- Opowiadanie: zapomnialemhasla - Dusza wiedźmy

Dusza wiedźmy

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dusza wiedźmy

Obu­dzi­ła się, jak każ­de­go po­ran­ka, z pierw­szy­mi pro­mie­nia­mi słoń­ca wpa­da­ją­cy­mi do nie­wiel­kie­go miesz­ka­nia. Otwo­rzy­ła oczy, przez parę chwil le­ża­ła, pa­trząc w jasne niebo i wdy­cha­jąc po­wie­trze ko­lej­ne­go dnia. Wsta­ła lekko, sprę­ży­stym kro­kiem po­de­szła do okna i ro­zej­rza­ła się po po­kry­tym de­li­kat­nym, póź­no­je­sien­nym śnie­giem świe­cie. De­li­kat­ny po­dmuch uno­sił po­je­dyn­cze płat­ki z drzew, ulicą peł­zły zwiew­ne, białe ję­zy­ki. Wpa­try­wa­ła się w ich harce, aż po­ja­wi­li się pierw­si prze­chod­nie; od­wró­ci­ła się wtedy i po­szła za­pa­rzyć kawy, od dawna roz­po­czy­na­ją­cej ko­lej­ne, bez­na­dziej­ne dni.

Piła gorz­ki, czar­ny napar nie czu­jąc smaku. Jak każ­de­go po­ran­ka roz­pa­mię­ty­wa­ła zmar­no­wa­ne, ze­psu­te życie, w każ­dym calu bę­dą­ce jej wła­snym dzie­łem. Nie miała ocho­ty na ro­bie­nie cze­go­kol­wiek, ale wie­dzia­ła, że kiedy prze­sta­nie od­gry­wać co­dzien­ną tra­gi­ko­me­dię, kiedy zo­sta­nie w domu, w łóżku, pa­trząc w sufit, szczeź­nie, wy­schnie i znik­nie jak jej babka, po­zo­sta­wia­jąc po sobie ma­ło­mów­ną, pół­prze­zro­czy­stą, zimną zjawę, z tą tylko róż­ni­cą, że babkę spo­tka­ło to w wieku osiem­dzie­się­ciu paru lat, ona zaś le­d­wie prze­kro­czy­ła trzy­dziest­kę.

Taki był zwy­kły los wiedźm, a ona po­sta­no­wi­ła kie­dyś, że bę­dzie wiedź­mą. Prze­kli­na­ła to, prze­kli­na­ła wstą­pie­nie na tą ścież­kę mimo ostrze­żeń babki i matki, wie­dzą­cych, jaki los czeka na niej dziew­czy­nę z mia­sta, ma­ją­cą dzie­dzic­two, ale wy­cho­wa­ną z dala od boru, rzeki, pól… Ostrze­ga­ły ją, ale nie mogły za­bro­nić się­gnię­cia po to, co z na­tu­ry się jej na­le­ża­ło.

Kawa skoń­czy­ła się, gruba war­stwa fusów na dnie kubka ukła­da­ła się w fan­ta­zyj­ne kształ­ty, ale wiedź­ma nie zwró­ci­ła na nie uwagi, od­sta­wi­ła na­czy­nie do zlewu. Zer­k­nę­ła na sie­bie, prze­cho­dząc koło lu­stra – przed­wcze­śnie po­sta­rza­ła twarz, zgar­bio­na syl­wet­ka, po­stać wiele lat star­sza niż jej wła­ści­ciel­ka. Bez­wied­nie wzru­szy­ła ra­mio­na­mi; mogła za­dbać o wy­gląd, za­ma­sko­wać znisz­cze­nia, więk­szość tak ro­bi­ła, ale jej jakoś nie za­le­ża­ło. Kie­dyś, na po­cząt­ku, zanim ogar­nę­ło ją znie­chę­ce­nie… ale już nie teraz. Teraz zwie­dza­ła tylko swoją do­me­nę ze świa­do­mo­ścią, że mia­sto nie po­trze­bu­je wiedź­my.

Otwo­rzy­ła drzwi. Klat­ka scho­do­wa po­kry­ta była zbru­nat­nia­łą krwią, któ­rej me­ta­licz­ny odór wwier­cił się w jej noz­drza, przy­pra­wia­jąc o mdło­ści. Cof­nę­ła się do miesz­ka­nia, po­trą­ca­jąc wi­szą­cą przy wyj­ściu wiąz­kę ochron­nych ziół. Wy­lą­do­wa­ły na pod­ło­dze, roz­sie­wa­jąc suchy, uspo­ka­ja­ją­cy aro­mat.

Ode­tchnę­ła, ro­zej­rza­ła się wokół i uświa­do­mi­ła sobie, że wy­da­rze­nia mo­gą­ce do­pro­wa­dzić do ta­kie­go stanu rze­czy nie mo­gły­by ujść jej uwa­dze. Zwidy… Sta­ra­ła się nie my­śleć, o czym świad­czą. Wie­dzia­ła, że nie ma daru ja­sno­wi­dze­nia, miała zaś, jak każda wiedź­ma, skłon­ność do sza­leń­stwa.

Na­ci­snę­ła klam­kę po raz drugi. Wzrok prze­su­nął się po sza­ro­ści pod­ło­gi i ścian, do płuc do­sta­ło się suche blo­ko­we po­wie­trze pod­szy­te zjeł­cza­łym za­pasz­kiem farby olej­nej.

Wy­szła. Po­wo­li scho­dzi­ła bo be­to­no­wych scho­dach, nie roz­glą­da­jąc się. Pra­wie wpa­dła na idącą z na­prze­ciw­ka ku­la­wą są­siad­kę; dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się, lek­kim ru­chem głowy od­rzu­ci­ła z twa­rzy jasne włosy i po­zdro­wi­ła ją. Wiedź­ma od­burk­nę­ła, nawet na nią nie spo­glą­da­jąc.

Ja­sno­wło­sa mi­nę­ła ją, po­zo­sta­wia­jąc za­pach pól i łąk i wiedź­ma do­pie­ro po chwi­li zo­rien­to­wa­ła się, że i ten aro­mat mu­siał być ha­lu­cy­na­cją; od­wró­ci­ła się gwał­tow­nie, ale są­siad­ka znik­nę­ła już w drzwiach swo­jej kwa­te­ry.

Nie lu­bi­ły się, a w każ­dym razie wiedź­ma nie lu­bi­ła ja­sno­wło­sej. Od kiedy pa­mię­ta­ła, czuła nie­chęć do ci­chej, nie­czę­sto wy­cho­dzą­cej z miesz­ka­nia są­siad­ki i kiedy tylko zy­ska­ła od­po­wied­nie umie­jęt­no­ści, nie omiesz­ka­ła urze­czy­wist­nić swych uczuć. Pa­mię­ta­ła tam­ten czas do­kład­nie; miała w sobie ener­gię, wi­dzia­ła na swej dro­dze moż­li­wo­ści i upa­ja­ła się świe­żo po­zna­ną wła­dzą. Ja­sno­wło­są spo­tka­ła wtedy przed blo­kiem, sto­ją­cą z ja­kimś szem­ra­nym to­wa­rzy­stwem ta­ra­su­ją­cym cały chod­nik. Po­czu­ła wście­kłość, która szyb­ko prze­kształ­ci­ła się w sa­tys­fak­cję – miała już moż­li­wo­ści po­zwa­la­ją­ce na od­po­wied­nią re­ak­cję. Spo­koj­nie prze­szła przez grupę, prze­pra­sza­jąc i przy­pad­kiem do­ty­ka­jąc dziew­czy­ny; chyba nie zwró­ci­li na nią uwagi, po­trą­co­na nie za­szczy­ci­ła jej nawet spoj­rze­niem. Wiedź­ma spo­koj­nie prze­szła i po­szła dalej, zaś w nocy od­pra­wi­ła ry­tu­ał, wsku­tek któ­re­go od na­stęp­ne­go po­ran­ka są­siad­ka cho­dzi­ła, ku­le­jąc. Pa­mię­ta­ła zawód, jaki po­czu­ła wi­dząc efekt swo­ich za­bie­gów – chcia­ła uzie­mić ją cał­ko­wi­cie, po­sa­dzić na wózku in­wa­lidz­kim, ale prze­szko­dził brak do­świad­cze­nia, jakiś drob­ny błąd pod­czas od­pra­wia­nia ob­rzę­dów… Z cza­sem uzna­ła jed­nak, że samo oku­la­wie­nie jest lep­sze – zu­peł­nie spa­ra­li­żo­wa­na dziew­czy­na za­pew­ne prze­sta­ła­by się po­ka­zy­wać, a może i wy­pro­wa­dzi­ła ze swo­je­go trze­cie­go pię­tra, po­zba­wia­jąc ją moż­li­wo­ści ob­ser­wo­wa­nia swo­je­go dzie­ła.

Jakiś czas póź­niej wiedź­ma uzna­ła, że ja­sno­wło­sa radzi sobie i tak zbyt do­brze i od­pra­wi­ła ko­lej­ny ry­tu­ał; miała wy­star­cza­ją­co do­świad­cze­nia, by do­kład­nie za­pla­no­wać jego efek­ty i była pewna, że nie po­peł­ni­ła błędu… Mimo to jej za­bie­gi nie od­nio­sły żad­ne­go skut­ku. Nie­chęć wiedź­my, nieco osła­bła od czasu po­gnę­bie­nia są­siad­ki, wy­bu­chła z nową siłą, tym bar­dziej, że oka­le­czo­na dziew­czy­na z ci­chej i ra­czej nie­uprzej­mej prze­isto­czy­ła się w osobę za­do­wo­lo­ną z sie­bie i uj­mu­ją­co grzecz­ną. Po po­cząt­ko­wym okre­sie wście­kłych prób z wy­ko­rzy­sta­niem coraz bar­dziej wy­myśl­nych metod uzna­ła, że za­pew­ne sama, pierw­szym, wa­dli­wym ry­tu­ałem za­pew­ni­ła swo­jej ofie­rze im­mu­ni­tet. Gdzieś w głębi duszy czuła, że przy­ję­ła to wy­ja­śnie­nie jako naj­ła­twiej­sze do znie­sie­nia, ale jej po­cząt­ko­wa ener­gia i en­tu­zjazm były już wtedy dużo mniej­sze niż na po­cząt­ku wę­dró­wek po wiedź­miej ścież­ce, a w myśli wkra­da­ło się już znie­chę­ce­nie.

Nie­chęć do są­siad­ki sta­wa­ła się coraz mniej istot­na w po­rów­na­niu z tymi pro­ble­ma­mi, aż z całej spra­wy po­zo­sta­ły tylko krót­kie chwi­le sa­tys­fak­cji, kiedy wi­dzia­ła ja­sno­wło­są z tru­dem wcho­dzą­cą po scho­dach… Cza­sem, w gor­sze dni, pró­bo­wa­ła ja­kichś uro­ków, jed­nak bez wiary w ich sku­tecz­ność; miały one jed­nak wpływ te­ra­peu­tycz­ny, będąc jedną z tych rze­czy, w które po­tra­fi­ła jesz­cze za­an­ga­żo­wać reszt­ki am­bi­cji. Ko­lej­ne nie­po­wo­dze­nia w szko­dze­niu są­siad­ce od­bi­ja­ła sobie na in­nych i z cza­sem stało się to sta­łym punk­tem w pro­gra­mie sztu­czek po­zwa­la­ją­cych jej za­cho­wać emo­cjo­nal­ną więź z rze­czy­wi­sto­ścią.

*

-No gdzie le­ziesz, głu­pia babo – kie­row­ca czar­ne­go BMW le­d­wie za­ha­mo­wał przed pa­sa­mi, na które wtar­gnę­ła wiedź­ma. Spoj­rza­ła na niego prze­lot­nie, wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i po­szła dalej. Za­śmia­ła się bez­gło­śnie, kiedy sil­nik sa­mo­cho­du zgasł, a w ja­dą­cym za nim tram­wa­ju za­wio­dły ha­mul­ce. Wście­kły kie­row­ca wy­gra­mo­lił się z auta i ru­szył za nią. Po­czu­ła szyb­sze bicie serca, ale nie łu­dzi­ła się, że jest to sku­tek stra­chu czy choć­by pod­nie­ce­nia dzie­ją­cy­mi się wy­da­rze­nia­mi; zbyt do­brze wie­dzia­ła, co się w naj­bliż­szych chwi­lach wy­da­rzy i od­czu­wa­ła mniej wię­cej tyle emo­cji, co przy ko­lej­nym oglą­da­niu śred­nio zaj­mu­ją­ce­go filmu. Za­dysz­kę po­wo­do­wał sam me­cha­nizm rzu­ca­nia uroku. Wo­la­ła od­cią­gnąć ofia­rę dość da­le­ko od po­ten­cjal­nych świad­ków i mu­sia­ła zro­bić to na tyle szyb­ko, by ta nie zo­rien­to­wa­ła się w sy­tu­acji. Ener­gię na to urok czer­pał z jej wła­snych sił spra­wia­jąc, że mę­czy­ła się po­dwój­nie, ob­cią­żo­na wy­sił­kiem swoim i ofia­ry. Nie po­tra­fi­ła tego obejść i nie za bar­dzo miała kogo za­py­tać od czasu, kiedy widmo babki za­sty­gło w oknie, z tru­dem po­zwa­la­jąc po sobie po­znać, że w ogóle ją roz­po­zna­je.

Agre­sor do­go­nił ją po nie­dłu­giej chwi­li; gdyby oce­nił sy­tu­ację trzeź­wo, zo­rien­to­wał­by się, że znaj­du­je się po­dej­rza­nie da­le­ko od swo­je­go roz­bi­te­go sa­mo­cho­du, a zgiełk two­rzą­ce­go się na miej­scu zda­rze­nia zbie­go­wi­ska ucichł po­dej­rza­nie szyb­ko, już po paru kro­kach po­go­ni. Nie zmie­ni­ło­by to ani o jotę jego sy­tu­acji, ale wiedź­ma za­wsze miała na­dzie­ję na tą chwi­lę prze­ra­że­nia albo cho­ciaż nie­pew­no­ści uroz­ma­ica­ją­cej spo­wsze­dnia­łą już złość, która ba­wi­ła ją coraz mniej.

Od­wró­ci­ła się.

-Ty stara… – na­past­nik za­milkł w pół kwe­stii, omal na nią nie wpa­da­jąc. Od­su­nę­ła się, prze­pu­ści­ła go bo­kiem. Za­chwiał się, ale zła­pał­by rów­no­wa­gę, gdyby nie lek­kie kop­nię­cie pod ko­la­nem. Runął na zie­mię. Wiedź­ma pa­trzy­ła, nie ru­sza­jąc się.

Wstał z prze­kleń­stwem na ustach i rzu­cił się w jej kie­run­ku, młó­cąc wiel­ki­mi dłoń­mi. Od­su­nę­ła się, cią­gle nie uży­wa­ła magii. Prze­cią­ga­ła po­tycz­kę, ro­bi­ła uniki, cza­sem ude­rza­ła, nie czy­niąc więk­szej krzyw­dy, bar­dziej dla roz­ju­sze­nia na­past­ni­ka. Mimo do­świad­cze­nia i zwin­no­ści otrzy­ma­ła kilka ude­rzeń; po jed­nym z nich, w ucho i twarz, omal nie stra­ci­ła przy­tom­no­ści. Czuła krew pły­ną­cą po twa­rzy i szyi, szum do­bie­ga­ją­cy z kon­tu­zjo­wa­ne­go ucha, coraz więk­sze zmę­cze­nie i prze­wa­gę agre­so­ra. Zwle­ka­ła. Ko­lej­ne dwa ude­rze­nia wy­ci­snę­ły jej po­wie­trze z płuc, a zwa­żyw­szy na za­dysz­kę, pra­wie udu­si­ły. Po­ciem­nia­ło jej w oczach.

Za­wsze w ta­kich chwi­lach za­sta­na­wia­ła się czy wła­śnie nie po­zwo­li­ła na­past­ni­ko­wi na zbyt wiele. Czy ko­lej­ny cios nie po­zba­wi jej zu­peł­nie świa­do­mo­ści i nie zgi­nie w ciem­nym za­uł­ku, zma­sa­kro­wa­na przez roz­ju­szo­ną be­stię, w którą za­mie­nia­ła przy­pad­ko­we­go, choć ma­ją­ce­go ku temu pre­dys­po­zy­cje czło­wie­ka. Czy do ciem­ne­go miesz­ka­nia nie po­wró­ci zimne, białe widmo bu­dzą­ce li­tość wie­dzą­cych i ir­ra­cjo­nal­ny lęk u tych po pro­stu nieco wraż­liw­szych.

Zwy­kle w pew­nym mo­men­cie po­ja­wiał się lęk, że to wła­śnie teraz – wtedy wkra­cza­ła na ścież­kę i od­wra­ca­ła sy­tu­ację.

Tym razem lęk się nie po­ja­wił. Za­dzia­łał roz­są­dek, kiedy tak na­praw­dę zro­bi­ło się już za późno. Prze­ho­lo­wa­ła, stra­ci­ła ra­chu­bę ude­rzeń, które mogła przy­jąć i w pew­nym mo­men­cie po­czu­ła, jak krew od­pły­wa z jej głowy. Osu­nę­ła się na zie­mię. Za­czę­ła przy­wo­ły­wać moc, ale wie­dzia­ła, że nie zdąży.

Ko­lej­ne ciosy nie pa­da­ły. Opa­no­wa­ła sła­bość i spoj­rza­ła na prze­ciw­ni­ka – zwi­jał się z bólu po tym, jak w oko wy­strze­li­ła mu po­cią­gnię­ta w cza­sie jej upad­ku ga­łąz­ka. Tym razem ścież­ka obro­ni­ła swoją adept­kę. Do­koń­czy­ła pro­sty urok, po­czu­ła na­pływ siły. Po­zwo­li­ła prze­ciw­ni­ko­wi dojść do sie­bie na tyle, by mógł sku­pić się na czymś poza swoim okiem i chwy­ci­ła go za gar­dło. Szarp­nął się, ale nie miał szans. Wi­dzia­ła jego strach.

-Mam dzie­ci – bez­sen­sow­nie wy­char­czał ostat­kiem sił.

-Nie wiem, o co ci cho­dzi – po­wie­dzia­ła cicho i wy­raź­nie – Ja nie mam żad­nych dzie­ci.

Trzy­ma­ła, pa­trząc w za­cho­dzą­ce mgłą oczy, aż szarp­nął się, wy­prę­żył i znie­ru­cho­miał.

Od­rzu­ci­ła obrzy­dli­we, za­nie­czysz­czo­ne zwło­ki i od­ru­cho­wo wy­tar­ła rękę w płaszcz.

Cią­gle nic nie czuła.

Z wy­jąt­kiem ostre­go jak drza­zga, bia­łe­go chło­du. Pierw­szy raz po­czu­ła igłę z zim­ne­go dia­men­tu, pro­wa­dzą­cą wiedź­my po ścież­ce.

*

Obu­dzi­ła się w środ­ku nocy, choć tego nie pla­no­wa­ła. Nie pa­mię­ta­ła, by coś ta­kie­go miało miej­sce kie­dy­kol­wiek wcze­śniej – mu­sia­ło wy­da­rzyć się coś wy­jąt­ko­we­go. Po chwi­li wie­dzia­ła już, że cho­dzi o po­łu­dnio­wy kra­niec mia­sta. Wy­czu­ła ema­nu­ją­ca stam­tąd, dziką siłę, roz­le­wa­ją­cą się ni­czym po­że­ra­ją­cy suchą trawę pło­mień. Za­dy­go­ta­ła, przy­tło­czo­na tym uczu­ciem, a we­wnętrz­ny chłód roz­rósł się, spo­tęż­niał, jakby wy­czu­wa­jąc wroga.

Po nie­dłu­gim cza­sie wszyst­ko uci­chło, ale tej nocy już nie za­snę­ła.

*

Nikt jej nie szu­kał. Zwy­kle, zanim mogła za­szyć się w domu, by dojść do sie­bie, mu­sia­ła mylić tropy, ma­sko­wać swoje związ­ki ze znaj­do­wa­ny­mi wcze­śniej czy póź­niej tru­pa­mi. Nie sta­no­wi­ło to trud­no­ści, ale dość istot­ną nie­wy­go­dę. Tym razem, choć wie­dzia­ła, że ze wzglę­du na oko­licz­no­ści denat zo­stał zna­le­zio­ny bar­dzo szyb­ko, nikt nie kwa­pił się do po­szu­ki­wa­nia spraw­ców.

Po­dej­rze­wa­ła, że ma to jakiś zwią­zek z po­łu­dniem mia­sta, ale była zbyt zmal­tre­to­wa­na, by choć­by przyj­rzeć się na­wie­dzo­nej oko­li­cy. Prze­le­ża­ła kilka dni, z jed­nej stro­ny od­zy­sku­jąc siły, z dru­giej – czu­jąc coraz więk­szą pre­sję nie­zna­ne­go, po któ­rym nie spo­dzie­wa­ła się przy­ja­znych za­mia­rów.

O wszyst­kim do­wie­dzia­ła się, kiedy po ty­go­dniu opu­ści­ła miesz­ka­nie uda­jąc się na tra­dy­cyj­ny ob­chód. Smok wy­lą­do­wał na Rudej Górze, jed­nym z naj­wyż­szych wzgórz w mie­ście. Po­żarł kilku spa­ce­ro­wi­czów, wzbu­dził zro­zu­mia­łą sen­sa­cję, zo­stał ob­fo­to­gra­fo­wa­ny, po czym zwi­nął się w kłę­bek na samym szczy­cie. Po­nie­waż przez na­stęp­ne dni za­cho­wy­wał się spo­koj­nie, zdą­żył nieco spo­wsze­dnieć. Dzien­ni­ka­rze lo­kal­nych gazet roz­je­cha­li się do zwy­kłych zajęć, tłum ga­piów zmniej­szył się do kilku gru­pek cze­ka­ją­cych na wi­do­wi­sko, naj­le­piej za­wie­ra­ją­ce w pro­gra­mie za­gła­dę któ­rejś z in­nych gru­pek, ewen­tu­al­nie paru żoł­nie­rzy z od­dzia­łów za­bez­pie­cza­ją­cych wzgó­rze. Nikt co praw­da nikt nie wie­dział, jak po­stę­po­wać ze smo­kiem, ale uży­cie woj­ska i służb kry­zy­so­wych wy­da­wa­ło się dość na­tu­ral­nym roz­wią­za­niem. Być może od­mien­ne zda­nie mieli żoł­nie­rze, stra­ża­cy czy me­dy­cy, któ­rym wy­pa­da­ły służ­by w po­bli­żu nie­prze­wi­dy­wal­ne­go prze­ciw­ni­ka, ale ich jakoś nie py­ta­no, wy­cho­dząc z słusz­ne­go wnio­sku, że i tak zo­sta­ną prze­gło­so­wa­ni.

Wiedź­ma po­ja­wi­ła się pod Rudą Górą po ko­lej­nych kilku dniach, kiedy be­stią in­te­re­so­wa­li się już tylko naj­wy­tr­wal­si. Ol­brzy­mi jasz­czur wciąż oku­po­wał spłasz­czo­ny szczyt, błysz­cząc w po­ran­nym słoń­cu zło­to-zie­lo­ny­mi łu­ska­mi. Uczu­cie, które obu­dzi­ło ją tam­tej nocy, po­ja­wia­ło się w po­bli­żu Góry nie­zbi­cie do­wo­dząc, że z ja­kie­goś po­wo­du wy­czu­ła jego przy­by­cie.

*

Widmo babki jak zwy­kle stało w oknie, nie­chęt­nie re­agu­jąc na próby kon­tak­tu.

Wiedź­ma w głębi duszy nie­zbyt się temu dzi­wi­ła; przed laty wy­mu­si­ła na an­te­nat­ce wpro­wa­dze­nie na ścież­kę i stara, choć nie miała prawa od­mó­wić, czuła się od­po­wie­dzial­na za błąd wnucz­ki. Ode­szła jak na wiedź­mę przed­wcze­śnie, sto­jąc w oknie i od­pro­wa­dza­jąc wzro­kiem po­wra­ca­ją­cą do mia­sta dziew­czy­nę, kiedy po ko­lej­nych jej od­wie­dzi­nach zro­zu­mia­ła, że w żaden spo­sób nie może już jej pomóc.

Od tam­te­go czasu nie­wie­le zmie­ni­ło się w na­le­żą­cej do babki cha­łu­pie. Coraz grub­sza war­stwa kurzu za­ście­la­ją­ca po­wierzch­nie przy­po­mi­na­ła o mi­ja­ją­cych la­tach, a jego gęsty tuman, wzbu­dzo­ny przez otwar­cie drzwi, zu­peł­nie prze­sło­nił coraz bled­sze widmo. Miej­sco­wi omi­ja­li do­mo­stwo sze­ro­kim łu­kiem, słusz­nie po­dej­rze­wa­jąc, że nie jest ono zbyt przy­ja­zne.

Wiedź­ma po­cze­ka­ła, aż kurz opad­nie i po­de­szła bli­żej. Babka pa­trzy­ła przez brud­ną szybę. W końcu ode­zwa­ła się ci­chym, chłod­nym szep­tem.

-Przy­szłaś robić mi wy­rzu­ty?

-Nie. Przy­szłam po wie­dzę.

-Po­ka­za­łam ci całą ścież­kę. Nie wiesz mniej niż ja.

-Nie wiem o smo­kach.

Widmo ode­rwa­ło wzrok od okna i zwró­ci­ło się ku dziew­czy­nie.

-Nie na­uczę cię wzy­wać smoka.

-Nie chcę wzy­wać smo­ków. Opo­wiedz mi o nich.

-Nie. Nie po­trze­bu­jesz umar­łej wie­dzy o mar­twych stwo­rze­niach.

Młoda par­sk­nę­ła.

-Je­den sie­dzi na wzgó­rzu w mie­ście. Wy­czu­łam jego przy­by­cie.

Na długa chwi­lę za­pa­dła cięż­ka cisza.

-Uni­kaj go. Ucie­kaj.

-Dla­cze­go?

-Ucie­kaj przed smo­kiem.

Widmo za­czę­ło bled­nąć. Wiedź­ma wy­czu­ła, że babka, choć od lat nie­ży­wa, od­czu­wa strach.

-Dla­cze­go się boisz?

Cisza.

Ukłu­cie chło­du tkwią­ce w jej duszy stało się nie­zno­śne. Oczy­ma wy­obraź­ni zo­ba­czy­ła sie­bie, zimną, białą i pół­prze­zro­czy­stą, tkwią­cą w oknie miesz­ka­nia i oglą­da­ją­cą wciąż ta­kich sa­mych prze­chod­niów, upar­cie nie­do­strze­ga­ją­cych jej za­ma­za­nej syl­wet­ki.

Widmo babki po­krę­ci­ło głową.

-Na­wet tego nie bę­dzie – ode­zwa­ło się, od­ga­du­jąc, o czym myśli.

-Co to zna­czy?

-Smo­czy ogień spali wszyst­ko. Nie oszczę­dzi dia­men­tu… Spali duszę.

*

Pa­trzy­ła w sufit. Nie wsta­ła z pierw­szym brza­skiem, choć pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca obu­dzi­ły ją jak zwy­kle. Le­ża­ła do po­łu­dnia, stu­diu­jąc pęk­nię­cia bia­łej farby.

I było jej zimno.

*

Wiel­ki jasz­czur nie wy­ka­zy­wał spe­cjal­nej ak­tyw­no­ści. Ko­lej­ne dni spę­dzał, leżąc na szczy­cie wzgó­rza, z rzad­ka zmie­niał po­zy­cję, nie po­lo­wał i nie latał. Miej­sco­wi prze­sta­li oka­zy­wać mu za­in­te­re­so­wa­nie, raz na jakiś czas przy­by­wał ktoś z da­le­ka, jed­nak nie­ru­cha­wy smok był mniej in­te­re­su­ją­cy niż ka­me­le­on w ter­ra­rium, więc i tego typu od­wie­dzi­ny zda­rza­ły się coraz rza­dziej.

Wiedź­ma przez kilka ty­go­dni trzy­ma­ła się z dala od be­stii, ale w końcu, sama nie do końca wie­dząc w jaki spo­sób, zna­la­zła się w oko­li­cy Góry. Smok lu­stro­wał wła­śnie oko­li­cę, ob­ra­cał ro­ga­tą głowę, wpa­try­wał się w ko­lej­ne od­cin­ki ho­ry­zon­tu i wę­szył. Wiedź­ma skry­wa­ła się pod uro­kiem, ale nie wie­dzia­ła czy jej magia w ogóle na be­stię dzia­ła.

Wpa­try­wa­ła się w smoka i wy­obra­ża­ła sobie, że owie­wa i uni­ce­stwia ją jego pło­mień. Moż­li­wo­ści śmier­ci, praw­dzi­wej śmier­ci, po wielu la­tach kro­cze­nia ścież­ką była dla niej czymś nowym. Przy­zwy­cza­iła się już do losu wiedźm, do ku­la­wej nie­śmier­tel­no­ści, która ją cze­ka­ła.

Stwier­dzi­ła ze zdu­mie­niem, że myśl o smo­czym pło­mie­niu budzi w niej nie­od­czu­wa­ną od lat nie­pew­ność, a serce przy­spie­sza nie na sku­tek dzia­ła­nia za­klę­cia.

*

Ku­ter­no­gę spo­tka­ła, wra­ca­jąc spod Rudej Góry. Wy­prze­dzi­ła ją na scho­dach, z przy­zwy­cza­je­nia po­trą­ca­jąc. Burk­nę­ła nie­wy­raź­ne „prze­pra­szam” i ru­szy­ła dalej.

Ja­sno­wło­sa spoj­rza­ła na plecy swej prze­śla­dow­czy­ni i uśmiech­nę­ła się. Gdyby wiedź­ma od­wró­ci­ła się w tym mo­men­cie, spoj­rza­ła­by pro­sto w sym­pa­tycz­ną, cie­płą twarz wy­ra­ża­ją­cą wszel­kie dobre uczu­cia.

Za­pew­ne obu­dzi­ło­by to w niej ja­kieś po­dej­rze­nia, bo zwy­kle oce­nia­ła sy­tu­ację trzeź­wo. Nie zmie­ni­ło­by to jed­nak ani o jotę jej sy­tu­acji, a ja­sno­wło­są nie­wie­le ob­cho­dzi­ło, co wiedź­ma myśli i czuje.

*

Szła po trzesz­czą­cym śnie­gu, wdy­cha­jąc zimne, ostre po­wie­trze, któ­re­go chłód nie umy­wał się jed­nak do chło­du dia­men­to­wej igły tkwią­cej w głębi jej duszy. Śli­zga­ła się na zmro­żo­nych, zgni­łych li­ściach; pod­cho­dząc pod cał­kiem stro­me zbo­cze, w wielu miej­scach mu­sia­ła po­ma­gać sobie rę­ka­mi. Wy­czu­wa­ła obec­ność po­two­ra, jego dziką, złą siłę skie­ro­wa­ną prze­ciw niej. Wspi­na­ła się wy­trwa­le, aż wy­szła na po­la­nę roz­cią­ga­ją­ca się po­ni­żej szczy­tu.

Smok ob­rzu­cił wiedź­mę uważ­nym spoj­rze­niem, le­ni­wie roz­wi­nął skrzy­dła, wy­star­to­wał z nie­spo­dzie­wa­ną gra­cją i ru­szył w jej kie­run­ku, za­ta­cza­jąc sze­ro­kie koło.

Zna­jo­me uczu­cie na­si­li­ło się, ale w chwi­lę potem osła­bło… Pa­trzy­ła na nad­la­tu­ją­ce­go po­two­ra i czuła, że coś jej umknę­ło…

…ale nie miała już czasu na roz­my­śla­nia. Be­stia za­ata­ko­wa­ła, wiedź­ma przy­pa­dła do ziemi i po­czu­ła po­dmuch cięż­kie­go skrzy­dła, które prze­su­nę­ło się cen­ty­me­try ponad nią. Wsta­ła, prze­bie­gła w kie­run­ku ścia­ny drzew, mię­dzy któ­ry­mi za­ma­ja­czy­ła zna­jo­ma syl­wet­ka…

…smok na­wró­cił i wy­pluł jęzor ognia, któ­re­go unik­nę­ła, prze­bi­ja­jąc się przez po­tęż­ną zaspę. Za­skwier­cza­ła pa­ru­ją­ca na roz­grza­nych do czer­wo­no­ści ka­mie­niach woda, spa­lo­na zie­mia od­cię­ła jej pro­stą drogę do lasu…

…babka nie uwie­rzy­ła, że po­ja­wie­nie się smoka w miej­scu od­da­lo­nym o kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów mogło wy­bu­dzić ją z głę­bo­kie­go snu…

…lęk przy­szedł nagle, ale zwle­ka­ła z wkro­cze­niem na ścież­kę…

…za­trzy­ma­ła się gwał­tow­nie. Smok minął ją w pę­dzie, le­d­wie uchro­nił się przed zde­rze­niem ze zbo­czem i za­czął na­bie­rać wy­so­ko­ści…

…oka­za­ło się, że babka miała rację…

…smok pi­ko­wał, unik­nę­ła jego pa­zu­rów na­głym zwro­tem w prawo, od razu od­bi­ła w lewo i kiedy my­śla­ła już nad na­stęp­nym ru­chem, cięż­kie ude­rze­nie w plecy po­zba­wi­ło ją tchu. Upa­dła, czu­jąc roz­dzie­ra­ją­cy ból. Nie mogła po­ru­szać no­ga­mi. Wra­cał.

Krew na klat­ce scho­do­wej. Za­pa­chy.

Be­stia wy­lą­do­wa­ła i spoj­rza­ła na nią żół­ty­mi śle­pia­mi.

Ścież­ka nie upo­mi­na­ła się o swoją adept­kę.

Zro­zu­mia­ła.

Ośle­pia­ją­co biały pło­mień ude­rzył w bez­wład­ne ciało.

Po­my­śla­ła, że to wszyst­ko jest bar­dzo skom­pli­ko­wa­ne i że smo­czy ogień jest czy­sty i pro­sty. A potem dusza wiedź­my po­czu­ła cie­płe tchnie­nie wia­tru spa­la­ją­ce od­wiecz­ny dia­ment i sama spło­nę­ła w ja­snym roz­bły­sku, po któ­rym już na za­wsze za­pa­dła ciem­ność.

*

Ja­sno­wło­sa, opar­ta o pień mło­dej brzo­zy, pa­trzy­ła na ostat­nie chwi­le są­siad­ki. Po­czu­ła się za­wie­dzio­na, uświa­do­miw­szy sobie, że w isto­cie to nie jej mi­ster­ny plan skło­nił wiedź­mę do sza­leń­czej próby… Sa­tys­fak­cja nie była pełna. Po­nie­waż jed­nak miała ra­czej dobre serce, w końcu uzna­ła, że samo we­zwa­nie smoka i przez to za­fun­do­wa­nie wiedź­mie krót­kie­go, ale in­ten­syw­ne­go pie­kła wy­rów­nu­je ich ra­chun­ki.

Szcze­gól­nie, że swoją nogę po­tra­fi­ła ule­czyć od ręki.

Koniec

Komentarze

O, nie­ty­po­we wpro­wa­dze­nie wiedź­my do akcji. Koń­ców­ka w dużej czę­ści prze­wi­dy­wal­na, ale może tak miało być. Ech, pa­skud­nie po­strze­gasz wiedź­my… Męż­czy­zna. ;-)

Jeśli cho­dzi o warsz­tat: po­wtó­rze­nia, in­ter­punk­cja ku­le­je, “ta” od­mie­nia się nieco ina­czej niż są­dzisz, ale ogól­nie nie jest źle.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Naj­dziw­niej­sze w tym tek­ście jest to, że pierw­sza część jest na­pi­sa­na wy­raź­nie go­rzej od resz­ty. To dość dziw­ne.

Sama hi­sto­ria jest wła­ści­wie dość cie­ka­wa. Głów­na bo­ha­ter­ka budzi we mnie nie­chęć, ale fakt, że budzi we mnie ja­kie­kol­wiek uczu­cia, świad­czy o tym, że jest w miarę wia­ry­god­nie skon­stru­owa­na. Tro­chę nie prze­ma­wia do mnie motyw smoka. A wła­ści­wie nie prze­ma­wia do mnie to, że w mie­ście po­ja­wił się mi­tycz­ny stwór, a lu­dzie po ja­kimś cza­sie prze­szli nad nim do po­rząd­ku dzien­ne­go. Zwłasz­cza, że wcze­śniej zjadł kilku prze­chod­niów. Dla­cze­go nie pró­bo­wa­no go schwy­tać? Zneu­tra­li­zo­wać?

O, w końcu wiedź­ma oka­za­ła się wiedź­mą, a nie – jak prze­waż­nie – dobrą wróż­ką, tyle że w czer­ni  i ciem­nym ma­ki­ja­żu. Za po­stać plus. Resz­ta – też cał­kiem nie­zła, z uwzględ­nie­niem uwag przed­pi­ś­ców.

Sorry, taki mamy kli­mat.

O, znów udało mi się za­lo­go­wać; rzad­ka spra­wa ostat­ni­mi czasy, coś mi to oprzy­rzą­do­wa­nie forum nie ban­gla.

@vy­zart – jesz­cze dziw­niej­sze jest to, że po­czą­tek pi­sa­ło mi się dużo ła­twiej niż ko­niec… Ale tak już mam, tyle że tym razem moja eta­to­wa pierw­sza czy­tel­nicz­ka miała ważny eg­za­min 15 stycz­nia i nie zdą­ży­ła prze­czy­tać i wy­śmiać błę­dów.

A z mo­ty­wem smoka… Za­sta­na­wia­łem się, jak na tego typu atrak­cję za­re­ago­wa­ło­by nasze spo­łe­czeń­stwo (w za­sa­dzie był to punkt wyj­ścia opo­wia­da­nia, resz­tę bu­do­wa­łem wokół onego smoka z przed­mie­ścia) i do­sze­dłem do wnio­sku, że po­cząt­ko­we za­in­te­re­so­wa­nie plus póź­niej­sze spo­wsze­dnie­nie może nie jest sce­na­riu­szem naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nym, ale skoro spraw­dza się w od­nie­sie­niu do pra­wie każ­dej nie­nad­przy­ro­dzo­nej sen­sa­cji, to nad­uży­cie, ja­kie­go się do­pusz­czam, mie­ści się w gra­ni­cach to­le­ran­cji… Nie takie smoki już się igno­ro­wa­ło.

Tak na mar­gi­ne­sie – nie bez zna­cze­nia było to, że kon­stru­ując tekst w taki spo­sób na­stra­ja­łem się nieco sur­re­ali­stycz­nie, co po­ma­ga­ło mi w ko­lej­nych li­nij­kach. Może jest to w ja­kiejś mie­rze wy­ja­śnie­nie pierw­szej Two­jej uwagi.

 

@Se­th­ra­el – a dzię­ku­ję, dodam tylko, że wiedź­my można lubić albo nie lubię, ale za­wsze z trwoż­li­wym sza­cun­kiem. Wiedź­ma zro­bio­na, tak jak pi­szesz, na dobrą wróż­kę, może bu­dzić sym­pa­tię, ale wiem ską­d­inąd, że im samym bar­dziej za­le­ży na tym lęku i dy­stan­sie.

nie da rady

Cie­ka­we opo­wia­da­nie, na­pi­sa­ne cał­kiem nie­źle (nie wolne od po­tknięć, ale jak naj­bar­dziej ja­dal­ne), wiedź­ma jest in­te­re­su­ją­cą po­sta­cią i spodo­bał mi się opis re­ak­cji spo­łe­czeń­stwa na smoka ; )

Tro­chę może nie ogar­niam tylko tego, czemu wiedź­ma po­szła do smoka i dała się zabić…

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Cie­ka­wa bo­ha­ter­ka, wiedź­ma-fru­strat­ka wy­ła­do­wu­ją­ca się na lu­dziach, po pro­stu zła do końca takim co­dzien­nym, małym złem. W kwe­stii zo­bo­jęt­nie­nia na smoka przy­znał­bym ci rację, gdyby nie ci zje­dze­ni prze­chod­nie – wtedy pada po­le­ce­nie uśpie­nia lub od­strze­le­nia.

No wła­śnie, naj­więk­sza dziu­ra to: dla­cze­go tam po­szła? Ja­sno­wło­sa użyła swo­je­go uroku? O jeden ele­ment za dużo scho­wa­łeś przed czy­tel­ni­kiem.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Jak na opo­wia­da­nie o smoku, smoka tu bar­dzo mało, a i uka­za­ny tak jakby nie cał­kiem smo­czo. Za to cza­row­ni­ca zdała mi się jakoś mało zo­rien­to­wa­na w sy­tu­acji – czy przez tyle lat nie po­ła­pa­ła się, że ja­sno­wło­sa są­siad­ka nie wy­pa­dła sroce spod ogona?

Sporo błę­dów, ale skoro do tej pory nie zo­sta­ły po­pra­wio­ne, dałam sobie z nimi spo­kój.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Re­gu­la­to­rzy – dzię­ki za od­wie­dzi­ny; opo­wia­da­nie po­wsta­ło tro­chę na ła­pu-ca­pu, więc ge­ne­ral­nie – jak sama za­uwa­ży­łaś – nie do końca trzy­ma się kupy i wy­ma­ga grun­tow­ne­go re­mon­tu (o ile w ogóle jest sens co­kol­wiek z nim robić)… Tyle, że na razie nie mam na ten re­mont po­my­słu, więc sobie wisi i stra­szy takie nie­do­pra­co­wa­ne ;)

nie da rady

Prze­mknę­łam szyb­ciut­ko, rach ciach, więc nie zdą­ży­łam się wy­stra­szyć. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka