- Opowiadanie: sathe - NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. XII

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. XII

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. XII

XII

Sh'elala? Wyjeżdżasz?

– Cholera, jak ty to robisz?

– Jestem elfem. Potrafię być bezszelestny, że się tak wyrażę.

Jednooka była gotowa do drogi i właśnie zamierzała opuścić dom Enhaima.

– Zostawiasz nas? A co z turniejem? Przecież jesteś przedostatnia, niedługo twoja kolej.

Morderczyni otworzyła drzwi balkonowe.

– Nie mogę więcej czekać. I tak pozwoliłam sobie na zbyt długie lenistwo. Zresztą, biorąc pod uwagę dotychczasowe zdarzenia, nikt nie zdoła zabić smoka.

– Ale Firspant mocno go poturbował.

– Tak. Tylko że nie bardzo mógł to świętować, prawda?

– Hm. – chrząknął elf, a potem znowu się zapytał – No więc gdzie się wybierasz?

– Muszę się spotkać… ze znajomym.

– Chcesz powiedzieć… Sh'elala. Nie mów mi, że idziesz do Semaine!

Jednooka nic nie odpowiedziała. Po chwili szepnęła:

– Opiekuj się moim koniem. Jakby co, to… no cóż. Przyda ci dobry wierzchowiec.

– Nie opowiadaj. – fuknął – Kiedy wrócisz?

– Nie wiem. – rzuciła, wychodząc na zewnątrz – Naprawdę nie wiem.

Enhaim patrzył, jak zabójczyni przebiega przez ogród i z niebywałą lekkością przesadza wysoki płot.

A więc chce pozostać w ukryciu. Najpewniej wybierze więc drogę wzdłuż jeziora, potem okrąży kasztel tak, żeby nie przechodzić przez podgrodzie. Dalej ruszy Lasa Cienia, dzięki czemu uniknie głównego traktu. Na końcu wejdzie pomiędzy Czerwone Pazury, próbując zdobyć je w miejscu możliwie najdalszym od Pola Świchwosta.

Nieobecność Sh'elali będzie zagadkowa i podejrzana.

Trzeba by jak najdłużej utrzymać ją w tajemnicy.

Tylko jak?

 

***

– Szlag by to trafił. – zaklął Krzywonóg – Co za utrapienie. Nijak nie da się do niej podejść. Gdy się nie chowa w chałupie, to siedzi z elfim rudzielcem albo ogrem ze straży. Jak ją kropnąć, żeby nie sprowadzić na siebie podejrzeń?

– Seroz miał taką okazję… – mruknął gnom Wassenscherm.

– Nie gadaj o nim. – splunął Nabijacz – Nie warto.

– Ano. – sapnął herszt – Kłopot jednak zostaje. Lada dzień przyjdzie nasza kolej na smoka, a tu jeszcze to…

– Należy ją odciągnąć i tam, po cichu, posłać strzałę w łeb. – mruknął Kościejnik.

– Dobry plan. Tylko, że tu wszędzie pełno ludu, a i ciszy też nie uświadczysz. – zauważył Nabijacz, wskazując za siebie.

Siedzieli przy ognisku, a dookoła pulsowało podgrodzie. Pijackie wrzaski przeplatały się z ludowymi przyśpiewkami, a jękom rozkoszy wtórował brzdęk monet, dźwięki lutni i odgłosy wymiotowania. Potworność. Ani chwili wytchnienia, ani kąta dla prywatności.

– Może jacyś chętni? – nieopodal przystanęła niewiasta i bez ceregieli podwinęła podartą spódnicę, prezentując wątpliwe wdzięki – Po sztuce złota od główki?

Zbójcy popatrzyli na siebie z niesmakiem.

– Poszła ty..! – mruknął Krzywonóg – Mówiliśmy, że nie.

– Ale teraz jest taniej. – zaskrzeczała, wykrzywiając usta w zeszkorbutniałym uśmiechu.

– Za darmo bym cię nie puknął. – odpalił Nabijacz i pogroził pięścią – Idźże zarazo, jeszcze jaką chorobę nam tu przywleczesz.

Matrona zaklęła plugawie i pokuśtykała do następnego ogniska. Krzywonóg odprowadził ją wzrokiem i rzekł:

– No, trzeba coś uradzić, cholera. – westchnął i poklepał się po brzuchu – Jednak trudno myśleć o pustym żołądku.

– W oberży nie będę czekał, a stąd też nic do gęby nie wezmę. – odparł Nabijacz i klepnął Wassenscherma w ramię – Chodź, gnomie. Zapolujmy.

– To najlepszy pomysł, jaki dzisiaj usłyszałem. – Kościejnik klasnął w dłonie, aż zachrzęściły jego bransolety.

– To idźcie. – przytaknął Krzywonóg – Tylko się pośpiesznie, bo mi się kiszki skręcają z głodu.

 

***

Tym razem miała szczęście.

Po prostu niespodziewanie się potknęła i pochyliła do przodu. To uratowało jej życie.

Rzucona strzałka ominęła ją o milimetry. Sh'elala aż sapnęła ze zdziwienia i, zanim zanurkowała w ciemną gęstwinę, wyrwała pocisk w kory. Przyjrzała mu się uważnie. Ostry grot lotki delikatnie fosforyzował. Morderczyni lekko go polizała, skrzywiła się i siarczyście splunęła. Trucizna!

Sh'elala przylgnęła do ziemi. Ktoś czyhał na jej życie.

Ale kto? I dlaczego?

Nieznacznie podniosła głowę, próbując namierzyć przeciwnika. Bór był gęsty i ciemny. Drzewa rosły tak blisko siebie, że niemal stykały się pniami. Mdławe światło księżyca dawało niewielkie pojęcie o tym, co znajdowało się w zasięgu ręki.

Jednooka zastanowiła się. Wbiegła w Lasy Cienia, szybko oddalając się od Cieniodębu. Zostawiła za sobą gród i obozowisko Wensley'a. Potem zagłębiła się w tę gęstwinę, potknęła o jakiś korzeń i wtedy…

Tak. Lotkę rzucono stamtąd.

Wytężyła wzrok. Nic nie widziała: mrok zatarł kontury drzew, dając schronienie napastnikom. Szlag by to trafił. Cóż, trzeba sięgnąć po stary, ale jakże sprawdzony sposób… Poszukała po omacku jakiejś gałązki lub kamienia. Znalazła niewielki konar, który niedbale odrzuciła w bok. Suchy kij zatrzeszczał i rozbił się w drzazgi.

Ssst, ssst!

Było tak, jak się spodziewała. Kolejne lotki wbiły się nieopodal i przeciwnik zdradził swoją pozycję. Morderczyni wiedziała, co robić. Uśmiechnęła się, bezszelestnie wysuwając sztylet zza cholewy buta.

Zamknęła oko, maksymalnie się koncentrując. Nasłuchiwała.

Pohukiwanie sowy tam, w górze. Groźny jęk nieznanego zwierzęcia. Dalekie śmiechy podgrodzia. Szelest wiatru między igliwiem boru.. I… jest!!

Ciężkie, gwiżdżące oddechy, dochodzące z południa. Więc przyszli to we dwójkę. Zamierzyła się i rzuciła nożem, a potem zatrutą lotką.

Tchnienia zamieniły się w bolesne jeknięcia. Usłyszała tylko:

– A niech to… Nabijacz… Dosta… łem…

– Zamknij pysk! – warknął nieznajomy.

Coś szczęknęło. Nocną cieszę przecięło niespodziewane charknięcie i szelest niebacznie łamanych gałęzi. Sh'elala szybko wyciągnęła wnioski: ktoś uciekł i ktoś został.

Dotarła wreszcie do celu, niemal potykając się o dziwnie wyprężone ciało. Gnom patrzył na nią przerażonym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Nawet się nie poruszył.

Morderczyni zauważyła strzałki, wbite w jego szyję i pierś.

– No, to ładnie cię kolega urządził. – szepnęła. – Chyba boli, co?

Gnom mrugnął. W kąciku jego oka zebrała się łza i spłynęła po chudym policzku.

– Pomogę ci. – dodała – Ale musisz coś dla mnie zrobić. No, nie patrz tak na mnie. Chyba ta druga lotka zwalnia cię z lojalności, hm…? Właśnie. Więc słuchaj. Chodziło wam o mnie?

Mrugnięcie.

– Dobrze. Czymś się wam naraziłam?

Mrugnięcie.

– Ładnie współpracujesz. – pochwaliła go – Ale czym? Nic nie ukradłam, nikogo tu nie obraziłam… A może zabiłam kogoś, tak?

Mrugnięcie.

– Aaaa… Waszych braci? Nie? Czekaj… To może kompanów? Tak? No, to jesteśmy w domu. Tylko kogo ja mogłam…? Wiem! Zbójcy! Zbójcy na drodze parę tygodni temu. Trafiłam?

Mrugnięcie, tylko że znacznie wolniejsze. I jeszcze błagalny wzrok.

– Dobrze już, dobrze. – powiedziała, wysuwając miecz – Ostatnie pytanie. Ilu was jest na podgrodziu, łącznie z tym, co cię dobił? Pięciu? Nie. Czterech? Też nie. Trzech? Tylko trzech, tak. No cóż, nie mogę winić was za to, że oceniliście mnie tak nisko. Inaczej przyszlibyście całą grupą. Jak widzisz…

Uniosła miecz, a w spojrzeniu gnoma pojawiła się ulga i podziękowanie. Ostrze opadło.

– … czasem niewiedza nie jest błogosławieństwem. – dokończyła, wycierając krew z twarzy.

Sh'elala przez chwilę zastanawiała się, czy biec za uciekinierem. Niestety, pościg oznaczałby powrót do obozowiska, a więc kolejne marnotrawstwo czasu. Na to nie mogła sobie pozwolić.

 

A jeżeli zbójca dotrze do podgrodzia? Co się wtedy stanie?

Morderczyni westchnęła, potarła policzki. Musiała podjąć to ryzyko. Schowała miecz i ruszyła ku Czerwonym Pazurom.

 

***

Wensley nie lubił być budzony. Wiedzieli o tym wszyscy. Tak więc wojownik, który ośmielił się powiedzieć:

– Panie… Wybacz, że tak wcześnie, ale mamy pewien problem… – musiał mieć naprawdę ważny powód. Książę, nie otwierając oczu, spytał ze złością:

– Co jest?

– Powinieneś to zobaczyć, mój panie…

– Rano.

– No cóż, rano.. yyy… może być za późno.

Wensley usiadł na łóżku, zaskoczony śmiałością żołnierza.

– Za coś takiego winni cię wychłostać. – warknął, ziewając – Ale dobrze. Zobaczę, o co ci chodzi. Batożenie może poczekać.

To rzekłszy wstał, narzucił na siebie koszulę i ciepły kaftan. Wziął też bat, zaczepiony u wezgłowia obszernego łoża. Wojownik przełknął głośno ślinę, a książę się uśmiechnął:

– Gotuj plecy. – pchnął go do przodu – I prowadź.

Gdy wyszli z namiotu, Wensley zauważył grupę wojów, zgromadzoną wokół… kogoś.

– Kto to? – spytał młodzieńca.

– Nie wiemy, panie.. – ten odrzekł – Nasz patrol znalazł go pod Cieniodębem, od północnej strony stawu. Gdyby nie ta rana po nożu, myślelibyśmy, że zbłądził… Ale sam się przecież nie nadział. Tośmy przywlekli go tutaj: pomni, żeś kazał nam o wszystkim donosić…

– No i co ja mam z nim zrobić według ciebie? – spytał Wensley, zaciskając rękę na rękojeści bata. Żołnierz zauważył ten gest i powiedział szybko:

– Może panie byś go raczył… uhm… przesłuchać?

– To on jeszcze żyje?

– Dycha, ale to już końcówka. Wykrwawił się nadto po drodze.

Książę wydął policzki i skinął głową. Podszedł do dogorywającego jegomościa. Wojownicy rozstąpili się, a młody żołnierz odetchnął z ulgą – rad, że ominęła go chłosta.

– Ktoś ty? – Wensley przykląkł obok postawnego mężczyzny, którego ubranie pstrokaciła krzepnąca krew. Karminowe krople ochlapały jego pobliźnioną skórę, sumiaste wąsiska i spierzchnięta usta. Wąskie, skośne oczy zachodziły mgłą, a bezwładnie rozrzucone ręce wyraźnie traciły czucie. Nieznajomy charknął i zachłysną się posoką, brudząc Wensley'a. Ten z obrzydzeniem cofnął rękę i mruknął:

– Zresztą, mniejsza o twoje imię. Gówno mnie to obchodzi. Powiedz jednak… Jesteś z podgrodzia?

– Ta-ak… – stęknął umierający.

– O, kolejny smokobójca, co? Na cholerę pchacie się do gada, skoro nie radzicie sobie z pomniejszym wrogiem? – retorycznie spytał szlachcic – Kto ci to zrobił..?

– J… j… – zająknął się jegomość i znowu plunął krwią – Jedno… oka…

To rzekłszy, skonał. Wensley zachmurzył się. Co on bredził? Jaka znowu jednooka? Niewiasta rzucająca sztyletem? Co za bzdura?!

– Panie… – wtrącił młodzieniec, który go wcześniej obudził.

– No? Co znowu?

– To może być prawda… Bo wśród turniejowiczów jest kobieta. Rusza na smoka tuż przed tobą, panie…To cudzoziemka, zdaje się. Nosi przepaskę na twarzy i…

– Dokąd prowadzi droga przez ten bór? – książę przerwał mu, wyciągając pośpiesznie wnioski z całej sytuacji.

– Do Czerwonych Pazurów, panie. – wyjaśnił któryś z wojowników – Tędy właśnie, parę tygodni temu, podążali nasi szpiedzy.

Książę pobladł i zacisnął szczęki.

– Powiedzcie Szarmachowi, żeby mocniej pilnował kasztelanówny. Rzeknijcie mu, że odpowiada za nią łbem. Zaś co do cudzoziemki…

– Mają ją zlikwidować? – spytał młodzieniec.

– Nie, na razie nie. Muszę się namyślić…

– Panie… A co z nim? – inny wojownik wskazał na trupa.

– Wyrzućcie go. – książę wzruszył ramionami – Najlepiej do stawu. Widziałem, że grodzianie tak żegnają swoich umarłych.

 

Tej nocy Wensley nie mógł zasnąć. Jego myśli krążyły wokół ostatnich wydarzeń, układając się w całkiem ciekawą historię.

Szarmach zdecydowanie stracił czujność. Szukał pomocników Semaine, a tymczasem miał ich pod samym nosem.

Ta kobieta… Poszła w góry. Czy tam ukrywał się adorator Tamaine? Tak, z pewnością.

Można by to jakoś wykorzystać. Rozegrać…. Oczernić… Sprowokować…

Zaraz, zaraz. A jakby tak…?

Książę klasnął w dłonie, rozochocony swoim pomysłem.

– Straż!!! – krzyknął. Gdy żołnierze wpadli do namiotu, Wensley złowieszczo się uśmiechnął – Panowie, mam nowe rozkazy.

 

***

– Aspen. Podejdź tu. – rzekł zafrasowany Mirobór, przywołując ogra.

Ten zamknął za sobą drzwi i zbliżył się do kasztelana. Władca pochylał się nad stołem, a jego dłonie drżały z wielkiego zmartwienia. Obok rozparł się Szarmach.

– Tak, panie? – spytał Aspen.

– Jak się miewasz? Czy już… To znaczy… Twoja pamięć o matce… – zaczął niezdarnie.

– Jestem zdolny do służby, kasztelanie. – zapewnił ogr, odgadując myśli Mirobora – Ochłonąłem po pogrzebie, a nic nie działa na żałobę tak dobrze, jak praca.

Szarmach chrząknął ponaglająco, a Aspen pożyczył mu w myślach wszystkiego najgorszego.

– To dobrze, dobrze… Bo widzisz, mam dla ciebie ważne, tajne zadanie. Hm… Tak. Bardzo tajne. Byłoby znamienicie, gdybyś się z nim nikim nie dzielił. Nawet z Enhaimem.

– Wybacz, panie, moją dociekliwość, ale on jest twoim doradcą. Czyż nie powinien…

– To nie twoja sprawa, strażniku. – syknął Szarmach, ale kasztelan pojednawczo uniósł dłonie.

– Aspen, on.. już nie jest moim doradcą.

– Ach. – ogr westchnął i pokiwał głową. Więc mag wygrał. Wysadził elfa i zajął jego miejsce. Cudownie.

– Wracając do naszej sprawy… – podjął kasztelan – Chciałbym, żebyś wziął kilku najlepszych wojowników i wraz z paroma żołnierzami księcia Wensley'a udał się pod Czerwone Pazury. Tam zaś pojmiecie kogoś, kto być może działa we zmowie z… z…

– … Z naszym wrogiem. – szybko uzupełnił czarodziej – Dopóki ten ktoś przebywa na wolności, dopóty alians z Samopałem jest zagrożony… A i bezpieczeństwo całego Wielkiego Boru stoi pod znakiem zapytania.

Ogr pokiwał głową. Niezbyt mu się to wszystko podobało. Właściwe wyczuwał w tym wielkie oszustwo i nieprawość. Niestety, nie był od podobania, tylko od wykonywania rozkazów Mirobora. A skoro ten życzy sobie zdecydowanych działań, to pozostaje je tylko realizować, i to bez zbędnych dyskusji.

– Świetnie. – Szarmach nieszczerze się uśmiechnął– Nie dziel się z nikim swoją wiedzą, wypełnij zadanie, a nagroda cię nie minie. Być może wrócimy nawet do rozmów o żołdach twoich strażników, prawda, kasztelanie?

– Tak. – Mirobór bezwolnie przytaknął.

– No widzisz. – ciągnął czarodziej – To nie czekaj dłużej. Idź. Musisz się przygotować.

Aspen zasalutował i już zamierzał wyjść, gdy mag znowu się odezwał:

– Kapitanie? I pamiętaj o tym, żeby przygotować karcer, najlepiej w lochach kasztelu. Nasz gość nie będzie potrzebował zbytecznych wygód. Zresztą.. i tak długo by z nich nie korzystał.

Ogr oczywiście przyjął polecenie do wiadomości.

Jednego nie był tylko pewien: kto teraz rządzi w Wielkim Borze? Bo czas Mirobora chyba już się skończył.

 

***

Aspen kończył szykować konia, gdy podszedł do niego Hektor. Zmierzył go cierpkim spojrzeniem i mruknął:

– A ty gdzie? Znowu cię gdzieś niesie? Przecież mieliśmy odnawiać więzy rodzinne… – prychnął – I wyszło z tego to, co zwykle, czyli gówno, tak?

Aspen zerknął z niepokojem na wieżę Szarmacha. Przy oknie nie było nikogo, jednak strażnik przypuszczał – nie, on doskonale o tym wiedział – że czarodziej ich podgląda i podsłuchuje.

– Mam zadanie od Mirobora. Muszę je wykonać. – rzekł głośno.

– Co ty nie powiesz! – zakrzyknął brat i splunął – Miałeś odpuścić strażowanie. Tak obiecywałeś. Poza tym niedługo moja kolej na smoka… Myślałem, że wesprzesz…

Aspen potrząsnął głową i szepnął, udając cały czas, że siodła konia.

– Słuchaj, powiem krótko. Nie wiadomo, czy w ogóle będziesz miał szansę zmierzyć się ze smokiem. To po pierwsze. A po drugie… Chroń Enhaima. On wie więcej niż ja. I jakby co… to sam sobie nie da rady. Straszna z niego pierdoła.

– Co ty mówisz? – Hektor otworzył szeroko oczy, złapał karcący wzrok brata i ściszył głos – Jakby co?! O co chodzi?!

– Cicho. – Aspen chrząknął, klepnął konia i nakazał – Powiedz, że obiecujesz.

– Ale…

– Powiedz!

– Dobrze, Aspen. Ale pamiętaj…

– No?

– Niedawno umarła mi matka. Nie chcę stracić brata, nawet takiego jak ty.

– Nie stracisz. – zapewnił, po czym dodał szeptem – A teraz obraź mnie.

– Co?

– Pewno nas obserwują. Dlatego obraź mnie.

Hektor cofnął się, splunął siarczyście na bok i ryknął:

– A to jedź, ty jebany, miroborski przydupasie! I całuj mnie w rzyć!!

Aspen delikatnie się uśmiechnął i szepnął:

– Świetnie. Lepiej bym tego nie ujął.

Wskoczył na konia, zakłuł go ostrogami i odjechał.

Hektor łypnął spode łba na wieżę Szarmacha. „O, ty psi synu..", pomyślał. W oknie czerniła się sylwetka maga. Aspen miał rację. Podczas tej rozmowy nie byli sami.

 

***

Koniec

Komentarze

To kolejna część opowiadania, w ktorym zbójcy czyhają na Sh'elalę, a morderczyni decyduje się na spotkanie z Semaine. Jej nieobecność przed ciekawskim wzrokiem Szarmacha mają zaś ukrywać elf Enhaim i do niedawna zwaśnieni bracia: ogry Aspen i Hektor. Zapraszam serdecznie do lektury i komentarzy i pozdrawiam w ten upalny dzień.

Komentarz + uzasadnienie w:” NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. XIII – XIV”

6/6

Nowa Fantastyka