- Opowiadanie: DrMatrix - Instytut

Instytut

No cóż, pomyślałem, że raz kozie śmierć, a w końcu gdyby kózka nie skakała, to by smutne życie miała, więc...
Nierozerwalna mieszanka głupoty, śmiechu, wariactwa, mojej naiwności, cudzej naiwności i nachalnego wyśmiewania wszystkiego w promieniu parseka...

Wyzwanie dla übermasochistów: Kto mi powie, co autor miał na myśli ?

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Sethrael

Oceny

Instytut

-Drony na miejscach?

-Tak jest.

-Na pewno?

-No… nie do końca…

Gustav Skorzeński, kapitan kutra łowieckiego ,,Poltava”, siedzący obecnie w jednym z dwóch wspomagających operację myśliwców, przetarł czoło i wyjął z ust coś, co praktycznie rzecz biorąc było już petem.

-Słucham.

-Jedna para nie odpowiada, a reszta, jakby to…

-Działają? – spytał się Gustav, nieco głośniej. Wydawał się spokojny, jednak dziwnym rodzajem tego uczucia, jaki przypada w udziale snajperowi, tuż przed oddaniem celnego strzału.

– Działają. Ale że są sprawne, to bym nie powiedział – stwierdził nerwowym głosem Sebastian, nadzorujący misję znad konsoli głównego okrętu.

-Młody, co jest z tobą nie tak? Chodzisz dzisiaj jak te nieszczęsne robociki. Co jest?

-Mam gorszy dzień…

-Nie kręć, nie kręć. Byliśmy już razem na dwóch kursach, zdążyłem cie poznać na tyle, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. Chory jesteś? – ostatnie dwa słowa niespodziewanie przesiąknięte były troską.

Na moment zapanowała cisza. Po krótkiej chwili z głośnika dobiegł nieco ściszony, niepewny głos:

-Szefie?

-Tak?

-Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.

-Tak?

-Druga sonda przestała odpowiadać.

Na moment zapanowała cisza.

-Boże, następnym razem bierzemy używane od Niemców. Już nigdy nic nie wezmę od tych skośnookich oszustów. Serio, jeśli kiedyś jeszcze pójdę na tekst, że mają nówki w cenie niemieckich używek, zastrzelcie mnie. Ech… Dobra. Utrzymasz system na chodzie?

– Nie jestem idiotą.

-O tym jeszcze mnie nie przekonałeś. Spokojnie, smok nie będzie duży, widziałeś sonar. Na razie idziemy według planu. Pamiętaj, wystarczy impuls, gdy będzie wychodził ze szczeliny, a wtedy jest już nasz. Dasz radę?

-Dobra, jakoś ogarnę ten bajzel…

-W porządku. Jeśli stanie się coś jeszcze, mów. Mów, zrozumiano?

-Tak jest…

Gustav sprawdził ekran radaru krótkiego zasięgu. Faktycznie, chmara małych kropek zasłaniała wyliczone przez komputer pokładowy miejsce, gdzie stworzenie, pełne antymaterii, czy czym to się tam żywi, wypełznie ze szczeliny czasoprzestrzennej. Na podglądzie zewnętrznym oczywiście było widać tylko pustą, niezmąconą czerń głębokiego kosmosu. Po chwili na komunikatorze hiperfalowym zaświeciła się lampka, po czym z głośnika  dobiegło jowialne:

-Co tam, kapitanie? Seba jeszcze wszystkiego nie rozwalił?

-Andrzej, łeb mnie boli, nie wrzeszcz tak.

-To nie pal tyle, Korzeń. Gdzie bestyjka?

-Zaczynamy za pół godziny. A palę, żeby zapomnieć o piciu.

-No, gratulacje, wziąłeś się za siebie. To od kiedy jesteś abstynentem?

-Wczoraj skończyła się wódka.

-Aha… To widzę wszystko po staremu, też dobrze. Dlatego kazałeś się tak spieszyć?

-Weź przestań, to nie jest śmieszne… Koniec sezonu się zbliża, zapomniałeś?

-Nie, nie, rzeczywiście, masz rację, lepiej żebyśmy zdążyli przed zamknięciem skupów, bo znowu. utkniemy ze smoczym sercem w ładownii, jak rok temu.

-Taa, od tej papierkowej roboty aż mi się… chwila… – na komunikatorze zaświeciła się trzecia kontrolka, oznajmiająca nadchodzące połączenie ze statku – Tak młody, co się stało?

-Mam takie pytanie.

-Słucham.

-To, że ze smoczych serc powstają gwiazdy to bujda, wiem, ale…

-Głupia bajeczka, co w związku z tym?

-Bajeczka, tak, ale kapitanie… Ludzie gadają różne rzeczy i… Była ta sprawa, którą pokazywali nawet w wizji, ale jakoś tak… No, tan statek był w to zamieszany jakoś kapitanie… Wstyd mi było wcześniej spytać…

-Ludzie. Znaczy kto? Ludzie kochają właśnie takie historyjki. Słyszeliście to o trójkącie Aldebarana? Zaginął jeden, czy dwa statki, jakiejś załodze odbiło, a ci od razu o potworach z mackami, też coś. Skup się na robocie, a nie ludzi denerwujesz. Bez odbioru, chyba że zwierzyna podejdzie szybciej, niż powinna.

Kiedy Gustav się rozłączył, zaczął mówić Andrzej.

-Oj, wkurzyłeś Szweda, wkurzyłeś. No, jeśli ta akcja się nie uda, na twoim miejscu zacząłbym szukać pracy.

-Aż tak? Kapitan wydawał się opanowany.

– On nigdy nie krzyczy, nie zorientowałeś się? Trzyma uczucia wewnątrz i nie wiem co z nimi robi, znając go to chyba destyluje, bo jak ci później wszystko na raz wygarnie to aż ci w pięty pójdzie. Jeżeli musisz wiedzieć, Gustav nienawidzi tej afery z ,,Independence”.

-Dlaczego?

-Naprawdę musisz wiedzieć, co?

-Nooo…

– Dobra, opowiem ci, w wizji na pewno coś poprzekręcali, a ON w życiu nie puści pary z ust. W porządku, od czego by tu… A, już wiem. ,,Independence” dowodził stary kapitan Mc Carty. Ha, wszyscy zawsze dodawali to ,,stary” na początek, bo miał coś koło sześćdziesiątki, ale on sam zachowywał się, jakby miał dwudziestkę. Mówię ci młody, robił wszystko, byle nie przynieść hańby nazwie statku. Zawsze wszędzie pierwszy, zawsze latał najdalej, zapuszczał się gdzie inni nie mieli odwagi, po prostu robił co lubił, co chciał, nie przejmując się innymi. Nie dziwota, że akurat jego spotkała taka heca…  Przed ,,przykrym wypadkiem” , jak napisali później w liście z kondolencjami ci z cechu, mieliśmy okazję z nimi pogadać, akurat mijaliśmy się niedaleko radiowęzła. Tropili naprawdę wielką gadzinę, mówię ci, szczelina po nim miała 15 stopni w skali.

-Piętnaście ? Na przysposobieniu nas uczyli, że największe odnotowane miały 12, góra 13.

-A widzisz ? Na początku niezbyt im wierzyliśmy, wiesz, każdy lubi się poprzechwalać, zwłaszcza w tym zawodzie, ale kiedy przesłali dane z komputera nawigacyjnego, miny nam zrzedły. Spytali się, czy nie chcemy lecieć z nimi… Żal było przegapiać taką okazję, ale niestety, ładownie mieliśmy pełne, część sprzętu do naprawy, zapasy na wykończeniu… Pozdrowiliśmy się więc tylko, a oni zaprosili nas na imprezę z okazji wpisania do księgi rekordów. Naprawdę, sami optymiści tam latali…

-Co było dalej?

-Jakiś czas spokój. Dolecieliśmy do przystani, zdaliśmy towar, naszykowaliśmy następny kurs. Mc Carty w tym czasie powinien oczywiście dorwać gada, albo wrócić do bazy, jednak nie było po nim ani widu, ani słychu. Nikt, dosłownie nikt nic nie wiedział. Poczekali jeszcze z tydzień. Nie pokazał się, więc dali statkowi i załodze status zaginionych. Mieliśmy te ich dane z nawigacji, zgłosiliśmy się więc do cechu. Na ich podstawie obliczyli, gdzie ten ich smoczek miał się pokazać. Przyszykowano akcję ratunkową, z naszym statkiem w składzie. Oczywiście odpłatnie, a jakże, rekompensata za każdy zajęty dzień sezonu, bardzo dziękujemy, proszę… Ale wiesz, nawet za darmo byśmy polecieli, każdy z tej ekipy by poleciał, byle tylko ratować starego. Wracając do tematu: lecieliśmy, lecieliśmy, jesteśmy już niedaleko, a tu nagle otrzymujemy komunikat, że teleskopy i sondy wykryły pojawienie się nowej gwiazdy, bardzo blisko miejsca, do którego zmierzaliśmy. Pojawienie się. Nic tam wcześniej niebyło, żadnego obłoku gazowego, anomalii, dosłownie nic ! Pusty kawałek przestrzeni, a tu nagle bum i jest gwiazda ! Podobno nie było nawet żadnego bum, tylko w jednej sekundzie nic tam nie było, a w drugiej gwiazda, w dodatku zachowująca się, jakby świeciła już kilka miliardów lat. To już było naprawdę dziwne i o to kręci się większość afery. Do dziś wysyłają ekspedycje badawcze, a jajogłowi teoretycy będą utrzymywać się z wymyślania teorii jeszcze przez wiele lat. Ha, teraz największy numer ! O wszystkim do tej porypewnie słyszałeś w wizji ?

-Mhm. Mówili o sprawie przez tydzień. Jak podali, w wyniku tajemniczego, niewyjaśnionego pojawienia się nowej gwiazdy, kuter ,,Independence” uległ całkowitemu zniszczeniu. Później plotki krążyły, że coś było utajnione i powstała historyjka o sercach oraz gwiazdach.

-Właśnie, haha… Ludzie naprawdę nie są tacy głupi jak uważa Gustav. Dobra Sebastian, słuchaj: powiem ci teraz, co zdarzyło się naprawdę, to co próbowali utajnić, ale musisz uroczyście przysiąc, że nikomu nie powiesz, że wiesz, zwłaszcza kapitanowi.

-Kapitanowi?

-Pewnie wyrzuciłby cię z roboty, albo jeszcze lepiej, ze śluzy. Przyrzekasz?

-Przyrzekam.

-Prawidłowo. Po otrzymaniu informacji zrobiliśmy się nieco ostrożniejsi, rozproszyliśmy się, porozstawialiśmy anteny, boje radiolokacyjne i zaczęliśmy szukać jakiegoś sygnału. Bardzo szybko odnaleźliśmy kapsułę informacyjną. Niestety, tylko ją. Pomimo starań, nie doszukaliśmy się okrętu, nawet wraku, czy szczątków. Czegokolwiek.

-W kapsule coś się zachowało?

-Taak… Trasa przelotu , dziennik i najważniejsze… Zresztą, odsłuchaj sam.

-Mamy to w pamięci?

-Nie, ale pod konsolą jest schowek, widzisz go?

-Jest.

-Powinna tam być orseta, widzisz ją?

-Chwileczkę… Mam.

-Odpal ją sobie.

Sebastian wsadził nośnik danych do czytnika.

-Ekhm… ,, Dane zaszyfrowane. Podaj hasło”.

-Hehe. To będzie szło tak: wpisz dziesięć, ale cyframi.

-Jest.

-Teraz małe l i wszystko wielkimi : W, H, I, S K, Y

-Załapało.

-To rozłącz się i odsłuchaj, szczęściarzu.

Na orsecie znajdował się tylko jeden plik. Sebastian ustawił głośność, po czym dotykając odpowiedniej ikony na wyświetlaczu odtwarzacza, uruchomił nagranie.

– Tu Mc Carty – oświadczył chropowaty głos, należący niewątpliwie do starszego mężczyzny – lepiej, żebyście znaleźli tą wiadomość, bo jeśli nie, będę was nawiedzał po nocach. Śledziliśmy smoka, wielkiego. Skorzeński wszystko wie, pewnie jest z wami. Bydle pojawiło się zgodnie z planem, oberwało impulsem, wszystko przebiegało normalnie. Podlatujemy, żeby stwora dobić, a on nagle zaczął świecić, wydzielać radiację, a po kilku minutach, yyy… rozpłynął się. Zniknął, zostało samo serce. Zaskoczyło mnie to trochę, chłopców też, ale kto by tam narzekał. Chcięliśmy zabrać towar… tak, pośpieszę się… zabrać towar i spadać stamtąd. Ustawiamy aparat, a to zaczęło rosnąć i walić promieniowaniem. Grzejemy silnik do ucieczki, a tu serce nagle czymś wybuchło ! Taka kolorowa fala, widać ją było nawet na podglądzie. Radar zgłupiał, odpalamy napęd i nic. Nie reaguje. Drugi raz, znowu nic. Sprawdzamy co się dzieje. Iwan i inni mechanicy próbują coś sdjełać, ale na razie efektu nie widać, a TO powiększa się z minuty na minutę. Nie wiemy, co dokładnie się dzieje, ale postanowiliśmy nagrać jakieś wyjaśnienia i wystrzelić kapsułą. To chyba wszystko. Marie, kocham cię.

Nagranie wyłączyło się. Sebastian spędził chwilę pogrążony w głębokiej zadumie. W końcu nawiązał połączenie z myśliwcem pilotowanym przez Andrzeja.

-Już? – spytał starszy łowca.

-Już. Nawet nie wiem, co myśleć. Chyba powinienem czuć się zdołowany, a tak naprawdę nic nie poczułem.

-Co? Naprawdę ? Rzeczywiście, ale ja nie o tym. Wiesz teraz, co usłyszeliśmy tamtego dnia.

-Ciekawe jest jedno: dlaczego rządowi zatuszowali tą historię ? Przecież to nic politycznego.

-Mnie się pytasz? Zresztą, kto tam wie. Gdy wracaliśmy z poszukiwań mieliśmy wizytę facetów w czarnych garniturach, którzy dali pieniądze, duże pieniądze, w zamian za milczenie i wykasowanie komputera. Mądrzy nie byli, nie wpadli na to, że Korzeń mógł skopiować nagrania. Idioci.

Do rozmówców nadszedł przekaz z komunikatora kapitana:

-Szykować się, za moment pojawi się szczelina.

-Jeszcze z dziesięć minut – zaprotestował Sebastian.

-Jak mówię, że będzie teraz to… – Gustavowi przerwał sygnał alarmowy dobiegający z komputera – A nie mówiłem?

– Siódmy zmysł? – rzekł z podziwem Andrzej – Młody, włącz sobie podgląd zewnętrzny, podczas otwarcia jest emitowane też światło widzialne. Najlepsze fajerwerki na świecie.

Wpatrujący się do tej pory z zapartym tchem w instrumenty sterownicze ,,Poltavy” Sebastian przestawił dźwigienkę przy wyłączonym monitorze. Na aktywowanym ekranie ukazał się niesamowity widok. Płonąca poprzeczna smuga przecinała głęboką czerń kosmosu, oświetlając przy okazji flotyllę dronów. Z epicentrum zjawiska w równych odstępach czasu wystrzeliwały fioletowe błyskawice, rozpływające się następnie w wirujące mgławice, przybierające raz za razem nieopisane barwy, od których łzawiły oczy. Smuga również zmieniała się, przybierając coraz bardziej eliptyczny kształt. Chłopak stał jak zaczarowany. Z odrętwienia wyrwał go dopiero paniczny krzyk Szweda:

-Teraz! Impuls!

Sebastian szybko dotknął czerwonego przycisku na panelu dotykowym. Program zawiesił się, natychmiast wyskoczyło niebieskie okienko z komunikatem napisanym po chińsku.

– Odpalaj! – wrzeszczał dowódca.

-Już próbuję ! – krzyknął w odpowiedzi operator, z całej siły uderzając w konsoletę. Osiągnął dwa efekty: alfabet zmienił się na grażdankę, a sondy wystrzeliły promienie w środek szczeliny czasoprzestrzennej. Trzej przyklejeni do monitorów łowcy mogli teraz podziwiać to olbrzymie stworzenie, cud natury żywiący się czystą energią, podróżujący pomiędzy wymiarami, jednym słowem: smoka. Dobrze wiedzieli, że temperatura jego ciała, choć wyglądało na zbudowane z lodu, sięgał kilku tysięcy stopni. Kształtem, bezskrzydły i z nieproporcjonalnie wydłużoną głową przypominał raczej mezozaura. Nie miał narządów wewnętrznych, zmysłów, nawet mózgu czy układu nerwowego; cały był jednym jestestwem, najdoskonalszą formą życia, czystym przepływem, energią skoncentrowaną przez nieznaną siłę wokół najcenniejszego artefaktu, najwydajniejszego paliwa znanego ludzkości: smoczego serca. A teraz, gdy unosił się unieruchomiony i bezbronny, należało go uśmiercić.

-Uff, dobrze jest panowie. Andrzej, podlatujemy, nie ? Szykuj aparat. – wydawał dyspozycje Skorzeński – Młody, promienie długo pociągną?

– Nie wiem, nie umiem czytać po rosyjsku.

-Że co znowu? Nie, gdy tylko zawitamy do portu wywalamy ten złom… A to co? – Gustav zwrócił uwagę na radar, gdzie przez cały ekran zaczęły przebiegać fale – Jeszcze tego brakowało.

-Kapitanie – nadeszło połączenie z kutra – wskaźnik promieniowania zaczął szaleć.

-Złośliwość rzeczy martwych poszła na całość gdybym to ja – dźwięk w komunikatorze urwał się, zastąpiony przez szumy i trzaski.

-Kapitanie, odbiór. Halo, panie Andrzeju? – kilkakrotnie nawoływał Sebastian, nie otrzymując niestety żadnej odpowiedzi. Nerwowo, zerknął na kamerę. Początkowo myślał, iż nie działa, gdyż obraz był cały biały, jednak po dokładnym przyjrzeniu się odkrył, że to światło zalewa cały ekran. Jaskrawe, białe światło, wśród którego dało się dostrzec zielone przebłyski. Biedny chłopa zdołał wykrztusić tylko jedno słowo:

-Kapitanie?

 

 >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Był ciepły, czerwcowy wieczór. Słońce niespiesznie chyliło się ku zachodowi. Samce słowików, zaszyte w koronach drzew, rosnących wzdłuż drogi, toczyły tymczasem zawzięty bój o serca (tak, oczywiście, że serca, a cóżby innego?) samiczek wdzięczących  się po drugiej stronie . Nagle, jeden z niech głośno zaskrzeczał, zatoczył się w tył, po czym spadł z gałęzi. Towarzysze odprowadzili go wzrokiem, uczcili sekundą ciszy, a po tym rzewnym pożegnaniu wrócili do swych treli, ciesząc się ze zmniejszenia konkurencji.

-No, to jutrzejszy obiad dla króla mamy załatwiony – powiedział Zdenko, wielki łowczy królewski, podnosząc przeszytego bełtem ptaka. Ten krępy mężczyzna miał na sobie kamizelę w zgniło-zielonym kolorze, którą narzucił na pożółkłą, lnianą koszulę oraz nieco sfatygowane nogawice. Obrazu dopełniał całkiem przyzwoity zielony kapelusz – oznaka piastowanego stanowiska.

-I on je takie rzeczy?– spytał stojący obok delikwent w niebieskiej, sięgającej do kostek szacie i sandałach. Był to Siemisław, wioskowy alchemik i czarownik.

-Nasz jaśnie pan jak nie wie co, to zje, aż mu się będą uszy trzęsły.

-Jak nie wie?

-Mam z pałacowym kucharzem taką drobną umowę. On to przyrządzi jak przepiórkę, ja mu dam przydziałowe piwo i wszyscy będą zadowoleni – odparł myśliwy pakując zdobycz do worka.

-Zdenko, a ile ty królowi w tym miesiącu już takich ,,przepiórek” przyniosłeś? – zaciekawił się mag, gdy ruszyli ścieżką w dalszą drogę.

-Trochę tego było… ale powiedz mi, no co ja mam robić? Co chwilę jakichś fanaberii dostaje. To mu się bażanta zachciewa, to sarny, to dziczyzny, to znowu kaczki. Skąd ja mam to wszystko brać? Ciągle lasy wycinają, wszyscy kłusują…

-A to nie powinieneś komuś tego zgłosić? Albo samemu się tym zająć?

-Jeszcze tego brakowało, żebym musiał po wioskach ganiać i żeby mnie ludzie wyśmiewali. I ten nasz władca nieszczęsny, co on sobie wyobraża? Wiesz, że to nie jest przecież tak, że idziesz sobie spacerkiem ścieżką i ci wszystkie zwierzęta na zawołanie wyskakują.

-Chyba nie.

-Pewnie, że nie. Tak to ma król, jak raz na rok idzie z nagonką na polowanie, to wtedy tak ma… A ja musiałbym iść z samego rana, albo wieczorem, siedzieć godzinę w krzakach, gapić się na jakieś pole albo bagno i mieć nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Nie chce mi się.

-Ale chyb za to właśnie ci płacą, nie?

– Nie denerwuj mnie. Grosze dają i jeszcze na wszystko wydatki obcinają. Kiedyś to i co chwila urlop miałem, i dodatek na kuszę, i na kapelusz… wtedy, to się chciało nawet pracować. Teraz tylko bale dla siebie wyprawiają i na wycieczki po całym świece jeżdżą, niby szukają żony dla księcia ale wiadomo, o co chodzi. I jeszcze mają czelność wszystkimi pomiatać, buszułazja jedna.

-Wbuszu – co?

-Ostatnio w gospodzie rozmawiałem z Leniwnem i tym drugim, jak mu było… Dupenwtrockim, tymi co do nas na prace sezonowe ze wschodu przyjeżdżają.

-Dziwni jacyś. I co?

– Opowiedzieli mi o jakiejś nauce, czy innej filozofii, którą u nich wymyślili. Chodzi o to, że jak ktoś jest bogatszy od ciebie, to jest buszułazja – dziwna nazwa, nie? –  a ty wtedy jesteś masa uciskana i możesz temu bogatemu wszystko zabrać.

– A on ci odda?

-Mówili, że to taka propozycja nie do odrzucenia.

-Aha. I chcą to u siebie wprowadzić?

-Podobno nad tym pracują, namawiali mnie, żebym im pomógł wprowadzić to tutaj, ale nie zdążyliśmy przejść do szczegółów, bo akurat gwardzista pałacowy, Bogdan, wstąpił na piwo, a oni czymś mu kiedyś podpadli.

-Jak na mój gust, za dużo wódki piją… Dobra, tutaj skręcamy.

Zeszli ze ścieżki i podążyli leśną przecinką. Opadała ona nieco w dół i miejscami skręcała, aby skończyć się w szerokim wąwozie. Już stąd uwagę zwracała spora jama, znajdująca się na jego końcu a także liczne ślady sadzy na ścianach. W powietrzu unosił się zapach spalenizny. Mężczyźni szybko schowali się w krzakach i nasłuchiwali przez chwilę, panowała jednak cisza. W końcu Zdenko wychylił się ostrożnie i przyjrzał pieczarze.

– Nie ma go – powiedział do Siemisława przyciszonym głosem, po czym obaj wstali – jesteś pewien, że nam się uda tego smoka ubić? Ja mam coraz większe wątpliwości.

-Czego się boisz, zawsze można zwiać. Przywiezienie tamtych skrzynek było bardziej niebezpieczne. Właśnie, trzeba sprawdzić, czy są i czy nie zamokły…

Przyjaciele szybkim krokiem ruszyli za załom skalny, gdzie przykryty brezentem i zamaskowany ziemią stał równy rząd drewnianych skrzyń. Uznali, że wszystko jest w porządku. Po kolei zaczęli przenosić je do jaskini. Gdy skończyli, Siemisław majstrował przy nich jeszcze chwilę, po czym rozwijając za sobą sznurek dołączył do chowającego się za skałą łowczego.

-No to czekamy na bestyjkę – stwierdził alchemik – później tylko bum, i już księżniczka i pół królestwa nasze, to znaczy księżniczka twoja, a ziemie moje.

-A to nie było całe królestwo i pół księżniczki? – zapytał zdziwiony Zdenko.

-Co? No gdzie, jak ty to sobie wyobrażałeś.

-Tak myślałem które pół księżniczki wziąć.

-Pewnie całymi nocami! – obaj zaśmiali się serdecznie – Oj, ty lepiej tyle nie myśl, bo myśliwym… już za późno.

-Chyba nie zrozumiałem.

-Nieważne. Ciekawe za to, czy król dotrzyma słowa.

-Ciekawe. Nie jest zbyt słowny, obiecuje, obiecuje, a wszyscy wiedzą, jak jest.

-Otóż to. Jeszcze ze wszystkiego dukaty chce wyciągnąć. Ogłosił, że gorzała jest niezdrowa, podatek wprowadził od sprzedaży i w domu zabronił robić.

– I tak wszyscy robią.

-Ale zabronił.

-Zabronił. Ludzie plotkują, że prawdziwego króla podmienili i ten co teraz rządzi to jest jakiś agent, co ma nas wykończyć albo posprzedawać.

-Wiesz Zdenko, nawet bym się nie zdziwił. Przecież jego ojciec był całkiem inny. Tata mi opowiadał.

-Mi też. Tamten jak coś powiedział to się tego trzymał, a mądry był jak mało kto.

-A słyszałeś historię o jego bitwie z Zakonem?

-O tej nic.

-Więc słuchaj. Rzecz działa się w listopadzie, wyjątkowo ciepłym, trzeba przyznać.  Nasze wojska rozłożyły się w lesie, a wrogie w szczerym polu. Obie armie szykowały się już do walki, a tu nagle, ni z tego, niż owego, zadymka śnieżna przyszła. W godzinę metr śniegu napadało, a wiało tak, jakby łeb z hełmem miało urwać. Rycerze obu stron od razu pochowali się w namiotach – wyobraź sobie, jak w takim stalowym wdzianku musi ziębić. Ciury obozowe rozpalili ogniska i nikt nie miał zamiaru stawać do walki. Oczywiście my mieliśmy lepiej, bo w lesie nie dmuchało tak jak na otwartym terenie.

-I co, stali tak?

-Chwilę, ale słuchaj dalej. Nasz władca kazał zanieść przeciwnikowi dwie dębowe beczki, takie wielkie, a posłaniec powiedział generałowi zakonnemu: ,,Pan mój posyła wam wódki, na rozgrzewkę i abyście nie zgnuśnieli do reszty i wyzywa was na bitwę śmiertelną, chyba że jajec nie macie.”

-Już mi się podoba. Co dalej?

-Zakonnik na to: ,, Gorzały ci u nas dostatek, lecz i tą przyjmiemy, jako znak przyszłego zwycięstwa. Teraz do walki stanąć nie możemy, bo nam konie zasypało, ale jak już ruszymy, to temu twojemu panu jajca przy samej szyi urżnę i zobaczymy co mądrala wtedy powie.”

-Ciekawe.

-Ale słuchaj. Jak nasza delegacja odeszła, ten ich generał kazał zanieść te beczki do swojego namiotu, po czym zawołał doradcę. Wiesz, otworzyć je chcieli i trochę popróbować. Wiesz co się stało ?

-Nie.

-Wtedy ze środka dobiegł jakiś gwizd, zaczęły się trząść i ze środka wyskoczył nasz oddział specjalny.

-Grzmot ?

-Nie, ci drudzy, ci w czarnych zbrojach, jak im tam było…

-Nieważne. Co się później stało?

-Więc nasi rozwalają te beczki i z nich wyskakują. Zakonni stoją jak takie osły i się gapią, spodziewali się popijawy, a tu czterej dwumetrowi faceci z toporami. Nawet nie zdążyli krzyknąć, gdy nasi ich po łbach…

-Zabili ich ?

-Nie, ogłuszyli tylko, przebrali się za nich i kazali heroldom ogłosić, że wszyscy mają zwijać obóz i wracać do domów.

-I to im uszło? Mówiłeś, że mieli po dwa metry.

-Płaszcze zakonne założyli i, a tym dwóm hełmy zabrali.

-Nikt ich nie poznał? Po głosie na przykład?

-Przez hełm głos jest niewyraźny, a poza tym pomyśl: z namiotu dowództwa, w środku obozu, wychodzi dwóch ludzi, jeden w stroju generała i drugi wyglądający jak jego zastępca. Jak myślisz, szeregowy posłaniec miałby jakieś obiekcje?

-Jeśli tak postawisz sprawę… Rzeczywiście zakonnicy wrócili do siebie?

-A jak. To jeszcze większe lenie niż nasi, do tego jeśli ten ich ,,wódz” rozkaże, to każdej głupoty bez pytania posłuchają… Wracali w podskokach.

-A co z prawdziwym generałem i doradcą?

-Związali ich, przynieśli naszemu królowi i jakoś słuch o nich zaginął.

-A zakonni w końcu się zorientowali po kilku dniach, że szef zniknął, prawda?

-Oczywiście. Kilka dni się pokłócili i wybrali nowego, tego, który teraz rządzi.

-A, to wiem. Jest taki niski, że wszyscy mówią na niego Fiuther, czy jakoś tak po ichniemu. I jeszcze jak się z nim witają, to podnoszą wysoko rękę, żeby pokazać, że nie dosięgnie.

-Też to słyszałem. Podobno kiedyś chciał zostać trubadurem.

-Ciekawe… Przynajmniej miły jest i nie podskakuje, jak poprzednicy.

-Myślę, że dopiero wyjdzie szydło z worka. Oni się nie zmieniają… Cicho, słyszałeś to Zdenko ?

Łowczy wytężył słuch. Rzeczywiście, coraz wyraźniej dawało się usłyszeć specyficzny odgłos, przywodzący na myśl trzepanie dywanu. Stawał się naprawdę donośny. Siemisław zatkał uszy, po czym, podążając za wzrokiem kolegi spojrzał w górę, w poszukiwaniu źródła hałasu i ujrzał… Tak, oczywiście musiał to być smok, obaj doskonale o tym wiedzieli, jednak widok ponad dziesięciometrowej bestii przelatującej nad wąwozem zmroził im krew w żyłach. Alchemik zamknął oczy, Zdenko natomiast zebrał się na odwagę i wyjrzał lekko zza skały, w samą porę, aby ujrzeć lądowanie. Nieliczne wpadające w rozpadlinę promienie zachodzącego słońca nadawały smoczym łuskom piękną, złotawą barwę, a skórzaste skrzydła w zadziwiający sposób składały się właśnie na plecach potwora, który mimo to sprawiał wrażenie nieco przygnębionego i zmęczonego. Nagle rozległ się zachrypnięty, głęboki, męski głos.

-Świat schodzi na psy…

Myśliwy zaskoczony niespodziewanym zjawiskiem odskoczył za zastęp. Szeptem zapytał się przyjaciela:

-Hej, wiedziałeś, że… no hej, mówię do ciebie… wiedziałeś, że one mówią?

Siemisław otworzył oczy. Starając się mówić jak najciszej odparł:

-Nie miałem zielonego pojęcia.

-To może on jest na tyle inteligentny, żeby zauważyć, że coś jest nie tak ?

-Nie, coś ty… To, że coś potrafi mówić, jeszcze nie oznacza, że jest inteligentne… Gdyby tak było, świat byłby dużo lepszym miejscem… Poza tym, gady nie mają zbyt dobrego wzroku.

-To skończ wreszcie z tą filozofią i odpalaj ten sznurek !

-Cicho, bo głuchy pewnie nie jest! Wlazło już to bydle do jaskini?

-Chyba jeszcze nie.

-Musi być w środku, inaczej może za słabo oberwać. Lepiej wyjrzyj jeszcze raz, i powiedz, kiedy zacznie wchodzić.

Łowczy z najwyższą ostrożnością lekko się wychylił, smok tymczasem, wpatrując się w ziemię, kontynuował monolog:

-Kiedyś to były dobre czasy… A teraz co? Jak niby ma żyć przeciętny, uczciwy smok? Ani żadnej dziewicy do zjedzenia, owiec z pól też już nie ma po co kraść, bo takimi świństwami je teraz karmią, że ujeść ich później nie idzie… Po lasach zwierzyny nie ma, bo kłusownictwo… – słysząc to Zdenko mimowolnie uśmiechnął się na chwilę – W rzece ryb nie ma, bo jak nie wyławiają, to wytruwają… No i jak tu żyć? Klimat jest, jaki jest, zapasy na zimę trzeba jakieś zgromadzić… Ale z czego ja się pytam, z czego?!

Powiedziawszy to, gad zwrócił głowę w kierunku jamy. Podążył do niej niespiesznie. Obserwator zwrócił na to uwagę wspólnikowi, który wydobył z kieszeni pudełko zapałek.

-O, jestem pełny podziwu, że stać cię na tak nowoczesną technikę – zdziwił się Zdenko.

-Znajomy zza morza mi przywiózł – mówił Siemisław zapalając drewienko –  u nich to podobno na paczki już kupują.

-Czego to ludzie nie wymyślą… Szybciej odpalaj… Już ?

-Poszło! Chowaj się lepiej! – wykrzyknął uczony w momencie, gdy wzdłuż lontu podążył ognik, a wnętrza groty dobiegło gardłowe wycie:

-Co to za hałasy? Ała, co do… Kto mi tu zostawił taki – resztę zdania zagłuszył przytłaczający huk eksplozji. Wybuch zatrząsł ziemią i wzbił w powietrze tumany piachu. Siemisław słabo się poczuł i pomyślał, że chyba stracił przytomność, bo gdy otworzył oczy, odkrył że jest już ciemno. Zaczynał odczuwać ból głowy, a natarczywe piszczenie w uszach nie dawało mu spokoju. Powietrze falowało i migotało mu w oczach, wszędzie latały czarne kropki. Wielkim wysiłkiem odwrócił głowę w stronę, gdzie miał nadzieję ujrzeć przyjaciela, lecz zobaczył jakiegoś obdartego osmalonego brodacza, leżącego, opierając się o skałę. Twarz jakaś znajoma… Pomyślał:

-To ja? Niemożliwe… Umarłem czy zwidy… Muszę… – powoli zaczął wyciągać ociężałą rękę w kierunku zjawiska. Dotknął go ostrożnie i nie napotkał żadnego oporu. Wyciągnął się jeszcze trochę, a świat nagle zawirował. Zaszumiało mu w uszach, a widok stał się biały. Nagle wszystko zaczęło ciemnieć i wyciszać się. Alchemik stracił przytomność…

 

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Andrzej otworzył oczy. Wokół panowała kompletna ciemność. Stwierdził, że leży na betonowej posadzce. Ostrożnie usiadł, powoli przypominając sobie wcześniejsze wydarzenia. Zabiliśmy w końcu to bydle, czy nie? – pomyślał.

– Halo! – krzyknął, a jakby w odpowiedzi pomieszczenie zalało ostre, rażące w oczy światło. Gdy myśliwy przestał mrugać, rozejrzał się dokoła. Znajdował się w wysokim tunelu. Blask dobiegał z umieszczonych w sklepieniu paneli. Za nim znajdowała się wyłożona elektroniką, kablami i przewodami ściana, na przeciwległym końcu natomiast były rozsuwane drzwi, prawdopodobnie winda. Tabliczka nad nią głosiła: ,,Techniczne pomieszczenie transportowe 127 D”. Mężczyzna dopiero teraz zwrócił uwagę na leżącą obok niego grupkę ludzi. Poznał Gustava, ubranego w strój pilota, jednak pozostałych dwóch obdartusów, całych osmalonych, nie znał. Wstał i trzęsąc lekko nogami, zaczął przechadzać się wzdłuż ścian. Wtem, zbudził się jeden z brudasów, noszący podartą togę.

-Co do… Gdzie ja… Oddawaj złoto! – wrzasnął nieznajomy w kierunku Andrzeja. Na ten dźwięk obudził się zarówno Skorzeński, jak i leżący pod nim człowieczek w kapeluszu.

-Ekh… aghr… złaź ze mnie! Pomocy! Gwałcą mnie! – charczał mikrus.

Gustav natychmiast wstał i otrzepał się.

-Nie wyobrażaj sobie za dużo.

-Kim… Kim wy jesteście? – dopytywał się wyższy z nieznajomych – Czego chcecie?

– Co, my? Lepiej gadajcie, kim wy jesteście – zaoponował Andrzej.

-Ja mam na imię Zdenko, Wielki Łowczy Królewski, a ten tu brzydal to Siemisław, alchemik ciamajda i mój szwagier – odparł kapelusznik.

-Świetnie. Gustav, Najwyższy Admirał Generalissimus Cesarskiej Floty Imperialnej, a ten tutaj to Andrzej Walezy, szef tajnej policji. – ciągnął Szwed bez cienia ironii w głosie – Lepiej gadajcie, co się stało.

Zdenko z Siemisławem zaczęli się tłumaczyć. Początkowo Gustav z Andrzejem nie wierzyli im, jednak opowieść stawała się tak szczegółowa i niedorzeczna, że byli w stanie zaakceptować jej autentyczność. Oczywiście, przekazali też swoją historię, zmieniając jedynie ,,kilka” szczegółów. Gdy stopniały już pierwsze lody, grupa zaczęła szukać wyjaśnienia swojej sytuacji. Nie mając większego wyboru, weszli do windy. W środku znajdował się tylko jeden, nieoznaczony przycisk. Po jego wciśnięciu drzwi się zamknęły. Kabiną lekko szarpnęło. Z zamontowanego w suficie głośnika zaczęła dobiegać cicha, niezapadająca w pamięć muzyka. Po jakiejś minucie jazdy, alchemik zapytał:

– Te drzwi się kiedyś otworzą?

-Oby, jeśli nie będę upoważniony do użycia drastyczniejszych środków – stwierdził Andrzej w swej roli agenta – Właściwie, jedziemy w górę, czy w dół?

– Chyba w górę – mruknął Zdenko – Jest jakaś różnica?

-Nie jestem pewny, chyba teologiczna. Z dwojga złego chyba lepiej w górę.

Nikt na to nie odpowiedział. Po kilkunastu sekundach windą znowu szarpnęło, po czym zaczęła zwalniać. Gdy tylko drzwi się rozsunęły, ukazał się krótki, prowadzący do obszernej, wyłożonej białym marmurem owalnej sali, wyglądającej na recepcję. Nad wejściem do niej widniał wykonany pozłacaną, gotycką czcionką napis ,,Wydział im. św. Jerzego”. Już stąd słychać było kłębiący się wewnątrz tłum. Bohaterowie postanowili podejść bliżej i przyjrzeć się sytuacji.

-Hej, widzicie tego? – Siemisław wskazał na stojącego przy ladzie wojownika w rogatym hełmie. Wymachiwał dwuręcznym toporem, próbując wytłumaczyć coś znudzonej recepcjonistce. O dziwo jednak, ten wydawał się całkiem normalny, w porównaniu z niektórymi postaciami przebywającymi w holu. Dało się tam dostrzec między innymi chodzącego boso karzełka z kręconymi włosami i trzymetrowego, zielonego olbrzyma, za którym podążał bezustannie ryczący osioł. Nikt nie zwracał na nich uwagi. W kącie na krześle, siedziało jakieś kanciaste indywiduum, uzbrojone w kanciasty łuk i równie kanciasty kryształowy miecz. Obok niego rozmawiała czteroosobowa grupka, w której skład wchodził orangutan. Chłopiec w brudnej koszuli i słomkowym kapeluszu, zszywający kalosz dla staruszka mającego na sobie czarną kurtkę i czapkę uszatkę. Nie wiadomo skąd, dobiegały komunikaty w obcych językach, z których Andrzejowi udało się wyłowić tylko takie zwroty jak ,,problemy techniczne” czy ,,dziękujemy za cierpliwość”. Młody człowiek ze szczerym uśmiechem na ustach oprowadzał po sali rycerza w pełnej zbroi płytowej.

-Boże, co za hołota… – wyszeptał załamany Gustav, zapalając papierosa.

-Może poszukamy tu czegoś do picia? – zaproponował Zdenko.

Wszyscy uznali to za świetny pomysł.

Koniec

Komentarze

Ciekawe opowiadanie, końcówka niestety jak dla mnie mało satysfakcjonująca. Ogromny plus za równie ogromną liczbę odniesień, wyłapałem wszystkie oprócz ludzi z orangutanem. ;) Ciekawie przedstawiony świat w części sci-fi, część fantasy według mnie ciut gorsza, bo mniej się dzieje ale nadrabia humorem. Pomimo największego naładowania “easter eggów” w ostatnim fragmencie, ta część jest najsłabsza pod względem merytorycznym. Czytało się przyjemnie, dałbym 5 jakby zakończenie lepiej wieńczyło historię, a tak – daję 4 ;)

Swoją drogą mam nadzieję, że nie dużo więcej osób wpadło na pomysł przedstawienia równolegle światów fantasy i sci-fi, bo jeżeli tak to i Ty i ja mamy mniejsze szanse cokolwiek w Dragenezie osiągnąć (moje opowiadanie jest na tym samym patencie :D ). Tak czy inaczej pozdrawiam i powodzenia przy przyszłych opowiadaniach ;)

 

PS. Bardzo lubię motywy związane z czasoprzestrzenią i generalnie tego typu abstrakcjami. Jedna rzecz mnie tylko ciekawi: o co chodzi z tytułem?

No nieźle.

 Muszę przeczytać twoje opowiadanie :) Co do zakończenia, masz rację, jest niedorobione, głównie dlatego, że pisałem je w dzień zakończenia konkursu około godziny 22.00. Co poradzić, że za wszystko zawsze zabieram się na ostatnią chwilę :) Dodatkowe dwa – trzy dni na dokończenie i poprawki naprawdę by mi się przydały. Tytuł to drobne odniesienie do zakończenia, gdzie bohaterowie pojawiają się w dziwnej budowli (przyznaję, gdybym zrobił je porządnie, byłoby to bardziej widoczne), lecz nie tylko, nie tylko…

 

PS. Dziękuję za komentarz, to mój pierwszy tekst na tej stronie, w dodatku od razu na konkurs, nie spodziewałem się, że ktokolwiek przyjmie go tak ciepło. Czekam z niecierpliwością na opinię jurora.

Scio me nihil scire

Bardzo ciekawe opowiadanie. Interesujące podejście do tematyki konkursu. Bardzo podobają mi się interakcje między bohaterami. Znaczy się podobają do momentu, w którym zaczynają sobie opowiadać długaśne historie. Wtedy wszystko się rozpada – wciskanie retrospekcji w dialogi jest naprawdę bardzo niefortunnym pomysłem i mnie osobiście bardzo zniechęciło do tekstu. 

Niemniej ogólne wrażenie i tak pozostaje pozytywne.

Dziękuję, rzeczywiście nieco przedobrzyłem. Zbyt dużo dialogów, za mało zwykłego opowiadania.

Scio me nihil scire

Sympatyczne opowiadanie, duży plus za humor. Bardzo oryginalna koncepcja.

Jeśli chodzi o warsztat, to interpunkcja kuleje, gdzieniegdzie literówki, liczby raczej piszemy słownie, zwłaszcza w dialogach, czasami słowa Ci się zlewają, powtórzenia. Następnym razem spróbuj napisać w przeddzień terminu. ;-)

Babska logika rządzi!

Zgadzam się, że koncepcja interesująca, ale generalnie rzecz biorąc część SF czytała mi się o niebo lepiej (co w moim przypadku jest jakimś ewenementem…). Część fantasy wydała mi się dosyć wtórna, a kupa odniesień mnie bawiła tylko w części, po jakimś czasie zaczęła nużyć (najlepsze było ofiarowanie dwóch beczek z gorzałką ; ). Zakończenie rzeczywiście mało satysfakcjonujące, ale cóż, przynajmniej podsumowuje całość i podkreśla jej charakter. Ogólnie rzecz biorąc – lubię zabawy słowami i konwencjami ; )

Technicznie zaiste jest sporo drobnych potknięć, które autorska korekta pewnie by wyeliminowała, gdybyś miał więcej czasu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękować, dziękować… Następnym razem gdy będę pisał na konkurs, muszę zabrać się do pracy tydzień wcześniej, sądząc po komentarzach :)

Scio me nihil scire

Opadała ona nieco w dół – a nie w górę? Kocham takie kwiatki. ;)

 

Czuć ten pośpiech w końcówce tekstu, niestety, ale i tak tekst robi pozytywne wrażenie. Humor i aluzje w części “fantasy” – urzekające. Część SF – bardzo wciągająca. Czekam na Twój kolejny, tym razem dopracowany tekst.

 

 

Sorry, taki mamy klimat.

Nowa Fantastyka