- Opowiadanie: NikaSliver - Anabella i Isold – Tajemnica Kruczej Góry

Anabella i Isold – Tajemnica Kruczej Góry

Rozumiem, że termin nadsyłania prac upłynął wczoraj, lecz swoje opowiadanie nieopacznie wysłałam na e-mail redakcji oraz Pana Cetnarowskiego (właśnie 15.01.15r.) mam nadzieję, ze moja praca zostanie uwzględniona, gdyż włożyłam w nią dużo serca i czasu.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Anabella i Isold – Tajemnica Kruczej Góry

Dwa hartowane ostrza zderzyły się w głuchym brzmieniu metalu. Siła przeciwko sile. Spór mógłby trwać znacznie dłużej, gdyby Gale był nieco cierpliwszy. Wyraźnie znudziła go cała zabawa i postanowił zakończyć ją nieco wcześniej – pojedynczym, zdecydowanym ciosem. Miecz rywala zazgrzytał rdzawo, chwilę przed miękkim upadkiem w grząski grunt. Chłopak otarł niedbale zabłocone czoło i westchnął cicho.

– Następnym razem. – wydusił podając rękę młodzikowi, którego ułamek sekundy wcześniej pokonał. Uścisnął ją w milczeniu, podniósł oręże i powlókł je w stronę kuźni. Dopiero gdy zostało oczyszczone z piasku, dało się dostrzec poważną szczerbę.

Za plecami Gale’a rozległ się cichy aplauz, który skłonił go do ukradkowego spojrzenia w tył. Anabella nigdy nie była typową włościanką. Choć wywodziła się z najniższej warstwy społecznej, dworskie przedsionki odwiedzała dosyć często. Przyjeżdżała tu za każdym razem gdy jej stryj – młynarz, dostarczał surowiec do wyrobu pieczywa. Nadworny piekarz, bardzo cenił sobie jego mąkę i często prosił o świeże dostawy, toteż widok walczących paniątek nie był dla niej niczym nadzwyczajnym. Nie mniej jednak, do każdej walki podchodziła niezwykle emocjonująco, niejednokroć wyobrażając sobie, że to ona zwycięża. Tym razem brawami został nagrodzony syn jednego z rycerzy, który bezbłędnie pobił młodego lorda.

Blada zazwyczaj twarz Gale’go zapłonęła lekkim rumieńcem, który bynajmniej nie był efektem wcześniejszego wysiłku. Uśmiechnął się lekko i odłożył broń na miejsce. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest on szlachetnie urodzony. Idąc w stronę dziewczyny stawiał miarowe, spokojne, iście rycerskie kroki. Stąpając był wyprostowany, a głowę zawsze dumnie unosił, nieco zadzierając nubijski nos. Mimo całej etykiety, nie był równie zmanierowany co jego rówieśnicy, dla których rozmowa ze zwykłą chłopką była często na wskroś ujmująca.

– Mała. – w jego ustach każde ze słów brzmiało niczym poemat. Ów efekt zawdzięczał niskiemu, spokojnemu głosowi, którego aż chciało się słuchać. – Gdzie się podziewałaś. – wypowiedź ta, przypominała bardziej stwierdzenie, niż pytanie, ale fakt, że została poprzedzona rozczochraniem blond włosów Anabelli, nadała jej nieco subtelniejszego pogłosu.

– Sianokosy. – skwitowała krótko rozglądając się dookoła. Zdawało się, że dziedziniec ćwiczebnym, położonym na tyłach grodu, całkiem opustoszał i najwyraźniej zostali sami.

– Ćwiczyłaś? – przewrotny uśmieszek przemknął przez twarz chłopaka i skrył się gdzieś głęboko. Nie czekają na reakcje podszedł do drewnianego stojaka, na którym zawieszone były przeróżne rodzaje broni. Wyjął smukły, metalowy przedmiot i podał go dziewczynie. Był to jeden z wielu tępych, ćwiczebnych mieczy, jakich używano podczas pojedynków młodzików. Gale dobył podobny oręż i nisko ugiął się na nogach. – Pokaż mi, czego się nauczyłaś od ostatniego razu… No dalej, boisz się? – nim chłopak zdołał wypowiedzieć ostatnie słowo, Anabella zadała pierwszy cios. Był silny, a jednocześnie czuć w nim było nutę niepewności, odzwierciedlając tym samym w stu procentach charakter jego właścicielki. Został stanowczo skontrowany i nastąpiła szybka wymiana ciosów, która zapowiadała dłuższą potyczkę. Pojedynek przerwano ironicznym śmiechem dochodzącym zza parkanu.

 Na dziedziniec wkroczył Luke, obrzucając parę pogardliwym spojrzeniem, pełnym odrazy, jak gdyby spoglądał na gnijące szczątki, a nie żywą osobę, której uczucia zostały urażone w tak brutalny sposób. Młody lord, o rudo-złotych lokach miękko spływających po ramionach i piegowatej twarzy, na której osadzony był mały, zadarty nos, szedł teraz z wolna, rozglądając się niedbale. Swoją postawą i tonem wypowiedzi, starał się nader wszystko podkreślić wyższość za równo intelektualną, jak i społeczną. Był w towarzystwie dwóch chłystków, gotowych spełniać jego zachcianki. Zatrzymał się po chwili obok drewnianego stojaka, położył na nim jedną rękę, a drugą podparł bok.

– Widzę mój drogi, że zabrałeś się za zbrojenie chłopów. – zakpił wlepiając w zmieszaną Anabellę wielkie, brązowe oczy. Jego wypowiedź zwieńczyły śmiechy wyrostków. Gale wyprostował się powoli i stanął tak, jakby chciał zasłonić dziewczynę przed całym stekiem oszczerstw, na których wysłuchanie z wolna się przygotowywał. – Nie! – krzyknął niespodziewanie rudzielec. – Mamy tu do czynienia z mezaliansem! – zakpił po raz kolejny. – Młody rycerz i włościanka, urocze. Doprawdy… – przerwał na chwilę, wykrzywiając usta w nieporadny grymas, który zapewne miał przypominać uśmiech. Przez dziedziniec przelała się kolejna fala dobrego humoru.– … niedobrze mi się robi na samą myśl o tym.

– Twe uwagi były nader zabawne lordzie. – wydusił Gale. – Pozwól, że nie będę ich komentował i wrócę do swoich zajęć.

– Nie wątpię, że lubisz kokietować chłopki. Uważam jednak, iż warto się zagłębić w tą sytuację. We włościach wszak nie brak urodziwych dworek, a jeśli szukasz innych uciech, proponowałbym nie tracić czasu na to, a raczej udać się…

– Dość! – twarz młodzika utonęła w szkarłatnym rumieńcu, a ręka mimowolnie zacisnęła się na ćwiczebnym mieczu. – Ta chłopka, – syknął przez zaciśnięte zęby, nadal ściskając broń. – nie dosyć, że w przeciwieństwie do ciebie lordzie, ciężko pracuje na to co ma, to również mieczem włada lepiej od niejednego giermka. – nim zdołał powiedzieć cokolwiek więcej Luke odwrócił się na pięcie i skinął na jednego z chłopców. Wyszeptał mu coś na osobności i dał znak by ten na moment mógł zniknąć za parkanem.

Minęło kilka sekund, kiedy wrócił, trzymając w ręku oręż. Nie był to jeden z tępych, wyszczerbionych  mieczy, jakimi Anabella zwykła pojedynkować się ze swoim przyjacielem. Ta broń była zupełnie inna… rękojeść wykonano z polerowanego srebra, a głowicę wysadzono okazałym szafirem, który połyskiwał błękitnie w wieczornym słońcu. Ostrze było długie i wąskie, zaostrzone z obu stron. Jedno by walczyć, drugie do obrony. Pochwę wykonano z białej skóry, obszytej zewsząd srebrzystą nicią. Rudowłosy lord pewnym krokiem zbliżył się do dziewczyny i rzucił owy pakunek. Złapała go w powietrzu i w tym samym momencie poczuła niesamowitą, wręcz magiczną lekkość. Wysunęła miecz i uniosła go do góry. Zdawała się, że trzymać w ręku powietrze. Oręż był idealnym przedłużeniem jej ramienia. Iście królewska broń, choć jak na męski ekwipunek,  nieco zbyt delikatna.  

– Igła. – powiedział zaplatając ręce na piersiach. – Haniebna nazwa dla równie kiepskiego miecza.

– Jest idealna. – wyszeptała Anabella nadal nie mogąc wyjść z podziwu.

– Babska broń, prawdziwy lord – podkreślił dumnie. – walczy taką. – zaplótł długie palce na rękojeści i wyciągną miecz zza pasu. Istotnie był o wiele większy i sprawiał wrażenie nieporęcznego. – Skoro Gale – odezwał się zuchwale, starannie wplatając złośliwe uśmieszki w co drugie słowo. – twierdzi, że walczysz równie dobrze co giermek, nie powinnaś mieć trudności z dotrzymaniem mi kroku przez powiedzmy… trzy minuty. – źrenice dziewczyny gwałtownie się rozszerzyły, a serce załomotało głośno. – Jeśli przeżyjesz, miecz jest twój. – burknął pogardliwie.

– A jeśli przegram? – spytała mimowolnie.

– Patrzcie państwo, niby niepozorna chłopka, a zadaje dobre pytania. – zaśmiał się odsłaniając końskie zęby. – Będziesz biedniejsza o… powiedzmy… głowę. Niewielka strata, nieprawdaż? – zapadła chwila niebezpiecznej ciszy. Gale stał zdrętwiały i gdy tylko próbował zrobić krok w stronę Anabelli, drogę zagrodziły mu sługusy. Spojrzała nerwowo w bok i w tym samym czasie Luke zadał pierwszy cios. Zagrywka iście „uczciwa”. 

Dziewczyna upadła i przeturlała się w lewo, szybko podnosząc na własne nogi. Ledwie odzyskała równowagę, już została zasypana gradem uderzeń, które ledwie zdołała skontrować.

– Dosyć! – krzyknął młody rycerz, usiłując wyrwać się chłystkom – bezskutecznie z resztą. – Udowodniłeś co chciałeś, pozwól jej odejść! – lorda nie wzruszyły jego słowa i w szaleńczej furii zadawał coraz to silniejsze pchnięcia. – Zosta… Aa! – jeden ze sługusów złapał Gale’go, a drugi wymierzył mu szybkie kuksańce w brzuch. Osunął się na kolana i splunął krwią. Na ten widok, w dziewczynę wstąpiły nowe sił. Teraz nie tylko broniła się, ale i również zadawała pojedyncze, celne ciosy. Coraz częściej i częściej, aż lord całkiem opadł z sił, stracił równowagę i upadł wypuszczając z rąk miecz. Gale momentalnie odzyskał wolność, a Anabella rzuciła się w jego stronę. Nim zdołała powiedzieć cokolwiek, powietrze przeszył ciężki głos dzwonu. Z podmurza dobiegały nawoływania, z których wyraźnie dało się wyodrębnić jedno słowo „smok”. Twarze zebranych szybko pokryły się bielmem strachu. Gale skoczył na równe nogi i pochwycił odebraną mu wcześniej broń.

 – Zostań tu. – rozkazał i popędził przed siebie, niczym strzała uwolniona z mocno napiętej cięciwy. Anabella stała jeszcze przez chwilę nieruchomo, aż do jej uszu dotarły kolejne krzyki „leci na wsi, na wsi!”.

– Ciotka Gretel!

Zdyszana dopadła do wozu, na którym uprzednio znajdowała się mąka – teraz stał pusty. Twarz nadal miała bladą. Nie mogła również wydusić z siebie ani słowa. Wuj nerwowo odpinał uprzęże kona. Ręce mu drżały, a po policzku spływał zimny pot. Ledwie skończył, a już siedział na grzbiecie karego wałacha.

– Zostań za murem, tu będziesz bezpieczna! – powiedział głośno i stanowczo, zawracając konisko. Uczepił się mocno powrozu, który miał zastąpić wodze, w tej samej chwili sprzedając kopniaka w bok zwierzęcia. Koń ruszył nerwowo uliczką i zniknął za bramą.

Niedługo potem tą samą drogą przekłusował jazda złożona z dwóch tuzinów ciężko zbrojnych rycerzy. Anabella rozpoznała wśród nich Gale’go, który poprawiał przyłbicę. Kiedy tylko minęli linię grodu, puścili się galopem, po zboczu. Dziewczyna wdrapała się na wóz, skąd wskoczyła na niewielką podmurówkę, pokrytą strzechą. Była wystarczająco wysoko, by zobaczyć jak wieś, wraz z okolicznymi polami pokrywa się ogniem.

Wielkie bale siana płonęły niczym gigantyczne pochodnie. Niebo pokryły szare kłęby, wypełniając powietrze swądem spalenizny. Z ogromu siwego dymu co jakiś czas wyłaniała się czarna postać. Anabelli ugięły się nogi i musiała usiąść by nie stracić równowagi. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Gdy była dzieckiem, cała jej rodzina, zginęła właśnie w takim pożarze. Była w tym czasie u wujostwa i tylko dzięki temu przeżyła. Smoka – sprawcę owych zajść ubito następnego miesiąca. Od tamtej pory nie widziano więcej tych skrzydlatych stworów. Plotki, jakie krążyły wśród chłopów, wskazywały Kruczą Górę, jako siedzibę jeszcze jednego gada. Nie dawniej jak tydzień temu, wybrała się tam grupa ochotników z wioski… nie wrócili. Najprawdopodobniej również oni byli powodem zbudzenia, rozjuszonej bestii.

Trzeba wiedzieć, że smoka zabić jest niełatwo. Nie jest to niewykonalne, lecz gada chroni gruba zbroja, złożony z zachodzących na siebie, pancernych łusek. Słaby punkt stanowią łączenia pod łapami i wokół skrzydeł. Tam należy celować ostrze, jeśli chce zrobić się mu krzywdę. Niestety, spryciarze mają doskonały słuch i wzrok tak, że podejście ich jest niemal niemożliwe. Większość z nich umie posługiwać się ogromnymi skrzydłami, które stanowią równie zabójczą broń, co doskonałe narzędzie lokomocji. Nawet ich ogromne, smocze serce bije w prawej, a nie lewej piersi. Oprócz fizycznych walorów, posiadają również magiczną duszę – pozwalającą na zianie ogniem, lecz o ile latać potrafią niemal wszystkie, magia przypisana jest nielicznym.

Pod wpływem wspomnień, dziewczyna zesztywniała do reszty. Tylko jej liliowe oczy, cicho wpatrywały się w horyzont. W ręku nadal nieświadomie ściskała Igłę, którą widocznie bezwiednie zabrała z dziedzińca. Zamyślona zupełnie straciła poczucie czasu. Nie widziała, czy jest tam od pięciu minut, czy od pięciu dni. Uniosła wzrok w momencie, gdy rozległ się niesłychany łomot, trzask, coś na podobieństwo łamanego wpół, starego drzewa. Wyprostowała się i stanęła na czubkach palców, by osiągnąć jak najlepszą widoczność. Przez poszarzałe niebo dostrzegła migoczący kształt, szybujący w stronę turni. „Trafili go? Czy to jest możliwe!” Ledwie owa myśl zdołała rozświetlić jej porcelanową twarz, strzecha spod jej nóg osunęła się i dziewczyna z łoskotem wylądowała na wozie. Zapadła głucha cisza… ciemność ogarnęła okolicę.

Ocucił ją nocny ziąb. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała całe mnóstwo zapalonych pochodni. Na niebie nie było gwiazd, a jeśli nawet jakieś próbowały się przebić, ich blask szybko tłumił unoszący się z wolna dym. Podniosła się na chwiejnych nogach i zsunęła z wozu. Spojrzała w stronę bramy, przez którą przelewała się rzeka chłopów, szukających schronienia za murami miasta. Eskortowali ich nieliczni rycerze, w powgniatanych, zbrudzonych ziemią zbrojach. Rozległo się głuche zawodzenie rogu i w tej samej chwili, na dziedziniec wprowadzono dwa rumaki, połączone ze sobą szkarłatnym płótnem. Spoczywające na nim nieruchomo ciało, do złudzenia przypominało Gale’go. Był on tylko trochę starszy, ciut bardziej zmęczony, naznaczony świeżą raną, która przykrywała teraz poprzednie blizny. Twarz, która zastygła bez wyrazu oplatała gęsta, czarna, lecz krótko szczerzona broda. Pochód zatrzymał się w pół drogi, gdy z krużganków z krzykiem wypadła czarnowłosa kobieta. Dopadła do złożonego ciała i skinęła przed nim na kolana, a krzyk przepełniony bólem rozdarł powietrze. Długo ściskała i obsypywała pocałunkami ręce męża, prosząc, błagając, zaklinając, by przerwał swój sen. Na darmo… Po dłuższej chwili zerwała się i rzuciła w stronę jednego z rycerzy, eskortującego ciało pobratymca.

– Gale! Gdzie jest Gale?! Co się stało z moim synem! – jej twarz okryła się purpurą, którą Anabella widziała za każdym razem, gdy jej przyjaciel wpadał w złość. Pamiętała wyraz jego twarzy jeszcze z przed kilku chwil, byli teraz tacy podobni.

– Trafiliśmy gada, ale nie padł. – zaczął mężczyzna zachrypniętym od dymu głosem. – Odleciał w stronę Kruczej Góry. – ciągnął dalej ze wzrokiem wbitym właśnie w tamtym kierunku.

– Ser Arkonie, gdzie moje dziecko, jedyne co mi teraz pozostało. Błagam, powiedz. – rycerz zamyślił się na chwilę, wziął głęboki oddech, tak że zdawał się być jeszcze potężniejszy i wydusił z siebie całą prawdę.

– Ser Garled zasłonił go podczas walki. – odrzekł spoglądając na ciało przyjaciela. – Młodzieniec chce pomścić ojca. Poszedł dokończyć nasze dzieło. Nie mogłem go powstrzymać… zawiodłem. – w chwili gdy skończył zdanie Lejdi osunęła się na ziemię, w ostatnim momencie złapana, przez stojące za nią służki.

Miała jeden cel. W tłumie przerażonych ludzi, którzy właśnie uszli z życiem próbowała odnaleźć stryja i ciotkę Gretel. W brew pozorom wcale nie było to takie łatwe. Setki podobnych do siebie twarzy będących w ciągłym ruchu. Przedarła się przez cały ten ogrom chyba ze sto razy, wypytując o wujostwo. Niestety nawet tak skrupulatne poszukiwania nie przynosiły żadnych efektów. Jej rozproszoną uwagę przykuł mały zgiełk, jaki zapanował przy głównej bramie. Jakiś rozjuszony wierzchowiec stawiał zacięty opór i nie chciał ruszyć sprzed wozu młynarza. Ciągnęło go dwóch, rosłych mężów, który byli zaledwie dmuchawcem na wietrze, dla potężnego stworzenia.

– Dalebor! – krzyknęła wreszcie przedzierając się przez tłum gapiów. Podbiegła na tyle blisko, by pokazać się wałachowi, który na sam jej widok i dźwięk głosu złagodniał, usadzając swoje olbrzymie, końskie ciało na czterech nogach. – Zostawcie mojego konia! – rozkazała iście dorosłym tonem. W odpowiedzi usłyszała głośnie podśmiechy. – Nie żartuję. – zagroziła.

– Odsuń się. – jakaś chropowata dłoń pchnęła ją w przód. Nie zamierzała jednak dawać za wygraną, nie ona. Odwróciła się obojętnie na pięcie i gdy oddaliła się o parę kroków, przyłożyła do ust dwa, wygięte palce, wydając z siebie serię długich, głośnych gwizdów. Dalebor, ledwie co uspokojony nabrał nowej ochoty do oporu. Z łatwością wyrwał się niczego nieświadomym oprawcom i ruszył pędem w stronę pani. Ludzie uchylali się przed pędzącym niemal ślepo rumakiem. Anabella zaczęła biec po murku, który stopniowo się unosił i gdy się zrównali, miękko wskoczyła na jego kary grzbiet.

– Nie z nami te numery. – poklepała go po kłębie. – Do domu Daleborze, do domu.

Wieś była całkowicie zrujnowana. Tego widoku nie dało się opisać. Nikt nawet nie próbował walczyć, bo niby jak zwykli chłopi, mają przeciwstawić się potędze smoka? Uciekli w popłochu, wraz z życiem – usiłując ratować co się da, a czasu było niewiele. Anabella stąpała cicho po ziemi spowitej popiołem. Kiedy wreszcie dotarła na miejsce, gdzie jeszcze kiedyś stał stary młyn, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Cała konstrukcja runęła w jeden, olbrzymi stos białych kamieni. Ciarki przeszły jej po plecach i w panice rzuciła się na ową stertę, przewalając gruz.

– Ciociu?! Wujku?! Wujku! – krzyczała przez łzy. Odrzuciła ledwie kilka z nich, gdy na przeciwległym krańcu dostrzegła znajomy kształt. Zerwała się spłoszona i popędziła przed siebie.

W jednym momencie wszystko co kochała umarło. Upadła na pokaleczone kolana, lecz nie mogła zapłakać. Choć łzy paliły ją dotkliwie, w jej sercu było więcej nienawiści niż żalu. Wujostwo spoczywało razem. Ich dłonie splatały się w ostatnim geście, a na twarzach śmierć wymalowała im cichą zadumę. Oboje leżeli pod ogromną, dębową belą, która niegdyś podpierała strop. Ich lica spowiło bielmo, lecz oczy nadal mieli otwarte. Spojrzała w nie głęboko, usiłując odszukać boskiej iskry życia – na próżno. Pochyliła się w milczeniu i drżącą dłonią wykonała ostatnie skinienie, zawierając zimne, martwe powieki, które na zawsze skryły kwieciste łąki i barwne, wiosenne niebo. Nim powstała, ucałowała jeszcze ich czoła, a podnosząc się otarła jedyną łzę, jakiej niemal niezauważenie udało się przemknąć przez rozpalony policzek. Miarowym krokiem udała się w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą stał Dalebor. Nie musiała się wysilać, gdyż poczciwe zwierzę wyszło jej naprzeciw. Złapała uwiąż, wdrapała się na grzbiet i poklepała wałacha po spoconym karku. Jej dłoń powędrowała na biodro, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się broń.

– Igła. – wyszeptała natrafiwszy na misternie wykonaną pochwę. – Jedziemy ubić smoka, Daleborze. Wio!

Chłód nocy działał wyjątkowo orzeźwiająco. Anabella nie czuła się jednak zmęczona, gdyż krew w jej żyłach nadal była wzburzona. O ile dotarcie pod Kruczą Górę nie było ogromnym wyczynem, to samo wdrapanie się na jej szczyt, było bardzo czasochłonne. Gdy znajdowała się wpół drogi, właśnie świtało. Jaskrawoczerwone promienie porannego słońca przebijały się przez błękit nieba. W zamyśleniu przytrzymała się skalnego wypustu i już miała postawić kolejny krok, gdy poczuła na palcach nieprzyjemną wilgoć, jakby włożyła rękę do wody… tyle, że nieco zgęstniałej. Odruchowo odsunęła się i potarła dwoma palcami o siebie. „Krew” jej wargi drgnęły bezgłośnie, „Smocza krew”. Dopiero teraz zauważyła duży naciek, jaki spływał powyżej jej głowy i wił się w dół ściany jeszcze jakieś cztery metry. Krew tych gadów można było bez trudu rozpoznać. Miała charakterystyczne złotawe zabarwienie, jakby rozpuścił w niej szlachetny kruszec oraz wydzielała charakterystyczny, ostry zapach. Anabella wspięła się w górę strumyka tak, że po chwili stała u podnóża płytkiej groty.

Rozciągało się przed nią długie, mierzące od pyska do ogona pewnie ze dwadzieścia, może nawet dwadzieścia pięć kroków, martwe cielsko. Pokrywała je gruba warstwa szarych łusek, które w porannym blasku połyskiwały rdzawo. Wyraźnie zaznaczone miejsce, z którego jeszcze niedawno wypływała strużka świeżej krwi, skrywało się pod ogromnym, umięśnionym skrzydłem. Cztery masywne kończyny z długimi jak sztylety pazurami, opadły bezwładnie, powyginane we wszystkie strony, zapewne w skutek przedśmiertnych konwulsji. Masywny łeb, osadzony na dosyć długiej, niemal łabędziej szyi, zwieńczały szeroko rozwarte nozdrza i sztywno opadłe powieki, skrywające oczy. Pysk, z którego niegdyś wydobywał się żar, spoczywał nieco rozwarty. Głowę wieńczyły wypustki, przypominające rogi, a przez szyję, grzbiet i niemal cały ogon ciągnął się grzebień z niewielkich, złotawych kosteczek. Jednym słowem istna machina do zabijania. Patrząc na smocze truchło, Anabellą nie targały już żadne emocje. Nie czuła gniewu, ulgi, satysfakcji, wręcz przeciwnie – owy widok napawał jej wnętrze jakimś niewypowiedzianym smutkiem. Dopiero teraz poczuła jak całe zło uchodzi z niej przy pomocy łez, raz po raz zraszających skały pod jej stopami. Usłyszała szelest i odwróciła się niespokojnie. Napotkała lekko zmarzniętą twarz Gale’go, która skrywała mętne spojrzenie.

– Długo tak stoisz? – spytała podchodząc i zatrzymując się zaledwie krok przed chłopakiem. Młodzieniec wzruszył ramionami, odchrząknął i wydusił z siebie kilka zachrypłych słów.

– Wystarczająco. W zasadzie nie ruszałem się na krok, byłaś zajęta tym – zrobił pauzę, wskazując na gada. – nie zauważyłaś, że stoję obok.

– Zabiłeś go? – spytała drżącym głosem wlepiając liliowe oczy w Gale’go.

– Bardzo bym chciał, ale to nie moja zasługa. – poszarzały mu policzki i głos stał się jakby cięższy. – Mój koń okazał się jeszcze większym tchórzem niż Luke i wpół drogi spłoszony wrócił zapewne do grodu. Musiałem tu dojść na piechotę, a to troszkę trwało. Wniesienie zbroi ważącej niemal osiem funtów też nie należało do najprzyjemniejszych, więc byłem tu dosłownie chwilę przed tobą. Zastałem dokładnie to co widzisz. – skwitował krótko. – Chętnie zatopiłbym ostrze w jego parszywym sercu! Za ojca! – warknął bezsilnie spoglądając na dziewczynę. Anabella stała chwilę nieruchomo, po czym rzuciła się na szyję chłopaka i mocno ją objęła.

– Wuj i ciotka Gretel… oni też… – nie dokończyła. Załamany głos ugrzązł gdzieś głęboko. Gale objął ją delikatnie i już otworzył usta by wydać z siebie dźwięk, gdy z wnętrza jaskini wychylił się cień. Ledwie mignął i zniknął za dużym, zwalistym głazem, tarasującym wejście od wschodu.

Chłopak chwycił Anabellę za ramiona i pchnął za siebie, zasłaniając ją, jak robił to uprzednio na dziedzińcu ćwiczebnym. Dobył miecza i skierował go w stronę groty. Kątem oka dostrzegł sporawy, owalny kamień spoczywający u swoich stup. Schylił się, podniósł go i celując z zamachem przerzucił go przez głaz. Rozległ się cichy łomot i następujący po nim pojedynczy, żałosny jęk. Niebawem po tym, zza narzutniaka wyłonił się łeb, łapy, a wreszcie oczom zdziwionych gapiów ukazała się smocza sylwetka w całek okazałości. Był to młodzik, o zielonkawej łusce, gęsto przykrywającej jego dwudziestostopowe ciało. Ogon miał długi, nieco przypominający bicz, który nerwowo wił się po ziemi. Oddychał chaotycznie, unosząc pośpiesznie pierś. Jego duże, bursztynowe oczy niespokojnie wodziły po okolicy, co chwila zatrzymując się w nerwowych pauzach. Do boków mocno dociskał skrzydła, jak gdyby bał się, że w każdej chwili może zostać ich bezpowrotnie pozbawiony.

– Dragon. – wyszeptał Gale spoglądając za siebie. – Czyli jednak nie fatygowałem się tu bez sensu, nie ten to inny. – burknął pogardliwie robiąc krok w stronę gada.

– Co ty robisz? – spytała nerwowo Anabella nie ruszając się z miejsca. – Gale, chyba nie chcesz go…

– To właśnie mam zamiar uczynić. – powiedział spokojnie, mocniej zaplatając palce wokół rękojeści.

– Ale… nie… wszystko nie tak, nie tak. – język plątał się jej jak nigdy wcześniej. Wystarczyło kilka sekund, by uświadomić sobie, co już niebawem nastąpi, jeśli w dalszym ciągu będzie stać nieruchomo. – Stój, nie możesz! Gale, nie pozwalam! – zerwała się nagle, wskakując pomiędzy rycerza, a odrętwiałe z przerażenia zwierzę.

– Postradałaś zmysły?! – warknął. – Co ty robisz, odsuń się!

– Nie możemy Gale, nie rozumiesz?!

– Właśnie problem w tym, że ja w przeciwieństwie do ciebie, świetnie wszystko rozumiem! – niski głos chłopaka brzmiał teraz donośnie, gardłowo i śmiertelnie poważnie. – Matka tego czegoś zabiła mojego ojca, twoich wujów i podpaliła wioskę, a gdyby miała okazję, pewnie teraz żarła by nas na kolację! Podaj mi więc jeden, doprawdy jeden sensowny powód, dla którego miałbym pozwolić temu czemuś oddychać tym samym powietrzem co ludzie, których niebawem pozbawi życia?!

– Zrobiła to, co twój ojciec zrobił dla ciebie! – wrzasnęła głosem całkiem do niej niepodobnym. Gale cofnął się o krok i zamilkł. – Dalej niczego nie rozumiesz? – spytała niedowierzając, że będzie zmuszona tłumaczyć tak oczywistą sytuację. Nie dostała odpowiedzi, więc nabrała powietrza i zaczęła, już nieco spokojniej, jednym okiem śledząc Dragona, a drugim Gale’go. – Jakiś czas temu wieśniacy wybrali się na Kruczą Górę w poszukiwaniu ostatniego ze smoków o jakim słyszano w okolicy. Nigdy nie wrócili… – rycerz poruszył się niespokojnie, w natłoku emocji ściskając miecz. „Do rzeczy Ana, on nie jest cierpliwy” powtarzała sobie w myślach, usiłując szybko i precyzyjnie wyrażać swoje refleksje. – Smok… to znaczy ona – wskazała na szare ciało leżące za nią, broniła jego. Zapłaciła najwyższą cenę, żeby jej młode mogło żyć. Czyż Ser Garled nie zrobił dla ciebie tego samego? – zrobiła krok w stronę młodzieńca, kładąc rękę na mieczu, który trzymał. – Poświęcenie Gale i miłość, dzięki której jesteś w stanie zrobić wszystko, – dotknęła jego twarzy, przykuwając tym samym rozproszoną uwagę chłopaka, która zawarła się w jego czarnych oczach. – słyszysz? Wszystko dla ukochanej osoby.

Nie zorientował się nawet w którym momencie wypuścił z ręki miecz i pozwolił się czule objąć. W jednej chwili paląca chęć zemsty, jaka nim władała, gdzieś zniknęła. Pozostał dziwny niepokój, z którym musiał się sam uporać.

– Więc co z nim zrobimy? – spytał wreszcie po chwili dłuższego milczenia. Anabella odwróciła się na pięcie i spojrzała na skulone w koncie stworzenie. Uśmiechnęła się blado, stawiając pierwszy, niepewny krok, w stronę Dragona.

– Proszę cię, nie zjedz mnie. – jęknęła cicho, będąc coraz bliżej i bliżej. Przypomniała sobie historie wuja, który nieraz opowiadał jej do snu bajki o wędrowcach, którzy przez swoje prawe serca potrafili dotrzeć, do smoczej duszy. W owej chwili zastanawiała się, czy jej serce jest wystarczająco czyste, oraz ile ziaren prawdy tkwi w bajach, kołyszących dzieci do snu. Być może Dragon również słyszał te legendy, lub po prostu wyczuwając zamiary Anabelli, gdyż stał się nieco spokojniejszy, wychylił się zza swej kryjówki i podszedł bliżej, wyraźnie zaciekawiony zaistniałym zdarzeniem. Potrząsnął podłużnym pyskiem, wypuszczając z niego obłoczek dymu i zagłębił swe bursztynowe ślepka, w liliowych oczach dziewczyny. – Anabella. – wskazała na siebie. – Co ja robię…? – zmieszała się nieco wyczuwając absurdalność zaistniałej sytuacji. – Nie możesz tu zostać Dragonie, ludzie przyjdą cię skrzywdzić, a my nie będziemy w stanie ci pomóc. Och! Gdybyś rozumiał co mówię. Leć! Musisz stąd uciekać… Dragon! No już sio, sio! – nagle poczuła przyjemne ciepło niewiadomego pochodzenia. Rozchodziło się po całym jej ciele, ogrzewając ją od środka. W tejże samej chwili usłyszała jakby cichy szept, który stopniowo zamieniał się w głos… „Isold.” – Też to poczułeś? – spytała zdumiona patrząc na zdezorientowanego Gale’go.

– Ale co? – spytał robiąc przy tym kwaśną minę, jak po wypiciu wyjątkowo ohydnego syropu. „Jam jest Isold” – była już pewna. Za równo ciepło, które czuła, jak i dochodzący do niej głos pochodziły od pokrytego łuską stworzenia, stojącego teraz zaledwie o dwa kroki przed nią. „Masz dobre serce, Anabello.” – milczała, długo nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić to, co wtedy czuła.

– Starczy tego. – powiedziała wreszcie. – Dosyć śmierci już widzieliśmy. Nie będziemy szukać zemsty, niczemu nie jesteś winien Isoldzie. – nie była pewna, czy stosownym jest użycie tego określenia, zaryzykowała jednak, czym zyskała dodatkową uwagę młodego smoka.

U podnóża góry rozległ się szmer i słychać było brzdęk metalu. Zarżały konie i polana przed Kruczą Górą zaroiła się od żądnych zemsty, ciężkozbrojnych wojów. – Jesteś wolny, leć. – wydusiła na jednym oddechu. – Proszę cię, uciekaj, leć, leć Isoldzie! – krzyknęła w momencie, gdy Dragon rozpostarł swoje ciemnozielone, potężne skrzydła. Spojrzał na nią jeszcze raz, ufnie i przyjaźnie. „Nigdy ci tego nie zapomnę.” – rzekł w końcu. „Żegnaj Anabello i ty młody rycerzu!” – ozwał się biorąc rozpęd i skacząc z góry. Zanurkował w dół, spadając bezwładnie, by po chwili wzbić się wysoko w chmury. „Serce mówi mi, że nasze drogi jeszcze się skrzyżują!” – uczucie gorąca opuszczało ciało Anabelli, wraz ze znikającą za horyzontem sylwetką Isolda.

– Myślisz, że da sobie radę? – spytała Gale’go po chwili milczenia, wciąż wpatrując się w niebo.

– Na pewno… – chłopak zbliżył się i objął stojącą obok, szczupłą sylwetkę przyjaciółki. – W końcu to Dragon.

– Isold… Ma na imię Isold.  

Koniec

Komentarze

Loża jeszcze się zastanawia, co z tym fantem zrobić.

Klasyczne fantasy, bez jakichś większych zaskoczeń. Tekst, który nie zostaje na długo w pamięci.

Ośmiofuntowa zbroja? Z czego robi się takie lekkie? Chyba, że funty masz nietypowe…

Czeka Cię jeszcze sporo pracy nad warsztatem – interpunkcja szwankuje, niekiedy napotykałam konstrukcje, nad którymi musiałam się chwilę zastanowić, nieodpowiednie przypadki, błędy w zapisie dialogów, literówki, sporadycznie ortografy, niektóre z użytych słów znaczą coś innego niż Ci się wydaje…

Babska logika rządzi!

Pierwsze zdanie i już błąd. Umówmy się – metal nie brzmi. Od biedy można napisać o “metalicznym brzmieniu”, ale to – choć poprawne – wygląda trochę niefortunnie. 

Zazgrzytał rdzawo? Rozumiem, że dźwięk może być metaliczny, ale rdzawy? To tak, jakby napisać, że zazgrzytał czerwono. Lub żółto. 

Podniósł oręże, mimo że miecz był tylko jeden?

 

Kolejny tekst, w którym widać niedostateczne opanowanie arkanów języka polskiego przez autorkę. Zauważyłem, że twój problem polega głównie na tym, że próbujesz pisać kwieciste porównania i metafory, nie mając warsztatowych podstaw, by robić to dobrze. A po co tyle kombinować? Pisz prosto i pozwól, by fajerwerki stylistyczne stopniowo same wplatały się w twoje teksty w miarę nabierania doświadczenia.

“…podchodziła niezwykle emocjonująco…” – raczej emocjonalnie

 

“Dziewczyna upadła i przeturlała się w lewo, szybko podnosząc na własne nogi. Ledwie odzyskała równowagę, już została zasypana gradem uderzeń, które ledwie zdołała skontrować.“ – Na czyje nogi miała się podnieść, jak nie na własne? Zbędne dookreślenie. Poza tym powtórzenie.

 

Jeśli chłopak miał na imię Gale, to odmiana “kogo? czego?” będzie brzmiała albo z angielska Gale’a, albo Galego bez apostrofu (zależy czy to jest rzeczywiście Gale, czy “Gejl”).

 

“Nie jest to niewykonalne, lecz gada chroni gruba zbroja, złożony z zachodzących na siebie, pancernych łusek.“ – albo literówka, albo brak gramatyki.

 

“Tam należy celować ostrze, jeśli chce zrobić się mu krzywdę.“ – tu stanowczo brak gramatyki; ze zdania wynika, że chce się zrobić krzywdę ostrzu, poza tym zwrot “celować ostrze” jest mocno kulawy.

 

“W tłumie przerażonych ludzi, którzy właśnie uszli z życiem próbowała odnaleźć stryja i ciotkę Gretel. W brew pozorom wcale nie było to takie łatwe.“ – A od kiedy poszukiwanie kogokolwiek w tłumie, jest łatwe…?

 

“Anabella stąpała cicho po ziemi spowitej popiołem.“ – Spowity znaczy owinięty, otoczony czymś. Trudno, żeby ziemia była spowita popiołem.

 

“– Ciociu?! Wujku?! Wujku! – krzyczała przez łzy. Odrzuciła ledwie kilka z nich…” – odrzuciła kilka łez?

 

“Twarze zebranych szybko pokryły się bielmem strachu.“. “Ich lica spowiło bielmo…” – sprawdź w słowniku znaczenie słowa “bielmo”. Bo raczej nie znaczy tego, co myślisz.

 

“i spojrzała na skulone w koncie stworzenie.“ – w kącie

 

Literówki, błędy w zapisie dialogów, potknięcia interpunkcyjne, niewłaściwe użycie wyrazów, chaotyczne, niespójne czasem akapity… Widać, że język polski nie jest Twoim orężem – jeszcze nie. Ale jeśli popracujesz nad tym, kiedyś może się stać.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Tę historię, pomimo że taka prosta, można było opowiedzieć z “większym nerwem”. Dynamiczniej. Poza tym dodatkowo obniżają przyjemność czytania błędy językowe różnego rodzaju…

Cała masa błędów i dziwnych sformułowań (”zazgrzytał rdzawo” to moje ulubione określenie). Praca nad warsztatem jest tym, nad czym Autorka powinna się skupić, jeśli chce, by jej teksty czytano kiedyś z przyjemnością. 

Sorry, taki mamy klimat.

Dwa hartowane ostrza zderzyły się w głuchym brzmieniu metalu.

A mnie zastanowiło co to znaczy “zderzyć się w brzmieniu”. Nie rozumiem również jak zgrzyta rdza. Tak prawdę powiedziawszy, to opowiadanie cierpi na przerost przymiotników i opisów, często zbędnych, wydłużających historię niepotrzebnie i przeszkadzających w czytaniu. Właściwie nie ma w tym tekście dialogów, które nie zawierałyby didaskaliów. To męczy, jak po każdej kwestii wypowiedzianej przez bohatera musimy się dowiedzieć czy wyrzekł ją spokojnie, nerwowo i czy przypadkiem nie drapał się wtedy po głowie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka