- Opowiadanie: Karmelek - Smocza Aria

Smocza Aria

Konkurs zauważyłam w sumie dzisiaj, koło trzeciej. Dwadzieścia godzin to niewiele na stworzenie  od podstaw doskonałego opowiadania, ale co tam.

Prezentuję karmelkowe urban fantsy.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Sethrael

Oceny

Smocza Aria

Wielkiego bukietu róż z całą pewnością nie było w jej biurze, kiedy zamykała je na noc. Trzeba przyznać, że się postarał. Nie miała szansy, przeoczyć zaproszenia. Bilecik zawierał jedynie dwa zdania: godzinę i miejsce.

Margaret weszła do budynku opery, rozglądając się uważnie. Nie miała problemu ze znalezieniem Fidelisa. Ciemnoniebieskie włosy wyróżniały go z tłumu niemal tak skutecznie, jak wzrost. Podeszła pewnym krokiem i przywitała się, usiłując nie zadzierać za bardzo głowy.

– Nie za wcześnie? – zapytała, przyjmując podany kieliszek.

– Moja droga, dla takich jak my rzadko kiedy jest za wcześnie. – Skosztował wina i pokiwał głową. – Wiesz, co jest zabawne? Czasami dopiero z upływem lat uczymy się doceniać drobne przyjemności jak pyszne wino, czy doskonałe towarzystwo…

Kobieta poczuła drgnięcie powietrza i ramiączko wieczorowej sukni zaczęło się zsuwać. Zanim zdążyła zareagować, Fidelis poprawił je. Momentalnie dwóch ochroniarzy ruszyło w ich stronę, jednak wystarczyła uniesiona przez Margaret dłoń, żeby się cofnęli.

– Dobrze ci radzę. Nie pogrywaj ze mną. – Zmierzyła towarzysza nieprzychylnym spojrzeniem, unikając patrzenia mu w oczy. Niepokoiły ją i to nie tylko dlatego to, że były żółte. Powiadają, że oczy to zwierciadła duszy… Co jednak, jeśli ktoś duszy nie posiada? – Mów co masz do powiedzenia i miejmy to w końcu z głowy. Po co ta cała farsa?

– Ach, powiedziałbym, że ranisz me serce… – odparł, kładąc rękę na piersi. – Do interesów możemy przejść po przedstawieniu. Mamy najlepsze miejsca, w pierwszym rzędzie. Oczywiście w loży na wprost sceny. Doskonała akustyka tej pięknej opery i głos znakomitej divy z całą pewnością dostarczą nam obojgu niesamowitych wrażeń.

Margaret nie była przekonana. Wszystko, co do tej pory powiedział było podejrzanie normalne. Frustrowało ją, że nie potrafiła go zmusić, aby wyjaśnił, po co ją zaprosił. Ujęła podane ramię i pozwoliła się poprowadzić na piętro. Uważała na każdy krok. Wiedziała, że ten podstępny drań może spróbować wszystkiego, żeby ją ośmieszyć.

Jeszcze przed wejściem do loży, dotarły do nich dźwięki strojonych instrumentów. Kiedy zaś zobaczyli salę, Margaret aż przystanęła. Była tu wiele lat temu i nie spodziewała się, że mogły zajść takie zmiany. Obdrapane rzeźby zastąpiły nowe, krzesła zostały wymienione na wygodne fotele, a ze ścian zniknęła łuszcząca się farba. Kolorystykę również zmieniono z szaro-złotej na złoto-purpurową. Spektakularny kryształowy żyrandol zwisał z sufitu, rzucając dokoła kolorowe refleksy.

– Widzę, że ci się podoba – zagadną Fidelis. – Nie martw się, moja droga, możemy rozmawiać otwarcie. Cała loża tylko dla nas.

– Dlaczego mnie tu zaprosiłeś? – zapytała, nie siląc się na grzeczność.

– Ponieważ chciałem się zabawić w dobrym towarzystwie – odparł, wzruszając ramionami. Chwilę patrzył na jej zdumioną minę, po czym dodał: – Moja droga, smoki nie kłamią. Nawet jeśli chodzi o członków Rady.

Racja, smoki nie kłamią, więc o co mu chodziło? Co ta zmiennokształtna pokraka planuje?

– Chcesz czegoś od Rady? – zapytała usiłując znaleźć punkt zaczepienia.

– Wiele, jednak to nie jest rozmowa na tu i teraz. – Wzruszył ramionami, zajmując w końcu miejsce.

Margaret przymknęła na chwilę oczy. Nie chciała, żeby się zorientował, że jest zirytowana. Również usiadła i po raz pierwszy tego wieczoru spojrzała na program.

– „Anemoi”?

– Prawda, że piękna nazwa? – zapytał, szczerząc zęby. – Opowiada historię Irys i Zefira, greckich bogów.

Kobieta przymknęła oczy. Mogła wcześniej sprawdzić, na jakie przedstawienie zaprosił ją Fidelis, nie przywiązała do tego wagi i teraz żałowała. Pozwoliła, żeby opowiedział o parze bogów oraz ich domniemanym potomstwie. Margaret nie widziała w tej historii materiału na operę, jednak nie przerywała.

Nagle rozległy się brawa i Fidelis zamilkł, wbijając wzrok w scenę. Margaret również przeniosła tam spojrzenie i aż oniemiała ze zdumienia.

Diva była piękną, szykowną kobietą po czterdziestce. Nadmiarowe kilogramy umiejętnie skrywały fałdy rozłożystej sukni. Jednak tym, co przykuło ich uwagę, była lśniąca w świetle reflektorów kolia.

Dawno temu Margaret miała okazję widzieć wietrzne kryształy. Była to esencja żywiołu powietrza, skumulowana furia. Jeden mały kryształek był w stanie zniszczyć cały budynek w ułamku sekundy. Śpiewaczka miała ich na sobie co najmniej czterdzieści!

Dopiero po chwili Margaret uzmysłowiła sobie coś bardziej istotnego, a mianowicie, kim, czy raczej czym, jest siedząca obok niej istota. Smok. Cholerny smok, na dodatek zrodzony z żywiołu powietrza. Jeśli coś takiego posiądzie moc naszyjnika…

– Mam nadzieję, że spotkamy się później na kolacji – powiedział Fidelis, spoglądając na nią żółtymi ślepiami. Ponad cichnącymi oklaskami przetoczył się jęk metalu.

Cienie na światłach drgnęły, a w przerażającej ciszy jaka nagle nastąpiła, słychać było chrzęst tynku. Margaret uniosła wzrok i patrzyła, jak największy z żyrandoli się chwieje.

– Przestań, co robisz? – syknęła na smoka, jednak ten odpowiedział tylko cichym śmiechem.

Pierwszy zareagował Turner, rzucając się na Fidelisa. W tym samym momencie jeden z zabezpieczających żyrandol łańcuchów pękł, wywołując panikę. Ludzie uciekali, tratując siebie nawzajem, byleby znaleźć się jak najdalej od zagrożenia. Do Margaret dotarło, że jeśli jakikolwiek człowiek tu zginie, to nie Fidelis poniesie za to odpowiedzialność, ale ona.

Zerwała się z miejsca i gwałtownie rozłożyła ręce, jakby miało to pomóc. Magia elementarna nigdy nie była jej mocną stroną. Gwałtowny podmuch posłał odpadające kryształy w sufit, a stelaż opadł wolniej, dając ludziom czas na ucieczkę. Margaret opadła na miejsce dysząc i drżąc na całym ciele.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że powinna powstrzymać smoka przed tym, co zamierza zrobić. Obejrzała się i zobaczyła, że jeden z jej ochroniarzy leży na ziemi, a drugi usiłuje go cucić.

– Mereson! Zostaw go i dzwoń po wsparcie! – krzyknęła, zdejmując iluzję sukni. Czerwony jedwab rozwiał się bezpowrotnie, a jego miejsce zajęły skórzana kurtka, jeansy i wygodne buty. – Tym razem przebrała się miarka – warknęła, wskakując na balustradę.

W zaistniałej sytuacji było tylko jedno miejsce, w które smok mógł się udać. Diva pewnie wróciła do swojej garderoby. Margaret musiała ich jak najszybciej dogonić i skopać smocze dupsko. Niemagiczni nie mogą się dowiedzieć, że istnieje coś więcej, poza ich płaską codziennością. Jednak to nie zagrożenie prawa Celare było najstraszniejsze, a perspektywa utraty wpływów i władzy. Te wydarzenia mogły uderzyć w jej pozycję w Radzie. Jeśli właśnie o to chodziło temu manipulatorowi, to się sporo przeliczył.

Przeskoczyła na balustradę sąsiedniej loży i popędziła po niej, na kolejną. Po chwili znalazła się na scenie. Zwykły człowiek z pewnością połamałby się po skoku z takiej wysokości, jednak dla maga specjalizującego się w walce, nie było to niczym specjalnym. Ruszyła biegiem w stronę przejścia między kulisami tam, gdzie wcześniej uciekała diva.

Obsługi i artystów już nie było. Margaret przystanęła i po chwili wahania sięgnęła do kieszeni kurtki. Członkowie Pierwszego Kręgu mają dostęp do wielu przydatnych zabawek. Ostrożnie wyciągnęła złotą szpilkę do włosów i uważnie się jej przyjrzała. Mimo niepozornego wyglądu, była to jedna ze skuteczniejszych broni, jakie można było użyć przeciw smokom.

Artefakt należał do bogatej kolekcji innego przewodniczącego Rady. Yneder na początku nie chciał słyszeć o pożyczeniu tak potężnej broni. Dopiero wyjaśnienie, że potrzebuje czegoś na spotkanie z Fidelisem wpłynęło na zdanie starca. Wręczył artefakt kobiecie, każąc obiecać, że jak tylko nadarzy się okazja, Margaret z niej skorzysta.

Widać nie tylko z nią smok pogrywał w przeszłości. Ciekawe, ilu jeszcze członków Rady musiało zmagać się z gierkami złośliwej i niebezpiecznej istoty.

Pod drzwi do garderoby gwiazdy wieczoru trafiła bezbłędnie. Czuła buzującą zza nich moc, a powietrze na korytarzu drżało. Modląc się w duchu, żeby nie było za późno, uchyliła drzwi i zajrzała do środka.

– Ach, nareszcie jesteś! – zawołał Fidelis, ręką zapraszając Margaret, żeby weszła.

Diva siedziała przy niewielkim stoliku, popijając wino. Nie wyglądała ani na wystraszoną, ani na zdenerwowaną. Kolia wypełniona wietrznymi kamieniami dalej okalała jej szyję. Gdyby śpiewaczka wiedziała, że przez jeden nieostrożny ruch, może stracić życie, nie uśmiechałaby się.

Margaret weszła do środka, chowając artefakt w ręku, gotowa w każdej chwili wyszarpnąć go i użyć przeciwko smokowi.

– Co tu się dzieje? – zapytała.

– Rozmawialiśmy właśnie z Violett, czy zechciałaby zostać w mieście nieco dłużej – odparł smok. – Co za nieszczęśliwy wypadek. Mam nadzieję, że ubezpieczenie pokryje koszta ponownego remontu.

Margaret przymknęła oczy. Elementy układanki powoli wskakiwały na swoje miejsce. Było jednak jeszcze kilka niewiadomych.

Wedle tego, co przed spotkaniem zdążyła ustalić, starą operę wykupił kilka miesięcy temu anonimowy inwestor. Nie miało to nic wspólnego z magią, więc Rada nie zwróciła na to uwagi. Żeby budynek prezentował się tak jak teraz, trzeba było wydać miliony! Cały ten przepych był daleko poza zasięgiem zwykłego człowieka… Ale nie smoka, który wydał na całe przedsięwzięcie niewielką część przepastnej fortuny, którą zbierał przez tysiąclecia.

– A kolia?

– Piękna, nieprawdaż? – powiedziała śpiewaczka, dotykając kryształów opuszkami palców. – Pan Levert był na tyle łaskaw, żeby pożyczyć mi ją na dzisiejszy wieczór.

– Pan Levert… – powtórzyła Margaret, zerkając na Fidelisa. Smok skinął głową, uśmiechając się szeroko. – Rozumiem… nie będę więc przeszkadzać.

Drań. Podstępny, nędzny szczur! Więc to miał na myśli, mówiąc o zabawie w towarzystwie. Bawił się nią! Podsuwał coraz to nowe wskazówki i zapowiedzi tego, co zaplanował.

Kiedy znalazła się w głównej sali, podbiegli do niej Turner i Mereson.

– Wychodzimy, nic tu po nas – powiedziała, usiłując powstrzymać złość.

 

***

 

Nie miała zamiaru stawiać się przed Radą. Nie pozwoli, żeby oceniali ją ludzie, którzy znajdowali się w hierarchii niżej od niej. Wszystkie media trąbiły o wczorajszym wypadku w wyremontowanej operze. Kilka brukowców usiłowało nawiązać do „Upiora z Opery”. Widać pomysł przypadł do gustu władzom opery, bo ogłoszono casting do musicalu.

Nagle rozległo się pukanie. Margaret w pierwszym odruchu pomyślała, że to Yender chce odzyskać swój artefakt, jednak ten nie pukałby do drzwi balkonowych. Spojrzała w ich stronę zdumiona i zanim zdążyła podejść, otworzyły się na oścież. Fidelis z szerokim uśmiechem na ustach wkroczył do jej domu, za nic mając zasady dobrego wychowania.

– Wynoś się! – powitała go adekwatnie do ostatnich wydarzeń.

– Powiadają, że złość piękności szkodzi – przestrzegł smok. – Obiecałem ci kolację…

– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, gadzie.

– …ale wyszłaś zaskakująco wcześnie – kontynuował, nie przejmując się próbą zasztyletowania go spojrzeniem. – Dlatego w ramach podziękowania za wczorajszy wieczór, chciałbym ci coś dać.

Kobieta z zaciętą miną obserwowała, jak smok wyciąga w jej stronę podłużne pudełko. Prychnęła, krzyżując ręce na piersi.

– Zauważyłem tę piękną szpilkę, którą wczoraj miałaś. – Uśmiechnął się, widząc jej zdumioną minę. – To mi przypomniało, że kilka lat temu… no… pożyczyłem od Yendera podobną, zostawiając na jej miejscu duplikat.

– Ukradłeś?!

– Pożyczyłem… bez jego wiedzy… Ale zamierzałem mu ją oddać. – Wzruszył ramionami i otworzył pudełko, pokazując taką samą szpilkę, jaką Margaret ściskała w pięści.

– I to jest to, co zamierzasz mi dać? – zapytała podejrzliwie.

– Nie, skądże. Proszę tylko, żebyś przekazała to Yenderowi z wyrazami wdzięczności. Dla ciebie mam to…

Wyciągnął kolejne pudełko i nie czekając, otworzył.

Na czarnym aksamicie leżały kryształy. I to nie byle jakie! Dwanaście wietrznych kryształów, połączonych srebrną siateczką. Margaret ostrożnie ujęła naszyjnik i podniosła. Dookoła zatańczyły refleksy w kolorze tęczy.

Z twarzy smoka nie znikał uśmiech.

– Niczym Zefir i Irys.

Koniec

Komentarze

Spodobała mi się ta smocza gra.

 

Jak na dwadzieścia godzin, to całkiem nieźle. Aż szkoda, że nie było ich… czterdzieści.

;-)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Oj, Karmelku, szkoda, że nie miałaś więcej czasu! Bardzo przypadło mi do gustu Twoje takie “wampirze” przedstawienie smoka jako znudzonego życiem starego, bogatego nicponia ; ) Ale też szkoda, że Twoja opowieść tak naprawdę kończy się, zanim się zaczęła. Chętnie dowiedziałabym się, co było później ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dwadzieścia godzin? Aż żałuję, że nie było ich więcej. Bardzo spodobało mi się Twoje opowiadanie. Porwało mnie od samego początku. Szkoda tylko, że tak szybko się skończyło. Jak dla mnie na wielki plus! :)

 

Pozdrawiam :) 

Sprawne opowiadanie, choć widać, że napisane trochę na szybko. Z jednej strony pośpiech wyszedł mu na dobre, bo fabuła nie rozciąga się w niebotyczne dłużyzny, co –  zdaje się –  jest standardem tego konkursu, a akcja wartko prze do przodu. Z drugiej strony ta historia zyskałaby wiele, gdyby trochę ją dopracować.

Fabularnie jest trochę sztampowo, zwłaszcza jeśli chodzi o standardowo występujące Nazwy Własne, ale mimo pewnej sztampowości historia jest przyjemna w odbiorze. Przynajmniej dla mnie.

Opowiadanie ciekawe, dobrze napisane. Szybko i przyjemnie się je czyta.

Chciałam dać 6, ale koniec mnie bardzo zaskoczył i nie było to miłe zaskoczenie.

Lubię się spodziewać tego co ma się zdarzyć, bo inaczej czuję się ciut oszukana przez autora, ale pewnie tak się teraz pisze, bo moje zakończenie większość ganiła jako przewidywalne.

Jak Joseheim ostrzę sobie zęby na więcej… Można by tu jeszcze tyle pięknej akcji dodać.

 

Osadzenie większości akcji w operze ciekawe, nie powiem – tego jeszcze nie było. Za zaskoczenie na końcu też plus, ale sama fabuła mnie nie porwała.

To mieli miejsca w pierwszym rzędzie czy w loży?

Jeśli chodzi o warsztat, to co najmniej raz zabrakło przecinka, czasami tak konstruujesz zdania, że nie wiadomo, co jest podmiotem. Ale jak na pisanie sprintem, to całkiem przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

Pozostaje mi jedynie żałować, że Autorka zbyt późno dowiedziała się o konkursie, bo jeśli ten tekst rzeczywiście powstał w kilka godzin, to sporo mógłbym sobie obiecywać po czymś bardziej przemyślanym i dopracowanym. 

Sorry, taki mamy klimat.

Przyjemnie się czyta :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka