rza­ła się za sło­dzi­kiem. Po­cze­ka­ła, aż woda się za­go­tu­je. Wy­mie­sza­ła kawę i wpi­sa­ła swoje hasło.

Nie mogła pra­co­wać nad śrubą w domu. Sys­tem nie po­zwa­lał na wpro­wa­dza­nie ze­wnętrz­nych czyt­ni­ków pa­mię­ci i po­bie­ra­nie oraz wy­sy­ła­nie ko­re­spon­den­cji za­wie­ra­ją­cej za­łącz­ni­ki. We­szła na fir­mo­wą pocz­tę. Otwar­te jed­no­cze­śnie skrzyn­ki: we­wnętrz­na, jej dzia­łu i in­dy­wi­du­al­na wy­plu­ły z sie­bie dwa­dzie­ścia sześć wia­do­mo­ści. Omio­tła je szyb­ko wzro­kiem i uzna­ła za mało ważne.

Śruba, no tak śruba, ale po­zo­sta­je na nią wiele czasu. Jesz­cze tylko do­koń­czy od­po­wia­dać na e-ma­ile, które po­zo­sta­ły w pry­wat­nych skrzyn­kach jako wer­sje ro­bo­cze. Ad­re­sa­ci już długo cze­ka­ją na in­for­ma­cje… A z tych roz­mów mogą wy­nik­nąć w przy­szło­ści ja­kieś fajne pro­jek­ty, od­skocz­nia od agen­cyj­ne­go ma­ra­zmu. Do­dat­ko­we wpły­wy na konto. Wresz­cie: nowe wy­zwa­nia. Sło­wem – ra­dość życia!

Otwo­rzy­ła z obo­wiąz­ku stro­nę Agen­cji. Na­stęp­nie wy­szu­ki­war­kę i pocz­tę. Po­pa­trzy­ła na po­waż­ne te­ma­ty wia­do­mo­ści do do­koń­cze­nia i do­szła do słusz­ne­go ze wszech miar wnio­sku, że to za po­waż­ne za­da­nie jak na go­dzi­nę ósmą. „Sie­dem i pół go­dzi­ny na opra­co­wa­nie śruby, to do­praw­dy zbyt wiele dla mi­strzy­ni”. Z tą myślą od­da­ła się in­ter­ne­to­wym spo­łecz­no­ściom. Samo prze­wi­nię­cie tre­ści udo­stęp­nio­nych, stwo­rzo­nych, lub sko­men­to­wa­nych przez zna­jo­mych i do­tar­cie do tych, które wi­dzia­ła przed snem jako ostat­nie, za­ję­ło jej, jak są­dzi­ła „góra pół go­dzi­ny”. W rze­czy­wi­sto­ści mi­nę­ły pełne trzy kwa­dran­se.

Teraz z lu­bo­ścią wró­ci­ła do wąt­ków, które zdą­ży­ła „po­lu­bić”, by do­czy­tać dys­ku­sje i może się w nie włą­czyć. Znała się na spo­łecz­no­ściach w sieci i wi­dzia­ła, że dys­ku­sje są czę­sto cie­kaw­sze niż same posty. Naj­wię­cej miej­sca zaj­mo­wa­ła dys­ku­sja na temat przy­zwo­ito­ści i trans­pa­rent­no­ści fun­da­cji Ser­cem We Wszyst­kich pro­wa­dzo­nej we Fran­cji przez jed­ne­go z tych na­wie­dzo­nych ka­zno­dzie­jów te­le­wi­zyj­nych.

Ir­mi­na po­sta­no­wi­ła wy­ro­bić sobie zda­nie na ten temat i za­czę­ła szu­kać źró­deł kon­flik­tu mię­dzy zwo­len­ni­ka­mi i prze­ciw­ni­ka­mi. Przez ko­lej­ną go­dzi­nę eks­plo­ro­wa­ła pil­nie za­war­tość sieci. Do­szła do wnio­sku, że wśród wy­znaw­ców i wro­gów do­mi­nu­ją sta­no­wi­ska skraj­ne. Obie stro­ny po­słu­gi­wa­ły się przy tym do­kład­nie takim samym ję­zy­kiem i ar­gu­men­ta­mi. Tak jakby po­sta­wić licz­by sie­bie warte i jedną opa­trzyć zna­kiem minus. Emo­cje ska­ka­ły, jakby cho­dzi­ło nie o to, czy damy pie­nią­dze, czy nie damy, ale o pod­sta­wy funk­cjo­no­wa­nia spo­łe­czeń­stwa. Po­sta­no­wi­ła choć tro­chę spa­cy­fi­ko­wać na­stro­je, czyli wpro­wa­dzić wy­wa­żo­ną po­sta­wę czło­wie­ka środ­ka, któ­re­go po­win­no się wy­słu­chać. Włą­czy­ła się w dys­ku­sje u dwóch „lo­gicz­nych” zna­jo­mych i za­po­cząt­ko­wa­ła wątek u sie­bie. Wśród roz­e­mo­cjo­no­wa­nych po­le­mi­stów trud­no utrzy­mać spo­kój. W ra­mach za­cho­wy­wa­nia god­nej po­sta­wy wy­wa­żo­ne­go czło­wie­ka środ­ka chło­sta­ła ostrym sło­wem dys­ku­tan­tów z obu stron. Sie­cio­wa za­dy­ma po­chło­nę­ła ją na mniej wię­cej pół­to­rej go­dzi­ny. Znie­chę­co­na kon­dy­cją ludz­ką wci­snę­ła „wy­lo­guj” i po­sta­no­wi­ła oddać się śru­bie. Jesz­cze tylko zrobi drugą kawę i od­wie­dzi ła­zien­kę.

Fakt, że wi­zy­ta w ła­zien­ce trwa­ła za­le­d­wie dzie­sięć minut, uzna­ła za suk­ces. Za­pa­rzy­ła kawę. Od­blo­ko­wa­ła wy­ga­szo­ny kom­pu­ter i usia­dła przed kla­wia­tu­rą. Wy­pi­ła łyk, kawa była dobra, po­bu­dza­ją­ca. Prze­cią­gnę­ła się na krze­śle i po­sta­no­wi­ła spraw­dzić jak radzi sobie jej opo­wia­da­nie, wrzu­co­ne w nocy do sieci.

Od mniej wię­cej roku Ir­mi­na pod pseu­do­ni­mem She Cat pu­bli­ko­wa­ła na stro­nie sku­pia­ją­cej fanów „Neu­ro­ma­ce­ra” Wil­lia­ma Gib­so­na, opo­wia­da­nia typu fan fic­tion. Pi­sa­ła, krót­kie ero­tycz­ne hi­sto­rie o związ­ku na od­le­głość, który kon­se­kwent­nie (i wbrew za­koń­cze­niu tej kul­to­wej książ­ki) wie­dli Molly i Case. Ostat­nią schadz­kę umie­ści­ła w Kra­ko­wie. Nie znała mia­sta, ale ta zna­jo­mość nie była jej do ni­cze­go po­trzeb­na. Odkąd bo­ha­te­ro­wie do­tar­li do apar­ta­men­tu, nie wy­cho­dzi­li z łóżka. Tej opo­wie­ści do­da­ła jed­nak bran­żo­wy sma­czek. Na roz­sta­nie wy­po­sa­ży­ła ich w TRSM III Over­kill, tak by mogli cie­szyć się swoją bli­sko­ścią mimo dzie­lą­cych ich ty­się­cy ki­lo­me­trów.

To urzą­dze­nie She Cat znała do­brze, bo wy­pró­bo­wa­ła je na sobie. Do­kład­niej, na sobie i Mi­ro­nie. Kiedy te­sto­wa­li TRSM III Over­kill w Agen­cji, nie­le­gal­nie prze­my­ci­ła jeden ze­staw do domu. Za­ry­zy­ko­wa­ła utra­tę pracy, pro­ces i parę in­nych przy­krych rze­czy, ale prze­ży­wa­jąc ko­lej­ny raz uzy­ska­ny efekt, stwier­dzi­ła, że „warto było i to jak cho­le­ra”. Urzą­dze­nie po­wsta­ło jako czar­na skrzyn­ka dla ko­smo­nau­tów. Za­pi­sy­wa­ło w prze­strze­ni wir­tu­al­nej od­czu­cia, słowa, a nawet myśli. W przy­pad­ku śmier­ci astro­nau­ty można było pod­łą­czyć do urzą­dze­nia kogoś in­ne­go i po­zwo­lić mu do­świad­czyć ostat­nich dwu­dzie­stu minut życia ko­smo­nau­ty. Urzą­dze­nia można było użyć tylko i wy­łącz­nie na wy­pa­dek śmier­ci w ko­smo­sie.

Ze swoim chło­pa­kiem, Mi­ro­nem, na­gra­li sobie wir­tu­al­ną przy­go­dę, tak by móc ją sobie od­twa­rzać, kiedy znów będą da­le­ko. Dzie­li­ło ich nieco ponad czte­ry ty­sią­ce ki­lo­me­trów. To szmat drogi. Nie da się ob­ró­cić tam i z po­wro­tem po pracy. Po na­gra­niu uma­wia­li się na prze­ży­wa­nie tam­tej chwi­li, czyli wspól­ne na­ci­śnię­cie kla­wi­sza „Enter”. Da­wa­ło im to dwa­dzie­ścia minut od­czu­wa­nia piesz­czot i ero­tycz­nych unie­sień. Szko­da, że po obie­cu­ją­cych „te­stach”, mu­sia­ła cały ze­staw dys­kret­nie pod­rzu­cić z po­wro­tem…

Do­świad­cze­nie było nie­sa­mo­wi­te. Je­dy­ną wadą, z jej punk­tu wi­dze­nia było to, że myśli, po­zo­sta­wa­ły takie same, jak wtedy, kiedy się ko­cha­li (nie było ich zresz­tą zbyt wiele, cali byli od­da­ni sobie). Jako na­miast­ka bli­skość, w związ­ku na od­le­głość, TRSM III Over­kill, było roz­wią­za­niem nie­sa­mo­wi­tym (tyle że nie­le­gal­nym…). Wo­la­ła sobie jed­nak nie wy­obra­żać, co by było, gdyby mu­sia­ła na sobie do­świad­czyć czy­jejś śmier­ci…

Opi­nie czy­tel­ni­ków były po­zy­tyw­ne. „Ma się tę wy­obraź­nię – ha!” – prze­bie­gło przez myśl Ir­mi­ny. W ko­men­ta­rzach do­ma­ga­no się wię­cej in­for­ma­cji na temat „Czyt­ni­ka Wy­su­bli­mo­wa­nych Bodź­ców”, jak na­zwa­ła TRSM III Over­kill dla po­trzeb opo­wie­ści. Do­ma­ga­no się też hi­sto­rii, w któ­rych Case i Molly od­da­ją się znów sobie, przy wy­ko­rzy­sta­niu tegoż urzą­dze­nia. Nie­ste­ty nie mogła ni­cze­go na­pi­sać od razu, choć tę opo­wieść miała już w gło­wie. Prze­cież musi za­pro­jek­to­wać śrubę. Jesz­cze tylko od­po­wie na ko­men­ta­rze.

Dys­ku­sja była in­te­re­su­ją­ca, po­bu­dza­ją­ca, nie to, co py­sków­ka na temat fun­da­cji Ser­cem We Wszyst­kich. Po­sta­no­wi­ła wrzu­cić w sieć, przy­naj­mniej „szort”, który na­chal­nie do­ma­gał się prze­la­nia na wir­tu­al­ny pa­pier. Dwie go­dzi­ny i po ro­bo­cie. Chęt­nie prze­sła­ła­by opo­wieść Mi­ro­no­wi, do kon­sul­ta­cji, ale pocz­ta w Agen­cji nie po­zwa­la­ła na takie eks­tra­wa­gan­cje. Za­łącz­ni­ki szły tylko przez skrzyn­kę kan­ce­la­rii. Za duże ry­zy­ko de­kon­spi­ra­cji. „Szko­da, może Miron by coś do­rzu­cił cie­ka­we­go?” – po­my­śla­ła.

W tym mo­men­cie w smar­fto­nie ode­zwa­ła się mo­bil­na wer­sja po­pu­lar­ne­go ko­mu­ni­ka­to­ra. Ir­mi­na spoj­rza­ła na ikon­kę na ekra­nie i uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko: „O wilku mowa” po­my­śla­ła z ra­do­ścią. Pla­no­wa­li wła­śnie wspól­ny week­end. Do­kład­nie, to wspól­ną so­bo­tę. Wylot w pią­tek wie­czo­rem, so­bo­ta razem, lot z po­wro­tem w nie­dzie­lę rano. Miron też był pełen ra­do­sne­go ocze­ki­wa­nia i bar­dzo chęt­nie wy­stą­pił w roli kon­sul­tan­ta nowej opo­wie­ści. Roz­mo­wa trwa­ła ponad go­dzi­nę.

Ir­mi­na wpro­wa­dzi­ła do tek­stu drob­ne ko­rek­ty, co kosz­to­wa­ło ją ko­lej­ny kwa­drans. Po czym She Cat za­mie­ści­ła „szor­ta” w sieci. Nie cze­ka­ła na pierw­sze ko­men­ta­rze. Od­da­ła się w ca­ło­ści my­ślom, czy ubra­nia za­pla­no­wa­ne na wspól­ny week­end, to na pewno te, które po­win­na ze sobą za­brać. Upew­ni­ła się, że tak i po­świę­ci­ła wy­obra­że­niom na ten temat tego, jak jej i Mi­ro­no­wi upły­nie so­bo­ta.

Z tego mi­łe­go stanu wy­rwał ją te­le­fon. Dzwo­nił Gutek… z proś­bą o pomoc. Facet dzwo­nią­cy z proś­bą o pomoc to nie jest czę­ste zja­wi­sko. We­szła w rolę pro­fe­sjo­nal­nej kon­sul­tant­ki i ru­szy­ła na spo­tka­nie, dwa pię­tra po­ni­żej po­zio­mu ziemi. I tak ko­lej­na go­dzi­na prze­mi­nę­ła z wia­trem. Pro­blem, z któ­rym zwró­cił się dział Gutka, udało się roz­wią­zać. Ona zaś wy­szła ze spo­tka­nia z prze­świad­cze­niem o swo­jej war­to­ści i po­zo­sta­wia­jąc dwa pię­tra niżej grupę wdzięcz­nych ludzi.

Ir­mi­na wró­ci­ła do po­ko­ju. Po dro­dze do sie­bie przej­rza­ła po­wia­do­mie­nia na smart­fo­nie. Dys­ku­sje trwa­ły w naj­lep­sze. Wy­po­sa­żo­na w smart­fon i dzba­nek na wodę po­szła do ła­zien­ki. Po dro­dze w obie stro­ny od­po­wia­da­ła na ko­men­ta­rze. Wresz­cie wró­ci­ła do po­ko­ju. Prze­la­ła wodę do czaj­ni­ka. Do no­we­go kubka wło­ży­ła to­reb­kę ulu­bio­nej her­ba­ty i włą­czy­ła kom­pu­ter. „Śruba mi sty­gnie” – po­my­śla­ła.

W tym mo­men­cie otwo­rzy­ły się drzwi.

– Ty jesz­cze nie­ubra­na? – wy­ra­zi­ła zdzi­wie­nie Inga.

Ir­mi­na spoj­rza­ła na ukry­ty w pół­mro­ku, po­wsta­łym w efek­cie wy­ga­sze­nia lamp nad biur­ka­mi ko­le­ża­nek, zegar. Była pięt­na­sta dwa­dzie­ścia osiem. Na ekra­nie do­pie­ro uru­cha­miał się pro­gram typu CAD. Za­mar­ła…

– To ja lecę – po­wie­dzia­ła Inga, zer­ka­jąc na, wpa­trzo­ną dzi­kim wzro­kiem w mo­ni­tor Ir­mi­nę. – Szam­pań­skie­go week­en­du, wiesz! – pra­wie krzyk­nę­ła i pu­ści­ła do niej oko.

W mózgu Ir­mi­ny myśli ga­lo­po­wa­ły jak konie po po­ło­ni­nach z wier­sza Wojt­ka Be­lo­na. Nie mogła za­brać pracy ze sobą. Nie mogła też zo­stać tu dłu­żej. Po go­dzi­nach można było prze­by­wać w „bun­krze”, tylko w „szcze­gól­nie uza­sad­nio­nych wy­pad­kach”.

– No to je­stem kon­kret­nie w dupie… – po­wie­dzia­ła na głos.

W tym mo­men­cie kom­pu­ter sam się wy­lo­go­wał i za­czął wy­łą­czać. Od kilku minut nie po­win­no jej tu już być. Nie myjąc kub­ków, wy­szła z biura. Ma­gne­tycz­ne Swis­sme­tro zdą­ży­ło od­je­chać. Kur­so­wa­ło co kwa­drans. Nie po­zo­sta­ło jej nic wię­cej, jak tylko po­cze­kać. Smart­fon za­wi­ro­wał w kie­sze­ni płasz­cza.

Dzwo­nił oj­ciec. Do­bi­jał się już wczo­raj, ale nie ode­bra­ła, od­pi­sa­ła, że ma pilną ro­bo­tę i, że od­dzwo­ni dzi­siaj. Wes­tchnę­ła cięż­ko i po­wie­dzia­ła do słu­chaw­ki:

– Cześć tato.

– Cześć ma­lut­ka! – głos po dru­giej stro­nie był po­god­ny i nie było w nim cie­nia pre­ten­sji o to, że nie od­bie­ra­ła. Oj­ciec „kumał”, że jak jest za­ję­ta, to zna­czy, że jest za­ję­ta i nie ma co z tym po­le­mi­zo­wać.

– Nie je­stem taka ma­lut­ka, dobre metr sie­dem­dzie­siąt pro­szę pana – od­po­wie­dzia­ła ci­chym gło­sem.

– Kłó­cisz się z tym „ma­lut­ka” odkąd skoń­czy­łaś sie­dem lat – za­śmiał się cicho. – No do­brze, co chcesz Ir­mi­no, córko moja, na uro­dzi­ny?

– We­hi­kuł czasu… – od­rze­kła tonem tak gro­bo­wym, że nawet sto­ic­ko na­sta­wio­ny do życia oj­ciec wy­ka­zał lek­kie za­nie­po­ko­je­nie.

– Coś po­waż­niej­sze­go za­wa­li­łaś, padła ci go­spo­dar­ka cza­sem, czy znowu za­wład­nę­ły tobą ma­szy­ny i urzą­dze­nia pe­ry­fe­ryj­ne?

– Jak to: znowu?

– To był po­czą­tek pod­sta­wów­ki. Wra­ca­łaś do domu, ro­bi­łaś szlacz­ki w ze­szy­cie, a potem gra­łaś w taką elek­tro­nicz­ną gier­kę, w któ­rej wilk z bajki „Wilk i Zając” zbie­rał jajka do ko­szy­ka. Kiedy mó­wi­li­śmy, że ogłu­pie­jesz od tego gra­nia, szłaś do na­sze­go po­ko­ju i oglą­da­łaś bajki na ka­se­tach VHS. Kiedy prze­ko­ny­wa­li­śmy cię, że od bajek zgłu­pie­jesz jesz­cze bar­dziej, rzu­ca­łaś się na te­le­fon sta­cjo­nar­ny o pię­cio­cy­fro­wym jesz­cze nu­me­rze i wy­dzwa­nia­łaś do babć, cioć, albo ko­le­ża­nek z przed­szko­la, które po­szły do in­nych szkół.

– Coś ko­ja­rzę… I jak z tego wy­szłam?

– No wiesz, czu­łem się winny, że nie mam dla cie­bie czasu i dla­te­go urzą­dze­nia pe­ry­fe­ryj­ne, któ­rych miej­sce jest zde­cy­do­wa­nie na pe­ry­fe­riach życia, a nie w cen­trum, opa­no­wu­ją twój czas. Sam mia­łem uczu­cie, że je­stem tak po­twor­nie za­ro­bio­ny, że ni­cze­go już nie zdo­łam ze swo­jej doby dla cie­bie „wy­skro­bać”. Za­pro­po­no­wa­łem jed­nak że­by­śmy razem, ry­so­wa­li świe­co­wy­mi kred­ka­mi na kart­kach pa­pie­ru. Taki ry­su­nek to pół­go­dzi­ny pla­no­wa­nia, two­rze­nia za­ry­su i ko­lo­ro­wa­nie. I wiesz co? Oka­za­ło się, że w moim za­bie­ga­nym życiu, te pół­go­dzi­ny po pro­stu było. Cze­ka­ło spo­koj­nie na sen­sow­ne wy­ko­rzy­sta­nie.

– Ry­so­wa­li­śmy przy­go­dy wilka z gier­ki… – Ir­mi­na zdo­ła­ła się uśmiech­nąć.

– O, tak! Wiesz, myślę, że tamto ry­so­wa­nie potem ci się przy­da­ło na Po­li­tech­ni­ce, przy pa­pie­rze mi­li­me­tro­wym i kalce tech­nicz­nej. Wy­my­śla­łaś też nie­sa­mo­wi­te hi­sto­rie. Twój wil­czek miał przy­go­dy faj­niej­sze, niż te, które wy­my­śli­ła­by cała so­wiec­ka ani­ma­cja i to razem wzię­ta! Szko­da, że z tym ta­len­tem nic nie zro­bi­łaś!

„O, tato – gdy­byś wie­dział…” po­my­śla­ła Ir­mi­na She Cat i uśmiech­nę­ła się do tych myśli.

– No dobra, to co to za dra­mat ży­cio­wy u cie­bie na­stą­pił? Przy­być z od­sie­czą? – głos taty brzmiał po­god­nie.

– Nie trze­ba, dam radę – uśmiech­nę­ła się. – Mam za to po­mysł na pre­zent. Przy­ja­dę do was i po­ry­su­je­my. Chcę dobre, mar­ko­we kred­ki i po­rząd­ny pa­pier!

– No to mnie „kop­snie” po kie­sze­ni! – oj­ciec rzu­cił w słu­chaw­kę. – Kiedy przy­je­dziesz?

– W ten week­end widzę się z Mi­ron­kiem, więc nie dam rady, ale wezmę urlop w przy­szłym ty­go­dniu. Jesz­cze tylko za­pro­jek­tu­ję pewną ważną śrubę i będę „wolna jak sanie w maju”!

– Jasne, wpa­daj! Ru­szam na kred­ko­we łowy! Zo­ba­czy­my jak się ma twoja tech­nicz­na wy­obraź­nia! Po­wiem zaraz mamie, ucie­szy się.

– Tato mam już ko­lej­ne Swis­sme­tro. Zni­kam. Do zo­ba­cze­nia za parę dni. Ko­cham was! Prze­każ mamie!

– Prze­ka­żę! Do mi­łe­go zo­ba­cze­nia i uca­łuj od nas Mi­ro­na!

„O, na pewno” – po­my­śla­ła z uśmie­chem.

– Pa tato!

– Pa ma­lut­ka!

Wagon za­trzy­mał się. Chłód po­ła­sko­tał jej kost­ki. Spoj­rza­ła na stopy. Na no­gach wciąż miała wy­god­ne pła­skie czó­łen­ka, ko­zacz­ki le­ża­ły spo­koj­nie pod biur­kiem…

Koniec

Komentarze

Jeśli czu­jesz moc, to po­wi­nie­neś za­pi­sać tekst jako kopię ro­bo­czą i za­zna­czyć opcję be­ta­li­sty. Póź­niej za­pro­sić DJa do prze­czy­ta­nia opka. :)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Dzię­ki za uwagę!

Ow­szem – czuję moc! Ba, nawet re­gu­la­min prze­czy­ta­łem – tylko na­tu­rę mam bun­tow­ni­czą! ;-)

Po­zdra­wiam!

Nie jest czło­wiek więk­szy ani lep­szy, gdy go chwa­lą, ani gor­szy, gdy go ganią. (To­masz z Kem­pis)

Pro­blem z “Jesz­cze tylko…“ spro­wa­dza się do tego, że nie jest opo­wia­da­niem, a scen­ką i nie scien­ce fic­tion, a oby­cza­jo­wą. Wia­ry­god­ną, barw­nie i z po­lo­tem na­pi­sa­ną scen­ką oby­cza­jo­wą o pro­kra­sty­na­cji, ale “tylko” scen­ką. Za­bra­kło fa­bu­ły i w moim od­czu­ciu jest to man­ka­ment dość po­waż­ny.

na eme­ry­tu­rze

Witaj Gary!

Dzię­ki, że Ci się chcia­ło zaj­rzeć – miło. :-)

Z de­fi­ni­cji to jest opo­wia­da­nie i tu nie ma z czym po­le­mi­zo­wać, chyba że ze Słow­ni­kiem Ter­mi­nów i Pojęć Li­te­rac­kich. ;-)

W stre­fie okre­śla­nej miane S-F miesz­czą się różne hi­sto­rie, oby­cza­jo­we rów­nież. Tło wy­da­rzeń, ich osa­dze­nie, czy licz­ba fan­ta­stycz­nych ga­dże­tów, czę­sto sta­no­wią li tylko do­da­tek, czy pod­nie­tę, dla roz­wa­żań in­ne­go rzędu. I tu się w pełni zga­dza­my, sta­no­wią do­da­tek do dy­le­ma­tu na­tu­ry bie­żą­cej i stąd osa­dze­nie akcji „bli­sko na­szych cza­sów”.

Raz jesz­cze dzię­ki, że prze­czy­ta­łaś i za uwagi!

Po­zdra­wiam!

 

Nie jest czło­wiek więk­szy ani lep­szy, gdy go chwa­lą, ani gor­szy, gdy go ganią. (To­masz z Kem­pis)

Zaj­rza­łem i prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią – muszę się prze­cież czymś zająć, kiedy migam się od obo­wiąz­ków służ­bo­wych.

Co do moż­li­wej oby­cza­jo­wo­ści SF, teł i ga­dże­tów – ow­szem, można, ale po co robić to na siłę, skoro nie służy to żad­ne­mu ce­lo­wi? Scen­ka by­ła­by rów­nie dobra bez wzmian­ki o TRSM III i ma­gle­vie, o ile nie lep­sza, bo bar­dziej skon­den­so­wa­na.  

Moim zda­niem w tek­stach fan­ta­stycz­nych osią fa­bu­lar­ną, kry­tycz­nym ele­men­tem opo­wia­da­nej hi­sto­rii po­win­ny być ele­men­ty fan­ta­stycz­ne – czy to SF, czy fan­ta­sy, bez któ­rych pre­zen­to­wa­ne wy­da­rze­nia nie mia­ły­by prawa bytu. Oczy­wi­ście moja opi­nia w żadne spo­sób nie jest obo­wia­zu­ją­ca, nad­czym nie­ustan­nie ubo­le­wam ;)

 

na eme­ry­tu­rze

:-D

Zdro­we po­dej­ście do życia! Jako wy­cho­wa­ny na dzie­łach typu „Ko­smos 1999”, po­sta­wi­łem tezę, że świat się aż tak bar­dzo nie zmie­ni i upar­cie jej bro­nię! :-D

Szu­ka­łem głów­ne­go dzie­ła do wy­ko­na­nia i stąd się wzię­ła śruba. A co to za fe­eling zro­bić zwy­kłą śrubę? ;-) Resz­ta przy­szła sama i nad­spo­dzie­wa­nie łatwo, cze­ka­ło w tej hi­sto­rii i to Swis­sme­tro i TRSM III – wy­star­czy­ło ich role opi­sać. :-)

Z po­zdro­wie­niem, Wilk

Nie jest czło­wiek więk­szy ani lep­szy, gdy go chwa­lą, ani gor­szy, gdy go ganią. (To­masz z Kem­pis)

Nie prze­mó­wi­ło do mnie. Nie lubię głu­pich bo­ha­te­rów. Przy­da­ją się do cze­go­kol­wiek tylko wtedy, gdy śmie­szą. Twoja Ir­mi­na nie roz­ba­wi­ła.

z dziką wręcz sa­tys­fak­cją włą­czy­ła ręcz­nie lampy, nad dwoma biur­ka­mi.

Li­te­rów­ka czy za­mie­rza­ła pra­co­wać przy dwóch biur­kach?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

@Fin­kla

Pa­stwisz się nad moją bo­ha­ter­ką, a to – za­uważ – bar­dzo in­te­li­gent­na be­stia, tylko padła jej go­spo­dar­ka cza­sem. Spoko – otrze­pie się i bę­dzie jak nowa! Skąd po­mysł o głu­po­cie? Byle kto ta­kich śrub i w takim miej­scu nie pro­jek­tu­je. Tu chyba bli­sko do „wy­pa­le­nia za­wo­do­we­go”, ale to już cał­kiem inny film.

Li­te­rów­ka – miała lampy wy­łą­czyć. Dzię­ki ślicz­ne!

Aha, nawet przez chwi­lę nie za­kła­da­łem, że Ir­mi­na ma być za­baw­na, więc całe szczę­ście, że nie śmie­szy. Brak „śmie­sze­nia” uzna­ję za suk­ces ko­mu­ni­ka­cyj­ny! :-D

Dzię­ki, że prze­czy­ta­łaś i za uwagi!

Po­zdra­wiam!

Nie jest czło­wiek więk­szy ani lep­szy, gdy go chwa­lą, ani gor­szy, gdy go ganią. (To­masz z Kem­pis)

Warsz­ta­to­wo jest dobre, ale fa­bu­ła za serce mnie nie chwy­ci­ła. Parę razy się uśmiech­ną­łęm, przy­zna­ję. Szko­da tylko, że żadne wy­da­rze­nie nie ma tu żad­nych kon­se­kwen­cji. Bo gdyby na przy­kład zro­bio­na na ostat­nią chwi­lę śruba (po­mi­ja­jąc już samą za­sad­ność pro­jek­to­wa­nia śruby– tych ci u nas do­sta­tek wszel­ki), spo­wo­do­wa­ła, że te­lek­sop Hub­ble’a spad­nie ja­kie­muś Bogu ducha win­ne­mu prze­cho­dnio­wi na głowę, albo cho­ciaż się za­tnie– cała ta hi­sto­ria mia­ła­by sens. A tak, sto­su­jąc za­sa­dę ka­ra­bi­nu Cze­cho­wa, zo­sta­je nam “przy­szła baba do ro­bo­ty i wy­szła w kap­ciach”.

Co nie prze­szka­dza­ło mi czy­tać z za­par­tym tchem, więc tzw. prop­sy za przy­ku­cie mojej uwagi. Mimo wszyst­ko opo­wia­da­nie za­pew­ni­ło mi roz­ryw­kę, więc za­li­czam je na plus.

Dzię­ki za dobre słowo! :-)

Cały czas może po­wstać ciąg dal­szy. Te­le­skop jest cały wciąż za­gro­żo­ny, a wy­pa­le­nia za­wo­do­we­go może się nie udać bo­ha­ter­ce po­zbyć przez week­end.

Qrcze – sam się za­czą­łem za­sta­na­wiać, co bę­dzie dalej. :-D

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Nie jest czło­wiek więk­szy ani lep­szy, gdy go chwa­lą, ani gor­szy, gdy go ganią. (To­masz z Kem­pis)

I od­ko­zacz­ko­wa­ne!

"Przy­cho­dzę tu od lat, ob­ser­wo­wać cud gwiazd­ki nad ko­lej­nym opo­wia­da­niem. W tym roku przy­pro­wa­dzi­łam dzie­ci.” – Gość Po­nie­dział­ków, 07.10.2066

Mega! Tra­ci­łem wiarę, że ta chwi­la na­dej­dzie! :-D

Nie jest czło­wiek więk­szy ani lep­szy, gdy go chwa­lą, ani gor­szy, gdy go ganią. (To­masz z Kem­pis)

No cóż, Ir­mi­na, w na­wa­le zajęć, zwy­czaj­nie nie wy­ro­bi­ła się. Za­baw­ne, ale to wszyst­ko, co mogę po­wie­dzieć o Jesz­cze tylko

 

ma ją móc za­mon­to­wać ko­smo­nau­ta, w gru­bej rę­ka­wi­cy na dłoni… – Czy rę­ka­wi­cę można mieć za­ło­żo­ną gdzie in­dziej, nie na dłoni?

 

Fakt, że wi­zy­ta w Ła­zi­ce trwa­ła za­le­d­wie dzie­sięć minut, uzna­ła za suk­ces. – Czy na pewno tra­fi­ła tam, dokąd za­mie­rza­ła??? ;-)

 

Po­cią­gnę­ła łyk, kawa była dobra, po­bu­dza­ją­ca. Prze­cią­gnę­ła się na krze­śle… – Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Dzwo­nił Gutek … z proś­bą o pomoc. – Zbęd­na spa­cja przed wie­lo­krop­kiem.

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzień dobry Re­gu­la­to­rzy! :-)

„Za­baw­ne” – i tak mi mów! :-D

Pięk­ne dzię­ki za uwagi! Rzu­cam się w wir ko­ry­go­wa­nia! :-)

Z po­zdro­wie­niem, Wilk

Nie jest czło­wiek więk­szy ani lep­szy, gdy go chwa­lą, ani gor­szy, gdy go ganią. (To­masz z Kem­pis)

Jeno tak pisz, a mówić Ci będę. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka