- Opowiadanie: adanbareth - Ostatnia z Gwiazd

Ostatnia z Gwiazd



 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ostatnia z Gwiazd

Noc zalegała nad światem. Zza drzew, kryjących w swym gąszczu zamierzchłe cienie, wyłoniła się smukła sylwetka. Światło księżyca zatańczyło na włosach elfa i znalazło swe wieczyste mieszkanie w jego oczach wzniesionych ku niebu. Dla niego nie istniało nic poza tym.

Stał tak przez dłuższy czas, jakby na coś czekając. Wsłuchiwał się w ciszę pogrążonego w głębokim śnie świata, w której echem odzywały się minione wieki. W oddali, ponad konarami drzew, na granicy puszczy majaczyły odległe sylwetki gór. Nagle las odezwał się szumem, jakby odpowiadając na czyjeś wezwanie. Elf nawet nie drgnął, jednak widać było napięcie, które pojawiło się na jego twarzy. Po krótkiej chwili gwałtowny podmuch wiatru rozwiał jego włosy i niemal go przewrócił. Z oddali nadlatywał srebrzysty smok. Jego skrzydła budziły do życia powietrze tamtej nocy, a łuski łapały światło gwiazd w sidła i oddawały je światu dziesiątki razy piękniejsze. W końcu smok zawisł nad ziemią, w niewielkiej odległości od stojącego elfa i wylądował. Złożył skrzydła, spoglądając błękitnymi, przejrzystymi jak kryształ górski oczyma na tego, który na niego oczekiwał na cienistej polanie. Elf, nie uginający się pod porywistym wiatrem, wywołanym przez smocze skrzydła, pod tym spojrzeniem spuścił głowę i przykląkł na jedno kolano. Nie pozostał jednak długo w tej pozycji. On także miał za sobą wiele stuleci ciężkiego żywota i niewiele ustępował siłą woli smokowi, jednocześnie dorównując mu mądrością. Powstał i tym razem odpowiedział na spojrzenie przejrzystych oczu. Smok nie podjął wyzwania. Nie było takiej potrzeby, gdyż doskonale zrozumiał, co elf chciał mu przekazać. Tamtej nocy nie miały już znaczenia różnice pomiędzy wolą smoka i jego jeźdźca. Dlatego elf wkrótce wspiął się na grzbiet pokryty srebrzystymi łuskami i wzleciał na smoku ku szafirowi nieboskłonu.

Lecieli niespiesznie. Elf napawał się chłodnym dotykiem wichru na twarzy. Jego twarz zwrócona była ku niebu, a oczy wpatrzone w gwiazdy. Widoczny na niej był już nieskrywany, rwący smutek.. Las umykał spod rozłożonych skrzydeł smoka, bacznie śledzącego wzrokiem powietrzna drogę, którą mieli podążać i której nikt prócz niego nie widział. W tym czasie elf żegnał się z przestworami nieba. W końcu odetchnął głęboko rześkim powietrzem, przymknął oczy i spuścił głowę. Lot miał trwać jeszcze przez długi czas, on jednak nie miał woli na tyle silnej, by znieść ból, jaki sprawiał mu widok odwiecznej miłości elfów – nocnego nieba usianego jasnymi gwiazdami. Miłości, która w jego sercu zakorzeniła się o wiele głębiej i mocniej niż u jego pobratymców, tym większe więc cierpienie sprawiało mu widmo przyszłości na niego oczekującej, w której nie znajdzie się już miejsce na loty pod jakże bliskimi w ich trakcie gwiazdami.

Noc była jeszcze głęboka, gdy bystre oczy smoka dostrzegły na odległej linii widnokręgu malutki punkcik – wysmukłą wieżę wznoszącą się ku niebu, które w tamtym miejscu mieniło się miliardami świetlików tak, że zdawało się, iż nocny nieboskłon przybrał kolor bieli o wielu odcieniach. Smok uderzył mocniej skrzydłami, raz i drugi. Ten widok wzbudził w nim niejasne, lecz niesamowicie silne pragnienie czegoś, czego sam nie potrafił nazwać, gdyż nigdy dotąd tego nie zaznał. Zniżył lot. Ziemia zbliżała się do jego szponów.

Elf wyczuł zmianę w zachowaniu smoka. Lądowali. Huk wiatru wypełnił jego uszy, a tumany kurzu wzbijane przez potężne skrzydła powodowały, że łzawiły mu oczy. Nie zmrużył ich jednak, ani nie przymknął powiek. Wreszcie znalazł się u celu. Wreszcie…

Smok złożył błoniaste skrzydła, a jego szpony zorały ziemię tam, gdzie wylądował. Elf zeskoczył z jego grzbietu. Przez chwilę stał w miejscu ze spuszczonym wzrokiem, a następnie postąpił o kilka kroków i znów przystanął. Zapatrzył się w ciężkie, dębowe drzwi wiodące do wieży, Ostatniej Strzelistej Wieży świata, przypominającej kostur.

„Nawet teraz nic nie powiesz?”– zapytał. Odpowiedziało mu milczenie. Elf doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że smok zna prawdę. Wiedział, że jego jeździec uważał go tylko za sposób osiągnięcia celu – zaspokojenia pragnienia oglądania gwieździstego nieba. Obaj byli niewolnikami. Smok elfa, a elf gwiazd na nocnym nieboskłonie. Mimo to jeźdźca dotykało w pewien sposób milczenie tego przedziwnego stworzenia, tym bardziej, iż była to istota obdarzona silniejszą wola niż on sam. Chwilami zdawało mu się, że smok w ten sposób go lekceważy – jego i jego władzę. Częściej jednak dochodził do słusznego wniosku, że po prostu nie mają sobie nic do powiedzenia, obaj więc milczeli. Tamtej nocy elf złamał to niewypowiedziane porozumienie. Była to jego jedyna szansa na to, jednocześnie zaś czuł, że powinien to zrobić – że chce to zrobić.

Dotyczyło to jednak tylko jednej strony.

Po chwili ciszy pełnej żalu i napięcia, elf wolnym krokiem skierował się ku wieży.

„Rozumiem”– rzucił na odchodnym. Nie był jednak wcale pewien, czy rzeczywiście rozumiał. Pchnął ogromne drzwi, uprzednio ostatni raz spoglądając za siebie. Jego oczy spotkały się ze wzrokiem smoka, patrzącego jednak gdzieś dalej – poza ten świat, na miejsce, do którego elf nie miał prawa wstępu. Cienie czającej się niedaleko puszczy, błyszczące odbitym światłem księżyca ośnieżone szczyty, gwieździste niebo… Nie, jego wzrok nie zawędrował aż tak daleko na niebezpieczne peryferia zapomnienia i zatracenia. Elf ponownie spojrzał na wrota wieży. Zamknął oczy, ostatni raz wciągnął w płuca rześkie powietrze nocy i czując, jak jego serce w ostatnim zrywie opiera się decyzji jego woli z powodów mu znanych, jak i tych nieznanych, przestąpił próg Ostatniej Strzelistej Wieży, zatapiając się w odwiecznych ciemnościach. Drzwi zatrzasnęły się za nim.

Smok, który odkąd elf odwrócił się, bacznie i ze zrozumieniem obserwował każdy jego ruch, uniósł łeb ku niebu. Kryształowe oczy przyćmił smutek, ale już po chwili ponownie zapłonął w nich tajemny ogień. Nie, Ostatni nie musiał już martwić się o swego jeźdźca, gdyż wiedział, że ten zrozumie. Przez te setki spędzonych razem lat miał czas na poznanie elfa na wskroś i zaufanie mu, choć sam jeździec nie miał o tym najmniejszego pojęcia. Tak więc, jego myślami znów zawładnął upojny zapach nocnych kwiatów, kwitnących tylko w jednym miejscu na świecie – w niebiosach.

Wewnątrz wieży od zarania dziejów władzę sprawował mrok. Elf nie widział niczego poza wszechobecną czernią, dlatego ręką starał się dotknąć ściany po swojej lewej stronie. Podejrzewał, że znalazł się w korytarzu prowadzącym do tej komnaty, która była jego celem, a którą znał jedynie ze starych manuskryptów. Właśnie tam miał dopełnić minione setki lat, kończąc to, co niegdyś zaczął. Jednak czy na pewno tam? Elf słyszał tylko niejasne napomknienia o Komnacie, wszystko inne w jej obrębie było owiane tajemnicą, szedł więc na spotkanie z nieznanym.

Zupełnie mu to nie przeszkadzało.

Poruszał się powoli i ostrożnie, z tego, co mógł stwierdzić, łukowatym korytarzem. Zamknął oczy, gdyż ciemności na niego napierające sprawiały mu ból. Lewa ręką wodził po ścianie, a prawą trzymał wyciągniętą przed sobą. W końcu jego dłoń natrafiła na przeszkodę, która okazała się kolejnymi drzwiami. Ich faktura nakazywała przypuszczać, iż wykonane były z drewna, elf jednak nie znał drzew tego gatunku, mimo iż większą część swego długiego życia spędził na wędrowaniu przez rozmaite puszcze. Wrota pokryte były prawdopodobnie płaskorzeźbami. Elf przez chwilę napawał się dotykiem i zapachem tajemniczego drewna. A może po prostu się jeszcze wahał? Jednak wspomnienie rozległych lasów pomogło mu pokonać zwątpienie i ból. Pchnął odrzwia, które z cichym skrzypieniem otworzyły się do wnętrza pomieszczenia.

Zapach dymu, który elf chwilę później poczuł, pozwolił mu jednoznacznie stwierdzić, że znalazł się u celu. Otworzył oczy i ujrzał skąpo oświetloną, zadymioną komnatę. Opary snujące się wewnątrz wypełniały pomieszczenie niczym gęsta mgła, która nie tylko nie pozwalała na zobaczenie tego, co się znajdowało w komnacie, ale także na określenie jej rozmiarów. Mimo to, elf nie wahając się, postąpił naprzód. Już nie było odwrotu. Istniała tylko droga prowadząca naprzód.

Wkrótce zasłona dymu zamknęła się za nim. Elf rozpoznał zapach tytoniu. Nie mógł zdać się ani na węch, ani na wzrok przy wyznaczaniu kierunku. Oprócz cichego stąpania jego skórzanych butów w komnacie panowała cisza. Jednak po jakimś czasie elf dostrzegł dziwne poruszenie po swojej prawej stronie, a chwilę później zaś także i po lewej. Zaintrygowany spojrzał w tamtą stronę. Początkowo nie widział nic prócz popielatych oparów, jednak wkrótce zdał sobie sprawę, że wytężając wzrok, jest w stanie ujrzeć zwiewne, ledwo widoczne sylwetki o miękkich konturach, unoszące się wśród morza dymnej mgły. Sylwetki te wtapiały się w tło, co sprawiało, że były ledwo widoczne. Nagle elf przystanął, a na jego twarzy po raz pierwszy, odkąd wszedł do wieży, pojawił się szok. Rozpoznał kształt, który przybrały opary dymu, tworząc te przedziwne, nietrwałe figury unoszące się w powietrzu. Przez chwilę elf stał w miejscu, rozglądając się dookoła, jednocześnie usiłując się uspokoić. W końcu jego twarz ponownie przybrała kamienny wyraz. Nie miał przecież innego wyboru, jak przyjmować ze spokojem wszystko, co zobaczy w tym niezwykłym miejscu. Musiał iść naprzód, więc szedł. Otoczony przez widmowe smoki utworzone przez opary dymu.

Elf nie potrafił powiedzieć, jak długo wędrował przez zadymioną komnatę, która prawdopodobnie była w rzeczywistości niezwykle długim korytarzem. Jednak gdy ostatecznie dotarł do celu, cała droga, którą dotychczas przebył, zdała mu się zaledwie mgnieniem. Cień, który zamajaczył mu przed oczyma, uświadomił elfowi, że wyrok został przypieczętowany, dlatego wędrowiec przystanął i mocnym, dźwięcznym głosem przerwał ciszę od wieków panującą w komnacie.

„Przybyłem po blask Ostatniej z Gwiazd.”

Jego słowa rozbrzmiały echem wśród ścian. Dopiero gdy ucichły, elf rozpoznał w cieniu, który dotąd jawił mu się niezbyt wyraźnie, pomarszczonego, siwowłosego starca siedzącego na drewnianym krześle. Jego srebrzysta, potargana broda przykrywała mu kolana, opadając falami na podłogę. Staruszek miał na sobie ciemną szatę. Wydawał się nie tyle wiekowy, co wręcz wieczny. Tak wiele lat pozostawiło swe piętno na jego pooranej zmarszczkami twarzy. Jasne oczy pod zmarszczonymi brwiami błyszczały przenikliwie. Starzec ćmił fajkę, od czasu do czasu wypuszczając z ust kłęby dymu. Zdawało się, że to one były źródłem oparów snujących się po pomieszczeniu.

Elf stał wyprostowany dumnie przed Strażnikiem Komnaty, a jednak w jego spojrzeniu, gdy patrzył w oczy starca, widoczny był szacunek i pokora. Nawet on nie wytrzymał przenikliwości jasnych źrenic Strażnika. Elf spuścił wzrok, zaś sam ten gest sprawił, iż niepotrzebna była jakakolwiek inna oznaka szacunku, którą mógłby okazać staruszkowi.

„A więc dotarłeś aż tu”– odezwał się starzec zamyślonym głosem. Jednak surową twarz Strażnika rozjaśniał uśmiech. „Rozumiem. Wiele cię to kosztowało. Teraz jednak twój los jest już przypieczętowany. Idź skończyć to, co zacząłeś.”

Dym, za plecami starca w niepojęty sposób rozwiał się. W kamiennej ścianie, która ukazała się oczom elfa, widniały drzwi z drewna ze srebrnymi okuciami. Strażnik roześmiał się tubalnym głosem na widok wytrąconego z równowagi przybysza.

„Nie jest tak łatwo zachować tę waszą elficką kamienną twarz w Wieży, prawda?”, zapytał rozbawiony i ciągnął: „Nie dziw się, że nie znalazłeś ani słowa o Otwartej Komnacie w manuskryptach, z których czerpałeś swoją wiedzę. Na świecie przecież muszą pozostać jakieś tajemnice.”

Strażnik uśmiechnął się do elfa, usiłującego dojść do siebie. Starzec jednak nie dał mu czasu, którego na to potrzebował.

„Idź już” – powiedział, a w jego głosie zabrzmiało coś na kształt współczucia. „Nie należy przerywać tego, co się już rozpoczęło, u samego kresu.” Posłuszny bardziej nakazowi starca niż własnej woli, elf wyminął krzesło Strażnika i pchnął ciężkie drzwi. Starzec, nie odwracając się za siebie, wiedział, kiedy przybysz przekroczył próg. Po chwili drewniane odrzwia zamknęły się za elfem.

„Wygląda na to, że się dokonało” – mruknął Strażnik, pykając ze swojej misternie rzeźbionej fajeczki. Dym, wypuszczony przez niego z ust, przybrał kształt smoka, który wzleciał ponad srebrzystą głowę starca i zawisł tam na swoich widmowych skrzydłach. „Może to i lepiej, że o tym nie wiedział”– szepnął do siebie Strażnik. „Będzie mógł zmierzyć się ze skutkami swego działania, nie zmieniając twego losu.” Starzec westchnął. „Tak czy siak, nim wyruszy w drogę powrotną, musi zaakceptować to cierpienie. Innej drogi dla niego nie ma i nie będzie.”

Ciemnymi schodami elf piął się w górę. W końcu stanął na ostatnim stopniu. Nad nim wznosiły się niewielkie drzwi. Nie wahając się już dłużej, otworzył je.

Delikatny podmuch nocnego powietrza, który dotknął twarzy elfa, niczym uderzenie spiżowego młota, zniszczył cały jego wewnętrzny spokój. Nagle przybysz zrozumiał współczucie w glosie starca oraz to, że Strażnik tak go ponaglał. Całe to zrozumienie w ułamku sekundy przekształciło się w rozpacz, żal i rozbudziło odwieczną, niemożliwą do zaspokojenia tęsknotę w jego sercu. Elf uniósł głowę, a na jego twarzy zagościło światło księżyca. Jasne oczy przybysza napełniły się blaskiem gwiazd i kryształowymi łzami. Upadł na kolana i zaszlochał rozdzierająco. Ta piękna sala na samym szczycie wieży, ze wszystkich stron otwarta na świat, osłonięta od wiatru jedynie smukłymi kolumnami, na których wznosiła się kopuła otwierająca widok na gwieździste niebo przez okrągłą szczelinę, stała się dla niego symbolem cierpienia. Jednocześnie elf zrozumiał, że nie ma woli na tyle silnej, by opuścić tę komnatę i choćby na chwilę odwrócić wzrok od gwieździstego nieba, które napełniało jego serce niemożliwym do ukojenia bólem.

Pogrążył się więc w rozpaczy i zamknął drzwi swojego cierpienia.

W jego sercu znajdowało się jednak jeszcze coś innego poza bólem. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że jest w stanie trzeźwo myśleć pomimo całego bólu, który wezbrało jego sercu. Spostrzeżenie to zdziwiło go jeszcze bardziej niż wszystko inne, co dotąd ujrzał w Wieży. W każdej innej sytuacji widok nocnego nieba i blasku gwiazd, tęsknota i związana z nią rozpacz uderzyłyby elfowi do głowy i całkowicie nim zawładnęły. Zaś tamtej nocy ten, który sądził, że jego dusza istnieje tylko dla tego niespełnionego piękna, zdał sobie sprawę z tego, że z powodu jakiegoś niejasnego przeczucia, znów stoi na chwiejnych nogach i zbiega w dół schodami, których wcześniej nie dostrzegł. Opasywały one niczym wstęga Strzelistą Wieżę i prowadziły prosto na ziemię. Elf nie miał pojęcia, co znajdzie na dole, wiedział jednak, że ma ostatnią szansę zrobienia czegoś, czego powinien był dokonać już dawno. Coś mówiło mu, że wkrótce wszystko zrozumie. I faktycznie zrozumiał. Zrozumiał, że było już za późno.

Elf nie musiał odwracać się, by wiedzieć, że za jego plecami nie ma już Wieży. Przed nim także nie było już tego, z którym pragnął porozmawiać. Ciemność ogarnęła oczy zbolałego elfa. W jednej chwili utracił wszystko, jedynie na własne życzenie. Jak w koszmarnym śnie postąpił kilka kroków w stronę ściany lasu i oparł się o wiekowe drzewo. Dotyk jego kory dodał mu otuchy. Mrok, zalegający przed jego oczyma, rozwiał się. Były jeździec rozejrzał się po polanie, na której niegdyś stała Wieża. Bystre oczy elfa dostrzegły błysk wśród ciemnych traw. Ostrożnie podszedł w tamto miejsce i podniósł z ziemi przejrzysty klejnot, zachwycający swym kształtem, wypełniony jasnym blaskiem. Elf tknięty nagłym przeczuciem spojrzał w niebo i uśmiechnął się delikatnie. Zrozumiał, że trzymał w ręce pożegnalny prezent, spadającą gwiazdę. Zacisnął klejnot w dłoni i ruszył w stronę cienistej puszczy. Tak wiele stracił, by uświadomić sobie, że przez wieki najpiękniejsze gwiazdy oglądał w oczach swego przyjaciela. Tak wiele dzięki niemu zyskał.

 

Koniec

Komentarze

Hmmm, fabularnie opowiadanie szału nie robi. Być może lepiej sprawdziłoby się jako epizod w długiej i spokojnej powieści.

Warsztatowo bardzo dobrze, znalazłam tylko dwie literówki, ale dlaczego tak niestandardowo zapisujesz dialogi?

Babska logika rządzi!

Według mojej prywatnej teorii dziewięćdziesiąt procent tekstów, które zaczynają się od opisu zjawisk atmosferycznych, to kiepskie teksty.

Mogę powiedzieć tylko, że moja teoria znów się sprawdza.

Główny problemem tego tekstu jest stylistyczne przekombinowanie. Kwiecisty styl wymaga naprawdę dużo praktyki i wyczucia, a gdy bierze się za niego ktoś, kto nie ma literackiego doświadczenia, efekt jest dość komiczny. A chyba nie o to ci chodziło prawda?

Polecałbym na przyszłość pisać trochę prościej, naturalniej. Nabierz wprawy, a potem kombinuj.

Zgadzam się, że nie zapisze mi się ten tekst w pamięci. Ot, do przeczytania, ale wydaje się nie mieć żadnych cech charakterystycznych.

Ponawiam pytanie Finkli o dialogi?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję wszystkim za komentarze. “Ostatnia z Gwiazd” faktycznie niewiele oferuje pod względem fabularnym, nie posiada też jakiegoś szczególnie odkrywczego przesłania, jako autor zdaję sobie z tego sprawę. Moim zamiarem nie było stworzenie opowieści, która wciągnęłaby czytelnika, ale raczej przelanie na papier obrazów, które wytworzyły się w mojej wyobraźni, stąd duża ilość opisów. Zgadzam się również z tym, że mój styl jest przekombinowany, a przynajmniej w tym opowiadaniu. Po prostu ciągnie mnie w stronę bogactwa językowego, a z tym można łatwo przesadzić.

Natomiast w kwestii dialogów nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Najczęściej zapisuję je tak jak jest to ogólnie przyjęte, ale zdarza mi się eksperymentować z innymi sposobami zapisu.  

Opowiadanie rzeczywiście sprawia wrażenie jakby było wyjęte z jakiejś dłuższej powieści – nie jako część fabuły, tylko np. legenda opowiadana przez jednego z bohaterów. To wrażenie potęguje też już wspomniany wyżej zapis dialogów – mnie nie przeszkadza, ważne że jest konsekwentny. Kupiłeś mnie na samym początku bo połączenie smoków z elfami to już takie ultra fantasy które tygryski lubią najbardziej ;-) Ale jak na konkurs niestety trochę za mało. 

Co się nie podobało:

– powtórzenia (choć bardzo nieliczne)

– jeden dwukropkowy wielokropek

– „Jednak po jakimś czasie elf dostrzegł dziwne poruszenie po swojej prawej stronie, a chwilę później zaś także i po lewej. Zaintrygowany spojrzał w tamtą stronę. Początkowo nie widział nic” – ehm…

– elfy…

– fabuła; schemat, schemat i jeszcze raz schemat

Co się podobało:

– język i opisy – były niezręczności, ale ogólnie i tak na plus

 

I jeszcze, pozwolisz, odniosę się do Twojej wypowiedzi:

„Moim zamiarem nie było stworzenie opowieści, która wciągnęłaby czytelnika…”

Zrezygnuj z takiego podejścia, bo polegniesz na pisarskim polu.

 

Sorry, taki mamy klimat.

Nowa Fantastyka