- Opowiadanie: Kamahl - Chyba jestem głupcem (część trzecia/ostatnia)

Chyba jestem głupcem (część trzecia/ostatnia)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chyba jestem głupcem (część trzecia/ostatnia)

Ostatnia część, mam nadzieję, że końcówka was zadziwi:)

 

 

 

 

 

Z osłupienia wybija mnie dźwięk otwieranych drzwi. To Asia zagląda do sypialni.

– Wstałeś jednak – mówi słodkim głosem. – Jak się spało?

– Znowu śniły mi się gołębie – rzucam ponuro. – Siedziały na naszym parapecie i nie dawały mi spać. A w tym śnie, miałem jeszcze inny. Byłem Indianą Jonesem w tej scenie, co goniła go kula i on w ostatniej chwili uskoczył w bok i uciekł.

– Ty mój pogromco starożytnych ruin – Asia przytula się i gładzi mnie po plecach.

– Tylko, że mi się nie udało. Zgniotła mnie i potoczyła się dalej.

Asia zaczęła się śmiać.

Nie ma to jak wsparcie ze strony najbliższych.

– To wczoraj – pytam zaspany. – Co to było?

– Nie uwierzysz.

– No wal – ciekawość zaczyna wiercić mi dziurę w brzuchu.

– Gwałt kontrolowany.

Miała rację, nie uwierzyłem.

– Że co? Chyba się przesłyszałem.

– Nie, nie przesłyszałeś się. Ta kobieta zapłaciła facetowi za to, żeby gonił ją nocą po mieście, złapał, a potem zgwałcił. Mieli nawet spisaną listę obrażeń, które miał jej zadać.

– I to ja jestem ten głupi? Inni, jak widać mają fajniejsze pomysły.

– Pewnie, że jesteś głupi, ty mój debilu kochany – pocałowała mnie w czoło. – Pamiętasz co mi obiecałeś kilka godzin wcześniej?

– Pamiętam, ale to była inna sytuacja. Ty tam byłaś i to o ciebie chodziło. Gdyby on tylko spróbował ci coś zrobić, to urwałbym mu głowę i kazał patrzeć jak maltretuje jego ciało.

Asia robi przerażoną minę i głośno przełyka ślinę.

– Nie usprawiedliwiaj się mną – wstaje. – Tak w ogóle, to głupi by musiał być ten koleś, żeby zwrócić uwagę na mnie. Ty widziałeś tą blondynę? Jak biegła, to się mało o własne cycki nie zabiła. Mówię ci, tylko ostatni głupiec z nas dwóch wybrałby mnie.

– Tylko z tego powodu jeszcze z tobą jestem – odpowiadam najbardziej słodko, jak umiem.

Asia wybucha śmiechem, wie, że kocham ją mocniej niż cokolwiek innego na tym świecie.

– Za karę przynosisz mi śniadanie do łóżka. Już wypad z pościeli, ty leniu śmierdzący. Dwa jajka na miękko, w tych fajnych podstawkach, cztery tosty, średnio wypieczone, masełko i szklanka soku pomarańczowego. Masz dziesięć minut. Start!

………………….

 

Popołudnie. Wracam z pracy. Zmieniam trasę, próbując ominąć korki. Stojąc, na czerwonym świetle zastanawiam się nad wczorajszym dniem. Dziś, póki co było spokojnie. W radiu mówili, że w Warszawie zdarzyły się dwa ataki. Zginęło pięć osób. Historie jakich wiele. Młody chłopak w swoim sportowym wozie najpierw skosił dwie starsze panie, potem wypełzł z samochodu, zaatakował ochroniarza i rozbił sobie głowę o beton. Druga ofiara, pięćdziesięcioletnia babcia zatłukła męża laską. Chwilę potem sama zmarła. Podobno jej serce nie wytrzymało takiego zastrzyku adrenaliny.

Oprócz tego dzień minął spokojnie. Z ulgą wyskoczyłem zza biurka i zostawiłem za sobą komputer i liczby. Cyferki przez całą drogę do domu, będą mi biegać przed oczami. W pracy goniłem za nimi z siatką na motyle, teraz mam je gdzieś. Niech sobie latają. Jak jakaś mi usiądzie na ręku, to bez żalu trzasnę w pancerzyk i niech zasila glebę.

Łańcuch pokarmowy musi być kompletny. Tylko gdzie w nim nasze miejsce. Nas, ludzi, władców planety. Nie mamy naturalnych wrogów, chyba, że ktoś wlezie do klatki tygrysa. Zabijamy się sami. Kiedyś, służyły nam do tego miecze i włócznie, później pistolety i wypadki. Swoją działkę odwalały choroby i katastrofy naturalne. Teraz, kiedy cały świat ma hopla na punkcie bezpieczeństwa, wszystko jest robione w białych rękawiczkach, psie kupy z ulicy sprzątają się same a problem głodu rozwiązały zmutowane kurczaki, coś się poprzestawiało. To chyba dlatego dobra matka ewolucja, postanowiła wmontować nam specjalny pstryczek, do ograniczania populacji. Jesteśmy jak lemingi. Tylko, że one topią się zgodną grupą, a my rozrywamy sobie gardła. Pomysł ten sam, tylko wykonanie inne.

Tak mi się przynajmniej wydaje.

Znowu na mnie trąbią. Chyba sobie kupię zatyczki do uszu.

Jadę dalej. Do domu już niedaleko. Słońce świeci, ptaszki śpiewają. Znaczy się gdzieś, ktoś włączył głośniki.

Uśmiecham się do odbicia w górnym lusterku. Kiedy ja ostatnio byłem u dentysty?

Słyszę pierwszy krzyk. Wiem, że to atak. Nie muszę myśleć, zastanawiać się czy analizować. Po prostu wiem. Jedna osoba już chyba nie żyje. Jeśli szybko tam pobiegnę, to mogę zdążyć, zanim dopadnie kogoś jeszcze. Wyskakuję z samochodu, zatrzymuję się jednak po trzech krokach.

Nie mogę tam iść. Nie wolno mi, obiecałem. Jestem już tak blisko domu. Dosłownie dwie ulice.

Kolejny krzyk rozrywa ciszę, by po chwili zniknąć, utopiony w bulgocie. Coś jakby lejąca się z rozerwanego gardła krew.

Właśnie dałem umrzeć następnej osobie.

Oni tam są. Dwieście metrów ode mnie, wystarczy obejść jeden blok i ich zobaczę. Rzecz, zapewne dzieję się na parkingu przed sklepem, w którym robimy z Asią zakupy.

Wracam do samochodu. Dzwonię po czerwonych. Włączyłem radio, żeby nie słyszeć następnych wrzasków. Z płaczem jadę do domu.

Jak moglem to zrobić? Słyszałem ich krzyki, ale nie zrobiłem nic, żeby im pomóc. To mógł być ktoś, kogo znałem. Może nawet mój sąsiad.

Wjeżdżam na parking.

Mogłem ich uratować. Wystarczyło tam pójść. Powstrzymałbym ofiarę, choćbym miał sam zginąć. Nawet, jeśli byłby to atleta trzy razy większy ode mnie. Jakoś dałbym mu radę. Równe dobrze, mogła to być młoda dziewczyna, której paznokcie rozorałyby mi twarz, ale na tym by się skończyło. Byłbym pokiereszowany, ale żywy. Ci, którzy leżą teraz, czekając na worki, też mogli przeżyć. To moja wina, że im się nie udało.

Wytłumaczyłbym to Asi. Zrozumiałaby. A teraz sam nie wiem co zrobię. Póki co, nawet nie wyszedłem z samochodu. Pierwszy raz jest to takie ciężkie. Jakby klamka ważyła tonę. Biorę ją w dłoń i tu tracę komunikacje, na linii mózg – ręka. Nie mogę jej nacisnąć, nie mogę wyjść na zewnątrz. Chce tu zostać. Sam. Muszę się uspokoić. Nie chce, żeby Asia widziała mnie w takim stanie.

Wyłączyłem radio. Zapanowała cisza.

Czym ja teraz jestem? Właśnie zrobiłem najgorszą rzecz w swoim życiu. Nie pomogłem im. Skazałem ich na śmierć, stojąc tam i słuchając jak milkną ich krzyki. Potem uciekłem. Za kilka chwil wyjdę z samochodu, niech tylko ta klamka przestanie tak dużo ważyć. Pójdę na górę i stanę, twarzą w twarz z moją narzeczoną. Ona od razu zobaczy, że coś jest nie tak. Przytuli mnie, a ja nie wytrzymam i zacznę płakać. Będę płakał niczym małe dziecko, dokładnie tak samo jak przed chwilą. Łamiącym się głosem wytłumaczę jej, że właśnie zabiłem, przynajmniej trzy osoby. A ona się ucieszy. Uściśnie mnie jeszcze mocniej i będzie mnie uspokajać. Mówić mi słodkie słówka i ocierać łzy. Tylko na jej twarzy zagości mały uśmieszek. Połączenie szczęścia i satysfakcji. Będzie myślała, że już po wszystkim, że już nigdy głupio nie narażę się na śmierć, próbując ratować obcych ludzi. Oni by nigdy nic takiego dla ciebie nie zrobili – powie, gładząc mnie po głowie. Będzie miała rację. I co z tego?

Ja nie jestem taki jak reszta.

Jestem inny. Wyjątkowy, niepowtarzalny, nie ma takiego drugiego.

Jestem głupi.

Asia będzie zadowolona. Wiem, że jej chodzi tylko o moje dobro. To zrozumiałe, że chce bym był bezpieczny.

Tylko, że we mnie coś pękło. Co to było, chyba coś ważnego. Nie pamiętam, jak to się nazywało, zaraz sobie przypomnę.

Już wiem.

Empatia. Współczucie. Pomoc. Działanie. Jeśli bliźni woła pomocy, to nie odwracam się i nie odchodzę. Chcę mu pomóc, zwłaszcza, że mogę uratować jego życie. Niech to na mnie spojrzą szkarłatne oczy bestii w garniturze. Niech do mojej szyi sięgną jej szpony. Niech na mnie skieruje swój gniew.

Muszę tam wrócić. Musze to odzyskać. Muszę znów być sobą.

Jestem rzuconą luźno kupą klocków, która wstała i postanowiła wziąć się z życiem za bary. Siłujemy się tam już ponad dwadzieścia lat. Za każdym razem, kiedy postępuję zgodnie z głosem sumienia, jestem o krok bliżej do pokonania swojego Goliata. Teraz poległem. Leże i gryzę glebę. Stojący nade mną Goliat, zaraz zrobi z mojej czaszki popielniczkę.

Jest za późno. Oni wszyscy już nie żyją. I już nic na to nie poradzę.

Otwieram drzwi. Klamka ustępuje lekko, jakbym najadł się Popeye'owego szpinaku.

Jadę windą. Gdzieś mam schody. Nie mam siły, ani chęci wspinać się po dziewięćdziesięciu sześciu stopniach. Gdzieś w okolicy czwartego piętra, uświadamiam sobie, że nie zamknąłem samochodu. Trudno, najwyżej go ukradną. Będzie kolejny powód do płaczu. Ocieram rękawem, płynące po policzkach łzy. Wychodzę na korytarz. Do mieszkania jeszcze tylko kilka metrów. Drżącą ręką, wyciągam klucze z kieszeni. Przekręcam mały kawałek żelaza i drzwi stają przede mną otworem.

Jestem u siebie. Jestem bezpieczny. Za kilka chwil wpadnę w ramiona mojej ukochanej, a ona utuli mnie do snu. Pocieszy, zrozumie. Stwierdzi, że zrobiłem dobrze. Taka jej rola.

– Asiu, kochanie – wołam. – Wróciłem.

Cisza. Chyba jej nie ma. Na kuchennym stole znajduję karteczkę z jej pismem. "Poszłam do sklepu, niedługo wrócę".

Siadam na kanapie w namiastce salonu. Jest mi tak miękko i dobrze. Nie chcę myśleć o niczym. Chcę spać. Chociaż powinienem zaczekać na Asię, to poduszki wydają się takie wygodne. Mruczę coś nosem, sam już nie wiem co. Świat dookoła, robi się coraz węższy. Jakby podłoga i sufit postanowiły się przytulić. Są coraz bliżej. Gdy stykają się ich wyciągnięte dłonie, mnie tu już nie ma.

Śnię.

Widzę małego chłopca, góra ośmioletniego. Idzie za rękę z dorosłą kobieta, zapewne to jego matka. Jest ciepłe, letnie popołudnie. Dziecko, cały czas mówi coś, żywo gestykulując rękoma. Kobieta śmieje się z niego. Gdzieś z tyłu słychać krzyk. Ludzie zaczynają biec. Ani chłopiec, ani jego matka nie wiedzą co się dzieje. Nie rozumieją tej paniki. Dają jednak ponieść się nurtowi tłumu. Biegną razem z innymi, mocno trzymając się za ręce. W ich oczach, powoli rodzi się strach.

Chłopiec upada. Młode nogi, nie wytrzymują tempa i gubią rytm. Dziecko ląduje na ziemi, cudem unikając stratowania, przez rzedniejący tłum. Matka, ciągnięta dalej, puszcza rękę syna. Próbuje wrócić po niego. Łokciami wpycha się między klnących i krzyczących ludzi. Nie rozumieją, czemu ta wariatka chce wracać. Z tyłu jest zło. Nieokreślone, tajemnicze i straszne zło. Większość nie wie nawet, co się stało. Ktoś zaczął biec, za nim pobiegł ktoś inny. Potem trzecia osoba, dziesiąta i czterdziesta. Czy w ogóle było przed czym uciekać?

Odpowiedź brzmi: tak!

Leżący na chodniku chłopiec, za chwilę się o tym przekona. Na razie, jest zajęty masowaniem kostki, którą chyba zwichnął. Tu nie ma już ludzi. Z tyłu nikt nie biegnie, nikt nie krzyczy. Jest cicho i spokojnie. Ktoś tylko brzydko beknął. Dziecko podnosi wzrok i widzi siedzącego na ulicy mężczyznę. Ma około trzydziestu lat, marynarkę na plecach i włosy uczesane w przedziałek. Na kolanach trzyma innego pana i stara się urwać mu głowę. Kark, został skręcony już dawno, szyja obraca się jak nakręcona sprężyna, jednak skóra i mięśnie wciąż mocno trzymają. Po kilku chwilach i zaangażowaniu z zabawę nóg, panu udaje się zdekapitować kolegę. Bezgłowe ciało upada, puszczone na chodnik, pokrywając go kałużą krwi. Pan podnosi zdobycz, oglądając ją z dumą. Podrzuca lekko, wyczekuje odpowiedni moment i solidnym kopniakiem posyła daleko w powietrze.

Chłopiec, z narastającym przerażeniem patrzy, jak mężczyzna zbija w niego swój wzrok. Czuje jak czerwone oczy przewiercają go na wylot. Są takie piękne. Ich szkarłat świetnie pasuje do ufarbowanego na czerwono chodnika.

Pan zaczyna biec. Od chłopca dzieli go jakieś piętnaście metrów. Błyskawicznie pokonuje tą odległość. Łakomie wyciąga ręce, do unieruchomionego dziecka, które urzekł kolor jego oczu.

– Odwal się od mojego syna – drogę do dziecka, zagradza mu kobieta i bierze zamach torebką. Trafiony w głowę mężczyzna, cofa się o krok. Wlepia swe czerwone oczy w lwicę, która stoi na drodze do jego ofiary. – Michaś uciekaj! – krzyczy kobieta, szeroko rozkładając ramiona. Jest przygotowana na przyjęcie drugiego ataku.

Czy już wtedy wiedziała, że go nie przeżyje?

Nie myślała wtedy o tym. Liczył się tylko jej syn, który leżał na drodze, nie mogąc się ruszyć i mężczyzna, próbujący zrobić mu krzywdę. Człowiek, w porwanej marynarce, oblizał pokryte krwią ręce.

Skoczył prosto na kobietę, przyjmując na plecy kolejny cios torebką. Złapał ją i wyrwał właścicielce z rąk. Zaciśniętą pięścią uderzył najpierw w brzuch, potem w szczękę. Kobieta upadła do tyłu, rozciągając się na chodniku. Wylądowała metr od swojego syna. Zdążyła tylko przekręcić się na plecy. Pan z czerwonymi oczami usiadł na niej okrakiem i przycisnął do ziemi, patrząc jak pluje krwią. Z wyrazem ekstazy na twarzy, złapał ją za włosy i zaczął uderzać jej głową o betonowe płyty. Po dwóch ciosach zmienił twarz w krwawy ochłap. Krztusząc się krwią, kobieta próbowała coś powiedzieć.

– Uciekaj Michaś – wyjęczała, wypluwając ostatnie zęby. – Uciekaj synu!

To była moja mama – pomyślał chłopiec.

Jej krew miała taki piękny, czerwony kolor. Prawie taki sam, jak oczy pana, który właśnie ją zamordował.

Matka Michała przestała się ruszać. Wyciągnięta ręka, bez życia opadła na beton. Nie dosięgnęła syna, za którego oddała życie.

– Teraz mnie pan zabije? – pyta chłopiec, wpatrując się w czerwone oczy napastnika.

– Panie Michale – odpowiada mężczyzna, choć nie poruszają mu się wargi. W następnej sekundzie pada na bruk, z czaszką rozerwaną pociskiem. Strzelec, gruby policjant, podchodzi do Michała, opiera mu rękę na ramieniu i mówi – Przykro mi chłopcze, ale może teraz otwórz drzwi. Ktoś do ciebie przyszedł.

Kolejna seria uderzeń, poprzedzona uporczywym dzwonieniem, wyrywa mnie z resztek snu.

– Panie Michale, wiem, że pan tam jest – skądś znam ten głos, ale nie wiem skąd.

Półżywy, zwlekam się z łóżka i staram się dowlec do drzwi. Zaglądam przez judasza.

– Dzień dobry panie Kowalczyk – otwieram komendantowi Marianowi. – Co się stało z Asią? – wiem, że to o nią chodzi. Myślę o najgorszym. Przewijają mi się przed oczami obrazy jej zwłok, pokiereszowanych na tysiące sposobów.

– Dziś popołudniu – zaczyna szef czerwonych – miał miejsce atak. Pańska narzeczona jest jedną z osób zabitych przez ofiarę.

Przyklękam. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie słucham nawet, jak Kowalczyk opowiada o zajściu. Wiem wszytko.

Przecież przy tym byłem.

Stałem jak głupi, dwieście metrów od miejsca, gdzie moja ukochana straciła życie. Nie pobiegłem jej ratować, przecież byłem już na zewnątrz, chciałem tam iść. Kolejny raz spojrzeć w szkarłatne oczy ofiary, nastawić bark i uderzyć z całej siły. Ale nie zrobiłem tego. Marian wciąż snuje swoją opowieść. Asia była ostatnią zabitą. Próbowała się bronić, nie była jednak w stanie uderzyć dziecka. Człowiek, który pozbawił ją życia miał trzynaście lat, deskorolkę i plecak wypchany figurkami pokemonów.

Znów tam jestem. Widzę wszystko, jak na dłoni. Widzę jego. Wygląda jak aniołek, ma buzię Cherubina i blond loczki. A potem oczy zachodzą mu czerwienią. Najpierw deskorolką uderza, zbliżającą się babcię. Biedaczka pada na chodnik, by już nigdy z niego nie wstać. Ulica opróżnia się, gdy malec katuje staruszkę, raz po raz, wbijając kółka w to, co kiedyś było jej głową. Kilka długich minut rozkoszuje się świeżym zapachem śmierci. Wstaje i biegnie do najbliższego skupiska ludzi, jakie widzi. Czyli do sklepu, z którego wychodzi Asia z przyjaciółką.

Zaczynam płakać. Kowalczyk, przyklęka i kładzie mi rękę na ramieniu.

Magda, bo tak ma na imię przyjaciółka, znika z pola widzenia Asi, gdy dzieciak ciska jej plecak pod nogi. Rzuca się na leżącą i zębami rozrywa gardło. Pewnie kilka z nich było jeszcze mlecznych. Asia zaczyna krzyczeć. Bierze zamach, jakby chciała strącić malca z Magdy, która sekundę wcześniej przestała błagać o życie. Wpatruje się teraz w niebo szklistymi oczami. Tak Madziu, gdzieś tam właśnie odeszła twoja dusza. Idziesz do nieba. Tylko co zrobisz jak zobaczysz tam aniołki? Czy przypomni ci się mały potwór, który właśnie zjadł twoją krtań?

Asia cofa się. Próbuje uciekać. Wali w drzwi sklepu, jednak ludzie zamknęli drzwi i nie otworzą ich, dopóki koszmar się nie skończy. Biegnie w dól ulicy, jest już koło bloku, wystarczy, że go ominie i się spotkamy. Wpadnie w moje ramiona i będzie uradowana. Wyskakuje zza rogu i jest na miejscu. Tylko, że mnie już tam nie ma. Odjechałem pół minuty temu. Płacząc. Po jej policzkach też płyną łzy.

Cherubinek ugryzł ją w ścięgno Achillesa. Asia pada na ziemię jak ścięta brzoza. Nawet nie próbuje walczyć. Wyciąga tylko rękę, jakby wiedział gdzie jestem.

Gdzie byłem.

Zaczyna krzyczeć. Wkłada w to całą siłę swoich płuc. Wrzeszczy sześć i pół sekundy. Potem następuje cisza. Chłopiec chyba zasmakował w krtaniach.

W chwili, gdy Asia konała, ja płakałem w samochodzie, zastanawiając się dlaczego klamka jest taka ciężka.

Zwymiotowałem. Udało mi się jednak nie pobrudzić czerwonego munduru Mariana.

– Niech się pan przygotuje. Musimy jechać na identyfikację zwłok.

 

 

 

To mój trzeci tydzień spędzony na ulicy. Bycie bezdomnym wcale nie jest takie złe. Zwłaszcza jak przeszło się załamanie nerwowe, straciło dom i pracę. Swoją drogą czy to, że rzuciłem się z pięściami na szefa i wyrzuciłem jego komputer przez okno, daje mu prawo wywalać mnie na bruk? Proces przebiegł błyskawicznie. Trwał tylko jeden dzień. Wyrok brzmiał: winny! Walnęli mi taką grzywnę, że musiałem dom sprzedać, żeby ją spłacić. Do tego dwa lata w zawiasach na cztery, nic strasznego. Chyba wolałbym, żeby mnie zamknęli. Miałbym dach nad głową i jedzenie codziennie. Teraz niestety nie mam. Resztki kasy, która mi została skończyła się już dawno. Nie myłem się od tygodnia. Mi to nie przeszkadza, ale jak idę ulicą, ciągnąc za sobą wózek ukradziony z marketu, to ludzie zatykają nosy. Ostatnio nawet wsiadłem do tramwaju. To dopiero była frajda, patrzeć jak próbują wyrzucić mnie na zewnątrz, tak, żeby ich szlachetne rączki nie dotknęły mojego ubrania. Powoli przechodzę na dietę alkoholową. Uczucie najedzenia trwa krótko, ale jak nabombię się w trupa to potrafię i czternaście godzin spać.

Nie brakuje mi poprzedniego życia. Tylko jak czasami przypomnę sobie uśmiechniętą twarz mojej kochanej Asi, to łzy same cisną się do oczu. Dwa razy stałem na moście i patrzyłem na płynąca dołem Wisłę, raz chciałem rzucić się pod pociąg. Zawsze jednak coś kazało mi się cofnąć. Może był to tylko strach, przed utratą życia. Może jednak coś więcej.

Ataki jak były, tak są. Dość często widzę jakiś, ale nie reaguję. Przestało mnie obchodzić życie innych ludzi. Skoro nie umiałem się zatroszczyć o swoje własne, to jakie mam prawo bronić innych. Zresztą i tak nie mam na to siły.

Stoję przy jednej z ruchliwszych ulic, z kartką na szyi i wyciągniętą dłonią. Ludzie omijają mnie szerokim łukiem. Czasem ktoś podejdzie i wrzuci kilka drobniaków. Byle tylko zebrać na flaszkę. Potem dzień toczy się sam.

Zatrzymuje się koło mnie limuzyna. Wysiada z niej, ubrany w garnitur koleś, z teczuszką w reku. Jest dziwny, ma w oczach coś… nie wiem jak to nazwać, ale boję się tego. Zaczynam uciekać.

Facet goni mnie. Zaczyna coś krzyczeć.

– Pan Michał Słodownik? – słysząc swoje nazwisko, zatrzymałem się. Zaciekawiła mnie sytuacja.

– Kiedyś tak – odpowiadam z westchnieniem.

– Co pan powie na ciepły posiłek w dobrej restauracji, poprzedzony kąpielą oczywiście.

– Gdzie jest haczyk?

– Mam panu do złożenia interesującą propozycję, ale to przy obiedzie.

– No to jedziemy.

Pierwszy raz w życiu jechałem limuzyną.

Siedzenia były obłożone folią.

Kilka godzin później, po najdłuższej kąpieli, jaką w życiu brałem i założeniu na siebie czyściutkich ubrań, siedzimy w restauracji.

– Co pan chce do jedzenia – pyta elegancik, którzy przedstawił się jako Łukasz.

– To może coś z kurczakiem – proponuję.

– I tu pan trafił w dziesiątkę.

– Nie rozumiem.

– Chodzi o śmierć pańskiej narzeczonej. Nie chce pan wiedzieć kto jest za nią odpowiedzialny?

– Ale ja to wiem. Trzynastoletni Karolek Mrągowski. Miał biedak atak, to nie była jego wina – z trudem przychodziło mi mówienie tych słów. Najchętniej skręciłbym małemu Karolkowi kark. – Tylko co ma kurczak do śmierci Asi?

Łukasz kładzie, przede mną kopertę – Jeśli zajrzy pan do środka, to znajdzie pan odpowiedzi na wszystkie dręczące pana pytania. Ja wracam do samochodu. Rachunkiem proszę się nie przejmować. Niech pan zje w spokoju, a potem zajrzy do koperty. Jeśli będzie pan zainteresowany, to zapraszam z powrotem do samochodu. Porozmawiamy o szczegółach.

– Jeszcze jedno – rzucił wychodząc. – Dobrze panu radzę, niech pan nie zamawia kurczaka.

Tyle go widziałem.

Otworzyłem kopertę. Znalazłem tam mnóstwo danych, wykresów, tabelek, wyciągów. Po trzech minutach pobiegłem do limuzyny.

– To wszystko prawda – spytałem zasapany.

– Niestety tak – opowiedział Łukasz.

– Co mam zrobić? Jak ich powstrzymać?

– Myślę, że jakoś się dogadamy – ze schowka pod siedzeniem, wyjął pistolet.

 

 

Siedzę w tych krzakach trzecią godzinę. Trzymany pod pachą pistolet uwiera mnie w żebra.

Jedzie. Najdłuższa limuzyna, jaka w życiu widziałem. Zatrzymują się. Ze środka wysiada mały, gruby człowieczek, z pokaźnym wąsem.

– Już niedługo dziadu – myślę sobie. Wiem, że być może zostałem okłamany. To wcale nie musi być prawda. Wszystkie dokumenty mogły być podrobione. Nawet jeśli były prawdziwe to co zmieni śmierć jednego człowieka? Może niewiele, może wszystko. Po to tu jestem, żeby spróbować.

Zemścić się za Asię.

Najprawdopodobniej, chwilę później zabije mnie ochrona, ale mam to gdzieś. Bycie bezdomnym to nie jest życie, tylko marna namiastka wegetacji, podczas której umiera się powoli, dzień po dniu. Teraz, przynajmniej zrobię coś ważnego.

Tak, jak było powiedziane, mały człowiek odchodzi na stronę, by sprawdzić swoje ukochane krzaki. Sam do mnie przychodzi. Gdy jest już blisko, łapę go za kark i wciągam w gęstwinę.

Patrzę na jego tłustą mordę. Przypomina kurczaka z ich loga. Ciągnę go za wąsy. Próbuje krzyczeć, ale zatkałem mu usta.

– Prezesie "Kurczaczka" Mirosławie Janicki – przyłożyłem mu pistolet do czoła. – Musimy porozmawiać o tym, co dodajecie do mięsa.

Koniec

Komentarze

Nareszcie koniec.

(Wbrew pozorom nie cieszę się, że to jest końcówka opowiadania. Po prostu nie mogłem się doczekać, by dowiedzieć się, jak to się wszystko skończy. :D) 

Pewnego rodzaju podejrzenie wzbudził opis kurczaka hodowlanego. Miałem rację, więc przyznaję sobie pięć punktów.
Jeśli napiszę więcej, to po ponownym przeczytaniu bez cykania na raty. Te pięć punktów dałbym, oczywiście, Tobie, Kamahlu.

Przeczytałem trzy części jedna po drugiej i muszę przyznać, że odwaliłeś kawał dobrej roboty. Daję 5. Naprawdę mocne 5.
Opowiadanie wcale nie musi się tak kończyć. Pozostało jeszcze kilka pytań. Co właściwie dodają? Co chcą przez to osiągnąć?
Z chęcią przeczytałbym jeszcze jedną, ostatnią część:)
Pozdro.

Dziękuję:)
AdamKB ty jesteś sprytna bestia, punkty możemy podzielić:)
Pyrek mi właśnie oto chodziło, coby zostawić takie niedopowiedzenia, bo po co mówić wsystko prosto z mostu, niech czytelnik się pozastanawia.
Kto wie, może zrobię z tego jeszcze kiedyś jakiś mroczny kult wyznawców szkarłatu, albo sam nie wiem co, kto wie...
Lechun, bardzo mi miło, że czekałeś na mnie. Jakbym wiedział, że się tak niecirpliwisz wstawiłbym wszystkie trzy części od razu:)

Łooooooooooooooooooooo!

Ekhmhm, tzn. bardzo, bardzo dobre. Wyczuwam jakiś hmm lekko anarchizujący przekaz całości (złe wielkie korporacje zabijające ludzkość zmutowanymi "kurczakami") ale to bardzo na plus. Sam pomysł mimo wszystko nie jest jednak jakoś bardzo odkrywczy, chociaż przedstawiłeś go z ciekawej perspektywy, pod ciekawym kątem i w ogóle nowatorsko. Lubię takie political/social fiction, gdzie samotny bohater walczy z socjalizmem/kapitalizmem/nowym porządkiem świata/żydomasonerią/niepotrzebne skreslić. ;) Pociągnij dalej ten wątek, pliz :)

Czytałem kiedyś (bardzo dawno) coś o (chyba) słoniach morskich – jak się mordują kiedy jest ich na plaży zbyt dużo.
Za pierwszą część (tego opka nie całej historii) należy ci się (6). Szkoda że nie zakończyłeś opowiadania w miejscu śmierci kobiety bohatera. Zostawiając go bez komentarza nad zwłokami dziewczyny np. Dla mnie zakończenie jest zbyt banalne. Przyczyn tego szału wcale nie musiałeś starać się wyjaśnić. Mimo to napisałeś bardzo fajne opowiadanie – więc (5).

Niektóre zwierzeta mają taki mechanizm, do ograniczania liczebności, jak wspomniane przez jorge0 słonie morskie, czy właśnie lemingi, ludzie zresztą też, tylko są bardziej zawoalowane, my mamy wypadki samochodowe i ksztusimy się kawą w McDonaldzie:P
Pierwotnie dwóch ostatnich ustępów nie było i kończyło się słowami
"- Niech się pan przygotuje. Musimy jechać na identyfikację zwłok." ale wydawało mi sie, że to zostawiło jednak zbyt wiele pytań, dlatego dopisałem resztę i chciałem zostawić ich jeszcze więcej:P
Generalnie wielkie dzięki:)

Jak mawia Parowski: znakomickie opko. :)
Ode mnie 5, bo wiem, że to jeszcze nie szczyt Twoich możliwości, Kamahl. ;)
Pozdrówka. 

Trzecia część napisana fajnie i niby wszystko ok ale...
Ale po pierwsze śmierć biednej Asi jakoś specjalnie mnie nie zaskoczyła, było to dość przewidywalne zagranie, po drugie zakończenie. Jakoś wogóle nie pasuje mi do tego bądź co bądź świetnego opowiadania. Niby zaskakujące, ale całkowicie niszczy tajemniczość i grozę ataków. Chyba już wolałbym żeby ich tajemnica pozostała niewyjaśniona, a Ty miałbyś pretekst do napisania kolejnych opowiadań w tym świecie. Choć pewnie niektóre niedopowiedzenia zostały, ale to najwazniejsze straciło cały swój urok. Podsumowując, z jednej strony czytało mi się fajnie, przyjemnie, miło, ale z drugiej ostatnia część rozczarowała mnie i strasznie zawiodła. Pozostawiam ją więc bez oceny.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Panie Jakubie, szczyt (to co aktualnie mam najlepszego) czeka na kompie, aż zostanę poproszony, żeby wysłać coś do redakcji:P
Fasoletti - myślalem, że śmierć Asi będzie zaskoczeniem, bo wszyscy będą czekali na smierć Michała:P
Powiem tak, zakończenie, które ma swoje wady i zalety było napisane później niż reszta i może odstawać, więc jak czas mi pozwoli, czyli koło weekendu wstawię alternatywne zakończenie, właśnie rodzi mi się pomysł:P
Mimo wszystko dzięki za komentarze.

O  cholera, ale przewidywalne :(

A do tego trzecia część chyba najbardziej kuleje językowo.

Ale ostatecznie, to nie jedyne opowiadanie, prawda? Może doczekam się lepszych czasów.

oby:)

5. Najbardziej podobała mi się pierwsza część...

Nowa Fantastyka