- Opowiadanie: zbieracznik - Smoczy Trup

Smoczy Trup

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Smoczy Trup

Smoczy Trup

Spotkanie z Trupem jest już dość niespotykane w tym świecie… Nieumarłe Polowanie zakończyło się nadspodziewanym sukcesem! Ostatki złych mocy, które niegdyś opanowywały cały świat, przepadły niemal w jeden Święty Tydzień. Z okazji Świętego Tygodnia organizowane są festiwale, jarmarki, święta, uroczystości i nabożeństwa by uczcić pamięć o tym jakże wspaniałym wydarzeniu. W pierwszym dniu odbywały się modlitwy i parady procesyjne, ażeby uczcić pierwej dusze zmarłych w trakcie Nieumarłego Polowania. W ciągu następnych 4 dni odbywają się jarmarki, uroczystości, uczty, biesiady i pomniejsze formy uczczenia Świętego Tygodnia, zaś w ciągu ostatnich 2 dni odbywa się Wielki Festiwal, na który zjeżdżają się wszyscy mieszkańcy królestwa, w którym z okazji, którego to absolutnie każdy jest zwolniony ze swoich obowiązków by móc bawić się w najlepsze choć raz do roku. Cóż, osobiście świetnie się bawiłem, dopóki nie spotkałem TRUPA… Ale niebyle jakiego trupa, to były nieumarłe szczątki… SMOKA! Mityczne stworzenie, znane tylko starożytnym, spotkane zupełnie przypadkowo, tak po prostu… w lesie? Ten świat jest naprawdę zdrowo szajbnięty!

Nazywam się Sobierad, Sobierad Pasmaty. Skąd to „Pasmaty”? Otóż, w moim plemieniu do imienia dopiera się przydomek odpowiedni do charakterystycznej części naszego wyglądu np. Krzywonos, Urwiząb, Szramas czy Kulas… a moja pochodzi od złotych pasm wśród mych szatynowych włosów. Przy imionach, które wymieniłem Pasmaty brzmi naprawdę świetnie! Mimo wszystko Rufus mnie wyśmiał… Ach no tak, nie wiecie przecież kim jest Pan R. Otóż tak nazywa się nasz smoczy truposz, którego imię brzmi wręcz komicznie, a mimo to wyśmiano mój przydomek… Smoki, a tym bardziej nieumarłe gady nie mają raczej poczucia humoru. Kiedyś chciał mnie wręcz rozszarpać, za słowa, których przytoczyć nie mogę, gdyż od tego może zależeć moje życie i to nie na żarty… Ten kto wpadł na jakże genialny pomysł, by smoki potrafiły czytać był co najmniej wredny! Cóż mimo wszystko bardzo polubiłem Rufusa, zawsze ratował mnie z opresji np. kiedy bandyci omal nie zadźgali mnie na śmierć w północnych krainach, albo gdy burza piaskowa omal mnie nie pochłonęła, kiedy to siłą swych skrzydeł stworzył drugą wiejącą w odwrotnym kierunku niż tamta, a których zderzenie spowodowało ciszę wśród pustkowia. Tak smoki to naprawdę dziwne stworzenia… Pierw grożą Ci szponami, by potem obronić Cię przed bandytami i gdzie tu logika? Przecież to nasi przodkowie wyrżnęli w pień te wielkie i mądre istoty, między innymi Rufusa. Tsaaa świat jest zdrowo pokręcony!!!

No ale dosyć już tych moich wywodów, a czas by przedstawić wam już pokrótce część historii o tym jak spotkałem smoka w lesie, i jak na moje nieszczęście wplątałem się w niezłe tarapaty…

Zapraszam do mojej historii!

 

Słońce mocno grzało, ale ogień buchający z glinianego pieca w naszej kuźni był jeszcze bardziej nieznośny! Niejednokrotnie przypalał moje biedne pasemka! Pomimo tego byłem zadowolony na samą myśl, że już pojutrze, zaraz po jakże nudnych i nieciekawych procesjach odbędzie się Wielki Jarmark królestwa! Tylko na to czekałem, by móc obejrzeć te wszystkie wykonane w kuźniach z całego świata miecze, tarcze, oszczepy, zbroje, trójzęby, sztylety, kastety, łuki i wiele innych tak niespotykanych stylów wykonawczych każdego z nich! Rękojeści z kości słoniowej, cięciwy wykonane ze zwierzęcych ścięgien czy też niespotykane u nas zakucia i zatrzaski mechaniczne w zbrojach i tarczach. Kowal nie jest pracownikiem, jest artystą! Cóż… mizerny ze mnie artysta, choć nie powiem przetapianie stali stało się wręcz moim znakiem rozpoznawczym!

Wtenczas, gdy moja praca dobiegała końca, ktoś zarzucił mi swe ręce na szyje, mocno pociągnął mnie w tył, przy czym wylądowałem na podłodze z rozgrzanym metalowym prętem, który… wylądował na moim nosie… Po krótkiej historyjce zwięzłych przekleństw mój poparzony nos wylądował w mokrej ścierce zmoczonej zimną wodą, którą podała mi złotowłosa Przybysława Niewielka. Przybyła Sława, co ponad 1,5 metra nie wystawa. Mały słodki i urodziwy kurdupel, który potrafi przyprawić mnie o ból brzucha, odcisk końskiego kopyta na udzie, wybitego zęba w dzieciństwie, a teraz blizny od poparzenia na nosie.

-No nie mów, że Cię boli! – Rzekła z przekąsem. Rozłożyłem tylko ręce z bezradności.

-Łaskocze!

Przybysława uśmiechnęła się tylko od ucha do ucha przytuliła się do mnie i zaczęła spoglądać w żarzące się węgielki w glinianym piecu.

-Chciałabym kiedyś spotkać smoka i móc tak wsiąść na jego grzbiet i pofrunąć w przestworza…

-A ja spotkać tancerki gorące jak ten ogień…

Nie wiem co było gorsze, rozgrzana stal na nosie czy gorejący policzek i bolesny ślad dłoni na nim.

-Wybierzmy się tam! – Wskazała palcem stromą górę za oknem, która na dość sporej wysokości wznosiła się idealnie w pionie niczym ściana.

-Może. – Powiedziałem bez większego zaangażowania.

-Nie może… Na pewno!

Rozłożyłem tylko bezradnie ręce.

Pierwszy dzień Wielkiego Festiwalu rozpoczął się od pokazowych tańców egzotycznych tancerek tańczących w przeróżnych kreacjach i strojach, zaczynając od liściasto-kwiecistych wiązanek odkrywających nieco za dużo, przez płócienne aksamitne stroje, aż do tancerek, które miały na sobie jedynie złote naszyjniki bransoletki i blaszki zakrywające w bardzo niewielkim stopniu intymne części ciała. Tego ostatniego występu za wiele nie obejrzałem z wiadomych przyczyn, przyczyny, a raczej reakcji znanej nam już osoby. W trakcie trwania ostatecznego występu przeszliśmy z Przybysławą wszelkiej maści kramy ze słodyczami, które miały kształty poczynając od zwykłych narzędzi domowych po budowle i zwierzęta. Ich wykonanie, ozdoba i perfekcja zachwycały mnie bezmiary. Kocham wszystko, co jest wykonane ręcznie!

-Sobieradzie! Spójrz! Skrzydła… może i to zwykła ozdoba, ale tak pięknie wyglądają. Pasowałyby do mojej śnieżnobiałej sukni!

Przybysława była po prostu marzycielką, miała swój własny świat, w którym spędzała większość swojego czasu, ale nie zaniedbywała swoich obowiązków względem swojego męża… czyli mnie! Wyciągnąłem tylko sakiewkę, w której brzęknęły srebrne monety.

-Poproszę te skrzydła. – Rzekłem do kupca. Spojrzałem na Przybysławę, której, aż się oczy zaszkliły na widok podawanej przez kramarza dekoracji. W ten oto piękny sposób parę srebrnych monet zniknęło z mej sakiewki już na zawsze…

Zaczepiłem i specjalnym zaciskiem zacisnąłem skrzydła na sukni mojego kurdupla. Nie mogła przestać się uśmiechać, aż zrobiło mi się weselej na duszy, a żal, za straconym pieniądzem odszedł w niepamięć.

-Możesz już iść do swojej rodziny. – Ciężko westchnąłem i zacząłem drapać się po głowie.

-Jesteś pewien, że nie chcesz iść ze mną? Wiem, ze niespecjalnie przepadacie z moją matką za sobą, no ale…

-Nie, raczej nie, ale za to jutro spędzimy cały dzień razem!

Przybysława nieco się stropiła, ale wiedziała, że nie ma sensu kontynuować tej rozmowy, po prostu nie dogadywałem się z moją jakże wredną teściową.

-Kup sobie coś do jedzenia! Nie szczędź grosza… Nie jesteśmy biedni!

-Tak, tak! No już biegnij. Patrz! Stoją tam przy tych Festiwalowych przebraniach!

Niska już się więcej nie odezwała, uśmiechnęła się, ucałowała mnie w policzek, odwróciła na pięcie i pobiegła do swojej matki i ojca, których przytuliła z nieskalaną jak zawsze z radością.

Stałem pośrodku zatłoczonej zewsząd drogi, wśród ludzi w maskach i unikalnych egzotycznych strojach. Spoglądałem tylko, jak moja ukochana znika za jakimś rogiem wraz ze swymi rodzicami. Westchnąłem raz jeszcze poszedłem w swoją stronę. Sięgnąłem dłonią, do kieszeni, w której znajdowała się sakiewka z pieniędzmi… no właśnie… ZNAJDOWAŁA! Zacząłem rozglądać się szukając zewsząd czegoś podejrzanego, aż mój wzrok padł, na jakieś płótno, które przemieszczało się po ziemi i ginęło wśród tłumów ludzi. Rzuciłem się w pogoń za tajemniczym materiałem, który był zapewne częścią jakiejś sukni. Nie zdałem sobie nawet sprawy, kiedy znalazłem się w ciemnym lesie z dala od całego Wielkiego Festiwalu.

Ciężko dysząc dogoniłem nareszcie znikające płótno, rzuciłem się na nie, chwyciłem w dłonie i z całej siły pociągnąłem do siebie. W tym momencie czyjaś tylna część ciała znalazła się na moim nosie i puściła niezwykle śmierdzącego bąka! Myślałem, że zejdę z tego świata! Wstałem byle szybciej złapać świeże powietrze, spojrzałem pod siebie i ujrzałem dziewczynkę, która trzymała jakiegoś chłopczyka za rękę. Dziewczynka trzymała w drugiej dłoni moją sakiewkę.

-Przepraszamyyyy!!! – Dziewczynka natychmiast się rozpłakała, a chłopczyk stanął przed nią chcąc ją chronić przede mną. – Chciałam sobie kupić tylko kilka cukierków. – Mała szlochała niemiłosiernie. Obejrzałem dzieci od góry do dołu, nie pochodziły ze zbyt zamożnej rodziny, były nieco brudne, nosiły trochę poniszczone ubrania, uszyte dość niewprawną dłonią zapewne jakieś matki. Przypomniały mi się czasy, gdy biegałem tak z Przybysławą, z którą daliśmy w kość niejednemu człowiekowi w mieście. Pochyliłem się, spojrzałem na chłopca, w którego oczach malował się strach, ale nie ruszył się ani na krok, położyłem mu dłoń na głowie i zacząłem go po niej głaskać.  

-Idźcie już, ale więcej nie kradnijcie… Nie wszyscy są tak wyrozumiali.

Dzieci spoglądały na mnie z wielkim zaskoczeniem, nie wiedziały co robić, zapewne nigdy nie spotkały się z taką sytuacją, niejeden raz zapewne chłopiec zbierał cięgi na swojej skórze by chronić swoją siostrę, a szczerze mówiąc było mi ich po prostu szkoda, a drobna strata pieniężna była niczym w porównaniu do radości dzieci, które mogły skosztować tych wspaniałych słodkości w mieście.

Miałem już wracać do miasta, gdy wtem nagle poczułem ostry przeszywający ból w klatce piersiowej, z której wystawał ostry biały pazur. Krew ciekła mi z ust, szpon opuścił moje ciało, a ja leżałem w kałuży krwi, ze łzami w oczach i krótkim przelotnym wspomnieniem mojego kurdupla. Spojrzałem z trudem obracając się na drugi bok w stronę, skąd dźgnęło mnie coś swym pazurem, w ciemnościach nocy i lekko unoszącej się mgły dostrzegłem dwa zielone światełka położone niedaleko siebie, a po chwili spośród tej mgławicy wyłaniał się kolejno kościsty pysk smoka…

-I jak łazić tu we mgle, by czegoś lub kogoś nie uszkodzić! – Przemówił lekko ochrypłym i marudnym głosem. – No proszę, proszę… Tuż to człowiek, na skraju śmierci. Powiedz, jak to jest umierać? A no tak nie możesz mówić, bynajmniej nie masz do tego już sił. No cóż poczekam, aż blask w twoich oczach zniknie niemal całkowicie i wtedy się dowiem.

Nie czułem bólu z powodu rany, czułem ból, bo zdawałem sobie sprawę, że już więcej mogę nie ujrzeć swojej żony, uśmiechu małych dzieci, ani pokłócić się ze swoją teściową… Nie będę mógł doglądać perfekcyjnie wykonanych broni czy też słodyczy. Co najgorsza nigdy więcej nie ujrzę tych pięknych i napalonych tancerek!!! Nie wiem nawet, czy ktoś odnajdzie moje ciało i czy ktoś choć wspomni choć raz nadwornego kowala, którego bronie tułają się po całym królestwie przy boku tysięcy żołnierzy całego królestwa… Zimno… przez całe moje ciało przebiegł lodowaty chłód… powoli przymykałem oczy… powoli otwierałem usta próbując złapać choć trochę oddechu… powoli wydawałem ostatnie tchnienie… Cisza. Zapadła ciemność!

 

-Wstawaj idioto! – Coś zaczęło szturchać mnie w bok, obejrzałem się i zobaczyłem kościsty ogon, który to mnie dźgał to klepał po brzuchu. – Twoja śmierć wyglądała naprawdę zabawnie. Więc… Jak to jest umierać?

Spojrzałem w drugą stronę, gdzie znajdował się kościsty pysk wielkiego stwora.

-TY KRETYNIE!!! BAŁEM SIĘ, ŻE JUŻ NIGDY NIE UJRZAŁBYM TYCH NAPALONYCH TANCEREK! Boże, te stroje, te ich piękne stroje odsłaniające niemal każdą część ciała, a tak perfekcyjnie zasłaniających skrawki tych intymnych części… To jest sztuka!!!

Zielone światełka znajdujące się w oczodołach kościstego pyska lekko się podświetliły, wydawało mi się, że uważnie mi się przyglądał.

-Jesteś zboczeńcem prawda?

-Nie. Jestem Artystą!

-Artystą umarlakiem…

-Nie rozumiem?! Co masz na myśli?

-Spójrz na swoją koszulę.

Spojrzałem w dół i z przerażeniem obserwowałem 5-calową dziurę w mojej klatce piersiowej wypaloną od środka.

-Ale, że jakim cudem ja żyję?

Smoczy trup ziewnął przeciągle, podrapał się pazurami po czaszce i po czym uniósł wskazujący szpon ku górze, wokół niego rozległa się zielonkawa mgła, a spod runa leśnego zaczęły wynurzać się szkielety.

-Takim, że jestem smoczym nekromantą. – Opuścił palec, a szkielety się rozpadły. – Nazywam się Rufus.

Chwilowo zaległa cisza, chciałem wyśmiać jego imię, lecz wizja rozszarpanego mnie niespecjalnie mnie interesowała…

-Czy moje „zmartwychwstanie” będzie czymś na zasadzie, że od teraz jestem twoim niewolnikiem? – Spytałem nieco zestresowanie.

-Zrobiłem to raczej z kaprysu, nie nakładałem na ciebie pieczęci wiążących bo na co smoczemu szkieletowi jacyś niewolnicy? Gdybym miał choć zgnity kawałek mięsa na sobie, mógłbym zregenerować swoje ciało! Ale niestety przepadło… wy ludzie dobrze wiedzieliście co zrobić… Związać mnie i spalić wszystek skóry i mięsa, by potem zakopać moje kości z dala od siebie. Minęło kilka tysięcy lat, a moje kości zrosły się ze sobą pod ziemią, po czym wydostałem się na zewnątrz

-Jak chciałeś zregenerować swoje ciało? – Zapytałem z ciekawości.

-Tam na górze. – Wskazał pionową górę. – Znajduje się tam jedyna w swoim rodzaju woda, która była błogosławiona przez bogów, którzy opuścili ten świat. Jeżeli się jej napijesz znowu będziesz człowiekiem, a dziura zasklepi się tak jakby nigdy jej nie było.

-Ahaaaa… Tylko jest taki problem… Jak mam się wspiąć na górę mierzącą kilka tysięcy metrów nad ziemią pionowej litej skały?

-Mógłbyś po prostu poprosić idioto, bym wziął Cię na swój grzbiet, jesteś nieumarły zmiana ciśnienia nic Ci nie zrobi.

Wpatrywałem się całkiem zdumiony w trupa, któremu najwidoczniej się to nie spodobało i jako rozrywkę postanowił chwycić mnie w garść i podrzucać mną jak jakąś piłeczką.

-Lekki jesteś. To pewnie przez tą dziurę.

-PROSZĘ! PRESTAŃ! MNIE! PODRZUCAĆ! – Po chwili poczułem przechodzący mnie na wskroś ból pochodzący z tylnej części ciała. – Czemu mnie puściłeś?!

-Bo chciałeś.

Westchnąłem zrezygnowany i zacząłem wątpić w ogarniający mnie świat i jego istoty.

-Dlaczego mnie to spotyka? – Szepnąłem cichutko.

-Coś mówiłeś?

-Spytałem… Czy mógłbyś zabrać mnie na sam szczyt tej dziwnej góry?

-Wskocz na mój grzbiet. – Wdrapałem się z lekkim trudem na jego grzbiet. – Jak się nazywasz?

-Sobierad… Sobierad Pasmaty.

-Sobie…. Hahahaahaha!!! – Trup stanął na dwóch łapach, wygiął kręgosłup w łuk, cały się trząsł ze śmiechu, a ja z trudem trzymał się jego kręgów. – Dobrze, bardzo dobrze. Będę Cię nazywał Cipciuś, bo masz takie łajzowate imię!

Byś wyśmianym przez smoka o imieniu Rufus… Od zawsze o tym marzyłem… W co ja się wpakował przez moją żądzę do pieniędzy?! Westchnąłem raz jeszcze, a gdy smok w końcu się uspokoił przypomniałem sobie o mojej żonie, która uwielbia opowieści o smokach, przy czym wpadłem na pewien pomysł.

-Tak więc Cipciusiu, ruszajmy!

Szczerze mówiąc przez chwilę bałem się, że tłum ludzi z miasta, do których się zbliżaliśmy wpadną w panikę, aczkolwiek dla nich była to kolejna atrakcja i wszyscy zbierali się wokół smoczego trupa z istnym zaciekawieniem. Minęło kilka dłuższych chwil i postojów, podczas, których powstrzymywałem Rufusa od zgniecenia żywcem kilku osobników. Nie wiem za kogo mnie brano, ale wszystkich bawiło, gdy rzucali papierowymi kulkami w dziurę w mojej klacie, które wylatywały drugą stroną. W końcu znaleźliśmy się za miastem i ruszyliśmy prostą drogą w stronę góry. Podczas wspinaczki nie wydarzyło się absolutnie nic! Jednakże Rufus na skraju góry musiał wbić szpony głęboko w litą skałę, gdyż na ziemi mogła przebywać tylko istota posiadająca nie tyle kości co i skórę. Byłem szczerze zawiedziony tym co tam ujrzałem… Pustka, a gdzieś pośród niej znajdowało się jezioro z wodą, od której nie wyczuwałem ani grama magii… Wyglądała, pachniała wręcz eksponowała się jako najzwyczajniejsza w świecie zimna, a raczej lodowata lekko zamulona woda… Mimo wszystko swój cel wypełniła, 5 calowa dziura we mnie zasklepiła się w oka mgnieniu! Powróciło mi tętno, a moja głowa…chciała eksplodować, z trudem dotarłem na skraj góry, skąd smoczy trup zniósł mnie z niej co prędzej. Najwidoczniej moje ciało było przystosowane do innego ciśnienia, a wspinaczka mu nie przeszkadzała, gdyż byłem chodzącym trupem.

-Miałby do Ciebie jeszcze jedną prośbę Rufusie.

-Mhmm?

-Mógłbyś spotkać się z moją żoną? Ten kurdupel od zawsze marzył, by spotkać prawdziwego smoka. Cóż brakuje Ci tego i owego… no ale zachował się jedyny prawdziwy i oryginalny szkielet!

-A czy mógłbym…

-NIE JEST DZIEWICĄ! – Wrzasnąłem zdenerwowany. – Nie zgadzam się na konsumpcję mojej żony.

Rufus wielce rozczarowany przytaknął tylko pyskiem na znak zgody.

-Co… To… Ma… Być??? SOBIERAD!!! CO TEN TRUP ROBI NA NASZYM PODWÓRKU?!

Z przerażeniem w oczach spoglądałem na moją żonę, która stała w promieniach słońca… Nie wyglądała na zachwyconą.

-No ten… Tego, nooo… Siedzi?

-Potrafię zrozumieć jeszcze twoich znajomych, którzy ratują twoją pijaną mordę o trzeciej nad ranem, ale SMOCZY TRUP… To zdecydowanie przesada! WYNOŚ SIĘ Z DOMU!!! ALE JUŻ!

Wyrzucony z domu… Wrak człowieka… Bez grosza przy duszy… Tak to ja… Z moim wiernym… zanudzonym… i beztroskim przyjacielem… Smoczym Trupem…

Ten świat… jest zdrowo pokręcony!

Koniec

Komentarze

Nietypowy smok, ciekawy pomysł na akcję. Szkoda, że przez pół tekstu tylko zapowiadasz, co będzie dalej, a tych najważniejszych wydarzeń w gruncie rzeczy niewiele.

Jeśli chodzi o warsztat – jeszcze sporo pracy przed Tobą: powtórzenia, liczby zwykle piszemy słownie, uważaj na skróty w tekście, nie wszystkie się nadają, brakuje wielu przecinków, błędy w zapisie dialogów, myślniki od sąsiadujących słów oddzielamy spacjami, sporadycznie literówki, czasami bardzo dziwnie skonstruowane zdania, “ty” dużą literą pisze się głównie w pisemnych wiadomościach, nie w dialogach…

Babska logika rządzi!

Ten cały prolog jest właściwie niepotrzebny. Zdaje się, że jego jedynym celem jest zniechęcenie czytelnika do dalszej lektury. 

Nie chodzi nawet o to, że historia jest kiepska. Fabułę tworzysz nawet ciekawą, masz fajny pomysł i widać, że potrafisz wykrzesać ciekawą koncepcję. Niestety nie potrafisz jej ciekawie przedstawić. Ani właściwie nawet poprawnie zapisać. Ale nie martw się, nie są to rzeczy, których nie mogłoby wyleczyć trochę porządnej, literackiej praktyki.

“Przybysława była po prostu marzycielką, miała swój własny świat, w którym spędzała większość swojego czasu, ale nie zaniedbywała swoich obowiązków względem swojego męża…“

 

Po co te wszystkie wykrzykniki? I wielokropki? I CAPS LOCK? Piszesz w taki dość egzaltowany sposób, co wcale nie sprawia, że tekst wydaje się lepszy. Są inne sposoby niż wielkie litery by pokazać, że bohater na kogoś wrzeszczy. I wbrew pozorom nie wszyscy kochają opowiadania, które nie mają sensu. Ja na przykład nie.

 

Ogólnie pomysł ciekawy (kościany smoczy nekromanta), jednak całość jest bardzo chaotyczna i nieuporządkowana, niektóre rzeczy dzieją się za szybko, niektóre nie dzieją się (jak wspomniała Finkla) – mimo zapowiedzi – wcale. Pisz dalej i jak najwięcej, ale na spokojnie, bez emocji, a potem, jak skończysz, przeczytaj swój twór i zastanów się, czy tak wygląda tekst, jaki chciałabyś przeczytać w książce?

 

Pozdrawiam.

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przedmówcy powiedzieli wszystko, z czym mógłbym się zgodzić.

Sorry, taki mamy klimat.

Ale, Sethraelu, mógłbyś, czy się zgadzasz? ;-)

 

 

Prolog do wywalenia.

Liczebniki zapisujemy słownie.

CAPS LOCK niepotrzebny.

Błędy w zapisie dialogów.

Powtórzenia, niezręczne, wielokrotnie złożone zdania.

 

Reszta ma ciekawy pomysł na smoka, ale upchnięta została w formie przydługiego dowcipu przy siódmym piwie. A mogło być zabawnie… ;-) 

 

Zajrzyj tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550 

i tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 

 

Autorka chyba dawno nie odwiedzała swojego tekstu… 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Teraz już nie pamiętam. ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Nowa Fantastyka