- Opowiadanie: Mały Słowik - Świetlik

Świetlik

Tekst leży już na innym portalu.

Kiedyś wstawię zupełnie klasyczne fantasy. Takie bardzo, bardzo. Jeszcze nie teraz.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

cobold, funthesystem

Oceny

Świetlik

– Widzisz? Widzisz! Nie widzisz? – artykułował nieporadnie Tomuś. Już nie taki mały, ale jeszcze nie Tomek i z dala od Tomasza. Miał nadzieję przeskoczyć kilka szczebli, zamysł który nieustannie bombardowała siedząca tuż obok Aneczka, już nie Aniusia. Ubrani byli w prawie jednolite, wełniane sweterki, on w granatowy, z rękawami pełnymi psiej sierści, ona w różowy z fantazyjną, uplecioną w żółty kwiatek kokardką przy szyi, jak nierozpakowany prezent.

– Ale to musisz mi pokazać. Ja nie widzę tylko dlatego, że coś jest.

 

Drobny palec chłopca dotknął szkła, przez chwilę sunąc w różnych kierunkach, jak gdyby w zastanowieniu, jaki obrać kąt. Tomuś uśmiechnął się niemal trójkątnymi, ściętymi niby od formy ustami. Chuchnął na taflę, patrząc jak rośnie mgła, powoli pożerająca coraz większy fragment szyby, a gdy zabrakło mu tchu, nakreślił strzałkę, wskazującą drobne, roztańczone w szaleństwie światełko, skaczące jak gdyby miało zaraz odlecieć.

– Widzisz?

– Bo pokazałeś. Zanim zobaczę, musisz pokazać, albo pokazywać opisując. To chyba nie jak mówienie.

– Nie rozumiem.

– No tak, Tomuś.

 

Po drugiej stronie widzieli starego pluszaka, który z dawna opuścił łóżko Tomusia, kiedy tylko ten zadecydował o rozpoczęciu mozolnej wspinaczki po drabinie bytów coraz doroślejszych. Teraz, jego duże łapki w ugniecionym futerku tańczyły ze świetlikiem, rosnącym najpierw w pszczółkę, potem szerszenia.

– Jak pachnie szkło? – zapytał nagle. Lubił tak przesiadywać, podobno robił to od pierwszego kroku poza kołyską. To spoglądając za szybę, to na coraz dłuższe włosy siostrzyczki. Też chciał mieć taki jasny, ładny warkocz.

– Powąchałeś?

– Ale nic nie czuję.

– To co widzisz za?

– Misia. I światełko. I las.

– Jak pachną?

– Miś pachnie tak, tak dziwnie, wierci w nosie. A las jest świeży, pachnie liśćmi i deszczem, i rankiem. Może pachnieć rankiem? – zapytał patrząc w duże, niebieskie oczy.

– Może. Więc szkło pachnie dziwnie i świeżo i jak deszcz i poranek. Tak pachnie szkło.

 

Szerszeń rósł, tańczył agresywniej z każdym gramem pęczniejącego ciała. Żądlił już las i ziemię. Strzelał piruetami iskier, trzeszczał i pachniał coraz wyraźniej.

– Sprawdzę cię – zaśmiała się Aneczka. – To jaki zapach ma ognisko?

– Mama mówiła, że to taki słodki, mówiła, opalenizna. O-pa-lenizna.

– Ale nie. Tak pachną gałązki w ognisku. Jak pachnie ognisko? – zapytała ponownie, zdecydowana tym razem zbytnio braciszka nie wyręczać.

– No to jak? – powiedział z wyrzutem w głosie.

– Piekłeś kiedyś kiełbaski, z tatą. Ty mi powiedz.

– Było ciepło, prawie duszno. Trochę jak teraz, tylko bardziej. I no, tata miał te swoje perfumy na sobie, te które lubi, przecież wiesz. Te ładne. Pamiętam słońce, takie duże było słońce – narysował okrąg na coraz bardziej zaparowanej szybie. – I była ścięta trawa, ale blisko ogniska nie czułem.

– Więc?

– Więc ognisko pachnie jak perfumy taty, tylko trochę duszno.

– Tak, tak pachnie ognisko.

 

Las był już cały w szerszeniach, pszczołach i świetlikach. Raził w oczy jak słońce, eksplodował podnieconymi iskrami. Zrobiło się przeraźliwie duszno. Tomuś, mimo kaszlu, nie przestawał patrzeć, bo takiego lasu jeszcze nie widział, ale już wiedział jak pachnie i jak pachnieć powinien. W czarnej wyrwie dostrzegł krzyczącą mamę, ze szczekającym u nóg psem. Wołała kogoś, chyba jego, ale jemu było dobrze, tutaj, przed szybą. Las odchodził płatami, zostawiając za sobą sczerniały kamień.

 

– Mógłbym cię przytulić? – zapytał z przyprószonymi dymem łzami, których nie potrafił powstrzymać, a powinien, żeby zostać kiedyś Tomaszem.

– Wiesz, że nie. Też bym chciała.

 

Jej włosy lśniły jak las. Gdy mama wróciła ze szpitala, mówiąc, że zgubili tam Aneczkę, zamiast oczu miała głębokie jeziora z licznymi, suchymi już strumieniami. Był tak mały, że pamiętał jak przez mgłę, przez dym taki jak tutaj widział te oczy i słyszał słowa. Wiele dni później powiedziała, że Aneczka miałaby teraz piękny, długi warkocz i od tamtej pory sam takiego zapragnął, a siostrzyczka zapachniała twarzą mamy. Miętowymi chusteczkami i słodkim, rozmazanym tuszem.

 

Aneczka złapała go za rękę. Zaskoczony, uśmiechnął się dużymi, niebieskimi oczami.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Nie bardzo wiem, jak interpretować zakończenie.

Ale napisane dobrze.

Babska logika rządzi!

Nie przepadam za dziećmi, ale w tym opowiadaniu o dziwo mi nie przeszkadzały. Może dlatego że gdyby bohaterami byli dorośli, nie wyszłoby tak fajnie. Nie powala, choć napisane jest rzeczywiście dobrze. Wydaje mi się… hm, wyważone? Ani za długie, ani za krótkie, w sam raz. <;

Entery trochę przeszkadzają.

I chyba też mam problem z końcówką. Aneczka umarła, że nie może przytulić Tomusia? A kiedy w końcu go łapie, to znaczy, że zabiera go ze sobą? Pewnie przekombinowałam, ale to jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi na myśl.

,,Człowiek traci grunt pod nogami, kiedy traci ochotę do śmiechu." ~ Ken Kesey

Ja mam jeszcze gorzej, nie wiem, jak interpretować całość… Na szczęście wysilać się nie muszę, nie mój dyżur… :-)

<>

Ilustracja starego, co jakiś czas powracającego problemu. Autorzy wiedzą – załóżmy, że tak jest – o czym i dlaczego tak piszą, a czytelnik, zderzony z obcymi mu skojarzeniami, ciężko wzdycha i rozkłada ręce w geście bezradności. Całość metaforą, czy tylko odmiennym punktem widzenia? Czyim? Czego widzenia?

Chyba umknęło mi przesłanie. Nie bardzo zrozumiałam Twój tekst.

 

Zauważyłam coś, co nie bardzo mi zagrało, ale to może być zwykłe czepialstwo. Jednak po niżej zdanie, które w moim odczuciu mogłoby się składać z kilku.

 

Ubrani byli w prawie jednolite, wełniane sweterki, on w granatowy, z rękawami pełnymi psiej sierści, ona w różowy z fantazyjną, uplecioną w żółty kwiatek kokardką przy szyi, jak nierozpakowany prezent. – Kto wyglądał na nierozpakowany prezent? Lepiej by było np.:

Ubrani byli w prawie jednolite, wełniane sweterki. On w granatowy, z rękawami obranymi w sierść psa. Dziewczynka natomiast miała na sobie różowy z fantazyjną, uplecioną w żółty kwiatek kokardką tuż przy szyi. Przez co wyglądała w nim, jak nierozpakowany prezent.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Hm, a zdawało mi się, że wystarczająco wskazówek zawarłem (tytuł jest chyba najtrudniejszą, chociaż zbędną, bo może zmylić świetlik bezpośrednio w tekście nazwany – a chodzi o jedną z onirycznych interpretacji takowego). Przy czym, Blanche rozszyfrowała moją enigmę bardzo sprawnie. Znaczy, że się da.

 

Teraz pytanie, czy jakiekolwiek wyjaśnienia coś zmienią i znaczą. Zaszkodzić, pewnie nie zaszkodzą.

Ogólnie mówiąc, podjąłem próbę subtelnego ujęcia rodzinnej tragedii (jak i obrazu samej rodziny), z przewodnim motywem fantastycznym i lustrem na pierwszym planie. Nie jest to przy tym metafora piętrowa, ani tym bardziej Joyce jakiś. Może reflektory mam za słabe, albo przeciwmgielnych zapomniałem włączyć, mknąc tak przez autostradę liter.

 

Morgiano89

Wydaje mi się, że “nierozpakowany prezent” siłą rzeczy powinien dotyczyć ostatniego podmiotu (co do których dostałem ostatnio przydatną reprymendę – pozdrawiam i dziękuję z tego miejsca regulatorzy). Zwłaszcza, że jest tu silna korelacja z budowanym wyobrażeniem. Zdaje mnie się tak – ale ja człowiek małego rozumku jestem, co mi na polibudzie skutecznie uświadamiają cheeky.

 

Dziękuję za komentarze i przepraszam za ewentualne szkody, poczynione przy próbach interpretacji.

Raczej nie miałam problemów ze zrozumieniem tekstu –

*

[spoiler]

*

– po Tomusia ginącego w pożarze przyszła zmarła w niemowlęctwie siostra;

niemniej, czegoś mi tu brakuje. Na pewno oryginalności – bazowanie na tragedii dziecka jest dosyć mocno wyeksploatowane. Brak mi też czegoś, co pozwoliłoby, jako czytelnikowi, przywiązać się do bohaterów, całość jest dość sucha, dzieci nie mają charakterów. Na plus – wyważenie i kompozycja całości – długość w sam raz, zachowana spójność, puentę trzeba rozszyfrować samemu, ale imho nie jest to szczególnie trudne.

 

Nie przemówił do mnie ten tekst, ale pewnie dlatego, że nie zrozumiałem zamysłu Autora.  

Nie wiem. Tekst jest dobrze napisany, krótki, zwięzły, struktura jest dopasowana do pomysłu. Natomiast wydaje mi się, że trochę za dużo krzywd dotknęło mamusię jak na tak krótką historię. Nadto dzieci zdają się mówić trochę zbyt złożonym językiem. 

I po co to było?

Opowiadanie na pewno napisane ładnie i zgadzam się z tym, że dobrze wyważone. Choć jak dla mnie rzeczywiście początkowo nie było wystarczająco zrozumiałe – niby czytelnik czuje, w jakim kierunku wszystko zmierza, ale gdyby mnie ktoś na końcu zapytał o konkrety, miałabym problem.

Opowiadanie zostawiło po sobie niepokój. I dużo smutku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Powiem tak: przeczytałem prawie pół roku temu, ale do dzisiaj, kiedy czytam kolejne teksty Słowika, to przypominam sobie zapach tego dymu. To nie jest typowe kryterium biblioteczności, ale sam Autor deklaruje, że nie jest łowcą klików. Więc dla samego siebie: KLIK.

Dużo pięknych sformułowań o dorastaniu, zapachach itd. Znowu trochę trzeba się pogłowić, więc nie mam pewności, czy zrozumiałem. Ale w szortach szukam właśnie świetnych zdań i wrażenia, że każde słowo jest tu niezbędne. Z technicznych uwag: brakuje sporo przecinków (obiektywnie), a entery drażnią (subiektywne). 

 

A poza tym tak się dziwnie złożyło, że tu w przedmowie obiecujesz klasyczne fantasy… Jest gdzieś na Twoim profilu czy jeszcze nie nadszedł ten czas? ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Fun, czy my się kiedyś zaczniemy różnić gustem?

Podobnie pomyślałem, czytając Twój komentarz pod “Problemem Stworzyciela” :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

To żeście wylądowali w przeszłości. Gdzieś tutaj muszą być ślady tych opon ;)

 

A poza tym tak się dziwnie złożyło, że tu w przedmowie obiecujesz klasyczne fantasy… Jest gdzieś na Twoim profilu czy jeszcze nie nadszedł ten czas? ;)

Wspomniane tutaj było raczej takim puszczeniem oczka, żeby nie spodziewać się po mnie klasycznie klasycznych fantasy. Najbliżej z tych tutaj zamieszczonych był chyba “Jedno Mrugnięcie…” ale też średnio prawda i niespecjalnie dobre to jest (znaczy, mi się dopiero po prawie roku zaczęło podobać – ale to już dziwna, pewnie narcystyczna przypadłość).

Jako klasykę uznałbym jeszcze Mówiacego, albo Receptę na szczęście, ale to są klasyki nie fantasy, tylko tragicznie nieudanych prób grafomańskich ;).

 

 

Nowa Fantastyka