- Opowiadanie: pablos02 - W ciemnościach czają się potwory - cz. I

W ciemnościach czają się potwory - cz. I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W ciemnościach czają się potwory - cz. I

I

 

 

1

Deszcz zacinał mocno. Chłopiec mający może pięć, a może i sześć lat wędrował w stronę Colorado. Chłopcem tym był Luck Rand, brat Jakoba Randa, który w tym czasie majestatycznie unosił się wśród spienionych fal na otwartym morzu. Konał… Do Colorado było sporo ponad sto mil, mimo wszystko młodzieniec podjął próbę. Widział w sobie wielkiego, rozwścieczonego potwora wędrującego daleko, poza horyzont zdarzeń mających miejsce w ciągu ostatnich dni. Prawda nie była jednak znów tak odległa. Chłopiec trzymał w ręku broń, rugera. Nie potrafił strzelać, a może to tylko pozory? Luck nie grzeszył urodą, był on przerażająco brzydki. Miał wielką, rozwydrzoną paszczę, szerokie oczyska, a usta jego były zanadto wąskie. Jego brat Jakob był inny… Chłopiec, który szedł od dłuższego czasu główną drogą mijając co chwilę auta skierowane w przeciwną stronę do Colorado mając dwa lata zastrzelił swoją przyjaciółkę, a następnie zakopał ją głęboko w ogródku, tak też zwłoki jej nie zostały nigdy odnalezione. Wydawałoby się, że to mało prawdopodobne, prawda była jednak inna. W chłopcu drzymała jakaś nieznana moc, która zawładnęła nad jego całym ciałem. Szatan opanował jego umysł, tak też teraz szedł on na ostateczną rzeź.

 

2

Burton rozprostował nogi. Wziął głęboki oddech, a następnie machinalnie odskoczył w tył. Chłopiec z rugerem z w ręce podążał w jego stronę. Ciemna moc -przeszło mu przez myśl. Burton był pisarzem osadzonym niegdyś w więzieniu stanowym San Quentin położonym na północ od San Francisco. Oskarżono go o coś strasznego, o coś czego tak na prawdę nigdy w życiu nie zrobił. Zarzuty były twarde, świadczyło kilka osób. Po kilkunastu latach odsiadki mężczyzna wolał trzymać się z dala od wszelakich kłopotów, szczególnie tych, które miały ręce i nogi.
– Ajrara raj! – rzucił w przestrzeń Luck.
Burton chwilę się wahał, kilka sekund później odszedł jednak na pobocze odsuwają się tym samym temu co stało przed nim. Chwilę później zdrowy rozsądek minął. Chłopiec miał rugera, Burton zaś broni nie miał. Nie można było zapominać jednak o tym, kto tu tak na praw dę był mężczyzną. Reakcja była zaskakująco szybka. Pisarz błyskawicznie doskoczył do chłopca z zamiarem powalenia go na ziemię ciężarem swojego ciała, ten nawet nie drgnął. Zamiast zwijać się z bólu z impetem uderzył mężczyznę kolbą pistoletu, aż ten wydał z siebie złowieszczy skowyt. Chłopiec zagroził Burtonowi palcem, ten zaś tylko pospiesznie ułożył ręce w znak pokoju, po czym zaczął się wycofywać.Piekielny szczeniak – pomyślał mężczyzna wsiadając do samochodu. Porachuje Ci jeszcze kości, złamańcu!

Zanosiło się na burzę, czuć to było do dłuższego czasu.

3

Wszystko potoczyło się inaczej niż Luck się tego spodziewał. Chłopiec doznał nagłego zawrotu głowy, a następnie mimowolnie upadł na ulicę. Wtedy też spod ziemi zaczęło wyrastać coś, czego on nie zapomni do końca swojego życia. Olbrzymi korzeń najpierw zaczął przeobrażać się w łodygę, a następnie w olbrzymiaste drzewo. Zamiast liści na gałęziach zaczęły wyrastać krwawe owoce. Rosły coraz szybciej, stawały się coraz to potężniejsze. Wszystko to trwało najwyżej kilka sekund, potem zaś drzewo zaczęło uginać się pod ciężarem krwi zamkniętej w tysiącach komór mających na celu utrzymać więź między krwią a drzewem. Luck tylko jęknął, wydał z siebie przeraźliwy jęk. Nagle wszystko na niego runęło. Powłoki zniknęły, pozostała tylko krew, która rozbryznęła się we wszystkie strony w powietrzu, oraz potężny kawał drzewca. Prawdziwy koszmar… Auta, które przejeżdżały obok zatrzymywały się z bezruchu a ludzie uważnie oglądali cały przebieg sytuacji. Oglądali to co dzieje się z chłopcem, ukrytym pośród konarów drzew. Ugrzązł on najwidoczniej w wielkiej kałuży krwi. Skóra jego zaczęła blaknąć, oczy stały się zanadto przekrwawione, nogi zaś coraz to głębiej zapadały się pod ziemi. Nagle oczy jego pociemniały, wzrok całkowicie zanikł. Wszystko szumiało, okropny szum. Luck odniósł wrażenie, że to już koniec. Światełko w tunelu, defibrylator, nagły wstrząs to wszystko co pamięta. Potem tylko lęk… lęk przed ogarniającą go ciemnością.

 

4

Jack zwolnił kroku. Było przepiękne lato, wręcz idealne do opuszczenia więzienia, w którym tkwił przez ostatnie cztery lata. Nigdy nie przypuszczał, że jeszcze kiedykolwiek tam trafi. Prawda czasem jednak boli… To Coś na niego czychało, chciało na niego zapolować a potem wykorzystać do niecnych celów. On nie widział jednak Tego Czegoś, ono jednak widziało go doskonale, czuło jego każdy oddech, stąpało krok w krok za nim, czekało…

 

5

Chłopiec leżał w szpitalu przygotowując się na najgorsze. Podpięty do odpowiedniej aparatury czuł tylko strach. Nagle o wszystkim zapomniał, jakby ktoś odjął mu pamięć. Nie wiedział gdzie jest ani z jakiego powodu tu trafił, była to niewątpliwie oznaka do niepokoju. Nagle oblał go zimny pot. Chłopiec poczuł mrowienie w okolicach skroni, nie był w stanie się poruszyć.
– Jezusku, dopomóż… – powiedział w przestrzeń, odpowiedziało mu echo.
– Jezusek jest zbyt zajęty aby ci dopomóc – odpowiedział Burton, który nagle pojawił się ni stąd, ni zowąd. – Wezwałem karetkę, ty już niestety nie żyłeś…
Luck oddychał głęboko, przełknął ślinę, po czym przyjrzał się bardziej mężczyźnie, który stał na przeciwko drzwi, wpatrując się w jego ślepia. Dałby sobie rękę uciąć, że gdzieś już go widział.
– Jak to, nie żyłeś? – zapytał marszcząc brwi.
– Po prostu, umarłeś… – przerwał na moment pisarz. – Przejedziemy się po korytarzu? – Luck złapał łapczywie powietrze do ust, wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć. – Nie patrz tak na mnie, Słyszysz? – skarcił go mężczyzna – A więc jak będzie, przejdziemy się? – rzucił pytające spojrzenie w stronę Lucke'a.
Chłopiec nagle stracił czucie w nogach. Był sparaliżowany. Mgła wypełniła całe pomieszczenia, wszystko rozpłynęło się w powietrzu. Zewsząd unosił się swąd palonego ciała. Luc k był oszołomiony. Zaczął się modl ić. Kiedyś mamusia powiedziała mu, że trzeba się codziennie żarliwie modlić, aby Matka Boska miała go w opiece i nie dała go nikomu skrzywdzić. Chłopiec pomyślał, że skoro coraz częściej zapominał o modlitwie, toteż w końcu spotkała go zasłużona kara i przyszło mu zginąć. Bał się śmierci, bał się, że aniołowie strącą go do piekiełka i tam przyjdzie mu strasznie cierpieć, a cierpieniu jego nie będzie końca. Luck wiedział, że kiedyś postąpił bardzo be. Chwycił za broń tatka i pociągnął za spust mając na celowniku swoją przyjaciółkę z pięterka. To było kilka lat temu, ale ten koszmar ciągle powracał. Nie powiedział o tym co zrobił nikomu, nie chciał złościć mamusi, która i tak miała tysiące innych problemów na głowie. Potem nastały złe czasy. Wciąż dręczyły go wyrzuty sumienia. Co dzień żarliwie się modlił do Matki Boskiej prosząc ją o wybaczenie, przecież on wcale tego nie chciał. Jakaś zła dusza wtedy w niego wstąpiła i pociągnęła za spust. Przez dwa lata żył udając, że wszystko jest w jak najlepszych porządeczku, potem jednak nie wytrzymał. Wstąpił w niego jakiś demon… Wziął do ręki rugera, po czym zaczął iść brukowaną drogą w stronę Colorado. Stąpał przed siebie nie wiedząc jeszcze co go czeka…

6

Kiedyś tatko w napadzie szału, kiedy był trochę podbity uderzył Lucke'a. Uderzony zap amiętał to wydarzenie bardzo dobrze. Chłopiec wciąż nie był świadom tego, że nagle powróciła mu pamięć wypełniając tym samym luki jakie powstały w jego głowie. Tatkowi wybaczył już dawno. Wiedział, że tatuś nie miał łatwego dnia i pewnie ktoś go zmartwił aż do tego stopnia, że musiał na nim odreagować. On kiedyś postąpił gorzej, wciąż miał to głęboko w pamięci. Nagle przypomniał sobie co wydarzyło się poprzedniego dnia. Olbrzymiaste drzewko runęło na niego z takim impetem, że wszystko mu się w głowie poprzewracało. Powinien tego nie przeżyć, ale jednak wciąż żył, przynajmniej tak przypuszczał. Pamiętał jak zatapiał się w kałuży krwi, a ludzie trwali w bezruchu i nagle z nieba runął okropny deszcz. Wtedy też już nic nie widział, jakby nagle ktoś odjął mu wzrok. Bał się ciemności jak niczego innego. Bał się tego, że pośród ciemności mogą ukrywać się potwory, których on nie zauważy, a one zaś będą widziały go doskonale, tak też bardzo często zaświecał przed snem nad łóżeczkiem lampkę aby ona świeciła mu i broniła przez potworami. Mamusia kiedyś powiedziała mu, że czas dorosnąć, wyzbyć się tych jego lęków, ale on nie do końca ją zrozumiał. Był przecież tylko małym chłopcem, po co miał dorastać? Czasem go to troszkę martwiło. Przecież w końcu i tak stanie się dorosłym i wtedy już lampka mu nic nie dopomoże sam będzie musiał stoczyć walkę w potworem czającym s ię pośród ciemności i wtedy już mamusia ani tatko nic już nie po radzą , bo oni bę dą j uż w krainie wiecznego snu, nie wiedział co to znaczy, ale podobno dziadek tam odpłynął wraz z przyjściem wiosny. Chłopiec wciąż leżał, patrzył się jak ciemność spowija całe pomieszczenia. Czuł, że ktoś go obserwuje. We mgle nie mógł jednak nikogo dostrzec. Był świadom tego, że nic nie może na to wszystko poradzić. Był uwięziony, wpadł we własne sidła.

 

7

 

Mijały kolejne godziny… W szpitalu jak Luck przypuszczał nie było oprócz niego żadnej żywej duszy. Ciemność była wszechobecna. Do tej pory chłopiec był sparaliżowany, nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Teraz jednak czucie w rękach i w nogach powróciło. Luck wymacał na łóżku włącznik lampki, umiejscowionej najwidoczniej nad jego głową. Bez wahania podjął próbę i o dziwo udało się. Lampka oświetliła część pomieszczania. Tak chłopiec czuł się raźniej. Zaczął liczyć baranki na ścianie. Mamusia mówiła, że jak się nie można zasnąć, to trzeba zacząć liczyć barany i wtedy sen sam nas zmorzy. Gdzie on do cholery był? Na szpital to, to nie wyglądało, ale z drugiej strony… Chłopiec wiedział jednak, że coś tu jest nie tak. Gdzie są ludzie? Przecież nie mogli tak po prostu zniknąć. Rozejrzał się uważnie po pomieszczaniu. Sala była prawie pusta, w kącie leżało tylko jakieś zakurzone pudło, oraz szafka z książkami. Z całą pewnością nie wyglądało to na szpital, przynajmniej nie na taki o jakim opowiadał mu tatko. W szpitalu podobno jest zimno, brudno i oprócz niewygodnych, skrzypiących łóżek nic w nim nie ma. Chłopiec wierzył ojcu bezgranicznie, bo skoro mamusia wciąż z nim była, to i on musiał. Kiedyś namówił nawet rodziców do zakupu psiaka. Wszystko było dobrze dopóty, dopóki pies nie zaczął w obecności jego Pana wariować. Kiedyś chłopiec nawet się nad tym zastanawiał, ale wtedy nie wysnuł konkretnych wniosków. Tatko wszystko tolerował, do czasu gdy ten nie zaatakował Lucke'a. Psiak wpadł w jakiś amok. Rzucił się na chłopca ze swoimi ostrymi kłami i chciał przebić mu gardełko. Chłopak cudem uniknął śmierci. Mamusia mówiła, że następnego dnia psa znaleziono nad stawem, rozszarpanego przez jakiegoś dzikiego zwierza. Chłopiec domyślał się, że mamusia nie powiedziała mu wszystkiego, ale nie miał jej tego za złe. Psiak dostał w końcu za swoje, dobrze mu tak, myślał Luck jeszcze przez długie tygodnie. Tamtego dnia uratował go nie kto inny jak sam Bóg.

 

8

 

Luck nie przypuszczał, że jeszcze kiedykolwiek spotka psiaka. Nie był pewien czy mamusia mówiła prawdę i czy on na prawdę został rozszarpany przez tego dzikiego zwierza. Może on dalej jest be i krzywdzi ludzi? Na to pytanie chłopiec nie mógł sobie odpowiedzieć. Psiak był z ły, chciał skrzywdzić chłopca… Ktoś jednak odnalazł go tamtej nocy, ktoś kogo w niedługim czasie miał poznać Luck. Nikt nie spodziewał się, że życie chłopca od tamtego momentu tak się zmieni… Aż tak się zmieni…

 

 

II

 

1

Kilkanaście lat… Kilkanaście straconych lat. Więzienie… coś, co będzie mi towarzyszyć przez całą resztę życia. Ludzie osadzeni za niewinność, coś niebywałego. Taki byłem właśnie ja. Osądzono mnie za coś, czego tak na prawdę nigdy nie zrobiłem. Okrążyli mnie, powalili na ziemię, a następnie zakuli w kajdany. Milczałem… Gdy ogłoszono wyrok łzy napłynęły mi do oczu. Miałem ochotę ich wszystkich pozabijać, rozszarpać na strzępy. Byłem skazańcem… Oszukali mnie, po prostu oszukali. I tyle, a może aż tyle. Wolność, co oznacza to słowo? Wolności nie ma, zawsze jesteśmy z czymś związani. Nie ma znaczenia kim jesteś ani z jakiego powodu tam trafiłeś. Zawsze będziesz tylko wielkim, wyrafinowanym dupkiem, któremu wolność jest obca. Rzeczywistość wciąż pędzi do przodu. Nim się obejrzę znów trafię do pudła, znów trafię tam za niewinność, jak zresztą każdy. Żałuję tych wszystkich lat… Czasu, który tak szybko ucieka. Pamiętasz przyjacielu jak po raz pierwszy mnie ujrzałeś? Pewnie, że już tu byłem… Pamiętasz ten wielki sztorm? Widzisz przyjacielu, ja nie pamiętam wszystkiego tak dobrze jak kiedyś. Nawet nie pamiętam jak ja się do cholery nazywam! A, ty nazywasz się Jack, ładnie. Dopiero wyszedłeś? Cztery lata powiadasz? Czas leci jak szalony. Co tam u ciebie słychać stary przyjacielu? Czuję, że zapowiada się na niezłą burzę… Pamiętasz tę aktorkę, tę blondynkę, co to ją potrącił przed laty Tom Gordon? Nie pamiętasz, no szkoda… Wiesz przyjacielu, nie potrafię odnaleźć się na wolności. Boże, co ja bredzę, na jakiej znowu wolności? Przecież wciąż jestem tylko nędznym skazańcem, który do końca swojego zasranego żywota będzie tylko zwykłym, zapchlonym skazańcem. Tyle. Co? Mógłbyś powtórzyć? A, tak. Widzisz przyjacielu, ja wciąż nie mogę pogodzić się z tym co stało się przed laty w Maine. Bardzo tego żałuję, niestety takie jest życie. No nic, trzeba żyć jakoś dalej. Co proszę? Skąd ta blizna? Długo by mówić. Jakiś szczeniak, popraniec, złamaniec, któremu w końcu porachuje kości dołożył mi kolbą pistoletu prosto w pysk. Ile miał lat? Bo ja to pamiętam… Młody był, bardzo młody…

 

2

 

Widzę przyjacielu, że spodobało Ci się w Colorado… To tylko przelotne uczucie. Wkrótce ludzie zaczną opuszczać to miejsce. Jesienią… Stanie się coś złego, przeczuwam to. Dusza ludzka jest podła, zdolna do bardzo złych rzeczy. Zobaczysz, my tu jeszcze powrócimy, powrócimy aby ratować to co pozostało. To Coś na ciebie poluje… Musisz razem ze mną uciekać. Dokąd? Musimy uciec jak najdalej od tego piekielnego miejsca, ratować swój własny tyłek… Inni tu poginą. Wszystko przewróci się do góry nogami. Musisz mi uwierzyć, Jack! Jeżeli szatan opanuje także twoją duszę nie będzie już odwrotu. Zaczniesz mordować innych, powybijacie się wszyscy na wzajem. Tam gdzie zginie przedostatni z was, stanie nowy kościół. Wtem spod ziemi zacznie wyrastać olbrzymie drzewo, które zacznie pożerać tego co to pozostał od środka, umierać zaś będzie on w niewyobrażalnych męczarniach. A więc jak będzie, uciekasz ze mną, czy będziesz tak tu siedział i gapił w nieskończoność? Strach cię obleciał? Nie? Tak też myślałem. Zobaczysz… Wkrótce nadejdzie wielka fala zła. Wiesz kto ją zapoczątkuje? Ty przyjacielu…

 

3

Jack Millson odsiadywał swój wyrok za napad z bronią w ręku. Było mu ciężko… Próbował skołować kilka patyków, niestety jego trudy poszły na marne. Gliny dotarły tam w niespełna kilka minut. Tak skończyła się kariera człowieka, który towarzyszył mi od kilku dni. Siedział cztery lata. Pierwsza noc jest najtrudniejsza. Człowiek nie jest w stanie się pozbierać, chce zrobić wszystko aby wydostać się tylko poza zimne mury więzienia. Jack nie chciał o tym rozmawiać. Żyjemy z dnia na dzień. Wczoraj byłem tam, dzisiaj jestem tu…
– A ty, za co siedziałeś? – pytał uporczywie liżąc ostrze.
– Niech pomyślę… Za co ja do cholery tak na prawdę siedziałem? – przerwałem na moment. – Widzisz przyjacielu, cholera wie za co ja siedziałem. Tylko najwyższy, Bóg może ludzi sądzić… Według nich zaś jestem potępionym mordercą, gwałcicielem, nikczemnikiem, który już dawno powinienem skonać – Zatrzymałem się na moment aby podkreślić wagę tych słów. – Za co siedziałem, pytasz. Lepiej być winnym niż niewinnym. Winni wiedzą przynajmniej za co tak na prawdę siedzieli, niewinni zaś nie wiedzą nic.
Gdy wychodziłem z więzienia nie przypuszczałem, że jeszcze kiedykolwiek będę musiał spowiadać się komuś z tego za co tak na prawdę siedziałem. Ludzie mnie znienawidzili. Wszyscy nagle odwrócili się ode mnie. Koniec, kropka. Życie mija szybko, zbyt szybko. Hotel, do którego zmierzaliśmy wydawał się być pustym. Był w nim tylko jeden mały chłopiec, którego nienawidziłem z całego serca. Może to tylko zgryzota? To coś go porwało. Dopadło go. Wielkie olbrzymie drzewo… On wtedy umarł, jednocześnie jednak odrodził się na nowo w miejscu, z którego nie ma ucieczki. Tylko on mógł nam pomóc, uchronić nas przed nadciągającą zagładą. Musieliśmy wyciągnąć tego chłopca z sideł Tego Czegoś. Szatan zawładnął nad jego ciałem, on jednak nie był tego jeszcze świadom. Widziałem go tylko raz. Miał broń, próbowałem go powstrzymać, niestety nie udało mi się. Zobaczyłem w jego oczach coś dziwnego. Nagle stałem się małym, niewinnym chłopcem, który nie może nic uczynić. Czułem obecność Tego Czegoś. Oddaliłem się i oglądałem z dystansu przebieg całej sytuacji. Wtedy To Coś wypełzło spod ziemi i zaczęło zbierać żniwo. Nie było już odwrotu, on wtedy umarł a jednocześnie odrodził się na nowo.

4

Mamusia mówiła, że trzeba się codziennie modlić aby później pójść do nieba – wciąż powtarzał sobie w myślach Luck. Mamusi tu nie było, potwory i owszem. One zawsze są, kryją się w mroku, w szafie, pod łóżkiem… Luck nie wiedział jak stawić czoła potworem. One po prostu są, im nie można stawić czoła – myślał chłopiec. Luck rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Pomieszczenie, z którego nie da się uciec, piekielna sprawa… Próbował przejść przez ścianę jak to robiły duchy w filmach, które oglądał na video. Niestety, próba nie powiodła się. Jego wzrok przesunął się w kierunku szafeczki z książkami. Nic a nic, co mogłoby go zainteresować. Sięgnął po pierwszą lepszą książkę otwierając ją na losowej stronie. O dziwo kartki papieru były puste. Co do cholery? – zaklął w myślach. Świat dookoła znikł, pozostał tylko Luck wertujący kolejne strony książek Karola Maya z nadzieję, że trafi choć na jedną zadrukowaną stronę. Figę! Po kilku minutach znudzony chłopiec zaprzestał swoich poszukiwań. Był spragniony, dałby sobie rękę uciąć za szklankę wody. Stracił już wszelkie nadzieje. Przeszukał dokładnie całe pomieszczenie cal po calu, wody niestety nie znalazł. Położył się wygodnie na łóżeczku a następnie wyłączył lampkę. W pokoju panowała ciemność wśród, której ukrywały się prawdziwe potwory. Luck oddychał głęboko, wiedział, że one tu są. Łatwo się im nie wywinie, oj nie…
– Mały bestiarz zaciukał siekierką psiapsiółkę – odezwał się głos w ciemnościach. – Och.. Och.. Ależ głupi morderczyk! Nie wstyd Ci doktorku?
Luck próbował przegonić złe duchy. Wymacał na łóżeczku włącznik lampki, ale jednak jego starania poszły na nic. Potwory nie odchodzą tak łatwo…
– Mały bestiarczyk, matkę też być zabił… – znów odezwał się ukryty w ciemnościach głos. Słowa te raniły serduszko małego chłopca. Luck kochał mamusię całym sercę, nigdy nie pozwoliłby na to, żeby ktoś zrobił jej krzywdę. – Mamusi tu nie ma, lampeczka zaś nie pomoże takiego niegrzeczniuchowi jak ty.
– Poszłymy mi stąd! – wykrzyczał Luck drżącym głosem.
Chłopiec bał się jak nigdy dotąd, cały trząsł się ze strachu. Zakrył swoją główkę pierzyną starając się nie słuchać głosu płynącego z ciemności.
– Wiesz co Luck? – W głowie chłopca znów zaczął rozbrzmiewać głos potwora. – Ty już i tak jesteś martwy. Aniołkowie strącą cię do piekiełka a potem… – Do oczu skulonego pod pierzynką chłopczyka zaczęły napływać łzy. – Potem zaś umrze twoja matka – słowa te wypowiedział sztucznie podnieconym głosem. – Obyś się smażył w piekle po wsze czasy, Luck! – Zaczął się przeraźliwie śmiać. – Obyś się smażył… – urwał myśl, chłopiec leżał nieprzytomny, wykrwawiał się…

Koniec

Komentarze

:)

"- Mały bestiarz zaciukał siekierką psiapsiółkę" Chyba jesteś miłośnikiem klasyki. Dostojewski też był hardcorem - tak dokładnie opisać zabójstwo siekierkeczką biednej staruszeczki...

Na początku chaotyczne, jak gdyby autor nie wiedział, o czym poinformować czytelnika najpierw. Później jednak rzecz nieco klaruje się. Ale też zaczyna wyglądać na tekst pisany nie całkiem serio. Chyba to taka konwencja. Rażą mnie zdania w rodzaju: "Pomieszczenie bez okna z zamkniętymi drzwiami (...). Czyżby okna miały jeszcze - w sobie? - jakieś drzwi? Bez sensu. Ode mnie 4 - ale to tak na zachętę bardziej niż z pełnego przekonania. Czekam na kolejne teksty.
Pozdrawiam. 

Dzięki wielkie za opinie... Poprawione :)

Nowa Fantastyka