- Opowiadanie: animorf - Beznadziejna idea latania

Beznadziejna idea latania

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Beznadziejna idea latania

 

Beznadziejna idea latania

 

Nigdy nie zrozumiem idei latania. Co może być fajnego w unoszeniu się w przestworzach, głupkowatym machaniu skrzydłami i możliwości dotarcia gdzie się tylko zechce?

– Hej Pazur! – zawołała Zuzanna.

– Nie nazywaj mnie tak – odparłem i przewróciłem się na drugi bok.

– Dlaczego nie – naciskała – to bardzo męska i wojownicza ksywka.

– On nie lubi kiedy się go nazywa Pazurem – w drzwiach stanął mój starszy brat Michał. Jego kły zalśniły groźnie na co Zuzanna od razu zachichotała. Jaka ona była pusta..

– Okay Pazur więc jak mam Cie nazywać? – zapiszczała nagle podnosząc swój głos o kilka decybeli.

– Możesz go nazywać Grubas, albo Łamaga albo Miotła – Michał zamaszystym krokiem wchodził do środka machając delikatnie ogonem na prawo i lewo.

– A czemu Miotła – Zuzka przekręciła głowę nie rozumiejąc.

– No to chyba oczywiste nie? – Michał podrapał się za uchem – Bo na miotle mógłby latać?

– hi hi dobre – znowu chichot. – Wolisz być Grubas niż Pazur? – Zuzanna nerwowo przekładała nogę na nogę co sprawiało, że jej łuki głupkowato się otwierały i zamykały. Oczywiście, że wole być nazywany Grubas, każdy chciałby mieć taką ksywkę..

– Zuza może pójdziesz dotlenić swój mózg bo wyraźnie brakuje Ci troszkę rozumu – odparłem odwracając się do niej plecami.

– Słucham ?! – jej piszczący głos prawie poprzebijał mi bębenki w uszach – Że jak ty mnie nazwałeś?

– Pazur nie pozwalaj sobie – Michał groźnie machnął palcem w moją stronę – chodź Zuzka polecimy sobie na Białą Górę i podglądniemy ludzi z miasta.

– hi hi – Zuzka znowu się rozpromieniła i wybiegana na zewnątrz. Zobaczyłem jak rozpościera swoje olbrzymie skrzydła i wznosi się do góry. Jej łuski mieniły się różnymi kolorami pod wpływem promieni wschodzącego słońca. Mój brat poleciał zaraz za nią, był wielki i muskularny. Każdy go uwielbiał. No cóż nie każdy, bo ja go serdecznie nie znosiłem. On mnie zresztą też. W sumie to w naszej dolinie raczej nikt mnie nie lubił. Tak to już jest kiedy urodzi się smok, który zamiast skrzydeł ma dwa śmieszne sterczące na boki machała, które nie byłyby wstanie unieść nikogo nawet kaczki.

– Zjadłbym kaczkę – wymamrotałem i znowu przewróciłem się na bok. Zupełnie nie mogłem znaleźć pozycji odpowiedniej do czytania mojej nowej książki. Opowiadała ona o dzielnym rycerzu, który chciał uratować wioskę przed groźnym smokiem.

– haha – zaśmiałem się na tą myśl. Niby jak taki mały rycerz mógłby pokonać smoka? Tak chyba nie skończyła się żadna bajka. Nigdy przenigdy. Znowu trzepot skrzydeł. To pewnie mama wraca z łowów.

– Łukasz! – usłyszałem po chwili – Znowu spędziłeś cały ranek w jaskini czytając książki?

– Mamo powinnaś być dumna, że Twój syn inwestuje w swój rozwój intelektualny – odparłem i odwróciłem się w jej stronę. Mama stała na środku jaskini z rękoma założonymi na piersiach. Była cała zielona tak jak Michał z piękną czerwoną pręgą na grzbiecie sięgająca aż po czubek ogona. Michał miał dodatkowo czerwone końcówki skrzydeł co nadawało mu niezwykłej męskości. A ja? Ja byłem brązowy. Cały brązowy. Można by pomyśleć że mam to po tacie, moim wspaniałym ojcu który zginął w górach zaraz po moich urodzinach. Został zabity przez ludzi. Nasz Mistrz – najstarszy ze smoków pan Wszechny musiał wyczyścić im pamięć więc nigdy nie udało im się dostać do naszej wioski. Taty nie udało się uratować. Mówią, że był właśnie brązowo czarny, mroczny i niesamowicie sprytny. I że mogę mieć to po nim. Ta jasne.

– I na co Ci ten rozwój intelektualny? Bzdura. Mięśnie – tutaj napięła muskuły w swojej lewej łapie– to się liczy, szybkość, sprawność, eh – westchnęła – przynieś mi wody ze studni.

– Ale mamo – przyniesienie wody było dla mnie sto razy trudniejsze nić dla innych.

– Przestań się nad sobą użalać i idź po wodę, robię dzisiaj zupę z kości i nie mam wystarczająco– po czym odwróciła się w stronę piecyka. Z jej paszczy wyleciał strumień ognia, który natychmiast podpalił drewno. Zerknęła na mnie groźnie więc szybko zsunąłem się z mojej pieczary i wyszedłem z jaskini. Była ona położona najniżej jak się dało – specjalnie dla mnie – jednak i tak musiałem zejść wąską ścieżką w dół do doliny. Przy rzece stały Remigiusz i Bartek, którzy żywiołowo o czymś dyskutowali.

– Cześć – bąknąłem stawiając wiadro obok. Trochę się zadyszałem tą wędrówką. Dotknąłem swojego okazałego brzucha i stwierdziłem, że chyba faktycznie dobrze by było zrzucić parę kilo.

– Cześć Pazur – Remigiusz utkwił wzrok w moim brzuszysku – dawno Cie nie widziałem.

– No wiesz jestem zajęty – nadal gapi się na mój brzuch

– Zajęty – Bartek parsknął – Czym? Nie przychodzisz na lekcje..

– A powinieneś – przerwał mu Remigiusz – zrzucił byś to sadło.

– Wybaczcie, ale tak się składa że macie teraz lekcje latania, a jak może zapomnieliście ja latać nie mogę. – chyba dostałem wypieków na moim brązowym pysku.

– Tak, straszne – Bartek złapał dwa wiadra z wodą – Do zobaczenia. – rzucił i odleciał.

– Też uciekam – Remigiusz trzymał cztery wiadra ( jak to możliwe?!) i odleciał. Nachyliłem się nad rzeką i zobaczyłem swoje odbicie. Nie spodobało mi się więc szybko nabrałem wody w wiaderko i ruszyłem pod górę. Okazało się, że mama potrzebuje trzech wiader więc musiałem jeszcze dwa razy schodzić do doliny. Nie miałem tyle wysiłku od.. od bardzo dawna. Za trzecim razem położyłem się krzyżem na brzegu rzeki pewny, że nie uda mi się wejść ponownie pod górę kiedy usłyszałem cichy szept.

– Pss Pazur, żyjesz – ktoś wyraźnie zwracał się do mnie więc otworzyłem oczy i ujrzałem ją. Piękną smoczych z pomarańczowymi łuskami, które w niektórych miejscach były złociste.

– Cześć Lalka– odparłem

– Nie nazywaj mnie Lalka.

– Nie nazywaj mnie Pazur.

– Wszyscy Cie tak nazywają.

– Nieprawda, moja mama mnie tak nie nazywa.

– Daj jej jeszcze trochę czasu.

– Okazy Lalka.

– Nie nazywaj mnie Lalka!

– Wszyscy Cie tak nazywają – podniosłem sie w końcu i usiadłem obok niej – za Twoimi plecami.

–  Ale tylko Ty mnie znasz i wiesz, że nie pasuje to do mnie – powiedziała.

 Tak to prawda. Karolina była jedynym smokiem w całej dolinie, który też lubił czytać. Ale nikogo to nie dziwiło ponieważ była wnuczką Mistrza. Poza tym była oszałamiająco piękna i każdy, ale to każdy smok chciałby z nią chodzić. Ale oczywiście nikt nie odważył się jej podrywać. Karolina była wnuczką Mistrza. Ja też bym się nie odważył. I nie chciał. Zdecydowanie nie. Nigdy nie poślubię smoczycy mądrzejszej ode mnie. Całe szczęście była tylko jedna taka w dolinie.

– Podsłuchałam dzisiaj rozmowę dziadka – powiedziała nagle wpatrując się w swoje złociste odbicie w rzece. – Ludzie zbliżają się coraz bardziej. Wypalili juz cały północy obszar lasu. Mój ojciec wyleciał wczoraj szukać nam nowego miejsca..

– Nowego miejsca?! –prawie wrzasnąłem na dźwięk tych słów.

– Ciszej Pazur to są tajne rzeczy! – skarciła mnie Lalka.

– Jak mogą być tajne skoro mamy się wszyscy stąd wynieść? – zamknąłem oczy. Zawsze się tego obawiałem. Groziło nam to już od jakiegoś czasu. A przecież wiadomo, że jeżeli musimy się stąd wynieść to MY nie obejmuje mnie. Nie mogłem latać i polecieć za stadem.

– Mówił o mnie?– zapytałem w końcu. Zapadła cisza.

– Właśnie dlatego tu przyszłam – Lalka popatrzyła na mnie z troską. – Zobacz co znalazłam w starej bibliotece Mistrzów. –Wyjęła ze swojej torby książkę. Była zakurzona i brakowało kilku stron.

– Niby jak ta książka ma mi pomóc? – zapytałem powątpiewająco zabierając książkę w swoje szpony. Tak miałem olbrzymie , ogromne, wielkie szponiska – stąd właśnie przezywano mnie Pazur. Powinna być to duma dla smoka, ale dla mnie to była udręka. Nie mogłem trzymać książek. Ani czegokolwiek. Ani chodzić. Szpony się przydawały do latania. Wtedy można było od góry chwytać przedmioty, porywać, rozrywać i przenosić. Na ziemi raczej mi przeszkadzały.

– Zobacz – Lalka chwyciła książkę w swoje zwinne łapska i przekartkowała zawzięcie. Następnie podstawiła mi pod nos obraz z człowiekiem.

– Świetnie – odparłem.

– Nie, nie, nie ! Nic nie rozumiesz! – pisnęła podekscytowana. Ciekawe czy ludzkie samice też tak piszczą. Przewróciła na drugą stronę. A tam były..

– Skrzydła! – krzyknąłem rozumiejąc wreszcie o co jej chodzi.

– Ten człowiek skonstruował skrzydła. I poleciał na nich.

– Lalka..

– Nie nazywaj mnie tak.

– Ale jak my zbudujemy takie skrzydła? Tu jest dużo drutów, materiałów i dziwnych części których nazw nawet nie znam.

– Zacznijmy od przeszukania piwnicy Wielkiego Mistrza. UUUU – podleciała zawadiacko do góry – no chodź.

– Ale muszę zanieść wodę do domu.

– Och – porwała wiadro, napełniła wodą i podleciała pod naszą jaskinię zostawiając je w progu.

-A teraz chodź! – krzyknęła. Próbowałem dotrzymać jej kroku, ale tylko się bardziej zadyszałem. Lalka nie mieszkała tak jak ja nisko przy rzece tylko w strasznie wysokiej jaskini. Dobre pół godziny się tam wdrapywaliśmy. Kochana Lalka człapała ze mną chociaż zdecydowanie łatwiej było tam polecieć. Jaskinia stała pusta. Więc zeszliśmy do groty usytuowanej głęboko w skale. Przejście było tak wąskie, że przez chwilę się bałem, że moje brzuszysko się tam nie zmieści. Było bardzo ciemno, ale po chwili wymacałem pochodnię. Delikatnie wypuściłem strumyk ognia aby go podpalić. Ujrzałem mnóstwo złota walającego się wszędzie. Średniowieczne korony i berła królów. W naszej piwnicy zbiór był zdecydowanie szczuplejszy. Zaczęliśmy przeszukiwać zbiory Mistrza. Znaleźliśmy kilka parasoli , jakieś jedwabne szaty, jakieś metalowe coś, co zabraliśmy ze względu na to że było metalowe oraz przepiękny czarny kapelusz, który zawadiacko założyłem na moją czuprynę.

– Do twarzy Ci w tym kapeluszu – powiedziała najładniejsza smoczyca w dolinie co utwierdziło mnie w przekonaniu, że już nigdy go nie ściągnę. Przez kilka godzin próbowaliśmy odtworzyć skrzydła z rysunku, ale porozdzieraliśmy materiały naszymi szponami, metalowych drutów nie mogliśmy chwycić i daleko było nam do ideału. Mimo wszystko nieźle się bawiliśmy kiedy więc wróciłem do domu na obiad byłem raczej w dobrym humorze. Pomimo, że na obiad była zupa z kości. Ble.

Dobry humor jednak dotrzymywał mi towarzystwa jedynie do zachodu słońca, kiedy szykowaliśmy się spać usłyszeliśmy ryk. Jeden. Drugi. Trzeci.

Zebranie alarmowe. Michał rzucił matce spojrzenie a potem kiwnął głową. Matka wyleciała , a on chwycił mnie za grzbiet i wyprowadził z jaskini. Schodziliśmy razem i jestem pewny, że myśleliśmy o tym samym. On wiedział. Ja też.

-Dotarliśmy nad rzekę kiedy Mistrz zaczynał przemówienie. Trzydzieści smoków siedziało w półkolu i na pobliskich skałach słuchając.

– Nadeszła chwila, której wszyscy się obawialiśmy – zaczął, a ja odszukałem wzrokiem Lalkę. Potem zobaczyłem wzrok matki utkwiony we mnie i – o trwogo – łzę w jej oku. Ona nigdy nie płakała. Nawet po śmierci ojca. Jest źle.

– Ludzie wypalili dzisiaj kawałek lasu stykający się z naszymi jaskiniami. Jak wiecie jednorożce już dawno opuściły nasza krainę. Wczoraj odleciały pegazy. – Mistrz mówił powoli i wyraźnie a jego głos niósł się po skałach – Ich przywódca poinformował mnie, że ludzie chcą zbudować drogę przez góry i wybudować nad naszą rzeką Spa. Cokolwiek to jest oznacza, że musimy się wynieść. Jest nas za mało, żeby zwalczyć ludzką populację, za dużo żeby się ukryć razem. – Mistrz zrobił krótką przerwę, a ja poczułem jak trzęsą mi się łapy. – Mój syn Hektor był dzisiaj na zwiadach. W promieniu 30 kilometrów mamy 3 bezludne wyspy z dużymi połaciami zielonymi. Rozbijemy się na trzy grupy i tam polecimy. – i tutaj wszyscy spojrzeli na mnie. Wszyscy nawet Mistrz. – Magdo – zwrócił się do mojej matki. Jego złociste łuski na tle zachodzącego słońca przybrały kolor czerwony.– Nie wiem jaką podejmiesz decyzję. Nie dasz rady walczyć z ludźmi. Najlepiej ukryć dzieciaka w podziemiach i uciekać.

– Poradzimy sobie – powiedział Michał i chwycił matkę za rękę. – Czy to już koniec obrad? – zapytał. Dopiero teraz zauważyłem, że jego głos zmężniał. Jego oczy błyszczały zdeterminowane walczyć. Walczyć.. Ale o co? Czyżby o mnie?

– Niech każdy spakuje swoje skarby, bierzcie ile dacie rade, ale ostrzegam was, jak tylko ludzie odkryją jaskinie splądrują ją i poustawiają w tych swoich muzeach. Wybierajcie więc mądrze. Rano dostaniecie wskazówki gdzie lecieć.

– Idziemy – powiedział Michał i popchnął mnie do przodu.

– Ale Lalka .. – zacząłem próbując desperacko ujrzeć ją w tłumie. Mój kapelusz upadła na skały, a następnie sturlał się do rzeki.

– Za późno na czułe słówka, idziemy – krzyknął tak głośno jak nigdy dotąd. Aż para poszła mu z nosa. Więc poszedłem za nim. W jaskini matka zaczęła płakać. A płakała jak smok, zalewając nam podłogę wielkimi kałużami. Na zmianę kłócili się kto powinien ze mną zostać żadne nie chciało się zgodzić na poświecenie drugiego. W końcu Michał przekonał matkę, że ma lecieć ze smokami i uszykować nam lokum, a on cytuję „Z tym mądralą coś przecież wymyślę”. W końcu spakowaliśmy jej nasze skarby– nie było ich dużo więc zabrała prawie wszystko i położyliśmy się spać. Słyszałem ich oddechy. Nie zasnęli szybko. Wszyscy gorączkowo myśleliśmy.

Godzinę przed wschodem słońca w końcu udało mi się wymknąć z jaskini. Postanowiłem to już w momencie kiedy Lalka mi powiedziała o podsłuchanej rozmowie. Nikt nie będzie za mnie ginął. Nikt. Sam wyjdę ludziom naprzeciw. Zabiją mnie, Mistrz wyczyści im pamięć, smoki odlecą i zostawią moje ciało gdzieś zakopane tak aby nikt go nie odnalazł. Rzuciłem okiem na góry. Mam godzinę, żeby się tam przedostać, zanim matka się obudzi i zacznie mnie szukać. To mi dodało siły. Nie sądziłem, że te góry są tak wysokie. Niezdarnie przedzierałem się przez krzewy i brnąłem na przód. Udało mi się odnaleźć szczelinę i przejść omijając najwyższy wierzchołek. I wtedy to ujrzałem. Wielkie roboty rozkopujące naszą górę. Wypalone drzewa jeszcze dymiące w niektórych miejscach. Wschodzące słońce rozświetlało to wszystko na moich oczach. Nie było tam żadnego zwierzęcia, żadnej mantrykory ani nawet feniksa. Nie było sarny ani zająca. Był tylko człowiek. Ich blaszane domki były jeszcze spory kawałek stąd. Chciałem więc ruszać dalej kiedy zobaczyłem przed sobą parę brązowych wielgachnych oczu.

– AAAAAAAA – krzyknąłem i upadłem do tyłu.

– Nie sądziłam, że jesteś taki strachliwy Pazur. – powiedziała Lalka.

– Co Ty to robisz!? Zwariowałaś?! – rzuciłem się na równe nogi i popchnąłem ją na skałę.

– Pomagam Ci przetrwać – odpowiedziała buchając mi parą prosto w pysk.

– O tak, a niby jak? Bo jakoś Twój plan ze skrzydłami nie za bardzo się udał.

– Udał BY się gdybyśmy się odpowiednio do niego zabrali. – odepchnęła mnie i ruszyła przed siebie – no chodź – dodała ponaglająco.

– Przepraszam bardzo ale nadal nie rozumiem – powiedziałem, ale i tak za nią poszedłem.

– Brakowało nam rąk do pracy.

-Łoułoułou chwila, chwila– zatrzymałem się, tak też zrobiła Lalka. – Ludzkich rąk?– spojrzałem na nią jakby straciła rozum. Tak przynajmniej chciałem spojrzeć.

– Tak głupolu ludzkich rąk. Tak się składa, że wiem gdzie takie ręce znaleźć. To niedaleko chodź.

– Przecież ludzie nas zabiją wiesz o tym.

– Ona nas nie zabije.

– No nie jeszcze do tego samica..

– Ta samica , tak się składa jest szamanką. Jej wioska również została zniszczona przez tych tutaj brudnych ludzi.

– Masz na myśli, że ludzie walczą między sobą? Co za bzdura, jak można walczyć ze swoim gatunkiem?

– Tak się składa, że tak. Ludzie to dziwny gatunek. Jeszcze trochę Pazur, ale musimy się pospieszyć.

Nie zadałem już żadnego pytania wstrząśnięty tą wiadomością. Nie mogłem uwierzyć, że ludzie zniszczyli nasz las, ale że przegonili innych ludzi? To mi się nie mieściło w mojej małej smoczej głowie. W oddali zobaczyłem betonowy las. Nie sądziłem, że miasto jest tak blisko. Mistrz naprawdę ryzykował i zwlekał do ostatniego momentu. Przypuszczam, że moja matka go o to prosiła. Westchnąłem. Ciężko się chodziło z takimi pazurami a ja przeszedłem dzisiaj więcej niż w całym swoim życiu.

– Lalka – zacząłem.

– Nie nazywaj mnie tak –powiedziała i uśmiechnęła się.

– Skąd wiedziałaś..

– ..że pójdziesz się oddać w ręce tych brudasów? – Uśmiechnęła się, a jej kły zabłyszczały groźniej niż zwykle. – Pazur tylko taki głupol jak ty mógł wpaść na coś takiego. Po za tym czytamy te same książki, więc myślimy tak samo. A ja na pewno bym na twoim miejscu tak się zachowała. To tutaj – odparła patrząc na wielkie drzewo.

– Eeee Lalka, to jest drzewo. – powiedziałem wątpiąc, że moja przyjaciółka jest w stanie mi pomóc.

-Nie nazywaj mnie tak – westchnęła i zapukała pazurem w korę. Po kilku sekundach, ze szczeliny wynurzyła się staruszka.

– AAAAAAAAAAAAAAAAAAA – wrzasnęła na nasz widok i schowała się ponownie w drzewie.

-Chyba nie za bardzo się nas spodziewała? –zapytałem już zupełnie tracąc przywróconą mi nadzieję.

– Chwila, chwila – Lalka wzięła głęboki oddech – pani szamanko, niech pani się nie boi. Jestem wnuczką Mistrza, on mówił kiedyś, że panią spotkał.

– Odejdźcie! Zostawcie mnie wy bestie ! – wrzasnęło drzewo.

– Lalka chodź  – powiedziałem wyciągając moje szpony w jej stronę – Ona nam nie pomoże

– Nie Pazur! – wrzasnęła jak nigdy dotąd – nie pozwolę Ci umrzeć! Nie, nie, nie!!!

– Powiedziałaś Pazur? – głowa starszej kobiety wychyliła się ostrożnie z drzewa. – Niesamowite. – podeszła do mnie dotykając moich skrzydeł. – Teraz pamiętam. Smoki. Niesamowite. Ale jak?

– Przepraszam ale nie bardzo rozumiem – popatrzyłem w brązowe oczy mojej towarzyszki, ale one również wyrażały niezrozumienie. Szamanka natomiast zamknęła oczy i dotknęła czoła palcami wskazującymi intensywnie myśląc.

-Wybaczcie mi – powiedziała po chwili – jestem starszą panią z dużym zasobem informacji czasem niektóre mi uciekają. Pamiętam smoki. Pewnie, że tak. Chociaż minęło już tyle lat kiedy ostatnio się z wami widziałam.

– Ale skąd pani mnie zna? – zapytałem szczerze zaintrygowany.

– Poznałam Cie jak byłeś jeszcze maleńki – szamanka przechadzała się dookoła mnie studiując każdy fragment mojego ciała co zahaczało o naruszenie intymności moim zdaniem. – Twoja matka Cię tutaj przyniosła.

– Pani zna moja mamę?

– O tak znam Magdę, przyszła z Mistrzem prosząc o pomoc – znowu złapała się za głowę szukając czegoś w swojej pamięci – Chodziło o Twojego ojca – jej oczy cały czas zamknięte, czoło napięte. – Zadarł z czarnoksiężnikiem. Nie wiedzieli co zrobił, ale Ty byłeś z nim. I czarnoksiężnik rzucił na Ciebie klątwę, a Twojego ojca zabił.

– Nieprawda, tato zginął z rak ludzi!- krzyknąłem czując się przytłoczony tymi informacjami.

– Zginął walcząc z ludźmi, bo czarnoksiężnik go opętał i wysłał tam. Jeżeli chcesz kiedykolwiek latać musisz się udać do czarnoksiężnika.

– A jak mogę go odnaleźć?

– Pazur! – Lalka krzyknęła – właściwie to my tylko przyszliśmy poprosić panią o zbudowanie skrzydeł – pokazała szamance książkę, ta popatrzyła na rysunek obracając go kilkakrotnie w ręce. Następnie weszła do drzewa czegoś szukając. Oczy Lalki zaświeciły się z radości, ale ja czułem falę gniewu, która przechodziła przez moje łuski niczym prąd. Byłem wściekły. Nawet się nie ucieszyłem kiedy szamanka wyszła z drzewa niosąc kupę różnych przedmiotów, następnie zaczęła koło nich tańczyć, a one się ze sobą łączyły. Po kilku minutach stała przede mną idealna kopia skrzydeł z naszego obrazka. Wczoraj bym się ucieszył. Dzisiaj byłem zdeterminowany odzyskać swoje prawdziwe skrzydła.

– Gdzie odnajdę tego czarnoksiężnika?

– Pazur! –Lalka trzymała mnie za łokieć i potrząsała nim jak szalona. A szamanka wskazała mi bez słowa najwyższą górę po drugiej stronie miasta. Następnie pomogła mi założyć skrzydła. Były lekkie, ale olbrzymie. Kobieta zaczęła tłumaczyć mi za które sznurki pociągać, ale ja nie byłem w stanie się skupić. Wściekłość przelewała się przez moje ciało jednocząc się z nim. Kiedy zrozumiałem jak wszystko funkcjonuje, usłyszeliśmy z oddali trzy alarmowe ryki. Słońce wstało kilkanaście minut temu więc pewnie wszyscy zaczęli nas szukać.

– Pazur wracajmy – głos Lalki był łagodny i ciepły – Wszyscy ucieszą się, że masz skrzydła i polecimy razem na wyspę. Proszę..

– Nic nie rozumiesz – zacisnąłem szpony – Nie jestem inwalidą! Miałem skrzydła tylko mi je zabrano i dzisiaj zamierzam się dowiedzieć dlaczego. A następnie je odzyskać.

– Bądź ostrożny dzieciaki – szamanka z troską przejechała po moim ogonie – on jest bardzo potężny i niebezpieczny. Nawet twój ojciec nie dał mu rady.

– Dziękuję szamanko za wszystko – rzuciłem unosząc się powoli do góry. Kontrolowanie tych skrzydeł nie było łatwe.

–  Do zobaczenia – machała nam na pożegnanie wyraźnienie wierząc w sens tych słów.

– Ty ze mną nie lecisz – powiedziałem widząc złocistą smoczycę wzlatującą do góry naprzeciwko mnie.

– Jest to najgłupsza decyzja na świecie – powiedziała ze złością, po czym jej głos złagodniał– ale podjęłabym taką samą. Pamiętasz? Czytamy te same książki, myślimy tak samo. – uśmiechnęła się więc i ja się do niej uśmiechnąłem.

– Skoro myślimy tak samo, to nie ma sposobu, żebyś zmieniła zdanie?

– Nie.

Unosiliśmy się coraz wyżej, a mi coraz trudniej było kontrolować nowe skrzydła. Wiatr rzucał mną na boki, a Lalka próbowała mi wyjaśniać jak się zachowywać. Niezdarnie dolecieliśmy do miasta wciskając nasze łuski do środka tak aby odbijały słońce. Dzięki temu ludzie nie mogli nas zobaczyć. My też z trudem mogliśmy dostrzec ludzi. Nad miastem bowiem unosiła się olbrzymia chmura spalin ,dymu, i straszny hałas, który ranił moje bębenki. Jak oni mogą tu żyć?

Wyrzuciłem ludzi ze swojej głowy zaraz jak minęliśmy miasto skoncentrowany na mojej misji. Byłem tak zły, że nawet nie cieszyłem się, że mogę latać. Zresztą głupie było to latanie.

– To tu – Lalka zatrzymał się niepewnie. Szamanka zapomniała wspomnieć, że ta góra to czynny wulkan, a czarnoksiężnik znajdował się w środku. Wiem, bo wystawała olbrzymia wieża do której prowadziła olbrzymia skalista droga.

 Wylądowałem niezdarnie i ryknąłem przywołując gospodarza. Po chwili olbrzymie wrota się otworzyły, a ja przełknąłem ślinę pierwszy raz odczuwając strach. Lalka stała tuż za mną. Kiedy się zbliżaliśmy drobinka lawy wystrzeliła do góry dziurawią moje prawe skrzydło. Jeszcze bardziej wściekły wszedłem do środka. A tam zobaczyłem małego człowieka. Miał jakieś 150cm wysokości, był chudy jak patyk, ubrany w za dużą na niego, czarną szatę i w dodatku podpierał się drewniana laską.

– Eee – wybąkałem – szukam czarnoksiężnika.

– Tak to ja – odparł mężczyzna grubym głosem. Okrążyłem go nie do końca rozumiejąc.

– Ty jesteś czarnoksiężnikiem, którego wszyscy się boją?

– Tak.

– To ty rzuciłeś na mnie klątwę.

– Tak.

– Dlaczego?

– Przez twojego ojca – jego gruby głos był tak łagodny, że trudnymi było wylewać na niego moją złość.

– A co on takiego zrobił.

– Bo widzisz – człowiek zaczął przechadzać się w tą i z powrotem z założonymi z tyłu rękoma. – Jestem potężny i mam moce jakich nikt na świecie nie ma – powątpiewająco spojrzałem na Lalkę a ona odwzajemniła to spojrzenie wyraźnie bardziej zrelaksowana. – Ale niestety moc magiczna może wzrastać i wzrastać tylko w połączeniu ze smoczą energią. Potrzebowałem więc do pomocy smoka. Z łatwością udało mi się przekonać twojego ojca, żeby został moim wspólnikiem. Dzięki niemu stawałem się niezwyciężony. Pokonałem czarownice Wiktorię, która była sławna na wschodzie oraz olbrzyma Wilhelma na południu. Byłem już prawie gotowy, żeby kontrolować ludzi, ale wtedy mój smok się zakochał. Głupie smoczysko coraz więcej czasu spędzało z Twoją matką zapominając o mnie. Kiedy złożyła jaja przestał mnie odwiedzać co sprawiało, że moja moc drastycznie spadała w dół – zatrzymał się i rzucił mi smutne spojrzenie – odwiedziłem go więc nad rzeką. Twój brat wykluł się kilka tygodni wcześniej niż ty, a dzień, w którym udało mi się dotrzeć do rzeki był dniem kiedy wyklułeś się Ty.

– Nadal nic nie rozumiem – powiedziałem poirytowany – mógłbyś się streszczać?

– Oczywiście, mój smok nie chciał już kontroli nad światem, nie chciał złota. Nie dostrzegałem w nim swojego towarzysza podbojów, ale wyprawa do doliny nad rzeką dodała mi olbrzymiej mocy. Rzuciłem na Ciebie urok próbując sprowokować go do sprzymierzenia się ze mną. Twoje skrzydła zniknęły, ale jego złość była tak ogromna, że nie potrafiłem jej kontrolować. Szczerze mówiąc– znowu zaczął nerwowo chodzić – to się przestraszyłem. Zacząłem się wycofywać, ale on latał tak szybko jak ja. Jego płomienie uderzały we mnie tak, że ledwo udawało mi się je odganiać. Ale energia wszystkich smoków, które były tak blisko dała mi siłę aby go przez chwilę kontrolować więc skierowałem go do lasu gdzie było kilku myśliwych. Zakneblowałem mu pysk więc ludzie się nim zajęli.

Powiedział to tak spokojnie jakby opowiadał o pogodzie. Moja wściekłość wróciła na swoje miejsce kiedy on kontynuował:

– Jak wiecie kiedy smok ze stada umiera reszta to czuje, po chwili więc zjawił się Mistrz, wyczyścił pamięć ludziom, a twojego ojca pochowano w górach.

– Twój smok Cie zostawił więc nie masz już mocy – Lalka podeszła do niego bliżej patrząc na niego z góry.

– I tak i nie – wyszczerzył zęby, a mnie dotknęło złe przeczucie – jestem blisko waszej doliny więc dociera do mnie trochę waszej energii, wystarcza na małe podboje. Ale wy chcecie uciec z doliny a to by skomplikowało mi sprawę. Ale dzisiaj jest mój szczęśliwy dzień. – klasnął w dłonie i rzucił Lalce wesołe spojrzenie. – bo zjawiliście się wy – dotknął jej brzucha i zaśmiał się – słuchając tej głupiej historii daliście mi wystarczająco mocy, żebym mógł zamknąć smoki w tym wulkanie i zniszczyć inne magiczne stworzenia tego świata.

– Zapomniałeś, ze Ci na to nie pozwolę – odparłem dumnie ruszając w jego stronę.

– Zapomniałeś że mam moc, z którą nie wygrał nawet twój ojciec – jedną ręką trzymając na brzuchu Lalki, która stała sparaliżowana, drugą wycelował we mnie. Z góry spadła na mnie klatka tak ciasna, że nie mogłem się ruszyć. – Chodź ślicznotko, czas pojmać resztę smoków. – uniósł się do góry, a Lalka podążyła z nim. Czarnoksiężnik cały czas wysysał z niej energię, widziałem jak jej łuski tracą kolor, a on staje się jakby większy.

– Zostaw ją! Zostaw! Pożałujesz tego! – krzyczałem czując gorzki smak w ustach. Chciałem płakać i kopać, ale byłem uwięziony i nie mogłem się ruszyć. Kiedy zniknęli mi z oczu zawyłem. Potem kolejny raz i znowu. Ale ich już nie było.

Usiadłem analizując każde słowo, które wypowiedział człowiek. Starałem się znaleźć rozwiązanie, ale cały czas widziałem blaknący cień w oczach Lalki. Rozejrzałem się dookoła. W wieży nie było wiele przedmiotów. Stara laska, nieposłane łóżko i kilka pochodni. Uderzyłem głową w kratę i wtedy przypomniałem sobie, że ta laską podpierał się człowiek, kiedy tu wlecieliśmy. Musiała to być jakiś magiczny przedmiot. Spróbowałem jej dosięgnąć, ale moje krótkie ręce nie były w stanie. Wtedy wyciągnąłem pazury. O tak pierwszy raz w życiu moje olbrzymie pazury mi się przydały. Niezdarnie przysunąłem laskę do siebie i złapałem czując jak moja energia uderza w ten drewniany przedmiot. Różdżka pełna była energii smoków. Nie wiedziałem jak jej używać, ale w książkach zawsze trzeba było pomyśleć o celu tak też zrobiłem stukając w kraty. Ale krat nie było. Zniknęły byłem wolny. Wybiegłem z wieży i nadal trzymając laskę próbowałem kontrolować swoje skrzydła. Wypalona w nich dziura utrudniała mi lot, ale jakoś udało mi się wydostać z wulkanu. Uderzałem różdżką w skrzydła, ale nic się nie wydarzyło. Widocznie była to bardziej zaawansowana magia. Poleciałem najszybciej jak potrafiłem nad rzekę. Ostrożnie wylądowałem w szczelinie, która dzisiejszego ranka pokonywałem na łapach. To co zobaczyłem zmroziło mi krew w żyłach. Czarnoksiężnik stał na szczycie góry potężny i olbrzymi. Wszystkie smoki zamknięte w klatkach przybierały kolor.. brązowy. Taki sam jak ja. Zamyśliłem się kiedy usłyszałem:

– Nie uda Ci się go pokonać. – szamanka pojawiła się koło mnie nie wiadomo skąd.

– Dziękuje za wsparcie – prychnąłem.

-Nie uda Ci się samemu – odpowiedziała i zaczerpnęła powietrza. – Zobacz jaki jest potężny. Przez lata pracował nad tym planem. Wcześniej nie pomyślał, że może zniewolić wszystkie smoki. Jest okrutny. Wysysa ich energię do życia. Będą tak egzystować w nieskończoność. To gorsze od śmierci.

– Dlaczego na mnie to nie działa?

– Rzucił na ciebie urok kiedy byłeś dzieckiem. Zabrał Ci wtedy moc tak, że nie mogłeś latać. Ale teraz widocznie to na Ciebie nie działa. Uodporniłeś się. – dodała zdziwiona.

– Ale jak go pokonać?– w głowie miałem milion myśli, ale żadna z nich nie miała sensu.

– Moc którą ma czarnoksiężnik to tak naprawdę magia smoków. Tylko w rękach człowieka może ona zyskać większy wymiar. Mimo wszystko należy ona do was.

– Tylko jak ja wykorzystać? – oboje spojrzeliśmy na różdżkę. – Nie wiem jak tego używać.

– Pomogę Ci – szamanka do mnie podeszła i dotknęła mnie swoimi dłońmi. Przez chwilę pomyślałem, że chce zabrać moją energię, ale wręcz przeciwnie ona oddała mi swoją. Po chwili opadła na ziemię. Pierwszy raz zobaczyłem jej na czerwono pomalowane dłonie i piórko za uchem.

– Idź – powiedziała – nie starczy mojej mocy na długo – i opadła bez życia. Próbowałem ją obudzić, ale jej serce przestało bić. Nie wiedziałem jak użyć jej lub swojej mocy, nie wiedziałem co należy zrobić, ale wniosłem się na swoich mechanicznych skrzydłach i poleciałem prosto w stronę czarnoksiężnika. Lalka siedziała po jego prawej stronie zakuta w łańcuchy.

– Proszę, proszę – czarnoksiężnik spojrzał na mnie szczerze zdumiony.

– W jaki sposób kontrolujesz wszystkie smoki? – zapytałem zdeterminowany, a on się zaśmiał.

– Niby dlaczego miałbym zdradzić Ci swoje sekrety?

– Wcześniej byłeś za słaby czy za głupi żeby na to wpaść ? – próbowałem go sprowokować. Udało się.

– Nie byłem za słaby ani za głupi. Myślałem, że z wiernym i mrocznym kompanem łatwiej będzie opanować świat. Ale on był głupi. Głupi, że wybrał miłość zamiast władzy. – Odnalazłem wzrokiem mamę i Michała. Ich łuski brązowiały z minuty na minutę.

– Widzę, że nie czytasz książek. Miłość zawsze wygrywa – i wycelowałem laskę nie w niego ale w Lalkę. Jej łańcuch wystrzelił i pociągnął ją na dół do reszty smoków.

– Głupcze myślisz, że to mnie osłabi? – zaśmiał się czarnoksiężnik.

– To nie– wytężyłem całe swoje siły, całą energię i moc. Poczułem w swoich żyłach drobinki mocy szamanki wędrujące do mojej prawej łapy. Kiedy otworzyłem oczy smoków już nie było. Czarnoksiężnik ryknął gniewem i opadł na kolana dysząc ciężko. Jego postura malała w oczach. Ja też poczułem się słaby, ale wycelowałem w niego i z całej siły zapragnąłem, aby zginął. Aby już nigdy nie zranił żadnego stworzenia. Aby go nie było. Moja energia uciekała, ale jego też. Zadyszany celował we mnie swoimi dłońmi. Mierzyliśmy się na siły przez jakiś czas, a potem odrzuciło mnie na skały. Moje skrzydła rozerwały się z głośnym świstem. Laska wypadła mi z rąk, a ja spojrzałem w dół. Podczas walki wznieśliśmy się sporo do góry. Poczułem jak zaczynam spadać, ale kątem oka zobaczyłem, że on też spada. Jego głowa wisiała bezwiednie targana wiatrem. Przytrzymałem się skały, ale moje wyczerpane łapy nie dawały rady. Osuwałem się w dół widząc ogromna przepaść w którą wleciał czarnoksiężnik. Kiedy już nie miałem siły zobaczyłem brązowe oczy.

– Lalka.. – wyszeptałem – udało się?

– Obudziłam się na wyspie, cała brązowa – jej szpony próbowały mnie chwycić, ale i tak ciągnąłem ją na dół. – Od razu tu wróciłam. Jaki Ty jesteś ciężki, pomóż mi trochę.

– Nie mam siły – wyszeptałem i zawisłem na ostatnim szponie na skale.

– Pazur! – krzyknęła.

– Nie nazywaj mnie tak – uśmiechnąłem się i puściłem skałę czując jak powietrze muska mój ogon oraz twarz. Westchnąłem. Nigdy nie zrozumiem idei latania.

 

Koniec

Komentarze

Interesująca i ładna opowieść. Pomysł na podkradanie energii oryginalny.

Historii, niestety, bardzo zaszkodziło wykonanie – interpunkcja poważnie szwankuje, robisz błędy w zapisie dialogów, zdania nie zawsze zaczynają się dużą literą, znalazłam jeden ortograf, pleonazmy, liczby raczej piszemy słownie…

Babska logika rządzi!

Dziękuję za przeczytanie opowiadania i profesjonalną opinię :)

animorf

Co się podobało:

– pomysł na postacie smoków

– pomysł na czarodzieja

– umiejscowienie akcji w czasach, które podchodzą pod współczesne

 

Co się nie podobało:

– interpunkcja

– pleonazmy

– literówki

– zapis dialogów

– generalny brak staranności

– naiwność cechująca niekiedy bohaterów/świat

 

Podsumowując: pomysł niezły, wykonanie pozostawiające wiele do życzenia. Jeśli chcesz rozwijać literacki warsztat, ten portal może Ci w tym, Autorko, pomóc.

Dziękuję za wzięcie udziału w konkursie.

Sorry, taki mamy klimat.

Na pewno chętnie skorzystam z tej pomocy.

Dziękuję :)

animorf

Zauważyłem, że to taki już standard w tym konkursie. Wszyscy mają jakiś tam ciekawy w miarę pomysł, a rzadko kto potrafi mu podołać warsztatowo. Niezmiennie nie potrafię zrozumieć, dlaczego ludzie decydują się na publikację prac literackich, nie zapoznawszy się uprzednio z zasadami ich tworzenia.

Proponuję zajrzeć tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550 – pod tym adresem można znaleźć choćby informacje o poprawnym zapisie dialogów. Następnie polecałbym odwiedzić stronę PWN i poczytać trochę o zasadach interpunkcji.

W międzyczasie polecam dużo ćwiczyć. Twoi bohaterowie są bardzo naiwni (kwestie dialogowe miewają iście gimnazjalne), ale nie jest powiedziane, że będą tak samo naiwni za rok czy dwa. To samo tyczy się warsztatu. Arkana sztuki literackiej są generalnie poznawalne. Trzeba tylko chcieć się uczyć.

Myślę, że właśnie dzięki konkursom możemy wiele się nauczyć. Czasami trudno początkującym odnaleźc się w tym wszystkim – szczególnie jeśli piszą swoje pierwsze opowiadania. 

 

Samą krytyką jednak łatwo ich zniechęcić, a szkoda, żeby młodzi ludzie przestawali pisać.

Podczas pisania – tworzenia – łatwo zapomieć o zasadach gramatyki, a nawet ortografii.Większośc pisarzy (nawet tych z wieloletnim stażem) korzysta z pomocy korektorów, nie ma więc co sie dziwić, że pisząc na własną ręke popełniamy błędy.

 

To taka moja dygresja:)

animorf

Nie do końca zgodzę się z autorką co do błędów popełnianych w czasie pisania. Owszem, w trakacie “aktu tworzenia” można ich popełnić masę, ale przed publikacją – jakąkolwiek – wypada je poprawić, a tekst dopieścić, doszlifować, dopracować. Wątpię, żeby np. Sapkowski (czy dowolny inny autor), oddawał wydawnictwu tekst bez żadnej autokorekty, najeżony bykami wszelkiej maści i rodzaju. 

I tak, ja mam masę błędów (poza ortograficznymi na szczęście) po pierwszym pisaniu, bo faktycznie “łapiąc” pomysł bardziej skupiam się na jego zapisaniu. To mi potrafi zająć kilka godzin. A później spędzam dni, czasem tygodnie (oczywiście nie jednym ciągiem) na redakcji i poprawkach. A na koniec i tak jeszcze jakieś drobiazgi zostają, ale sama widzę, że z upływem czasu, gdy nabieram praktyki, jest ich coraz mniej. 

I rozumiem Vyzarta w jego zdziwieniu, bo ja też się dziwię, że ludzie przystępują do konkursu, nie zadbawszy wcześniej o jakość pracy. 

W swoim tekście masz masę błędów, które mogłabyś poprawić samodzielnie, gdybyś tylko przeczytała tekst po kilku dniach, a jeszcze przed publikacją, np:

Zuzka znowu się rozpromieniła i wybiegana na zewnątrz.

To nie jest coś, co wymaga specjalistycznej wiedzy. 

 

Poza tym, jeśli autor nie czuje się na siłach szukać i korygować usterki, to jest jeszcze sporo innych możliwości. Najprostsze to poprosić kogoś o pomoc – z rodziny, znajomych, młodzież ma w szkole nauczycieli j. polskiego, tu na portalu jest betalista…

 

Przepraszam, że tak się rozpisałam i mam nadzieję, że Cię, Autorko, nie uraziłam, ale taka po prostu jest prawda. Chcesz się zaprezentować? Postaraj się zrobić to z jak najlepszej, a nie olewczej strony. 

 

I jeszcze jedno. Piszesz: 

Samą krytyką jednak łatwo ich zniechęcić, a szkoda, żeby młodzi ludzie przestawali pisać.

Głaskaniem po główce i pochwałami nie da się pomóc, bo to nie rozwija, tylko utrwala złe wzorce. Jeśli ktoś chce pisać, to z pokorą przyjmie krytykę i będzie starał się poprawiać błędy, z czasem pisząc coraz lepiej. Jeśli jednak komuś nie chce się popracować nad sobą i warsztatem, to cóż, nie każdy musi pisać. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

“…przekładała nogę na nogę co sprawiało, że jej łuki głupkowato się otwierały i zamykały…” – co to znaczy?

 

Pomysł wydaje mi się dość naiwny, ale po doszlifowaniu mógłby robić za niezłą bajkę. Też mi się spodobało umiejscowienie akcji w czasach okołowspółczesnych. Tylko jak latające smoki nie zauważył ludzi, którzy podeszli ze swoim miastem tuż-tuż? Albo jak ludzie nie zauważyli smoków? Co to, żaden mieszkaniec miasta nigdy na weekendową wycieczkę w góry się nie udał?

Magia ze smoczej energii też jest interesująca, niemniej główny bohater nie wzbudził mojej sympatii, znacznie bardziej do gustu przypadła mi Lalka.

 

Co do wykonania – już powiedziano. W tekście jest dużo drobnych potknięć językowych, niezręcznych sformułowań, literówek, dialogi są miejscami zapisane prawidłowo, a miejscami nie itp. Podszkol warsztat, a będą z Ciebie ludzie ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ludzie nie zwracali uwagi na smoki, ponieważ byli zbyt zajęci, zalatani i nie potrafili dostrzegać niczego poza swoimi portfelami oraz nad miastem unosiły się spaliny, które znacznie ograniczały widoczność.

Smoki wolały trzymać sie zdala od ludzi, którzy tak źle potraktowali inne stworzenia – dlatego szpiegowali miasto po cichu i starali się żyć w ukryciu.

 

Warsztat się szkoli. Powoli.

 

Dziękuję za wszystkie komentarze, każdy z nich jest bardzo pomocny :)

animorf

No i co mogę dodać?

 

Dobry pomysł, wykonanie troszkę niedopieszczone, może z tego być bardzo miła, współczesna bajka. Mnie naiwność dialogów Pazura i Lalki nie przeszkadzała (w końcu to młode smoki), ale już w wypowiedziach maga, szamanki czy mistrza – trochę tak. Czyli: podstylizować, w zależności od osoby wypowiadającej daną kwestię.

 

Jest całkiem nieźle, zrób Autorko, z tego, dobry tekst. ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka