- Opowiadanie: ekeeke - Jestem dla ciebie tylko ciężarem

Jestem dla ciebie tylko ciężarem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jestem dla ciebie tylko ciężarem

Krótki tekst będący osobistą odpowiedzią na piękne, wymuskane i etyczne wampiry.

 

W małym barze „Pod siedemnastką" ostre dźwięki gitary próbowały się przebić przez kłęby papierosowego dymu. Przy dwóch długich stołach siedzieli, najogólniej mówiąc, bywalcy.

Pochyleni nad swoimi trunkami, wpatrywali się w nieokreślone punkty w przestrzeni. Niewielu z nich rozmawiało.

Kiedy zaczęła się kolejna piosenka, drewniane drzwi się otworzyły i światło latarni wpadło do środka. Do baru weszła elegancko ubrana kobieta z dziewczynką w zielonej sukience.

– Kurwa, ale śmierdzi – powiedziała dziewczynka. Pijący popatrzyli na nią.

– Justynko! – syknęła kobieta. – Jak ty mówisz?

Obie popatrzyły na mgliste spojrzenia, które rzucali im goście klubu. W tym wzroku była idealna mieszanina ciekawości, rozbawienia, niepewności, co się zaraz stanie i dziwnego przeświadczenia, że najlepiej szybko dokończyć drinka, bo zaraz będzie ciekawie.

– Co będzie? – spytał barman, który niemal kompletnie pijany siedział przy jednym ze stołów.

– Pić! – powiedziała dziewczynka i rzuciła mu szczery, bezzębny uśmiech. Miała najwyżej pięć lat. Dwa warkocze w kolorze słomy okalały rumianą twarzyczkę. Tylko tyle bywalcy byli w stanie dostrzec.

– Poproszę jakiegoś soku – powiedziała kobieta i zaczęła grzebać w torebce, zapewne w poszukiwaniu portfela.

– A dla małej? – sapnął barman, uznając to pewnie za doskonały dowcip.

– To samo – powiedziała kobieta tonem przywodzącym na myśl wszystko, co zimne.

Dalej grzebała w torebce. W końcu, po tym jak barman nalał szklankę soku pomarańczowego, wyjęła z torebki mały, podręczny rewolwer.

– No, w końcu. Dobra, kolego, opróżnij kasę, bo Justynka nie jest zbyt cierpliwa – powiedziała kobieta i wycelowała rewolwer w barmana, który z miejsca wytrzeźwiał.

– Że co? To ma być taki – kaszlnął – żart?

– Każ mu tańczyć, mamo! – dziewczynka podskakiwała w miejscu.

– Nie, to nie jest żart. Nie chcę jej irytować, rozumiesz, jak dzieci potrafią sobie coś wbić do głowy.

– Albo komuś – dodała dziewczynka.

– Na przykład co? – spytał ktoś zza kobiety. Nie odwróciła się, tylko wciąż patrzyła na barmana. Wiedziała że wszyscy goście albo uciekli albo otoczyli ją zaciekawionym wianuszkiem.

– Na przykład ten śliczny korkociąg – odparła, wskazując rzeczony przedmiot, który leżał nieopodal na ladzie.

Barman mógł później przysiąc, iż w tym momencie korkociąg błysnął refleksem światła.

– Opróżnij kasę, kochaneczku – powtórzyła kobieta. – I mówię to ostatni raz.

Barman wytarł spocone ręce o spodnie i, co chwila spoglądając na rewolwer, wcisnął kilka klawiszy na kasie. Szufladka wysunęła się, ukazując dość marną kwotę.

– Będzie niewiele ponad trzysta – powiedział bezbarwnym głosem i wsypał wszystko do szklanki po piwie.

Kobieta wzięła szklankę i dała ją dziewczynce. Po chwili obie szybko wyszły.

– Ochrona! Wezwij ochronę! – krzyknął jeden z mniej podpitych, niski łysy mężczyzna.

– Co? – spytał znużonym głosem barman.

– Przecież macie gdzieś tu ochronę!

– Żartujesz sobie?

– Ale co teraz?

– Jak to co? – spytał znów barman, zbierając szklanki ze stołu. – Nic. Więcej tu nie przyjdą, bo pomyślą, że teraz na pewno będziemy mieli ochronę.

– Co to za babsztyl?! – wrzasnął ktoś retorycznie.

 

– Wróciły moje ślicznotki – ucieszył się staruszek, leżący w szpitalnym łóżku z automatycznie podnoszonym wezgłowiem. Mebel ten w ogóle nie pasował do ciemnego, zaniedbanego wnętrza.

– Dziadek!

Dziewczynka podbiegła do bladego, pomarszczonego starca o bladobłękitnych włosach i długich, siwych włosach.

– Moje kochanie – szepnął. – Jesteś jeszcze ładniejsza niż wczoraj. Gdzie byłyście tak późno, Elizo?

– Na spacerze, tato – odparła kobieta, stojąc przy wejściu. Najwidoczniej nie miała zamiaru wchodzić do środka.

– Naprawdę? – ucieszył się staruszek.

– Tak – powiedziała dziewczynka, głaszcząc go po dłoni. – Ale nie było AB, bo w barze mieli mało pieniążków.

– No, nie co dzień są święta…

– Justynko, idź do kuchni. Dziadek musi odpocząć. I zjeść – powiedziała Eliza.

– Mamo… – jęknęła dziewczynka.

– Idź, rozłóż karty, ja zaraz przyjdę i sobie powróżymy.

– No dobra – odparła Justynka i wybiegła.

Eliza podeszła do kredensu i wyjęła wysoką szklankę. Pamiętała, jak kiedyś ojciec bawił się w kryształowe kieliszki albo pozłacane puchary. Teraz nie miało to znaczenia.

– Jesteś dla mnie taka dobra, Elizo – powiedział staruch.

– Tak, jestem – powiedziała zimno i wyjęła pakunek z torebki.

– A ja jestem dla ciebie tylko ciężarem.

– Cholernym, tato.

Takie rozmowy prowadzili codziennie. W tym domu wszyscy szybko oduczyli się udawać.

Eliza odpakowała z pomiętej gazety półlitrowy woreczek wypełniony ciemną krwią. Mała nalepka głosiła, że ta krew należy do szpitala wojewódzkiego, że jest grupy 0 i że włożono ją do chłodni o godzinie siódmej.

Nie zwracała uwagi na dźwięki, jakie wydawał teraz z siebie staruch. Był to rodzaj błagalnego, żałosnego rzężenia, które mogło napawać współczuciem i odrazą jednocześnie. Nalała ciemnego płynu do szklanki, włożyła plastikową słomkę, wcisnęła guzik, aby jeszcze bardziej podwyższyć wezgłowie łóżka. Postawiła na stoliczku szklankę i włożyła słomkę do spękanych ust ojca.

Zaczął ssać. Jęknął przeciągle.

Eliza robiła to setki razy, ale i tak miała problem z opanowaniem mdłości. Zwłaszcza na widok na wpół przegniłych, ostro spiłowanych zębów.

– Jesteś dobrą córką, Elizo – powiedział starzec, kiedy skończył. Głowa opadła mu na poduszkę. Miał przymknięte powieki i spocone czoło.

– Przecież wiesz, że nie jestem – odparła krótko. – Zapalić ci lampkę czy wolisz spać po ciemku?

– Po ciemku – powiedział szybko. – Chyba mam migrenę – dodał po chwili.

– Dobrze. Do jutra, tato.

 

Koniec

Komentarze

Przyjemne, łatwo sie czyta.
Ciekawa parka z Elizy i tej małej.
"Był rodzaj błagalnego, żałosnego rzężenia". Pomiędzy "był" a "rodzaj" powinno być chyba "to"

Bardzo fajne. Nieźle pokazuje, jak twój wyrobiony, nieco poetycki styl można przełożyć na opowiadanie dość przyziemne w sensie sytuacji, dialogów. No i fabularny zwrot na końcu niezły, tylko obawiam się, że wstępnym komentarzem popsułeś nieco reakcję na tożsamość ojca bohaterki.

Ogólnie, jakby to było w WAMPIREZIE, to ja bym typował na wyróżnienie, bo rzeczywiście odwraca nieco wyobrażenie o wampirach. Dla mnie piąteczka.

Dzięki wielkie ;] I za wskazanie błędu również.

Czuję, że WAMPIREZĘ  trzeba będzie za rok powtórzyć. :))
Ode mnie 5.

Ciekawe :).

Szlag, a ja w ogóle wampirezy nie brałem pod uwagę. Ojć, spóźnione ;]

Pierwsze znośne coś o wampirach, jakie czytałam od długiego czasu. I w nagrodę dam najwyższą ocenę i nie będę bawić się w ocenę językową.

Nowa Fantastyka