- Opowiadanie: Alternative writer - Jak zginął Antonin Pospichal

Jak zginął Antonin Pospichal

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Jak zginął Antonin Pospichal

Antonin Pospichal (ur. 5 grudnia 1387 w Szumperku, zm. 12 maja 1427 w Świebodzicach)-jeden z dowódców oddziałów husyckich na Śląsku oraz polityk czeski. Zasłynął w bitwach pod Świdnicą, Lobau oraz Oleśnicą. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach podczas ataku na Świebodzice.

 

"Czescy dowódcy wszechczasów", 1621

 

Od reszty oddziału odłączyli się kilka godzin temu. Antonin wraz z pięciusetosobową grupą hardych mężczyzn wreszcie zbliżał się pod mury Świebodzic. Plan był zadziwiająco prosty, w teorii. Ich zadaniem było ograbić i rozkraść wszystko, co wpadnie im w ręce. Miasto nie miało szans na odparcie nagłego ataku dobrze zorganizowanych i uzbrojonych husytów. Dla Antonina był to po prostu kolejny nudny dzień w pracy. Na rejze wyruszyli niespełna tydzień temu i zdołali  obrobić już tyle grodów, że drewniane wozy uginały się pod ciężarem niezliczonych łupów. Gdy zza porośniętego karłowatą roślinnością wzgórza wyłoniły się pierwsze fragmenty typowego, ceglanego muru, dowódca nakazał zbudować drewniane katapulty i bombardy. Wiedział, że oblężenie przy pomocy takiego sprzętu nie będzie trwało długo:

– Ondrej, zawołaj chłopaków i zacznijcie wreszcie ścinać te cholerne drzewa! Chcę tu do wieczora widzieć sprzęt będący w stanie sprzątnąć mi ten zasrany mur sprzed nosa!

To prawda, niby nic wielkiego, ale atmosfera w pododdziale dowódcy Antonina była dość napięta. Pomimo stosunkowo łatwej roboty do wykonania, wielokilometrowy marsz z Wrocławia do Świebodzic dawał o sobie znać. Mimo to żołnierze zaczęli piłować pobliskie drzewa, ciosając i obrabiając je na miejscu niczym mobilny tartak:

-Petr, choć tu do mnie!

– Tak jest, dowódco! – odkrzyknął mężczyzna w podeszłym wieku, po czym natychmiast udał się w stronę Antonina.

– Po pierwsze, powiedz im, żeby się uwijali. Jest cholernie zimno, a ja nie mam zamiaru spędzać tu nocy. Po drugie, chyba bierze mnie jakieś choróbsko…

– No cóż… W takich warunkach na niewiele mogę się zdać.

– Nie obchodzi mnie to, Petr. Lepiej się na coś przydaj i nazbieraj mi jakiś ziół albo… ,a zresztą! Czort z tym! Chcę wiedzieć, kiedy będę mógł zacząć oblężenie. No już, idź!

 Antonin wstał z zimnego, wilgotnego pniaka, masując obolały tyłek, po czym udał się w kierunku swoich żołnierzy. Szkielety katapult i bombard przypominały wysokie, zaniedbane, abażurowe wieże. Wiatr świstał między grubo ciosanymi balami, wyśpiewując jakąś ponurą melodię. Progres nie był dla niego zadowalający. A wieczór zbliżał się nieubłaganie…

Około 22.00 maszyny oblężnicze były już gotowe. Nie żeby wyglądały efektownie, ale ich działanie okazało się na tyle efektywne aby niedługo po północy zarówno miasto, jak i znienawidzony mur, były w opłakanym stanie:

– Zniszczcie tą chrześcijańską kupę kamieni! Pieprznijcie w nią czymś większym, do diabła! 

Antonin tracił panowanie nad sobą. Rozchorował się nie na żarty, miał rozpalone czoło i nieustający katar. Niby nic wielkiego, ale zawsze coś:

– Ja wam pokaże, psy bisurmańskie, jak należycie tępić kacerskie gniazdo! 

Po tych słowach odwrócił głowę od łuny pożaru wyraźnie odznaczającej się nad miastem i udał się w stronę lasu. W miejscu, gdzie budowane były katapulty i bombardy, przystanął i zaczął wodzić wzrokiem po ziemi. Wkrótce wskazał na coś palcem i wykrzyknął:

– Vaclav, choć no tu! Wykopże ten stary fundament! No już, na co się gapisz?! 

Ów zakopany w ziemi kawał ceglanej ściany okazał się naprawdę pokaźnych rozmiarów w miarę, jak żołnierze niestrudzenie odkopywali kolejne jego fragmenty. Przynajmniej znaleziono alternatywę dla kończących się już żelaznych kul. Antonin jeszcze raz pociągnął z gwinta szklanej butelki whisky przemyconej przez któregoś z żołnierzy. Normalnie skonfiskował by ją, ale to był zdecydowanie jego zły dzień. Od niechcenia sączył mocny trunek, przypatrując się masakrze w dole. Stłumione, przerażone wrzaski i piski kobiet oraz pełne trwogi pokrzykiwania zaskoczonych mężczyzn były wyraźnie słyszalne ze szczytu wzgórza, skąd czeski dowódca wraz z pięcioma setkami husyckich wojów przeprowadzał oblężenie. Pomarańczowe, fioletowe i krwistoczerwone płomienie zachłannie lizały nieboskłon. W powietrzu unosił się swąd palonego drewna, strzechy i wszystkiego, co mieszkańcy Świebodzic trzymali w swoich chatach. Pożar już jakiś czas temu przeniósł się na inne miejskie budynki:

– Vaclav! Kolej na ten gruz, który ci wskazałem. Wystrzel go, a jak mur padnie, to uderzamy!

Łatwo było przewidzieć, że jeśli nie teraz, to po następnym strzale ceglana przeszkoda powstrzymująca żołnierzy Antonina przed zafundowaniem kuglarzom należytej rzezi zostanie zrównana z ziemią:

– Taktyka taka, jak zawsze, nic nowego! Rżniemy, chwytamy i uciekamy. Zero skrupułów czy innych pierdół! Tu brak miejsca na sentymenty. Jesteśmy zawodowcami!

– Tak jest, dowódco!

Głównodowodzący po raz ostatni pociągnał z gwinta, żałując, że rozgrzewający, dodający otuchy płyn się skończył. Wyrzucił butelkę za siebie i skupił uwagę, oczywiście w miarę możliwości:

– Teraz!

Sześcianopodobny kloc cegieł i zaprawy murarskiej został wystrzelony z hukiem z katapulty po czym, odbywając paraboliczny lot, trafił wprost w mur. Ledwo trzymające się umocnienie ostatecznie puściło, a jego kawałki posypały się na boki. W tym samym momencie rozległ się przenikliwy trzask poświadczający o sukcesie ponad setki ludzi operującyjch w dole taranem. Część z nich, ta bardziej niecierpliwa, zaczęła nawet przełazić do miasta przez ogromny wyłom  pozostawiony przez kule.  Ostatecznie fala rozbestwionych husytów wlała się do miasta kilka minut po wyłamaniu z zawiasów potężnej, stalowej bramy. Mieszkańcy Świebodzic w dalszym ciągu jednak nie byli w stanie się bronić. Nie było deszczu strzał ani  świstających dookoła bełtów, rozżarzona smoła nie poleciała na głowy wdzierających się do miasta najeźdzców, niespełna kopa ludzi czychała na nich tuż za zmasakrowaną bramą. Nie mieli żadnych szans. Wkrótce do miasta wbiegli także żołnierze operujący wcześniej przy machinach oblężniczych, w tym dowódca. Zaczęła się rzeź. Antonin wysunął się naprzód i dosłownie wpadł w gromadę wrogich strażników. Bił i miażdżył na oślep, zupełnie eliminując strach i podświadomie kontrolując swoje zwinne ruchy. Posługiwanie się buzdyganem było dla niego chlebem powszednim. W jednej chwili zamachnął się nim i poczuł lekki opór świadczący o miażdżonych kościach przeciwnika, podczas gdy za drugim ruchem dźgnął  kogoś innego trzonem w brzuch, tym samym powalając go na kolana. Szybko obrócił się i kopnął żołnierza z taką siłą w twarz, że na jego oczach twarz Ślązaka odkształciła się z trzaskiem, po czym wykwitł na niej maskaryczny, krwawy grymas. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej, jeszcze raz zamachnął się swoją bronią, napotykając i tym razem kilka przeszkód w postaci przeciwników. Szarpnął się do przodu, tym samym przebijając tkanki przypadkowych ludzi zawczasu dobytym sztyletem. Zdecydowanie za mało miejsca tu było do walki buzdyganem. Gdy zdołał oswobodzić się z i tak już mocno przerzedzonej grupki niedoszłych obrońców, schował broń do skórzanej pochwy przy pasie i skierował się w stronę kościoła. Wszystkie domy miały szczelnie pozamykane drzwi i zatrzaśnięte okiennice. Gdyby nie ich oddział i paręnaście mężczyzn, którzy porwali się na obronę Świebodzic, a jeszcze żyją, miasto byłoby zupełnie opustoszałe. Antonin wiedział, że żołnierze broniący swoich dobytków i domów na pewno nie skupili się tylko przy bramie. W drodze do świątyni nieustannie oglądał teren wokół siebie, zwalniając nieco przed każdym zakrętem i rogiem budynku. Pokaźny kościół już wyłaniał się zza spalonych i splądrownych zabudowań, gdy ktoś wyskoczył zza pobliskiej kamienicy. Antonin był na to przygotowany. Aż dziw, że jego żołnierze  zmierzający tędy kilka minut wcześniej go nie zauważyli. Wywiązała się walka wręcz. Dowódca subtelnie tańczył na granicy oberwania umięśnioną pięścią przeciwnika, ale skutecznie unikał ciosu. Dym tak ich omotał, że niewidzieli nawet swoich twarzy. Kolejny unik, kolejne błyskawiczne przykucnięcie i odchylenie pod urągającym prawom grawitacji kątem. Dowódca kopnął, mierząc wrogowi prosto w brzuch. Ten bez trudu przesunął się w bok, po czym repetował cios Antonina, spodziewając się, że to go zaskoczy. Chwila nieuwagi wystarczyła, aby dowódca dostał w plecy. Grymas bólu wystąpił na jego twarzy, ale dosłownie na chwilę, nie więcej, niż ułamek sekudny. Jego refleks uchronił go przed dostaniem w głowę, i to się teraz liczyło. Musiał odwrócić uwagę pieprzonego ulicznika, aby dobyć sztyletu. Niezauważalnie, jednocześnie walcząc, zaczął przesuwać się w kierunku pokruszonej, zniszczonej ściany, stojącej kilka metrów dalej. Antonin celowo manipulował nieświadomym przecwinikiem tak, aby ten nieustannie był  przed nim, a jednocześnie jak najbliżej ledwo trzymającej się pozostałości kamienicy. Po niecałej minucie odpierania błyskawicznych ciosów napastnika, dotarli w upragnione przez dowódcę miejsce. Oboje z każdą sekundą coraz bardziej narażali swoje życie, dym i popiół tamowały nozdrza, przez co  oddcyhali, a raczej łapali upragnione powietrze, niczym wyrzucone na brzeg ryby. Nadszedł wreszcie ten odpowiedni ułamek sekundy, gdy pomiędzy ciosami, z szybkością błyskawicy, ale jednocześnie zatrważającą precyzją, Antonin kopnął ciężkim buciorem w popękaną i pokruszoną ścianę z czerwonej cegły. Z ulgą usłyszał, jak wali się ona z hukiem w niesprecyzowaną stronę. To wystarczyło, aby na moment odwrócić uwagę przeciwnika. Ten, zmęczony i rozkojarzony nieustannym zadawaniem ciosów, podniósł do góry głowę. Dowódca dobył sztyletu i niemal  w tym samym momencie wbił go w żołnierza nieco poniżej żeber. Wróg właśnie opuszczał głowę, gdy z zaskoczeniem odkrył żelastwo tkwiące w jego wnętrznościach. Po chwili strużka krwi zaczęła sączyć się leniwie z rany, a gwałtowny krwotok tamował już tylko tkwiący ciągle w żołnierzu nóż. Antonin wyszarpnął go z jego ciała, a leniwie meandrujący, czerwony strumyczek osocza momentalnie zamienił się w porwistą rzekę. Nie zastanawiał się ani chwili dłużej i puścił się biegiem w kierunku pobliskiego kościoła. Wiedział, że jest mocno spóźniony i nie chciał, aby okazało się, że to on, dowódca, jest dla reszty oddziału kulą u nogi. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak mocny był cios w bark zadany mu przez zabitego strażnika.Ból promieniował wzdłuż prawej ręki i efektownie rozprzestrzeniał się po całych plecach. To jednak nie powstrzymało go od utrzymywania należytego tempa i szybkiego przebierania nogami. W swoistej zasłonie dymnej był w stanie zauważyć tylko przemykające szybko fragmenty ceglanych kamienic. Wkrótce sceneria nieco się zmieniła, a dowódca zaczął dostrzegać wokół siebie biedniejsze, drewniane domostwa i karczmy. Ulice stały się nieco węższe i zabłocone. Nie wiedział gdzie jest, zupełnie stracił orientację, biegł jednak dalej, na oślep, w stronę, jak mu się wydawało, rynku, gdy nagle poczuł coś twardego na swojej twarzy. Oczy momentalnie zalała mu ciepła krew. W uszach rozbrzmiał przenikliwy, jednostajny pisk. Potem nastała przenikliwa ciemność i nicość. Ostatnim boźdzcem, jaki zanotował, był potworny ból poniżej żeber, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wcześniej dźgnął strażnika.

Pani Zdzisława stała przed domem z widłami w rękach, nieopodal na stoliku leżała umazana krwią patelnia. "O jednego skyrwysyna mniej" – pomyślała, po czym uśmiechnęła się z dumą i wróciła do chaty.

Koniec

Komentarze

22.00 – Już poprzednim razem zwróciłem uwagę. Liczby zapisujemy słownie. 

rozmiarów w miarę

miarów miarę – jak dla mnie już fonetyczne powtórzenie.

– Vaclav! Kolej na ten gruz, który ci wskazałem. Wystrzel go, a jak mur padnie, to uderzamy! Łatwo było przewidzieć, że jeśli nie teraz, to po następnym strzale ceglana przeszkoda powstrzymująca żołnierzy Antonina przed zafundowaniem kuglarzom należytej rzezi zostanie zrównana z ziemią:

Sęk w tym, że trafienie z katapulty to sprawa prosta nie jest. Więc może za “którymś” razem by się udało, ale to loteria. Strzelałeś wg. z czegokolwiek? Można “obliczyć” strzał, jasne. Nawet w głupiej wiatrówce. Ale katapulta obszar rażenia ma spory a na dodatek Ci twoi żołnierze załadowali do niej jakiś murek – czytaj – nową wagowo amunicję. 

z hukiem z katapulty

To co, katapulta zrobiła “huu, huu”? Katapulta to nie armata.

setki ludzi operującyjch w dole taranem. 

Dobra, teraz już nie czaje. Mieli taran, dlatego specjalnie dziurawili mury? W takim zmasowanym oblężeniu w sumie nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że zaznaczyłeś “Niektórzy zniecierpliwieni zaczęli wchodzić przez dziury po kulach”. Tzn. oni faktycznie strzelali tam dla jaj?

Co do samej fabuły to niezłą mu historię dopisałeś :P Szczerze spodziewałem się czegoś bardziej mrocznego, więc zaskoczenie było. Tylko kolejna rzecz mi się nie zgadza. Ten dowódca był tak strasznym sadystą czy mordobijcą, że musiał się tam pakować? Dowódcy raczej nie pchają się sam na świat. Mają ten przywilej względnego bezpieczeństwa, no ale z tym nic nie zrobisz, bo na tym polega opko.

Jest lepiej niż ostatnio :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Hmmm. Scenka. Jak dla mnie – końcówka zbyt rozwleczona. Ale ja nie przepadam za scenami walki, więc nie musisz się strasznie przejmować.

Tak się zastanawiam, czy w średniowieczu istniał zawód “polityk”. Chyba że to cytat z książki…

Po ciemku nie widzieli twarzy przeciwnika, a facet musiał odwracać uwagę od sztyletu? Świecący miał?

Osocze może mieć różne barwy, ale akurat czerwona rzadko się trafia.

-Petr, choć tu do mnie!

Na pewno choć?

przypominały wysokie, zaniedbane, abażurowe wieże. Wiatr świstał między grubo ciosanymi balami, wyśpiewując jakąś ponurą melodię. Progres nie był dla niego zadowalający.

Na pewno abażurowe? ;-) Z tych zdań wynika, że wiatr nie był zadowolony z progresu.

Około 22.00 maszyny oblężnicze były już gotowe.

A tu już jestem prawie pewna, że w średniowieczu takiej godziny nie używano. A jeśli nawet, to bardzo wątpię w mierzenie co do minuty. A jeśli nawet, to liczby i tak raczej piszemy słownie.

A gdzie się podziała fantastyka? Ale może jest w stosowanej broni, nie znam się…

Babska logika rządzi!

Po wstępie niemal pompatycznym – cytat ze starej księgi – patelnia na zakończenie… Za długo na tę patelnię trzeba było czekać, żeby rozbawiła.

Dziękuję wam za komentarze. Chciałbym zauważyć, że husyci mieli na celu zrobienie przysłowiowej rozróby. To, że strzelali także w mur, wynikało po prostu z chęci jego zniszczenia, tak samo jak reszty miasta. To w końcu całkiem okazała fortyfikacja, prawda? Może wyszło mi to trochę niezręcznie, ale tylko taki miał być tego cel. A to, że pojedynczy husyci zaczęli przechodzić przez dziury po kulach? Zawsze znajdą się jacyś debile, czyż nie? Wydawało mi się, że ich ataki nie należały do ściśle zaplanowanych. Niemniej dziękuję za pozostałe uwagi i obiecuję dążyć do perfekcji ;p

Weź następnym razem pod uwagę, że nie każdy jest husytologiem a to po prostu nie logiczne :) Niemniej podtrzymuję opinie, że lepiej się to czytało niż poprzednie. 

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

:|.

Wiesz, że zamiast spokojnie doczytać, zmusiło mnie do szukania informacji na temat tego, czy w 1621 roku istniała whisky? W butelce?

Pierwsze wyniki w google, dotyczące sławniejszych marek, wskazują na wiek XVIII (Bowmore) :|.

Trzeba było użyc “bimbru”, bo nawet jeżeli sczytałam tylko opisy wyników, bez klikania w głąb – nie zawracałabym sobie tym głowy i czytałabym dalej :D. 

Kiedyś specjalnie musiałem dostosować czasy w opku, do alkoholu, który pili bohaterowie ^^

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Z trudem przebrnęłam przez tekst, próbując zrozumieć sens wielu zdań, ale nie zawsze się to udało. Sceny ataku na gród nie zainteresowały mnie zbytnio, a przydługie opisy walki i poczynań husytów mocno znużyły.

Z przykrością nadmieniam, że cała ta historia jest opisana w sposób wołający o pomstę do nieba. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie czyta się dobrze :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka